12.07.2015 Views

Ozimina

Ozimina

Ozimina

SHOW MORE
SHOW LESS

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

Suche jak szpony ręce chwyciły tę pochyloną głowę, ściskając z drżeniem wielkim miedzianozłotyczub aktorki.Goście podziękowali obojgu aplauzem wzruszenia. Ręce Wandy nie zdołały się złożyć dooklasku: musiała je czym prędzej zarzucić na twarz, by ukryć łzy tryskające do oczu i drżeniewarg niepohamowane.Swobodny rozgwar przy stole, muzyką bezwiednie kołysany, kaprysił mimo woli w jejrytmy ciche. Nawet damy surowe zarumieniło wino i długi wysiłek sztywności. Mężatki białei pulchne, syte ucztą i w energie cielesne zasobne, chyliły ochoczo biusty otwarte ku młodzieńcombladym, niby na wety rozmarzeń. Zaś ta najdorodniejsza, z semickim wyrazemnudy na ustach, słaniała lica mleczną urodę w rozpuchach i czerni swych włosów, jak w kirzesmutku co najgłębszym.Dla niej to chyba zdmuchiwał te tchnienia żałoby muzyk skrzypcowy ze strun jakby wibrującychczyjeś namiętności dla niej daremnie przebrzmiałym w życiu krzykiem; zwiewałjakby tęsknotę z maski pośmiertnej, jakby z ust zastygłych westchnienie, jakby spazm z piersi,których... wcale nie było. I niby lokaj wysłużny podawał ten romantycznie zagrobowy pocałunkówżar w walca rozkołysanego rytmach, w pieściwej serenady tonach i jakby w słowachco najtkliwszych dla uczuć biesiadnych. Pod smyczkiem muzyka przypochlebnym pulsowałten walc na wety uczty podany głębokim oddechem sytości. I płakały równocześniestruny w serenady zew, jakby przed tą dwoistą czarą kobiecej pieszczoty, podawanej bladymmłodzieńcom na pół obnażonych piersi ponętą:Do ciebie płyną te rzewne tony,O, wymarzony,Błogi śnie.Cichy fiolet Wandzinych oczu wysączył z głębi swej najczystszej łzy ubłożenia.Nina nie wypuszczała dłoni Bolesława z swej garści krzepkiej.– Bajukać umiecież wy tu życie! – rozległo się nagle głośnym basem – mistrze wy tu jesteściew dusz usypianiu: stare głowy odumiać, młode oczadzać!... Sam czort by głowę na kolanachkobiecych cicho złożył, ogonek by przez ramię przerzucił, kieliszek by wąchał, póki bynie zasnął. „O, wymarzony, błogi śnie.” Ot i szczęście wasze dzisiejsze!– Kwietyzro – uzwiężlał to wszystko Wojciech Stanisławowicz lakoniczną abstrakcją.Mruknął ją sobie w nos.Ktoś zadzwonił nożem w kielich, a głos w tłumie zagubiony obwieścił biesiadnikom:– Łaskawie tu obecny i przez nas wszystkich ukochany poeta, pan Wawrzyniec Warski,przeczyta na powitanie diwy wiersz okolicznościowy.– Ślicznie! – rozległo się wesołym basem (pułkownik nie zachował miary w winie).Równocześnie zza wielkiego bukietu w wazonie wyjrzała chyłkiem, ukryta dotychczas,głowa Niny:– Gdzie?!... Który? – który? – gdzie?!U boku pułkownika zatrzymał się tymczasem starszy z tej tu służby, nie golony i noszącysię z większą powagą. Stał i czekał cierpliwie, a gdy zwrócono na niego uwagę, pochylił siędo ucha, jak człowiek zaufania:– Ordynans do pana pułkownika – meldował.A pułkownik, przechylając się w tył wraz z krzesłem:– Z armii wielkiego Napoleona? Hę? Jak to u takich wszystko wysokopamie być musi! Ato prosto: deńszczyk lub kozak. Niech poczeka na schodach. Proszę zanieść mu tę moją ordę.Lecz on nie odstępował z miną zatroskaną i szepnął jeszcze ciszej:– To coś bardzo ważnego: kazano natychmiast odszukać. Konia, widzę, w bramie zostawił.Z sztabu jeneralnego będzie czy też plackomendantury.42

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!