12.07.2015 Views

Nr 608, styczeń 2006 - Znak

Nr 608, styczeń 2006 - Znak

Nr 608, styczeń 2006 - Znak

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

Leszek SobockiPolak 78, 1979olej, 90 x 90 cmZ kolekcji Muzeum Narodowego w Krakowie1


SPIS TREŚCIKościół Jana Pawła II – Kościół Benedykta XVISTYCZEŃ 2005 (<strong>608</strong>)4. Od redakcjiDIAGNOZY5. Arkadiusz StempinW potrzasku politykiTEMAT MIESIĄCADEFINICJE15. Janusz PoniewierskiPo Papieżu18. Kościół Jana Pawła II – Kościół Benedykta XVIZ Haliną Bortnowską, ks. Michałem Czajkowskim,ks. Tadeuszem Dzidkiem i ks. Grzegorzem Rysiemrozmawia Janusz Poniewierski44. Papież teologZ ks. Tomaszem Węcławskim rozmawia Janusz Poniewierski52. Tadeusz Bartoś OPZrozumieć Jana Pawła II. Próba hermeneutycznaPAPIEŻ I INNI76. Tomasz P. TerlikowskiEkumenizm odejścia85. Stanisław KrajewskiJan Paweł II w oczach Żydów90. Dorota Rudnicka-KassemJan Paweł II i wyznawcy islamu97. Marek KitaBoży człowiek Jan109. Inspiracje2


TEMATY I REFLEKSJE110. „Czyja jest ta kobieta?”Z Anną Świderkówną rozmawiają Małgorzata Bilskai Maria Rogaczewska122. Elżbieta WolickaPiękno pozoru132. Jerzy SurdykowskiWolnośćO RÓŻNYCH GODZINACH141. Halina Bortnowska* * *RUBRYKA POD RÓŻĄ149. Małgorzata ŁukasiewiczWymowne i niejednoznaczneZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIEDWUGŁOS O KSIĄŻCE TOMÁŠA HALÍKA154. Anna GłąbW świecie bez murów160. Piotr GraczykTurystyka teologiczna165. Andrzej OsękaNie będąc ZacheuszemSPOŁECZEŃSTWO NIEOBOJĘTNYCH171. Katarzyna StaudtPod bokiem Kubusia Puchatka174. REKOMENDACJE177. ROK 19843


OD REDAKCJIOd redakcjiPiotr... Jan Paweł II, Benedykt XVI... Tak płynie strumieńtradycji Kościoła, a my, redakcja miesięcznika„<strong>Znak</strong>”, od sześćdziesięciu lat jesteśmy w nim zanurzeni.Próbujemy i – jak w 1996 roku napisał o „<strong>Znak</strong>u” OjciecŚwięty – „pragniemy ukazywać ludziom drogę doPrawdy”.Chcemy być wierni dziedzictwu Jana Pawła II, rozwijanemudziś przez jego następcę. Ta wierność nie oznaczadla nas jednak wznoszenia wspaniałych spiżowychpomników „Wielkiego Papieża Polaka”... Ta wierność todla nas przede wszystkim dialog z jego myślą i – na ilewystarczy nam sił! – kontynuacja papieskiej „posługi myślenia”.Bo Jan Paweł II jest dla nas ciągle nauczycielemi przewodnikiem. Wciąż słyszymy jego słowa: „Odwagi!Nie bójcie się...”. Pamiętając o tej jego zachęcie, chcemynadal szukać odpowiedzi na pytania nowego stulecia.Ten numer jest próbą postawienia pytania o „KościółJana Pawła II” i „Kościół po Janie Pawle II”. W roku<strong>2006</strong>, który jest dla nas rokiem jubileuszowym, podejmiemyjeszcze wiele takich pytań. Czytelników – tych,którzy są z nami od dawna, i tych, którzy może dopieroteraz sięgnęli po „<strong>Znak</strong>” – zapraszamy: „Wstańmy, chodźmy!”.Wzywa nas światło Prawdy.W tym numerze – poza blokiem głównym – szczególniepolecamy rozmowę z panią profesor Anną Świderkównąo kobiecie w Kościele, esej Jerzego Surdykowskiegoo wolności i trójgłos o książkach ks. Tomáša Halíka.4


DIAGNOZYArkadiusz StempinW potrzasku politykiPojednanie między narodami nie sprowadza sięjedynie do kwestii moralnego przekonania, leczwymaga konkretnych czynów w teatrze działań,w którym tworzy się historię i jest się za niąodpowiedzialnym.Rzymski kościół Santa Maria in Trastevere – jedna z najstarszychchrześcijańskich świątyń w Wiecznym Mieście. Wybudowana w stylubazyliki promieniuje wewnątrz majestatem i obezwładnia swymblaskiem. Dwadzieścia dwie granitowe kolumny stojące ongiśw przedchrześcjańskiej świątyni Izydy wiodą prosto przed głównyołtarz. W środkowej nawie Chrystus Pantokrator, który zdaje się obejmowaćswoją Matkę przystrojoną w szaty orientalnej królowej. Mistycznemiejsce, w którym zadomowiła się wieczność. Kiedy nie maw nim ludzi, emanuje eremicką samotnością, zapewniając poczucieintymności każdemu pielgrzymowi, który tego potrzebuje.To właśnie w jej murach znaleźli zbawcze schronienie i koniecznąintymność arcybiskup Berlina Julius Döpfner i prymas Polski StefanWyszyński, którzy w połowie grudnia 1958 roku przybyli do Rzymuz okazji nadania Niemcowi purpury. Ukryci za jedną z kolumn,prowadzili w opustoszałej świątyni swoją pierwszą rozmowę. „Czylinawet normalne spotkanie polskiego i niemieckiego kardynała niebyło wtedy możliwe” – zanotował po latach dyskretny świadek ści-5


6ARKADIUSZ STEMPINśle tajnego spotkania, były ambasador RFN w Rzymie – Peter Hermes.Po 1945 roku Bonn i Warszawa utknęły w okowach zimnej wojny.Wprawdzie na krótko przed ustąpieniem z urzędu kanclerza Adenauerprzewidywał, że „Niemcy staną się kiedyś dobrym sąsiademPolski”, jednak jego prorocze słowa nie miały się szybko spełnić. Kościąniezgody była przecież granica na Odrze i Nysie. Ponadto zbliżeniupolitycznemu między obydwoma krajami stały na przeszkodzie:świeża hipoteka II wojny światowej, sowietyzacja Europy Wschodniej,a w skutek tego przynależność Niemiec i Polski do wrogich blokówpolityczno-militarnych. Dodatkowo doktryna Hallsteina, owoosobliwe „arcydzieło” dyplomacji RFN, w myśl którego Bonn bojkotowałokraje uznające NRD. Reszty dopełniała niezmierzonaw swej otchłani podejrzliwość obcych sobie elit politycznych. Nicdziwnego, że premier Cyrankiewicz nazywał Adenauera „watykańsko-waszyngtońskimbękartem i spadkobiercą Hitlera”. Przez dwadziesięciolecia komuniści z Warszawy takim wyznaniem wiary hipnotyzowalinaród. Używając maszynerii propagandy, wpajali Polakomprzeświadczenie o groźbie „niemieckiego parcia na Wschód”.Ale także oba episkopaty niewzruszenie trwały na pozycjach reprezentowanychprzez zwaśnione rządy. I tu kamieniem obrazy byłakwestia granicy. Bo kiedy prymas Hlond dopasował granice polskichdiecezji na ziemiach zachodnich do uchwał poczdamskich, PiusXII odmówił ich erygowania. Nową sytuację prawną traktował jakoprzejściową i czekał na międzynarodowe uregulowanie sporu granicznegoprzez konferencję pokojową. W tej sytuacji polskie i niemieckielobby w Watykanie prowadziły wojnę podjazdową. O każdąkropkę, każdy przecinek w Annuario Pontificio (roczniku statystycznymKościoła katolickiego) staczano zacięte boje: czy stolice biskupiena tzw. ziemiach odzyskanych będą wymieniane w języku niemieckim,polskim czy łacińskim? Czy nazwisko polskiego zarządcydiecezji (w randze administratora apostolskiego) w ogóle będzie tamfigurowało? Biskupi polscy obwiniali niemieckich za podgrzewanienastrojów rewizjonistycznych i prowadzenie knowań w kurii rzymskiej,mających zapobiec postawieniu na czele tych diecezji polskichordynariuszy. Z kolei w Niemczech piętnowano polską hierarchię


DIAGNOZYkościelną za paktowanie z samym diabłem, komunistami w Warszawie.Istotnie, następca Hlonda, kardynał Wyszyński, zawarł 14 kwietnia1950 roku porozumienie z władzami PRL. Zagwarantował w tensposób Kościołowi minimalny zakres swobody w państwie komunistycznym.Ale zobowiązał się jednocześnie do uzyskania od papieżazgody na erygowanie ordynariatów biskupich na ziemiach zachodnich.Za ten sznurek wiarołomne władze pociągały niezwykle często,wypominając prymasowi niedotrzymanie kluczowego punktuporozumienia. Grając tą kartą i wzmagając nagonkę na Kościół, zaaresztowaływ końcu Wyszyńskiego, gdyż – jak brzmiał oficjalnykomunikat – „Wyszyński nie uregulował statusu administracji kościelnejna ziemiach zachodnich i ponosi odpowiedzialność za okazaniepomocy zachodnioniemieckim Krzyżakom”.Zwolniony z aresztu w okresie odwilży październikowej prymaspoprosił katolickiego kanclerza RFN, by podjął on decyzję o symbolicznymodszkodowaniu dla polskich ofiar obozów koncentracyjnych.Kanclerz z kamienną twarzą milczał. Skonfundowany tym episkopatpolski zaczął postrzegać chrześcijański rząd Adenauera jako groźnegoprzeciwnika.Dogrywka między niemieckim kanclerzem a polskim kardynałemodbyła się dwa lata później. Kiedy na wiecu wyborczym w DüsseldorfieAdenauer roztoczył przed wypędzonymi z Prus Wschodnich wizjęodzyskania ziem nad Odrą i Nysą, odpowiedział mu nieprzypadkowoz Malborka prymas:Dochodzi do was echo pogróżek, które wrogi człowiek z dalekiego zachoduciska pod adresem naszej ojczystej ziemi. (...) Spójrzcie na te wysokie zamki,gdzie się ongiś zagnieździła pycha, ufna w żelazo i stal. Gdzie się podziali ci,którzy z wysokości tych zamków rządzili przemocą i nienawiścią?Rany rozjątrzyły się jeszcze bardziej, kiedy podczas obchodów20-lecia organizacji kościelnej na ziemiach zachodnich polski kardynałzdezawuował 600-letnią niemiecką przeszłość Dolnego Śląska:„Spójrzcie dookoła siebie!” – mówił 31 sierpnia 1965 roku we Wrocławiu.–„Doczesne pozostałości przemawiają do nas w języku ojczystym.My wiemy to na pewno, to nie są dobra niemieckie. To jestpolska dusza!”.7


8ARKADIUSZ STEMPINAż do Soboru obydwa episkopaty nie utrzymywały ze sobą żadnychstosunków. Jedyny kontakt z biskupem niemieckim przed Soboremhierarchia polska nawiązała z Carlem M. Splettem. Ordynariuszgdański, najbardziej prominentny więzień PRL, skazany w procesiepokazowym w 1946 roku, złożył po swoim uwolnieniu (1956)kurtuazyjną wizytę prymasowi i podziękował za okazaną pomoc.Zrzec się urzędu na rzecz polskiego koadiutora wcale nie zamierzał.Wymógł to na nim dopiero palec Boży pod postacią nagłego zawałuserca (1964).Wyjątkiem pozostała owa owiana konspiracją rozmowa z Döpfnerem,która miała dać początek dramatycznej serii spotkań obydwupurpuratów. 45-letni Frankończyk, bardziej krzepki niż jego polskirozmówca, stał się na najbliższe dwie dekady głównym partneremprymasa po niemieckiej stronie. Dwa lata później, w październiku1960 roku, Döpfner niespodziewanie wygłosił sensacyjną homilię,w której jako pierwszy biskup niemiecki poruszył drażliwą kwestięgranicy na Odrze i Nysie: „Pokój z sąsiadem ze wschodu jest ważniejszyniż przebieg granicy”. Niemieccy katolicy zaszczękali zębami.W Warszawie kardynał-prymas milczał.Dopiero podczas Soboru spotkał się w Rzymie z Döpfnerem, przeniesionymjuż do Monachium na najbardziej prestiżowy stolec arcybiskupiw Niemczech. Rozmowę w cztery oczy zaaranżował nie ktoinny, tylko enfant terrible w biskupiej sutannie, Bolesław Kominek(rocznik 1903, syn prostego śląskiego górnika). Kapryśny los wyposażyłgo w niezłomny charakter. Już w dzieciństwie poznał trucicielskąsiłę nacjonalizmu, kiedy w prusko-niemieckiej ławie szkolnej karconogo za mówienie po polsku, a w domu rodzinnym za szprechaniepo niemiecku. Po gehennie II wojny światowej jako biskup katolickiczuł się powołany do przerzucenia mostu pojednania w stronę Kościoław Niemczech. Niepowtarzalną szansę stwarzał Sobór Watykański,podczas którego – z dala od argusowych oczu warszawskichkomunistów i bezpieki – zaczął intensywnie nawiązywać kontaktyz biskupami niemieckimi. Pierwszym, do którego skierował swe krokiBolesław Kominek, był biskup Zagłębia Ruhry, Hengsbach, ordynariuszz Essen, który wcześniej jako młody kapłan sprawował pieczęduszpasterską nad Polakami w Niemczech. Odświeżył też znajomość


DIAGNOZYz kolegą seminaryjnym, sufraganem w Zgorzelcu, Schaffranem. Polatach przyznawał: „Trudne były rozmowy z biskupami z RFN. Nietworzyli oni jednolitego frontu. Każdy z nich miał swój własny poglądna sprawę”.Wyszyński ze sceptycyzmem wytrawnego dyplomaty przypatrywałsię rzymskim poczynaniom Kominka. Ale to właśnie z poparciemwielkiego kardynała arcypasterz Wrocławia postanowił przekuć swójwielki plan w czyn. I wtedy właśnie wybuchła bomba. 1 października1965 roku Kościół ewangelicki w Niemczech wydał memorandum,które zawierało dokładnie to, czego daremnie oczekiwali Wyszyńskii Kominek od swoich niemieckich braci w biskupstwie: moralnegouznania granicy na Odrze i Nysie. Kominek przejął tę „ewangelicką”piłkę i postanowił puścić ją dalej. W przekonaniu, że odpowiedź niemieckabędzie równie śmiała jak tekst jego listu, przystąpił do jegoredakcji, konsultując treść z trójką niemieckich hierarchów: Hengsbachem,Spülbeckem i Schröfferem. Dodatkowo chciał ubezpieczyćsię na wypadek ataku ze strony władz komunistycznych – jedną z wersjibrudnopisu dostarczył prominentnemu korespondentowi „TrybunyLudu” na Soborze i agentowi bezpiekiIgnacemu Krasickiemu (alias Janowi Wnukowi),potomkowi wielkiego Księcia BiskupaWarmińskiego. Kominek naciął się jednak.Krasicki sprzedał Gomułce cenną informacjęKominek obawiał się, iżsceptyczny kardynałzaniecha ryzykownegoprzedsięwzięcia.jako rezultat własnych zdolności detektywistycznych. Szef partii,wściekły na to, że Kościół przełamuje monopol na jego politykę wobecRFN i podmywa ideologiczną doń nienawiść, postanowił poczekaćna odpowiedź niemiecką. Gorąco licząc, że okaże się ona bardziejpowściągliwa niż list polski, przygotował kontruderzenie. W tymsamym czasie Krasicki niezmiennie zapewniał Kominka, że rządw Warszawie nic nie ma przeciwko listowi biskupów. Z kolei Kominekprzemilczał przed Wyszyńskim, że dostarczył już kopię listu doWarszawy, ponieważ obawiał się, iż sceptyczny kardynał zaniecharyzykownego przedsięwzięcia. Prymas na wylot znał komunistówi – jako bardziej od Kominka wytrawny polityk – bał się, że list dobiskupów niemieckich może okazać się pułapką, jeśli adresat odpowiepowściągliwie. Dlatego słowem nie wspomniał o liście, kiedy9


10ARKADIUSZ STEMPINdzień przed jego publikacją spotkał się z polskim ambasadoremw Rzymie. Książę Kościoła i mąż stanu wiedział też, co ryzykuje wewłasnym kraju, gdzie nie tylko komuniści, ale i większość społeczeństwanieufnie spoglądała na RFN.W zimny jesienny wieczór, 18 listopada 1965 roku, Papieski InstytutPolski w Rzymie stał się areną burzliwej debaty. Zebranychw nim 36 polskich biskupów przybyłych na ostatnią sesję II SoboruWatykańskiego (reszcie nie wydano wiz ) otrzymało do podpisanialist, którego tekstu w języku polskim nie widzieli na oczy. Wyszyńskiprzełamał swoje opory głównie narodowo-patriotyczne. Po razostatni spojrzał na obraz Matki Boskiej Częstochowskiej i nie bezwahania jako pierwszy chwycił za pióro. Złożył podpis pod listem,który zaaprobował, choć nie on był jego autorem. Ale wtedy naweton sam jeszcze nie wiedział, że szeroko otwiera drzwi do jutra, wyzwalającsię od upiorów przeszłości. Niepodważalna pozycja prymasaw łonie episkopatu przesądziła o przyjęciu dokumentu. Każdyz obecnych składał swój podpis. Większość zebranych z wypiekamina twarzy.Na przeszywające w swej wymowie zdanie zamieszczone na samymkońcu listu: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”, episkopatniemiecki odpowiedział po dwóch tygodniach, dyplomatyczniei ostrożnie. Dlaczego tak późno? Otóż jedyny egzemplarz listu Kominekosobiście wrzucił do skrzynki na listy w rzymskim mieszkaniukolońskiego kardynała Fringsa, przewodniczącego episkopatu Niemiec.Tymczasem Frings wyjechał z Rzymu do Kolonii. Zaniepokojonybrakiem reakcji Niemców Kominek dostarczył parę dni późniejkopię listu Döpfnerowi. Pod nieobecność Fringsa właśnie Döpfnerzredagowanie odpowiedzi zlecił, o ironio losu, dwóm biskupomz NRD: Bengschowi i Schaffranowi. Pod presją czasu – gdyż w Rzymiekończył się sobór – w ciągu jednej nocy bp Schaffran ułożył jegozarys. Dwa dni miał episkopat niemiecki na dokonanie co najwyżejkosmetycznych poprawek. Presja czasu była tak wielka, że Döpfnernie dotarł nawet do wszystkich biskupów niemieckich obecnychw Rzymie, by ci złożyli podpis pod dokumentem. 5 grudnia przedłożonogo biskupom polskim. Trzy dni wcześniej episkopat Niemiecwybrał Döpfnera na swojego przewodniczącego.


DIAGNOZYW przeciwieństwie do ewangelickiego memorandum najważniejsząkwestię granicy list przemilczał. O ile wśród polskich biskupówtekst ten wzbudził jedynie rozczarowanie, o tyle Gomułce dałupragniony pretekst, by rozpętać przeciwko „zdrajcom” kampanięnienawiści. Wyszyńskiego i Kominka, „głównych złoczyńców”, odrazu postawiono pod pręgierzem. „Postępowi” katolicy w kraju żądaliich głów. Przerażony Kominek „schronił się” w alpejskim kurorcieSchörding, skąd okrężnymi drogami słał dramatyczne prośby doDöpfnera, by razem wystąpić w telewizji niemieckiej i w ten sposóbprzeciwdziałać oszczerczej kampanii. Bez podania powodów Döpfnerodmówił. Pięć dni po przekazaniu odpowiedzi, 10 grudnia, lakoniczniepoinformował agencję DPA, że polski list „nie pokrywa sięz tenorem opinii publicznej w Polsce”.Jak mało który z hierarchów niemieckich Döpfner szczerze i gorącopragnął pojednania z kardynałem z Warszawy i Kościołemw Polsce. Tyle że pisanym alfabetem teologii, nie polityki. Przedpolitycznymi deklaracjami powstrzymywały go jednak motywy czystopolityczne: groźba radykalizacji wypędzonych, a nawet niebezpieczeństwoschizmy w Kościele niemieckim. A właśnie deklaracjepolityczne, uznanie granicy i zgodę na ustanowienie stałych ordynariatówna ziemiach zachodnich Wyszyński uczynił probierzem szczerościw dialogu z kardynałem z Monachium. Tak to obydwaj purpuraciznaleźli się w potrzasku, z którego wydobyć się nie potrafili.Bo konflikt mógł zostać rozwiązany tylko tam, gdzie się rzeczywiścierozgrywał. W przestrzeni politycznej.Dlatego też, kiedy niemieccy pasterze celebrowali nad Renemmilenium polskiego chrześcijaństwa, ich wspólnota z polskimi braćmiw biskupstwie kończyła się tam, gdzie wyrastałproblem granicy. W dniu obchodówmilenium, 3 maja 1966, Julius Döpfner wszedłna ambonę swojej monachijskiej katedry, lecznie znalazł jeszcze „wyjaśniającego słowa”, naPo wymianie listówprymas pozostałpod silnym wrażeniemdoznanego zawodu.które czekali kardynał w Warszawie i arcybiskup we Wrocławiu.Zajęcie stanowiska wobec problemu granicy i diecezji polskich byłodla niego polityką pisaną przez duże „P”, zarezerwowaną dla dyplomatów,nie duchownych. Ale jeśli wierzyć informacjom prałata Jego11


12ARKADIUSZ STEMPINŚwiątobliwości, Eduardo Cippico, wysokiego rangą pracownikawatykańskiego Sekretariatu Stanu, dorabiającego sobie współpracąz CIA i KGB, wszyscy biskupi niemieccy mieli się wypowiedzieć przeciwkoudziałowi Pawła VI w uroczystościach milenijnych na JasnejGórze, by w ten sposób nie przyczyniał się do wzmocnienia komunizmu.Nolens volens.Po wymianie listów prymas pozostał pod silnym wrażeniem doznanegozawodu. Ba, nabrał dystansu do Kościoła w Niemczech i niewyzbył się go już do śmierci. Kolejne spotkanie obydwu purpuratówodbyło się 28 października 1970 w Rzymie, kilka tygodni po podpisaniuprzez rząd RFN układu z ZSRR. Wspólna kolacja przybraładramatyczny obrót, kiedy Wyszyński, wyciągnął na stół przyniesionąze sobą mapę i zrobił adwersarzowi wykład z historii Polski z ostatnich200 lat. Przypomniał sojusz Katarzyny Wielkiej z FryderykiemII, układ w Rapallo z 1922 r., pakt Ribbentrop-Mołotow. „A dziśMoskwa poszukała sobie w Bonn nowego sojusznika... Jak częstodochodziło do porozumienia Rosji z Niemcami, na koszt Polski” –zanotował w swoim dzienniku, dodając: „Döpfner oniemiał z przerażenia”.Rzymska kolacja wróciła jak niedobre wspomnienie, kiedy parętygodni później Döpfner zastał na swoim biurku list z Warszawy.Mocno rozgoryczony Wyszyński pisał:odpowiedź episkopatu niemieckiego na nasz list rozczarowała nie tylko Polaków,ale i opinię światową. Nasza szczerze wyciągnięta dłoń została wprawdzieprzyjęta, lecz z zastrzeżeniami. To tym smutniejsze, skoro niemieccy protestanciwyszli naprzeciw katolickiej Polsce w bardziej ewangelicznym duchu (...). Tonie polityka. (...) Sprawa granicy jest sprawą Kościoła. (...) Proszę traktować tenlist jako kontynuację tego sprzed pięciu lat. (...) Nie chowamy naszej dłoni. (...)Pragniemy przełomu w naszej historii.Monachijski kardynał nie mógł przeskoczyć własnego cienia.W odpowiedzi przemilczał polski kompleks Rapallo oraz narodowo-religijnysplot w historii i współczesności narodu polskiego. Zato ponownie uwypuklił konieczność przestrzegania przykazania apolityczności.Stało się to w momencie, gdy komunistyczny premierCyrankiewicz i socjaldemokratyczny kanclerz Brandt 7 grudnia 1970roku złożyli podpisy pod układem grudniowym uznającym doraźny


DIAGNOZYprzebieg granicy na Odrze i Nysie. Podczas gdy Brandt uwypukliłmoralny impuls bijący z listu, Döpfner odmówił pierwszemu politycznemuowocowi polsko-niemieckiego zbliżenia swojego biskupiegobłogosławieństwa.Powściągliwość Wyszyńskiego wobec Niemiec i niemieckiegoKościoła przybrała jedynie na sile. Także autor listu, bp Kominek,w samotności przełykał gorzką pigułkę. Pisał do przyjaciela w Niemczech:„Wolę być zwykłym pasterzem. Polityka to obrzydliwa sprawa”.Kominek dożył jeszcze momentu, kiedy Döpfner po ratyfikacjiukładu grudniowego bez zmrużenia oka zaakceptował ustanowienieprzez Watykan ordynariatów na ziemiach zachodnich(czerwiec 1972). Ale ta prawna regulacja dokonana przez trzeciąstronę – papieża Pawła VI – srodze się zemściła. Bo kwitnący w latach70. biskupi dialog polsko-niemiecki wyczerpywał się na wzajemnychodwiedzinach, gestach, symbolach. Podstawowych problemównie był w stanie rozwiązać. Episkopat Niemiec odmawiałostatecznego uznania granicy na Odrze i Nysie, Wyszyński zaś kwestionowałistnienie mniejszości niemieckiej w Polsce i odmawiał jejprawa do własnego duszpasterstwa. Barier nie przełamała ani pierwszaw dziejach wizyta przewodniczącego episkopatu Niemiec, kardynałaDöpfnera, w Polsce w 1973 roku, ani druga, która zawiodłago rok później na pogrzeb kardynała Kominka. Co więcej, Prymastak długo zwlekał z rewizytą w Niemczech, że kardynałz Monachium już jej nie doczekał. Zmarł rażony atakiem sercaw pierwszym dniu urlopu na progu swojego pałacu arcybiskupiegow Monachium (1976). Wyszyński nie zjawił się na jego pogrzebie.Stale odkładaną rewizytę w RFN złożył dopiero we wrześniu 1978roku, gdy wiedział już o swojej śmiertelnej chorobie, a jego pozycjapolityczna w Polsce stała się nienaruszalna. Nawet sam komunistycznypremier Jaroszewicz prosił Pawła VI, by pozostawił kardynałaWyszyńskiego na stanowisku, pomimo przekroczenia przezniego 75. roku życia. Ale w Niemczech Prymas jak ognia unikałsłów „pojednanie” i „przebaczenie”. Nie nawiązał też do listu z 1965roku, choć następca Döpfnera, kardynał Joseph Höffner, kilkakrotniego przywoływał.13


ARKADIUSZ STEMPINNiecały miesiąc po wizycie w RFN wymiana listów przyniosłakonkretny owoc. To właśnie koalicja kardynałów niemieckich i austriackichutorowała kardynałowi Wojtyle – pozostającemu w trakciewizyty w RFN mocno w cieniu prymasa – drogę na tron świętegoPiotra.Wyszyński już nie żył, kiedy odważył się go przypomnieć kardynałMacharski, w czasie spotkania obydwu episkopatów w 1982 rokuna uroczystościach kanonizacyjnych Maksymiliana Kolbego w Rzymie.Macharski oddał też po raz pierwszy publicznie hołd postaciomtrzech kardynałów, którzy nie tracąc zaufania we własnym kraju,próbowali go zdobyć w kraju „wroga”: Kominkowi, Döpfnerowi,Wyszyńskiemu. W tej właśnie historycznej kolejności. Żaden z nichnie umknął przed polityką. I wszyscy, pragnąc pozostać apolityczni,natrafili na politykę u partnera. Nieuchronnie! A to dlatego, że pojednaniemiędzy narodami nie sprowadza się jedynie do kwestii moralnegoprzekonania, lecz wymaga konkretnych czynów w teatrzedziałań, w którym tworzy się historię i jest się za nią odpowiedzialnym.Czyż nie dowiodły tego obydwa episkopaty, które w pokorzeuczciły 40. rocznicę wymiany listów, a zarazem – nie chowając głowyw piasek – przeciwstawiły się pomysłowi Eriki Steinbach? Garściamiczerpiąc z ducha Kominkowego listu!ARKADIUSZ STEMPIN, dr, historyk na Uniwersytecie Alberta-Ludwigawe Freiburgu Bryzgowijskim; razem z Bernardem Martinem wydałostatnio dwujęzyczną książkę Polska i Niemcy w trudnych latach 1934--1989 (2004).14


TEMAT MIESIĄCADEFINICJEJanusz PoniewierskiPo PapieżuMusimy – jako Kościół – zacząć żyć bez niego.Albo raczej z nim, lecz inaczej: w tajemnicy„obcowania świętych”.Realną możliwość utraty JanaPawła II Kościół w Polsce najmocniejchyba uświadomił sobie w czerwcu1999 roku, w czasie wizyty Papieżaw Krakowie (mam tu na myśli nagłąchorobę Ojca Świętego i wielkie zgromadzenialiturgiczne odprawione„bez NIEGO” – na krakowskich Błoniachi w Gliwicach). To po tym doświadczeniuks. Tomasz Węcławskinapisał głośny tekst Siedem słów, opublikowanyw „Tygodniku Powszechnym”(nr 50, 12 XII 1999) a poświęconypotrzebie przemyślenia sytuacji,w której znajdzie się Kościół w Polsce„po papieżu” Janie Pawle II.„O rzeczach dla naszego byciaKościołem fundamentalnych – pisałwówczas ks. Węcławski – mówiw zasadzie tylko sam Papież (...).[On] mówi i robi za nas to, co właściwienależy do nas tu na miejscui na co dzień (...). Co będzie, kiedyten czas minie?”Ten czas właśnie minął. I musimy– jako Kościół – zacząć żyć bezniego. Albo raczej z nim, lecz inaczej:w tajemnicy „obcowania świętych”.(I nie chodzi tu wcale o budowaniekościołów ku czci... Chodzi o miłość,która jest silniejsza od śmierci. I o realnąobecność świętych w naszymżyciu. Jak tuż po zakończeniu konklawemówił o Janie Pawle II nowypapież Benedykt XVI: „Wydaje misię, że trzyma mnie mocno za rękę,że widzę jego uśmiechnięte oczyi słyszę jego słowa skierowane w tymmomencie szczególnie do mnie: »Nielękaj się«”). Ale jak „po Papieżu” byćKościołem w Polsce? Jak dalej żyć,nie przedłużając w sztuczny sposób15


JANUSZ PONIEWIERSKIjego obecności (kiedyś czekaliśmy nakolejne pielgrzymki – i wokół nichkoncentrowało się życie Kościoła;dziś – mam takie wrażenie – czekamyna beatyfikację Jana Pawła II,później będziemy mieli nadzieję na„rychłą” kanonizację, a potem...?!).Swoją odpowiedź na pytanieo Kościół w Polsce (i nie tylko tutaj)– na to, co, już „bez niego”, powinienon mówić i robić – ks. TomaszWęcławski buduje wokół siedmiuprostych słów: wierzyć, pamiętać,wybaczać, przyjmować, dziękować,dawać, iść. Oto program dla Kościoła– i coś w rodzaju rekolekcji dlakażdego z nas z osobna. Bo przecieżktoś musi zacząć...*1. Wierzyć. A to znaczy przedwszystkim: nie deklaracje i sztandary,ale codzienna modlitwa, lekturaSłowa, życie sakramentalne i pamięćo tym, iż fundamentem naszej wiaryjest nie co innego, jak tylko PaschaPana!Zdumiewające – powiada Węcławski– że nawet ludzie religijni„zapytani o to, czy utożsamiają sięze śmiercią i zmartwychwstaniemJezusa jako początkiem ich chrześcijańskiegopowołania, stają bezradni”.Dlaczego?! No właśnie...2. Pamiętać. To znaczy takżebrać odpowiedzialność – i robić swoje.Pisał sześć lat temu autor Siedmiusłów, że są wśród nas ludzie, „którzywprawdzie dobrze wiedzą, ilez tego, co jest, być nie powinno i jakwiele nie ma z tego, co powinno być– jak wiele się nie udało, jak wieleminęło, umarło i zmarnowało siębezpowrotnie – a przecież działajątak, jakby śmierci nie było”.3. Wybaczać (co nie znaczy:zapominać, bagatelizować winę etc.).I umieć o wybaczenie prosić, i jeprzyjmować. „Odpuść nam..., jakoi my odpuszczamy” – tej modlitwynauczył nas sam Bóg. Jeśli „nie zdobędziemysię na wysiłek, żeby zrozumieć(...), jak wielka wolność jestw przebaczeniu, (...) rozminiemy sięz lekarstwem dla naszych chorychdusz” (ks. Węcławski).4. Przyjmować. Przede wszystkimludzi – także tych „nie swoich”.I znów cytat z Siedmiu słów: „Jeśliktoś sądzi, że zbawi się wśród swoich,nie pozwalając, żeby nie swoiwchodzili mu do swojskiej zagrody,naraża swoje zbawienie”.5. Dziękować. I być wdzięcznym.Mieć świadomość bycia obdarowanym– to podstawa życia duchowego.„Kto gotów jest dziękowaćnie tylko za rzeczy miłe, ale także zarzeczy trudne do przyjęcia, jeśli tylkojest w nich dostrzegalne dobro,wchodzi na tę samą drogę, którą dokażdego z nas przychodzi Boże zbawienie”(ks. Węcławski).6. Dawać. To praktyczna realizacjamiłości bliźniego. Raz jeszczeksiądz Węcławski: „Nie bójmy sięwyznaczać sobie wielkich celów [wdawaniu]. Jest nas dosyć, żebyśmymogli razem objąć tych wszystkichludzi i te wszystkie sprawy, którymnasza wielkoduszność w dawaniu,ratowaniu i budowaniu potrzebnajest najbardziej”.16


TEMAT MIESIĄCA7. I ś ć. Jak trzej Mędrcy, którzyposzli za Światłem, choć wielu ludziom,im współczesnym, cała tawędrówka – zarówno w punkciewyjścia („jakaś gwiazda...”), jak iw punkcie dojścia (bezdomne Dzieckourodzone w stajni) – mogła wydawaćsię absurdem. Trzeba iść naprzód– i nie zatrzymywać się... (nawetprzy grobach ludzi skądinądwybitnych i świętych). Bo „Chrystusznaczy (...) taką wędrówkę, że nie magdzie głowy skłonić, a w końcu wejściew ciemności śmierci, w którychnie widać, że po drugiej stronie będziejeszcze więcej życia. Tylko w tensposób, tylko jako Ten, który idziei niczemu nie pozwala się zatrzymać.(...) Jeśli w to nie uwierzymy, jeśli niepozwolimy sobie zabrać tego, co sięnam spodobało, w czym zasmakowaliśmy,co wydaje się święcie potrzebne,wszyscy razem pomrzemy” –pisał ks. Tomasz Węcławski).Prezentacja Siedmiu słów ks. TomaszaWęcławskiego jako „definicja”tematu bieżącego numeru „<strong>Znak</strong>u”?Tak, bo nie chodzi o to, żeby Papieżowistawiać pomniki (albo gipsowefigury na ołtarzu), ale o to, żeby gonaśladować... I iść dalej.Kiedy umarł „wielki” i powszechniekochany papież Jan XXIII, kardynałMontini (wybrany wkrótcejego następcą; przyjął imię: PawełVI), odprawiając Mszę w intencjizmarłego biskupa Rzymu, powiedział:„Już nie wstecz, już nie na niegopatrzymy teraz, lecz na horyzonty,które otworzył przed Kościołem.Jeśli chcemy rzucić ostatnie spojrzeniena jego grób, już zamknięty, powinniśmypowiedzieć o jego dziedzictwie,którego grób nie może zamknąć– o duchu, którego wlałw naszą epokę i którego nie możezdławić śmierć. Naszym obowiązkiemjest nie tyle pisać o jego przeszłości,ile ukazywać przyszłość z niegosię rodzącą”.No właśnie...JANUSZ PONIEWIERSKI, członekredakcji „<strong>Znak</strong>u”, autorksiążek: Pontyfikat. 1978-2005(III wyd. 2005) i Kwiatki JanaPawła II (2002).*17


TEMAT MIESIĄCACKościół Jana Pawła II –Kościół Benedykta XVIZ Haliną Bortnowską,ks. Michałem Czajkowskim,ks. Tadeuszem Dzidkiemi ks. Grzegorzem Rysiemrozmawia Janusz PoniewierskiJANUSZ PONIEWIERSKI: Jana Pawła II już za życia obdarzono przydomkiem„wielki”. Jakie były, zdaniem Państwa, znamiona tej wielkości?Proponuję, abyśmy skupili się tu na wątku kościelnym, religijnym,duchowym i – jeśli to możliwe – żebyśmy pominęli politycznywymiar tego pontyfikatu. A zatem: dlaczego Jan Paweł II wejdzie do(choćby najkrótszej) historii Kościoła? Albo inaczej: jaki jego czyn (gest,słowo, wydarzenie) sprawił, że są Państwo gotowi mówić o wielkościtego papieża?KS. MICHAŁ CZAJKOWSKI: Pan zaprosił nas do dyskusji o „KościeleJana Pawła II i Kościele Benedykta XVI”. Półżartem powiem,że nie podoba mi się ten tytuł…Dlaczego półżartem?KS. MICHAŁ CZAJKOWSKI: Bo rozumiem, że to jest jedynie punktwyjścia do naszej rozmowy – i jako taki może, oczywiście, pozostać.18


TEMAT MIESIĄCAW tym gronie wszyscy, jak sądzę, zgadzamy się co do tego, że nie maKościoła Jana Pawła II i Kościoła Benedykta XVI. Jest tylko jedenKościół: Jezusa Chrystusa. O wielkości czy małości pontyfikatu świadczyzaś, moim zdaniem, to, czy w jego centrum stoi Chrystus, czymoże jakieś interesy Kościoła. „Wielkim” możemy zatem nazwaćpapieża, poprzez którego – także w świecie – bardziej obecny byłJezus Chrystus. Jestem przekonany, że pontyfikat Jana Pawła II –mimo iż tak bardzo maryjny – był pontyfikatem chrystocentrycznymoraz że papież Wojtyła przybliżył nam wszystkim Jezusa. Ostatnio –mówił o tym arcybiskup Dziwisz – okazało się nawet, że zawołanieTotus Tuus odnosi się przede wszystkim do Chrystusa.Wracając do pytania o konkretne znamiona wielkości Jana PawłaII, zwróciłbym przede wszystkim uwagę na akty pokutne tego papieża.Wiadomo, że Jan Paweł ponad sto razywyrażał skruchę w imieniu Kościoła – jednak,moim zdaniem, najważniejsze było to, co uczyniłw Roku Jubileuszowym. Myślę zwłaszczao akcie skruchy za nasze grzechy wobec Żydów.Dzięki aktom skruchyJana Pawła IIKościół stał się większy,bardziej wiarygodny.Istotne są tu zarówno słowa wypowiedziane w czasie liturgii pokutnejw Bazylice św. Piotra, jak i gest: swą prośbę o przebaczenie Papieżwłożył w szczelinę Ściany wielowiekowego Płaczu Żydów.Papieskie akty skruchy… One nie były wcale łatwe. Bo wydajesię nam nieraz, że jak się przyznamy do winy, to staniemy się mniejsi.A czy Kościół może ryzykować umniejszenie?! Jestem jednak głębokoprzekonany, że dzięki aktom skruchy Jana Pawła II – dziękitemu, że odsłoniliśmy również ciemne karty historii chrześcijaństwa– Kościół stał się większy, bardziej wiarygodny, bardziej ewangelizujący.Żadna apologetyka nie uczyniłaby tyle, ile zdziałał ten właśnieduch pokuty.Uczestniczyłem niedawno w uroczystościach związanych z 40-leciemlistu biskupów polskich do biskupów niemieckich: „Przebaczamyi prosimy o przebaczenie”. Nie wykluczam, że autorem tego najważniejszego– i najtrudniejszego – zdania („…prosimy o przebaczenie”)był Karol Wojtyła. Pewien jestem natomiast, że te słowa – nawetjeśli nie były jego autorstwa – jakoś go uformowały, przygotowałydo papiestwa. Widzę wyraźny związek pomiędzy tamtym orędziem19


DYSKUSJAbiskupów z roku 1965, które wywołało nienawistną reakcję władzkomunistycznych, i aktami skruchy Jana Pawła II, które napotykałyopór w Kościele, nawet w kolegium kardynalskim.KS. TADEUSZ DZIDEK: Proponuję wpisać owe pokutne gesty Papieżaw jeszcze szerszy horyzont. Powiem zatem tak: orędzie Objawieniazostało przez Jana Pawła II zaadresowane do każdego człowiekadobrej woli, a nie tylko do członków Kościoła. To da się rozpoznaćw treści tego nauczania: jego zasadniczym motywem nie byłaobrona Kościoła, jak to bywało dawniej, ale dobro każdego człowieka.Oczywiście, można się spierać o to, jak rozumieć owo dobro,niemniej trzeba pamiętać, że Papieżowi chodziło o człowieka, a nieo Kościół pojęty jako instytucja…To „człowiek jest drogą Kościoła”…KS. TADEUSZ DZIDEK: No właśnie. Ponadto, wydaje mi się, żeJan Paweł II zasłużył na miano „wielkiego papieża” nie tylko poprzeztreść przekazu, ale i jego jakość. To był przekaz, który bazowałw równym stopniu na słowie, jak i na geście. Mówił już o tymks. prof. Czajkowski, wskazując na akt skruchy wobec Żydów. Myślę,że dziś, kiedy tak wielkie znaczenie ma obraz, te gesty są równieważne jak słowa kierowane do ludzi. Zresztą, warto sobie przypomnieć,że i Objawienie było przekazywane przez słowa i gesty.KS. MICHAŁ CZAJKOWSKI: Chciałbym coś jeszcze dodać do mojejwypowiedzi. Przyznam, że czuję pewien opór wobec tytułu powszechnienadawanemu dziś Papieżowi: „Jan Paweł II Wielki”. Jestemprzekonany o jego wielkości, ale tak nie mówię, bo, moim zdaniem,takie słowa pomniejszają tę wielkość, one ją jakoś banalizują.Dostrzegam to zwłaszcza w Polsce: pomniejszanie prawdziwej wielkościPapieża przez nachalną reklamę, papolatrię, budowanie pomnikówi to powszechne nazewnictwo. Wszędzie musi być jego imię:ulice, szkoły, lotniska… A już szczególnie gorszące jest nadużywaniejego imienia przez polityków.20


TEMAT MIESIĄCAHALINA BORTNOWSKA: Gdybym zabierała głos jako pierwsza,zaczęłabym od tego, co o papieskich aktach pokuty powiedział ks.Michał Czajkowski. Ale nie skończyłabym na tym, bo dla mnie osobiściebardzo ważny jest jeszcze inny wątek papieskiego nauczania.Do tego wątku również nie pasuje nadawanie pompatycznego przydomka:„Wielki”. Nawiasem mówiąc, mam wrażenie, że papieżerazem z tiarą pozbyli się również (a przynajmniej chcieli się pozbyć)struktury, na której dobrze leżały tego rodzaju tytuły. Teraz pozostałyim imiona, które stały się zresztą bardzo symboliczne. Czy naprawdęmusimy coś do nich dodawać?! W Janie Pawle II widzę kontynuatoraniektórych wątków tego, co zainicjował Jan XXIII. Powtarzam:„niektórych wątków”, bo chyba jednak nie wszystkich. Tonormalne: trzeba przecież dokonać jakiegoś wyboru wśród priorytetów,z których każdy zasługuje na podjęcie.Wracając do postawionego nam pytania, chciałabym zwrócić uwagęna papieski list poświęcony tajemnicy cierpienia. Wiele ważnychSalvifici doloris to w moimprzekonaniu tekst teologicznierewelacyjny.dokumentów społecznych Jana Pawła II stracikiedyś swą aktualność, bo one ściśle się wiążąz określonym kontekstem, z bardzo konkretnym„tu i teraz”, a ten list zawsze będzie aktualny,bo dotyczy tego, co niezmienne. Salvifici doloris to w moimprzekonaniu tekst teologicznie rewelacyjny, a jednocześnie za małostudiowany, za mało rozumiany i doceniany. Papież w jakimś sensieodsuwa tu na bok „przyjaciół Hioba”, a zamiast nich ku ludziomcierpiącym prowadzi samego Jezusa. Bo tylko On – Jezus Chrystus –może być Mistrzem człowieka w sprawach dotyczących cierpieniai śmierci. Nie zastąpi Go w tym żaden, najmądrzejszy nawet, duszpasterz,teolog czy biskup. Oto najgłębsze powołanie Kościoła: zrobićmiejsce Jezusowi, dopuścić Go do człowieka, pozwolić Mu mówić.Oto najczystsza teologia Jana Pawła II – wyrażona w skromnymdokumencie, którego Papież nie chciał nawet nazwać encykliką. Totylko list… akt posługi duszpasterskiej. W świetle tego tekstu dobrzewidać, jak niestosownym zgrzytem są westchnienia: „Ach, ach, naszwielki Polak”. Choć może dobrze, iż przypadkiem akurat Polak byłtak Bożym człowiekiem, nauczycielem życia wewnętrznego, modlitwykontemplacyjnej, pokuty.21


DYSKUSJAKS. GRZEGORZ RYŚ: Wygląda na to, że wiele tekstów Jana PawłaII, które z perspektywy historii Kościoła mogą okazać się jakimś zasadniczymprzełomem, ma rangę listu. Choćby Tertio millennio adveniente.Odpowiadając na pytanie o wielkość Papieża, chciałbym podkreślić,że Jan Paweł wyrasta z II Soboru Watykańskiego – i jego wielkośćma swoje korzenie w tym niesłychanym doświadczeniu Kościoła,jakim był Sobór. Podpisując się pod tym, co o aktach skruchymówił ks. prof. Czajkowski, dodałbym tylko, że te papieskie słowai gesty były niesłychanie potrzebne – także jeśli chodzi o budowaniewspólnoty między ludźmi. Znów widzę tu nawiązanie do VaticanumSecundum: jeśli Sobór definiował Kościół, nazywając go „sakramentemjedności całego rodzaju ludzkiego”, to Papież próbował to jakośrealizować. Kiedy słuchałem jego homilii do młodych, które wygłosiłw Rzymie w czasie Wielkiego Jubileuszu, uderzyło mnie, że Papieżmało mówił o Kościele, bardzo dużo natomiast o osobie (człowieku)oraz o świecie. On szukał wtedy „jedności całego rodzajuludzkiego”. I realizował ją: podczas Dnia Modlitwy o Pokój w Asyżu,w synagodze w Rzymie, w meczecie w Damaszku… Czytałem niedawnoprzesłanie Ojców synodalnych ogłoszone na zakończenieSynodu Biskupów poświęconego Eucharystii. Jeden z punktów tegodokumentu mówi, że w Eucharystii chrześcijanie powinni odnaleźćprzynaglenie do jedności z Żydami i muzułmanami. Przeczytałem tentekst i uświadomiłem sobie, że bez Jana Pawła II – bez jego pontyfikatu– on, być może, nigdy by nie powstał (a w każdym razie jeszczenie teraz). Ale trzeba też jasno powiedzieć: nawet po tym pontyfikacieto przesłanie będzie budziło potężny opór w wielu ludziach, którzyje usłyszą.KS. MICHAŁ CZAJKOWSKI: Ale oni go nie usłyszą, niestety.HALINA BORTNOWSKA: Jest taki dziwny paradoks, że właśnietwierdzenia najpokorniejsze mogą być odczytane tak, że stają sięwyrazem egocentryzmu. Kościół może czuć się sługą ludzkości, pokornymnarzędziem budowania „jedności rodzaju ludzkiego”, ale i tak22


TEMAT MIESIĄCAtrzy czwarte ludzkości oburzy się na te słowa. Bo oni usłyszą, że jakiśKościół, określona instytucja historyczna im obca, chce być „ośrodkiem”,punktem odniesienia itp., a to jest, ich zdaniem, uzurpacja.Język, którym posługujemy się w Kościele, jest – jak widać – otwartyna totalne nieporozumienia. Co gorsza, to nie zawsze chyba jest nieporozumienie.Obawiam się, że są tacy chrześcijanie i katolicy – ultrakatolicy– którzy pojmują Kościół na sposób egocentryczny. Bardzotrudno powiedzieć, „kto” i „jak”, nie chciałabym tu nikogo oskarżać,ale przecież istnieje takie realne niebezpieczeństwo. Nie uniknąłgo, niestety, także Jan Paweł II w niektórych swoich tekstach. Byłabymza tym, żeby coś z tym językiem wreszcie zrobić… Ale zdajęsobie sprawę, jak to trudne, ile odmiennych wrażliwości trzeba bybrać pod uwagę.KS. GRZEGORZ RYŚ: W soborowej definicji Kościoła słowem-kluczemjest „sakrament”. A sakrament opisuje rzeczywistość bardzoprostą. To prosty znak: ot, trochę wody, trochę chleba i wina, trochęoliwy – i kilka słów. Czy można zastąpić „sakrament” jakimśinnym słowem? I czy akurat Papież powinien to był zrobić?KS. MICHAŁ CZAJKOWSKI: Wychowałem się w Kościele narcystycznym:Kościół przyglądał się sobie i podziwiał swoje pięknoi swoją doskonałość…KS. TADEUSZ DZIDEK: I bronił siebie, a także domagał się obronyod wiernych.KS. MICHAŁ CZAJKOWSKI: Przyznam, że zawsze mnie to raziło.Na szczęście ów narcyzm – także dzięki temu papieżowi – w dużejmierze odchodzi w przeszłość.HALINA BORTNOWSKA: Ale ten język narcystyczny wciąż jeszczeżyje w Kościele. Nazywam ten sposób mówienia kościelnym praesensoptativus. Oświadcza się na przykład, że Kościół (już) jest tym, czymjest (na razie tylko) w zamyśle Bożym. Mówi się o nim w perspektywiej u ż, zapomina się o tym, że j e s zcze nie…23


24DYSKUSJAKS. TADEUSZ DZIDEK: Spróbujmy podsumować nasze dotychczasowerozważania. Chyba zgodzimy się co do tego, że w pontyfikacieJana Pawła II bardzo silnie zarysowany jest antropocentryzm. Onujawnia się w gestach: tych bardzo spektakularnych, takich jak Asyżczy wizyta w synagodze, i tych bardzo prostych, takich jak wzięciena ręce małego dziecka…KS. MICHAŁ CZAJKOWSKI: Albo ucałowanie narkomana choregona AIDS.KS. TADEUSZ DZIDEK: …czy towarzyszenie do końca człowiekowiumierającemu (w tzw. poczekalni śmierci, w Kalkucie). Takie gestyuwiarygodniają słowa Jana Pawła II – bo, jak powiedziałem wcześniej,jemu naprawdę chodziło o dobro człowieka. Pytam: czy to jestnarcyzm w nauczaniu Kościoła? Może rzeczywiście ten dawny językteologiczny nie został do pewnego stopnia przełamany, wydaje misię jednak, że nauczanie Papieża można usystematyzować wokół tematów,które są wspólne dla wszystkich. Te tematy to: wolność,dobro, może nawet wiara jako najwyższy sposób bytowania człowieka,cierpienie… Wydaje mi się zatem, że niektóre tematy – bardzościśle związane z Objawieniem – w katechezie Jana Pawła II otrzymująo wiele szerszą perspektywę antropologiczną. W tej perspektywiemogą się odnaleźć ludzie dobrej woli, niekoniecznie ci, którzyprzyjmują orędzie Kościoła jako Objawienie Boże.KS. MICHAŁ CZAJKOWSKI: Bardzo ważna jest ta, podkreślonaprzez ks. Dzidka, rola papieskich gestów. Wprawdzie już o tym mówiliśmy,ale warto to, moim zdaniem, powtórzyć. Wiem na przykład,że powolne podchodzenie Jana Pawła do Muru Zachodniego– do jerozolimskiej Ściany Płaczu – i włożenie tam kartki z modlitwą/aktem skruchy uczyniło więcej dobrego aniżeli papieskie przemówienia.Opowiadano mi, że w tym momencie płakali nawet niektórzyrabini niechętni Kościołowi.To była ikona. Dzięki telewizji ten obraz dotarł do wszystkich – nawetdo tych Żydów, których nie interesowała wizyta Papieża.


