mykała się lekka przez labirynt taneczny. Liniami sukien smukłych, rzekłbyś, pląsająca, jakwąż giętka na tej błędnej ścieżce, wychyliła z tłumnego zamętu wprost na pułkownikauśmiech twarzy jak zorza jasny i otwartą dłoń przyjaźni.Przerzucony z bufetu w to oślepienie świateł, przed barwną karuzelę zwiewnych szat iotwartych biustów kobiecych, podrażniony widokiem tej giętkości niewieściej, która w rojnymtłumie wężem się przemignie i maskę obłudy z taką lekkością na oblicza wkłada – odymałsię pułkownik coraz to nieufniej.„I na co to wszystko? Po co tak przechytry krok ich tu każdy? Jakie sprawy tu zawiłe, jakielosy tu się ważą? Po co te przyjaźnie, umizgi, świadczenia i obłudy? te stosunki szerokie, tesławnych śpiewaków po swych salonach prezentacje, te sesje o sprawach publicznych i całata szkoła dyplomacji... parszywej! – zerwała się w nim wreszcie pasja tłumiona. – Czego ty,papa, do nich leziesz?!... A ty nie leź! Młodości ty u nich szukał!...”Z tanecznego zamętu wywinęła się tymczasem jakaś para tuż koło niego. Młodzieniec kłaniałsię pannie, rękę jej wypuszczając, i cofał się powoli; muzyka wiodła go lekkim krokiemwprost na inną, pochylała przed nią, wpół ujętą zatrzymać kazała w oczekiwaniu taktu, bystopy zwrotem mocnym wkołysać ją miękko w rytmy walcowe.A pierwsza ani spojrzała za nim, cała w sobie pulsująca, wichrem własnej uciechy wciążjeszcze owiana. Niby skrzydło motyla trzepał się w dłoni chybkiej wachlarz niecierpliwy podte nozdrza pulsujące i oczu przymrużenie czujne.Pułkownik poznał Ninę i kiwał głową:„Nie wysiepiesz ty w tym ochoty swojej – mruczał pod wąsem – nie wytańczysz jej całej,nie wybłyskasz uśmiechami!... A wścibskie to musi być! A ciekawe życia jak sroka gnata!...Żal twej ochoty i sił daremnych!... Czemu ty nie ruska! Zażyłabyś duszoj!”Toteż niedługo tu zabawił: ledwie muzyka ścichła, wracał chmurny do bufetu.Pogonił za nim wiolonczeli ton podrywny, zaczepny, za poły jakby targający, i basetli chichotniski, niby pijanego śmiech; a ponad nimi skrzypiec zew aż łkający w rozśmiechach radosnych– musowała lekka pianka powierzchnego życia, pianką jeno pustą wypełniając czaręmłodości niejedną.„Dziś! dziś! dziś!” – łaskotała wiolonczela wszystkie wyobraźnie krótkie na tokowy dzisiajpląs. „A bo my to jacy – tacy! Jacy – tacy!” – hukała inna basetla jurnym śmiechem sylena. Askrzypce ochotą aż rozełkane przynosiły jakieś strzępy pieśni podarte spazmem niecierpliwości– niby bachicznego chóru echo idące.Wyrywały się tymczasem pary na ochotnika i harcowały bezładnie. Powściągał te animuszei ustawiał szyki wodzirej tak lekki i posuwisty w kroku, że, zda się, kółka miał u stóp, gdysię tak snował bezszelestny i obiegał uśmiechnięty kolisko całe.Nina już się tu znalazła. A że stopom zbyt długo czekać wypadło, więc pod muzykę niecierpliwąpląsała w biodrach kibicią giętką.Oto basetli pohuki rytmiczne i wiolonczeli rozmarzyste tony wiodą naprzeciw niej tancerzawyzwaniem twarzy otwartej, jakby przy wąsa podgamieniu, przy kontuszowego wyłogapodrzucie, pasa ujęciu hardym i nóg zatupotaniu. Odpowiadała na to wezwanie wdziękiemstarodawnym, ustawiona w cichość warkoczową, w dzierlatki płochliwej wtulenie się dziewczęce.Za ręce ku górze wyrzuceni sunęli przed się: on głuszcem poszumnym, ona kokosządrobiącą.I wiedli za sobą klucz par długi w rozruchu tanecznym.„Dziś! dziś! dziś!” – naganiały ich rytmy dziarskie w boisko ochoty. „A bo my to jacy –tacy! jacy – tacy!” – wydymała piersi i gardziele pycha basu pijana. A skrzypce tej ciał młodychfantazji rzucały pod stopy melodie jakby z łopotu proporców dalekimi wichry zdmuchnięte:piosnki dawnej ochoty, co krwi własnością już się stały i na żyłach chyba grają, gdy takw uszy wichrem uderzą i wskroś przez całe ciało przelecą jak skry.Tańczono mazura.30
