Gdy uciszono się wreszcie na żądanie bisów, gdy nawet pogwarki kobiet milknąć już poczęły,wiotka dama z wyrazem nudy na ustach rozszerzonych w dziób ptaka, chyląc powoli wstronę śpiewaka swój stan giętki i długą szyję, szepnęła prośbą smętną:– Chanson du Torero. Z Carmeny.On, widząc przepych perłowej kolii na tej szyi, kłaniał się z wielkim szacunkiem. I krótkimruchem dłoni nakazał odpowiedni akompaniament.A gdy padły pierwsze nuty, chylił się wraz ku słuchaczom, twarz jak księżyc uśmiechniętyobracał za tłumem i szerokim kołem ubrylantowanej prawicy wodząc po gościach, uderzył wdzwonną pierś:Il circo e pien di festa!Il circo e pien di su, di giu!Gli spettator perdon la testa...– wpieszczało się aksamitnie w rozkosznym dla pomocnych kobiet połechtaniu niezrozumiałychsłów włoskich.Wywabiony śpiewem z dalszych pokojów stanął Bolesław Zaremba we framudze drzwi iwbił spojrzenie w podłogę. Powoli, jakby zmagając się ze sobą, uniósł głowę i zawiesił spojrzeniena niej. Zdziwiło go przede wszystkim mroźne tchnienie obcości, jakie owiało go w tejchwili. I równocześnie zastanowił rudy jej włos. „Jeszcze bardziej się przebarwił – myślał zzastanawiającą dla samego siebie apatią. – I przybyło tych włosów dziwnie na te spiętrzeniapokrętne, oploty i węże skłębione. Chociaż przy ogromnej bieli twarzy i marmurowym chłodziepiersi obnażonych niemal po brodawki niespokojna pokrętność tych włosów oraz ichbarwa gorąca robią dobrą plamę – myślał patrząc zimno jak na dziw obcy – przy tych szatachzwłaszcza o srebrzystej bieli i łuskowych refleksach oraz białych rękawiczkach aż po pachy.”Gestem królującej w salonie diwy bokiem o oparcie rzucona, słała sobie podnóże z spiętrzonychfałd trenu, bardziej jeszcze połyskliwych od sukni. Pochylona ku śpiewakowi, skręcałasię w sobie jak łodyga słonecznika, prężąc w tym przegięciu pychę i chłód nagiej piersi iwytłaczając niemal w przeciwną stronę obciśnięte sukniami biodra. Puchowe boa opadające zramion ujmowało ją w białe ramy wirowych, niespokojnych skrętów, wężowym wychyleniemgięło się sztucznie i ramię wsparte na łokciu. I tym kształtem rysowała się cała: w kapryśnychesach, zygzakach, arabeskach – w barokowej fanfarze wielkostołecznego szychu.I biła od tej kobiety fanfarą owa melodia wartkiego po stolicach życia, gdy roziskrzą sięświatła wieczorne i roztworzą najjaskrawsze kramy podniet nerwowych dla tłumów, gdysztucznych świateł podnieta gorączkowa zagra jakby do ataku wszystkim pulsom woli w tympodwieczornym niepokoju wibrującego wprost czasu, gdy bruki same niosą elastycznymikroki w świetliste chromy tłumnej żądzy użycia.Oto widzi wspomnieniem te wylęgające na podwieczerz ciżby. „Circenses!” – grzmi wtym gwarze i rozhuku wieczornym. Walą tłumy z burzą tej żądzy tajemnej, co chleb życia nachleb wyobraźni mieniąc im każe, te same nieomal, co ongi za widowiska sprzedawały imperatoromwolności dusze, a dziewkę cyrkową wynosiły na tron Justynianowy. „Teodora!” –ryczał taki sam tłum może jak ten, który pcha się oto w natłokach po marmurowych schodachświetlistego pałacu, a szum swój głuchy przycisza nagle w szepty, rozstępuje się na boki;gdyż oto po marmuru stopniach, ścieżką purpurowego dywanu wstępuje lekką stopą, szelestnai wonna, w puchach zarzutki jak w piórach ptaka białego, czubem włosów miedzianych ilodowatą dla tłumów twarzą widna...Ona!Zaś dołem, w cieniu teatru – te z wieczornego przypływu tłumów na ulicach, z niezliczonychgorączkowych twarzy na schodach pałacu wyłaniające się w półmroku sali postaciespokojne jak robaki w burzy: te dżentelmeny z mdłego Cosmopolis, te fraki i smokingi bezlicowe,którym zwierciadło twarzy chyba nie powtórzy; wejrzenia poprawno nijakie, nienagan-14