TEMAT MIESIĄCAKS. TADEUSZ DZIDEK: W tym pontyfikacie jest wiele podobnychikon. One sprawiły, że jego postać jest rzeczywiście bliska bardzowielu ludziom na całym świecie.KS. GRZEGORZ RYŚ: Gesty są też odpowiedziami na inne gesty.Dopiero wtedy docenimy rangę znaków, które wykonał Papież, kiedybędziemy pamiętać o innych znakach zakodowanych w pamięcihistorycznej. Spójrzmy choćby na wizytę w synagodze: do synagogiprzyjeżdżali też poprzednicy Jana Pawła – po to, żeby od gminyżydowskiej odebrać hołd albo żeby po grzbiecie rabina wsiąść nakonia. Przybywając do synagogi, Jan Paweł II nie uciekał od pamięcihistorycznej tej konkretnej wspólnoty – ale dokonał radykalnegoodwrócenia znaku. Warto w tym miejscu przypomnieć o papieżuPawle VI, który też był człowiekiem odważnych gestów.I, na przykład, ucałował stopy prawosławnego metropolity Melitona,który był wysłannikiem patriarchy Konstantynopola. Albo zdjął z palcapapieski pierścień i nałożył go anglikańskiemu arcybiskupowi Canterbury…KS. GRZEGORZ RYŚ: Do sformułowanego przez ks. TadeuszaDzidka katalogu najważniejszych tematów papieskiego nauczaniadodałbym jeszcze dwa: pracę i teologię ciała. Zapewne każdy z nasnieco inaczej odpowiedziałby na pytanie o to, co pozostanie z nauczaniaPapieża – moim zdaniem, takim trwałym elementem jestkatecheza dotycząca miłości, także w jej wymiarze erotycznym. Jakoduszpasterz powiem, że ilekroć rozmawiam na ten temat z młodymiludźmi, używając przy tym argumentacji i języka Karola Wojtyły/Jana Pawła II, nie napotykam na opór, który budzi się natychmiast,kiedy zaczynam mówić o tym inaczej, nie odwołując się do teologiiciała.W ostatnim numerze „Ethosu” znalazłem artykuł ks. Józefa Kudasiewiczapoświęcony Papieżowi: Zmienił oblicze Kościoła. Czy, Państwazdaniem, ten pontyfikat możemy nazwać przełomowym dlaKościoła? Może przełomowy był Sobór, a ten papież „tylko” ów So-25


26DYSKUSJAbór odczytywał, wcielał w życie, utwierdzał? A może rację mają krytycyPapieża, którzy powtarzają, że Jan Paweł był „hamulcowym”soborowych przemian?KS. MICHAŁ CZAJKOWSKI: Nie przesadzajmy z tym „hamulcowym”.Oczywiście, można być krytycznym wobec Papieża. Wielesłów krytyki – nawet tych przesadnych, niesprawiedliwych – rodzisię z troski o Kościół, z miłości do niego, czasem z niezrozumieniaPapieża, ale niektóre jednak wynikają z uprzedzeń. To widać zwłaszczaw Niemczech: tam zawsze był pewien dystans wobec Rzymu,a kiedy papieżem został Polak, to – mam takie wrażenie – owo uprzedzeniejeszcze się powiększyło.KS. GRZEGORZ RYŚ: Nie trzeba być teologiem czy historykiemKościoła, żeby sobie uświadomić, jak wielkim przełomem w życiuW ciągu 27 latpontyfikatu Jana Pawła IIbyło widać także pewnenapięcia wewnątrzKościoła.Kościoła był Sobór. A w tym soborowym przełomieważną rolę odegrał bardzo młody wówczasbiskup Karol Wojtyła. On przecież współredagowałKonstytucję o Kościele w świeciewspółczesnym i Deklarację o wolności religijnej– był zatem w epicentrum przemian. I jeślimyślimy o tych dwóch dokumentach jako programie przełomu, totrzeba dodać, że ów przełom ostatecznie jeszcze się nie dokonał.Jesteśmy dopiero na jakimś zakręcie.Można chyba również powiedzieć, że w ciągu 27 lat pontyfikatuJana Pawła II było widać także pewne napięcia wewnątrz Kościoła(był to na przykład spór o miejsce Kościoła w świecie, o jego stosunekdo innych chrześcijan, innych religii itp.). Bo przecież wcale niebyło tak, że Papież wykonywał ważne gesty, a wszyscy okazywaliz tego powodu zadowolenie. Nie, byliśmy raczej świadkami jakiegośnapięcia. Skoro rozmawiamy między innymi na temat Kościoła JanaPawła II i Kościoła Benedykta XVI, to trzeba może przypomnieć znakwspólnego otwarcia (przez Papieża, arcybiskupa Canterbury i przedstawicielapatriarchy Konstantynopola) bazyliki św. Pawła za Murami– i ogłoszoną wkrótce potem (a sygnowaną przez kardynała Ratzingera)deklarację, która mówi, że Kościoły protestanckie nieko-


TEMAT MIESIĄCAniecznie zasługują na miano Kościołów. Przyznaję, że to jest dla mniemoment, w którym nie do końca rozumiem, o co chodzi. Albo zestawieniedwóch tekstów: encykliki Ut unum sint, w której Papieżwzywa teologów niekatolickich do przemyślenia kwestii prymatu –i dokumentu Kongregacji Nauki Wiary, gdzie wykłada się ów prymatw kategoriach właściwie wyłącznie trydenckich. Oczywiście,można mówić, że chodzi jedynie o wyklarowanie stanowiska wyjściowegoitp., ale w powszechnym odbiorze jest tu jednak jakieś napięcie.KS. TADEUSZ DZIDEK: Tę listę można by wydłużać. Przychodzimi do głowy na przykład modlitwa w Asyżu i zdanie Jana Pawła,zapisane w książce Przekroczyć próg nadziei, że buddyzm jest w dużejmierze systemem ateistycznym.KS. GRZEGORZ RYŚ: Skoro przeżywamy przełom, jesteśmy na„zakręcie”, to chyba oczywiste, że dane nam są nie tylko odpowiedzi– dane są również pytania i wątpliwości. Jan Paweł II nieczęsto (możedwa–trzy razy) używał takich formuł, które zamykały dyskusję teologiczną,natomiast postawił Kościołowi wiele ważnych pytań.HALINA BORTNOWSKA: Widzę pewną trudność w obcowaniu zespuścizną Jana Pawła II ze względu na to, że bardzo trudno ustalić,co na pewno, od początku do końca, napisał sam Papież, a co jestdziełem jego współpracowników. Oczywiście, on to wszystko podpisał,zaaprobował i ponosi za to pełną odpowiedzialność – to sąjego dokumenty! Jednak w kategoriach interpretacji pontyfikatudostrzegam tu pewne różnice – one wydają mi się ważne dla zrozumieniamyśli Papieża, jej rozwoju. Osobiście uważam Jana Pawła zapewnego autora (autora w ścisłym sensie) tylko niektórych dokumentów– i to raczej tych dość wczesnych.Te rozważania prowadzą mnie do zakwestionowania możliwościoddzielenia od siebie dwóch kolejnych pontyfikatów: Jana Pawła IIi Benedykta XVI. Sądzę, że pierwszy z nich płynnie (no, może niezawsze tak całkiem płynnie) przechodził w drugi. Trudno powiedzieć,żeby coś się tak bardzo zmieniło razem ze zmianą osoby (i imie-27


28DYSKUSJAnia) – bo przecież udział kardynała Josepha Ratzingera w zarządzaniuKościołem (i w intelektualnym przywództwie w Kościele) byłznaczny już przedtem. Jego rola została usankcjonowana przez wybór,jakiego dokonali uczestnicy konklawe. Nie jest zatem tak, żebyśmymogli powiedzieć: dotąd mieliśmy „Kościół Jana Pawła”, a terazjest „Kościół Benedykta”. Owszem, tak można było mówić półwieku temu: gdy po pontyfikacie Piusa XII zaczęła się soborowa eraJana XXIII.KS. GRZEGORZ RYŚ: Przypomnę jednak – może trochę na przekór– wspólną beatyfikację Jana XXIII i Piusa IX, dokonaną właśnieprzez Jana Pawła II.HALINA BORTNOWSKA: I to jest dla mnie kolejny trudny momenttego pontyfikatu.Tu, na ziemi, w s z y s t k o ma swój cień. Czy taki cień dostrzegająPaństwo również w pontyfikacie Jana Pawła II? Czy, Państwa zdaniem,są dziedziny życia Kościoła, które Papież pomijał, których niedoceniał, w których mógł się mylić? Inaczej mówiąc: jakie były słabestrony tego pontyfikatu?KS. TADEUSZ DZIDEK: Odpowiedź zależy od tego, w jakiej perspektywiebędziemy patrzeć na ten pontyfikat. Jeśli zgodzimy się codo tego, że taką perspektywę rysuje II Sobór Watykański, to niewątpliwymcieniem – nie tylko tego pontyfikatu, ale całego posoborowegoKościoła – jest centralizacja w Kościele. Było dla mnie bardzoprzykrym odkryciem uświadomienie sobie, że po Soborze (dla któregopodstawową kategorią był dialog) zahamowaniu uległ dialogwewnątrz Kościoła. Nie mówię tu o dialogu Kościoła ze światem (adextra), ale o dialogu w Kościele (ad intra) – i to w Kościele rzymskokatolickim.W roku 2003 napisałem nawet list do Papieża, żeby zwrócićmu uwagę na tę niebezpieczną tendencję centralistyczną. Wspomniałemwówczas o trzech rzeczach. Sprawa pierwsza to wprowadzenieprzez Kościół tzw. trzeciego koszyka prawd. Mieliśmy dotąd:(1) prawdy objawione (wymagające wiary) oraz (2) prawdy naucza-


TEMAT MIESIĄCAne w sposób zwyczajny przez papieża i biskupów (nie wymaga sięwobec nich aktu wiary, lecz „religijnego posłuszeństwa rozumu i woli”).Obecnie w dokumentach Kościoła pojawił się natomiast „trzecikoszyk”: prawdy wiary i obyczajów, które uważa się za niezmienne,chociaż nie należą do Objawienia, ale są z nim „koniecznie związane”historycznie albo logicznie – i „Kościół wprowadza je w sposóbostateczny” (list Ad tuendam fidem). Wydało mi się to niebezpieczne…Czy mógłby Ksiądz Profesor podać przykład takiej prawdy, wprowadzonej„w sposób ostateczny”?KS. TADEUSZ DZIDEK: Kardynał Ratzinger wymienia w tym kontekście:święcenia kapłańskie zarezerwowane wyłącznie dla mężczyzn,niedopuszczalność eutanazji, prostytucji i nierządu, ale także prawomocnośćwyboru papieża, celebracji soboru, kanonizacji świętych.Można by dodać również etykę małżeńską. Chodzi tu o sprawy oczywiste,ale także bardzo dyskusyjne. Proszę zwrócić uwagę na to, żetakiego „trzeciego koszyka” nie wprowadził nawet I Sobór Watykański.Co więcej, Kongregacja Nauki Wiary opublikowała tekst,który mówi, że papież może być nieomylny także wtedy, gdy nieprzemawia ex cathedra. Wystarczy, aby stwierdził, że dana doktrynabyła i jest nauczana w sposób ostateczny. Współczesne dokumentyKościoła idą dalej niż Vaticanum Primum!Sprawa druga: synody. W 1997 roku Kongregacja ds. Biskupówi Kongregacja ds. Ewangelizacji Narodów wydały instrukcję o synodachdiecezjalnych, która stwierdza, że „biskup ma obowiązek wykluczyćz dyskusji synodalnej tezy lub stanowiska – przedstawionebyć może z zamiarem przekazania do Stolicy Świętej związanych z nim»życzeń« – które nie są zgodne ze stałą nauką Kościoła lub magisteriumpapieskiego lub które dotyczą kwestii dyscyplinarnych, zastrzeżonychdla najwyższego autorytetu kościelnego”. A zatem: w ramachsynodu zakazuje się prowadzenia dyskusji nad tymi punktami, którejako takie nie są niezmienne, i stawia się przeszkodę na drodze wzajemnejkomunii między najwyższym autorytetem kościelnym a innymiautorytetami Kościoła.29


30DYSKUSJAI sprawa trzecia: konferencje episkopatu. Papieski list Apostolossuos stwierdza, że konferencje episkopatu są jedynie wyrazem praktycznejorganizacji Kościoła, natomiast nie istnieją one z prawa Bożego.A zatem: jeśli jeden biskup naucza, to jest to nauczanie z prawaBożego, bo on jest następcą Apostołów. Natomiast jeśli zbierzeJeśli nie otwiera się dlaludzi forum do rzetelnejwymiany poglądów, wtedyw Kościele pojawiają sięzjawiska, nad którymitrudno zapanować.się kilku biskupów, żeby przedyskutować pewneproblemy, to jest to tylko organizacja ludzka.To idzie na przekór zasadzie kolegialnościw Kościele!Oto trzy, moim zdaniem niebezpieczne, tendencjepokazujące ten watykański centralizm.Odpowiedzią nań jest między innymi ruch „Myjesteśmy Kościołem”, rozwijający się w krajach niemieckojęzycznych.I trudno się temu dziwić. Jeśli bowiem nie otwiera się dla ludzi forumdo rzetelnej wymiany poglądów i uczciwej dyskusji, wtedy w Kościelepojawiają się zjawiska, nad którymi trudno zapanować.Jaka była reakcja na ten list?KS. TADEUSZ DZIDEK: Wiem, że Papież go przeczytał. Dostałempotem odpowiedź z Sekretariatu Stanu: „Dziękujemy za troskę o Kościół.(…) Wydaje się, że ma ksiądz w poruszonych problemach rację”.KS. GRZEGORZ RYŚ: Zgadzam się z ks. Dzidkiem co do dwóchpierwszych punktów. Mam jednak pewne wątpliwości odnośnie dokonferencji episkopatu. Bo, moim zdaniem, konferencja wprowadzamyślenie o Kościele w kategoriach lokalnych: liczy się wówczas„nasz” język, „nasza” kultura, „nasz” obyczaj… Jesteśmy wtedy bardzoblisko myślenia, że na przykład „Kościół w Polsce jest semperfidelis”, i nie chce mieć nic wspólnego z „bezczelnym” Kościołemholenderskim itp.Proszę, odłóżmy ten spór na inną okazję.HALINA BORTNOWSKA: W Kościele za mało jest kolegialności,którą pokazał nam Sobór. Z dawnych lat przedsoborowych pamię-


TEMAT MIESIĄCAtam ten schematyczny obraz Kościoła, który rysowaliśmy na katechezie:na górze tiara, pod nią infuły, piuski, koloratki – a na samymdole główki z warkoczykami i ostrzyżone na jeża. To był Kościół…A potem przyszedł Sobór i usłyszeliśmy, że – po pierwsze – jesteśmy(i duchowni, i świeccy) pielgrzymującym Ludem Bożym, a po drugie– że to wy, prezbiterzy, macie służyć nam, świeckim, bo to mycoś robimy ze światem i składamy to w ofierze Bogu, a wy nam tylkopomagacie położyć te nasze ofiary na ołtarzu i prowadzicie nasząmodlitwę nad nimi. To kopernikański przewrót! I ja widzę ten akcentw myśli Jana Pawła II, a wcześniej Ojca Soboru, arcybiskupaKarola Wojtyły – tyle że on jest jakby niedosłyszany i nie wyprowadzonoz niego praktycznych wniosków. Owszem, coraz więcej ludzizdaje sobie sprawę, że „Kościół to my” – ale spróbujmy tylko zaistniećjako Kościół, to wnet się okaże, że nie mamy żadnego mandatu– i w ogóle „my jako Kościół” w praktyce nic nie znaczy. Wtrącamysię w coś, co nie należy do nas i nie ma właściwie żadnej struktury,w której to nasze „my-Kościół” miałoby się objawić. Ta prawda teologicznanie znajduje wyrazu w działaniu Kościoła poza samą liturgią,a tu jest mało czytelna. W Polsce ta świadomość „my” pojawiłasię razem z ruchem synodalnym, ale potem, rozmieniona na drobne,uległa marginalizacji. Kto będzie poważnie traktował synod, jeśli jegodokumenty są od razu odłożone na półkę? Jak poważnie brać poduwagę synod, instytucję, która nie ma swojego budżetu? I tu pojawiasię pytanie o odpowiedzialność Papieża, który dopuścił do tego, żeruch synodalno-duszpasterski – ruch, który w Polsce on sam zainicjował– w praktyce utracił rozmach i znaczenie. Że – w stosunkudo ery Soboru – zaczęliśmy się cofać.KS. TADEUSZ DZIDEK: Te dokumenty, o których mówiłem, pojawiłysię po synodach lokalnych we Francji, kiedy zaczęto poruszaćtakie kwestie jak zniesienie celibatu, rola kobiety w Kościele itp. StolicaApostolska oświadczyła wtedy, że na te tematy nie należy w ogóledyskutować. W tym kontekście pojawia się pytanie: w jaki sposóbma się objawiać w Kościele sensus fidei, zmysł wiary?HALINA BORTNOWSKA: Ludzie, którzy głęboko zaangażowali sięw Kościół, mieli jakąś nadzieję. A potem nastąpiła w wielu środowi-31


32DYSKUSJAskach głęboka frustracja. Tych strat nie da się już na poczekaniu nadrobić.KS. TADEUSZ DZIDEK: Nie chciałbym jednak, żeby Czytelnicypodejrzewali nas o próbę wprowadzenia w Kościele demokracji zamiasthierarchii. Byłoby łatwo w ten sposób zamknąć nam usta. Zatemwyjaśniam: istnieje różnica między sensus fidei a demokracją.Sensus fidei, zmysł wiary, to przymiot nieomylności całego LuduBożego w wyrażaniu wiary i życiu Objawieniem. Jeśli na przykładwiele osób domaga się zniesienia celibatu, to jeszcze nie znaczy, żejest to wyraz zmysłu wiary. Liczy się tu bowiem nie tylko to, ile osóbmówi, ale również to, jacy ludzie to mówią, to znaczy: na ile są oniświadkami Objawienia (żyją Objawieniem), a nie tylko jego komentatorami.Im więcej ludzi świętych wyraża jakąś prawdę w swoimżyciu i w swoim myśleniu, tym bardziej prawdopodobne jest to, żeto ich życie czy te ich słowa są wyrazem zmysłu wiary.HALINA BORTNOWSKA: To oczywiste, że Kościół jest hierarchiczny– to znaczy, że ten zmysł wiary ostatecznie (i na dłuższą metę)odczytuje i interpretuje Magisterium Kościoła. To proces historyczny.My nie powinniśmy odczytywać świadectw zmysłu wiary wbrewMagisterium. Natomiast obawiam się sytuacji, w której prawo świadczeniao swojej wierze w Kościele miałoby zależeć od osobistej świętości.Czy, na przykład, takiego prawa nie miałyby małżeństwa niesakramentalne?Boję się sytuacji, w której certyfikat prawego życia(zresztą nie wiadomo przez kogo i kiedy wydany) pozwalałby uczestniczyćw wyrażaniu wiary i płynących z niej powinności.Podam konkretny przykład, z którym ciągle się zmagam: myślęo dyskusji na temat możliwości użycia prezerwatywy jako środka zabezpieczającego(przynajmniej częściowo) przed zarażeniem HIV. Czyofiary AIDS – wśród nich ci, którzy nie prowadzili świętego życia –nie mają prawa do tego, by wysłuchał ich Kościół? Czy to, co jest ichdoświadczeniem, nie powinno stać się świadectwem, którego trzebawysłuchać? To tylko jeden przykład, może nie najtrafniejszy. Chodzimi po prostu o to, że zmysł wiary żyje w Kościele całym razemz jego grzesznymi członkami i w nich także.


TEMAT MIESIĄCAKS. TADEUSZ DZIDEK: Mówimy o dwóch różnych rzeczach. Czyminnym jest uważne słuchanie każdego człowieka, a czym innym próbaodczytania zmysłu wiary, który się ujawnia poprzez – nie bójmysię tego słowa – ludzi świętych.To bardzo interesujące, obawiam się jednak, że oddaliliśmy się niecood tematu naszej dyskusji.KS. TADEUSZ DZIDEK: Mówimy tu o konkretnych przypadkachpokazujących, w jaki sposób centralizacja wewnątrz Kościoła postępujewbrew II Soborowi Watykańskiemu. Może trzeba by to usprawiedliwićzwyczajną reakcją, jaka występuje po każdym ważnym soborze?Popatrzmy na historię Kościoła. Po pierwsze: te przełomowesobory zawsze potrzebowały około pół wieku na recepcję. Po drugiezaś: było tak, że kiedy zrobiło się jeden odważny krok do przodu,natychmiast pojawiały się tendencje, żeby się o pół kroku cofnąć.Jeśli zna się to prawo historii, to – mimo wszystko – trzeba uznaćJana Pawła II za człowieka niezwykle odważnego. Natomiast wieluludzi, którzy z nim blisko współpracowali, nie nadążało za nim.KS. MICHAŁ CZAJKOWSKI: Padło pytanie o cienie pontyfikatu.To nie jest może najważniejsze, ale przyszła mi do głowy politykakadrowa. Oczywiście, Papież polegał na lokalnych episkopatach, nanuncjuszach – to rzecz normalna i to go jakoś usprawiedliwia. Czasemjednak mam wrażenie, że Jan Paweł mógł sam zadziałać – możenieco lepiej się dowiedzieć, posłuchać drugiej strony...Muszę przyznać, że mam pewien problem z pielgrzymkami Jana PawłaII. Płynęło z nich niesłychane dobro, ale z drugiej strony one osłabiałyautorytet miejscowego biskupa. Bo to wyglądało tak, jakby przyjeżdżałdo niego super-biskup na wizytację. Jakby wracał do nas ten schemat,o którym mówiła pani Halina Bortnowska: na samej górze papież…KS. TADEUSZ DZIDEK: Faktycznie, widać tu balast centralizacjii, co tu kryć, niezdrowe relacje między biskupem Rzymu i biskupamilokalnymi.33


34DYSKUSJAKS. GRZEGORZ RYŚ: Nie ma szczęścia doskonałego. W czasie inauguracjipontyfikatu jest coś takiego jak homagium biskupów – przecieżnie widzimy tam żadnego super-biskupa, tylko Piotra, pierwszegoapostoła! Myślę, że akurat Jan Paweł II był czytelnym znakiem braterskichrelacji z innymi biskupami. Tuż po konklawe przyjął homagiumna stojąco. Potem to się trochę zmieniło, ale nie zapominajmy, że tobył coraz starszy człowiek… A poza tym – czy te miliony na Błoniach(i gdziekolwiek indziej) zadawały sobie pytania o centralizację?Pojawiały się zarzuty, moim zdaniem dość absurdalne, że on „zasłania”Jezusa.KS. TADEUSZ DZIDEK: Jeśli się zgodzimy, że człowiek, który dążydo świętości, staje się ikoną Boga, to można by raczej powiedzieć, żeJan Paweł II „odsłaniał” Jezusa. Dzięki niemu wielu ludzi zobaczyło– w nim – kim jest Pan Bóg.Chciałbym zapytać jeszcze o Kościół w Polsce. Jaka jest, jeżeli możnatak powiedzieć, największa zasługa Papieża dla tego Kościoła? Dalej:jakie jest największe nasze (to znaczy Kościoła w Polsce) zaniedbaniewobec nauczania Jana Pawła II? I wreszcie: jaka jest największa słabośćtego Kościoła, paradoksalnie wynikająca z tego, że przez 27 latmieliśmy polskiego papieża?KS. MICHAŁ CZAJKOWSKI: Moja odpowiedź będzie bardzo subiektywna.Papież otworzył nas – nasze głowy i serca – na powszechnośćKościoła. Pamiętajmy, że ten pontyfikat rozpoczął się wtedy,Nauczyliśmy się zerkaćw kierunku Rzymu:czekaliśmy, aż on za naswszystko załatwi.kiedy byliśmy tak bardzo zajęci sobą, tak bardzoobolali. A on – przez swoje podróże, dokumenty,nauczanie, gesty – wciąż nam przypominał,że nie jesteśmy najważniejsi ani najbiedniejsi,ani najbardziej cierpiący. Jakimśdowodem tego naszego otwarcia jest sposób, w jaki przyjęliśmy jegonastępcę. Jan Paweł II czegoś nas chyba nauczył.Natomiast, jeśli chodzi o słabość Kościoła… Mówi się często, żePolacy kochali Papieża, ale go nie słuchali. Moim zdaniem, było trosz-


TEMAT MIESIĄCAkę inaczej: słuchaliśmy go, ale dość wybiórczo. Proszę zauważyć, żepewne dokumenty Jana Pawła są wciąż cytowane, a inne wręcz przeciwnie.Może dlatego, że są niewygodne? Dalej: wydaje mi się, żeakceptowaliśmy go bardziej emocjonalnie niż racjonalnie. I że nauczyliśmysię zerkać w kierunku Rzymu: czekaliśmy, aż on za naswszystko załatwi. Tak było nawet z Karmelem w Oświęcimiu. ToPapież musiał załatwić! Czy teraz, kiedy aktualna jest sprawa RadiaMaryja, ma ją załatwić Benedykt XVI? Nie, Jan Paweł II uczył nassamodzielności i trzeba to potraktować poważnie.KS. GRZEGORZ RYŚ: Rzeczywiście, w świadomości Kościoła w Polscezaistniała wspólnota Kościoła powszechnego. Ale to ma też swojądrugą stronę: bo Papież dzielił się z Kościołem powszechnym polskimdoświadczeniem wiary. Pamiętam, jak mocno to przeżyłem,kiedy w Sollicitudo rei socialis znalazłem słowo „solidarność”.Jeśli chodzi o nasze zaniedbania, moja odpowiedź również będziesubiektywna. Powiem tak: jest coś takiego w życiu religijnymjak mocne przyzwyczajenia. Te przyzwyczajenia są nieraz tak silne,że nie przebije się przez nie nawet autorytet Papieża. Podam banalnyprzykład: papieski list o Różańcu. Jan Paweł napisał tam, że Różaniecjest szkołą kontemplacji. Że najważniejsza jest w nim cisza,a przed tą ciszą – lektura Pisma Świętego. Odkąd ten list został ogłoszony,było mi dane w różnych miejscach w Kościele modlić się naróżańcu – i muszę przyznać, że spotkanie wspólnoty, która stosowałabysię do tego, co zaproponował Papież, graniczy niemalże z cudem.Mam wrażenie, że te przyzwyczajenia – bezwładność, nawykireligijne i intelektualne itp. – są poważnym przeciwnikiem nauczaniaJana Pawła II. Nawet on nie był w stanie tego przełamać.A słabość Kościoła w Polsce? Podejrzewam, iż rzeczywiście byłotak, że ten Kościół nieustannie patrzył w stronę Rzymu: co nam Rzymzaproponuje na następny rok? To może akurat dobrze, bo to byłynajczęściej bardzo poważne wyzwania, takie jak Wielki Jubileusz. Niemniej,dostrzegam tu problem centralizacji – rezygnacji z własnej twórczości,o czym mówiliśmy wcześniej. I nie chodzi tylko o strukturyi zarządzanie, ale też o własne życie duchowe. Nie ma tego, co nazywamyróżnorodnością Kościołów partykularnych. Wielka szkoda.35


DYSKUSJAHALINA BORTNOWSKA: Dla mnie ważna jest troska o to, by cała„pielgrzymka” doszła do celu – nie należy zostawiać ludzi, którzynie nadążają za zmianami, ludzi, którym drogie są stare formy, a nieumieją wczuwać się w nowe. Oczywiście, warto nauczyć ich lepiejmodlić się na różańcu – i to już będzie bardzo dużo (i to też jestdostatecznie trudne). Wydaje mi się, że Jan Paweł nigdy nie gardziłtymi, którzy, gdy przychodzi Adwent, wkładają swoje moheroweberety i idą na roraty – te osoby były mu drogie i bliskie. Papieżodznaczał się wielkim szacunkiem dla prostych starych kobiet. Charakteryzowałago taka bardzo tradycyjna pietas w stosunku do osób,Obciążyliśmy ten pontyfikatzłymi rzeczami, któresię u nas manifestowałyi wciąż manifestują.które mało kto szanuje – on ich nie wykluczał.To, nawet w skali ogólnokościelnej, mogło byćjedną z przyczyn niezadowolenia rozmaitychteologów czy środowisk postępowych. JanPaweł II liczył się z tym, w jakim tempie pielgrzymkamoże iść, by wszyscy zdołali ją ukończyć, by wszyscy dotarlido celu. To jest szczególnie ważne dla polskiego Kościoła, bo myw wielu aspektach wciąż jesteśmy w ogonie tej pielgrzymki. Na przykładw kwestii wiedzy religijnej wierzących i praktykujących.Jeśli już chodzi o nasze, polskie, winy wobec Papieża, uważam,że bardzo obciążyliśmy ten pontyfikat złymi rzeczami, które sięu nas manifestowały i wciąż manifestują. Wbrew przykładowi i woliJana Pawła II antysemityzm nadal jest takim kryptonurtem w Kościelew Polsce – w niektórych diecezjach jest to nurt bardzo silny.Jak gdyby całe tak dobitne nauczanie Jana Pawła o pokucie za winywobec Żydów i szacunku dla judaizmu spływało po nas jak woda.To tylko jeden (dla mnie może najbardziej bolesny) z aspektów tego,że nie nauczyliśmy się jeszcze szczerości wobec samych siebie i wobecświata. Oczywiście, w świecie mediów tak naprawdę nic nie dasię ukryć, ale Kościół wciąż próbuje coś „zamieść pod dywan”, a kiedyktoś coś stamtąd wyciąga, usiłuje się go przydeptać, przekonać,by tego nie robił, tłumaczyć, że to dla dobra Kościoła itp. W Kościeleciągle występuje syndrom: lepiej nie widzieć; jeśli się już widzi, tolepiej nie mówić; jeśli się już mówi, to cicho i gdzieś w kącie… Niezdolnośćczy niechęć do pokuty jest przepotężna.36


TEMAT MIESIĄCAKS. TADEUSZ DZIDEK: Nie będę mówił ani o zasługach Papieża,ani o naszych zaniedbaniach, bo Państwo to już powiedzieli i ja sięz tym zgadzam. Chciałbym natomiast przyjrzeć się słabościom Kościoła,które pozostały tu z naszej winy, pomimo świadectwa Papieża.Po pierwsze: triumfalizm, a po drugie: słabość teologii i w ogóledyskusji o Kościele. Autorytet Papieża był tak wielki, że teologowiestawali się ludźmi, którzy „żerują” na dokumentach MagisteriumKościoła. Gdy patrzymy na liczne prace magisterskie czy doktorskie,okazuje się, że są one przede wszystkim analizą dokumentów Kościoła.W ten sposób podważony zostaje sens bycia teologiem w Kościele.Przecież teolog to taki „piechur”, który idzie przed „ciężkąartylerią”, badając nowe tereny, podejmując nowe zagadnienia i takwłaśnie pomagając Kościołowi; dopiero w ostatnim momencie powinnointerweniować Magisterium, ażeby rozstrzygać sprawy konieczne.Natomiast u nas „piechota” ustawiła się za „artylerią”, botak jest bezpiecznie.Pamiętam ogólnopolskie sympozjum, na którym zadałem pytanie(prosząc o dyskusję!): Czy jest możliwe w Kościele katolickim potraktowaniesoborów ekumenicznych jako wspólnego fundamentu, na którymbędzie można opierać się w przyszłości, i zgoda co do tego, żepozostałe sobory na Zachodzie były synodami Kościoła Zachodniego?Nie tylko nie podjęto na ten temat dyskusji, ale jeszcze zostałemokrzyknięty heretykiem i nikt nie miał odwagi publicznie wystąpićw mojej obronie. Co innego w kuluarach. To jest dla mnie przykładowej słabości polskiej teologii.KS. GRZEGORZ RYŚ: To, co powiedziała pani Halina Bortnowskao niezdolności do pokuty, to jest sformułowanie słuszne, które jednakprowokuje do pokazania pewnego paradoksu. Bo świadomośćgrzechu pojedynczych wiernych – ich zdolność do korzystania z sakramentupojednania – jest akurat mocną stroną polskiego Kościoła.Polak, polski katolik, generalnie wie, że jest grzesznikiem, spowiadasię, jest gotów do okazania żalu – w cztery oczy, jak ci teologowie,którzy w kuluarowych rozmowach z ks. Tadeuszem Dzidkiem byligotowi przyznać się do swojej słabości. Problem dotyczy jednak publicznegoobrazu Kościoła.37


38DYSKUSJANieszczęście polega chyba na tym, że my, głosząc ludziom prawdęo potrzebie nawrócenia, sami – jako Kościół, jako wspólnota! –Oto inna twarz tegoKościoła: gotowośćdo słuchanianastępcy Piotra.nie potrafimy pokazać, że umiemy się zmierzyćz prawdą o własnym grzechu. To jest na przykładkwestia milczenia Kościoła w kontekścielustracji. Mamy z tym ogromny problem. Powtarzam:pojedynczo jesteśmy gotowi okazaćskruchę. Ale czy jesteśmy zdolni do pokuty jako Kościół?I ostatnie spostrzeżenie – nijak się mające do tego, co mówiłemwcześniej. Pamiętam spotkanie zorganizowane przez „<strong>Znak</strong>” przedpielgrzymką Jana Pawła II do Polski w roku 1997. Obecni zgłaszalirozmaite oczekiwania i postulaty (także wobec Ojca Świętego) – i nato wstał jeden z księży-współorganizatorów tej pielgrzymki i powiedział,że my powinniśmy zrobić wszystko, żeby po prostu dobrzeprzygotować tę pielgrzymkę, a następnie słuchać, co on, Papież, manam do powiedzenia. Oto inna twarz tego Kościoła, o którym mówisię czasem, że nie ma własnych pomysłów: gotowość do słuchanianastępcy Piotra.Krótko: jaki Kościół pozostawił po sobie Jan Paweł II? Co jest największymwyzwaniem dla jego następcy, a może raczej następców (boto są wyzwania, które będą zapewne rozłożone na lata)? Które dziedzinyżycia Kościoła trzeba dziś koniecznie wesprzeć, dowartościować?A może są takie, od których lepiej odejść?HALINA BORTNOWSKA: Każdy papież w chwili swojej śmiercipozostawia Kościół w drodze. Pielgrzymka ciągnie się dalej. Myślę,że ona musi jeszcze przejść spory szmat trasy, by dojrzeć do oceny,gdzie, w jakim punkcie była, gdy na chwilę jakby się zatrzymała wokółumierającego Pasterza. Jeszcze mało pracy analitycznej można byłowykonać, mało też wiemy i wciąż jesteśmy jakby w tym punkcie,w którym wtedy byliśmy. Trzeba stać się innym, by zobaczyć, jakimsię było…A wyzwania? Szybko zmieniający się świat. Globalizacja, ale i pęknięcia.Dylematy moralne związane z terroryzmem, z bronieniem sięprzed nim i ucieczką od wolności. Na innej płaszczyźnie: fundamen-


TEMAT MIESIĄCAtalizm i relatywizm – dwie złe drogi. Jeśli świat nimi pójdzie, stracimyszansę dialogu, porozumienia, wzbogacania wiary. Świat tak sięzmienia, że czytanie znaków czasu koniecznie trzeba przyspieszyć.Nadal pilnie potrzebne jest Janowe aggiornamento, praca nad kontaktemz pytaniami ludzi dzisiejszych, tymi wiecznymi – jak: „skądwiemy, że Bóg jest dobry” – i tymi z agendy XXI wieku.Możliwość sprostania tym wyzwaniom widzę w bardziej zespołowej,wspólnotowej pracy Kościoła nad dialogiem z innymi, nadekumenicznością myślenia i działania, nad kontaktem z innymi religiamii z myślą świecką. To wymaga kolegialności, a więc wejściaw czas przygotowania następnego soboru. Warto teraz wracać dookresu przygotowania II Soboru Watykańskiego i pierwszej jego recepcji,na przykład przeczytać U podstaw odnowy – bardzo wczesnąpróbę duszpasterskiego podsumowania Soboru, niewątpliwe osobistedzieło Karola Wojtyły. Może to pomóc w scalaniu dzisiejszychnadziei soborowych z dorobkiem pontyfikatu, który powinien dalejbyć przyswajany, choć nie może zdominować przyszłego soboru.Wyzwania? Myślę o nadziejach z tamtych czasów i nowych, którezabłysną. Odwagi! 1Pyta Pan o priorytety. Chyba już w tej rozmowie sugerowaliśmyje wielokrotnie. Może dodam jeden: zmniejszanie dystansu międzyteologią akademicką, i w ogóle refleksją teologiczną, a duszpasterstwemi katechezą. Młodzi potrzebują narzędzi refleksji, perspektywykrytycznego myślenia także o własnej religii i dostępu do teologiibiblijnej, która bierze pod uwagę i tłumaczy na przykład różnorodnośćgatunków literackich w przekazie biblijnym. Trzeba skończyćz walką: religia versus nauka, która to walka wciąż trwa w wieluumysłach, choć stała się anachronizmem.KS. MICHAŁ CZAJKOWSKI: Jan Paweł II pozostawił po sobie naszKościół bardziej powszechny i ekumeniczny, bardziej ewangeliczny,a więc także bardziej wiarygodny. Trzeba jednak nadal odchodzić1Chciałabym tu przypomnieć mój własny tekst Hermeneutyka a duszpasterstwo(,,<strong>Znak</strong>” nr 236, luty 1974 r.). Może przeczyta go teraz jakiś młody ksiądz czy kleryki znajdzie w nim fragment programu dla siebie? A potem będzie uczestnikiem następnegosoboru... (HB).39


40DYSKUSJAod eklezjalnej pompy, „wszechwiedzy” i odpowiadania na wszystkiepytania; trzeba odchodzić od karygodnych błędów w „polityce” personalnej...Należy liczyć się z narosłymi tradycjami, ale poprzez nieodważnie sięgać do początków, do ubogiego Jezusa z Nazaretu. I pamiętać,że wygrywając – przegrywamy, a przegrywając – wygrywamy.Tak jak On. A także, iż „środki bogate” zubożają bogactwo duchoweKościoła i osłabiają jego ofertę ewangelizacyjną. Co jeszcze?Jestem przekonany, że powinniśmy się uczyć od inaczej wierzącychi od niewierzących.KS. GRZEGORZ RYŚ: Na to pytanie nie ma na razie odpowiedzi,bo nikt z nas nie wie na przykład, co pozostanie w młodych ludziachpo Światowych Dniach Młodzieży. Co się stanie z tzw. pokoleniemJPII? Osobiście, jestem pełen jak najlepszych przeczuć.W Instrumentum laboris ostatniego synodu jest fragment rozeznającywspółczesną rzeczywistość. Liczby, które tam padają, są uderzające.Czytam na przykład, że jeden ksiądz w Europie przypada na– powtarzam z pamięci – 1500 wiernych, a w Afryce – na 5 tysięcy.Z kolei w Europie mamy 5% praktykujących (dominicantes),a w Afryce 45-50%. Odpowiedź na pytanie o wyzwania stojące przedKościołem będzie zatem inna: w Europie i gdzie indziej. Patrząc nato z perspektywy globu, odpowiedziałbym tak: sprawą najważniejsząsą losy Ewangelii w świecie. Bezpowrotnie skończyło się wiele zastępczychról Kościoła. Teraz musimy pytać o katechezę, o spotkaniepojedynczego człowieka z Jezusem Chrystusem, o to, jak przekazywaćwiarę…KS. TADEUSZ DZIDEK: Odpowiedź na tego rodzaju pytania (jakprzekazywać wiarę?) jest ta sama co zawsze: autentycznie żyć Ewangelią.Myślę, że wielkie kryzysy duchowe w świecie – także processekularyzacji w Europie – wynikały z tego, że zabrakło świadkówEwangelii. Oczywiście, ważne są pytania „techniczne”: jak – jakimjęzykiem, jakimi metodami – głosić Ewangelię?, ale to nie one sąnajważniejsze. Gdyby życie Kościoła pulsowało Ewangelią, gdybybyła odpowiednia liczba świadków Ewangelii, to oni byliby zaczynemi promieniowaliby na innych.