Przez, szparkę drzwi rozchylonych ręką nieśmiałą przemknęły się chyłkiem dwie dziewczynyi przysiadły ciche na uboczu. Stropiła je powaga wnętrza: rozglądały się w potulnymzaciekawieniu po tych półkach, czyniących z wielkiego pokoju labirynt stosów książek sięgającychaż po sufit. Siedziały milczące, wyprostowane w namaszczeniu kościelnym. Zorientowawszysię jednak, że nie ma tu nikogo, jęły szeptać między sobą, zrazu cicho i lękliwie,potem coraz to swobodniej.– Jak pani cudownie tańczy! – westchnęła z zachwytem osóbka w białej wełnianej suknizapiętej surowo pod szyję.Nina przyjęła tę pochwałę niechętnie, nawet się ręką z lekka odmachnęła.– Ile w pani życia! – wzdychała dalej blada osóbka. – Tak dawno nie widziałam ludzi pogodnych,że gdy patrzałam tam na panią, ciągnęło mnie coś, żeby się z panią poznać. Och, itańczy pani inaczej niż te wszystkie kobiety. O, ja chciałam w ręce klaskać!Nina kręciła się na miejscu... „Ech!” – miała w myślach za całą odpowiedź. Nie lubiłażadnej przesady, a tej kobiecej, to już instynktownie znosić nie mogła. Zresztą gdyby jej taniecchwalił mężczyzna jaki, słuchałaby pewno uchem czujnym, ale kobieta chwaląca wdziękiinnej to był dla niej sąd żaden i egzaltacja tylko.– Niech się pani nie gniewa – głaskano ją po ręku widząc Niny sztywność wobec tych pochwał.– Ja tak zdziczałam, tak od ludzi odwykłam, że mam wrażliwsze spojrzenie na towszystko od innych. I za nic na świecie bym tu nie przyszła, gdyby nie Lena poczciwa, któramnie siłą prawie do siebie ściągnęła, mówiąc, że mnie to właśnie uleczy. I miała słuszność.Ale, prawda, jaka Lena jest piękna, jaka wspaniała! O, ja mogę zrozumieć nieboszczykaWoydę – westchnęła.I zapatrzyły się gdzieś nagle, zaszkliły jej ciche fioletowe oczy.Nina, na tajniki cudzych sentymentów czujna po kobiecemu jak detektyw, spoglądała spodoka na tę skromną i wątłą osóbkę, nie biorącą udziału w zabawie i rozpływającą się w ubłożeniachi tęsknotach cichych. Leczy się tam nie wiadomo z czego – „ze zdziczenia”, powiadasama.– Gdzie pani była ostatnimi czasy? – zagadnęła ją tedy.– Dziwnie mi przed panią o tym właśnie mówić – odpowiedziała ze swym dobrotliwym ijednostajnym uśmiechem. – Mnie wczoraj dopiero puszczono.– Skąd? – niecierpliwiła się Nina.– No, z więzienia – kończyła zdziwiona potrzebą tak wyraźnych tłumaczeń.Nina podrzuciła głowę. Patrzała milcząca w bezwiednym rozchyleniu nozdrzy.– No, za malców z ulicy – tłumaczono jej – że się schodzili u mnie.– Ach, że pani dzieci uczyła – zrozumiała Nina wreszcie.– Dzieci! – zaśmiano się w odpowiedzi. – Oni chyba w kołyskach dziećmi nie byli. Wiepani, że oni mnie okradli. Skąd to wszystko na jaw wyszło. Ja ich mimo to bardzo lubię –mówiła wszystko jednym tchem i ciągiem.Rozpłynęły się jej słowa, rzekłbyś, w zaśnięciu nagłym. I ta jej twarz w ramce zapadniętychskroni i wystających kości policzkowych zapatrzyła się przed się swym łagodnymuśmiechem bezprzedmiotowej tęsknoty.Nina kręciła się wciąż na miejscu, nie zdając sobie sprawy z dokuczliwego niestatku swego.Coś ją odpychało wszystkimi instynktami od cichych ubłożeń i biernych zachwytów bezkrwi nadmiaru i jej pulsu niecierpliwego. Zaś pod tą niechęcią czaiła się trwoga przed dalszymdziś jeszcze upokorzeniem siebie. Gdy serce przypomniało jej się dokuczliwym nachwilę ukłuciem pod piersią, wyrzuciła się ta trwoga z głębi duszy tym obrazem:31