nie żadne; ten stołeczny patrycjat użycia, te bezkręgowce miękkie, których najburzliwsza falamiękko niesie, te czarne robaki, żerujące z flegmą w barwnych burzach namiętności tłumnych.„Ah – bravo Toro! urla la gente...” – wpieszczał się tymczasem w salonie głos śpiewakabogaczom przymilny.Tak było i wówczas! Taki sam głos, o tymże brzmieniu i barwie rozlegał się był wtedy nascenie, gdy zatopiony w morzu głów ludzkich w samym środku frakowych dżentelmenówkurczył się i jeżył na fotelu w swej kurtce aksamitnej – Pierrot chyba? – myślały monokle.Oto wtula głowę w ramiona, jak sowa w pióra, ręce wbił po łokcie w kieszenie szerokich rajtuzów,a białą twarzą i oczami wilka spogląda na nią, jak w kostiumie Cyganki czy też Colombinyjarmarcznej przemyka się oto ptakiem nieuchwytnym przed pożądaniami tysięcy –śmiechem i szydem śpiewająca.I zdawało się monoklom, że nad krzesła wyrzuci się ramionami Pierrot i krzyknie temurywalowi o wejrzeniu tysięcy:„A jednak moja! moja! moja!”W stonowanym blasku marmurowej hali, gdzie brązowe świeczniki rozlewały czerwonaweświatła, jej postać zatulona w białych puchach zarzutki, włosów miedzianych błysk, twarzysztuczne zlodowacenie przed bliskimi oczami i uśmiech prawie bolesny, gdy jej podawał rękędo powozu. Drzwi ledwo słyszne zapadnięcie w zamku, cwałem a lekko ponoszona po brukachkareta.„A jednak moja! moja! moja!”Oddechy obojga gorące, w usta sobie przerzucane, warga o wargę. Przed nimi koni lekkicwał, za nimi szum odpływu głuchy: wezbrane morze tłumnej namiętności wraca w swe łożyska,bujny tłum rozpływa się po ulicach, rozszczepia w gnuśne jednostki.„Patrzy!” – krzyknęło w nim jakby na alarm, gdy diwa, poruszywszy się nieco na krześle,teraz dopiero spojrzała po raz pierwszy w jego stronę.Szarpnął się w tył i wywinął za portierę do sąsiedniego pokoju, omal nie nastąpiwszy naczarną kukłę Murzyna, wyciągającą ku niemu swą tacę mosiężną, a na niej dzban kryształowyi czarę: te same, które onego wieczora podawał było Woydzie.Pamięta! Burza egzotycznej po świecie namiętności wyrzuciła go w życie rodzime jak rybęna piachy – w onym właśnie czasie, gdy tu Woyda skończył ze sobą.Pamięta! Karawan brzydki aż do zatkania kołatał i zgrzytał chwiejnymi kołami pod zakasanąspódnicą żałobnego wozu, pluskał po kałużach, kolebał trupem w pudle i podążał głupkowatymtruchcikiem indolencji w grzęskie piachy podmiejskie. Chowano marzyciela. Tasmętna karykatura rodzimego pognębienia wrażała mu w mózg jakby brunatnożółtą barwęrdzy, co przeżera, zda się, tę nędzę okólną i rzuca się nieomal na ludzkie oblicza, stępia naglemarudą bezduszną, która jest na tych twarzach beznadziejnym smutkiem apatii. Przez te nędze,halizny i piachy, pod spojrzeniem ludzi ponurych wiedzie droga do czyśćca... chyba –myślał – w jakiś buddyjski koszmar dzisiejszego świata. I wlokąc się tak za trumną z owstrętnionymiusty, spostrzegał ze zdumieniem, że takich jak on jest tu więcej: ludzi porozumiewającychsię niemo wyrazem niesmaku i pogardy dla wszystkiego, co ich otacza, dusz czyśćcowych,które zaprzepaściły w sobie impulsy do życia. Jak ten oto, którego chowają! I zdawałomu się, że temu samobójcy z miłości zaśpiewają jego żałobnicy to requiem krucze:„Ohyda fałszu i obłudy, pakość jadowita porasta dziś te niwy, na których ongi młodsi znajdowalizachwycenie i poryw, starsi – wolę i dokonanie. Zatrute jest źródło ochoty wszelkiej!Nie warto niczego chcieć! Nie warto ku niczemu marzeniem nawet wybiegać! Zaś ta nędza,ten smęt, to ponure niedołęstwo naokół: wszystko to pozostać widocznie tak musi.”„Niejedenże to sercu rezultat – myślał teraz – i niejeden życiu okólnemu zysk: to mojespalenie się w żądzy egzotycznej i to ich wytlenie w uczuciach rodzimego zastoju?”15