TEMAT MIESIĄCAKS. GRZEGORZ RYŚ: Tacy ludzie są wśród nas. Choćby Jan Paweł II,Matka Teresa, Brat Roger…Okazuje się, iż ogromnywpływ na ożywieniereligijne miał Jan Paweł II.KS. TADEUSZ DZIDEK: Zgoda. Ale, przynajmniej w Europie, byłoich stanowczo za mało. Dlatego między innymi pojawił się długotrwałyduchowy kryzys Starego Kontynentu.Jednak sytuacja się zmienia. Niedawno w PapieskiejAkademii Teologicznej odbyło się ważnesympozjum ekumeniczne dotyczące ewangelizacji.Brali w nim udział między innymi socjologowie religii, którzyprzedstawili badania pokazujące, że proces sekularyzacji zostałzatrzymany. Co więcej: na całym świecie obserwuje się ogromne ożywieniereligijne. Widać je nawet w Europie Zachodniej, która do tejpory była postrzegana jako niezrozumiały wyjątek. Owszem, czasemto ożywienie idzie na przekór instytucjom religijnym, na przekórKościołom, ale badania pokazują też, że obecnie więcej ludzi zgadzasię z doktryną Kościoła niż pięć lat temu. Okazuje się także, iż ogromnywpływ na to ożywienie religijne miał Jan Paweł II. To ogromnykapitał Kościoła, którego nie wolno zmarnować.Jak oceniają Państwo krótki, jak na razie, pontyfikat Benedykta XVI?KS. MICHAŁ CZAJKOWSKI: Ja oceniam go bardzo pozytywnie.Nie był Ratzinger „moim” kandydatem, ale coraz bardziej się doniego przekonuję. Prefekt Kongregacji Nauki Wiary szybko stał sięil Papa buono. Jego dzieła teologiczne – także te, które dotyczą relacjichrześcijańsko-żydowskich – dobrze wróżą na przyszłość. Ujmujemnie jego szczere przejmowanie się zbrodniami niemieckimi. Wprawdziezłośliwcy, „zbliżeni do kół watykańskich”, szepczą, że grywasobie na fortepianie zamiast reformować Kościół, czytamy jednakw Biblii, że Boga nie było w gwałtownej wichurze ani w trzęsieniuziemi, ani w ogniu: był w szumie łagodnego powiewu.HALINA BORTNOWSKA: Kilka miesięcy pontyfikatu BenedyktaXVI – pierwszy papieski Adwent, pierwsze Boże Narodzenie – to okres,który jeszcze nie daje przesłanek ani do oceniania, ani do przewidy-41


42DYSKUSJAwania, co się dalej może wydarzyć. Widzę i doceniam troskę o osieroconąPolskę, poważne traktowanie młodzieży szukającej kontaktu…KS. TADEUSZ DZIDEK: Papież Benedykt jest sobą, nie próbujenaśladować swojego poprzednika, zachowuje własną tożsamość. Jestpoza tym wytrawnym teologiem. Nie bałem się tego pontyfikatu,uważam bowiem, że jeśli ktoś jest wielkim teologiem, to będzie teżdobrym papieżem. I to się potwierdza.KS. GRZEGORZ RYŚ: Benedykt XVI bardzo poważnie traktujeswoich słuchaczy. Katechezy, które wygłosił w Kolonii do młodych,pełne były naprawdę fantastycznej teologii, która – i to też jest ważne– natychmiast otrzymywała przełożenie na życie słuchaczy.Co do obaw, spotkałem się z taką opinią (ona, jak na razie, sięnie potwierdza), że papież Ratzinger jest pesymistą w swoim podejściudo świata. Przy Janie Pawle II nie powiedzieliśmy jeszcze, jakbardzo cenna w jego pontyfikacie była nadzieja. Nadzieja wobec człowieka.Dla Karola Wojtyły, który wyrósł z doświadczenia drugiejwojny światowej i komunizmu – i znał ludzką słabość, pytanie o nadziejęi o dobro było kluczowe. Jan Paweł II ciągle na to pytanieodpowiadał: mówił, że w człowieku dobro jest silniejsze. Tymczasemspotkałem się z opinią, że w myśleniu Josepha Ratzingera/BenedyktaXVI napięcie między Ewangelią a światem jest zarysowaneo wiele mocniej niż w nauczaniu Jana Pawła II. Jeszcze z Raportuo stanie wiary pamiętam słowa kardynała Ratzingera, że trzeba nieznać świata i Kościoła, żeby pomyśleć, iż te dwie rzeczywistości mogąsię ze sobą spotkać bez wstrząsów. Podejrzewam, że Jan Paweł IIpowiedziałby to nieco inaczej: że one mogą się spotkać, istnieje natomiastwiele przeszkód, które trzeba przezwyciężyć.Ale może te obawy wynikają po prostu ze znajomości wcześniejszychartykułów kardynała Ratzingera – tymczasem przez osiem miesięcypontyfikatu Benedykt XVI nie zrobił nic, co by potwierdzałoowe obawy, a wiele takich gestów, które im przeczą. Papież postępujenieraz w zupełnie innym duchu, niż sugerowałyby to teksty prefektaKongregacji Nauki Wiary. W „innym duchu” wyznaczonympo prostu innym miejscem w Kościele. Bo teraz jest kimś zupełnie


TEMAT MIESIĄCAinnym: „proboszczem świata”, kimś, kto ma rozmawiać z każdymczłowiekiem, przedtem zaś był strażnikiem: pilnował klarownościdoktryny.HALINA BORTNOWSKA, publicystka, działaczka społeczna, animatorgrupy „Wirydarz” przeciw antysemityzmowi i ksenofobii (http://wirydarz.org), a także warsztatów dziennikarskich Stowarzyszenia MłodychDziennikarzy POLIS. Wydała: Już – jeszcze nie. Całoroczne rekolekcjez Ludźmi Adwentu (2005).KS. MICHAŁ CZAJKOWSKI, teolog, biblista i ekumenista, prof. dr hab.,wykładowca na Uniwersytecie Szczecińskim, współprzewodniczący PolskiejRady Chrześcijan i Żydów. Ostatnio (razem z Janem Turnauem)wydał rozmowę-rzekę: Nie wstydzę się Ewangelii (2004).KS. TADEUSZ DZIDEK, teolog, dr hab., wykładowca teologii fundamentalnejw Papieskiej Akademii Teologicznej, prorektor PAT. Wydałm.in.: Granice rozumu w teologicznym poznaniu Boga (2002).KS. GRZEGORZ RYŚ, historyk Kościoła, dr hab., wykładowca PAT.Ostatnio wydał: Stanisław. Medytacje nad pontyfikatem Jana Pawła II(2005) i Mandatum. To czyńcie na moją pamiątkę (2005).43


TEMAT MIESIĄCAPapież teologZ ks. Tomaszem Węcławskimrozmawia Janusz PoniewierskiCzy ten pontyfikat może być inspirujący dlateologa? Może być, ale... czy będzie? Boję się, żeteologowie zajmą się teraz komentowaniem tekstówJana Pawła II. Tymczasem mnie się wydaje,że Papieżowi chodziło o twórcze myślenie, a nieo powtarzanie za nim tego samego.JANUSZ PONIEWIERSKI: Czy pontyfikat Jana Pawła II może byćinspirujący dla teologa?KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: Niewątpliwie tak. Tyle że może niena tej płaszczyźnie, o jakiej zazwyczaj myślimy, kiedy mówimy o bezpośredniejinspiracji. W papieskim nauczaniu nie ma bowiem zbytwielu kwestii, które nie byłyby już wcześniej podejmowane teologicznie.One są, ale jest ich stosunkowo niewiele. Pewne rzeczy trzebaewentualnie dopowiedzieć, doprecyzować...Na czym zatem miałaby polegać ta inspiracja?KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: Prawdziwym wyzwaniem dla teologiijest próba ujęcia całości wiary Kościoła w kontekście wyzwań współczesności.Jan Paweł II zaś zamierzył swego rodzaju przejście przez44


TEMAT MIESIĄCAwszystkie istotne aspekty wyznania wiary i jego odniesień – społecznych,moralnych, filozoficznych... Oczywiście, można się spierać,czy – i na ile – mu się to udało. Niemniej podjął taką próbę, a wieluteologów dawno z tego rodzaju prób zrezygnowało. A przecież teologiawciąż musi zachowywać odniesienie do całości. Jeśli tego nierobi, staje się czymś w rodzaju ograniczonej „krzątaniny”. Rzecz jasna,można uprawiać swoją działkę – co więcej: można to robić dobrze– ale to, moim zdaniem, niekoniecznie jest teologia we właściwymsensie tego słowa.Z tego punktu widzenia to chyba dobrze, że Jan Paweł II nie był „zawodowym”teologiem. Mógłby się bowiem zajmować przede wszystkimswoją dyscypliną: biblistyką, dogmatyką itp. (i popaść w taką„krzątaninę”), a on był myślicielem...KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: No tak... Kiedy w jego nauczaniu pojawiałysię konkretne szczegółowe wykłady pewnych kwestii, czułosię, że ktoś je dla niego przygotował. Oczywiście, można tam znaleźćróżne istotne impulsy, i to też jest ważne, nie jest to jednak sprawazasadnicza. To, co zasadnicze, polega bowiem na tym, że owe szczegółyfunkcjonują w ramach pewnej – oryginalnej, pochodzącej właśnieod Jana Pawła II – całości odpowiedzialnego myślenia. Powtórzęzatem: Papież próbował nam ukazać wszystkie istotne elementywiary w jej dzisiejszym kontekście społecznym. Tego dzisiejsza teologiazbyt często nie próbuje.Dlaczego?KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: Z różnych przyczyn. Jedni uważająto za niepotrzebne, drudzy tego po prostu nie potrafią.Pyta Pan, czy ten pontyfikat może być inspirujący dla teologa.Może być, ale... czy będzie? Boję się, że teologowie zajmą się terazkomentowaniem tekstów Jana Pawła II. Tymczasem mnie się wydaje,że Papieżowi chodziło o twórcze myślenie, a nie o powtarzanieza nim tego samego.45


46WYWIAD Z KS. TOMASZEM WĘCŁAWSKIMKrakowskie pismo „Logos i Ethos” opublikowało kiedyś dyskusjęo dziedzictwie Karola Wojtyły. Uczestnicy tamtej debaty pokazywali,że można być wiernym nauczaniu Ojca Świętego na dwa różne sposoby:komentując je (i dopisując doń przypisy) albo twórczo je rozwijającw duchu wolności...KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: Jedną z najgorszych rzeczy, jakie mogąsię dziś przydarzyć teologii – i to widzę, niestety, zbyt często w Polsce– jest ciasnota i lęk: powtarzanie, bez próby wyjścia poza to, cosię powtarza. Tak jakby nie było innych pytań oprócz tych, które są„w środku”. W ten sposób niczego się nie osiągnie – tak można tylkopotwierdzać to, co jest.Wielu tak właśnie zajmuje się „teologią Jana Pawła II”. To głębszyproblem – bo tu nie chodzi jedynie o Papieża. Teologia jednaknie powinna polegać na opracowywaniu cudzych myśli. Mam wrażenie,że jest tu ukryte pewne założenie: iż wszystko, co ważne, jużsię dokonało – i dokonało się poza nami. Także teologia to, zgodniez tym punktem widzenia, coś, co się wydarzyło poza nami – a myjesteśmy od tego, żeby to zarejestrować w sposób w miarę uporządkowanyi – powiem trochę złośliwie – wyciągnąć z tego pożytek własny:na przykład napisać doktorat albo habilitację. Oczywiście, mocnoto przerysowuję...Powiedział Ksiądz, że można w myśli Jana Pawła znaleźć jakąś całościowąwizję, klucz...KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: Spójrzmy choćby na tytuły encyklik:mamy tu trzy dokumenty o Osobach Boskich, a potem rozmaite szczegółowekwestie...Kwestie – dodajmy – różnej wagi...KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: Ale takie, które powinny być, zdaniemAutora, poruszone – i to w jednej, tej samej, perspektywie.Pierwsza encyklika, Redemptor hominis, jest początkiem, ale i w pewnymsensie podsumowaniem. Podsumowaniem dojrzewania Karola


TEMAT MIESIĄCAWojtyły jako myśliciela, który widzi problemy najbardziej dziś zasadnicze.To w tym tekście Papież kreśli swój teologiczny program:dotyka fundamentu rzeczywistości wiary. Potem – nie wychodzącjuż poza te ramy (które są zresztą tak szerokie, że nie potrzebowałich bynajmniej przekraczać) – Jan Paweł II pokazywał zagadnieniabardziej szczegółowe. Tak jakby nie trzeba już było powtarzać tego,co napisał w Redemptor hominis (choć czasem to powtarzał); takjakby należało to tylko zastosować do różnych obszarów życia.Co takiego ważnego Papież napisał w encyklice Redemptor hominis?Że człowiek jest drogą Kościoła?KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: Jan Paweł II nie bał się mówić o człowiekuw bliskości Boga. I nie pomniejszał żadnych ludzkich doświadczeń.W tekście dla niemieckiego kwartalnika „Ost – West. EuropäischePerspektiven” napisał Ksiądz Profesor, że „teologiczne i kościelne sporyo tzw. zwrot antropologiczny w teologii zostały odesłane na właściweim miejsce (w pewnym sensie do kąta) przez siłę faktycznegozwrotu ku człowiekowi w nauczaniu i praktyce tego pontyfikatu”. Toniemalże „kopernikański przewrót”, którego autorem był Papież. Z drugiejstrony krytycy Jana Pawła II twierdzą, że uprawiał on teologiębardzo tradycyjną. Jak to pogodzić?KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: Autor Redemptor hominis nakreśliłperspektywę, która pozwoliła inaczej zabrzmieć tradycyjnym ujęciomteologicznym. Mówiąc pragmatycznie: w stosunku do teologów,którzy boją się opuścić utarte ścieżki, to jest ogromna pomoc, któranie polega na tym, że Papież je przed nimi opuścił – bo on wcale tegonie uczynił! – ale na tym, że pokazał im te stare elementy w nowymświetle.Ale może niesłusznie przypisujemy Papieżowi zasługę w dokonaniuowego „antropologicznego zwrotu” i zapaleniu tego „nowego światła”?Może to nie Jan Paweł, tylko Sobór?47


48WYWIAD Z KS. TOMASZEM WĘCŁAWSKIMKS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: Sobór wyrósł także z takich ludzi jakKarol Wojtyła. Krakowski biskup nie miał może wielkiego wpływuna całość Vaticanum II, niemniej charakterystyczne jest, co o nim –wtedy, w czasie soborowych obrad – myślał wielki francuski teologHenri le Lubac. Papież wspomina o tym w książce Wstańcie, chodźmy:„Kiedy (...) mówiłem o personalizmie, przyszedł do mnie ojciecde Lubac i powiedział: »Tak, tak, w tym kierunku«”. Wojtyła byłprzygotowany do Soboru – był tam kimś twórczym. Przyłożył dotego przełomu rękę.Słowa de Lubaca zapowiadały ową ogólną wizję, która powinna inspirowaćteologów. Ale pomówmy też o tych konkretnych impulsachteologicznych obecnych w nauczaniu Jana Pawła II. Jakie były najważniejsze,z punktu widzenia teologa, tematy tego pontyfikatu?Zwrócenie uwagi na kategorię miłosierdzia? Podkreślanie roli Żydówjako „starszych braci” chrześcijan? To wszystko, co wiąże się z jubileuszowymrachunkiem sumienia Kościoła?KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: W stosunku do każdej z tych sprawmam poczucie pełnej zgody i jednocześnie... niezgody. Ta zgodawynika stąd, że zagadnienia, które Pan wymienił, są fundamentalnei nie były dotąd w dostateczny sposób oświetlone przez teologię, a ichdostrzeżenie otwiera przed teologami bardzo obiecujące perspektywy.Myślę tu zwłaszcza o miłosierdziu! Z drugiej strony jednak ścisłezwiązanie teologii miłosierdzia z objawieniami św. Faustyny wywołujetakże moją wątpliwość. Bo te objawienia są zakorzenionew konkretnej epoce. A to, co mówi teologia miłosierdzia, dotyczytak fundamentalnych spraw wiary, że nie wystarczy, by było powiązanez tak określonym impulsem – przy całym szacunku dla wagitego, co przekazała święta Faustyna.Być może jednak niepotrzebnie się lękam. Być może to się oderwieod konkretnych okoliczności i przeniesie na płaszczyznę powszechną...Spotkałem się z opinią, że Jan Paweł II na nowo określił podstawoweznamiona Kościoła: jedność (ekumenizm), świętość (wyznanie win),


TEMAT MIESIĄCApowszechność (otwarcie na dialog chrześcijańsko-żydowski i dialogmiędzyreligijny) i apostolskość (próba przemyślenia prymatu Piotra).To ostatnie zadanie Papież realizował przez cały swój pontyfikat, a jegoostatecznym wypełnieniem była śmierć – i powszechna żałoba.KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: Opowiadał Marcin Bornus-Szczyciński,że w klasztorach koptyjskich, które odwiedzał, zadawano mupytanie: „Czy to prawda, że wy w Patriarchacie Zachodnim...?”.Trzeba wiedzieć, że chrześcijanie wschodni patrzą na Kościół rzymskiz takiej mniej więcej perspektywy. Oni nie tyle potrzebują dokumentówczy decyzji biskupa Rzymu; potrzebują raczej jego obecnościi świadectwa – jako brata w Chrystusie i patriarchy ważnej częściKościoła. Papież to wiedział... On stał się powszechnym pasterzemdzięki sile swojej osobowości i przez sposób wykonywania posługiPiotra, ale niestety nadal nie przez powszechnie akceptowane teologicznerozwiązanie tego problemu.Bardzo mocne jest w Kościele rzymskim myślenie uniwersalno-administracyjne.Ono opiera się na przekonaniu, że „my w Rzymie w zasadziewiemy, jak powinien wyglądać Kościół na całym świecie”.Można by powiedzieć: tak myśli Kuria, nie Papież.KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: Mam jednak wrażenie, że Papież nato pozwolił i w tym sensie coś wypuścił z ręki. Prawdopodobnie niebyło można inaczej... Ale to przecież także jego odpowiedzialność.Co Papież wypuścił z ręki?KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: Odpowiem niezbyt eleganckim skrótem:„administrowanie korporacją”. Bo z pewnego punktu widzeniaKościół jest traktowany jako swego rodzaju „korporacja”, którama swoją strukturę, swoje pola działania globalnego i swoje interesy.Pojawia się wtedy styl myślenia, który wydaje się trudny do pogodzeniaz tym, czym Kościół jest w istocie. Interwencje dyplomatyczneStolicy Apostolskiej – na przykład wobec ONZ czy innychorganizacji tego typu – są napisane językiem, jakim rozmawia się49


50WYWIAD Z KS. TOMASZEM WĘCŁAWSKIMw tych międzynarodowych instytucjach, bardzo dalekim od stylu JanaPawła II. Ale przedstawiano je także na jego odpowiedzialność. Todotyczy również wielu innych dziedzin instytucjonalnego życia Kościoła,oczywiście nie tylko na poziomie Stolicy Apostolskiej.Halina Bortnowska napisała kiedyś, że „nie każdy mistyk potrafi byćreformatorem instytucji, którą duchowo wzbogaca; może w ten sposóbprzyczynia się do przyszłej reformy”.KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: Czasem wydaje się, że Papież był teżofiarą pewnego systemu... Jest bowiem trudne do zrozumienia takieustawienie posługi Piotra, że ten, kto ją wykonuje, nie jestw stanie sam przygotować słów, które ma wygłosić i za któremusi wziąć odpowiedzialność. Skoro jest tyle spotkań, dokumentów,kazań, to jeden człowiek zwyczajnie nie może tego ogarnąć!Tymczasem odpowiedzialność biskupa Rzymu jest związana z jegoosobą i nie może być inaczej. Kto wie, może wystarczyłoby, gdybybiskup Rzymu codziennie odprawiał Eucharystię i komentował słowoBoże?Na co, zdaniem Księdza Profesora, powinni zwrócić szczególną uwagęnastępcy papieża Jana Pawła II? Bo on tego nie dostrzegł albo... widziałto w nie dość jasnym świetle.KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: Taką sprawą – kluczową dla życiareligijnego – jest wolność. Po pierwsze, ze względu na historię: boprzecież rozmowa o wolności została w pewnym sensie na Kościelewymuszona przez świat nowożytny. I ślady tego stanu rzeczy możnaznaleźć także w dokumentach soborowych i posoborowych. Po drugie:pewne wątpliwości budził również sposób, w jakim o wolnościmówił Jan Paweł II. Papież używał określenia: „prawdziwa wolność”,i ja rozumiem, co on chciał przez to powiedzieć – że są różne zniekształconepostaci ludzkiego życia, które uchodzą za wolność, choćwolnością nie są. Ale jeśli mamy do czynienia z p r a w dziwą wolnością,to słowo „prawdziwa” nie jest już konieczne. Podobnie jestz miłością: nie trzeba na każdym kroku podkreślać, że to prawdziwa


TEMAT MIESIĄCAJUŻ W SPRZEDAŻYmiłość – kiedy miłość jest miłością,to przecież to widać! A jeśliktoś musi stale podkreślać, że to,o czym mówi, jest prawdziwe, to– paradoksalnie – budzi się wątpliwość.KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI,teolog, prof. dr hab., wykładowcateologii fundamentalnejw UAM w Poznaniu, były członekMiędzynarodowej KomisjiTeologicznej. Ostatnio wydał trylogięKrólowanie Boga (2003–2005).Człowiek w naucewspółczesnejRozmowy w Castel GandolfoW 1983 roku zebrała się po razpierwszy Rada Naukowa wiedeńskiegoInstytutu Nauk o Człowieku, któregopatronem był Jan Paweł II. Jeszczenigdy tak różnorodna grupa uczonychnie zebrała się wokół papieża.Byli tam m.in.: Hans-Georg Gadamer,Carl-Friedrich von Weizsäcker, RenéThom, Gerhard Ebeling, Paul Ricoeur,Charles Taylor, a z polskich uczonych:Aleksander Gieysztor, Leszek Kołakowskii Jacek Woźniakowski.Tematem rozmów wspomnianychmyślicieli był „Człowiek w naucewspółczesnej”.51


TEMAT MIESIĄCATadeusz Bartoś OPZrozumiećJana Pawła IIPróba hermeneutycznaSpierając się o Papieża, spieramy się także o to,jacy jesteśmy, jaka jest nasza wiara, jaka jestnasza teologia, myślenie o człowieku i Bogu.Problemy metodologiczneKim był Jan Paweł II – czy można odpowiedzieć na tak postawionepytanie? Czy możemy poznać do głębi drugiego człowieka, zrozumiećprawdę, ukrytą przecież przed ludzkimi oczyma? Nie możemy– zawahać się powinni nawet najbliżsi. Łatwiej pisać, jak był odbierany,jak oddziaływał na świat, łatwiej jest spojrzeć z zewnątrz.Niczym Kantowska Ding an sich pozostaje ukryty Papież, my zaś –zewnętrzni obserwatorzy, komentatorzy, analitycy – zanurzeniw świecie fenomenów, nie zdołamy przekroczyć niewidzialnego kręguinterpretacji.Pytamy więc, jak oddziaływał na świat, jak był odbierany, jakisens i znaczenie przypisać jego dziełu. W badaniu korzystać będziemyz zaproponowanej przez Hansa-Georga Gadamera metody Wirkungsgeschichte,która dla zrozumienia tekstu literackiego każe przyglądaćsię historii jego oddziaływania. Tekst bowiem, wychodząc52


TEMAT MIESIĄCAz rąk autora, zaczyna żyć własnym życiem, a jego oddziaływanie niezawsze musi być zgodne z zamysłem twórcy.Podobnie jak oddziaływanie tekstu, także oddziaływanie człowieka,znaczenie tego, co robi i pisze, rychło się autonomizuje, zaczynażyć własnym życiem. Tak było też z życiem i dziełem KarolaWojtyły – Jana Pawła II. Zrozumienie wymyka się jego władzy. Niebędziemy więc mówić, co myślał Jan Paweł II, ale jedynie, jak możemyrozumieć to, co mówił. Nie będziemy opisywać tego, co robił,lecz zapytamy tylko, jaki sens przypisać jego dziełu, w jaki sposóboddziaływało one w świecie.Idąc taką drogą pytań, wystawiamy pontyfikat Jana Pawła II nawichry i burze różnorodnych spojrzeń. Rozumienie i interpretacjalubią chodzić własnymi ścieżkami. Nie kochają definitywności. Powracająz uporem do starych, z pozoru rozstrzygniętych kwestii, proponującnowe wglądy.Teologia „zstępująca”Jakie są źródła teologii Jana Pawła II? Z pewnością zgody w tejmaterii nie będzie. Jedni powiedzą, że myśl jego reprezentuje nurtteologiczny, który za ważną przesłankę uznaje ludzkie doświadczenie.„Człowiek jest drogą Kościoła” – mawiał Papież, ludzkie doświadczeniezatem być, wydaje się, w centrum jego zainteresowania.Ten rodzaj teologii opisał w sposób systematyczny Karl Rahner, którymówił o tzw. zwrocie antropologicznym. W tym sposobie myślenianie tyle abstrakcyjna teoria, ale człowiek w jego indywidualnym doświadczeniujest miejscem uprzywilejowanym, swoistą „świętą przestrzenią”ujawniania się boskiego ducha.I rzeczywiście, gdy przyjrzymy się nauce papieskiej, zobaczymy,że czerpie ona z bogactwa tradycji historycznej, odwołuje się do doświadczeniapokoleń, historii naszego narodu, historii innych krajów.To wszystko były ważne źródła teologii Jana Pawła. Z koleiwcześniejsza praca filozoficzna, antropologia i etyka, które tworzył,także dawały wgląd w doświadczenie jednostki, współczesnego człowieka.„Człowiek jest celem, a nigdy nie ma być tylko środkiem” –53


54TADEUSZ BARTOŚ OPta idea Kantowskiego imperatywu kategorycznego patronowała w pewiensposób myśli antropologicznej Papieża, była swoistym zawołaniemcałego jego dzieła.Krytycy jednak powątpiewać będą, czy rzeczywiście ludzkie doświadczeniemogło się przebić do świadomości Papieża poprzezgąszcz antropologicznych założeń i teologicznych pryncypiów: czyzamiar zwrotu ku człowiekowi mógł się ucieleśnić? Czy ludzkiedoświadczenie, jeszcze niezinterpretowane, pozbawione „okularów”przedzałożeń teologiczno-antropologicznego systemu, mogło dotrzećdo niego, czy mogło zostać usłyszane w swym autonomicznymwyrazie? A może było tak, że silne przekonania Papieża niepozwalały mu „wejść w buty” inaczej myślących? Wiele z jego nauk,sposobu działania – powiedzą oponenci – wskazuje, że nie potrafiłusłyszeć głosu człowieka, który wyrażał doświadczenie inne aniżeliwłasne spojrzenie Papieża. Teologia Jana Pawła II – mógłby ktoś,idąc tym tropem, dowodzić – była uwspółcześnioną wersją teologiischolastycznej, teologii zstępującej z góry, gdzie pryzmat własnychkategorii zajmuje miejsce naczelne w recepcji doświadczenia cudzego.By użyć obrazu zapożyczonego od Emmanuela Lévinasa, teologiaWojtyły nie dostrzegała Innego w jego zasadniczej nie-tożsamości,była teologią toż-samego.Opis taki wzbudzi sprzeciw, gdy pomyślimy o osobistej postawiePapieża otwartego na myślących inaczej. Nie można zapominaćo dialogu ekumenicznym, także o dialogu międzyreligijnym,w którym zaszedł on dalej niż jego poprzednicy. Sprzeciw ten jednaksłabnie, gdy spojrzymy na dialog wewnątrzkościelny – lub raczejna jego brak. Dlaczego tak się stało? Z jakich przesłanek wypływałaniechęć Papieża do otwartej rozmowy we własnym gronieduchownych? Dlaczego ewentualna zgoda na debatę nie była równocześniegotowością do przyjęcia krytyki? Skonfliktowani z papieżemPolakiem teologowie mówią o autorytaryzmie naszego rodaka,niespotykanym od czasów Soboru. Nie przypadkiem wypominają,iż Papież spotkał się wiele razy z prawosławnymi, Żydami,muzułmanami, hindusami, buddystami, ateistami…, a nie spotkałsię nigdy z synem własnego Kościoła, wielkim teologiem i zarazemwielkim krytykiem papiestwa, Hansem Küngiem. Nie spotykał się


TEMAT MIESIĄCAz teologami wyzwolenia, nie spotykał się z duchownymi, którzy bylikrytyczni wobec jego teologii.Papieskie rozumienie Kościoła, rozumienie Biblii i sposób jej interpretacji,wszystkie te elementy jego aktywności – powiedzą krytycy– są wyrazem teologii głuchej na ludzkie doświadczenie.Opinia ta, choć brzmi zbyt surowo, domaga się refleksji.Nie po to, by krytykę podtrzymać lub ją unieważnić, lecz aby lepiejzrozumieć dziedzictwo Papieża. Zbyt wiele bowiem wybitnych postacizwracało uwagę na słabości tego pontyfikatu, by móc je w rzetelnejdebacie pominąć milczeniem.Aporie teologa i przywódcy religijnegoPosługa każdego papieża, w tym także papieża z Polski, wystawionajest na próbę, której do pewnego stopnia sprostać nie sposób.Jak każdy przywódca masowych ruchów czy organizacji, papież –siłą rzeczy – nastawiony jest na dobro całości. Pierwotność takiegonastawienia czy też priorytet takiej orientacji skutkuje nolens volensjakimś rodzajem dezindywidualizacji. Inne są reguły utrzymywaniadobrego kontaktu z masami, administrowania złożonym urzędem,gdzie obowiązują procedury, bezosobowe reguły, jednoznaczność,a zupełnie innego nastawienia wymaga dostrzeżenie jednostki w jejunikalności i nieusuwalnej odrębności. Jednostka ginie wśród mas,przestaje być osobą w urzędzie. Troska o pojedynczego człowiekaznika zawsze w kontekście problemów globalnych.Nie bez znaczenia jest więc fakt, iż teologia Wojtyły główne swerysy zyskała właśnie jako nauczanie papieskie. Wcześniej występowałon raczej w roli filozofa (etyka). Taka lokalizacja społeczno-kulturowatej myśli „skazywała ją” w naturalny sposób na bycie nauczaniempłynącym z góry, wygłaszanym ex cathedra. Dziś, kiedy wiemy,że podmiot i jego kontekst społeczny, historyczny, kulturowyistotnie wpływa na sposób formułowania i przekazu myśli, na samąjej treść, możemy sobie wyobrazić, że bycie głową państwa kościelnego,Wikariuszem Chrystusa, Najwyższym Kapłanem (PontifexMaximus), łatwo sprawić może, iż myśl w tym kontekście zrodzona55


56TADEUSZ BARTOŚ OPnie umie i do pewnego stopnia nie może uwolnić się z funkcji wyznaczanychprzez sprawowaną władzę. Jest więc teologia papieskaex definitione teologią w służbie kościelnej instytucji. Wchodząc w tęrolę, horyzont spojrzenia siłą rzeczy doznaje ograniczeń, nie tylko zewzględu na kwestię ochrony ortodoksji, ale właśnie z uwagi na owąfunkcję władzy, jaką jest konieczne poczucie, iż panuje się nad podległąrzeczywistością.Zapytać jednak trzeba, czy z tej nieuniknionej aporii Jan Paweł IIwyszedł obronną ręką? Trudno być sędzią, gdy nie dysponuje się odpowiedniąmiarą. Wielu jednak ocenia, i to nie bez racji, że biorąc poduwagę trudność wyzwania, wynik jest nadzwyczajny. Jan Paweł II,pomimo ograniczeń płynących ze swej funkcji, znany był jako ktoś,kto zwraca uwagę na pojedynczego człowieka, którego spotyka naswej drodze.Nie usuwa to jednak strukturalnej aporii i jej konsekwencji. Jednoznacznośći powszechność rozstrzygnięć to prawo społeczności,jednostka tymczasem w wymiarze swego życia duchowego, osobowości,indywidualnego rozwoju budzi się tam, gdzie kończy się jednoznacznośći klarowność wiedzy „od góry”, a rozpoczyna drogaposzukiwań, wieloznaczność. Gdzie jest indywidualny dramat, tamjednorodny system religijny staje się przeciwskuteczny. Co więcej,wewnętrzne transcendowanie systemu jest warunkiem religijnościautentycznej. Jest to transcendowanie i znoszenie będące swego rodzajuruchem dialektycznym: na wzór teologii apofatycznej, która„rozdarta” w obliczu Tajemnicy „gubi się”, „traci język”, wszelkąTrwanie w wierze totrwanie w zapytywaniu,w hipotezie uparciestawianej, choć rozummilczy i mówi, że w ciemnośćwkracza człowiek.własną wypowiedź sama podważa, gdy stajewobec ogromu Niewypowiadalnego.Czy jednak w takim duchu można głosićprzesłanie wiary? Czy papież może odsłaniaćwłasną niepewność wobec tajemnicy Nieskończonego?Odpowiedź w moim przekonaniubrzmi: nie tylko może, lecz także powinien. Siłaprzekazu nie w sile głosu się kryje, lecz w mocy wewnętrznego przekonywaniasłowa. Choć słowo to nie zyska z całą pewnością masowegoposłuchu. Nie to jednak świadczy o jego sile. Myśl, która w pytaniutrwa i nie waha się pytać dalej, to myśl religijna, która nie chce


TEMAT MIESIĄCAz wiary budować bastionu światopoglądowej instytucji. Trwaniew wierze to trwanie w zapytywaniu, w hipotezie uparcie stawianej,choć rozum milczy i mówi, że w ciemność wkracza człowiek 1 .Krytyk pontyfikatu powie, że takiego trwania w pytaniu, takiegodociekliwego zapytywania zabrakło teologii Jana Pawła. Była onaraczej pouczeniem, odpowiedzią, zamknięciem, zdefiniowaniem,określeniem nieprzekraczalnych ram. Zgodziwszy się lub nie z tymgłosem krytycznym, przyznać musimy w istocie, że w odbiorze papieskiejnauki ryzyko zniekształcenia jest wielkie: wiara bowiem przestajebyć wiarą, gdy staje się światopoglądem, przekonaniem, gotowymi skończonym obrazem rzeczy. Nie obrazy maluje wiara, leczrysuje drogę. Potok nauk, co myśli są kresem, już nie skłaniają, bymyśleć dalej, lecz uczą, jak myśleć należy. Najsmutniejsza ze smutnychjest wiara, co wiedzę udaje. Najpiękniejsza jest wiara, co pyta.Dostrzec człowieczeństwo JezusaWymaga refleksji pytanie – zauważą krytycy papieskiej teologii –dlaczego stosunkowo niewiele jest w jego twórczości wypowiedzipodejmujących się zrozumienia postaci Jezusa jako człowieka. Niewieleistotnych analiz słów Nauczyciela, tego co robił, jak się zachowywał.Raczej Jego śmierć aniżeli życie koncentruje uwagę. Brakujeteologii papieskiej wnikającej w ludzki kontekst działalności Założycielachrześcijaństwa, jaki dziś wyłania się z pracy historyków i egzegetów.Teologiczna wizja Jezusa, uprzednia wobec tekstu Ewangelii,nie wkracza na teren autonomicznej refleksji. Nawet Redemptorhominis, główna encyklika o Jezusie, gubi Jego człowiecze kształtyw gąszczu teoretycznych kwestii. Teologia odkupienia zasłania Jezusaodkupiciela. Teologia już dana, wcześniej znana, nie pozwalana świeżość w lekturze nauki Mistrza z Nazaretu.1Klasyczna definicja wiary stwierdza, że jest ona umiejętnością umysłu, która sprawia,iż przystaje on na to, co niewidzialne („fides est habitus mentis (...), faciens intellectumassentire non apparentibus”, Tomasz z Akwinu, II-II ae , q. 4, a. 1). Wytrwałe zapytywanie– nie bez udziału woli – jest owym stanem umysłu, w którym lgnie on i przystaje nato, czego jako niewidzialnego sam nie rozpoznaje.57


TADEUSZ BARTOŚ OPNajbardziej chyba znana papieska refleksja nad postacią Jezusa,która znalazła się w Liście do młodych, dotyczy sceny Jego spotkaniaz młodzieńcem. Słowa Jezusa, by sprzedać wszystko i pójść za Nim,rozważane tam były jednak nie tyle w ich oryginalnym kontekście, ilew szczególnym kontekście papieskiej duchowości, której dominującącechą była postawa heroizmu, całkowitego poświęcenia aż do zatratysiebie. Interpretacja ta więcej mówi nam o samej duchowości JanaPawła II aniżeli o możliwych sensach słów Mistrza z Nazaretu. Napostać Jezusa nałożona została w papieskim nauczaniu znaczna porcjatradycyjnej teologii i duchowości, tak że ginie ona „przygniecionaciężarem” tradycji oraz owej szczególnej Wojtyłowej duchowości.Naśladowanie wzorca osobowegoRzecz nie w tym, by kwestionować duchowość czy rodzaj przywoływanejtradycji, ale by umieć spojrzeć także spoza ich zasłony. Wtedydostrzeżemy, iż okulary, przez które Karol Wojtyła – Jan Paweł IIpatrzył na świat religijny chrześcijaństwa, są szczególnego rodzaju.Zobaczymy, że można je zdjąć i spojrzeć bez nich lub inne założyć –bardziej własne, indywidualne, ufundowane na innym, osobistym doświadczeniu.Kiedy bowiem jedna duchowość, do tego wyjątkowa,wsparta na niepowtarzalnych życiowych doświadczeniach, zostajepodniesiona do modelu uniwersalnego, wtedy rodzi się niebezpieczeństwo,iż stanie się ona w tych, którzy ją w niesamodzielny sposób przyjmują,rodzajem duchowej ułomności, jakimś heteronomicznym, niemodyfikowalnym,hamującym ludzki rozwój i dojrzewanie człowiekasystemem myślenia przyjmowanym w całości a priori.Szczególna, jakże autentyczna, silna i godna podziwu duchowośćpapieża z Polski nie może być wzorem uniwersalnym. Siła jego osobowościutrudnia tylko zadanie, jeśli ktoś na papieskim przykładziechce budować swe życie. To zresztą jest problem bardziej ogólnyduchowości chrześcijańskiej, dotyczący naśladowania wzorców osobowych,cnót świętych itp. Nie tyle bowiem w papieżu, lecz w nauceJezusa życie chrześcijanina powinno szukać swych wzorów i oparcia.Odnosić się ono powinno do Jezusa. On zaś, co istotne, znany58


TEMAT MIESIĄCAjest nam jedynie z kart Ewangelii, dostępny jako słowo, zasłyszanaopowieść. Jeśli więc chcemy czerpać naukę z historii życia papieża,którego znaliśmy, widzieliśmy, którego słów słuchaliśmy, jeśli przykładjego życia ma „wyjść nam na zdrowie”, czerpać musimy krytycznie,dostrzegając odrębność epoki, w której żył, różnicę wieku,kultury, religijnego wychowania, osobistej życiowej historii. Analogiczniezresztą teksty Nowego Testamentu były krytycznymi, tj. zapośredniczonymiw refleksji teologicznej, wypowiedziami o Jezusie.Uwagi te dotyczą, oczywiście, jedynie tych, którzy naprawdę sązainteresowani duchowością Jana Pawła II. Nie o masowe przeżyciareligijne idzie, gdy chcemy mówić o duchowości człowieka, ta bowiemze swej istoty pozostaje indywidualna, jeśli ma być godna swegomiana. Duchowość autentyczna przemawia zawsze do jednostkii czyni jednostkę jeszcze bardziej jednostką: podmiotem świadomymi wolnym.Ludzka autonomiaTymczasem kwestionowanie wartości indywidualnego doświadczeniapod hasłami zagrożenia relatywizmem i subiektywizmem możesprawić, że jednostka łatwo się go wyrzeka i podlega alienacji. Samaz siebie, poddając się wpływowi takiej tendencji myślowej, dochodzido wniosku, że nie powinna myśleć inaczej niż ogół: „nie możesz takmyśleć, musisz myśleć jak my razem myślimy, obowiązuje cię dyscyplinatakże w sferze rozumienia religijnego przekazu”. W ten sposóbpojawia się ryzyko, że droga wiary stanie się „quasi-wiedzą”,spłaszczonym światopoglądem. Zanika wtedy poszukiwanie, prawdywiary przestają być drogowskazem w drodze.To jeden z możliwych sposobów niezamierzonego oddziaływaniapapieskich wypowiedzi. Krytycy zwracają uwagę, iż w tym duchuencyklika Veritatis splendor ujmuje prawdę w kategoriach dyscyplinarnych:Teologowie moraliści mają wykładać doktrynę Kościoła i wypełniać swoją posługętak, by dawać przykład lojalnej akceptacji – wewnętrznej i zewnętrznej – nauczaniaMagisterium zarówno w dziedzinie dogmatu, jak i moralności (nr 110).59


TADEUSZ BARTOŚ OPChoć słowa te, odczytane w kontekście przypadków absolutnejdowolności interpretacyjnej wśród teologów, mogą być zrozumiałePrawda chroniona nakazemadministracyjnymzostaje poniżona. Nakazprzedstawia prawdę tak,jakby nie była ona wartasamej siebie.i wyrażać trafne spostrzeżenia, że takiej absolutnejdowolności żadna sztuka nie toleruje, jednakuogólnione, rozumiane jako uniwersalnareguła działania teologicznego, stają się sposobemna swego rodzaju teologiczne samobójstwo.Takie uogólnienie słów Papieża wydaje się nieuprawnione,skoro II Sobór Watykański powiadaw swym znanym sformułowaniu, że prawda ma „przekonywać siłąsamej prawdy”. Prawda chroniona nakazem administracyjnym zostajeponiżona. Nakaz przedstawia prawdę tak, jakby nie była ona wartasamej siebie.Tym gorzej dla faktówJedną z konsekwencji uprawiania teologii „od góry” jest ryzykobudowania przekonań sprzecznych ze stanem faktycznym, choć spójnychwewnętrznie i zgodnych z przyjętymi teoretycznymi założeniami.To inny z możliwych kierunków – w moim przekonaniu głębokonietrafnych – recepcji myśli Papieża. W tej samej encyklice Veritatissplendor powiada się, żedechrystianizacja, dotykająca boleśnie całe narody i społeczności, w którychniegdyś kwitła wiara i życie chrześcijańskie, nie tylko powoduje utratę wiarylub w jakiś sposób pozbawia ją znaczenia w życiu, ale nieuchronnie prowadziteż do rozkładu i zaniku zmysłu moralnego: do zatarcia się świadomości niepowtarzalnegocharakteru moralności ewangelicznej, jak i usunięcia w cień fundamentalnychzasad i wartości etycznych. Rozpowszechnione dzisiaj szerokotendencje subiektywistyczne, utylitarystyczne i relatywistyczne przedstawianesą nie tylko jako postawy pragmatyczne czy elementy obyczaju, ale jako postawyteoretycznie ugruntowane, domagające się pełnego uznania kulturowegoi społecznego (nr 106).Papież zwraca uwagę na swego rodzaju nihilizm i utylitaryzm jakopostawę społeczną będącą przejawem różnorakich ludzkich egoizmów,co wiąże ze słabnącymi wpływami chrześcijaństwa. Jednaktezy tej nie sposób uczynić uniwersalną regułą. Dechrystianizacja nie60


TEMAT MIESIĄCAzawsze automatycznie wpływa na pogorszenie poziomu moralnościpublicznej. Nie jest ona jedyną przyczyną odchodzenia od standardówmoralnych. Często modernizacja kraju odgrywa większą rolęaniżeli zanik religijności. Statystyki nie pokażą wyższej przestępczości,korupcji czy ogólnego zepsucia w owych krajach „bez Boga”w porównaniu z krajami katolickimi, takimi jak Polska, które niedoświadczyły masowego procesu sekularyzacji. Co więcej, wydajesię, iż ład społeczny, ogólna kultura i niższa przestępczość są udziałemkrajów niekiedy głęboko zlaicyzowanych. Jak rozrodczość, taki porządek w państwie jest funkcją wielu czynników i nie zawsze sąna pierwszym miejscu kwestie żywotności religii. Złudzeniem, takżemogącym mieć wydźwięk obraźliwy, jest więc przekonanie, że gdzienie ma Boga, tam nie ma etyki. Bez Boga jest możliwa etyka, ateiścibywają moralni, państwo niereligijne bywa państwem przestrzegającymzasad etycznych, choć może w pewnych aspektach ten etycznykodeks różni się od etyki katolickiej. Takie też konsekwencje wypływająze starej teologicznej doktryny katolickiej o prawie naturalnym,wpisanym w serce człowieka (niezależnie od wyznania lub jego braku),które jest wewnętrznym głosem przypominającym mu, iż maczynić dobrze i unikać zła 2 .Katolicka wiara, jeśli chce szukać swego proprium, nie możeograniczać się do moralności, ta bowiem w różnych wersjachwspólna jest różnym ludom. Dlatego warto odświeżyć myśl, żechrześcijańskie przesłanie nie jest przesłaniem wyłącznie etycznym,lecz przede wszystkim religijnym: ukazującym horyzont człowieczeństwa,duchową drogę ku Bogu.Przykłady tu rozważane odsłaniają negatywne skutki szczególnejteologii „od góry” (głoszonej w tej postaci nie tyle przez Papieża, coprzez popularyzatorów jego myśli), w której spójny system wnioskowań(w tym przypadku sformułowanie zależności pomiędzy dechrystianizacjąi demoralizacją) jest raczej rodzajem wnioskowania dedukcyjnego,tj. przejścia od pojęcia do pojęcia, aniżeli jakimś uogólnie-2Zgodnie z definicją prawa naturalnego każdy człowiek potrafi rozróżniać dobro odzła, choćby nie miał dostępu do chrześcijańskiego objawienia. Zob. Tomasz z Akwinu,Suma teologii, I-II ae , q. 91, a. 2: „Prawo naturalne to nic innego jak cząstkowe uczestnictwoprawa wiecznego w stworzeniu rozumnym” („Lex naturalis nihil aliud est quam participatiolegis aeternae in rationali creatura”).61


62TADEUSZ BARTOŚ OPniem obserwacji stanu faktycznego. Logika arbitralnie zdefiniowanychpojęć każe tak myśleć, choć fakty nie dają się do niej dopasować.Analogicznie rozważyć możemy inne znane papieskie sformułowania.Świat bez Boga nazywa on cywilizacją śmierci. Odbiór tychsłów Papieża bywa także w sposób nieuprawniony uogólniany. Ludzieniewierzący bowiem niekoniecznie są szczególnymi piewcamiśmierci. Niewiara i ateizm nie muszą być przeżywane jako rozpacz.Tak zwany świat bez Boga wcale nie musi być światem bez wartości.Ateizm bywał humanistyczny. Choć, oczywiście, może być takżewyrazem nihilizmu.Jednak wiara w Boga, prowadząc nierzadko do wielkiego dobramoralnego ludzi, także nie gwarantuje automatycznie prawości człowiekai nie zapewnia powstania cywilizacji miłości. Historia chrześcijaństwanie zawsze była historią cywilizacji miłości. Co więcej,przekonanie o przynależności do takiej cywilizacji, poczucie bycia„po właściwej stronie” jedynie na podstawie religijnej przynależności,łatwo usypia sumienie, skoro ex definitione ma się rację i prawdępo swojej stronie. Teologia, która stroni od uznania za wiążące doświadczeniaczłowieka Zachodu, także doświadczenia niewiary, tracizdolność do dialogu.Cywilizacja śmierci miała być domeną zepsutego konsumpcjonizmemZachodu. To hedonizm i konsumpcjonizm w opinii Papieża byływyraźnymi symptomami owej dekadencji Zachodu. Także ta opiniabywa w popularnym odbiorze upraszczana i przez to krzywdząca. Obokbowiem typowych zachowań mas, poddanych oddziaływaniu konsumpcjonizmu,tzw. Zachód zachował wysoką kulturę, wrażliwośćspołeczną, system opiekuńczy i wiele, choćby nieefektywnych ekonomicznie,lecz nastawionych na ochronę słabej jednostki instytucji.Mieszkańcy Zachodu to przecież także żywe, wrażliwe istoty, ludziepracowici, dbający o rodziny, odpowiedzialni lub do odpowiedzialnościskłaniani prawem, dotrzymujący umów itd. Dobrobyt nie jestsynonimem zepsucia; taki pogląd zbyt pachnie resentymentem, bymożna było go przypisywać Papieżowi. Z kolei pozbawienie możliwościkorzystania z dóbr cywilizacji konsumpcyjnej nie czyni z ludziautomatycznie szlachetnych ascetów. Niedostatek rodzi niekiedy szlachetność,lecz w innych przypadkach bywa źródłem małoduszności,


TEMAT MIESIĄCAzawiści i większej chciwości. Bieda upadla i upokarza, czyni z ludziłatwy przedmiot do wykorzystania. Ubóstwo, izolacja i zacofanie –mówił o tym Papież – nie sprzyjają duchowemu rozwojowi.Subiektywizm – obiektywizmZ kolei uznanie tzw. subiektywizmu za jedno z istotnych źródełzła w świecie opiera się na nieporozumieniu. Czytamy w Veritatissplendor:Nie wolno jednak nigdy mylić błędnego subiektywnego mniemania o dobrumoralnym z prawdą obiektywną, ukazaną rozumowi człowieka jako drogado jego celu, ani też twierdzić, że czyn dokonany pod wpływem prawego sumieniama taką samą wartość jak czyn, który człowiek popełnia, idąc za osądemsumienia błędnego (nr 63).Tymczasem nie istnieje inny aniżeli subiektywny dostęp do prawdy.Prawda bowiem, zgodnie z przyjmowaną w Kościele katolickim zaklasyczną koncepcją Tomasza z Akwinu, znajduje się w intelekcie,a intelekty zawsze są subiektywne i pojedyncze,nawet intelekt boski. Pojęcie prawdy obiektywnejto pleonazm. Rozróżnienie prawdy subiektywneji obiektywnej zaciera fundamentalnerozróżnienie na prawdę i fałsz i wprowadzaRóżnorodność opiniinie jest subiektywizmem– jest nim raczejarbitralność.sugestię, jakoby subiektywnie, tj. samodzielnie, nie wolno było myśleć.Dopiero „obiektywnie” myśleć jest poprawnie. To jednak oznaczanie własne myślenie, lecz myślenie „z drugiego” (ab alio) 3 : innymyśli, a ja to powtarzam, oto możliwy sens przywoływanej tu obiektywności.Różnorodność opinii nie jest więc subiektywizmem – jestnim raczej arbitralność, postawa, w której dla własnych stanowisk,poglądów, zachowań człowiek nie czuje się w obowiązku szukaćuzasadnień. Odmawia dialogu.3W ten sposób Tomasz z Akwinu definiuje niewolnictwo, Contra Gent., III, c. 112:„Wolnym jest ten, kto z siebie samego jest [i działa]. Co zaś z jakąś koniecznością popychanejest do działania przez coś innego (ab alio) podlega niewoli” („liber enim est qui suicausa est: quod autem quadam necessitate ab alio agitur ad operandum, servituti subiectumest”).63


TADEUSZ BARTOŚ OPOdnaleźć siebieU podstaw teologii „zstępującej” tkwi niezgoda na siebie, niezgodana źródłowość własnego doświadczenia. Kto znał Papieża, wie,że zupełnie nie da się tego powiedzieć o jego sylwetce duchowej.Jednak wśród uczniów i popularyzatorów było już inaczej. Klasycznateologia „od góry” chce, aby własne „mające-nie-być” doświadczeniezastąpione zostało nadanym z góry doświadczeniem religijnymwraz z nową religijną tożsamością. Inni lepiej wiedzą, co myślisz,co robisz, co zamierzasz zrobić, jakie masz plany, coreprezentujesz skrycie lub nieświadomie, czy jesteś reprezentantemcywilizacji śmierci czy miłości. Człowiek widziany przez pryzmat tejteologii nie stanowi dla niej żadnej tajemnicy, jest jej własnością,pogrążony w toż-samości pozostaje całkowicie jej „przetworem”,stworzonym na jej własny obraz i podobieństwo. A przecież nie sposóbogarnąć wyczerpująco świata drugiej osoby, nie można uczciwieopisać jej losu, choćby w takich odgórnych kategoriach jak cywilizacjaśmierci – cywilizacja miłości.Takie radykalne ujęcie teologii odgórnej nie było sposobem myśleniaPapieża. Uznanie godności drugiej osoby stanowiło podstawępapieskiej antropologii. Jednak niektóre elementy jego nauczania,wspominane tutaj po części, bywały przez naśladowców ujmowanew radykalną formę. Zgodnie z tym myśleniem teologia „od góry”jest stanowczym „nie” wypowiedzianym własnemu „być”. Owo „być”podlega zakwestionowaniu w swych podstawach. Uznane za alienację,dopiero w świetle „właściwej prawdy” może odzyskać swójkształt. „Ja” pozostaje „bez twarzy”, bez oblicza, dopóki nie zostanie„dotknięte łaską”. Stara aporia, przeciwstawienie i opozycja własnegoesse boskiemu agere jest tu najistotniejsza. Dylemat ten nie znalazłrozwiązania we wcześniejszych rozważaniach Wojtyły, gdzie prawdarozumiana heteronomicznie stawiana była jako zewnętrzna granicawolności 4 . W takim ujęciu ludzka wolność (ludzkie „być”) odpoczątku znajduje się w stanie podejrzenia, jest zdeprawowane. Do-4Zob. Osoba i czyn, Lublin 1994, s. 165–202.64


TEMAT MIESIĄCApiero zewnętrzne „pęta” łaski, Boga, prawdy itd. potrafią tę ludzką„dzikość” okiełznać.Teologia „od dołu” natomiast w doświadczeniu człowieka widzijuż obecne działanie boskie. W pewnym sensie jest to nowe wcieleniestarego tematu teologicznego: stosunku łaski do natury albo –bardziej szczegółowo – łaski do wolności, o czym przeczytać możemyu Tomasza z Akwinu. Jeśli łaska nie niszczy natury, resp. wolności,nie może przychodzić z zewnątrz, coś z zewnątrz proponować,być czymś, co spoza człowieka i poza nim się dokonuje. Od samegopoczątku tkwić musi w człowieku, przynależąc głęboko do jego tożsamości.Nie może być rozważana jako jakiś zewnętrzny dodatek doczłowieczeństwa 5 . Niezdolność do pomyślenia jej w ten sposób maswe źródła w antropomorfizacji Boga, w słabości elementu negatywnegow teologii, a później także w nowożytnym zagubieniu duchapartycypacji, analogii rozumianej jako rzeczywista niejednoznacznośći metafora. A przecież w tym, co w człowieku najbardziej własne,jedyne, indywidualne i odrębne, w tym właśnie oryginalnie, a nieprzez nabycie (dodanie), tkwi to, co boskie. Podobne intuicje próbowałkiedyś przekazywać Mistrz Eckhart. Jest to kierunek myślenia,który uznaje, że pierwotność boskiej obecności tożsama jest z pierwotnościączłowieczeństwa człowieka. Teologia „od góry” niweczytakie spojrzenie: hipostazuje łaskę, uprzedmiotawia człowieka.Jak przychodzi BógWarunkiem uprawiania teologii opartej na ludzkim doświadczeniujest istnienie jednostek posiadających osobiste doświadczenie, posiadającychje „nie-w-pogardzie”. Teologia wychodząca od ludzkiegodoświadczenia potrzebuje ludzi, którzy potrafią „opowiedzieć swojąhistorię”. Oni już są, także w naszym kraju. To pokolenie epoki ponowoczesnej,tych którzy przeszli przez „rewolucję podmiotów” – byużyć kategorii stosowanej przez Kazimierza Obuchowskiego 6 . Dla5Zob. Tomasz z Akwinu, In II Sent., d. 9, a. 8, arg. 3: „Łaska nie usuwa natury, leczją udoskonala” („gratia non tollit naturam, sed perficit”).6Zob. K. Obuchowski, Od przedmiotu do podmiotu, Bydgoszcz 2000.65


TADEUSZ BARTOŚ OPtakich, jakby narodzonych na nowo podmiotów, potrzebna jest teologia,która zdolna będzie poważnie je traktować, tj. nie kwestionowaćich życiowych doświadczeń.Jak jednak nie zakwestionować cudzego doświadczenia, skoronie dysponuje się osobistym, „niezapośredniczonym-od-góry” doświadczeniem?Ta pustka wymaga ukrycia. Oto aporia, która stajesię dramatem. Brak własnej „mini-opowieści”, osobistej partykularnejnarracji, nietożsamej z meta-narracją społeczną (by użyć kategoriiJ.–F. Lyotarda 7 ) popycha ku zakwestionowaniu wartości indywidualnegodoświadczenia u innych. To właśnie ujawnia się w owychoskarżycielskich mowach przeciwko „subiektyzmowi” i „indywidualizmowi”.Europie, która moralnie, w trosce społecznej, szanowaniugodności jednostki, respektowaniu praw ludzkich, stoi wyjątkowowysoko w porównaniu z innymi częściami świata, popularyzatorzymyśli papieskiej zarzucają nihilizm, który płynąć ma z tegosubiektywizmu, zarzucają relatywizm, ponieważ ludzie postanowilimyśleć samodzielnie i działać na własne konto i osobistą odpowiedzialność.Utrata wpływu na ludy Europy przez Kościół może być przyczynątych oskarżeń, kulminujących w „manicheizującym” rozróżnieniuna cywilizację śmierci i cywilizację życia. Jakby zapominająco dziele Odkupiciela, który wszystkich powołuje do życia, podkreślasię ponownie ów szkodliwy dualizm, płynący z lęku przed innym,obcym, nie pozwalający widzieć w nim dobra, tworzący wobecniego sieć uprzedzeń.Tymczasem przyjęcie własnego doświadczenia człowieka, akceptacjai uznanie go w całej jego prawdzie jest – idąc tokiem hermeneutykiteologicznej – naśladowaniem Boga, który stając się człowiekiem,utożsamił się z ludzkim doświadczeniem. Taki sposób patrzeniastanowi dla przykładu podstawę dla Rahnerowskiegoodkrywania w świecie obecności anonimowych chrześcijan. Jeśli ujęcieto wyklucza możliwość zaistnienia sprzeczności pomiędzy ludzkimdoświadczeniem a spotkaniem Boga, to doświadczenie religijnetożsame jest z doświadczeniem człowieczeństwa. Dzięki temu religia667Zob. J.-F. Lyotard, Kondycja ponowoczesna, Warszawa 1997.