- Page 1 and 2: Aby rozpocząć lekturę,kliknij na
- Page 3 and 4: Tower Press 2000Copyright by Tower
- Page 5 and 6: Krwiste wargi rozchyliły się w u
- Page 7 and 8: nym jak łza. Zaś to warg roztkliw
- Page 9 and 10: „Przecież to jest chyba somnambu
- Page 11 and 12: - Więc pan Tański pochlebia sobie
- Page 13 and 14: mu w myślach profesor, nie siląc
- Page 15 and 16: nie żadne; ten stołeczny patrycja
- Page 17 and 18: Od strony gabinetu poczęły wchodz
- Page 19 and 20: przybiegłem umyślnie, by rzucić
- Page 21 and 22: Tłusty szlachcic z Litwy baczył n
- Page 23 and 24: W grupach panów ukazywał się mun
- Page 25 and 26: Na progu zjawiła się Nina. Jej ja
- Page 27 and 28: „Już pan tu jest?” - witał Ho
- Page 29: „Ty, bracie, potrafisz żyły wyc
- Page 33 and 34: Lecz Nina już otrząsła grzywą s
- Page 35 and 36: Rozległ się z kąta głuchy pomru
- Page 37 and 38: - Ho - ho! Fiakry śpiewające! - I
- Page 39 and 40: W gabinecie gospodarza leżała sin
- Page 41 and 42: - A ty mi z twą łapą w pierczatc
- Page 43 and 44: Pułkownik skoczył jak sprężyną
- Page 45 and 46: - Mam do pana... już tylko prośb
- Page 47 and 48: Miłość ptak to woli polnej,Nie z
- Page 49 and 50: jeden kłąb nerwów zamienił, że
- Page 51 and 52: gdyby chcąc ugłaskać tamte głow
- Page 53 and 54: się pławić w tej zimnej atmosfer
- Page 55 and 56: Bolesław ujął był rannego pod r
- Page 57 and 58: - Zresztą, tfu! czort! napluć na
- Page 59 and 60: Nina tymczasem, wciśnięta w róg
- Page 61 and 62: Lecz gdy się na pokój odwróciła
- Page 63 and 64: ko.” - „Wont! - krzyknę - niec
- Page 65 and 66: dziwnie podniecony. Wyobraźnia pon
- Page 67 and 68: siejszy nabywał te książki, jak
- Page 69 and 70: Rozjechali się już wszyscy. Pozos
- Page 71 and 72: szy, jak we drzwiach niepotrzebnie
- Page 73 and 74: - Więc ty nie pomyślałaś nawet
- Page 75 and 76: To nieoczekiwane jej wystąpienie s
- Page 77 and 78: Jakoż tamta ukoiła się niebawem
- Page 79 and 80: ich niemoc?” Odpowie mi: „Oto d
- Page 81 and 82:
- Tam jest taki wielki, czarny Murz
- Page 83 and 84:
Przedsenna trwoga rozjątrzonej wyo
- Page 85 and 86:
Rozkiwała mu się głowa, słowa m
- Page 87 and 88:
takie, gdzie między tymi dwiema: z
- Page 89 and 90:
Zaszedł ich baron, już przyodzian
- Page 91 and 92:
I zgnębiło ją wraz to uczucie,
- Page 93 and 94:
I tym podbiła mu jakby myśli w be
- Page 95 and 96:
zej ciepło krwi co najbardziej war
- Page 97 and 98:
A jednak złudne to były ukoję: n
- Page 99 and 100:
ęce chce ją chwycić, w ogień sz
- Page 101 and 102:
Zgubi go na chwilę sprzed oczu w g
- Page 103 and 104:
Wanda szczękała zębami. I bladł
- Page 105 and 106:
- Ciała, Nino. Cicho! Nie męcz...
- Page 107 and 108:
- Mój pan szwagier: baron.- Ach? -
- Page 109 and 110:
tkwi oto taki w tużurku zakrystia
- Page 111 and 112:
- Ty świnio mała!... Ot, czym tak
- Page 113 and 114:
panów. Tylko innego to zachowania
- Page 115 and 116:
- Powiadają, że są chrześcijani
- Page 117 and 118:
Za pochodem obcych pielgrzymów czy
- Page 119 and 120:
- Słuchajcie, Jur - rzekł niecier
- Page 121 and 122:
Nina podźwignęła się dłońmi i
- Page 123 and 124:
- Z mikołajewskich ja! - bąkał r
- Page 125 and 126:
Tu, na tratwiane dyle u samego brze
- Page 127 and 128:
„Pókiż tego urzeczenia romantyz
- Page 129 and 130:
zeń, które ją w duszy prawości