- Page 1 and 2: Aby rozpocząć lekturę,kliknij na
- Page 3 and 4: Tower Press 2000Copyright by Tower
- Page 5 and 6: Krwiste wargi rozchyliły się w u
- Page 7 and 8: nym jak łza. Zaś to warg roztkliw
- Page 9 and 10: „Przecież to jest chyba somnambu
- Page 11 and 12: - Więc pan Tański pochlebia sobie
- Page 13: mu w myślach profesor, nie siląc
- Page 17 and 18: Od strony gabinetu poczęły wchodz
- Page 19 and 20: przybiegłem umyślnie, by rzucić
- Page 21 and 22: Tłusty szlachcic z Litwy baczył n
- Page 23 and 24: W grupach panów ukazywał się mun
- Page 25 and 26: Na progu zjawiła się Nina. Jej ja
- Page 27 and 28: „Już pan tu jest?” - witał Ho
- Page 29 and 30: „Ty, bracie, potrafisz żyły wyc
- Page 31 and 32: Przez, szparkę drzwi rozchylonych
- Page 33 and 34: Lecz Nina już otrząsła grzywą s
- Page 35 and 36: Rozległ się z kąta głuchy pomru
- Page 37 and 38: - Ho - ho! Fiakry śpiewające! - I
- Page 39 and 40: W gabinecie gospodarza leżała sin
- Page 41 and 42: - A ty mi z twą łapą w pierczatc
- Page 43 and 44: Pułkownik skoczył jak sprężyną
- Page 45 and 46: - Mam do pana... już tylko prośb
- Page 47 and 48: Miłość ptak to woli polnej,Nie z
- Page 49 and 50: jeden kłąb nerwów zamienił, że
- Page 51 and 52: gdyby chcąc ugłaskać tamte głow
- Page 53 and 54: się pławić w tej zimnej atmosfer
- Page 55 and 56: Bolesław ujął był rannego pod r
- Page 57 and 58: - Zresztą, tfu! czort! napluć na
- Page 59 and 60: Nina tymczasem, wciśnięta w róg
- Page 61 and 62: Lecz gdy się na pokój odwróciła
- Page 63 and 64: ko.” - „Wont! - krzyknę - niec
- Page 65 and 66:
dziwnie podniecony. Wyobraźnia pon
- Page 67 and 68:
siejszy nabywał te książki, jak
- Page 69 and 70:
Rozjechali się już wszyscy. Pozos
- Page 71 and 72:
szy, jak we drzwiach niepotrzebnie
- Page 73 and 74:
- Więc ty nie pomyślałaś nawet
- Page 75 and 76:
To nieoczekiwane jej wystąpienie s
- Page 77 and 78:
Jakoż tamta ukoiła się niebawem
- Page 79 and 80:
ich niemoc?” Odpowie mi: „Oto d
- Page 81 and 82:
- Tam jest taki wielki, czarny Murz
- Page 83 and 84:
Przedsenna trwoga rozjątrzonej wyo
- Page 85 and 86:
Rozkiwała mu się głowa, słowa m
- Page 87 and 88:
takie, gdzie między tymi dwiema: z
- Page 89 and 90:
Zaszedł ich baron, już przyodzian
- Page 91 and 92:
I zgnębiło ją wraz to uczucie,
- Page 93 and 94:
I tym podbiła mu jakby myśli w be
- Page 95 and 96:
zej ciepło krwi co najbardziej war
- Page 97 and 98:
A jednak złudne to były ukoję: n
- Page 99 and 100:
ęce chce ją chwycić, w ogień sz
- Page 101 and 102:
Zgubi go na chwilę sprzed oczu w g
- Page 103 and 104:
Wanda szczękała zębami. I bladł
- Page 105 and 106:
- Ciała, Nino. Cicho! Nie męcz...
- Page 107 and 108:
- Mój pan szwagier: baron.- Ach? -
- Page 109 and 110:
tkwi oto taki w tużurku zakrystia
- Page 111 and 112:
- Ty świnio mała!... Ot, czym tak
- Page 113 and 114:
panów. Tylko innego to zachowania
- Page 115 and 116:
- Powiadają, że są chrześcijani
- Page 117 and 118:
Za pochodem obcych pielgrzymów czy
- Page 119 and 120:
- Słuchajcie, Jur - rzekł niecier
- Page 121 and 122:
Nina podźwignęła się dłońmi i
- Page 123 and 124:
- Z mikołajewskich ja! - bąkał r
- Page 125 and 126:
Tu, na tratwiane dyle u samego brze
- Page 127 and 128:
„Pókiż tego urzeczenia romantyz
- Page 129 and 130:
zeń, które ją w duszy prawości