TEMAT MIESIĄCAdefinitywnie przestaje być systemem „zstępującym z góry”, dodanymjako coś zewnętrznego czy narzuconym ludzkiemu doświadczeniu,będąc z tym doświadczeniem tożsama. A używając raz jeszcze analogiiz klasycznej teologii łaski, można powiedzieć: łaska nie jest czymśdodanym z zewnątrz człowiekowi, lecz działa jakby „od wewnątrz”,co oznacza, że w pełni ludzkie, wolne, autonomiczne własne działanieczłowieka jest równocześnie działaniem w nim łaski.Tymczasem tradycyjna ascetyka widziała konflikt między doświadczeniemludzkim a doświadczeniem religijnym. Konflikt ten był niejakowpisany w istotę doświadczenia religijnego, które miało przeciwstawiaćsię w pewnym sensie człowieczeństwu człowieka zwanegow tym ujęciu „człowiekiem grzechu”. Osobiste doświadczenie w tejtradycji nie istniało (miało nie istnieć), zastąpione doświadczeniemreligijnym w pełni kształtowanym przez przyjęty styl, rytuał, teologię.Taka religijność nie pyta o „ja” jednostki, lecz z góry ją kształtuje,nadając jej bez wyjątku własny charakter na własny obraz i podobieństwo.Nie chce pytać o oryginalne doświadczenie podmiotu, bonie uważa go za istotne. Nie widzi w nim tym bardziej drogi do Boga.Ten typ teologii zbliża się niekiedy dosyć blisko do granicy, w którejgodność i podmiotowość człowieka pozostaje zakwestionowana.Podobny konflikt opisywał Pierre Rousselot. Mówił on o dwóchkoncepcjach miłości w średniowieczu: unifikującej i ekstatycznej,w której pierwsza łączyła w jedno bez przeciwstawienia miłość siebie,miłość bliźniego i Boga, druga zaś, miłość ekstatyczna, uznawała,iż miłość siebie, miłość Boga i bliźniego wykluczają się wzajemnie.By kochać Boga i bliźniego, trzeba całkowicie porzucić siebie 8 .8Pierwsze podejście reprezentował m.in. Hugo ze św. Wiktora w traktacie De sacramentisoraz św. Bernard w traktacie De diligendo Deo. To ujęcie można znaleźć takżew pismach Pseudo-Dionizego Areopagity. Tomasz z Akwinu usystematyzował je w swejteologii. Natomiast drugie, ekstatyczne ujęcie miłości, reprezentowane było m.in. w sztuceklasztoru św. Wiktora, w opactwie Cîteaux, w szkole Abelarda, a także w niektórychtekstach fanciszkańskich scholastyków. Zob. P. Rousselot, Pour l’histoire du problème del’amour au Moyen-Âge, Münster 1908 (2 wyd. Paris 1933).67


TADEUSZ BARTOŚ OPŚwiat bez BogaTeologia „od dołu” nie widzi możliwości religii poza ludzkimdoświadczeniem. Pisał o tym w „Tygodniku Powszechnym” ks. TomaszWęcławski, kiedy bronił wagi teologii Rahnerowskiej: „On (Bóg)czyni siebie samego tym, co konstytuuje człowieka jako człowieka”.Bez względu na zakres konsekwencji tej formuły jej minimalne znaczeniestreścić można tak: poza ludzkim doświadczeniem nie maProblemy takie jak:wolność debaty wewnątrzkościelnej,kwestiacelibatu, antykoncepcji,rozwiązywane są w ramachteologii, dla którejcałość rozwiązań jest jużostatecznie dana.Boga 9 . Jak jednak spotkać Boga, skoro osobisteludzkie doświadczenie w tradycyjnej (ekstatycznej)duchowości nie istniało, zastąpionena sposób heteronomiczny doświadczeniemw pełni kształtowanym przez przyjętą duchowość,rytuał, teologię? Otóż jeżeli religijnośćodgórna nie pyta o „ja” jednostki, lecz z góryje kształtuje, jeśli nie chce pytać o oryginalnedoświadczenie podmiotu, uznając je za nieistotne,niewiarygodne, nie widząc w nim tym bardziej drogi do Boga, tow istocie taka religijność jest światem bez Boga.Negacja Inności drugiego, by przywołać raz jeszcze istotną Lévinasowskąkategorię, oto największa wada teologii „z góry zstępującej”.Problemy takie jak: wolność debaty wewnątrzkościelnej, kwestiacelibatu, antykoncepcji, rozwiązywane są w ramach takiego rozumieniateologii, dla której całość rozwiązań jest już ostateczniedana, a wszelkie możliwości są już z góry określone. Dyskusja jestwięc w istocie zbędna. Uprawianie takiej teologii ogranicza się doumiejętnego zapamiętania i przekazu zapamiętanych treści z wykluczeniemrzeczywistych teologicznych poszukiwań. Prawda nie jestdrogą, jest kresem. Czym jednak jest prawda–kres? Z pewnością nieBogiem.689Zob. „Tygodnik Powszechny”, 31 lipca 2005.


TEMAT MIESIĄCAZrozumienie w ChrystusieW duchu teologii „zstępującej” bywają rozumiane słowa Papieża,który mówił, iż człowieka nie można zrozumieć bez Chrystusa.W rzeczywistości bowiem człowieka można zrozumieć nie tylko bezChrystusa, lecz w ogóle bez jakiejkolwiek religii. Choć oczywiścierozumie się go wtedy inaczej. Odmienność spojrzeń jednak, różnorodnośćzrozumień to przecież raczej bogactwo aniżeli religijna niestosowność.Trzeba też pamiętać, że zanim zrozumiemy człowiekaw Chrystusie, potrzebne jest, by człowiek rozumiejący najpierw samsiebie w jakiś sposób rozumiał. Dopiero wtedy bowiem może on zrozumiećsiebie inaczej – w Chrystusie. Własne rozumienie siebie jestwarunkiem sine qua non rozumienia siebie w świetle Ewangelii. Rozumienieto powinno być, powtórzmy to raz jeszcze, autonomiczne(rzeczywiście własne), nie heteronomiczne, dane z zewnątrz w jakieśgotowej całości myślowo-emocjonalnej. By obraz ten bardziej skomplikować,trzeba dodać, iż zarówno rozumienie siebie, jak i Jezusajest pewnym procesem w życiu człowieka. Nie jest dane w całości –gotowe już teraz.Jeśli jednak upieramy się, że można na człowieka patrzeć tylkoz proponowanej przez siebie perspektywy, absolutyzując ją, co zdarzasię niekiedy komentatorom myśli papieskiej, wtedy z naturalnejpostawy podzielania własnych przekonań przechodzimy do postawyich deifikacji. To charakterystyczny początek myślenia prowadzącegodo fundamentalizmu ogłaszającego monopol na posiadanieprawdy. Trzeba nam uczyć się wyrażać wiarę, wykraczając poza kategorie„właścicielskie” wobec prawdy. Choćby średniowieczna teoriapartycypacji, zapomniana w nowożytności, czeka na ponowneodkrycie, w niej bowiem nie są zgorszeniem cząstkowość (partycypacjato posiadanie cząstki na zasadzie podobieństwa, a nie substancji:„participare” = „partem capere” 10 ), metaforyczność, podobieństwojedynie, obraz czy cień dostępnej prawdy. Paradoksalnie dziśprzypominają o tym nie kościelni „lewacy”, lecz myśliciele konser-10Zob. Tomasz z Akwinu, De hebdomadibus., lect. 2: „Est autem participare quasipartem capere”.69


TADEUSZ BARTOŚ OPwatywni, zgromadzeni wokół ruchu „Radical Orthodoxy”. Mówiąoni o takiej „radykalnej”, tj. źródłowej ortodoksji, która dążąc dopodstaw wiary, nie daje się zwieść iluzjom. Od siebie zaś dodam, żespośród tych iluzji szczególną rolę odgrywają nowożytne absolutyzmy.Absolutyzm epistemologiczny, ontologiczny, scjentystyczny,a także państwowy absolutyzm nowożytności, które przeniknęły dotego stopnia kościelne światy, że do dziś mamy problem z uwolnieniemsię od tej mentalności. Krytyk poprzedniego pontyfikatu z całąpewnością uzna, że nie udało się to w pełni papieżowi z Polski.Człowieczeństwo nie dane, lecz zadaneCzłowieczeństwo człowieka – by dokonać transformacji innegopowiedzenia Papieża – nie tyle jest człowiekowi dane, co przede wszystkimzadane. W istocie bowiem – wbrew antropologii Jana Pawła opartejna tomistycznej metafizyce, gdzie ludzki świat i jego potencjalnościbyły rozumiane jako w całości już dane, ostatecznie zdefiniowane –nasze człowieczeństwo nie jest nam dane, skoro dopiero staje się ononaszym doświadczeniem, „narasta”, nie dobiega kresu w punkcie wyjścia11 . Nie jest nam dane bezpośrednio nasze człowieczeństwo, niejest nam dane z góry, nie dysponujemy jego definitywnym obrazem.Obrazem czy metaforą drogi ludzkiego ducha jest więc nie tyle ruchpo kole, gdzie przyszłość jest jedynie odkrywaniem tego, co już i takznane, lecz linia prosta, droga ku temu, co niewiadome, ku temu, coInne (nie toż-same), ku Przyszłości, której nigdy jeszcze nie było i któranie jest i nie była nigdy naszym doświadczeniem. Otwartość na przemianę,jaką przynosi Przyszłość, podważa ideę „dania z góry” 12 . Teologia„od góry” jest przeciwieństwem takiego myślenia, bo jest teologiąładu i kontroli, porządku i ujednolicenia.Faktem zaś jest, że ład teologii „od dołu” nie spełni funkcji unifikująceji organizującej grupę religijną. Ekspansja religii i jej trwanie11Myśli te rozwija ks. Tomasz Węcławski w artykule Jakiej metafizyki potrzebująteologowie, http://dsft.dominikanie.pl/img/metafizykadlateologii.pdf (15 grudnia 2005),s. 3-4.12Idee te rozwija systematycznie E. Lévinas, Całość i Nieskończoność. Esej o zewnętrzności,Warszawa 1998, s. 18-28 i n. Por. T. Węcławski, Jakiej metafizyki..., ibid.70


TEMAT MIESIĄCAsą skuteczne, gdy jej program ideowy jest teologią „od góry”. Teologia„od dołu” wydaje się za słaba, nadmiernie subtelna, „pogubiona”w roztrząsaniu możliwości interpretacyjnych, żeby stać się podstawąoddziaływania na masy.Teologia odgórna, mówiąc w uproszczeniu, tworzy system, teologiaoddolna buduje autonomię jednostki. Czy więc potrzebna jesttaka teologia w Kościele? Gdy lud zacznie się indywidualizować,można spodziewać się tylko problemów. Trzeba by zmienić rozumienieKościoła, sposób, w jaki się rządzi, trzeba by demokratyzacjiokupionej wysoką ceną w postaci ujawnienia ludzkiej słabości, którąsystem absolutystyczny chętnie ukrywa.Dualistyczny językZa zamiar uczynieniaBoga elementem doczesnejgry płacić będziemyzawsze śmiercią Boga:śmiercią pośrodkurytuału, wśród pieśnirozlicznych, kadzidełi słów.Język otwarty na interpretację jest przeciwieństwem języka formułującegodualistyczną wizję rzeczywistości. Ciekawą rzeczą byłoby zastanowićsię nad powodami sięgnięcia przez Jana Pawła II do językadualizmu, gdy mówił o cywilizacji śmierci i cywilizacji miłości. Zwłaszczaże język otwarty na interpretację korzysta z analogii, metafory,jest pluralistyczny, mówi o wielości znaczeń tekstu, uwzględnia wielobarwnośćspojrzeń. Język dualistyczny zaś przeciwnie – wyklucza różnorodność,domagając się jednoznaczności, podporządkowania.Język dualistyczny jest wyrazisty,tworzy ostry podział na stojących po złeji po dobrej stronie. Jego stosowanie daje wygodę,łatwość w porządkowaniu świata. Inną cechąjęzyka dualistycznego jest wykluczenie dialogu:nie rozmawia się i nie paktuje z „dziećmi zła”,reprezentantami cywilizacji śmierci, chyba że jestsię zmuszonym do jakichś układów, pertraktacji.W tej perspektywie pluralizm interpretacji prowadzi do rozmazaniakonturów, co też skończyć się musi powszechną demobilizacją,a demobilizacja to rozkład, dekadencja, zanik ekspansywności.Co przeciwstawić takiej wizji wiary dzielącej ludzi na dobrychi złych, przeznaczonych do zbawienia i do potępienia? Potrzeba słów71


TADEUSZ BARTOŚ OPopisujących takie ludzkie doświadczenie, w którym własna historiawystawiona zostanie na ryzyko. Dopiero stając wobec Innej Przyszłości,nie-tożsamej, odmiennej niż przyszłość będąca wytworemnaszej zapobiegliwości, znajdujemy odpowiednie słowa. Tak rodzisię wiara, która nie jest li tylko światopoglądem. Nie przestaje więcbyć wyzwaniem trwanie w pytaniu o Inną Przyszłość. W dalszymciągu bowiem za zamiar uczynienia Boga elementem doczesnej gry,za chęć sprowadzenia Go do jakieś części naszego świata, płacić będziemyzawsze śmiercią Boga: śmiercią pośrodku rytuału, wśród pieśnirozlicznych, kadzideł i słów.Mesjanizm polskiNietrudno dostrzec, że Karol Wojtyła – Jan Paweł II silnie byłosadzony w polskiej historii, tradycji, w narodowym micie, będącymwielką opowieścią Polaków o sensie własnych dziejów. Ta opowieśćstanowiła dla niego istotny drogowskaz. O niej mówił w UNESCO(1980), z niej wypływało przekonanie o wyższości „wspólnej sprawy”nad losem jednostki, a także jego rygorystyczna duchowość.Człowiek po to żyje, by służyć ojczyźnie, Kościołowi, by „złożyćsiebie na ołtarzu” ojczyzny i Kościoła. Piękno i wzniosłość narodowegomitu Polaków ukształtowały sylwetkę Wojtyły.Opublikowana tuż po śmierci Papieża rozmowa, przeprowadzonaz nim jeszcze w latach 80. przez Jana (Jasia) Gawrońskiego, odsłania„kuchnię” myśli politologiczno-religijnej Papieża. Ukazuje logikę jegorozumowań, sposób postrzegania świata, który był zapewne podstawąwielu jego decyzji. Słowa tam wypowiedziane osłaniały sposób rozumieniaszczególnego charakteru duszy Europejczyka zza żelaznej kurtyny,w tym zwłaszcza z naszego kraju. Papież wskazywał na odrębnośći wyjątkowość duchowości krajów, które znalazły się w sferzewpływów sowieckiej dominacji. Walka o zachowanie własnej tożsamościw zetknięciu z barbarzyńską presją ideologii komunistycznej stałasię w opinii Papieża punktem wyróżniającym duszę Europejczyka zeWschodu. W pewnym sensie mówi Papież o swoistej wyższości duchowejWschodniej Europy wobec zachodniej sąsiadki.72


TEMAT MIESIĄCATa perspektywa ochrony niszczonego przez barbarzyńców dziedzictwa,perspektywa na wskroś konserwatywna, zwrócona ku przeszłości,która ginie, była istotnym aspektem postrzegania przez Papieżazarówno własnej roli, jak i misji ludów wyzwalających się spodsystemu totalitarnego. Ta perspektywa także, jakże naturalnie dualistyczna,stała się trwałym elementem jego percepcji świata. Podobniejak trwała walka o przetrwanie kultury na Wschodzie z „cywilizacjązła” sowieckiego imperium, tak dziś na Zachodzie trwa podobnabitwa, ukryta duchowa walka o duszę Europejczyka,chrześcijańską duszę Europejczyka, która zostaje „pożarta” przez zabójczegoducha konsumpcjonizmu.W papieskim postrzeganiu świata zapisanym w wywiadzie z Janem(Jasiem) Gawrońskim łączy się w jedną całość profesjonalna analizapolityczna z elementem religijno-mesjanistycznym. To połączeniewydaje się charakterystyczne dla sylwetki Papieża. Pobrzmiewają dyskretniew jego wizji dziejów kategorie romantycznego mesjanizmu,starcia zła z dobrem, oraz owa idea Polski, która ma być „Chrystusemnarodów”. Ludzkość prowadzona jest przez Ducha i ślady tego prowadzeniaPapież odczytuje, podejmując się roli duchowego przewodnika.Takie przekonanie tworzy szczególne połączenie wizji religijnejoraz skutecznej – jak się okazało – wizji politycznej.Wobec powyższego trzeba zapytać, czy nie zabrakło Papieżowidystansu wobec takiego narodowo-mesjańskiego rozumienia własnejmisji? Wydaje się bowiem niekiedy, że nie potrafił jej nazwać, wyodrębnićw sobie i w ten sposób uczynić względną. Nie mógł więc uznaćza równoważne innych wielkich narracji, choćby francuskiego mituekspansji kultury francuskiej, angielskiego czy amerykańskiego mitunarodowego, wyznaczającego tym nacjom jakąś szczególną rolę,posłanie wobec świata. Wojtyła nie chciał, by własny mit sprowadzićdo kategorii jednej z wielu narodowych opowieści. Prawdziwiewierzył w swoje posłanie, którego sens wyznaczony został mu przezHistorię.Dlatego właśnie my, rodacy karmieni wieszczami i Sienkiewiczem,bez względu na konfesję czy stan, tak żywiołowo przyjmowaliśmyPapieża. Przyjeżdżał bowiem do nas jako wcielenie narodowego mitu,a nie tylko jako przedstawiciel partykularnej konfesji. Był dla wie-73


TADEUSZ BARTOŚ OPrzących znakiem bezpośredniej boskiej interwencji, znakiem Ducha,który – jak się okazało – nie opuścił narodu. Historia przybyła donas w białej sutannie słowiańskiego papieża. Zapowiedzi i proroctwaostatnich dwu wieków niewoli zaczynały się spełniać na naszychoczach. Ten narodowy mit ogarniał wszystko i stał się uniwersalnymschematem interpretacyjnym.Bronią obosieczną okazała się mitologizacja tradycji Polski i jejhistorii. Choć służyła ona pokrzepieniu serc, podtrzymywała zarazemnasze narodowe wady: bezkrytyczność wobec siebie samych,urazowość, kłopoty ze znoszeniem krytyki. Mitologizacja polskiegolosu miała niekiedy także efekt demoralizujący: jakby z góry skazanizostaliśmy wyrokami Opatrzności na posiadanie słuszności i byciewiernym właściwej sprawie Kościoła. Ten prowadzący do samorozgrzeszaniasię mechanizm nie ułatwia naprawy i podniesienia poziomużycia i pracy rodaków. Uniemożliwia też dialog.Próbować zrozumiećPrzedstawiona tu próba myślenia o pontyfikacie Jana Pawła II,jak zaznaczyłem na początku, jest jedną z propozycji odbioru jegodzieła i życia. Stara się zrozumieć całą złożoność papieskiej posługi,nie przemilcza uwarunkowań i ograniczeń, jakim Papież podlegał,oraz ograniczeń i uwarunkowań percepcji jego myśli. Wszystko tozresztą staje się stopniowo zauważalne dopiero z perspektywy czasu.Przedstawiony tu sposób odbioru papieskiego przesłania nie jestz pewnością popularny w Polsce. Wart jest jednak refleksji, byśmyspróbowali pomyśleć inaczej, także wtedy, gdy nie zgodzimy sięz przedstawionymi tutaj twierdzeniami. Nie o powszechną zgodęprzecież chodzi w dyskusji, lecz o głębsze zrozumienie. Także fałszywateza (hipoteza), gdy zobaczymy jej fałsz, pomaga w dotarciudo myśli bardziej trafnej i przez to prawdziwszej.Spierać się jednak trzeba o naszego Papieża, byśmy mogli lepiejzrozumieć siebie samych. W życiu Polaków, także w moim osobistymżyciu, Jan Paweł II odegrał rolę szczególną. I to w olbrzymiejmierze rolę pozytywną. Tu jednak nie o tym chciałem pisać, lecz74


TEMAT MIESIĄCAzwrócić uwagę na pewne ograniczenia myśli Jana Pawła II, by pojąćich źródło i charakter, by także umieć je przekraczać. Ograniczeniate w sposób naturalny wynikają z historycznych, kulturowych i społecznychuwarunkowań, są one także skutkiem wieloznaczności odbiorupapieskiego przesłania.Spierając się o Papieża, spieramy się także o to, jacy jesteśmy,jaka jest nasza wiara, jaka jest nasza teologia, myślenie o człowiekui Bogu. Ufam, że ta rozmowa będzie dalej możliwa, znajdzie swojąkontynuację i dopełnienie w przyszłości.TADEUSZ BARTOŚ OP, dr filozofii, dyrektor Dominikańskiego StudiumFilozofii i Teologii w Warszawie. Opublikował: Tomasza z Akwinuteoria miłości (2004).75


TEMAT MIESIĄCAPAPIEŻ I INNITomasz P. TerlikowskiEkumenizm odejściaWbrew różnicom i sporom, jakie dzielą chrześcijan,realnie jednoczącą nas siłą pozostaje świętość.Ona burzy mury zbudowane przez ludzi.Papież dzielił chrześcijan. Jego posługa, świadectwo, jasność i wyrazistośćpoglądów spotykały się z niechęcią wielu protestantów,prawosławnych, Żydów, muzułmanów, a nawet – nie ma co tegoukrywać – katolików. Wiele gorzkich słów padało pod adresem JanaPawła II jeszcze za jego życia (wystarczy tylko przypomnieć niektórereakcje na encyklikę Ecclesia de Eucharistia). Jednak jego śmierć,a dokładniej: jego odchodzenie, stała się ostatnim przykładem prawdziwościsłów wypowiedzianych podczas pielgrzymki na Ukrainęw 2001 roku: „ekumenizm męczenników i świadków wiary (...) ukazujedrogę jedności chrześcijan XXI wieku”. „Papieski kwiecień” –niezależnie od tego, jak sztampowo brzmiałyby te słowa – stał sięostatnią wielką (i ekumeniczną) encykliką, przesłaniem do podzielonegochrześcijaństwa, apelem o jedność, a także pokazaniem, żew śmierci (i w świadectwie świętości) nasze ludzkie podziały czy nawetintelektualne spory nie mają już znaczenia.76


TEMAT MIESIĄCAWielkanocne kazanie papieżaArcybiskup Canterbury, duchowy zwierzchnik anglikanów, wyraziłtę prawdę niezwykle mocno, określając ostatnie dni życia JanaPawła II „żywym kazaniem” na okres wielkanocny, które pokazuje,jak przywitać śmierć ze szczerością, odwagą i akceptacją:Papież Jan Paweł II okazał swój charakter w tym, jak spotkał swoją śmierć:wyraźnie z frustracją, wyraźnie z cierpieniem, a jednak w każdym punkcie z pełnąakceptacją, stając wobec słabości i doświadczając odwagi i nadziei. Czuję, iżogromne znaczenie ma fakt, że umarł on właśnie w okresie wielkanocnym –w czasie liturgicznym, który znaczył dla niego tak wiele. To był okres, w którymbył on w stanie przekazać przesłanie do całego świata chrześcijańskiego,a w istocie do całego świata; przesłanie, którego nie będzie łatwo zapomnieć– napisał w specjalnym oświadczeniu Rowan Williams 1 . Anglikańskiprymas Kanady, abp Andrew Hutchinson, uzupełnił te słowa,mówiąc, że umieranie papieskie, które dokonywało się na oczachświata, było żywym dowodem na to, że Jan Paweł II chciał do końcagłosić Ewangelię „nie tylko słowami, ale działaniem”. To zaś – wedługzwierzchnika anglikańskiego Kościoła Nigerii abp. Petera Akinoli– wynikało z faktu, że ten papież był dla świata szczególnym„uobecnieniem jedynego życia Chrystusa (...), człowiekiem pokoju,który kochał sprawiedliwość”. W podobnym duchu wypowiadali siętakże hierarchowie innych wyznań protestanckich. „Nie zgadzałemsię z nim w wielu kwestiach. Ale moje serce zawsze było obok niego.Bo jego życie – jak muzyka Bacha – było przeżywane «soli Deo gloria»,dla chwały samego Boga” – tłumaczył biskup William BoydGrove ze Zjednoczonego Kościoła Metodystycznego. Jeszcze dalejposunęli się autorzy oświadczenia Aliansu Ewangelikalnego (któryprzez długi czas odmawiał papieżom prawa do nazywania się uczniamiChrystusa): „Mimo różnic między katolikami a chrześcijanami ewangelikalnymi,Alians uznaje, że Jan Paweł II wyznawał, tak jak i mywyznajemy, prawdziwe chrześcijaństwo” 2 .1Archbishop – Pope’s last days a ‘lived sermon’, http://www.archbishopofcanterbury.org/releases/050403.htm2Cyt. za: T. Olsen, “Antichrist” No More: Evangelicals Praise Pope, “ChristianityToday”, www.christianitytoday.com/ct/2005/114/21.0.html77


78TOMASZ P. TERLIKOWSKINajbardziej skory do pochwał – i to, biorąc pod uwagę napiętestosunki między Rosyjską Cerkwią Prawosławną a Stolicą Apostolską,wydaje się zaskakujące – był prawosławny biskup Wiednia Hilarion(Alfiejew). „On był wielkim papieżem, być może jednym z największychw historii Kościoła rzymskokatolickiego. Nie ma wątpliwości,że powinien być jak najszybciej beatyfikowany i kanonizowany przezKościół, któremu poświęcił swoje życie” – podkreślił w swoimoświadczeniu biskup Hilarion. Jego zdaniem, Jan Paweł II był jednymz najważniejszych liderów współczesnego świata i wywarłogromny wpływ na historię ludzkości. „Jego przesłanie było słuchanei przyjmowane przez miliony ludzi na całym świecie, nie tylkokatolików, ale także prawosławnych, protestantów, anglikanów,Żydów, muzułmanów, ludzi innych wiar, a nawet, co może najważniejsze,przez ludzi niewierzących”.Nie były to w ustach hierarchów jedynie puste słowa. Wielu z nichwzięło udział w uroczystościach pogrzebowych Jana Pawła II. Listauczestników pogrzebu jest bardzo długa. Rozpoczyna ją patriarchaKonstantynopola Bartłomiej I, dalej są między innymi: Rowan Williams(pierwszy w dziejach arcybiskup Canterbury, który uczestniczyłw pogrzebie biskupa Rzymu!), abp Joris Vercammen – przewodniczącyUnii Ultrechckiej, ks. Samuel Kobie – sekretarz generalnyŚwiatowej Rady Kościołów, ks. Ishmael Noko – sekretarzgeneralny Światowej Federacji Luterańskiej, ks. George Freeman –sekretarz generalny Światowej Rady Metodystycznej, Setri Nyomi– sekretarz generalny Światowego Aliansu Kościołów Reformowanych,przedstawiciele wspólnot mennonickich, baptystycznych,a nawet Armii Zbawienia... Przyszły zarządca Kościoła Anglii, książęKarol, przesunął datę swojego ślubu, tak by nie kolidował on z uroczystościamipogrzebowymi Jana Pawła II (co wprawiło we wściekłośćniektórych anglikanów; arcybiskup Sydney dr Peter Jensenuznał to wręcz za symboliczny kres protestanckiej tożsamości WielkiejBrytanii).Wszystko to pokazuje, że – wbrew różnicom i sporom, jakie dzieląchrześcijan – realnie jednoczącą nas siłą pozostaje świętość. Ona burzymury zbudowane przez ludzi. „W świętych widzimy ekumenizm świętości,który z Bożą pomocą doprowadzi nas może do pełnej komunii


TEMAT MIESIĄCAnie będącej ani wchłonięciem, ani przemieszaniem, lecz spotkaniemw prawdzie i miłości” – mówił przecież sam Jan Paweł II.„Umacniaj braci w wierze”Ten ogromny szacunek dla Jana Pawła II bierze się z jego wiernościcharyzmatowi świętego Piotra. Jego istotą – jak wskazywałPapież w encyklice Ut unum sint – jest „utwierdzanie braci w wierze”(Łk 22, 31-32):To następca świętego Piotra ma przypominać o nakazach wynikających zewspólnego dobra Kościoła, gdyby ktoś doznawał pokusy, by o nich zapomniećw imię własnych interesów. To on ma obowiązek przestrzegać i budzić czujność,a czasem orzekać, że ta czy inna szerząca się opinia jest nie do pogodzeniaz jednością wiary. Gdy wymagają tego okoliczności, przemawia w imieniu wszystkichpasterzy będących w komunii z nim. (…) Dając w ten sposób świadectwoprawdzie, służy jedności (nr 94).I choć posługa ta nie jest wprost realizowana poza widzialnymigranicami Kościoła katolickiego to – dzięki osobistej charyzmieJana Pawła II – przez ostatnie 25 lat dokonywała się ona w życiuinnych Wspólnot chrześcijańskich. Jak wskazuje na przykład teologprotestancki z USA dr Timothy George, ten papież nadał wspólnotomewangelikalnym „impet moralny, którego wcześniej niemiały”. Najdobitniejszym tego przykładem jest fakt, że to właśniejego nauczanie dało etyczne i antropologiczne podstawy do przyjęciakonsekwentnego stanowiska w kwestii obrony życia. Wartoprzypomnieć, że Południowa Konwencja Baptystów w latach 70.uznała aborcję za dopuszczalną i dopiero (między innymi pod wpływempapieskiego nauczania) w latach 80. zmieniła swoje stanowiskoi zaczęła zdecydowanie bronić życia. Zdaniem George’a, niezwykleistotna dla chrześcijan ewangelikalnych była encyklika Fideset ratio, w której Jan Paweł II pokazywał, jak powinny układaćsię relacje między wiarą a rozumem. To właśnie ten dokumentpozwolił chrześcijanom ewangelikalnym dostrzec wartość współczesnejnauki, ale też unikać pułapek scjentyzmu i literalnego podejściado Pisma Świętego. Wszystko to sprawia, że – wedle Timo-79


80TOMASZ P. TERLIKOWSKIZ badań socjologicznychprowadzonychwśród ewangelicznychchrześcijan wynika, żeJan Paweł II był dla59 procent z nichwielkim autorytetem.thy George’a – Jana Pawła II można uznać za największego papieżaod czasów Reformacji 3 .Ten ekumeniczny wymiar posługi Piotrowej ma zresztą, przynajmniejw Stanach Zjednoczonych, całkiem wymierne skutki polityczne.Koalicja tradycyjnie nastawionych katolików i chrześcijan ewangelicznych– choć jeszcze kilkanaście lat temubyłaby nie do pomyślenia – obecnie wspólniewalczy o zakaz badań nad komórkami macierzystymioraz o zakaz aborcji, eutanazji czy„małżeństw jednopłciowych”. Protestanci corazczęściej sięgają też do języka papieża. W ichbroszurach pojawiają się terminy: „cywilizacjażycia”, „cywilizacja śmierci”. Z badań socjologicznychprowadzonych wśród ewangelicznych chrześcijan wynika,że Jan Paweł II był dla 59 procent z nich wielkim autorytetem (porównującto do dwóch głównych kaznodziejów ewangelikalnych –Jerry Falwell zajmuje taką pozycję dla 44 procent, a Pat Robertsondla 54 proc. ankietowanych). „To ogromna zmiana, jeśli weźmiemypod uwagę, że jeszcze kilkanaście lat temu papież był dla chrześcijanewangelikalnych niemal Antychrystem” – podkreśla ks. Richard Cizikz National Association of Evangelicals.Podczas ostatnich wyborów prezydenckich w USA papież stał sięwielką nadzieją konserwatywnych protestantów, którzy liczyli na to,że wypowie się on przeciwko kandydaturze (nieortodoksyjnego)katolika Johna Kerry’ego i wesprze metodystę George’a Busha. I choćtak się nie stało, to Bush wygrał między innymi głosami konserwatywnienastawionych katolików, którzy ramię w ramię z ewangelicznymichrześcijanami głosowali przeciwko swojemu współwyznawcy.I o tym pamiętali przedstawiciele wspólnot ewangelikalnych,żegnając Jana Pawła II.Protestanci z tradycyjnego nurtu reformacyjnego: luteranie, reformowaniczy nawet anglikanie, którym obce było papieskie zaangażowaniena rzecz życia, w kondolencjach zwracali uwagę raczej na3Pope Gave Evangelicals the Moral Impetus We Didn’t Have. Interview with TimothyGeorge by Collin Hansen, “Christianity Today”, http://www.christianitytoday.com/ct/2005/114/32.0.html


TEMAT MIESIĄCAspołeczne zaangażowanie Jana Pawła II. „Jego pontyfikat był nieustającymposzukiwaniem dróg, na których Kościół rzymskokatolickimoże wyzwalać cierpiących z powodu politycznej i ekonomicznejprzemocy, dyskryminacji rasowej i socjalnej, a także głodu, ubóstwai chorób” – podkreślał sekretarz generalny Światowej Federacji Luterańskiejks. Ishmael Noko 4 .Liderzy Światowego Aliansu Kościołów Reformowanych: ks.Clifton Kirkpatrick, prezydent (a jednocześnie zwierzchnik Kościołaprezbiteriańskiego w Stanach Zjednoczonych), i ks. Setri Naomi,sekretarz generalny Aliansu, odcinając się od części nauczania papieskiego,napisali:Choć nie jesteśmy w stanie zgodzić się z każdym elementem etycznego i społecznegonauczania, to pontyfikat papieża Jana Pawła II zajął jasne stanowiskow wielu istotnych kwestiach, które podziela Światowy Alians Kościołów Reformowanych.Chodzi o troskę o godność ludzką w ogóle, o pokój, sprzeciw wobecwojny (na przykład wojny w Iraku), wolności religijnej i sprawiedliwościekonomicznej 5 .Z kolei zwierzchnik największej i najbardziej liberalnej wspólnotytradycji reformowanej w USA, Zjednoczonego Kościoła Chrystusa,do listy zasług Jana Pawła II dodał nacisk na chrześcijańskie zaangażowaniew rozwiązywaniu konfliktów na Bliskim Wschodzie, w Sudaniei Europie Wschodniej 6 . Arcybiskup Canterbury uzupełnił tenobraz społecznej i politycznej posługi papieża o jej wymiar duchowy:sprzeciw wobec komunizmu, nazizmu czy innych ideologicznychsystemów wiązał się zawsze u Jana Pawła II z przekonaniem, iżKościół zna odpowiedź na potrzeby i nadzieje, jakie ludzie wiążąz tymi systemami.Próbę pogodzenia liberalno-lewicowej i ewangelikalno-konserwatywnejperspektywy oceniania papieża stanowi felieton ewangelikalnegokaznodziei i publicysty Jima Wallisa. Jego zdaniem, jedną4Statement of the Lutheran World Federation General Secretary, Rev. Dr IshmaelNoko on the Death of Pope John Paul II, http://www.lutheranworld.org/News/LWI/EN/1641.EN.html5Statement of the World Alliance of Reformed Churches, http://www.pcusa.org/pcnews/2005/05184.htm6Pope John Paul II “inspired generations” . A statement by the Rev. John H. ThomasUCC General Minister and President. http://www.ucc.org/news/st040105pope.htm81


TOMASZ P. TERLIKOWSKIz najważniejszych cech Jana Pawła II była moralna konsekwencja.W centrum katolickiej nauki społecznej tkwiła zawsze „konsekwentnaetyka życia”, która broniła wartości i godności życia ludzkiego i przezwyciężałaselektywne moralności tak prawicy, jak i lewicy. Tymczasemkażda ze stron politycznych sporów ogranicza się do akcentowaniatych elementów nauczania, które jej odpowiadają. Konserwatyściprzywołują zatem stanowisko papieża w kwestii aborcji,eutanazji czy moralności seksualnej (które jest sprzeczne ze stanowiskiemwielu liberałów), a jednocześnie pomijają milczeniem nauczaniedotyczące kary śmierci, wojny w Iraku czy globalnej gospodarki,która pozbawia miliony osób prawa do godnego życia. Wszystkiepróby zawłaszczenia Jana Pawła II są jednak, zdaniem Jima Wallisa,skazane na porażkę. Poglądy Johna Kerry’ego w kwestii aborcji sąrzeczywiście nie do pogodzenia z papieskim nauczaniem, ale równienie do pogodzenia z nim jest stanowisko prezydenta Busha w sprawiewojny w Iraku. Dlatego poglądy Jana Pawła II na poważnie przyswoićsobie mogą ludzie, dla których istotna jest moralna konsekwencja.Przede wszystkim – mówi Wallis – jest to młode pokolenie.Dla niego ta moralna konsekwencja jest duchowo i moralnie atrakcyjna.A życie Jana Pawła II pokazuje wszystkim jej prawdę i moc 7 .Bardzo rzymski papieżW pożegnalnych oświadczeniach i telegramach kondolencyjnychnie zabrakło także wielu ciepłych słów na temat ekumenicznego zaangażowaniapapieża. Wychwalali je tak arcybiskup Canterbury, jaki Światowa Federacja Luterańska czy Światowy Alians KościołówReformowanych. Jednak gdzieś z tyłu, w oświadczeniach poszczególnychKościołów członkowskich, można było wyczuć delikatnąpretensję o spowolnienie dialogu, o przesadne przywiązanie do pryncypiówkatolickich. Wprost zarzut ten sformułowała pierwsza kobietana stanowisku moderatora Kościoła Szkocji (należącego do tradycjireformowanej), dr Alison Elliot. Ubolewała ona, że papież, który827J. Wallis, A Life of Moral Consistency, “Sojourners Magazine”, June 2005.


TEMAT MIESIĄCAw tak wielu kwestiach potrafił budować wspólnotę ludzką, w kwestiijedności chrześcijan zamykał się na pełną komunię 8 . „Odczuwamypustkę po śmierci papieża, ale nie możemy nie dostrzegać, że byłon bardzo rzymskim papieżem” – stwierdził pastor Roberto Mazzeschi,prezydent włoskiego Aliansu Ewangelicznego, odnosząc się domaryjnej pobożności Jana Pawła II.A jednak – mimo tej krytyki – to właśnie ewangeliczni (zwłaszczaamerykańscy) chrześcijanie najgoręcej żegnali papieża. I choć w dużejmierze wynikało to z faktu, że dostrzegali w nim sojusznika (a czasemwręcz przywódcę) w wojnie kultur, jaką toczą z „cywilizacjąśmierci” (którą uobecnia w ich oczach liberalizm), to nie sposób niezauważyć, że powody takiego poparcia bywają też głębsze. Oto nanaszych oczach powstają nowe mury i nowe podziały, ale też nowekoalicje. Chrześcijanie ewangelikalni, którzy jeszcze kilkanaście lattemu nie chcieli nawet rozmawiać z katolikami, dostrzegając w nich„dzieci Wielkiego Babilonu”, obecnie coraz częściej wchodzą z nimiw dialog i wspólnie zaczynają bronić wartości. Jeden z czołowychkanadyjskich teologów ewangelikalnych, dr George Vanderveldez konserwatywnego Chrześcijańskiego Kościoła Reformowanego,otwarcie stwierdza, że to, co jednoczy katolików i chrześcijan ewangelicznych,jest o wiele istotniejsze od tego, co ich dzieli: „W istociewielu ewagelicznych chrześcijan, należących do głównych Kościołówprotestanckich, ma o wiele więcej wspólnego z braćmi z Kościołakatolickiego niż z ludźmi z własnych wspólnot”. Podobne opiniecoraz częściej formułują też katolicy, którzy mówią: istnieje wieleróżnic między nami, ale kwestie moralne sprawiają, że jesteśmy bardzoblisko siebie. „Przed nami wciąż daleka droga do jedności, alejesteśmy coraz bliżej” – powiada abp Thomas Collins. Niestety, to,co zbliża katolików i chrześcijan ewangelikalnych, sprawia, że odstanowiska Kościoła rzymskokatolickiego oddalają się protestanciwyznań tradycyjnych: luteranie, reformowani czy anglikanie. Tewspólnoty odrzucają zasadę świętości życia i w wielkich sporach cywilizacyjnychopowiadają się często po tzw. stronie liberalnej, uznającna przykład prawo do aborcji za fundamentalne prawo kobiet.8Zob. http://www.churchofscotland.org.uk/news/nr330405modpope.htm83


TOMASZ P. TERLIKOWSKITe polityczne na pierwszy rzut oka podziały mają swoje drugiedno. Za decyzjami w kwestiach etycznych kryje się bowiem antropologiai soteriologia. I w tych kwestiach jest bez wątpienia o wielebliżej do siebie katolikom i, na przykład, zielonoświątkowcom niżkatolikom i luteranom. Zarówno chrześcijanie pentakostalni, jak i katolicyprzyjmują zasadę wolnej woli – są w pewnym sensie semipelagianami,kładą nacisk na uświęcanie, a nie tylko usprawiedliwienie.Na uświadamianiu sobie takich kwestii w najbliższych latach będąmusieli się skupić teologowie katoliccy i protestanccy. Współpracai współmyślenie wrogich do niedawna wspólnot chrześcijańskich, jakieswoją postawą w obronie życia rozpoczął Jan Paweł II, teraz musiznaleźć pogłębienie w obustronnych dialogach nie tylko moralnychczy bioetycznych, ale przede wszystkim antropologicznych. Paradoksalniebowiem w obliczu kryzysu cywilizacyjnego to na głoszeniuspójnej nauki o człowieku skupić się powinni chrześcijanie.Reakcje na śmierć papieża uświadamiają nam jednak jeszcze jedno.Oto nad grobem Jana Pawła II zgromadzili się także ludzie, którymz jego antropologią było zupełnie nie po drodze: chrześcijańscyzwolennicy aborcji, badań na embrionach czy nawet eutanazji. Zebralisię tam, bo przyciągnęło ich świadectwo. „Dzięki światłości,jaka promieniuje z «dziedzictwa świętych», należących do wszystkichWspólnot, «dialog nawrócenia» ku jedności pełnej i widzialnejzostaje rozjaśniony blaskiem nadziei” – podkreślał autor encyklikiUt unum sint. Tę nadzieję na widzialną jedność dało nam też wspólne,ekumeniczne czuwanie przy umierającym biskupie Rzymu.TOMASZ P. TERLIKOWSKI, dr filozofii, dziennikarz, zastępca redaktoranaczelnego tygodnika „Ozon”, redaktor naczelny EkumenicznejAgencji Informacyjnej. Ostatnio wydał: Szaleńcy, szarlatani i święci(2005) oraz Kiedy sól traci smak. Etyka protestancka w kryzysie (2005).84


TEMAT MIESIĄCAPAPIEŻ I INNIStanisław KrajewskiJan Paweł IIw oczach ŻydówŻydzi doceniają ogrom wkładu wniesionego przezpolskiego papieża: często mówi się nawet, żew żydowskiej historii będzie on zapamiętany jakopapież największy i najlepszy.Powszechnie wiadomo, że Jan Paweł II zmienił bardzo wiele w postawieKościoła wobec Żydów i judaizmu. Była to zmiana na lepsze– nie tylko w porównaniu ze stuleciami, kiedy w Kościele trwało„nauczanie pogardy”, ale również w porównaniu z początkami okresu„nowego nauczania”, który rozpoczął się czterdzieści lat temu wrazz ogłoszoną przez II Sobór Watykański deklaracją Nostra aetate. Żydzidoceniają ogrom wkładu wniesionego przez polskiego papieża: częstomówi się nawet, że w żydowskiej historii będzie on zapamiętanyjako papież największy i najlepszy.Jest to tym bardziej godne uwagi, że papież z Polski był początkowo(właśnie z powodu swego pochodzenia) podejrzewany o skłonnośćdo antysemityzmu. Tymczasem to on właśnie wniósł do Kościołaszczególną wrażliwość na żydowską religię i historię. KarolWojtyła widział antysemityzm w przedwojennej Polsce, a w czasieokupacji był – jak wszyscy Polacy – świadkiem Zagłady Żydów. I najwyraźniejnigdy o tym nie zapomniał. To on powiedział wprost –85


86STANISŁAW KRAJEWSKIi wielokrotnie – że antysemityzm jest grzechem przeciwko Bogu i ludziom!To stwierdzenie nie było dla niego abstrakcją. Szok wywołanyZagładą stanowił jeden z głównych bodźców prowadzących dozmiany oficjalnego nauczania Kościoła o Żydach i judaizmie.Jan Paweł II to także pierwszy papież, który dorastał wśród Żydówi utrzymywał z nim kontakty. (Najbardziej znany spośród nich jestJerzy Kluger, który przez cały pontyfikat przyjaźnił się ze swoimszkolnym kolegą – Karolem Wojtyłą/Janem Pawłem II). Utrzymywałteż kontakty z gminą żydowską w Krakowie, gdy był tam biskupem.Kiedy (przed wojną) słynny kantor Mojsze Kussewicki odbywał służbęwojskową i z tego powodu znalazł się w Wadowicach, na prowadzonąprzez niego szabatową modlitwę w miejscowej synagodze zaproszonogości. W tamtych czasach było to trudne do wyobrażeniazarówno dla Żydów, jak i katolików. Wśród tych gości, którzy poraz pierwszy znaleźli się wówczas w żydowskim domu modlitwy, byłzachwycony okazją młody Karol Wojtyła. A działo się to pięćdziesiątlat przed historyczną wizytą papieża w synagodze rzymskiej!Wspomniana wizyta (13 kwietnia 1986) pozostaje chyba najbardziejdoniosłym dokonaniem Jana Pawła II w zakresie jego stosunkówz Żydami. Papież w namacalny sposób uznał w judaizmie partneragodnego szacunku, a nawet więcej – uznał jego starszeństwo. Wtedybowiem powiedział: „Jesteście naszymi umiłowanymi braćmi i – możnapowiedzieć – naszymi starszymi braćmi”. Zostało to zapamiętanei jest cytowane przez Żydów na całym świecie. Oczywiście, oni naogół nie wiedzą, że była to adaptacja słów Adama Mickiewicza zeSkładu zasad, których młody Wojtyła uczył się na lekcji polskiego –razem ze swoimi żydowskimi koleżankami i kolegami.Podejście zaprezentowane przez papieża podczas wizyty w synagodzeoraz przy niezliczonych innych okazjach stanowiło rozwinięciemyśli II Soboru Watykańskiego, który rozpoczął „nauczanie szacunku”,zalecił poznawanie się oraz braterski dialog. Wbrew tradycji zostałowtedy oficjalnie uznane, że wybranie Izraela, czyli Przymierzemiędzy Stwórcą a Żydami, jest nadal aktualne. Jan Paweł II wyrażał towielokrotnie. Co więcej, wniósł on kolosalny wkład w kształtowanietej nowej atmosfery. Różnice teologiczne pomiędzy Żydami i chrześcijanami,oczywiście, pozostają, ale to nie musi przeszkadzać i – przede


TEMAT MIESIĄCAwszystkim – nie musi prowadzić do konfliktu. Takie jest założenieobecnego głębokiego dialogu międzyreligijnego.Oprócz kwestii teologicznych Żydów i chrześcijan dzieli historia.Jan Paweł II uczynił bardzo wiele dla przezwyciężania ciężarutego podziału. Historycznie ważnym dokonaniem jest normalizacjastosunków z państwem Izrael (1993 r.). Oznacza ona odrzucenie tradycyjnejteorii, że rozproszenie Żydów jest karą za nierozpoznaniew Jezusie Mesjasza. Wizyta papieża w Izraelu w roku 2000 była wielkimwydarzeniem, mającym trwałe konsekwencje. Stary papież,mówiący z serca, trafił do serc Izraelczyków, którzy na co dzień naogół nie stykają się z katolikami. Również do takich, którzy sądzą,że zasadniczo relacje między religiami nie zmieniły się od czasówśredniowiecza. Dzięki polskiemu papieżowi wielu zobaczyło, że obecnyKościół ma w sobie elementy pokory, której nie mogli widziećŻydzi w dawniejszych pokoleniach. W konsekwencji doprowadziłoto do postępu we wzajemnych stosunkach: w ostatnich latach naprzykład powstała wspólna komisja Stolicy Apostolskiej i naczelnegorabinatu Izraela. Jest ona bardzo aktywna, umożliwiła nawiązaniewielu osobistych relacji, a ponadto – przez to, że istnieje – wspieradziałania międzyreligijne w Izraelu, przyczynia się też do upowszechnienianowego oblicza chrześcijaństwa.Uważam jednak, że najbardziej bezprecedensowymposunięciem tego papieża była modlitwa,a właściwie cała liturgia pokutna w roku2000 – liturgia, w której Jan Paweł II wspomniałmiędzy innymi o winach katolików wobecŻydów. Poprzez odwagę takiego gestu stałsię on nauczycielem dla wyznawców wszelkichreligii. Tekst tej modlitwy papież włożył następniew szczelinę Ściany Zachodniej, nazywanejŚcianą Płaczu. Ten jeden prosty gest trafił dozwykłych Żydów – także do tych, którzy nieŻydzi powtarzają sobieopowieść o tym, jakWojtyła – krótko powojnie, kiedy był jeszczemłodym księdzem –odmówił ochrzczeniażydowskiej sieroty,zalecając jej opiekunom,żeby najpierw spróbowaliporozumieć się z krewnymidziecka.mają wykształcenia ani szczególnych zainteresowań potrzebnych dośledzenia przemian nauczania kościelnego.Niektóre czyny Karola Wojtyły stały się znane dopiero po latach,gdy został on papieżem. Żydzi na przykład powtarzają sobie opo-87


88STANISŁAW KRAJEWSKIwieść o tym, jak Wojtyła – krótko po wojnie, kiedy był jeszcze młodymksiędzem – odmówił ochrzczenia żydowskiej sieroty, zalecającjej opiekunom, żeby najpierw spróbowali porozumieć się z krewnymidziecka. To wskazuje na niezwyczajną wrażliwość w sprawie, którajest kluczowa dla wszystkich Żydów zaangażowanych w swoje żydostwo.Obawa przed nawracaniem (czy nawet niewyrażonym oczekiwaniemnawrócenia) była bowiem zawsze podstawowym składnikiemżydowskiej podejrzliwości wobec chrześcijan.Smuci mnie, choć może nie powinno dziwić, że Żydzi w niewielkimtylko stopniu doceniają skalę zmian w podejściu Kościoła katolickiego(i wielu Kościołów protestanckich) do Żydów. Niektórzyw ogóle o tych zmianach nie wiedzą, inni podkreślają, iż – mimozmiany stylu – aktualne pozostają główne źródła antyżydowskichpostaw. Ewolucja żydowskiego nastawienia do chrześcijaństwa jednaknastępuje. Trudno wprawdzie określić jej zasięg, ale całkiem niedawnopojawiła się publiczna wypowiedź, która pokazuje, iż – wyłączająckręgi całkowicie tradycjonalistyczne – uznanie dla chrześcijaństwajest wśród Żydów wyraźne. Myślę tu o deklaracji Dabru emet,którą w roku 2000 podpisało ponad 200 żydowskich teologów, rabinówi intelektualistów. Ów dokument, pełen szacunku dla chrześcijaństwa,stwierdza, że Kościół może być traktowany po braterskujako wielki sprzymierzeniec Żydów. Omawiana deklaracja jest tekstemo charakterze teologicznym, czyli czymś, do czego od dawnanawoływali niektórzy Żydzi zaangażowani w dialog. To prawda, żespotkała się ona wśród wielu Żydów z niezrozumieniem i krytyką,niemniej – moim zdaniem – podobnie jak soborowa deklaracja Nostraaetate zarówno wyraziła, jak i zaczęła kształtować nowe postawychrześcijan wobec Żydów, tak deklaracja Dabru emet odzwierciedlazmiany, a zarazem ułatwi Żydom pozytywne mówienie o chrześcijaństwieoraz wpłynie na przyspieszenie ewolucji postaw wieluosób. Bez wątpienia Jan Paweł II bardzo przyczynił się do utrwalaniapostawy usprawiedliwiającej ten pozytywny stosunek Żydów wobecchrześcijaństwa.Jak wiadomo, ten papież odmienił sposób funkcjonowania StolicyApostolskiej. Sam jeździł po świecie, wielokrotnie spotykał sięz Żydami – i zawsze były to dla uczestników owych spotkań ważne


TEMAT MIESIĄCAwydarzenia (choć, oczywiście, ważne w inny sposób aniżeli dla katolików).Wszystkie relacje z tych spotkań są pozytywne, pełne szacunkui dobrych uczuć. Nie znaczy to, oczywiście, iż między JanemPawłem II i kierowanym przezeń Kościołem a Żydami nie było żadnychpunktów spornych. O tym, że żydowska wrażliwość rozmijasię z chrześcijańską, świadczy na przykład kontrowersja wokół kanonizacjiEdyty Stein (kobiety skądinąd wybitnej, która jednakże dlaŻydów jest symbolem odstępstwa od wiary żydowskiej). Jako atakodbierają też Żydzi pogląd, że chrześcijaństwo jest dopełnieniem judaizmu,a takie tezy są w jakiejś formie stale obecne – również wśródtych, którzy porzucili wyobrażenie Kościoła jako jedynego „prawdziwegoIzraela”. W praktyce jednak słowa wypowiadane przez papieżabyły zawsze właściwe, pełne zrozumienia, satysfakcjonujące.Tytułem przykładu: choć dokument o Zagładzie Żydów (Pamiętamy)był krytykowany (nie tylko zresztą przez Żydów), to krótki wstępJana Pawła II był raczej chwalony.Papież spotykał się też kilkakrotnie z delegacjami Żydów polskich.Podkreślał braterstwo chrześcijan i Żydów, a także – naszą wspólnąpolskość. Szkoda, że nie odwiedził synagogi warszawskiej. Taka możliwośćpojawiła się na początku lat 1990. W trakcie poufnych przygotowańna sugestię ze strony Watykanu ówczesny rabin, tradycjonalistastarej daty, odrzekł, że nie ma w Warszawie dość Żydów… Niestety,nikt inny o owej inicjatywie nie wiedział. Obecny rabin, MichaelSchudrich, był w Rzymie na pogrzebie papieża i po powrocie zdążyłakurat na spotkanie w warszawskiej synagodze poświęcone JanowiPawłowi II. Żydzi polscy uczestniczyli w niezwykłym misterium umieraniapapieża. Nowojorski rabin Arthur Schneier, który spotkał sięz Janem Pawłem II wielokrotnie, w swoim wspomnieniu cytuje sentencjętalmudyczną: „Gdy sprawiedliwy umiera, to jakby wszyscyuważają się za jego krewnych”. I dodaje, iż autorzy tych słów nie moglibysobie wyobrazić, że będą one kiedyś odniesione do papieża.STANISŁAW KRAJEWSKI, filozof i matematyk, dr hab., wykładowcaUW, członek zarządu Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich w Polsce,współprzewodniczący Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów, sygnatariuszdeklaracji Dabru emet. Ostatnio wydał: 54 komentarze do Torydla nawet najmniej religijnych spośród nas (2004).89


TEMATY I REFLEKSJE„Czyja jest ta kobieta?”Z Anną Świderkówną rozmawiająMałgorzata Bilskai Maria RogaczewskaWszyscy poznajemy Boga tak jak Mojżesz, „odpleców”. Bóg nie mówi o swojej istocie, pokazujewłasne działanie w stosunku do człowieka. Bałabymsię jednak użyć tu stwierdzenia, że Bógdziała jak ojciec albo matka. Bóg jest nieporównywalny.Brak zaufania do ojcostwa jest syndromem naszych czasów. Niektórzynegują potrzebę instytucjonalnej religii, która według nich ogranicza„autentyczną” duchowość rozumianą jako intymna relacja z sacrum.Poprawność polityczna woli obraz Boga jako Ducha, który przenikaświat. A przecież to Jezus nauczył człowieka wołać do Boga:„Tatusiu”, „Abba”, choć powiedział uczniom: „Nikogo też na zieminie nazywajcie waszym ojcem; jeden jest bowiem Ojciec wasz, Tenw niebie” (Mt, 23, 9-10). Jak interpretować ten zakaz? Do kapłanazwracamy się „ojcze”.ANNA ŚWIDERKÓWNA: Nie wolno zapominać o tym, że Bóg w Bibliijest Ojcem, Synem i Duchem Świętym. Dwie pierwsze Osobyokreślamy kategoriami rodzaju męskiego, Ruah – Duch Święty – bywamęskie i żeńskie. Ojcostwo Boga jest zupełnie inne niż ojcostwo człowieka.Bóg nie jest ani ojcem, ani matką, jak się ostatnio twierdzi.110


TEMATY I REFLEKSJEOjcostwo Boże należy do zupełnie innej kategorii. Mamy, niestety,zwyczaj porównywać Boga do różnych zjawisk namacalnych...Do mężczyzny na przykład?No, chociażby...Bóg jest nieporównywalnyKrytyka obrazu Boga wiąże się z uznaniem Jego nowo odkrytych cech„kobiecych”. Miłosierdzie zawsze zakłada obecność empatii, troskliwości,wyrozumiałości, cech typowych dla matek.W Biblii spotykamy dwa różne określenia związane z polskim pojęciemmiłosierdzie: hesed i rahÆmim. RahÆmim jest to liczba mnogaod słowa rehem, które oznacza macicę. RahÆmim symbolizuje tkliwość,czyli uczucie matczyne, które pochodzi niejako z wnętrznościi jest tak silne, że człowiek nie może nad nim zapanować. Hesed nieda się dokładnie przełożyć. Septuaginta tłumaczyła hesed jako miłosierdziew sensie eleos – werset z Księgi Ozeasza: „Miłosierdzia chcę,a nie ofiary”, pojawia się dwukrotnie u św. Mateusza, który używatu właśnie słowa eleos. Biblia Tysiąclecia tłumaczy już hesed inaczej:„Miłości chcę, a nie ofiary”. Chodzi tu o miłość specyficzną, miłośćczynną. Czym innym jest miłosierdzie pojmowane jako uczucie(rahÆmim), a czym innym jako aktywność (hesed). Analogiczniew języku polskim można rozróżnić litość, którą się czuje, i miłosierdzie,które się czyni.Zasadnicze znaczenie ma to, że hesed jest z zasady wzajemny,stanowi filar przymierza. Hesed jest rodzaju męskiego, choć bardzoczęsto występuje razem z emet, o której mówimy „ta” emet. Słowoto dawniej tłumaczono jako „prawda”, lecz szczególna prawda, którejznaczenie najlepiej oddaje rzeczownik „niezawodność”. To znaczy,że można się na niej oprzeć z całą pewnością. Bóg nas nigdy niezawiedzie. Ponieważ jednak określenie „Bóg niezawodny” nie brzminajlepiej, zazwyczaj używa się określenia „Bóg wierny”.111


ROZMOWA Z ANNĄ ŚWIDERKÓWNĄCo to znaczy, że Bóg zawiera przymierze z człowiekiem oparte nahesed? Co mówi nam to o Bogu?Jeżeli miłość byłabyuczuciem, to niemożliwebyłoby przykazaniemiłości – nie możnanikomu nakazać uczucia.Miłość jest postawą woli.Bóg ofiarowuje przymierze człowiekowi. Człowiek odpowiada nanie czynnie, także przez hesed. Na hesed opiera się także małżeństwo.Nawet relacja tak prosta jak gospodarza do gościa i gościa dogospodarza wymaga hesed, gdyż w nim zawiera się też pojęcie uczciwości,niektórzy mówią – lojalności. Bóg pierwszy wychodzi do człowieka.Boga zawsze poznajemy częściowo, a każdy Jego obraz jest zniekształcony.Najlepiej ilustruje ten problem fragment z Księgi Wyjścia(Wj 33,18–34,6) dotyczący odnowienia przymierza. Podczasrozmowy Mojżesz prosi Boga o pozwolenie zobaczenia Jego oblicza.Bóg mu odpowiada, iż nikt nie może ujrzeć Jego chwały, gdyżby tego nie przeżył, ale proponuje co innego. Wskazuje, przy którejskale ma stanąć Mojżesz, i obiecuje, że gdy będzie przechodził, postawigo w szczelinie i położy na nim rękę tak,by mógł Go zobaczyć „od tyłu”. Po hebrajskujest powiedziane, że Mojżesz zobaczy plecyBoga. Bóg woła, przechodząc: „Jahwe, Jahwe,Bóg miłosierny i łaskawy, nieskory do gniewu,bogaty w hesed i emet 1 ”. Wszyscy poznajemyBoga tak jak Mojżesz, „od pleców”. Bóg niemówi o swojej istocie, pokazuje własne działanie w stosunku do człowieka.Bałabym się jednak użyć tu stwierdzenia, że Bóg działa jakojciec albo matka. Bóg jest nieporównywalny.Mówiąc o miłości Boga, wolimy jednak wyobrażać Go sobie trochęjak matkę, gdyż to Jej przypisuje się „drogę serca” w podejmowaniudecyzji. Matki nie wstydzą się uczuć do dzieci.Żadna miłość nie jest zbudowana na uczuciach. Jeżeli miłość byłabyuczuciem, to niemożliwe byłoby przykazanie miłości – nie można1Przekład Biblii Tysiąclecia brzmi: „Przeszedł Pan przed jego oczyma i wołał: Jahwe,Jahwe, Bóg miłosierny i litościwy, cierpliwy, bogaty w łaskę i wierność” (Wj 34, 6),Wydawnictwo Pallottinum, 1980.112


TEMATY I REFLEKSJEnikomu nakazać uczucia. Miłość jest postawą woli. Naturalną tendencjąmiłości jest to, że ona chce tego, czego chce ten, kogo kochamy.To jest zjednoczenie woli. W wypadku ziemskiej miłości trzebapamiętać, że człowiek może chcieć czegoś, co jest złe. Więc ja niemogę zawsze chcieć bez zastanowienia tego, co chce osoba, którąkocham. Natomiast nie ma takiego zastrzeżenia, gdy chodzi o miłośćBoga. Bo ja wiem, że On chce tylko największego dobra i żeJego miłość nigdy nie zawiedzie.Maryja wzorem dla mężczyznInteresuje nas wizja kobiety, jaka wyłania się z kart Biblii. Wzoremdla kobiet jest Maryja. Pojawia się jednak pytanie, jak Ją naśladować.Trzeba pamiętać o tym, że to nie jest tylko wzorzec dla kobiet. Zasadniczatrudność dotyczy tego, jak naśladować Tę, która była niepokalaniepoczęta. W pewnym sensie Jezus więcej wiedział o grzechuniż Ona. Przyszedł po to, żeby grzech usunąć, wziął go na siebie.Ona właściwie widziała tylko skutki grzechu w Jego męce. Znamiennesą słowa Ewangelii, kiedy Maryja słyszy o swoim małym Synu, żebędzie On znakiem, któremu sprzeciwiać się będą, a potem padazapowiedź: „Twoje serce przeszyje miecz”. W kolejnej scenie, z dwunastoletnimJezusem, który zgubił się rodzicom, Maryja mówi: „Synu,czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmyCiebie” (Łk 2, 48). Jezus Jej odpowiada: „Czemuście mnie szukali?Czy nie wiecie, że w sprawach Ojca mego trzeba, żebym był?”.W pewien sposób odrzuca ojcostwo Józefa i jest, wydawałoby się,nielitościwy dla rodziców. Ewangelista dodaje, że oboje, Maryja i Józef,nie rozumieli tego. Dwunastoletni Jezus staje się w ten sposóbnauczycielem swojej Matki.Chrystus jest Drogą dla każdego człowieka, bez różnicy płci, a Maryjajest pokazywana jako wzór dla kobiet – matka, gospodyni. Mamywrażenie, że godzi się na wszystko. A przecież Ona tak jak Noe, Abrahami Mojżesz zawarła przymierze z Bogiem, pyta i nie boi się odpo-113


114ROZMOWA Z ANNĄ ŚWIDERKÓWNĄwiedzialności. Jezusa słuchają tłumy, ze zdumieniem i podziwem,a Ona dyskretnie uczy się nowej roli. Maryi nie można traktować jakbezcielesnego anioła niosącego nam pociechę.Czytając Ewangelie, w różnych scenach widzimy, jak Jezus uczy swojąmatkę. Podczas wesela w Kanie Galilejskiej mówi: „Co mnie i Tobie,niewiasto”, bo dosłownie tak brzmi to po grecku (idiom aramejski).Jego słowa nie są wcale łagodną odmową, w wolnym tłumaczeniuznaczą mniej więcej: „nie wtrącaj się do tego”. Maryja musi rozumieć,że zmieniają się relacje łączące Ją z Synem. W sposób naturalny i ludzkiprzywykła do bycia ze swoim Synem, Jezusem, a teraz musi się przestawić,zrozumieć Jego słowa: „to już nie jest Twoja sprawa, zostaw tomnie”. Potem będzie wiele momentów, kiedy Jezus wydaje się odsuwaćMaryję. Pewna kobieta przychodzi i mówi: „Błogosławione łono,które Cię nosiło, i piersi, które ssałeś” (Łk 11, 27), a Jezus nie zaprzeczatemu, ale mówi: „Owszem, ale przecież błogosławieni ci, którzysłuchają słowa Bożego i zachowują je” (Łk 11, 28). Następnie mamyscenę, w której Matka i krewni Jezusa chcą Go wyciągnąć na zewnątrz,gdy przemawia, bo boją się, że oszalał. Jezus im odmawia. Ich pojawieniesię tu rozumiem jako troskę o bliskich – Jezus nie ma nawetczasu, żeby coś zjeść, i oni chcą Jego opamiętania: „Zwariowałeś czyco? Przecież musisz chociaż zjeść śniadanie…”. A On patrzy na ludzi,którzy wokół Niego siedzą, i mówi: „Oto moja matka i moi bracia.Bo kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten jest mi bratem,siostrą i matką” (Mt 12, 49-50).Matka jest uczniem. A czy uczeń może być Jego matką? Może.Bóg przychodzi do drugiego człowieka poprzez ludzi. Przecież SynBoży mógł się pojawić na świecie bez udziału kobiety i może nawetbyłoby mu w pewnym sensie łatwiej. Ale On przychodzi do nas przezMaryję. Stąd wynika nauka dalsza, że każdy może być Jego matką,że przez każdego z nas Jezus chce przyjść do innych ludzi.Czego mężczyźni mogą nauczyć się od Maryi?Nie widzę innej drogi dla mężczyzn i dla kobiet. Maryja jest przezroczysta.Jej nie widać, jest tylko Bóg, Przez Nią przychodzi Bóg dla


TEMATY I REFLEKSJEnas, Ona nie zatrzymuje Go dla siebie. Bóg wciąż stawia Maryi poprzeczkęwyżej – tak, że Ona musi sięgnąć ponad siebie. Często misię wydaje, że czegoś nie potrafię, nie dam rady, że tego nie uniosę.Tu Ona jest wzorem.Samotność AdamaTradycjonaliści twierdzą, że kobieta ma łatwość składania siebiew darze dla innych i że nie umie być sama. Ojciec profesor AntoniJ. Nowak OFM uważa, że kobieta istnieje tylko jako matka lub żona.Mężczyzna ma egzystencjalne doświadczenie osamotnienia w Raju,kobieta zaś istnieje od początku w relacji do niego. Niestety, wieluksięży tak właśnie interpretuje Biblię.Nie wiem, czy jeśli chodzi o składanie daru z siebie, istnieje taka wielkaróżnica między mężczyzną a kobietą. Uderza mnie za to jedna rzecz– ktoś młody łatwiej pójdzie na śmierć niż stary. Młody człowiek,mając lat dwadzieścia, jest gotowy, także od strony biologicznej, docałkowitego oddania. Jesteśmy stworzeni, żeby się wzajemnie sobieoddać i w tym okresie łatwiej nam to przychodzi. To nie zależy odpłci, tylko od wieku.Mówiąc o naturze kobiety i mężczyzny, nie można zapominać o opisiestworzenia w 1 rozdziale Księgi Rodzaju (por. Rdz 1, 27). Ten opisjest jakby podsumowaniem i nie można w żadnym razie pisać o rolikobiety i mężczyzny, ignorując ten fragment. Tam znajduje się najważniejszytekst, w którym powiedziane zostało, że Bóg stworzył człowiekana swój obraz i podobieństwo: „Stworzył więc Bóg człowiekana swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył go mężczyznąi niewiastą”, a dosłownie: istotą męską i żeńską. Trzeba pamiętać, żeczłowiek to po hebrajsku ha’adam. W rozdziale 2, czyli według najstarszejtradycji rzeczywiście na początku, jest jeden człowiek, ale niemężczyzna. Słowo ha’adam znaczy: „istota z prochu ziemi”.Bóg wyjął tej „istocie” żebro. Czy można uznać, że mężczyzna to człowiekbez żebra? W tym samym momencie, gdy powstaje kobieta, rodzisię też mężczyzna jako osoba obdarzona płcią.115


ROZMOWA Z ANNĄ ŚWIDERKÓWNĄMożna tak powiedzieć, ale przypuszczam, że twórcy Pięcioksięgunie myśleli o tym w ten sposób. Tak czy inaczej obrazu Boga niestanowi jeden człowiek, tylko mężczyzna i kobieta razem. Powstajepytanie: jeżeli związek mężczyzny i kobiety jest tak ważny, czemumamy z niego rezygnować, oddawać Bogu? Sama jestem samotna,nie wyszłam za mąż, nie miałam dzieci i może mam tym większąświadomość, że relacja jest najważniejszą rzeczą w życiu mężczyznyi kobiety. Dobry związek (nie musi być bardzo dobry, zawsze będąjakieś trudności, to jest normalne i ludzkie) jest czymś najcenniejszymw życiu człowieka. Właśnie dlatego niektórzy zostają sami –aby być z Bogiem – a Jemu oddaje się zawsze to, co najcenniejsze,Panu Bogu się nie daje żadnych śmieci. Przypomniała mi się na tentemat historyjka, przypuszczam, że nieprawdziwa, ale bardzo ładna.Przychodzi kandydat do zakonu i rozmawia z mistrzem nowicjatu.Dosyć długo rozmawiają, mistrz pyta go o różne rzeczy, a na końcuzadaje mu pytanie: czy pan się kiedyś kochał w kobiecie? Ten odpowiada:o nie, nie, nigdy w życiu, na co mistrz: niech pan wraca doświata, bo pan jeszcze nie dorósł.Istnieje dziwne przekonanie, że nie jest dobrze, aby kobieta była sama,a samotność mężczyzn jest traktowana jako wybór w imię wyższychcelów (praca, kariera, pasja zawodowa itd.). Celibat kobiet wiąże sięw Kościele ze służbą wspólnocie, a męski z „poświęcaniem siebie” innymprzez pracę intelektualną. Czy samotność mężczyzny jest w normie,a kobiety – nie?To błąd w myśleniu. Mężczyzna ma taką samą n aturalną potrzebębycia w relacji jak kobieta. Gdyby nie potrzebowałbyć w relacji, to nie byłby w pełni człowiekiem, nie byłby osobą.Kobieta nie może do końca zrozumieć, kim jest bez mężczyzny, alei mężczyzna nie zrozumie siebie bez kobiety. Zarówno kobieta, jaki mężczyzna mają w sobie pewien brak, który domaga się dopełnieniaprzez tę drugą stronę. To jest dopełnianie wzajemne, odpowiedniość,która obejmuje wszystkie poziomy istnienia, nie tylko sprawyzwiązane z seksem. Taka odpowiedniość najlepiej jest widoczna w ży-116


TEMATY I REFLEKSJEciu par świętych, choćby św. Franciszka i św. Klary albo św. Teresyz Avili i św. Jana od Krzyża. Na tej drodze komplementarności, nieinaczej, należałoby szukać rozwiązania. Jeśli będziemy tę komplementarnośćzacierać, to w ogóle przestaniemy istnieć jako ludzie.Poza tym przecież żadna samotność nie jest samotnością absolutną –nawet jeśli ktoś jest pustelnikiem i żyje w zupełnej zewnętrznej samotności,to żyje dla innych i z innymi.W komentarzu księdza Jana Kruciny do polskiego wydania encyklikiDives in misericordia czytamy: „Na miejsce dawnych cierpień rodząsię dziś nowe (...). Ale są to nie mniej niebezpieczne upośledzeniai ułomności ludzkie (alkoholizm, narkomania, bieda rodzin wielodzietnych,niesprawiedliwy podział dochodu, samotność, opuszczenie,beznadziejność, depresja), całe plejady chorób cywilizacyjnych, choróbpsychicznych (...)”. I dalej: „Istnieje konieczność (...) ewidencjizapotrzebowań – rodzin wielodzietnych, ubogich, starych, s a m o t -n y c h, upośledzonych, ułomnych, opuszczonych itp. 2 ” (podkr. M.B.i M.R.). Najważniejsze kobiety Nowego Testamentu, te, którym Jezusnajbardziej ufa: Marta, Maria, Maria Magdalena, są samotne i bezdzietne.Samarytanka żyje w konkubinacie, nie wiemy, czy jest matką– dla Jezusa to nie miało znaczenia. Skąd więc piętnowanie samotnościkobiet i, szerzej, świeckich? Przemoc nie jest tu wymieniona jakopatologia, a samotność uznaje się za chorobę.O samotnych kobietach w Biblii się nie mówi, bo nic o nich nie wiemy.Wiedza ta, a raczej jej brak, posłużyła do tworzenia tak kuriozalnychrzeczy jak filmy o Marii Magdalenie i Jezusie.Jedną z kobiet z Biblii, o której dużo piszę w nowej książce, jestRut. Kiedy Rut przychodzi na pole Booza, żeby zbierać kłosy, zjawiasię Booz i pyta: „Czyja jest ta kobieta?”. To jest niesłychanie charakterystyczne– kobieta musiała mieć jakieś odniesienie do mężczyzny,być jego córką, siostrą lub żoną. Pod tym względem bardzo dużo sięzmieniło. Kobieta nie musi się odwoływać dziś do mężczyzny, co2Ks. J. Krucina, Komentarz do encykliki Dives in misericordia, Wrocław 1996,s. 103-104.117


ROZMOWA Z ANNĄ ŚWIDERKÓWNĄzresztą przyjmuje formę idiotyczną, zniekształcając nasze nazwiska.Przytoczony komentarz do encykliki to są pozostałości dawnych czasów.Jeżeli cofniemy się w przeszłość do XIX wieku, to przekonamysię, że rzeczywiście takie myślenie było normalne.A dziś nie jest? Co to jest patriarchat?Patriarchat to są czasy patriarchów. Niewiele wiemy o nich „historycznie”,wiemy raczej „tradycyjnie”. Świat Abrahama i Jakuba widzimyoczami ich samych lub ich potomków. Termin „patriarchat”oznacza, że ojciec ma bezwzględną władzę nad wszystkim. Tymczasemwbrew potocznym opiniom Bóg miłosierny nie jest wynalazkiemchrześcijaństwa. Odsyłam do pierwszych trzech rozdziałówKsięgi Ozeasza, które mówią o jego małżeństwie. Bóg każe mu sięożenić z kobietą uprawiającą nierząd sakralny. Dla proroka nie byłonic gorszego, ona służyła bogini płodności. Ale z czasem, dzięki miłoścido żony, Ozeasz zaczyna rozumieć postępowanie Boga z Izraelem.To jest jak objawienie. Izrael jest tu niczym jego własna małżonka,która ucieka, goni za kochankami (bożkami pogańskimi), bojej się zdaje, że oni jej dadzą mleko i miód, zaspokoją jej wszystkiepotrzeby. Kiedy staje się głodna, postanawia wrócić do męża. Widzimylogikę syna marnotrawnego z Ewangelii św. Łukasza.Pierwsza jest więc w Biblii żona marnotrawna?Tak, ona wraca i jest przyjęta, poślubiona na nowo.Pasterze, owce i baranyJednak kobiety są dużo surowiej oceniane od mężczyzn, zwłaszczaw sferze moralności. Kobiecy ideał to łagodna owca, a nie córa marnotrawna.Propagowany przez katolickich moralistów stereotyp kobietyjako osoby biernej, cichej, dźwigającej krzyż bez słowa skargi,jest solą w oku feministek.118


TEMATY I REFLEKSJEZ moich kontaktów z księżmi wynika, że tego stereotypu nie ma.Owszem, pamiętam, jak kiedyś nawymyślałam pewnemu księdzu,mówiąc, że skończyły się czasy, kiedy był pasterz i barany. My, świeccy,nie chcemy być baranami. Jeśli chodzi o kwestię ocen, myślę, żenie ma wielkiego znaczenia, jak kobieta jest postrzegana,najważniejsze okazuje się to, jak onapostrzega sama siebie. To prawda, niektóre kobietysamotne czują się nieszczęśliwe, gdy widzą,że inne wyszły za mąż, mają dzieci. Nawet jeślimają kłopoty z mężem czy z dziećmi, to takieżycie wydaje się im spełnione. W pewnym sensiekobieta porzucona przez męża jest w lepszej sytuacji niż ta, którago nigdy nie miała. Ale wśród kobiet niezamężnych są stare pannyi te, które nie są starymi pannami. Te pierwsze czasem starają sięinnym obrzydzić małżeństwo. To są kobiety, którym się nie powiodłow życiu. Ja nigdy nie byłam starą panną.Czy chrześcijaństwo poprawiło znacząco pozycję kobiety?Kiedyś nawymyślałampewnemu księdzu,mówiąc, że skończyły sięczasy, kiedy był pasterzi barany. My, świeccy, niechcemy być baranami.Jestem papirologiem i moje kompetencje kończą się na początku IIwieku po Chrystusie – wtedy kończy się starożytność. Mało znamhistorię czasów późniejszych. Więcej niż przeciętny historyk wiemo pozycji kobiety w świecie grecko-rzymskim i w Egipcie. Prawozostało przeniesione z Rzymu do rzymskiego Egiptu. W czasach Jezusaw Egipcie kobieta nie mogła występować w sądzie, być świadkiem,nawet jak coś sprzedawała lub kupowała, to w jej imieniu musiałwystępować mężczyzna – mąż, ojciec lub brat. Tryumfem „liberałów”było tak zwane prawo trojga dzieci – kobieta, która urodziłatroje dzieci mogła występować jako istota samodzielna.Autorka książki Nowy feminizm Janne Haaland Matlary uważa, żejedną z cech wyróżniających polski Kościół jest jego tradycyjny patriarchalizm.Czy ma rację?Tak, kwestia pozycji kobiety w Kościele to rzeczywisty problem, alenie problem Kościoła jako takiego, tylko Kościoła w Polsce. Nasz119


120ROZMOWA Z ANNĄ ŚWIDERKÓWNĄKościół żyje aż do tej pory w cieniu prymasa Wyszyńskiego, a on byłbardzo powolny w reformach – choćby jeśli chodzi o kwestię przyjmowaniajęzyka polskiego w liturgii. Tak długo była u nas Msza łacińska,jak to było tylko możliwe. Mszę po polsku wprowadzono dopierowtedy, gdy Watykan kategorycznie się wypowiedział, że odnowego roku mają być msze narodowe. Osobiście bardzo żałowałamMszy łacińskiej (bardzo dobrze się w niej czułam), lecz potemzauważyłam, że podczas Mszy polskiej ludzie zupełnie inaczej reagują– rozumieją, co się dzieje.Czy dostrzega Pani dyskryminację kobiet w Kościele?Zdecydowanie tak. Zresztą nie tylko kobiet, ale kobiet przede wszystkim.My, świeccy, jesteśmy traktowani jako nie w pełni poczytalnii odpowiedzialni. Trzeba specjalnego pozwolenia biskupa, żeby nambyło wolno przyjmować Komunię na rękę, podczas gdy na całymświecie, łącznie z Watykanem, nie ma z tym żadnego problemu. Pozatym na całym świecie, w krajach katolickich, świeccy mogą być nadzwyczajnymiszafarzami Eucharystii. Mam znajome małżeństwo, którepo odpowiednim egzaminie rozdawało Komunię w Stanach Zjednoczonych– tam nikt się nie dziwił, że kobieta jest szafarką. Natomiastinny mój znajomy jest szafarzem w diecezji śląskiej i kiedyśspytał księdza, dlaczego na spotkaniu szafarzy diecezjalnych nie makobiet. W odpowiedzi usłyszał, że w Kościele katolickim to niemożliwe.Ksiądz nie chciał mu wierzyć, że gdzieś może być inaczej.Gdyby Pani miała wnuczkę, to chciałaby Pani, żeby była ministrantką?Dlaczego nie? Widziałam ministrantki w Luksemburgu. To nie byłydzieci, ale kilkunastoletnie dziewczyny – miały bardzo ładne stroje,długie alby. W Polsce nie ma ministrantek, choć można znaleźć wyjątkoweprzykłady, jak choćby kościół Jezuitów przy ul. Rakowieckiejw Warszawie. U jezuitów to nie jedyna oznaka doceniania roli kobietyw Kościele. W tym roku akademickim brałam udział w rekolekcjachprowadzonych przez salwatorianów w Krakowie, w grudniupoproszono mnie o prowadzenie rekolekcji dla młodzieży akademic-


TEMATY I REFLEKSJEkiej we Wrocławiu, a gdy proboszcz jezuicki dowiedział się o tym, tozaproponował mi rekolekcje wielkopostne u niego w parafii. Muszęjednak uczciwie wyznać, że wszystko zaczęło się u ojców dominikanówna Służewiu, gdzie trzy lata temu głosiłam krótkie konferencje.Rekolekcje były prowadzone wtedy przez kobiety w obu kościołachdominikańskich w Warszawie, a także w Krakowie.Niektórzy boją się, że to początek drogi do kapłaństwa kobiet.Mam nieprzezwyciężalną trudność z zaakceptowaniem kobiet-księży.Widziałam kobiety wyświęcone w Kościele anglikańskim, ale towzbudzało moją niechęć, nie zdołam się w żaden sposób przekonaćdo tej idei. Uważam, że kobieta ma inne powołanie niż mężczyzna.Co Pani myśli o interpretacji Biblii przez kobiety?O teologii feministycznej jestem jak najgorszego zdania. Natomiastchciałabym przypomnieć dokument Papieskiej Komisji Biblijnej wydanyw 1993 roku: O interpretacji Biblii w Kościele. To jest pierwszydokument tej komisji opublikowany wyłącznie po francusku, niebyło wydania po łacinie. Tam są dwa bardzo istotne i ciekawe miejscadotyczące kobiet. Pierwsze jest w rozdziale mówiącym o tym,kto ma interpretować Biblię. Początek jest zwyczajny – oczywiściebiskupi, kapłani, ale potem można znaleźć uwagę, że w ostatnichczasach obserwujemy pojawianie się coraz liczniejszych egzegetekbiblijnych. One uzupełniają to, co mówią mężczyźni, wnoszą coś nowego.Potem jest rozdział, który się nazywa Nauczanie Biblii. Padatam piękne i trafne stwierdzenie, że w seminariach i na wydziałachteologii Biblii powinni nauczać zarówno mężczyźni, jak i kobiety.ANNA ŚWIDERKÓWNA, ur. 1925, prof. dr hab., historyk, papirolog,filolog klasyczny, popularyzatorka wiedzy o kulturze starożytnej, tłumaczkaz języków: greckiego, łacińskiego, angielskiego i francuskiego.Ostatnio wydała: Biblia a człowiek współczesny (2005) oraz Nie tylkoo Biblii (2005).121


TEMAT MIESIĄCAPAPIEŻ I INNIDorota Rudnicka-KassemJan Paweł IIi wyznawcy islamuDla muzułmanów Jan Paweł II pozostanie wielkimautorytetem, człowiekiem z wizją.My wszyscy, chrześcijanie i muzułmanie, żyjemy pod słońcemjedynego, miłosiernego Boga. (...)Tak więc prawdziwie możemy nazwać się wzajemnie braćmii siostrami 1 .Liczącą ponad trzynaście stuleci historię kontaktów między chrześcijanamii muzułmanami zdominowały konflikty zbrojne, bolesnespory, polemiki i wrogość. Pomimo bardzo negatywnego chrześcijańskiegowizerunku islamu, który znaczył tę historię, pojawiały sięw Kościele katolickim gesty i głosy nawołujące do wzajemnego poznania,zrozumienia i pojednania. Wysiłki ludzi dobrej woli, prekursorówdialogu chrześcijaństwo–islam, takich jak św. Franciszek z Asyżu,Ramon Lulle, kardynał Mikołaj z Kuzy, Louis Massignon czyojciec Viktor Courtois (który w Kalkucie w latach 1946–1960 nauczałseminarzystów, że „podkreślać należy zawsze nie to, co dzielichrześcijan i muzułmanów, ale to, co może ich zbliżyć do siebie wzajemniei do serca Chrystusa... i uczyć się o nich nie jak o wrogach,1Przemówienie Jana Pawła II podczas spotkania z ludnością muzułmańską, Kaduna,15 lutego 1982), w: E. Sakowicz (red.), Islam w dokumentach Kościoła i nauczaniu JanaPawła II (1965-1996), Warszawa 1997, s. 96.90


TEMAT MIESIĄCAale jak o braciach”), dopiero w drugiej połowie XX wieku zaowocowałystopniową, pozytywną zmianą stosunku Kościoła wobec islamu.Duch odnowy, charakteryzujący pontyfikaty Jana XXIII i PawłaVI, otworzył Kościół na świat i dialog z nowoczesnością. Rewolucyjnewręcz w swojej wymowie wezwanie chrześcijan przez II SobórWatykański do poszanowania duchowych, moralnych i kulturowychwartości w innych religiach, w tym w islamie, znalazło oficjalny wyrazw postaci dwóch dokumentów: konstytucji dogmatycznej o KościeleLumen gentium i deklaracji o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskichNostra aetate. Paweł VI przekazał swojemu następcyKościół otwarty na dialog w duchu szacunku, zrozumieniai tolerancji dla islamu i innych religii. Jan Paweł II podjął to wezwanie,nadając kwestii dialogu z muzułmanami wielowymiarowe i uniwersalneznaczenie.Od początku swojego pontyfikatu papież Jan Paweł II prowadziłdialog z wyznawcami islamu. 29 listopada 1979 roku, w czasie spotkaniaze wspólnotą katolicką w Ankarze, Ojciec Święty powiedział:Pozwólcie, ze przypomnę tutaj wobec was słowa deklaracji soborowej Nostraaetate: „Kościół spogląda z szacunkiem również na mahometan, oddającychwraz z nami cześć jedynemu Bogu, żywemu i samoistnemu, miłosiernemui wszechmogącemu Stwórcy nieba i ziemi, Temu, który przemówił do ludzi (...)”.I z myślą zwróconą nie tylko do waszych współobywateli, lecz także do szerokiegoświata muzułmańskiego, ponownie dzisiaj wyrażam szacunek Kościołakatolickiego dla ich wartości religijnych 2 .Wolę kontynuowania i rozwijania szczerego dialogu z wyznawcamiislamu papież deklarował wielokrotnie. Podnosząc tę kwestię,mówił o podstawach dialogu, jego kierunkach, a także o koniecznościprzełamywania wciąż istniejących barier i przeszkód. Dla OjcaŚwiętego płaszczyznę porozumienia z wyznawcami islamu stanowiławiara w jednego Boga. Często podkreślał również inne elementy,które łączą obie religie. Tak mówił na przykład do przywódców muzułmańskichw Nairobi, 7 maja 1980 roku:2Przemówienie Jana Pawła II do wspólnoty katolickiej w Ankarze (29 listopada1979), tamże, s. 62.91


DOROTA RUDNICKA-KASSEMKościół katolicki zdaje sobie sprawę z tego, że kult oddawany jedynemu,żywemu, istniejącemu, miłosiernemu i wszechmogącemu Stwórcy nieba i ziemijest wspólny dla niego i dla islamu (...), że wśród różnych łączących go z islamemelementów znajduje się cześć oddawana Jezusowi Chrystusowi i Jego NiepokalanejMatce. (...) Modlitwa, jałmużna i post są wysoko cenione w obu naszychtradycjach (...). Nasz stosunek wzajemnego szacunku i pragnienie autentycznejsłużby ludzkości pobudzają nas do wspólnego angażowania sięw popieranie pokoju, sprawiedliwości społecznej, wartości moralnychi wszystkich prawdziwych wolności człowieka 3 .Podkreślając elementy łączące obie religie, Jan Paweł II nie zapominało istotnych różnicach teologicznych i antropologicznych.Mówił o nich otwarcie. Uważał jednak, że różnice te nie stanowiąprzeszkody w rozwoju szczerego dialogu pomiędzy wyznawcami obureligii. Tak przedstawił tę kwestię, przemawiając do młodzieży muzułmańskiejw Casablance, 19 sierpnia 1985 roku:Uczciwość wymaga, byśmy uznali i uszanowali to, co nas różni. Najbardziejistotną różnicą jest, oczywiście, sposób, w jaki patrzymy na osobę i dzieło Jezusaz Nazaretu. Wiecie, iż my, chrześcijanie wierzymy, że Jezus wprowadza nasw wewnętrzne poznanie tajemnicy Boga i w synowską wspólnotę Jego darów,tak że uznajemy w Nim i głosimy Pana i Zbawcę. To są ważne różnice, któremożemy przyjąć z pokorą i szacunkiem, w duchu wzajemnej tolerancji 4 .Dialog z wyznawcami islamu oznaczał dla Jana Pawła II pozytywnerelacje w sferze publicznej i prywatnej, obejmował płaszczyznęnaukową i polityczną. Najważniejsze było jednak wzajemne poznaniei dialog życia. Zwracając się do ludności muzułmańskiejw Kadunie, 15 lutego 1982 roku, papież powiedział:Możemy zacząć od dialogu, aby poznać siebie lepiej, zarówno na płaszczyźnienaukowej, jak i w stosunkach osobistych, w rodzinie, w miejscu pracy i rozrywki.Możemy pogłębiać uczciwość w życiu prywatnym i publicznym, rozwijaćwiększą odwagę i mądrość w polityce, eliminować polityczne antagonizmyi przyczyniać się do zniesienia dyskryminacji z powodu rasy, koloru skóry, pochodzeniaetnicznego, religii czy płci. Możemy wspólnie szerzyć zasadę wolno-3Przemówienie Jana Pawła II do przywódców muzułmańskich (Nairobi, 7 maja 1980),tamże, s. 78-79.4Przemówienie Jana Pawła II podczas spotkania z młodzieżą muzułmańską (Casablanca,19 sierpnia 1985), tamże, s. 133.92


TEMAT MIESIĄCAści religijnej. (...) Możemy współpracować na rzecz sprawiedliwości, pokojui rozwoju 5 .Ojciec Święty prowadził dialog z muzułmanami szczerze i otwarcie.Przyjmował przywódców muzułmańskich w Watykanie i spotykałsię z nimi w czasie swoich pielgrzymek do krajów muzułmańskichi niemuzułmańskich. Kiedy sytuacja nie pozwalała na oficjalnekontakty był zawsze gotów do spotkań nieoficjalnych. Z jego inicjatywyPapieska Rada Dialogu Międzyreligijnego (z jej sekcją ds. islamu)nawiązała stosunki z ważnymi międzynarodowymi organizacjamimuzułmańskimi. Owa rada upowszechnia naukę o islamie orazdokumentuje ważne wydarzenia związane z dialogiem chrześcijańsko-muzułmańskim.Jan Paweł II zawsze popierał wszelkie wysiłkina rzecz organizowania konferencji i kolokwiówmiędzyreligijnych. Brał aktywny udziałw takich spotkaniach organizowanych w Rzymie,a do uczestników innych spotkań w różnychrejonach świata, papież kierował specjalnepozdrowienia. Dla niego najważniejsze byłyjednak pielgrzymki i spotkania ze zwykłymi ludźmi. W czasie swojegopontyfikatu Jan Paweł II odwiedził największe kraje muzułmańskie(Indonezję, Bangladesz, Sudan, Maroko, Tunezję, Egipt,Syrię, Liban i Jordanię), spotykał się również z mniejszościami muzułmańskimina całym świecie. Przesłanie Ojca Świętego do wyznawcówislamu było zawsze proste i nie zmieniło się od czasówprzemówienia w Ankarze: szacunek, miłość i pomoc dla każdegoczłowieka. Przemawiając do muzułmanów w różnych rejonach świata,papież dzielił się z nimi swoimi refleksjami na temat najważniejszychproblemów, próbował ich pocieszyć, zrozumieć, zachęcał doprzemyśleń, dawał inspirację i nadzieję, próbował pomóc znaleźćrozwiązanie.Należy podkreślić, że Jan Paweł II był zawsze gorąco przyjmowanyprzez muzułmanów; wystarczy wspomnieć jego wizytę w Maroku19 sierpnia 1985 roku. Doszło wówczas do niezwykłego spo-Przesłanie Ojca Świętegodo wyznawców islamubyło zawsze proste i niezmieniło się od czasówprzemówienia w Ankarze.5Przemówienie Jana Pawła II podczas spotkania z ludnością muzułmańską (Kaduna,15 lutego 1982), tamże, s. 97.93


94DOROTA RUDNICKA-KASSEMtkania papieża z osiemdziesięciotysięczną grupą młodzieży muzułmańskiejna stadionie w Casablance. Jan Paweł II napisał o tymw swojej książce Przekroczyć próg nadziei:Na miano wydarzenia historycznego zasługuje niewątpliwie wizyta w Marokuna zaproszenie króla Hassana II. Nie była to wizyta grzecznościowa, aleprawdziwie duszpasterska. Niezapomniane było spotkanie z młodzieżą na stadioniew Casablance. Uderzało otwarcie młodych na słowo papieża o wierzew jedynego Boga. Było to wydarzenie z pewnością bez precedensu.Dla Jana Pawła II dialog z islamem oznaczał także zaangażowaniesię w problemy Bliskiego Wschodu, rejonu największych napięći konfliktów politycznych, społecznych i religijnych. Papież ostroprzeciwstawiał się przemocy i użyciu siły militarnej. Ponad sto trzydzieścirazy apelował o pokój w Libanie. Potępiał zarówno ataki izraelskiena miasta i obozy palestyńskie, jak i palestyńskie ataki terrorystyczne,podkreślając stanowczo, że te działania nie służą rozwiązaniukonfliktu, lecz jego zaostrzeniu. Jan Paweł II konsekwentniei stanowczo bronił praw człowieka bez względu na jego wyznanie,kolor skóry czy religię. Nawoływał do dialogu i porozumienia bezwzględu na to, jak trudne były problemy i konflikty. „Pokój jest jeszczeciągle możliwy: wojna byłaby zaprzeczeniem humanizmu” –mówił w styczniu 1991 roku, jeszcze przed operacją „Pustynna Burza”.„Wojna nie jest rozwiązaniem” – ostrzegał zaraz po rozpoczęciudziałań wojennych, apelując o ich przerwanie. Podobne słowakierował do prezydenta Stanów Zjednoczonych i całej społecznościmiędzynarodowej przed wojną z Irakiem w 2003 roku.Podczas wizyty Jana Pawła II w Syrii, 6 maja 2001 roku, Damaszekstał się miejscem historycznego wydarzenia. Po raz pierwszyw historii Kościoła katolickiego papież przekroczył wówczas prógmeczetu. To, co powiedział w damasceńskim meczecie Omajjadówz pewnością zapoczątkowało nowy etap w rozwoju stosunków międzywyznawcami dwóch największych religii monoteistycznych:Za wszystkie sytuacje, w których muzułmanie i chrześcijanie krzywdzili sięwzajemnie, musimy prosić Wszechmogącego o przebaczenie i przebaczyć sobienawzajem (...). Żywię głęboką nadzieję, że nasze dzisiejsze spotkanie w meczecieOmajjadów zostanie odebrane jako znak naszej zdecydowanej woli dalszego


TEMAT MIESIĄCArozwijania dialogu (...). Lepsze wzajemne zrozumienie z pewnością ukształtuje– na płaszczyźnie praktycznej – nowy sposób przedstawiania naszych dwóchreligii nie jako skłóconych ze sobą, co zbyt często czyniono w przeszłości, leczpołączonych partnerską więzią dla dobra ludzkiej rodziny.Kiedy zmarł Jan Paweł II, cały świat „zatrzymał się”; równieżmuzułmanie przyłączyli się wtedy do wspólnej modlitwy i refleksji.„Jego śmierć to wielka strata nie tylko dla Kościoła katolickiego, aletakże dla świata islamskiego” 6 – powiedział szejk Muhammad SajjidTantawi, rektor al-Azharu, najsławniejszego muzułmańskiego uniwersytetuw Kairze, który Jan Paweł II odwiedził 24 lutego 2000roku. Stacje telewizyjne w krajach muzułmańskich przerwały programy,aby przekazać wiadomość o śmierci papieża; transmitowałyone potem uroczystości pogrzebowe, a w studiach zaproszeni goście,muzułmanie i chrześcijanie, w komentarzach i dyskusjach podkreślalizasługi Ojca Świętego w rozwoju dialogu międzyreligijnego.Na Bliskim Wschodzie arabskie stacje telewizyjne – w tym najbardziejznane, takie jak Al-Jazira (Katar) i Al-Arabiyya (Dubaj) –przeprowadzały wielogodzinne transmisje z Watykanu, prezentowaływiele filmów dokumentujących pontyfikat Jana Pawła II. W arabskiejprasie podkreślano poparcie papieża dla praw Palestyńczyków,jego zdecydowany sprzeciw wobec przemocy, użycia siły militarnejw rozwiązywaniu konfliktów międzynarodowych, a zwłaszcza wobecostatniej wojny w Iraku. „Palestyna zawsze była w jego myślachi sercu” – pisała palestyńska gazeta Al-Hayyat al-Jadid. „Miliony ludzi,nie tylko na Bliskim Wschodzie będą zawsze wdzięczne za jegozdecydowaną obronę prawdziwych zasad moralnych” 7 – podkreślałedytor jednego z saudyjskich dzienników. „Był dla nas jak ojciec” 8 –powiedziała pewna Egipcjanka, wspominając tłumy zgromadzone naulicach w czasie wizyty Jana Pawła II w Kairze. Były też inne głosy,nieprzyjazne, głosy muzułmańskich ekstremistów, których oburzałapostawa ich braci łączących się z chrześcijanami w żalu po śmiercipapieża. Nie miały one jednak większego znaczenia i szybko zostałyzagłuszone.6www.jihadwatch.org/dhimniwatch/arcives/005595.php7Tamże.8www.chicagotribune.com/news/nationworld/na/chi-popeobit-special95


DOROTA RUDNICKA-KASSEMZakład Estetyki Instytutu FilozofiiUMK w Toruniuzaprasza na:Ogólnopolską Konferencję NaukowąAKTUALNOŚĆ KLASYCZNEJESTETYKI FILOZOFICZNEJI TEORII SZTUKIGłównym celem konferencji będzie ocena aktualnościklasycznych teorii estetycznych i teoriisztuki w obliczu współczesnych dokonań naukowychi artystycznych, a w związku z tymprzegląd rodzimej myśli estetycznej oraz próbaintegracji środowiska badaczy zajmujących sięfilozoficznymi aspektami estetyki i teorii sztuki.Termin konferencji:17-19 maja <strong>2006</strong> r.Termin nadsyłania abstraktów:31 stycznia <strong>2006</strong> r.Kierownictwo naukowe konferencji:prof. dr hab. Mirosław Żelaznyi dr Adam GrzelińskiOjciec Joseph Mouannes,maronita, tak wspomina dzieńpogrzebu Jana Pawła II: „Wewszystkich kościołach Bejrutubiły dzwony, a ich echem byłymodlitwy muzułmańskich muezzinóww meczetach całego miasta.Co się dzieje? – zapytałemsamego siebie. Teraz odbywa siępogrzeb Papieża. Aż trudno sobiewyobrazić. Dźwięki dzwonów,modlitwy muezzinów. Tobyło wprost nie do uwierzenia” 9 .Dla muzułmanów Jan PawełII pozostanie wielkim autorytetem,człowiekiem z wizją.DOROTA RUDNICKA-KAS-SEM, dr, arabistka i islamiska,adiunkt w Katedrze Bliskiegoi Dalekiego Wschodu InstytutuStudiów Regionalnych UJ. Autorkalicznych artykułów związanychze współczesnym rozwojemislamu i dialogiem międzyreligijnym.Członek Middle EastStudies Association of NorthAmerica.Kontakt:estetykafilozoficzna@o2.pltel. 056 611 36 79, kom. 603 210 098Więcej informacji na stronieinternetowej:www.filozofia.uni.torun.pl/estetyka.htm9www.the-tidings.com/2005/04/funeral.htm96


TEMAT MIESIĄCAMarek KitaBoży człowiek JanKim był błogosławiony Jan XXIII? Wydaje się, żeopis jego duchowej sylwetki musi stanowić połączenieparadoksów. Zwyczajność i mistyka,cichość i odwaga, pokorne posłuszeństwo i niezależnośćsądów. Ukochanie tradycji i otwartośćna jej nowe odczytania.Czterdzieści lat temu oblicze Kościoła katolickiego niespodziewaniesię zmieniło. II Sobór Watykański otworzył nową epokę. I choćniektórzy skłonni są twierdzić, że podjęte wówczas kroki oznaczałyzdradę tradycji oraz początek kryzysu wiary, to jednak inni – wśródnich Jan Paweł II – dostrzegli w tamtym przełomowym zdarzeniuszczególny dar Ducha Świętego. Po dwudziestu wiekach znalazło sięjeszcze „młode wino” (Dz 2, 13) zdolne upoić spadkobierców apostołów.Ciekawe, że narzędziem Parakleta okazał się wówczas człowiekna pozór całkowicie pozbawiony cech reformatora. Po JanieXXIII nie spodziewano się wiele. Wybrano go jako „papieża przejściowego”z braku lepszych kandydatów, a tymczasem to dzięki niemuKościół dokonał odważnego „przejścia w przyszłość” 1 .1Zob. J. Turowicz, Tajemnica papieża Jana, w: tenże, Kościół nie jest łodzią podwodną,Kraków 1990, s. 129.97


98MAREK KITATęgi i dobroduszny Angelo Giuseppe Roncalli zaprezentowałświatu nową twarz papiestwa – biskup Rzymu przeistoczył się z hieratycznejfigury w postać bliską zwykłym ludziom. Starożytny tytuł„sługi sług Bożych” zaczął odzyskiwać wiarygodność w oczach chrześcijan-niekatolików.Wprawdzie historia ostatniego ćwierćwieczasprawiła, że blask charyzmy „Jana Pawła Wielkiego” niemal przyćmiłwcześniejszy fenomen „Dobrego Papieża Jana”, to jednak tenostatni zasłużył sobie z pewnością na wdzięczną pamięć Kościoła,czyli każdego z nas.Formacja duchowa oraz intelektualna przyszłego inicjatora VaticanumII była w zasadzie zupełnie tradycyjna 2 . Urodził się 25 listopada1881 roku w wiosce Sotto il Monte niedaleko Bergamo. Zostałochrzczony tego samego dnia – nie z powodu zagrożenia życia,lecz ze względu na miejscowy zwyczaj. Wzrastał w ubogiej, wielodzietnejrodzinie pielęgnującej głęboką religijność. Jego ojciec chrzestny,wuj Zaverio, współorganizował w diecezji Akcję Katolicką. MałyAngelo kochał Madonnę i służył codziennie do Mszy. W dniu pierwszejKomunii wstąpił do Apostolstwa Modlitwy. Później twierdził,że odkąd pamięta, chciał być księdzem. Do święceń przygotowywałsię w seminarium założonym w dobie reformy trydenckiej przez samegoKarola Boromeusza. Poważny i sumienny, dążył na serio doświętości, dokumentując pracę nad sobą w prowadzonym wytrwaleduchowym dzienniku. Ułożonej wówczas prywatnej reguły ascetycznejmiał przestrzegać nawet jako papież. Dążył do ideału „anielskiej”czystości jezuickich świętych młodzieńców – Alojzego Gonzagi, StanisławaKostki i Jana Berchmansa. Zachwycał się prozą AlessandraManzoniego, którego Promessi Sposi stali się jego ulubioną powieścią.Oddziaływanie biskupa Bergamo, Camilla Guindaniego, wielkiegopropagatora idei zawartych w encyklice Rerum novarum,uwrażliwiło go – podobnie jak wcześniejszy przykład wuja Zaverio –na kwestię społeczną.Pod koniec września roku 1900 ordynariusz zaproponował klerykowiRoncallemu przystąpienie do egzaminu umożliwiającego studiaw Rzymie. Egzamin wypadł pomyślnie i krótko po Nowym Roku2Materiał faktograficzny do dalszej części artykułu został zaczerpnięty z książki PeteraHebblethwaite’a Pope John XXIII, Shepherd of the Modern World, New York 1985.


TEMAT MIESIĄCAAngelo poszukiwał jakiejśvia media w obliczunapięcia między wymogamikrytycznego intelektui roszczeniami strażnikówortodoksji.Angelo wraz z dwoma innymi stypendystami z rodzimej diecezji przeprowadziłsię do Wiecznego Miasta. W tamtym czasie funkcjonowałyobok siebie jak gdyby dwa konkurencyjne Rzymy – ten papieski,kultywujący pamięć katakumb i zapełniony barokowymi świątyniami,oraz „masońska” stolica nowej Italii. DziewiętnastoletniRoncalli zwiedzał czcigodne zabytki i uczestniczył z upodobaniemw watykańskich celebrach. Już w pierwszą niedzielę po przyjeździedane mu było otrzymać osobiste błogosławieństwo sędziwego LeonaXIII. Innego dnia obejrzał teatralną inscenizację Quo vadis? Sienkiewicza.Związał się ze środowiskiem, które skupiał wokół siebiekurialny kanonik Giacomo Radini Tedeschi (Roncalli miał okazjępoznać go jeszcze w rodzinnych stronach). Kierowane przez RadiniegoKółko Niepokalanej (Circolo dell’Immaculata) zajmowało sięoprócz pogłębionych studiów działalnością socjalną i charytatywną.Angelo czuł się szczęśliwy i spełniony. Jednak w czerwcu 1901 rokuzostał nagle powołany do odbycia obowiązkowej służby wojskowej.Okres pobytu w koszarach 73. Pułku Piechoty Brygady Lombardzkiejbył dla niego trudnym doświadczeniem. Gorliwego seminarzystęmęczyła atmosfera moralnego nieładu, jaki zaobserwował w żołnierskimżyciu. Określał ten czas jako „czyściec”. W ciągu dwunastumiesięcy dosłużył się jednak stopnia sierżanta. Po powrocie do rzymskiegoseminarium i odprawieniu rekolekcji ignacjańskich poczyniłw swoim dzienniku notatki, w których postrzega siebie jako Chrystusowegorycerza. W zapiskach tych pojawia sięrównież motyw macierzyńskiego rysu Opatrzności...Przykre przeżycia pogłębiły intymną znajomośćBoga.Roncalli podjął przerwane studia z nowymentuzjazmem, odczuwał ogromny głód wiedzy.Podzielał tęsknotę współczesnych sobie katolickichelit za pewnego rodzaju syntezą kościelnej tradycji i myślinowożytnej. Nie stał się jednak modernistą. Autorytetem był dla niegokardynał wikariusz Rzymu, Lucido Parocchi, hierarcha łączący liberalnepoglądy z lojalnością wobec papieża. Także Angelo poszukiwałjakiejś via media w obliczu napięcia między wymogami krytycznegointelektu i roszczeniami strażników ortodoksji. Możliwość za-99


100MAREK KITAmieszkiwania w stolicy świętych Piotra i Pawła, „pod opieką ChrystusowegoWikariusza i u źródeł katolickiej prawdy”, uważał niezmiennieza błogosławieństwo.Święcenia kapłańskie otrzymał z rąk biskupa Giuseppe Ceppetellegow rzymskim kościele Santa Maria in Monte Santo przy Piazzadel Popolo. Stało się to 10 sierpnia 1904 roku, prawie równodwanaście miesięcy po wyborze na tron papieski Piusa X. Wkrótcepotem rozgorzała w świecie katolickim batalia przeciwko modernizmowi,której ofiarami padło wielu rzeczników teologicznej i pastoralnejodnowy. Bliski Roncallemu prałat Radini Tedeschi został usuniętyz Rzymu po rozwiązaniu animowanego przezeń ruchu społecznego„Opera dei Congressi”. Banicja wiązała się paradoksalniez awansem – papież mianował go biskupem Bergamo na miejscezmarłego właśnie monsignore’a Guindaniego. Niespodziewanie biskup-elektzdecydował się uczynić swoim sekretarzem i kapelanemmłodego księdza Angela. Roncalli pełnił swoje obowiązki z wielkimoddaniem. Oprócz tego współpracował jako autor z miejscowymperiodykiem katolickim i wykładał historię, apologetykę i patrystykęw diecezjalnym seminarium. Wciąż starał się rozważnie prowadzićkrytyczny, lecz przyjazny dialog z modnymi prądami epoki.Poznał osobiście kardynała Désiré Merciera z Malines. Zaprzyjaźniłsię też z arcybiskupem Mediolanu, kardynałem Andreą Carlem Ferrarim,w którego bibliotece miał dokonać ważnego dla siebie odkrycia:natknął się na zapomniane archiwum św. Karola Boromeusza.Kontakt z dokumentami dotyczącymi okresu reformy po SoborzeTrydenckim był dlań niezwykle pouczający i zaowocował cierpliwąpracą edytorską.Zachowując dyskretny dystans wobec szalejącej w ówczesnymKościele nagonki na prawdziwych i domniemanych heretyków, Roncallipozostał lojalny w stosunku do przełożonych. W duchu zdaniasię na wolę przemawiającego przez nich Boga zaakceptował „przysięgęantymodernistyczną”. Jednak wspominając po latach (już jakopapież) postać Piusa X, napisze, że ów niewątpliwie święty człowieknie był doskonały i pozostawał zanadto owładnięty lękiem przedzagrażającymi wierze niebezpieczeństwami. W roku 1911 AngeloRoncalli wdał się w polemikę z gwałtownie zwalczającym wszelkie


TEMAT MIESIĄCAnowe idee jezuitą, o. Guidem Matiussim: nie sprzeciwiał się generalniegłoszonym przezeń tezom, lecz postulował złagodzenie tonu,uwzględnienie wszystkich niuansów w omawianych kwestiach. JednakMatiussi posiadał pełne poparcie papieża i jego otoczenia. DonAngelo stał się celem ataków oraz bohaterem przesyłanych do Rzymudonosów. Obyło się na szczęście bez poważniejszych sankcji, aczkolwieknieco później, w roku 1914, Roncalli otrzymał podczas pobytuw Rzymie poważne ostrzeżenie od kardynała De Lai. Wystosowałwówczas do tego dostojnika dwa listy, w których usilnie i z pokorązapewniał o swojej prawomyślności.Wkrótce po wspomnianym incydencie kolejne kraje zaczął wciągaćwir pierwszej wojny światowej. Pius X zmarł. Konklawe mimooporu Kurii wybrało na stolicę Piotrową bolońskiego kardynała GiacomaDella Chiesa. Nowy papież, który przybrał imię BenedyktaXV, w swojej pierwszej encyklice wezwał do zakończenia kampaniiantymodernistycznej. Atmosfera w Kościele stała się znośniejsza.W tym samym czasie Angelo Roncalli opłakiwał śmierć swego ukochanegobiskupa, monsignore’a Radiniego Tedeschiego. Wojna zataczałacoraz szersze kręgi. Ksiądz Roncalli został zmobilizowanyjako sanitariusz. Zapuścił wąsy. Inaczej niż przy pierwszym zetknięciuz armią nie widział w niej już wyłącznie ogniska zepsucia. Miałteraz więcej zrozumienia dla nieokrzesanych chłopców w mundurach,a nawet potrafił odkrywać w niektórych z nich iskrę świętości.Jednocześnie utwierdzał się w przekonaniu, że sama wojna „jest i pozostajerzeczą złą”. Solidaryzował się głęboko z apelami papieża Benedyktao natychmiastowy pokój. Dopiero klęska pod Caporetto i zajęciesporej części włoskiego terytorium przez Austriaków sprawiły,że podobnie jak wielu innych wierzących rodaków zaczął się modlićnie tylko o zakończenie walk, ale również o ich pomyślny dla ojczyznywynik.Rok 1918 przyniósł oprócz upragnionego pokoju na świecie takżenową sytuację wewnątrz kraju. Nastąpiło pojednanie Kościołaz państwem. Stolica Apostolska pozwoliła sycylijskiemu księdzu,Luigiemu Sturzo, założyć nową partię polityczną – Partito PopolareItaliano. Jeden z jej liderów, o. Agostino Gemelli, odwiedził donAngela i wywarł na nim bardzo korzystne wrażenie. Partia Ludowa101


102MAREK KITAuzyskała masowe poparcie katolików, stając się znaczącą siłą w parlamencie.Roncalli podzielał radość współwyznawców z powodumożliwości wpływania na życie publiczne, lecz reagował dezaprobatąna przejawy niedojrzałego triumfalizmu. Nie podobała mu sięwojownicza postawa studentów szkoły jezuickiej w Bergamo, w którychdostrzegał więcej z „ducha Eliasza” niż z Najświętszego SercaJezusa. Sam oddawał się w tym czasie z zapałem pracy wychowawczejjako przełożony miejscowego katolickiego domu akademickiego.Nowy biskup, Luigi Marella, mianował go ojcem duchownymdiecezjalnego seminarium.We wrześniu 1920 roku wystąpienie księdza Roncallego podczasKrajowego Kongresu Eucharystycznego, odbywającego się podhasłem: „Eucharystia i Najświętsza Maria Panna”, spotkało się z entuzjastycznymprzyjęciem zgromadzonych. Aplauz wywołała nakreślonaprzez mówcę wizja wkładu Kościoła w odbudowę społeczeństwawłoskiego. Nawiązując do opowieści o świętym Jacku Odrowążu– który uciekając przed Tatarami do bezpiecznego Krakowa,niósł Najświętszy Sakrament, a zbyt ciężką statuę Matki Bożej powierzyłtowarzyszącym mu wiernym – don Angelo wskazywał nawspólną misję prezbiterów i świeckich oraz zapowiadał, że „Bógodnowi swe cuda”. Popularność, jaką zdobył dzięki temu przemówieniu,zaowocowała propozycją pracy w Kongregacji RozkrzewianiaWiary. Przyjął ją z oporami – zachęty ze strony przyjaciół przeważyłyszalę. Kilka miesięcy później został mianowany „prałatemJego Świątobliwości”. W roku 1921 zmarł kolejny ważny dla Roncallegoczłowiek – kardynał Ferrari z Mediolanu. Ksiądz Angelowspominał go jako tego, który „wolał raczej afirmować niż odrzucać,raczej działać niż krytykować”.Na początku następnego roku śmierć zabrała Benedykta XV.Nowym papieżem został Achille Ratti, który przyjął imię Piusa XI.W polityce włoskiej do władzy doszedł Mussolini. Jego koniunkturalnepojednawcze gesty pod adresem instytucji kościelnych zrobiłydobre wrażenie na Kurii Rzymskiej i Watykan przestał popierać konkurencyjnąwobec faszystów Partię Ludową. Zdecydowano, że jedynąformą chrześcijańskiej obecności w sferze publicznej będziedziałalność apolitycznej Akcji Katolickiej. Roncalli odczuwał sprze-


TEMAT MIESIĄCAciw sumienia wobec faszystowskiego programu. Jednak lojalnośćw stosunku do Stolicy Świętej oraz zwykły instynkt samozachowawczynakazywały ostrożność. Mimo to 1 września 1924 roku, uczestniczącw obchodach dziesiątej rocznicy śmierci swego niezapomnianegomonsignore’a Radiniego, don Angelo wygłosił w katedrzew Bergamo kazanie, którym mocno naraził się reżimowi. Szczęśliwienie miało ono bezpośrednich konsekwencji.Na początku roku 1925 Roncalli został mianowany wizytatoremapostolskim w Bułgarii i wkrótce potem konsekrowany na tytularnegoarcybiskupa Areopolis. Nową godność i misję przyjmował z ciężkimsercem. Sytuacja w Bułgarii była ogromnie skomplikowana, a stojąceprzed reprezentantem papiestwa potrójne zadanie – ekumeniczne,dyplomatyczne i pastoralne – niełatwe. Roncalli podjął się gow duchu posłuszeństwa, realizując w ten sposób ewangeliczne „zaparciesię siebie”. Oprócz pośrednictwa w kontaktach miejscowychkatolików dwu obrządków z Rzymem starał się też budować przyjaznerelacje z przedstawicielami Kościoła prawosławnego. Potwierdzeniedla swoich odkryć w dziedzinie ekumenizmu znalazł w periodykuDom Lamberta Beauduina „Irénikon”: głównym środkiemprzywracania jedności chrześcijan jest miłość. Pięć lat ofiarnej pracyzwieńczył niespodziewany skandal związany z małżeństwem bułgarskiegomonarchy Borysa III i córki włoskiego króla Wiktora EmanuelaIII – księżniczki Giovanny. Kilka dni po uzgodnionym ze StolicąApostolską katolickim ślubie odbyła się druga ceremonia – prawosławna.Porywczy Pius XI wpadł w furię, a reputacja papieskiegodelegata została nadszarpnięta. Roncallego przeniesiono zatem doStambułu. Przed pożegnaniem się z krajem, który pokochał, uzyskałzgodę na zmianę tytularnego biskupstwa. Odtąd była nim bułgarskaMesembria.Misja w dawnym Konstantynopolu okazała się jeszcze trudniejsza.Nowy wizytator apostolski starał się ułożyć stosunki z prawosławnympatriarchatem oraz zlaicyzowanym państwem tureckim.Wtedy też z rodzinnych stron dotarła doń smutna wiadomość o śmierciojca. Parę miesięcy później faszystowskie Włochy dokonały inwazjina Abisynię. Roncalli bezskutecznie próbował uregulować pozostającerównież w jego gestii stosunki z Grecją. W roku 1937 Pius103


104MAREK KITAXI opublikował encykliki Mit brennender Sorge oraz Divini Redemptoris,potępiające nazizm i komunizm. Sytuacja międzynarodowa stawałasię coraz bardziej napięta. W lutym 1939 umarł papież i jednocześnieodeszła z tego świata matka Roncallego. Przy okazji wyboruPiusa XII (takie imię wybrał były sekretarz stanu Eugenio Pacelli)miało miejsce ważne wydarzenie – na dziękczynnym nabożeństwieobecny był patriarcha Konstantynopola Beniamin I. Ekumenicznewysiłki tytularnego arcybiskupa Mesembrii zaczynały przynosić owoce...W Wielki Piątek roku 1939 Włochy zaatakowały Albanię. MonsignoreRoncalli, pisząc niedługo potem do rodziny, powątpiewałw możliwość wybuchu wojny i wyrażał przekonanie, że w Italii mimopewnych nieprzyjemnych ekscesów dzieje się dobrze. Deklarowałdystans wobec polityki.Cztery miesiące później Pius XII wygłosił przemówienie radiowe,w którym przestrzegał mocarstwa przed wywoływaniem zbrojnychkonfliktów i budowaniem swej potęgi na niesprawiedliwości.Na początku września Roncalli odwiedził ojczyznę. Po powrocie doStambułu zorganizował komitet pomocy dla uchodźców z napadniętejprzez Hitlera Polski. W swoich refleksjach zawartych w bożonarodzeniowejkorespondencji wspominał ze współczuciem narodyogarnięte wojenną zawieruchą i chwalił postawę neutralnego w tymmomencie, a przy tym pojednawczego w stosunku do Kościoła, rząduMussoliniego. Złudzenia, jakie wówczas żywił, rozwiały się w następnymroku – Italia przystąpiła do wojny. Na wieść o tym Roncallioznajmił swemu francuskiemu współpracownikowi, że powinnościąbiskupa niezależnie od jego narodowości jest być „konsulem Boga”i ojcem dla wszystkich. Pośród ogarniającego świat zamętu zamierzałpozostać człowiekiem pokoju. Podczas prywatnych rekolekcjiw listopadzie 1940 rozmyślał o ludzkiej odpowiedzialności za wywoływaniehistorycznych katastrof, o bałwochwalczym charakterzewszelkich nacjonalizmów i o Kościele jako Ludzie Bożym obejmującymwszystkie narody. W swojej pracy dyplomatycznej starał się zachowaćnieskazitelność gołębia, lecz gęsta od politycznych i wywiadowczychintryg atmosfera neutralnej Turcji wymagała również wężowejprzebiegłości. Jednak poufne rozmowy i korespondencja niewyczerpywały całej aktywności Roncallego – przy różnych okazjach


TEMAT MIESIĄCAspełniał posługę duszpasterską wobec katolickiej diaspory Stambułuoraz włoskich żołnierzy stacjonujących w okupowanej Grecji. Byłprzez nich lubiany. Kontakt z tradycją chrześcijańskiego Wschodupogłębiał jego refleksję teologiczną, między innymi zrozumienie dlapneumatologicznego aspektu Kościoła oraz biskupiej kolegialności,niesprzecznej z właściwie rozumianym prymatem papieża.W roku 1943 i 1944 arcybiskup Roncalli pomagał organizowaćmigrację żydowskich uciekinierów z Europy do Ziemi Świętej, choćz powodów teologicznych (prawdziwy Mesjasz już przyszedł i niema powrotu do przeszłości) był niechętny idei rekonstrukcji państważydowskiego. Współpracował też z Czerwonym Krzyżem, niepodzielając uprzedzeń niektórych swych watykańskich kolegówwobec tej organizacji. W grudniu 1944 roku z Rzymu nadeszła zaszyfrowanadepesza z informacją o mianowaniu Roncallego nuncjuszemapostolskim we Francji. Niespodziewana nominacja miała związekz kontrowersjami wokół osoby dotychczasowego nuncjusza,Valeria Valeriego, którego odwołanie – jako zbyt lojalnego w stosunkudo reżimu Vichy – wymusił generał de Gaulle. Tuż przed NowymRokiem Roncalli przyleciał do Paryża. Sytuacja, w jakiej się znalazł,znów nie była łatwa. Dostosowanie się do standardów wyznaczanychprzez oficjalne oddzielenie Kościoła od państwa wymagało od niegotrzymania na wodzy pastoralnych i apostolskich instynktów. Francuskaspecyfika nie pozwalała też nuncjuszowi na odgrywanie głównejroli wewnątrz lokalnego episkopatu. Roncalli wystosował do biskupówlist pełen pokory i prostoty. Około stu hierarchów życzliwie muodpowiedziało. W styczniu 1945 roku, podczas Oktawy Modlitwo Jedność Chrześcijan, nowy nuncjusz zaprezentował się szerszej publicznościpodczas uroczystych nieszporów w kościele St Joseph desCarmes. Po kazaniu wygłoszonym przez o. Louisa Bouyera Roncalliwystąpił z krótką improwizowaną refleksją.Na rozwiązanie czekały delikatne kwestie. Rząd domagał się odwołaniabiskupów uznawanych za kolaborantów poprzedniego reżimu.Ministerstwo Spraw Wewnętrznych przedstawiło listę ich nazwisk,a także zasugerowało osoby, którymi można by zdymisjonowanychzastąpić. Problem polegał na tym, że zarzuty stawiane owymduchownym były często słabo uzasadnione, opierały się na bezpod-105


106MAREK KITAstawnych denuncjacjach lub też nie uwzględniały całokształtu postawoskarżonych i towarzyszących im uwarunkowań. Roncalli spokojniewyjaśniał przedstawicielowi rządu, że nie można oczekiwaćod nuncjusza, iż stanie się „Torquemadą dla biskupów francuskich”.Inną sprawą, która bulwersowała z kolei środowiska konserwatywne,był eksperyment „księży-robotników”, zainicjowany i popieranyprzez kardynała Suharda. Do nuncjusza oraz do Świętego Oficjumkierowano donosy, w których deprecjonowano metody duszpasterskietych misjonarzy nowego typu. W Rzymie ich zdecydowanymprzeciwnikiem był kardynał Ottaviani. Arcybiskup Roncalli rozumiałzarówno troskę o sakralny charakter posługi kapłańskiej, jaki heroiczny zapał pracujących w fabrykach księży oraz koniecznośćdocierania z czytelnym przesłaniem Ewangelii do oddalonych odKościoła środowisk robotniczych. Jednak w sporach między wspomnianymkardynałem Suhardem a Rzymem prezentował lojalnie stanowiskopapieskie. Natomiast wobec represji spadających na teologówz Fourvière i Le Saulchoir po ogłoszeniu encykliki Humani generiszachował milczenie.W listopadzie roku 1952 Roncalli otrzymał poufne pismo odwatykańskiego kolegi, Giovanniego Battisty Montiniego, zapytującegow imieniu Piusa XII, czy byłby gotów objąć stolicę biskupią pobliskim śmierci patriarsze Wenecji Carlu Agostinim. Roncalli odpowiedział,że życzy Agostiniemu długich lat, ale gdyby przyszło mu gozastąpić, chciałby podobnie jak św. Marek zasłużyć na miano „uczniai tłumacza Piotra”. Dwa tygodnie później Montini przysłał telegramz informacją o papieskiej decyzji uhonorowania Roncallego kapeluszemkardynalskim. Konsystorz odbył się w styczniu następnego roku.Jednym z nowo mianowanych kardynałów, którzy nie mogli się nanim stawić, był arcybiskup Stefan Wyszyński.15 marca 1953 roku kardynał Roncalli obejmował swą nowądiecezję, płynąc motorówką po Canale Grande w otoczeniu procesjina łodziach. Stał się pasterzem miasta, które kochał za jego tradycjęi związki z Bizancjum. Zarazem odczuwał boleśnie kontrast międzyhistorycznym splendorem i aktualnym upadkiem. Leżała mu na sercutrudna sytuacja ekonomiczna wielu rodzin. Usiłował jej jakoś zaradzić.Wspierał lokalne inicjatywy w dziedzinie kultury i starał się


TEMAT MIESIĄCAroztropnie moderować aktywność społeczno-polityczną diecezjan,tak żeby raczej jednoczyć, niż dzielić. Kreślił nowe projekty duszpasterskie.W roku 1957 zorganizował synod diecezjalny.W październiku następnego roku zmarł Pius XII. Papież był poważniechory od roku 1954 – końcowy okres jego pontyfikatu zdominowałykurialne intrygi. W Watykanie panowałaciężka atmosfera. Oczekiwano jakichśzmian. Kardynałowie mieli jednak kłopot, gdyżzbyt rzadko uzupełniana liczba członków kolegiumwynosiła zaledwie 51 – w tym prawiepołowa dochodziła do osiemdziesiątki. Podczasniełatwego konklawe zrodziła się idea wyborukogoś, kto tylko przygotuje grunt pod elekcjęswojego następcy. Trzeciego dnia, w jedenastymgłosowaniu, okazało się, że kolejnym papieżemPodczas koronacji usłyszał,że stał się „ojcemkrólów i książąt, kapłanemcałego świata”, leczw wygłoszonej w trakcieMszy homilii oznajmiłz prostotą, że zamierza byćdobrym pasterzem nawzór Zbawiciela.został Angelo Giuseppe Roncalli. Przybrał on imię dwóch ewangelicznychbohaterów szczególnie bliskich Jezusowi – Jana Chrzcicielai Umiłowanego Ucznia. Podczas koronacji usłyszał zwyczajową formułę,że stał się „ojcem królów i książąt, kapłanem całego światai wikariuszem Chrystusa na ziemi”, lecz w wygłoszonej w trakcie Mszyhomilii oznajmił z prostotą, że zamierza być dobrym pasterzem nawzór Zbawiciela. Na pierwszej konferencji prasowej zauroczył dziennikarzypełnym ciepła i humoru sposobem bycia. Przyjacielskim podejściempotrafił ująć nawet urzędników Kurii. W święta Bożego Narodzeniaodwiedził chore dzieci w szpitalu Bambino Gesù oraz skazanychw więzieniu Regina Coeli. Świat przyglądał mu sięz zaciekawieniem. Ale tych, którzy spodziewali się spokojnego pontyfikatu,czekał jeszcze prawdziwy szok.Trudno powiedzieć, kiedy po raz pierwszy zaświtała mu myślo zwołaniu soboru, ale wydaje się, że nurtowała go ona od samegopoczątku urzędowania. Powracała w rozmowach ze współpracownikami,dojrzewała na modlitwie. Pobożność Jana XXIII ukształtowałymiędzy innymi Ćwiczenia duchowe św. Ignacego Loyoli, z ichregułą „rozeznawania duchów”. Przetestowany na tej drodze pomysłzostał ostatecznie uznany za owoc Bożej inspiracji. Chodziło o „sobór,jakiego nigdy nie było”, sobór duszpasterski, mający na celu niekorygowanie błędów doktrynalnych, lecz refleksję nad aktualnymi107


108MAREK KITApotrzebami Kościoła i świata. 9 stycznia 1959 roku Papież Jan powiedziałksiędzu Rossiemu – dawnemu sekretarzowi kardynała Ferrariego– że poprzedniej nocy powziął wielką decyzję. „To nieprawda, żeDuch Święty asystuje papieżowi”, dodał z właściwą sobie przekorą.„Duch nie pomaga, to ja pomagam Jemu. On wszystko zdziałał. Sobórto Jego idea”. 25 stycznia papież ogłosił publicznie zwołanie soborupowszechnego, a wcześniej synodu dla diecezji rzymskiej. Miaryzaskoczenia dopełniało przekonanie części katolickich teologów pozdefiniowaniu przez Vaticanum I nieomylności papieskiej, że soborystały się niepotrzebne. Najwyraźniej jednak Pan Bóg miał na ten tematinne zdanie. Po czteroletnim okresie przygotowań, 11 października1962 roku, uroczyście zainaugurowano pierwszą sesję zgromadzenia,o którym jego animator mówił jako o „nowej Pięćdziesiątnicy”. Jemusamemu zostało wówczas jeszcze osiem miesięcy życia.Odchodził w okresie wielkanocnym, uśmiercany stopniowo przeznowotwór. Z całego świata nadchodziły depesze od ludzi o rozmaitychświatopoglądach. Przyjmując namaszczenie chorych Jan mówiłdo zebranych w pokoju osób, że sekret posługi, którą pełnił, tkwiw geście szeroko rozpostartych i przygarniających każdego rąk ukrzyżowanegoChrystusa. Powtarzał: „Ut unum sint! Ut unum sint!”.Zmarł w poniedziałek Zielonych Świątek, 3 czerwca 1963 roku, kilkaminut po zakończeniu Mszy odprawianej w jego intencji na zatłoczonymwiernymi placu św. Piotra.Kim był błogosławiony Jan XXIII? Wydaje się, że opis jego duchowejsylwetki musi stanowić połączenie paradoksów. Zwyczajnośći mistyka, cichość i odwaga, pokorne posłuszeństwo i niezależnośćsądów. Ukochanie tradycji i otwartość na jej nowe odczytania. Tegorodzaju postacie zawsze wymykają się schematom. Zaskakują. Nie dająsię zakwalifikować do kategorii konserwatystów lub postępowców.Może na pierwszy rzut oka nie imponują, ale przecież zachwycają.Dobry Papież Jan należał do grona ubogich w duchu i Duch wiejącytam, gdzie chce, był jego przewodnikiem. Brat Roger z Taizé, któryznał go bardzo dobrze, mówił o nim po prostu: „Człowiek Boży”.MAREK KITA, ur. 1965, dr filozofii, teolog, asystent w Katedrze ChrystologiiPAT w Krakowie. Ostatnio wydał Klucz do żywych przekonań(2005).


TEMAT MIESIĄCAnspiracjeNajlepszy, naszym zdaniem, klucz do pontyfikatu JanaPawła II stanowią książki: Janusza Poniewierskiego, Pon-tyfikat (Kraków 2005, najnowsze wydanie uwzględniające takżetestament Jana Pawła II) oraz George’a Weigla Świadeknadziei (Kraków, 3 wyd. 2005). Weigel jest też autorem innejpracy: God’s Choice. Pope Benedict XVI and the Futu-re of the Catholic Church (New York 2005) – jej polski przekładukaże się wkrótce w wydawnictwie <strong>Znak</strong>.Przyglądając się pontyfikatowi Jana Pawła II, dobrze jestrozumieć filozofię księdza (biskupa, kardynała) Wojtyły.Dobrym przewodnikiem okazuje się tu Rocco Buttiglione,autor książki Myśl Karola Wojtyły (Lublin 1996). Z koleiteologię Papieża warto poznawać razem z kard. Averym Dul-lesem, który napisał na ten temat obszerną monografię: Blaskwiary. Wizja teologiczna Jana Pawła II (Kraków 2003).Wiele ważnych tekstów poświęconych papieżowi Wojtylei „jego” Kościołowi ukazało się na łamach lubelskiego kwartalnika„Ethos”(polecamy zwłaszcza numer specjalny, ogłoszonyjesienią 2005 roku: Po pożegnaniu) oraz w miesięczniku„Więź”(m.in. nr 5-6/2005: Jan Paweł II i „pokolenieJP2”). Zachęcamy również do sięgnięcia do archiwalnychnumerów „<strong>Znak</strong>u”– na przykład do numeru 503 (kwiecień1997): Pontyfikat roku 2000.Papieża Benedykta XVI najlepiej poznawać z jego własnychtekstów – również tych przedpontyfikalnych – w którychprzedstawia on swoje widzenie najważniejszych problemówKościoła i świata. Spośród wielu książek Josepha Rat-zingera polecamy szczególnie trzy wywiady: Raport o staniewiary (Kraków-Warszawa-Struga 1986) oraz Sól ziemi (Kraków1997) i Bóg i świat (Kraków 2001). Pierwszą z tych rozmówprzeprowadził Vittorio Messori, dwie pozostałe – PeterSeewald.109


TEMATY I REFLEKSJEElżbieta WolickaPiękno pozoruPiękno jest „bytującym pozorem”, a zarazem„przyrostem bytu” – odblaskiem i odzwierciedleniembytowej prawdy.Celem mojego szkicu jest prezentacja zasadniczej zmiany sposoburozumienia wartości estetycznych, zwłaszcza piękna, w stosunkudo tradycji estetyki nowożytnej, której ostatnim znaczącym ogniwembyła ubiegłowieczna estetyka fenomenologiczna. Kryzys takuprawianej estetyki lub nawet, jak sądzą niektórzy, jej nieodwracalny„zmierzch i upadek”, nastąpił pod przemożnym wpływem hermeneutyki,powszechnie uważanej za ten nurt filozofii, który najsilniejwpłynął na aksjologiczny i metodologiczny profil całej współczesnej„postmodernistycznej” humanistyki. Zadaniem hermeneutyki– jak twierdzi jeden z najbardziej prominentnych przedstawicieli tegonurtu, Hans-Georg Gadamer – jest pokonywanie dziejowego dystansu,przyswajanie tego, co obce dzięki rozumieniu, a ów wysiłek rozumieniaowocuje zawsze jakimś uobecnieniem sensu w nowej jegowykładni. Obcość może dotyczyć zarówno ludzi minionych epok,ich świata, kultury, języka, dzieł sztuki, systemów wartości, jak i wydarzeńi zjawisk współczesnych. Jest oczywiste, że „przy tak szerokimznaczeniu hermeneutyka obejmuje estetykę” 1 .1H. G. Gadamer, Estetyka i hermeneutyka, przeł. M. Łukasiewicz, w: tenże, Rozum,słowo, dzieje, Warszawa 1979, s. 124.122


TEMATY I REFLEKSJEEstetyka jako odrębna dyscyplina filozoficzna jest, jak powszechniewiadomo, tworem XVIII wieku. Zrodziła się z potrzeby dopełnieniaencyklopedii wiedzy i racjonalnego ogarnięcia tej sfery doświadczenia,która wykracza poza domenę empirycznych naukpozytywnych. Próby definiowania estetyki, takie jak ars pulchre cogitandiAleksandra Baumgartena, wyraźnie wzorowane na definicjiretoryki: ars bene dicendi, a zwłaszcza Kantowskie wytyczenie granickompetencji refleksyjnej władzy sądzenia, czyli estetycznego smaku,zmierzały przede wszystkim do podkreślenia i zagwarantowaniaa u t o n o m i i tej sfery, w której prym wiodą nie tyle władze poznawcze,ile ludzkie emocje, pragnienia i aspiracje idealne, dyktującesposób pojmowania naczelnej lub jednej z naczelnych kategoriiwartości, a mianowicie piękna 2 .Transcendentalne uzasadnienie estetycznej władzy sądzenia ugruntowałoautonomię świadomości estetycznej. (...) Transcendentalna funkcja, jaką Kantprzydziela estetycznej władzy sądzenia, wystarcza do odróżnienia jej od poznaniapojęciowego i o tyle do określenia fenomenów piękna oraz sztuki 3 .Czy jednak cena takiej autonomizacji estetycznej świadomościnie jest zbyt wysoka? – pyta Gadamer. Czy zastosowana tu rygorystycznie(wyłączająco) zasada „odróżnienia estetycznego” nie przeoczaczegoś istotnego dla owych fenomenów? Czy nie zawęża i niewypacza ich sensu? Ceną, jaką płaci Kant za legitymizację krytykisądów smaku, jest odmówienie tym sądom jakiegokolwiek walorupoznawczego, a zatem prawdziwości. W takiej właśnie epistemologicznej„neutralizacji” wartości estetycznych wobec prawdy upatrujeGadamer podstawowy błąd Krytyki władzy sądzenia. Ponadto, Kantnie uwzględnia tak istotnej w hermeneutyce Gadamera dziejowościestetycznego doświadczenia.Dla estetyki hermeneutycznej zasadnicze są następujące pytania:co nas pociąga i skłania do skupienia uwagi na indywidualnym feno-2Na takim założeniu ontologicznej i aksjologicznej autonomii sfery estetycznej budujeswoją teorię dzieła sztuki jako bytu czysto intencjonalnego oraz doświadczeniai wartości estetycznych Roman Ingarden. Co do różnych sposobów pojmowania i wyjaśnianiapiękna patrz: wnikliwe, analityczne studium W. Stróżewskiego, Problematyka piękna,w: tegoż, W kręgu wartości, Kraków 1992.3H. G. Gadamer, Prawda i metoda. Zarys hermeneutyki filozoficznej, przeł. B. Baran,Kraków 1993, s. 70.123


124ELŻBIETA WOLICKAmenie estetycznym? „Co jest tak ważne i doniosłe w tym czymś ujednostkowionym,iż ma ono prawo domagać się, byśmy uznali, że teżjest prawdą i że nie tylko »to, co ogólne« jest prawdziwe?” 4 . Co w doświadczeniufenomenu estetycznego, kiedy „uważamy coś za piękne”,ma dla nas charakter wiążący, to znaczy nie jest dziełem przypadku,nie wypływa z przelotnej, subiektywnej zachcianki, nie jestwyrazem czysto osobistego upodobania ani konwencji czy mody, aleprezentuje się jako „prawdziwie piękne”? Jednym słowem, „jaka więcdająca się przekazać prawda wychodzi nam w pięknie naprzeciw?” 5 .W przeciwieństwie do Kanta, ale po myśli Hegla, Gadamer uważapiękno za wartość równoważną prawdzie, powołując się na starsząjeszcze tradycję metafizycznych transcendentaliów i scholastycznądewizę: ens et bonum (verum et pulchrum) convertuntur. Hegelw swojej Estetyce powiada: „Piękno zaś jest tylko pewnym określonymsposobem wyrażania i przedstawiania prawdy. (...) Piękno bowiemnie jest abstrakcją rozsądku (Verstand), lecz konkretnym w sobieabsolutnym pojęciem, a ściślej mówiąc, absolutną ideą w jej sobiesamej adekwatnym przejawianiu się” 6 .Heglowska dialektyka idei i przejawu jest najwyraźniej naczelnympunktem odniesienia Gadamerowskiej hermeneutyki, pomimoże obydwie filozofie operują odmiennym pojęciem dziejowości. DlaHegla dzieje to rozumny i konieczny, celowy pochód ducha dziejów,który cechuje immanentna, progresywna dialektyka; dla Gadameradzieje to otwartość prawdy dziania się na nieskończony ciągaktualizacji, których rozumienie, obejmowane zmiennymi horyzontamihistorycznymi, porusza się i odmienia wraz z nimi. Istotą dziejowegoruchu jest „celowość bez celu” – zontologizowana przezGadamera reguła Kantowskiej świadomości estetycznej. WedługGadamera świadomość estetyczna jest istotnym aspektem czy teżwspółczynnikiem świadomości efektywnodziejowej (inaczej: świadomościdziejowych oddziaływań) – wskazuje na jej szczególnąfunkcję wartościującą. Świadomość estetyczna jest efektem4H. G. Gadamer, Aktualność piękna, przeł. K. Krzemieniowa, Warszawa 1993,s. 21-22.5Tamże, s. 23.6G. W. F.Hegel, Wykłady o estetyce, t. I, przeł. J. Grabowski, A. Landman, Warszawa1967, s. 156.


TEMATY I REFLEKSJE„nastrojenia” na uobecnianie się piękna w jego bytowej – a to znaczydziejowej – prawdzie. Warto w tym miejscu ponownie przytoczyćHegla:Jeżeli powiedzieliśmy, że piękno jest ideą, to p i ękno i prawda są z jednejstrony jednym i tym samym. Piękno bowiem musi być w sobie samymprawdziwe. (...) Ale idea powinna realizować się także na zewnątrz i uzyskaćokreśloną egzystencję jako swą naturalną i duchową przedmiotowość. Prawda,która istnieje jako prawda, ma zarazem egzystencję. (...) Dlategopiękno określa się jako zmysłowe przeświecanie (Scheinen) idei 7 .Przytoczony fragment Heglowskiej Estetyki można by uznać zazwięzłe sformułowanie głównej tezy również Gadamerowskiej hermeneutykiwartości.Gadamer podkreśla powszechny charakter upodobania w piękniei w tym, co piękne. O ile jednak doświadczenie fenomenu –tego, co piękne – jest zawsze jednostkowe i konkretne, o tylewarunkiem możliwości tego doświadczenia jest sposób istnieniapiękna jako takiego, piękna jako „promieniowania”.Nie jest ono „tylko jedną z własności tego, co piękne, lecz stanowijego zasadniczą istotę” 8 . To „promieniowanie” – sposób istnieniapiękna – sprawia, że to, co piękne, jest kontemplowane i podziwiane.„Piękno ma sposób istnienia światła”, a to znaczy, że „pięknoczegoś pięknego jawi się w nim jako światło, jako blask. Samosiebie przejawia” 9 .Ten Gadamerowki pogląd na piękno ma swoje historyczne precedensy,zresztą sam autor Prawdy i metody... niektóre z nich wymienia:Platona i neoplatonizm, chrześcijańską doktrynę o Słowiestwarzającym (Verbum creans), Augustyńskie illuminatio, średniowiecznąmetafizykę światła, sermo de pulchritudine Mikołaja z Kuzy.Długi łańcuch tradycji ciągnie się aż do Hegla, któremu Gadamerzawdzięcza koncept piękna (das Schõne) jako blasku i równocześniepozoru – obydwa pojęcia mają w języku niemieckim tę samąformę wyrazową: der Schein. Warto wspomnieć na tym miejscu równieżo znamiennej brzmieniowej zbieżności słowa Schein ze słowem7Tamże, s.186.8Prawda i metoda..., dz. cyt., s. 435.9Tamże.125


ELŻBIETA WOLICKASein – byt (lub Bycie – u Heideggera). Piękno jest „bytującym pozorem”(der seiende Schein), powiada Gadamer – „duchowym pozorem”(der geistiger Schein), jak powiedziałby Hegel. Różnica znaczeniowaobydwu wyrażeń sprowadza się do subtelnego niuansu, którynie narusza ich istotnego konceptualnego pokrewieństwa. Obydwajfilozofowie zgadzają się co do tego, że pozór to nie tylko coś, cowprowadza w błąd, co jest złudzeniem, czymś, czego nie powinnobyć. Hegel powiada: „sam pozór jest istotowym momentem istoty;nie byłoby prawdy, gdyby nie była pozorem i nie przejawiała się (lub:przeświecała – przyp. E. W.; wenn sie nicht scheine und ersheine),gdyby nie była czymś d l a kogoś, zarówno dla siebie samej i dladucha w ogóle” 10 ; i dalej: „piękno... dotyczy przejawiania się (lub:przeświecania – przyp. E. W.; Scheinen) pojedynczej postaci. (...)Piękno może przysługiwać tylko p o s t a c i, gdyż jedynie postać jestzewnętrznym przejawianiem się, w którym obiektywny idealizm życiastaje się czymś dla nas jako dla tych, którzy oglądają i zmysłoworozpatrują” 11 .Ten fragment Heglowskiej Estetyki można by przypisać Gadamerowi,który wypowiada się w podobnym duchu:„Obecność” w przekonywający sposób cechuje byt piękna. Choć pięknamożna doświadczać jako odblasku czegoś pozaziemskiego – to jednak występujeono w widzialnym świecie. To, że istotnie jest przy tym czymś innym, istotąinnego rzędu („innobytem”, jak by wyraził się Hegel – przyp. E. W.), ujawniasię w sposobie jego występowania. Pojawia się nagle, bez przejść, bez pośrednictwaznika. Jeśli musimy za Platonem mówić o przepaści (chorismós) międzytym, co zmysłowe, a tym, co idealne, to jest ona właśnie tutaj, a zarazem jest tuteż przezwyciężona 12 .W Aktualności piękna 13 wyraża tę myśl dobitniej i zwięźlej: „Ontologicznąfunkcją piękna jest usuwanie przepaści między ideałema rzeczywistością”.Obraz Gadamerowskiej dekonstrukcji kluczowych kategorii estetycznychbyłby niepełny, gdybyśmy pominęli doniosłą, a zarazembodaj najbardziej dyskusyjną kwestię „sztuk pięknych”. Sztuki pięk-12610Wykłady o estetyce, dz. cyt., s. 15.11Tamże, s. 208.12Prawda i metoda, dz. cyt., s. 434-435.13Dz. cyt., s. 20.


TEMATY I REFLEKSJEne są, według Gadamera, najbardziej uprzywilejowanym „miejscem”uobecniania się i „rozbłyskiwania” piękna, a tym samym prawdy bytu.Mamy tu do czynienia ze specyficzną postacią „pozoru”, który umożliwianam zrozumienie ontologicznej istoty tych naczelnych wartości.Doświadczenie sztuki uprzytamnia nam, „czym jest owa doniosłość,która sprawia, że coś wydaje się nam lub jest dla nas ważkie”14 , ale tym samym wyprowadza nas poza estetykę kuhermeneutycznej ontoantropologii.„Dzieło sztuki oznacza pewien przyrost bytu” – Zuwachs am Sein– stwierdza Gadamer 15 . To w tej „nadwyżce” (Gewinn) właśnie dochodzido szczególnej intensyfikacji (Besonderung) „bytującego pozoru”,„wyrażającej się w tym, co dowolne, wybrane, swobodnie wybrane”.Dzięki temu człowiek jako jestestwo dziejowe, to znaczy w swejskończoności i ograniczoności, uzyskuje możliwość samopoznania i samopotwierdzenia– „zadomowienia się”, jak by się wyraził Hegel. „Sztukajest poznaniem, a doświadczenie sztuki pozwala na udział w tympoznaniu”; „doświadczenie estetyczne to pewna postać samozrozumienia”– stwierdza Gadamer 16 . Fenomen sztuki skłania ku poszukiwaniupodstaw jej dziejowego uobecniania się: „Co jest antropologicznąbazą naszego doświadczenia sztuki?” – pyta Gadamer 17 .Dzieło sztuki w swej warstwie głębokiej – chodzi o źródłowy sensdzieła, a nie o treść ikonograficzną, narracyjną czy poetycką ani tymbardziej o jego funkcję czy wartość utylitarną – odsłania strukturętriadyczną, której, by się tak wyrazić, ontoantropologicznymi funktoramisą, według Gadamera: g r a, symbol i święto. W grzeujawnia się „nadwyżka egzystencji” polegająca na swobodnej samoprezentacji– gra jest szczególną manifestacją „bycia w sobie i dlasiebie”, co oznacza zarówno stan świadomości: wyższą postać samozrozumieniaprzez dziejowe jestestwo, jakim jest człowiek (twórcai odbiorca sztuki), jak i sposób bycia samego dzieła sztuki. Zresztątakie „przeciwstawienie świadomości estetycznej przedmiotowi nieodpowiada stanowi rzeczy” 18 , gdyż doświadczenie hermeneutyczne14Aktualność piękna, dz. cyt., s. 39.15Tamże, s. 47.16Prawda i metoda..., dz. cyt., s. 118.17Aktualność piękna, dz. cyt., s. 29.18Prawda i metoda, dz. cyt., s. 121.127


128ELŻBIETA WOLICKAzakłada dialektyczną „wzajemność” – współkonstytuowanie się obydwuwe wzajemnym „sprzężeniu”:dzieło sztuki nie jest przedmiotem stającym naprzeciwko bytującego dla siebiepodmiotu. Właściwy byt dzieła sztuki polega raczej na tym, że staje się onodoświadczeniem, które przemienia doświadczającego. „Podmiotem” doświadczeniasztuki, czymś, co trwa i pozostaje, nie jest subiektywność tego, kto jejdoświadcza, lecz samo dzieło sztuki. To właśnie jest punkt, w którym nabieraznaczenia kwestia sposobu istnienia dzieła sztuki. Gra bowiem ma własną istotę,niezależną od świadomości grających. Gra istnieje też tam, a nawet przedewszystkim tam, gdzie żaden byt-dla-siebie subiektywności nie ogranicza horyzontutematycznego i gdzie nie ma podmiotów o postawach graczy.Podmiotem gry nie są grający; poprzez nich gra jedynie się prezentuje 19 .To ważny fragment wykładu Prawdy i metody. Odkrywa bowiemprzed nami niezwykle istotny przed-sąd hermeneutycznej estetykiGadamera, będący równocześnie tezą jego ontoantropologii. Ludzkihoryzont bycia jest w tej optyce jedynie fragmentem i przejawem –„odblaskiem”, „refleksem” – toczącej się dziejowej „gry pozorów”,która „rozgrywa się” sama. To owa samorzutnie rozgrywająca się grajest zarazem jedynym nie-pozornym „bytem w sobie i dla siebie”, ostatecznieuwolnionym z krępujących skończoną ludzką świadomośćopozycji: podmiotu i przedmiotu, tego, co subiektywne i tego, co obiektywne,rzeczywistości i złudzenia, prawdy i fałszu. W postaci tychopozycji „gra się jedynie prezentuje”, to znaczy: uobecnia się i znika,pojawia i wycofuje. Bytowanie dzieła sztuki w ukonkretnionej postacifenomenu, tj. jako przejawu i reprezentacji – „odblasku” – bytowej„gry pozorów” jest równie kruche i efemeryczne, jak egzystencja jestestwa,które je wytworzyło i które z nim obcuje. „To, co trwa i pozostaje”ze sztuki jest nie tyle zbiorem wytworów o określonych właściwościachprzedmiotowych (mogą to być zarówno rzeczy, jak i wydarzeniaw czasie i przestrzeni), ile dziełem sztuki w swej ontologicznej„esencji”, podatnym i otwartym na niezliczoną wielość ucieleśnień i odzwierciedleń,czyli – „pozorów”. W nich objawia się istota gry; owagra „istoczy się” sama przez się – rzec można, w transcendentalną nieskończonośćdziejowej czasoprzestrzeni kultury.Sposób istnienia dzieła sztuki ujawnia też drugi ważny aspektdziejowego znaczenia, a mianowicie symboliczność. Pojęcia symbo-19Tamże, s.122.


TEMATY I REFLEKSJElu używa Gadamer w sposób taki, jakim posługiwał się Goethe. AutorFausta nie ograniczał doświadczenia symboliczności do sfery estetycznejw znaczeniu kantowskim, pokrywało się ono dla niego z doświadczeniemrzeczywistości w ogóle: „Wszystko, co zachodzi, jestsymbolem, i o ile w pełni przedstawia siebie, wskazuje na całą resztę”20 . Wszystko ma naturę symboliczną, ale w sposób szczególnysymboliczność objawia się w doświadczeniu sztuki. W funkcji jednoczącejpostać zjawiska z tym, co nieskończone sztuka spokrewniasię z religią i jej kultowymi formami.Wszelkie różnice między świadomością estetyczną, religijną, mitycznączy też światowożyciową nie są, według Gadamera, absolutne,wolno więc przyjąć, że symboliczność przynależy do istoty hermeneutycznegodoświadczenia i rozumienia rzeczywistości w ogóle,a zatem do istoty świadomości efektywnodziejowej, w obrębie którejmanifestuje się „androginiczny” sens bytowego usytuowania człowieka.Skończoność, kruchość, fragmentaryczność – słowem, „pozorność”– jego egzystencji domaga się dopełnienia w horyzonciecałości, gdyż „to, co jednostkowe, szczególne, jest niczym ułamekbytu.(...) Doświadczenie piękna, zwłaszcza piękna w sztuce, jest przyzywaniemmożliwego sakralnego porządku, gdziekolwiek by onbył” 21 . Nie znaczy to, że funkcja dzieła sprowadza się do transmisjiznaczenia idealnego, mitycznego czy religijnego (sakralnego). Gadamerpodkreśla, że „wszystko to, co symboliczne, a zwłaszcza symbolicznośćsztuki, polega na niekończącej się grze odsyłania i skrywania.Dzieło sztuki, jako niezastąpione nie jest tylko nośnikiem sensu,którym można obciążyć również inne nośniki” 22 . Dzieło sztuki uobecniasię przede wszystkim w swojej faktyczności – nie tylko do czegośodsyła, ale tu oto jest tym, na co wskazuje. „Zachodzi tutaj paradoksalnyakt odsyłania, który to znaczenie, do którego odsyła, zarazemw sobie samym ucieleśnia, a nawet poręcza” 23 . To właśnie owa immanentnasymboliczność pozwala stwierdzić, że „dzieło sztuki oznaczapewien przyrost bytu” 24 .20J. W. Goethe, Farbenlehre, cyt. za: H.-G. Gadamer, Prawda i metoda, dz. cyt.,s. 100.21Aktualność piękna, dz. cyt., s. 43.22Tamże, s. 44.23Tamże, s. 49.24Tamże, s. 47.129


ELŻBIETA WOLICKATrzecim wreszcie ważnym aspektem dziejowego znaczenia dziełasztuki jest jego otwartość na świętowanie. Święto, po pierwsze,„jest wspólnotą i przedstawieniem samej wspólnoty w jej pełnej formie.Święto jest zawsze świętem dla wszystkich” 25 . Po drugie, świętojest szczególnie zintensyfikowanym doświadczeniem sensu uobecnionegow pewnym quantum czasu. Jest to czas wyodrębniony z zaaferowanejdziałaniem praktycznym codzienności, uwolniony spod presji„używania” lub „spędzania”, która temporalną pustkę wypełnia krzątaninąbądź rozrywką. „Czas nie jest tutaj doświadczany jako czas” 26 .Natomiast święto jest doświadczeniem zupełnie innego czasu, Gadamernazywa go „czasem spełnionym” lub „własnym czasem” (Eigenzeit);czasem nasyconym jakościowo i aksjologicznie co do przebiegu,tempa, rytmu, tonacji, nastroju; czasem, którego immanentna„celowość bez celu” jest jego właściwą miarą, czego możemy doświadczyć,np. słuchając pięknego utworu muzycznego. „Istotą doświadczeniaczasu w sztuce jest to, że uczymy się przebywania. Jestto zapewne stosowna dla nas, skończona odpowiedniość tego, cozwie się wiecznością” 27 . Trudno się oprzeć wrażeniu, że owa „odpowiedniadla nas” wieczność – wieczność na naszą miarę – jest równieżpozorem, mianowicie pozorem „zadomowienia się”, efemerycznymodblaskiem istoty dziejowej gry.Pora na krótkie podsumowanie dotychczasowych wywodów.Gadamerowska estetyka, w przeciwieństwie do z założenia autonomicznejestetyki nowożytnej, wtapia się w hermeneutyczną filozofiębytu – bytu ujmowanego w dziejowym dynamizmie i jego efektach;bytu rozpatrywanego pod kątem istotowego sensu i wartości, jakieodsłaniają się w rozumieniu. Rozumienie u Gadamera, wiernegoucznia Heideggera, ma sens ontologiczny: przynależy do bycia tego,co jest rozumiane i interpretowane. Świadomość estetyczna jest postaciąrozumienia „nastrojonego” na doświadczanie piękna jako równoważnikaprawdy i dobra (ten ostatni wymiar aksjologii jest przezGadamera potraktowany marginesowo).13025Tamże, s. 53.26Tamże, s. 56.27Tamże, s. 61.


TEMATY I REFLEKSJEDokonując krytycznej rewizji – dekonstrukcji – pojęć estetykiKanta, Gadamer równocześnie adaptuje do swej hermeneutyki centralnew Krytyce władzy sądzenia pojęcie gry. Kant za jego pomocąstarał się wyjaśnić funkcjonowanie refleksyjnej władzy sądzenia i zmysłusmaku; Gadamer uniwersalizuje, a nawet „transcendentalizuje”to pojęcie, czyniąc z niego metaforę sposobu bycia (i rozumienia)dzieła sztuki, a w gruncie rzeczy odnosząc je do sposobu bycia (i rozumienia)każdego bytu w jego samoprezentacji. Samoprezentacjanależy do istoty bytu. Byt staje się w niej sam dla siebie celem, uobecniasię i odzwierciedla na sposób „spekulatywny”. Pojęcie gry w tymmetaforycznym i zarazem transcendentalnym zastosowaniu (możnatu chyba użyć formuły: „metafora transcendentalna”) odnosi sięu Gadamera zarówno do każdego fenomenu hermeneutycznego w jegodziejowym sposobie bycia, w tym do ludzkiego jestestwa, jak i doestetycznego doświadczenia, rozumienia i interpretacji, języka i sztuki.Podobnie przedstawia się sprawa z naczelnymi metaforami wartościującymi.Piękno – o tyle, o ile w nim odsłania się i uobecnia istotowysens bytu, skrywając się zarazem pod postacią każdego partykularnegozjawiska, zwłaszcza zaś dzieła sztuki – jest „bytującympozorem” (w Heglowskim znaczeniu tego słowa), a zarazem „przyrostembytu” – odblaskiem i odzwierciedleniem bytowej prawdy.W tej perspektywie myślowej, w której „problematyka estetycznazostaje wchłonięta przez hermeneutykę” 28 , naczelne wartości estetyczneniewątpliwie zyskują ontoantropologiczną doniosłość, aleczy tym samym ich aksjologiczny status nie rozmywa się w owym„gabinecie luster” i mglistej metaforyce o wątpliwej mocy eksplikatywnej?Czy zatem cena, jaką za to zanegowanie autonomii sferyestetycznej i rezygnację z pojęciowych dystynkcji płaci Hans-GeorgGadamer, nie jest co najmniej równie wysoka, jak koszty autonomicznejKantowskiej estetyki „w obrębie samego rozumu”, wyłożonejw Krytyce władzy sądzenia?ELŻBIETA WOLICKA, prof. dr hab., filozof, historyk sztuki, wykładowcaKUL-u, członek redakcji „<strong>Znak</strong>u”. Wydała m.in.: Rozważaniawokół Kanta (2002).28K. Rosner, Hermeneutyka jako krytyka kultury. Heidegger. Gadamer. Ricoeur,Warszawa 1991, s. 132.131


TEMATY I REFLEKSJEJerzy SurdykowskiWolnośćNie ma wolności bez granic, jej przestrzeń musirozjaśniać światło wartości niezależnie od tego,czy płyną one z wiary czy z doświadczeń kultury.Bez tego światła człowiek miota się w tym wielkim,ciemnym i strasznym wnętrzu, niby oszalałezwierzę.Nie ma takich bzdur, których by nie napisano lub nie powiedzianoo wolności. Ba, żeby tylko mówiono: w imię wolności ludzie szlina śmierć i w imię wolności byli zabijani. „Arbeit macht frei” – wypisanona bramie Oświęcimia. Za wolność bili się polscy żołnierze tułaczerozrzuceni na wszystkich frontach najstraszniejszej z wojen, aleto samo mieli na ustach ich hitlerowscy wrogowie. Paląc Żydóww piecach Oświęcimia czy Treblinki, pragnęli tylko od nich się „uwolnić”.„Za wolność, za Stalina!” – krzyczeli czerwonoarmiści, ruszającdo ataku, a wywożeni do łagru nieszczęśnicy nucili sławiącą ZwiązekSowiecki pieśń: „ja drugoj takoj strany nie znaju, gdie tak wolnodyszit czełowiek”. Kiedy w symbolicznym starciu uwiecznionym przezJerzego Andrzejewskiego w Popiele i diamencie (mniejsza o to, jaktym starciem manipulowała propaganda) młody AK-owiec Chełmickizabija starego komunistę Szczukę, obaj mają na ustach „wolność”,tylko każdy inaczej ją rozumie. W imię „wolności, równości i braterstwa”po rewolucji francuskiej – zwanej nie wiadomo dlaczego132


TEMATY I REFLEKSJE„wielką” – gilotyna ścinała głowy ze sprawnością nieznaną w czasach„niewoli”. O wolności gardłowali zarówno zbuntowani studencizachodnioeuropejscy, jak i azjatyccy siepacze Pol Pota. W klasyczneji tak dziś ciepło wspominanej greckiej demokracji „wolność” niedotyczyła niewolników, tylko pełnoprawnych obywateli. Owszem,dla polsko-litewskiej szlachty oznaczała prawa i obowiązki obywatelskie,ale też wolność gnębienia poddanego chłopa. Według takszacownych postaci rewolucji amerykańskiej (ta już bardziej sprawiedliwiemogłaby nosić przydomek „wielka”) jak Jerzy Waszyngtoni Tomasz Jefferson wolność nie kłóci się z niewolą, posiadali onibowiem i wykorzystywali, zgodnie z ówczesnymi obyczajami, licznączarną służbę niewolniczą. W znanej bajce Mickiewicza wolny, leczgłodny wilk już chce zostać psem, w zamian za ciepłą budę i miskęstrawy, ale dostrzega ślad obroży na psiej szyi i w imię wolności uciekaz powrotem do swojego lasu.Skradziona wolnośćKłopotliwe problemy erotyki usiłujemy wyjaśnić niewinnej dziatwiena przykładzie – powiedzmy – kwiatków i motylków. Więc skoroproblem wolności jest podobnie kłopotliwy, to może spróbujmy goprzybliżyć za pomocą przykładu erotycznego.W czasach zamierzchłych wszystko było jasne: to, co wolno, a czegonie wolno, regulował nakaz religijny. Zadać się z mężatką to grzechnajcięższy („Nie pożądaj żony bliźniego swego ani wołu, ani owcy,ani żadnej rzeczy, która jego jest”). Potomek spłodzony w ten sposóbmógł nieprawnie zawłaszczyć majątek zdradzanego męża, stądcudzołóstwo tępią wszystkie religie świata. Pofiglować z panienką –nieco lepiej, bo to tylko rozwiązłość. I tak dalej, i tak dalej... Wprawdzienie takie znowu restrykcyjne były te „dawne, dobre czasy”, wystarczywspomnieć faktyczny obyczaj praktykowany w surowym rzekomośredniowieczu, liczne domy rozpusty i rezydujące tam „gamratki”.Ale przynajmniej wiadomo było, czego nie wolno, a jak ktośsobie pofolgował, to nie chwalił się tym publicznie, wiedział, że nagrzeszył,i dopiero stosowna pokuta mogła mu otworzyć widoki na133


134JERZY SURDYKOWSKIlepsze miejsce w zaświatach. Nowsze czasy poczęły stopniowo kruszyćodwieczne zakazy, niby posągi antycznych bożków. Jeśli wierzewystarczała zwięzła odpowiedź: „nie wolno, bo nie wolno!”, to rozum– podniesiony przez Oświecenie do roli instancji, jeśli nie najwyższej,to przynajmniej odwoławczej – domagał się racjonalnychuzasadnień. „Nie wolno? Ależ dlaczego?”. W ten sposób poszerzasię zakres tego, co tolerowane, a więc dozwolone. Wolna miłość? –proszę bardzo. Homoseksualizm albo to, co tradycjonaliści bez poczuciahumoru określają jako „zboczenia”? – z tym już trochę trudniej,ale właściwie w imię czego tępić poczciwych gejów lub masochistów?Tak dozwolone stało się w praktyce wszystko. W pięknychczasach „rewolucji seksualnej” miłość miała być tylko radosną zabawąniekoniecznie we dwoje, a beztroski orgazm jej celem, w czymzastąpił solenną, lecz nudną prokreację. No i co? Najszybciej przyszło– jak zwykle – znudzenie. Potem niepostrzeżenie pojawił sięAIDS i zamiast nudno, zrobiło się straszno. A gdy nareszcie „wyzwolony”człowiek rozejrzał się wokół, zobaczył rozpanoszoną pornografięwciągającą coraz młodszy i coraz bardziej bezbronny narybek,zobaczył dzieci, którymi nie ma się kto zająć, samotne kobiety,co roztrwoniły młodość dla mężczyzny, który je właśnie porzucił,i tracących siły mężczyzn, którym już nikt nie osłodzi starości. Noi gdzie się podziała ta nasza wspaniała, wytęskniona i z takim trudemwywalczona wolność, skoro – nareszcie ją mając – czujemy siętak rozpaczliwie i bezbronnie osamotnieni? Kto ją nam ukradł? Przecieżrozum całkiem rozsądnie powiada, że dozwolone może byćwszystko, co nikogo nie krzywdzi? A tu tyle krzywd wyrządzonychmimowolnie, przypadkiem, bezmyślnie... Więc zaczyna się ruchw przeciwną stronę: zakazać, zabronić, ukarać! „Ucieczka od wolności”– jak zatytułował swoją głośną książkę Erich Fromm.Co to jest właściwie ta wolność, skoro tak jej pragniemy i tak odniej uciekamy?„Rzadka to szczęśliwość czasu, gdy wolno myśleć, co chcesz, i mówić,co myślisz” – pisał Tacyt. Według niego – jak wedle każdegoczłowieka myśli i pióra – wolność to nade wszystko wolność słowa.To bez wątpienia najszlachetniejsza z wolności i najmniej zdolna zaszkodzićinnym ludziom, ale też nie całkiem. Iluż z nas wzdycha do


TEMATY I REFLEKSJEczasów komunistycznej cenzury, bo dzisiaj w gazetach i telewizjimowa tylko o aferach, przemocy i rozwiązłości, a wtedy jakże byłomiło i spokojnie? „Od początku świata ludzie dążyli do wolnościi szaleli z radości, ilekroć ją tracili” – pisał Emil Cioran jeszcze nakilka lat przed książką Fromma. Czy nie jest z wolnością tak jakz Prawdą ze starej przypowieści? Człowiek nade wszystko pragnie jąpoznać, zrywa z niej kolejne zasłony, ale gdy już objawi mu się nareszcieNaga Prawda, blask od niej bijący, uśmierci go albo przynajmniejoślepi, bo nasz słaby rozum i grzeszna dusza nie są zdolne sprostaćwyzwaniu najprawdziwszej prawdy. Albo jak w biblijnej przypowieścio rajskim owocu wiadomości dobrego i złego – Adam z Ewąnie byli wolni, bo obowiązywał ich zakaz. Byli jednak szczęśliwi i –jak się wydawało – zaspokojeni. Dopiero niepohamowana babskaciekawość i szatańskie podszepty Węża doprowadziły do złamaniatabu: zdobyli wolność, ale utracili raj. Wraz z wolnością pojawił sięgrzech, trud codziennego istnienia, a po nim śmierć.Uświadomiona konieczność?Jeśli w imię swojejwolności wypuszczę ściekina posesję sąsiada, tokimże jestem: egzekutoremwolności czy już tylkoagresorem?Wolność wyobrażamy sobie właśnie jako swobodę – uwolnienieod zakazów i cudzej ingerencji. Jestem wolny, bo robię, co chcę.Państwo jest wolne, bo nie podlega silniejszemu od siebie mocarstwu.Wszystko to prawda, ale czy Saddam Hussajn albo komunistyczniwładcy Kuby i Korei Północnej reprezentująwolność niezawisłych państw? „To dyktatorzy!”– odkrzykną zwolennicy demokracji. AleHitler był wybrany demokratycznie, w komunizmiezaś jeszcze przykładniej odbywały sięwybory i zbierał parlament. Jeśli w imię swojejwolności – bo przecież robię, co zechcę – nastawięna cały regulator moją ulubioną muzykę albo wypuszczę ściekina posesję sąsiada, to kimże jestem: egzekutorem wolności czy jużtylko agresorem?Nie ma nieograniczonej wolności – zgodzą się wszyscy. Człowieknie żyje w próżni, wolne państwa mają równie wolnych sąsia-135


136JERZY SURDYKOWSKIdów. „Granicą wolności jest odległość dzieląca twoją pięść od nosabliźniego” – trafnie powiedział stojącemu przed trybunałem gagatkowipewien XIX-wieczny sędzia, co do dnia dzisiejszego jest cytowanejako jedna ze zgrabnych definicji wolności. Wolność realizujesię w obrębie prawa. Dozwolone jest to, co nie jest wyraźnie zakazane– a jeszcze do tego powinien miarkować ją wstyd i dobry obyczaj.„Wolność jest milczeniem prawa” – napisał zwięźle Tomasz Hobbes,XVII-wieczny angielski filozof. Ale jakie to ma być prawo: ludzkie,boskie, międzynarodowe? Wyznaczone przez zmienne wynikiparlamentarnego albo wiecowego głosowania czy przez spiżowoodwieczne zasady? Kant odpowiada: „wolność to panowanie nadsamym sobą, usuwanie przeszkód dla mojej woli, posłuszeństwo prawom,ale prawom, które sam ustanowiłem”. Ale jeśli sam sobie ustanawiamprawa, nawet przez demokratycznie wybraną reprezentacjęparlamentarną, to – jak w przytoczonym przed chwilą nieco frywolnymprzykładzie – będę wydany na zmienność nastrojów i fluktuacjepotocznej opinii: od tradycyjnego rygoryzmu do libertynizmuprzyzwalającego prawie na wszystko, ale potem chyłkiem wycofującegosię z nieczystym sumieniem tą samą drogą… Ile razy i jak daremniemożna ją przebywać? Więc może lepsza jest ta spiżowa niezmiennośćzasad danych od początku, nienaginających się do wynikówgłosowania i badań opinii publicznej, przypieczętowanychnadprzyrodzoną sankcją? „Wolność, dopóki nie utwierdzi się w pełniw najwyższym dobru, jakim jest Bóg, zakłada możliwość wyborumiędzy dobrem a złem...” – powiada Katechizm Kościoła katolickiego.I tamże dalej: „Prawdziwą wolnością jest tylko wolność w służbiedobra i sprawiedliwości. Wybór nieposłuszeństwa i zła jest nadużyciemwolności...”. Takie wskazanie drastycznie zawęża pole wolności,która nie jest wolnym wyborem, lecz służbą nadrzędnemudobru. Wolność jest może córką rozumu, ale tutaj okazuje się poddanąwiary. Więc po co mi wolność, która jest tylko posłuszeństwem,bo o wszystkim zadecydował wcześniejszy akt religijny lub ideologiczny?– powie niepoprawny zwolennik rozumu. „Wszystko miwolno, ale nie wszystko jest pożyteczne. Wszystko mi wolno, lecz janie dam się niczym zniewolić” – pisze św. Paweł w Pierwszym Liściedo Koryntian. „Wolność nie jest czynieniem tego, na co ma się ochotę


TEMATY I REFLEKSJE– powiada lord John Acton – ale prawem do czynienia tego, co czynićnależy”. I tak właśnie na tym wąskim skrawku, gdzie wolnośćzostała tak bardzo ograniczona przez przyjęte lub narzucone zasady,gdzie bez chwili spoczynku gromią nas kapłani i moraliści, nie mamyinnego wyjścia, jak przyznać rację Engelsowi, który brutalnie skonkludował:„Wolność to uświadomiona konieczność!”.W świecie bez zasad i ograniczeń wolność zmienia się w anarchięi rozprzężenie. W świecie zasad zacieśnionych i spiżowych zmieniasię w konieczność, niekonieczne uświadomioną, i nic nie pomoże,że okrasimy ją dla niepoznaki przydomkiem „prawdziwa”. Jaka więcma być ta prawda? Kapłan odpowie – „Boża!”, szaman – „sekciarska!”,sekretarz – „partyjna!”, plemienny kacyk – „narodowa!”.I w ten sposób zamiast w sferze wolności znajdujemy się w jakimśobozie politycznym lub plemiennym, zazwyczaj w ostatecznym rachunku– koncentracyjnym. „Nie ma wolności dla wrogów wolności”– jak powiadał nieoceniony Wolter. Czy może współistnieć oboksiebie wiele odrębnych i zazwyczaj skłóconych prawd? A jeśli tak, toktóra lepsza? Zbyt często spór między prawdami wygrywa ta, postronie której są celniejsze bomby albo bardziej zdeterminowani bojownicy.Tak usiłujemy żeglować przez wąską i burzliwą cieśninęmiędzy skałami anarchii a mielizną posłuszeństwa.Pozostaje nam tylko odwołanie się do rozsądku, odpowiedzialności,tolerancji i wszystkich tych pełnych umiarkowania cnót, którewszakże milkną, gdy zaczynają wybuchać bomby albo pełne ludzisamoloty. Aby wspomóc te wątłe siły, próbujemy ograniczać najbardziejbezczelne manifestacje wrogości, nietolerancji, nienawiścii chamstwa, pisać zbożne deklaracje praw i obowiązków człowieka.Ale wtedy od razu pojawia się wątpliwość całkiem podobna do poprzednich:przecież wolności szkodzi cenzura, bo dziś chcemy uciszyćbolszewika, ksenofoba albo pedofila, ale jutro – wzmocnieniwczorajszym sukcesem – zapragniemy zamknąć gębę krytykom aktualnegorządu. Czy może jednak wolności szkodzi najbardziej onasama – jej nadmiar, który ośmiela nie to, co rozumne i odpowiedzialne,ale to, co krzykliwe, nienawistne i sprzedajne? Nie ma dobregosteru w tej żegludze. Może najlepiej byłoby powtórzyć za Heglem:„Wolność to znaczy być we własnym domu”. Ale gdzież jest137


JERZY SURDYKOWSKIten dom dający spokój, dobroć, pewność i niewzruszoną siłę? Jednopozostaje niewątpliwe: zawsze odnajduje go wiara, niezależnie odtego, jaka by była. Poza nią jesteśmy tylko targaną wiatrami łupiną.Czyżby był to ten poszukiwany dowód na istnienie Boga czy jedyniedramatyczne rozdarcie między wiarą a rozumem? Tylko dlaczego cinasi bogowie tak krwawo się spierają? Ich jest wola, nasza jest krew.Boskie rozdarcieTak człowiek odkrywa, że prawdziwą ceną wolności jest niepewność,a nawet strach. Nie było tego w państwie niewolniczym: tam,mając dobrego pana, było się przynajmniej bezpiecznym, a o wolnościnikt nie marzył, bo jej nie znał. Dobry pan jest pięknym marzeniemniewolnika, ale wolność jest jego deprawacją. Tylko aby toodkryć, trzeba wprzód jej zakosztować – jak jadu. Dopiero wtedyczłowiek pojmuje, że wolność jest nie do pogodzenia z równością,ze szczęściem, z bezpieczeństwem i z wieloma innymi przyjemnościami.Dopiero po wygnaniu z raju człowiek z przerażeniem odkrywa,że już nie ma innego wyjścia jak podjęcie trudu istnienia. Mickiewiczowskabajka w tej wersji powinna kończyć się dobrowolnymnałożeniem obroży na wilczą szyję. „Człowiek jest słaby...” – mówiWielki Inkwizytor w Braciach Karamazow Dostojewskiego, zachęcającdo odstąpienia mu tej przeklętej wolności wraz z jeszcze bardziejnienawistną odpowiedzialnością, w zamian za bezpieczeństwoi święty spokój.Miniony wiek XX – jaki był, taki był – okazał się stuleciem wolności.Wyzwoliły się i wybiły na suwerenność państwa i narody.Rozpadły imperia. Prawa człowieka – o których nikt przedtem niesłyszał – stały się prawem międzynarodowym. A jednocześnie tenwiek stworzył zbrodnicze dyktatury, które – operując fantomem„prawdziwej wolności” – przyniosły śmierć i cierpienie setkom milionów,a jeszcze większej liczbie ludzi wykrzywiły i zmarnowałyżycie. Ten wiek wyniósł na piedestał słowo „ja”, toleruje jeszcze słowo„ty”, ale już prawie zupełnie zapomniał o „my”. Czy wolnośćjest podstępnym złudzeniem, wieżą Babel naszych czasów?138


TEMATY I REFLEKSJEWolność jest brzemieniem nieraz ponad ludzkie siły; przyjmującjej dar z całym jego ciężarem i odmawiając bycia niewolnikiem, człowiekprzyjmuje równie obciążającą odpowiedzialność. Musi nieść tobrzemię swojej wolności ostrożnie, odpowiedzialnie, ale jednocześnietwórczo. Bo nieufność Wielkiego Inkwizytora wobec wolnościjest nieufnością wobec samej prawdy. To nie człowiek jest, wedługniego, słaby, lecz prawda, która go wspiera i prowadzi; o nią w ostatecznymrachunku chodzi.Nie ma wolności bez granic, jej przestrzeń musi rozjaśniać światłowartości niezależnie od tego, czy płyną one z wiary czy z doświadczeńkultury. Bez tego światła człowiek miota się w tym wielkim,ciemnym i strasznym wnętrzu, niby oszalałe zwierzę. Formuławolności jako uświadomionej konieczności nie jest bowiem marksistowskimwymysłem. Żołnierz rusza przeciw wrogowi w obroniewłasnego kraju dlatego, że jest to jego wolny wybór w obliczu konieczności,jaką był atak na rodzinny dom. Brat Albert wybrał pomocbezdomnym, rezygnując z obiecującej kariery artystycznej, bouważał, że jest to ważniejsze, choć pewnie mniej przyjemne od bywaniaw malarskich salonach. Wybieram ciche życie z ukochanąkobietą, choć może przyjemniejsze byłoby uwodzenie innych chętnychdam. Sam się ograniczam, bo tego chce moja wolna wola wolnegoczłowieka. Żołnierz mógł żyć w miarę wygodnie, choć w niewoli.Niedoszły brat Albert mógł wystawiać pokupneobrazy w Paryżu i Monachium. BohaterDżumy Camusa mógł nie przeciwstawiać się zarazie,lecz uciec z miasta. Zgnojony w łagrze sowieckidysydent mógł być ozdobionym lauramiakademikiem, opływającym w zaszczytyi pieniądze chwalcą reżimu. I tak dalej, i takdalej... Cóż byłyby warte decyzje żołnierza,Wypełniona sensem jesttylko ta decyzja wolnegoczłowieka, który w obliczuuświadomionej i dobrowolnieprzyjętej koniecznościcoraz bardziejsiebie ogranicza.przyszłego brata Alberta, lekarza w obliczu zarazy, obiecującego uczonego,który zostaje dysydentem, gdyby tylko m u s i e l i? To ichwolność nadaje ostateczną wagę tym rozstrzygnięciom, opromieniaokrutny świat, w którym się znaleźli. To nieprawda, że – jak chcąliberałowie – wybór niczym nieograniczonego człowieka, który robico chce, jest sednem wolności. Zainwestuję w biznes albo złożę pie-139


JERZY SURDYKOWSKIniądze do banku. Pojadę do Zakopanego albo na Majorkę. Nie, to niema żadnej wagi, żadnego znaczenia, żadnego sensu, o tym zapomnimyjuż jutro, najdalej pojutrze... Wypełniona sensem – jak winne gronosokiem – jest tylko ta decyzja wolnego człowieka, który w obliczuuświadomionej i dobrowolnie przyjętej konieczności coraz bardziejsiebie ogranicza, coraz mniej dla siebie pragnie i coraz mniej się spodziewa,coraz mniej miejsca zajmuje na tym świecie, coraz bardziejustępuje innym, aż wreszcie u kresu tej niedostrzeganej i niedocenianejprzez ludzi wędrówki może – kto wie? – zobaczyć nawet Boga.Istotą wolności nie jest swoboda ani tym bardziej samowola. Niejest nią nawet uświadomiona konieczność, obojętnie, czy w wersjiMarksa czy lorda Actona. Jest nią boskie rozdarcie pomiędzy dobrema złem z możliwością uczynienia zarówno jednego, jak i drugiego,ale z niepewnością co do oceny i z trwożnym lękiem przedskutkami. Boskie, bo to Bóg (obojętnie, czy w Niego wierzymy czynie) – na pewno coś wyższego od nas, ostatecznie niech będzie, żeewolucja – postawił nas wobec tego wyboru, nie dając ani narzędzi,ani kompasu, ani nawet siły.Poprzednie eseje filozoficzne Jerzego Surdykowskiego z cyklu „Wołanieo sens” ukazywały się nieregularnie od roku 2000 w dodatku do dziennika„Rzeczpospolita” – „Plus-Minus”. W tym roku ich poszerzone wersjeukażą się nakładem wydawnictwa „Prószyński i S-ka”.JERZY SURDYKOWSKI, ur. 1939 r., pisarz, dziennikarz, publicysta,obieżyświat. W latach 1970-80 wiceprezes SDP. W latach 1990-1996konsul generalny w Nowym Jorku; od 1996 roku ambasador Polskiw Tajlandii. Ostatnio wydał: SOS (2005).140


TEMATY I REFLEKSJEO RÓŻNYCH GODZINACHHalina Bortnowska* * *SenIzba ni ciemna, ni jasna. Spokojnie stoją przy ścianach stare meble.Stół na środku przykryty czystym obrusem. Domowo. Czy śniłomi się, że za oknami stare krzaki bzu, jak u dziadków w Dąbkach?Czy to dopowiedziałam sobie?Rzecz dziwna: nie wiem, czy miałam tam wejść, czy – przeciwnie– wyjść przez próg półotwartych, białych drzwi. Drzwi! To drzwi sąnajważniejsze i przejście, na które czekam. Wtedy ktoś podaje mibukiet: to są śnieżyczki owinięte świeżym wilgotnym mchem.„Effekty” kampaniiOdkąd przeczytałam Kysia Tatiany Tołstoj, „efekty” – a raczej,jak tam: „effekty” – to dziwne wynaturzone właściwości, narośle,dodatkowe narządy, części ciała wzięte z modeli innych gatunków.„Effektem” traumatycznego wydarzenia jest na przykład to, że bohaterma ogonek, jego piękna narzeczona – groźne pazury na palcachstóp (jak cała jej rodzina), a pewna sympatyczna kobieta – koguciegrzebienie na całym ciele. „Effekty” są groźne, choć właściwienie bardzo przeszkadzają żyć z pozoru normalnie.141


142HALINA BORTNOWSKADopiero co zakończona (?) kampania wyborcza przyprawia liczneumysły o coś, co jest psychicznym, moralnym „effektem”. Niewiem jeszcze, jak to określić w kategoriach ogólnych. Na razie niechwystarczy przykład. Jak mi donoszą młodzi przyjaciele, wyraźny „effekt”kampanii pojawił się na warszawskim Wydziale Nauk Politycznych.Otóż więcej niż połowa przyszłych politologów chce wybraćlub już wybrała szczególną specjalność: „marketing polityczny”. Kusiich miraż, że oddawać będą poszukiwane, intratne usługi: za 10 milionów(walutę ustali się później) z każdego zrobią prezydenta. Tooczywiście miraż. Gdy „offerentów” cennej usługi będzie tak wielu,prawdopodobieństwo skutecznego jej wykonania spadnie, cena, czylidochód marketingowy, też spadnie, a wymagany kapitał wzrośniepoza zasięg większości chętnych. Mylne jest też, moim zdaniem, określeniespecjalności; marketing tak, ale czy „polityczny”? Z politykiw interesujących, poważnych znaczeniach zostaje tu tyle co ze sztukiw klakierstwie. (Może to sztuka głośna, ale inna).Myślę też, że „effektem” tej kampanii – szerszym, obejmującymmoże miliony ludzi, będzie rosnąca niezdolność do uczestniczeniaw procedurach demokratycznych, przede wszystkim w wyborach.Niechęć – niesłusznie utożsamiana z wyborczym lenistwem – jestkonsekwencją ostrego poczucia nierzeczywistości udziału. Jak przekonaćludzi, że mogą wiedzieć, co dla nich wyniknie z naciśnięcia tejalbo innej wyborczej dźwigni? Wiedzieć choć tyle, by to mogło byćmotywem do udziału.Mój ojciec, na starość skwapliwy brytyjski wyborca, wiedział, jakgłosować, jeśli chce obniżki podatków, a jak, jeśli chce naprawy falochronówna wyspie Wight, gdzie mieszkał.Marketingowcy szykują się, by jeszcze skuteczniej (?) nas bujać.Oto „effekt”.Święty MarcinKsiądz od ołtarza zachęca, byśmy przybliżyli sobie postać świętegoMarcina. Czy to przypadek, że dziś tylu młodych tak ma na imię?Czy znają legendę – a może prawdę – choćby o jednym z czynów


TEMATY I REFLEKSJEświętego Marcina, tym najbardziej utrwalonym w pamięci Kościoła?Bo właściwie to jedno opowiada się o nim – historię o tym, couczynił w pewien bardzo zimny dzień, może poranek. Wydaje się, żedziś, 11 listopada, obchodzimy pamiątkę tego właśnie wydarzenia,a nie chwalebnego odejścia świętego biskupa, który – coś jak JanPaweł II – do końca późnej starości nie odmawiał pracy dla swegoludu (jeśli jeszcze jest mu potrzebna).A więc w ten zimny dzień młody żołnierz Marcin widzi przemarzniętegoubogiego. Dzieli się z nim swoim płaszczem. Może naprawdęprzecina twarde komiśne sukno jasną klingą miecza. Daje połowę.To starczy, płaszcz jest obszerny, to właściwie peleryna obfitymi fałdamiokrywająca jeźdźca. Dlaczego dar z połowy tylko, co wydajesię bezsensowne. Może po to, byśmy wiedzieli, że Marcin nie ma dlasiebie w zapasie drugiego okrycia. Może z roztropnej zapobiegliwości:połowę trudniej przehandlować na wino i dziewki. A może Marcinchciał nosić połowę płaszcza ze świadomością, KOMU drugąoddał, że teraz będzie tak, jakby jeden płaszcz wspólnie okrywał uczniaMarcina i Nauczyciela w osobie ubogiego?To wszystko sobie wymyślam, bo sama nie znam dokładnie świętomarcińskiejlegendy. Pamiętam jeszcze tylko obraz Breughla, właściwiedwa, dziwnie podobne: Jezus jest krzyżowany, Marcin oddajepół płaszcza – i to dzieje się w tłumie ludzi zajętych innymi swoimisprawami. Wydarzenia prawie nikt nie dostrzega. (Czy nie tak, niepostrzeżenie,ginął też Ikar?). Na płaszczu Marcina nie koncentrująsię spojrzenia. Ani na ubogim. Są jakby niewidzialni. Jestem wdzięcznamalarzowi za tę wizję.Apokryf. Midrasz zastępujący niedosłyszalne kazanieTalent. Moneta z Twojej mennicy. Przerażająca. Ślepa, bez żadnegowizerunku ani napisu. Nie wskazuje, czyja jest. Ciąży w palcach,w dłoni. Przeciera sakiewkę. Dławi zawieszona na szyi w mocnymworeczku. Pas, w który ją zaszywam, opada krzywo na biodrai zdradza jej obecność.Kiedy pochylam się nad bruzdą, czuję pokusę, aby talent tampochować, zagrzebać, ukryć, rzucając na to miejsce łęty i kłącza perzu.143


144HALINA BORTNOWSKAWaham się. Ważę monetę na dłoni. Wiem, że zapytasz mnieo zysk.Ten zysk ma być Twój. Stwórz go więc... Takim będę sługą, żeod Ciebie uproszę pomnożenie. Ufam Ci. Rzucam w powietrze ślepąmonetę, najwyżej jak potrafię, jeszcze wyżej niż zdołam, w ręce TwoichAniołów.I oto leżą u moich nóg dwie monety przez C iebie dotknięte,niewidzialnie naznaczone, o Haszem.*Tajemnicza relacja między doświadczeniem, a współczuciem: napewno nie powinnam wierzyć, że wiem, co przeżywa inny cierpiący.Tego nie wie nawet osoba dotknięta pozornie identycznym nieszczęściem.Współczucie to ból powodowany łączeniem się z nieznanymbólem drugiego człowieka. Ból współczucia, ból prawdziwy, własny,bardzo dolegający, zwłaszcza gdy muszę współczuć bezradnie,bezskutecznie. Walczę o szansę skutecznego współczucia.Myślę, że we współczuciu jest pewna komponenta złudzenia, żena podstawie swoich doświadczeń jednak mogę wyobrazić sobie bóldrugiego człowieka. Może to nie całkiem błąd – może coś przeżywaminaczej, może współczuję inaczej dzięki własnej obolałości, dziękibliznom.Może dlatego, że chcę lepiej współczuć, podejmuję wysiłek, chybanie całkiem zbędny: wbrew instynktowi, pokonując niechęć i opór,wracam myślą do najgorszego, co było mi dane przeżyć. Szukamjakby dna. Nikomu o tym nie mówiłam, aż dziwię się, że pamiętam.To było w „obozie przejściowym” – Durchgangslager Burgweide,w okolicy wrocławskiego przedmieścia Psie Pole. Już na początkuPowstania Warszawskiego do tego obozu bez ładu czy choćby zbrodniczegosensu kierowano transporty wypędzanej z Warszawy ludności.W obozie było już tak ciasno, że gdy ludzie się pokładli w barakachi na ziemi w przejściach, trudno się było między nimi przemknąć.Moja matka z trudem zdobyła dla nas miejsce wewnątrz baraku. Tobyło szczęście, bo choć był sierpień, nocą na dworze przejmowałozimno i wilgoć. Ja byłam coraz bardziej chora, z coraz większą go-


TEMATY I REFLEKSJErączką i biegunką. W końcu nie miałam siły wstawać, leżałam półprzytomnawe własnym kale. Udawałam, że nie słyszę, że nie rozumiem,jak ludzie obok krzyczą na mnie i na moją matkę – że jak takmożna pod siebie robić i żeby nas z tego baraku wyrzucić, bo to pewnietyfus.Nie wiem, nie pamiętam, może do mnie nie dotarło, czy naswyrzucono w tłum na zewnątrz czy nie. Teraz nagle wrócił do mnieton tamtego gniewnego krzyku – był w nim wstręt, oburzenie i groźba.Coś z najpierwotniejszego odruchu stada – w którym słabość budzinienawiść. Straszną rzeczą jest naturalność, oczywistość tego zjawiska,jego przyrodniczy charakter.Kiedy moja choroba minęła – chyba już następnego dnia (niebyła to infekcja, tylko taka postać szoku, jak się domyślał wuj – profesorpediatra) – byłam tylko słaba i dziko głodna, ale z jasną głowąi tak spokojna, jakbym w lagrze była od zawsze. Niczego nie deklarującsłowami, nic sobie nie mówiąc, wiedziałam, że wszystko jestmożliwe i że tu ludzie sobie nawzajem odmawiają bycia ludźmi.Gnieździliśmy się już nie w baraku, lecz pod jakąś otwartą wiatą.W dzień grzało słońce. Jakoś wkrótce przywołał mnie do drutówpolski robotnik z baraków, gdzie osobno mieszkali niewolnicy oddawna przebywający tu na robotach. Po kryjomu włożył mi w ręceduży ugotowany kartofel i jeszcze pomidor. Płakałam, że to mam,ale jeszcze bardziej z radości, że ten człowiek to zrobił.Czeski łącznikKoncert Jaromira Nohavicy w Warszawie. Na uboczu, w niemalpodmiejskiej sali. Przeżycie z tych istotnych, rozgrzewających serce.W moim odczuciu: sama esencja czeskości. Tak w moich wspomnieniachobecny jest czeski świat.Pierwszym świadkiem był wytrwale czytany Egon Erwin Kisch,mistrz przywołującego klimaty reportażu. Więc już jakby coś wiedziałam,przeczuwałam więcej, nim znalazłam się w Pradze i dziękiJ. V. poznałam sporo ludzi – wtedy „dysydentów” – w ich nasyconychtradycjami trochę jakby krakowskich mieszkaniach, gdzie po145


HALINA BORTNOWSKAszlachetnych lśniących parkietach chodzi się boso. Obok przetrwalnikówpraskiej wiosny, obok pełnego determinacji bycia sobą praskichchrześcijan było tam też mnóstwo muzyki i poezja, i zielonkawo-złocistewino w „Zielonej Żabie” – i kto to mówił? Prawie napewno B. B. pracujący na taksówce teolog – „Szwejk jest diabłem”.Noszę w sobie „otazký” z tej wizyty (także te, z którymi w zakrystiiu Elżbietanek zgłaszały się dzieci. Teraz te dzieci są dorosłe, możemają już wnuki).To wszystko – i moje prawa do mostu Karola, i milczenie przygrobie Jana Palacha – wszystko wraca z dźwiękiem gitary i harmonii,i głosu Nohavicy. Nohavica mówi po polsku jak V., z czeskąmelodią i pełną swadą. Mówi, że w pociągu, jadąc na ten jeden jedynykoncert (w ramach Oppa), uczył się polskiej wersji swojej pieśni,której długo nie śpiewał wcale, sądząc, że mówi ona o czymś, codzisiaj raczej nie do pojęcia. A pieśń jest o gwieździe znalezionej w błocie.O gwieździe, która komuś spadła z czoła lub z ramienia. Ta znalezionagwiazda niesie ból w sercu i jest po niej dziura w niebie.Gdyby można było w życiu czasem zawrócić – jak w pisaniu wspomnień– zawrócić i rozwinąć, rozbudować, pociągnąć dalej krótkiurwany rozdział. Niech Jaromir śpiewa jeszcze.Z przeglądu noosfersyNoosfera. To o „noosferze”, nie o „neosferze” pisał Teilhard deChardin, ekstrapolujący swoją wizję przyrody na świat poznawczychi emocjonalnych doznań gatunku człowiek – świat Wiecznego Człowieka.Noosfera na wzór biosfery pokrywającej Planetę.W noosferze – tak czuję – pełno jest zaguźleń, skłębień, przerastaniajednego w drugie. Nie jest to domena kartezjańskiej jasności –bliższa jest organicznemu rozrostowi, pączkowaniu, symbiotycznymzwiązkom, a nie geometrii.Jedno z takich szkodliwych splątań powstało wokół pojęć określającychpewne ważne antywartości. Natrafiam na takie splątaniew dokumentach agend Rady Europy i kolejnych międzynarodowych146


TEMATY I REFLEKSJEdebatach: rasizm jako główna oś myślenia w kwestiach zahaczającycho dyskryminację i nietolerancję. To „rasizm” służy jako hasłowywoławcze, a potem ruszamy w stronę konkretów. Na przykładtakich, jak antysemityzm, dyskryminacja Romów, nietolerancja wobecgejów, a nawet przemoc wobec kobiet czy paskudne kpiny z feministek.W tych wszystkich postawach „anty” istotnie jest coś wspólnego,ale jeśli słowo „rasizm” coś znaczy, to w większości sytuacji,które nas bolą, wcale nie o rasizm chodzi. Tym czymś wspólnym jestjuż raczej nietolerancja, względnie – ksenofobia. W ostatecznym rozrachunkugotowość wykluczania z człowieczeństwa.Od fobii, czyli przesadnych nieracjonalnych lęków i wstrętów,prosta droga do agresji.Czują to pająki, ofiary ludzkiej arachnofobii. Tu uczynię dygresjęi wspomnę pewną zastanawiającą historię. Dobrych kilka lat temubraliśmy udział w bardzo poważnej konferencji w Berlinie, w parkowejrezydencji w Wannsee. Obradowało tam zwołane przez AkademięEwangelicką międzynarodowe gremium chcące wspólnie przemyślećlos i drogi pomocy dla ofiar zbrodni nazizmu, południowoafrykańskiegoapartheidu i NRD-owskiego systemu zniewolenia. I otopewien duży pająk, krzyżak zresztą, pracowicie przegrodził jednąz uczęszczanych ścieżek ogromną, cudownie skonstruowaną siecią.Proszę sobie wyobrazić, że nikt z kilkudziesięciu uczestników konferencjinie zniszczył tej sieci. Wszyscy cofali się z podziwem i wybieraliinną trasę. Co rano sieć krzyżaka majaczyła obsypana gęstą rosą,lśniła w słońcu, drżała, gdy przebiegał po niej jej ośmionogi twórca.Świat bez arachnofobii jest piękny.Polska choroba to nie rasizm, lecz nacjonalizm wykluczający,odpychający wszelką inność, która mogłaby polskości towarzyszyći do niej przylgnąć – na różnych dobrych warunkach, wzbogacającobie strony.Nacjonalizm wykluczający nie ma nic wspólnego z patriotyzmem,z miłością do swojego, która czyjegoś nie musi wykluczać ani baćsię.Miłość do swojego ma naturalne powinowactwo do dyskrecji.Myślę, że „swoje” naprawdę kocha się jakby wstydliwie, nie czując147


JUŻ W SPRZEDAŻYHALINA BORTNOWSKAżadnej potrzeby mówienia o tym.Jeśli koniecznie trzeba mówić, toczłowiek raczej zmusza się dotego i nie wypuszcza balonikówwielkich słów.Eric-Emmanuel SchmittOpowieścio NiewidzialnymZbiorowe, pięknie ilustrowanewydanie trzech bestsellerowych powieściErica-Emmanuela Schmitta –Oskar i pani Róża, Pan Ibrahim i kwiatyKoranu oraz Dziecko Noego. W swychksiążkach Schmitt pokazuje, że wymiarduchowy, niezależnie od tego,jaką religię wyznajemy, stanowiistotną część naszego życia i uczy czytelnikówotwartości wobec niego. Teopowieści mówią o nadziei, miłości,śmierci, tolerancji, pokonywaniu własnychlęków i poszukiwaniu tożsamości.W sposób zabawny i wzruszającyopisują też relacje między dziećmia dorosłymi – relacje, dzięki którymkażda ze stron zyskuje coś bardzo ważnego.148Otrzymałam w życiu cenne„lekcje patriotyzmu”, ale nie byłyone wpisane w żaden program.I nie polegały na oracjach.W noosferze – w jej wycinku„radiosfera” – dzieje się coś, co jestzgodne z duchem otwartego patriotyzmu:nowy cykl audycji AnkiGrupińskiej o tożsamościach –o złożonych tożsamościach, zrośniętychczy zrastających się z polskimpniem (Tok FM, sobotagodz. 19, niedziela godz. 17). Słuchamtych audycji, gdy tylko mogę.Powinna powstać z nich książkalub książki z płytowym załącznikiemi z opaską „ANTIDOTUM”.Słuchając – odetchniesz.


TEMATY I REFLEKSJERUBRYKA POD RÓŻĄMałgorzata ŁukasiewiczWymownei niejednoznaczneU Andersena dydaktyczna intencja traci ostrośći gubi się w gąszczu bezinteresownie obudzonychdo życia szczegółów. Niezwykłe rzeczy dzieją sięw powszedniej scenerii, na wiejskim podwórku,na miejskiej ulicy z rynsztokiem, w kuchni,w biedermeierowskim salonie.W życiu człowieka jest taki moment, kiedy człowiek dowiadujesię, że bajka i baśń to nie to samo. Że bajki to Ezop, La Fontaine,Krasicki i Mickiewicz, a bracia Grimm, Andersen, Tysiąc i jedna noci Baśnie różnych narodów to baśnie. Bajka to dowcip i morał, baśń tomit, legenda i fantazja. Przedtem różnice nie rzucały się tak bardzow oczy. Wszystko działo się gdzieś daleko, były różne cudeńka, zwierzętagadały, bohaterowie mieli ciężkie przeprawy. Wszystko mieściłosię zgodnie i wygodnie w jednym worku, a wychodziło z workaprzywoływane formułą „opowiedz mi coś”. Do czasownika „opowiadać”jakoś zawsze bardziej pasuje dopełnienie „bajka”. Tymczasemwedle gatunkowych dystynkcji to, co się tak świetnie nadaje do opowiadania,a także do łączenia w jedną wielką i nigdy nie kończącąsię opowieść, albo do dzielenia na odcinki z dalszym ciągiem pozostawionymi przyobiecanym na następny raz, jak również do rozbu-149


150MAŁGORZATA ŁUKASIEWICZdowywania i przerabiania na własną rękę i według doraźnych potrzeb– to baśnie.U Andersena na szczęście wszystko się miesza. Pierwszy zeszytBaśni opowiedzianych dzieciom, wydany w 1835 roku, zawierał czteryutwory: Krzesiwo, Mały Klaus i duży Klaus, Księżniczka na ziarnkugrochu i Kwiaty małej Idy. Krzesiwo – najbardziej nasycone tradycyjnymimotywami i dziwami, z wiedźmą, skarbami, śpieszącymina pomoc zwierzętami i zdobywaniem ręki królewny. Historiadwóch Klausów krzepiąco przypomina, że w biedzie można sobiezawsze poradzić sprytem. Księżniczka na ziarnku grochu ma zwartykształt powiastki z puentą, a chociaż porusza się w kręgu ponadczasowychksiążąt i księżniczek, ostatecznie przynosi wizerunek kruchej,nadwrażliwej osobowości: portret artysty po romantyzmie,może ironiczny autoportret autora. Kwiaty małej Idy czerpią jużwyłącznie z własnej autorskiej wyobraźni i mówią właściwie o samejstwórczej mocy opowiadania, o narodzinach nadzwyczajnościze zwyczajności. Dodajmy, że ojciec małej Idy, Just Mathias Thiele,był zbieraczem ludowych baśni duńskich i może to jemu przedewszystkim Andersen chciał pokazać, skąd się biorą baśnie i w ogóleopowieści.U Andersena dydaktyczna intencja traci ostrość i gubi się w gąszczubezinteresownie obudzonych do życia szczegółów. Niezwykłerzeczy dzieją się w powszedniej scenerii, na wiejskim podwórku, namiejskiej ulicy z rynsztokiem, w kuchni, w biedermeierowskim salonie.Magicznymi rekwizytami bywają szlafrok, kalosze i parasol, zapałki,imbryk, igły do cerowania. Ale nade wszystko panuje tu bezgranicznarozmaitość nastrojów i rejestrów: od przytulnego zadomowieniaw codziennym świecie do urzeczenia nieznanym i wielkichwyznań wiary, od czułości do okrucieństwa. Bogusława Sochańska,autorka nowych przekładów Andersena (na razie ukazał się wybórbaśni, czekamy na pełne wydanie, obiecane na wiosnę <strong>2006</strong>) zwracauwagę, że sam autor w kolejnych wydaniach zmienił pierwotny tytułEventyr fortalte for børn („Baśnie opowiedziane dzieciom”) na Eventyrog Historier („Baśnie i opowieści”), i pisze: „Trudne do jednoznacznegosklasyfikowania, łączą w sobie cechy różnych gatunków, sąwśród nich przypowieści, szkice, nowele; są opowiadania, w któ-


TEMATY I REFLEKSJErych znajdujemy szczególne połączenie realizmu i fantazji, są i opowiadaniarealistyczne”.Interesująca historia zdarzyła się jednej z najbardziej znanychbaśni, Nowym szatom cesarza (wspomina o tym Iwaszkiewicz wewstępie do trzytomowego wydania z 1956 roku, a obszerniej piszeJackie Wullschläger w biografii Andersena). W zakończeniu, któreznamy, odbywa się scena wielkiej demaskacji ze sławnym okrzykiem:„Przecież on jest nagi!”. Otóż to zakończenie dorzucił Andersen dopierow ostatniej chwili, w korekcie. Pierwotnie baśń miała się kończyćpo prostu paradnym przemarszem cesarza w niewidzialnychszatach. Powiedzmy: trochę tak, jak kończy się Powiększenie Antonioniego,z drużyną przebierańców grających niewidzialną piłeczką.Ciekawe, jak byśmy ją wtedy czytali? Jako hołd oddany sprawom,które nie każdy potrafi dostrzec – sprawom niewidzialnym, niematerialnym?Jako namysł nad dwuznacznością sztuki, nad grą pięknai pozoru? W całym tekście baśni, kiedy to tkacze siedzą przy „pustychkrosnach”, tną nożycami „w powietrzu”, szyją igłami „bez nici”,autor wprawdzie ciągle nam przypomina, że owi tkacze to „oszuści”,ale widać przecież, że mają w sobie wiele z artystów-wirtuozów.Andersen przychodzi po encyklopedyczno-romantycznej fali entuzjazmudla twórczości ludowej i cudowności, po braciach Grimmi po E. T. A. Hoffmannie. I stawia na coś innego. Chodzi o to, jakopowiadać. Dobre opowiadanie powinno zbliżać się do dialogu,do teatralnej inscenizacji, nie powinno posługiwać się jednym głosem,ale wieloma różnymi. A więc najpierw niechaj wszystko zacznieprzemawiać: zwierzęta, rośliny, bibeloty, żywioły. Antropomorfizacja,nieodłączna od bajki czy baśni, u Andersena przybierapostać powszechnej wymowności. Nawet zorza polarna w Królowejśniegu wydaje głos. Na tym tle jeszcze dotkliwiej zaznacza sięmilczenie małej syrenki.W tej wielkiej wrzawie ma swój udział jeszcze szum skrzydeł,przede wszystkim łabędzich. Łabędzie zawsze były znane jako ptakiApolla i Afrodyty, ptaki, które kochają raz na całe życie, a przedśmiercią śpiewają; od czasów Zeusa także jako ptaki czarodziejskiejprzemiany. Najbezwzględniej – i najwspanialej – obszedł się z tymmotywem chyba Kochanowski. Wziął od Horacego wielki lot poety151


152MAŁGORZATA ŁUKASIEWICZnad światem, ale posunął się dużo dalej, zstąpił pod podszewkę lśniącejmetafory i opisał sam przeraźliwy proceder przemienienia:Już mi skóra chropawa padnie na goleni,Już mi w ptaka białego wierzch się głowy mieni;Po palcach wszędy nowe piórka się puszczająW wieku dziewiętnastym aż się roi od łabędzi, w wierszach, w partyturachpieśni, na scenie opery i baletu. W „małym Brehmie”, nimautor przystąpi do wyodrębniania odmian i opisywania obyczajówlęgowych, znajdujemy stwierdzenie: „Łabędź sunący w milczeniu pobłękitnej wodzie, od wieków osnuty tajemniczymi wątkami baśnii legend, jest żywym ucieleśnieniem poezji”.W 1833 roku Andersen dostał królewskie stypendium i odbył zanie podróż do Paryża, a potem przez Alpy do Włoch. Po powrociedo Kopenhagi wynajął sobie mieszkanie w portowym zaułku Nyhavn,pod numerem 20. Tu zaczął pisać baśnie. Ta sama uliczkamniej więcej sto lat potem stała się scenerią książki Karin MichaëlisDzieci z Nyhavn, jednej z ukochanych książek mego dzieciństwa. Nailustracjach Bohdana Zieleńca Nyhavn wygląda tak samo jak na widoczkuWilhelma Bendza z 1822 roku, zamieszczonym w biografiiWullschläger: wąskie domy ze szpiczastymi dachami i okienkamipoddaszy, nabrzeże i sunące po kanale żaglowce. Postacie: stara samotnakobieta, siostry prowadzące kolekturę, dzieci, gałganiarz, radiotelegrafista,kapitan wielkiej żeglugi, Caruso, chorowity i utalentowanymuzycznie chłopiec, którego matka zadręcza wychowaniemdo świetnej kariery. I tu też pojawia się łabędź. W czasie wielkiejuczty, wydanej przez dzieci Caruso gra na harmonii:Wielka to dla niego radość, że wolno mu dotknąć harmonii, bo matka zawszemu tego zabrania; mówi że to brzydki instrument, dobry dla zwyczajnychludzi i marynarzy, ale zgoła nieodpowiedni dla cudownego dziecka (...).Caruso przyciska harmonię do siebie. Ostrożnie dotyka klawiszy. Potempowoli rozciąga instrument i z harmonii wypływa łagodny ton, niczym białyłabędź, którego widział kiedyś. Łabędzia tego nie może zapomnieć. Było tona jeziorze wśród lasu, kiedy był jeszcze mały. Odtąd nigdy już nie widziałłabędzia.Caruso wsłuchuje się. Dźwięk jest również biały jak łabędź. A gdy przywierauchem do harmonii, czuje, jak dźwięk sunie powoli, by zniknąć w szuwa-


TEMATY I REFLEKSJErach. Caruso zapomina, że ma grać do tańca. Znów szuka tego jedynego, cudownegotonu.Nie mogę opowiedzieć całej historii od początku do końca, alei dzieci, i uczta, i ostateczne szczęśliwe zakończenie, i gałganiarz,który wyszukuje na śmietnikach stłuczone filiżanki, żeby je potemskleić, i siostry z sąsiedztwa, sprzedające losy loteryjne – wszystko tojest, oczywiście, prosto z najprawdziwszej bajki.Za czasów Andersena i potem, za czasów, kiedy dzieci urządzająswój bal, Nyhavn było miejscem raczej biednym, choć pełnym życiai zawijały tam skromne stateczki. Dziś jest miejscem turystycznymi komercyjnym i stoją tu luksusowe jachty. Markowi Bieńczykowi,który przechadzał się po Nyhavn, zdarzyło się, że z takiego jachtuzeszła do niego po trapie „starsza pani z fularem na szyi, w kremowychspodniach” i poczęstowała go winem młodości i przygody,Château Palmer, troisième grand cru classé, rocznik 1986.H. Ch. Andersen, Baśnie, przeł. S. Beylin, S. Sawicki, J. Iwaszkiewicz,Warszawa 1956; tenże, Baśnie, przeł. B. Sochańska, Poznań 2005; B. Sochańska,Pan Andersen czyta bajki dzieciom, „Odra” 7-8/2005; J. Wullschläger,Andersen. Życie baśniopisarza, przeł. M. Ochab (fragmenty baśni,listów i dzienników w przekł. B. Sochańskiej); J. Kochanowski, Pieśni, w:tenże, Dzieła polskie, Warszawa 1972; W. Lackowitz, Der kleine Brehm.Lebensbilder und Charakterzeichnungen aus dem gesamten Tierreich, Berlin1893; K. Michaëlis, Dzieci z Nyhavn, przeł. T. Zabłudowski, Warszawa1955; M. Bieńczyk, Kroniki wina, Warszawa 2001.MAŁGORZATA ŁUKASIEWICZ, tłumaczka, eseistka, autorka monografiiRobert Walser (1990).153


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIEDWUGŁOS O KSIĄŻCE TOMÁŠA HALÍKATomáš Halík,Co nie jest chwiejne, jest nietrwałe. Labiryntemświata z wiarą i wątpliwościami,przeł. Juliusz ZychowiczWydawnictwo WAM, Kraków 2004Anna GłąbW świecie bez murówW jakim świecie dziś żyjemy? W labiryncie – odpowiada Tomáš Halík– w który wpleciony jest labirynt życia każdego z nas. W makrokosmosie,który odbija się jak w soczewce w naszych niespokojnych sercach i rozedrganychmyślach. W świecie, który przypomina rzekę o ciągle zmiennychnurtach, łączącą ze sobą ludzi rozmaitych narodowości, wyznań,poglądów. Ten stan jest następstwem upadku murów i otwarcia granic –nie tylko tych politycznych, ale również tych wewnętrznych. Halík maświadomość, że ta sytuacja wystawia nas na ryzyko niepewności granichoryzontu oswojonego świata. Zarazem przekonuje, że umiejętność oglądaniajednej rzeczy z różnych punktów widzenia, często sprzecznych zesobą, jest darem, a także „misją na te czasy pełne paradoksów”. Przecieżnawet Biblia jest pełna paradoksów i zagadek. Dlaczego? Bóg „widoczniechciał zachować wolną przestrzeń dla wiary i wątpliwości, dla ich wzajemnegospotykania się i zmagania ze sobą”, wyjaśnia Halík.Na jego globie umiłowanym kontynentem pozostaje chrześcijaństwo,za które – jako ksiądz Kościoła katolickiego – czuje się szczególnie odpowiedzialny.Jednak przekonanie o wyjątkowości chrześcijaństwa nie154


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIEoznacza, że duchowy świat Halíka jest niezachwiany. Jak wyznaje – cozbliża jego książkę do Confessiones świętego Augustyna – jego wiarachwiała się często, ale „w tym zachwianiu był Bóg”. Jego wiarą chwiejąnie pokusy ze strony nowożytnego racjonalizmu, lecz „cześć dla Tajemnicy”,której nie sposób wyrazić za pomocą patetycznych słów. Chwiejenią świadomość niezgłębionej przepaści między nieprzenikalnością Bogai nieumiejętnością wysłowienia, kim On jest. Halík nie wątpi o istnieniuBoga, o Jego dobroci i obecności w świecie. Jego wątpienie – które nazywa„siostrą wiary” – wynika ze świadomości granic poznania i rozumieniaBoga. Istnieje bowiem – jak zauważa – niebezpieczeństwo, żeposługując się wyłącznie własnym wizerunkiem Boga, który jest zawszeniepełny, zamkniemy Go w nim, obojętniejąc na inne możliwe wizje.Chwiejność, którą ma na myśli Halík, nie jest tchórzliwa, pochodzi bowiemz samej głębi rzeczywistości. Chrześcijaństwo nie jest systememskostniałych zasad, pełne jest bowiem – jak stwierdza Benedykt XVI –nieodkrytych jeszcze wymiarów. Pozostaje ono ciągle żywą i aktualnąpropozycją dla współczesnego człowieka, otwartą na improwizację, ponieważjej źródłem jest Bóg kryjący w sobie i objawiający ciągle nowewymiary. Halík doskonale czuje tę wizję chrześcijaństwa. To rozumieniechrześcijaństwa znaleźć możemy również w myśleniu ks. Józefa Tischnera,który w Przekonać Pana Boga mówi:Dotychczas chrześcijaństwo było niczym partytura, wedle której graliśmynasze życie. Mieliśmy przykazania, trzeba się było tylko ich trzymać. Św. Pawełmówi co innego: człowiek jest istotą dynamiczną, uwikłaną w zło i usiłującąznaleźć sposób na jego przezwyciężenie. O ile pierwsza wizja zakłada obrazczłowieka jako istoty posłusznej prawu, o tyle druga widzi w nim istotę twórczą.Musimy nauczyć się być chrześcijanami na sposób twórczy.W tym też sensie religia (słowo to wywodzi się od re-legere, re-lecture)jest czytaniem na nowo naszej historii, historii człowieka i świata w nowymkontekście, reinterpretacją dokonującą się w rzeczywistości torpedującejswą niejednoznacznością i napędzającej swym dynamizmem. Poznającsiebie w całej złożoności – wydaje się sugerować Halík – możemypoznać Boga, zgodnie z maksymą św. Augustyna: „Boga znajdziesz tylkopoprzez poznanie samego siebie”, dlatego też nowym stylem mówieniao Bogu czyni autobiografię, rodzaj teologii duchowej pisanej życiem.Co dzieje się, gdy wiara po drodze gubi wątpliwość? Wiara i wątpliwośćpotrzebują siebie nawzajem, jak biblijne siostry – Marta i Maria.Gdy wątpliwość porzuci wiarę, popaść może w rozpacz lub cynizm; kie-155


156ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIEdy wiara opuści wątpliwość, grozi jej upadek do poziomu ideologii, zimnejobrzędowości. Żyjemy w epoce – pisze Halík – w której „»niezachwianość«rozpuszcza się jak płatek śniegu na ciepłej dłoni”, dlategowspółistnienie wiary i wątpliwości jest nie tylko diagnozą kondycji współczesnejsytuacji człowieka, ale również swoistego rodzaju receptą na życie.Trochę jak dwie karteczki w kieszeni płaszcza z przypowieści chasydzkiegorabina: na jednej jest napisane: „Ze względu na ciebie został stworzonyświat”, na drugiej: „Jesteś prochem i popiołem”. Prawda leżyw koniunkcji tych dwóch myśli.Halík zastrzega, że jego książka nie jest zabawą w Ahaswera, ŻydaWiecznego Tułacza, który pozbawiony jest duchowego domu. Broniąc„wiary z wątpliwościami”, nie ma na myśli „wiary połowicznej”, „chwiejącejsię na obie strony”. Kiedy zatem wątpienie ma sens? Zacznijmymoże od wątpienia, które Halík nazywa grzesznym. Jego egzemplifikacjąjest wątpienie Smierdiakowa z Braci Karamazow, który mówiąco Ewangelii, z podstępnym uśmieszkiem stwierdza, że „o nieprawdziejest to napisane”. Wątpliwość ta jest – zdaniem Halíka – „pretekstem,służącym ukryciu i usprawiedliwieniu przez człowieka jego nikczemnegożycia wobec wymagań stawianych przez wiarę”, a uzasadnienie dlaniej mają stanowić trudności, które wiara wnosi ze sobą do życia. Wątpliwościtakie są tchórzostwem, ponieważ człowiek je żywiący nie potrafirozstać się z Bogiem i wystąpić przeciwko Niemu, a jednocześniewykorzystuje każdą okazję, aby podważyć wiarygodność religii. Nie jestto ateizm, ten bowiem, jak zauważa Halík – gdy jest pewny siebie i szyderczyoraz „dobrze wie, jak to jest z Bogiem” – nie należy do wątpliwości,lecz „z psychologicznego punktu widzenia podobny jest raczejdo religijnej bigoterii i fundamentalizmu”. Kiedy więc wątpienie jestuczciwe? Wątpliwości, które Halík uważa za poważne, są trojakiegorodzaju i odnoszą się do tego, co jest Tajemnicą. Halík wyznaje więc, żewątpi w możliwość zrozumienia napięcia między obrazem dobrego Bogaa istnieniem zła w świecie. Ponadto ma świadomość tego, iż między niepojętościąBoga a ludzkimi wysiłkami Jego uchwycenia w języku religijnymistnieje przepaść, dlatego nie powinniśmy absolutyzować próbwyrażenia tej tajemnicy, ponieważ wpadniemy w pułapkę idolatrii lublekceważenia innych dróg dochodzenia do Boga. Również możliwośćodróżnienia między ludzką a Bożą wolą jest szalenie trudna, dlategopowiedzenie, że tego właśnie chce Bóg dla tej konkretnej osoby, jestwysoce problematyczne, choć nie zaprzecza temu, że każdy człowiekpowinien szukać woli Boga w swoim życiu.


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIEHalík oddziela wiarę od religijności. Religijność to – jego zdaniem –naturalna cecha człowieka podobnie jak poczucie piękna lub humoru,która może być pielęgnowana lub zepchnięta na margines życia. Możnarozpatrywać ją jako zjawisko kulturowe i antropologiczne. Jest ona pewnymhistorycznym, osadzonym w danej kulturze zapleczem wiary – jej„ciałem” czy „garderobą”. Religia jako przekonanie odzwierciedla stylepoki, w której się rozwija. Wiara natomiast przekracza te kontekstualizacje,„jest sprawą wyboru, decyzji, dobrowolnej odpowiedzi na wezwanie– i udaniem się w drogę”. Symbolem religii jest świątynia, tyglemwiary – postawa życia polegająca na naśladowaniu Chrystusa. Kryzysreligii nie jest tożsamy z kryzysem wiary, która w teologii katolickiej jestrozumiana jako spotkanie łaski Boga z wolnym aktem człowieka. Bógwlewa w naturę człowieka tęsknotę za Nim, która przejawia się w poszukiwaniusensu. Odpowiedzią na te poszukiwania jest Objawienie, któreczłowiek przyjmuje (bądź odrzuca) wolnym aktem wiary. Na czym więcpolega kryzys religii? „Jest to kryzys zarozumiałości dogmatycznego językai kryzys wiarygodności religijnych instytucji”, uważa Halík. Dzisiajnie mówi się o osłabieniu poszukiwań duchowych. Socjologowie w latach80. ubiegłego wieku przewidywali, że zainteresowanie religią będziecoraz słabsze. Tymczasem jest na odwrót. O jaki jednak powrót doreligii chodzi? Nie jest to powrót do Kościołów instytucjonalnych, leczpragnienie doświadczenia Boga. Ludzie chcą doświadczyć Boga, a niesłuchać doktrynalnych systemów czy definicji, w świetle których Bógjawi się jako abstrakt. Halík uważa, że na świecie będzie więcej pokojui zrozumienia, kiedy ludzie będą komunikować się nie za pomocą katechizmówi dogmatów, lecz poprzez to, czego sami doświadczyli i w jakisposób szukają odpowiedzi na pytania. Już na początku XX wieku WilliamJames uważał, że intelektualizacje przeżyć religijnych, czyli wszelkieteologie, są wtórne wobec doświadczenia. Można zaryzykować tutwierdzenie, że historyczne podziały religijne są skutkiem właśnie tychkonceptualizacji, choć – paradoksalnie – powstały z lęku przed tym, żesubiektywizm wiary prowadzi do herezji. Czy jednak, aby móc ze sobąrozmawiać o naszych doświadczeniach duchowych, nie musimy w jakiśsposób ich skonceptualizować? Kryzys religii polega dziś również natym, że ignoruje się to, w jaki sposób wielkie prawdy powinny być konkretniewprowadzane w życie. „Widziałem szereg wielkich prawd – piszeHalík – leżących martwo i pokrytych pyłem w zapomnianym miejscu,niczym Golem czekający na rabina, aby tchnął w niego ożywiająceszem wiarygodnego stylu”.157


158ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIEDlaczego na swoją duchową drogę Halík wybrał katolicyzm? Jednymz powodów było to, iż – wedle słów Josefa Zvěřina – jego głównązasadą jest: „»nie tylko, lecz także« – nie tylko wolność, lecz także łaska,nie tylko łaska, lecz także wolna wola; nie tylko Bóg, lecz także człowiek,nie tylko człowiek, lecz także Bóg”. Co jednak drażni Halíkaw chrześcijaństwie? Roszczenie do wyłączności. Dlatego jego wiara w Jezusaz Nazaretu i w prawdziwość chrześcijaństwa nie oznacza deklaracji„Tylko my posiadamy prawdę”. Dlatego na pytanie, która religia jestprawdziwa, odpowiada: „Ta moja”, podobnie jak dziecko na pytanie:„Czyja mama jest najlepsza?”, odpowiada „Moja”. Jest to wypowiedzenieprawdy w horyzoncie miłości. Dziecko, które odpowie na to pytanie:„Wszystkie matki są jednakowe”, to dziwne dziecko, stwierdza Halík.Jednak Bóg, w którego wierzy Halík, nie jest „bożkiem o lokalnych kompetencjach”,lecz absolutną Prawdą, dlatego chrześcijanin i buddyyjskimnich z głębi serca szukający prawdy nie wierzą w dwóch różnych bogów,lecz w Jednego. Elementem ich różniącym są wyobrażenia czymniemania o Bogu. Zatem – wedle dystynkcji między religią a wiarą –różne są ich religie, ale ta sama wiara.W jaki sposób Halík broni się przed oskarżeniami o relatywizacjęwiary chrześcijańskiej? Stwierdza on, że podejmując dialog z wyznawcamiinnych religii, swoją wiarę uważa za „warowny zamek”, w którymznajdują się zarówno komnaty zawierające skarbiec, jak i te, których niemusi bronić. Halík powołuje się tu na orzeczenia Soboru WatykańskiegoII, który właśnie uznając, iż nie wszystkie artykuły wiary mają tęsamą wagę i że należy pamiętać o ich uwikłaniu historycznym i kontekstowym,otworzył drogę do dialogu z innymi religiami. Halík uważa, żezrelatywizować można zewnętrzną, uwarunkowaną historią stronę naszegowyobrażenia i pojmowania wiary, nie zdradzając Bożego Objawienia.Bóg, w którego wierzy Halík, jest – zgodnie z apostolsko-nicejskimCredo – Bogiem wszystkich ludzi, „niespętanym Chrystusem”, którywedług indyjskiego teologa Stanleya Samarthanie powinien już być uważany za „własność” chrześcijańskiej wspólnoty czychrześcijaństwa jako skończonej religii. Chrześcijaństwo należy do Chrystusa,ale Chrystus nie należy tylko do chrześcijaństwa. Dlatego wskazanie na „nieograniczonegoChrystusa” jest nie tyle próbą pozbawienia historycznego chrześcijaństwajego Pana, ile raczej wyrazem głęboko uzasadnionego pragnienia.A mianowicie pragnienia, by wyjaśnić, w jaki sposób uniwersalność Chrystusaprzekracza zarówno wszelkie granice geograficzne i kulturowe, jak i wszelkiegranice duchowe.


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIECzy to znaczy, że Halík postuluje wprowadzenie „religijnego esperanta”,którego zadaniem będzie przezwyciężenie podziałów religijnych?Wręcz przeciwnie – uważa, iż próba uniwersalizacji religii jest „typowooświeceniową niedorzecznością”. Takiego języka religijnego nie sposóbwytworzyć w sztuczny sposób, ponieważ stanowi on oryginalną strukturęrozumienia świata, której nie możemy sprowadzić do wspólnegomianownika bez utraty tego, co stanowi o odrębności i swoistości danejreligii. Oświeceniowe próby sprowadzenia religii do roli narzędzia moralnejpedagogiki wiodły – zdaniem Halíka – do kastracji religii. Cozatem jest najważniejsze w dialogu międzyreligijnym? Chyba najtrafniejwyraził to Stefan Wilkanowicz, laureat Oświęcimskiej Nagrody Pokojowejim. Jana Pawła II: wyznawcom innych religii pokazać nasz skarb, to,co mamy najcenniejszego – Chrystusa – oraz razem z nimi działać narzecz obrony praw człowieka. Myślę, że intuicje Halíka na ten temat sązbieżne z poglądem Stefana Wilkanowicza.Zapytajmy jeszcze raz, czy postawa Halíka nie pociąga za sobą relatywizmu?A czy świadomość własnych ograniczeń i niepełnego wymiarupoznawania i rozumienia rzeczywistości można nazwać relatywizmem?Taka jest kondycja ludzka: rozdarci między sceptycyzmem a ufnościąpoznajemy rzeczywistość w ograniczony sposób – widzimy „jakbyw zwierciadle, niejasno”, jak pisał już św. Paweł. Nieustanne próby rozpoczynaniaposzukiwań od nowa są wpisane w ludzką egzystencję. Halíknie chce przystać na pogląd, że istnieje jedna prawda i jedna religia (coprowadzi do konfliktów i nieskończonego oskarżania się o kacerstwo),ani na przekonanie, że każdy ma swoją prawdę (co z kolei prowadzi doalienacji i obojętności). Propozycja Halíka polega na połączeniuuznania realnego pluralizmu naszych dróg z zaufaniem do ich wymiaru głębinowego,który nie poddaje się pełnemu „posiadaniu” przez nas i co do któregomożemy tylko wierzyć, że nas pomimo wszystko łączy, ponieważ przebłyskujetam, gdzie wbrew wszelkim odmiennościom potrafimy być dla siebie zrozumialii bliscy.Myślę, że na tym polega prawdziwa mądrość Tomáša Halíka, którapomaga rozumieć świat ciągle zaskakujący nas swoją nowością, przyjmującza podstawę wiary zaufanie do sensu rzeczywistości. Żyć ową„wielością dróg” i jednocześnie nie oddalać się od „tajemniczego centrum”,żyć „koanem o ukrytej w głębi jedności wartości, które na powierzchnijawią się jako przeciwieństwa” to zadanie człowieka we współ-159


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIEczesnym świecie. Oby instytucjonalny Kościół potrafił sprostać temuzadaniu, któremu w tak przejmujący sposób był wierny do końca swoichdni Jan Paweł II.ANNA GŁĄB, ur. 1979, doktorantka w Katedrze Historii FilozofiiNowożytnej i Współczesnej na Wydziale Filozofii KUL.Piotr GraczykTurystykateologicznaTomáš Halík to człowiek odważny i doświadczony. „Podziemnyksiądz” wyświęcony potajemnie w komunistycznej Czechosłowacji, terapeutanarkomanów, wykładowca akademicki, niepokorny indywidualistai nieuleczalny intelektualista w stylu Sartre’owskim, czujący nieodpartąpotrzebę zabierania głosu w sprawach publicznych – w sumienieprzeciętna osobowość, kapłan nietypowego formatu. Cieszę się, żejest w Kościele miejsce dla takiego duchownego – bo Kościołowi potrzebnesą nie tylko zawsze obliczalne, posłuszne i prostoduszne psy, alei koty, które lubią chadzać własnymi drogami. I cieszę się, że katolicyzmma takiego pisarza religijnego – nie tylko wszechstronnego erudytę biegłegow historii, teologii, filozofii, psychologii i socjologii, ale i uczonego,który, choć wykłada na najlepszych uczelniach świata, jest postaciąna wskroś antyakademicką, to znaczy niezdolną do wyprodukowania –jak by to ujął Gombrowicz – „dwudziestu książek o życiu pszczelarzy”bez zająknięcia się o niepokojach i rozterkach dręczących samego autora.Halík, jak św. Augustyn w Wyznaniach (ale także jak autor innychWyznań, Jean-Jacques Rousseau, a może i jak Nietzsche, autor Eccehomo), pisząc o problemach filozoficznych i religijnych, pisze zawszeo sobie; umie pokazać, że sam jest ich częścią – że zmagając się z nimi,zmaga się ze swoim życiem. Na dodatek Halík pisze jasno i żywo, nigdynie wpadając w ton profesorski, a zarazem nigdy nie stawiając niskopoprzeczki sobie i czytelnikowi – wiele się z tej książki można nauczyć.Czego chcieć więcej?I tu zaczyna się mój kłopot z Halíkiem. Kłopot nie polega na tym, żejego poglądy budzą we mnie sprzeciw. Wręcz przeciwnie, czytając jego160


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIEczesnym świecie. Oby instytucjonalny Kościół potrafił sprostać temuzadaniu, któremu w tak przejmujący sposób był wierny do końca swoichdni Jan Paweł II.ANNA GŁĄB, ur. 1979, doktorantka w Katedrze Historii FilozofiiNowożytnej i Współczesnej na Wydziale Filozofii KUL.Piotr GraczykTurystykateologicznaTomáš Halík to człowiek odważny i doświadczony. „Podziemnyksiądz” wyświęcony potajemnie w komunistycznej Czechosłowacji, terapeutanarkomanów, wykładowca akademicki, niepokorny indywidualistai nieuleczalny intelektualista w stylu Sartre’owskim, czujący nieodpartąpotrzebę zabierania głosu w sprawach publicznych – w sumienieprzeciętna osobowość, kapłan nietypowego formatu. Cieszę się, żejest w Kościele miejsce dla takiego duchownego – bo Kościołowi potrzebnesą nie tylko zawsze obliczalne, posłuszne i prostoduszne psy, alei koty, które lubią chadzać własnymi drogami. I cieszę się, że katolicyzmma takiego pisarza religijnego – nie tylko wszechstronnego erudytę biegłegow historii, teologii, filozofii, psychologii i socjologii, ale i uczonego,który, choć wykłada na najlepszych uczelniach świata, jest postaciąna wskroś antyakademicką, to znaczy niezdolną do wyprodukowania –jak by to ujął Gombrowicz – „dwudziestu książek o życiu pszczelarzy”bez zająknięcia się o niepokojach i rozterkach dręczących samego autora.Halík, jak św. Augustyn w Wyznaniach (ale także jak autor innychWyznań, Jean-Jacques Rousseau, a może i jak Nietzsche, autor Eccehomo), pisząc o problemach filozoficznych i religijnych, pisze zawszeo sobie; umie pokazać, że sam jest ich częścią – że zmagając się z nimi,zmaga się ze swoim życiem. Na dodatek Halík pisze jasno i żywo, nigdynie wpadając w ton profesorski, a zarazem nigdy nie stawiając niskopoprzeczki sobie i czytelnikowi – wiele się z tej książki można nauczyć.Czego chcieć więcej?I tu zaczyna się mój kłopot z Halíkiem. Kłopot nie polega na tym, żejego poglądy budzą we mnie sprzeciw. Wręcz przeciwnie, czytając jego160


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIEksiążkę, często odnajdywałem własne poglądy na tematy związanez wiarą, sformułowane lepiej niż sam umiałbym je wyartykułować. Niemalza łatwo przychodziło mi się z Halíkiem zgadzać. Tak, wiara a religia,miłość a instytucja to nie jest jedno i to samo; to drugie jest czymśw rodzaju łupiny, zewnętrznej powłoki tego pierwszego, kryzys tej powłokinie musi za sobą pociągać kryzysu treści, tym bardziej że forma,która zdaje się na naszych oczach rozpadać (przynajmniej na Zachodzie),to tak naprawdę tylko nieudana dziewiętnastowieczna próba dogonieniaówczesnego świata przez katolicyzm (w istocie zmierzająca doprzekształcenia nauczania Kościoła w rodzaj quasi-nauki czy quasi-ideologii,w której sam Kościół sprowadzony zostałby do roli quasi-partiipolitycznej). Tak, teologia chrześcijańska od swego zarania uwięzionajest między biblijnymi przypowieściami a pojęciami greckiej ontologii;jest to napięcie nierozwiązywalne, ale twórcze, nie pozwala ono zastygnąćteologii w jakiejś ostatecznej sztywnej formule, wciąż domaga sięod nas nowego wysłowienia istoty naszych relacji z Bogiem. Tak, „śmierćBoga” – jeśli rozumieć pod tym pojęciem kryzys chrześcijaństwa instytucjonalnego– przypomina pod pewnymi względami upadek muru, któryprzez większość XX wieku oddzielał od siebie wrogie systemy polityczne– niesie więc w sobie nie tylko zagrożenia, ale i szanse. A jednak – imbardziej się z tą książką zgadzałem, tym bardziej mnie ona rozczarowywałai nawet po trosze nudziła. Nie do końca jest dla mnie jasne, dlaczego,i chciałbym, żeby tekst niniejszy był nie tyle „recenzją”, ile poszukiwaniemźródła tego dyskomfortu. Jeśli miałbym prowizorycznie i metaforyczniezlokalizować przyczynę tego rozczarowania, mógłbym to zrobićna przykład tak: w myśleniu najbardziej interesująca wydaje mi się taniebezpieczna chwila, kiedy myśli porywane są przez żywioł tego, comyślane, kiedy przestaje się panować nad własnymi założeniami i celami;kiedy filozof „nurkuje” w ten porywający go żywioł myślenia i wypływaw miejscu dla siebie nowym i niespodziewanym. Halík (w przeciwieństwiedo wielu kościelnych teologów skrępowanych troską o zgodnośćwłasnych wypowiedzi z olbrzymią papierkową robotą, jaką Kościółwykonał w ciągu wieków, aby utrzymać rwący nurt wiary w instytucjonalnymłożysku) sprawia wrażenie, że nie boi się rozpętanego żywiołumyślenia. Ale – tu moja pretensja – gdziekolwiek Halík by zanurkował,w jakiekolwiek podwodne ryzyko by się wdał, zawsze wynurza się z topieliw bezpiecznej zatoce pod opieką Ratownika, który nigdy nie możezawieść. Miłosierdzie Boskie to według Halíka cudowny mechanizmzamieniający najgroźniejszy nawet ocean idei w brodzik, w którym nikt161


162ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIEsię nie może utopić. Czy to źle? Czyż nie jest to pogląd chrześcijański?Nie wiem. Chrześcijaństwo nie tylko krzepi, pociesza, podtrzymuje naduchu i zaprasza wszystkich do środka, zachęcając do zabrania głosu(„Poszukiwać prawdy – mówi Halík – to dbać o to, by żaden głos niezostał wykluczony”). Chrześcijaństwo to Krzyż, rozłam, wojna z samymsobą, w której zwycięstwo wcale nie jest zagwarantowane; o której nietylko nie wiadomo, czy się „dobrze” skończy, ale także do końca nie jestpewne, co to znaczy „dobrze”. Chrześcijaństwo to także pustynia, naktórą się wychodzi i nie wiadomo, czy się z niej powróci. U Halíka tymczasemz góry niejako jest oczywiste, że wiara chwieje się tylko po to,aby nie upaść, a „wolno puszczona” z łuku strzała, niczym w popularnychpodręcznikach buddyzmu zen, zawsze trafia do celu...Książka Co nie jest chwiejne, jest nietrwałe to zbiór kilkunastu esejówpodzielony na trzy grupy. Pierwsza nazywa się Labirynt świata, drugaLabirynt własnego losu trzecia Labirynt filozofii religii. Punktem wyjściakażdego z tych esejów jest jakieś wydarzenie z życia autora. Pierwszagrupa esejów zdaje sprawę z intensywnej „turystyki konferencyjnej”uprawianej przez Halíka po upadku komunizmu. Jako były dysydent,przyjaciel prezydenta republiki, a zarazem rozchwytywany wykładowcaakademicki, Halík jest bez przerwy zapraszany w najodleglejsze krańceziemi na różnego rodzaju sympozja naukowe i narady polityczne. Samzdaje się przekonany o niewielkiej wartości merytorycznej podobnychspędów – korzysta po prostu z okazji, aby poznawać obce kraje i obcereligie, konfrontować się z nowymi ludźmi, uczyć się z „księgi świata”,jak by to ujął Kartezjusz. Halík opowiada więc o swoich wyjazdach doIndii, Japonii, Egiptu, Moskwy, Waszyngtonu. Nie na konferencję, leczz czystego zamiłowania do przygód i podróży Halík wybrał się też z przyjaciółmina Antarktydę, gdzie uprawiał coś w rodzaju survivalu połączonegoze sportami ekstremalnymi (niemal zginął, jak czytamy, goniącpo podbiegunowym oceanie porwany przez fale katamaran). Punktemwyjścia tekstów zamieszczonych w drugiej i trzeciej części książki sąwydarzenia (czy raczej anegdoty) z życia i kariery akademickiej Halíka,a także z jego działalności publicznej (w pewnym momencie rozważanonawet pomysł – cieszący się aprobatą samego Havla – aby zgłosić kandydaturęHalíka na urząd prezydenta).Konstrukcja esejów jest na ogół taka, że Halík od opisów swoichdoznań i reakcji na odwiedzane egzotyczne miejsca przechodzi płynniedo rozważań na poważne tematy religijne. Podróże po świecie, ale teżprozaiczne wydarzenia z życia codziennego (takie jak rozmowa ze stu-


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIEdentką nielubiącą czytać książek, w których „jest za dużo o Bogu”) stająsię pretekstem do rozważań nad jedyną prawdziwie ważną podróżą duchową,pielgrzymką przez życie ku Bogu – bardziej jeszcze fascynującąniż wszystkie egzotyczne wyprawy. Jest to chwalebny zamysł, ale realizacjabudzi pewne wątpliwości. Mam na myśli zwłaszcza miejsce, z któregoautor patrzy na świat. Ton książki sprawia oczywiście wrażeniecałkowitej szczerości (wierzymy, gdy Halík opowiada, że omal nie zginąłw zimnych toniach oceanu i że zawierzenie całego życia Bogu, połączonez pewną obojętnością wobec własnego losu, poskutkowało w owejchwili nagłym przypływem sił, bez którego cała przygoda zakończyłabysię źle). Można jednak zastanawiać się, czy perspektywa, z której przemawiaw tym momencie Halík kaznodzieja, nie jest w jakiś sposób fałszywai czy nie podważa wiarygodności przesłania całej książki. ZygmuntBauman w książce Globalizacja pisze o podstawowej różnicy międzybiednymi a bogatymi – jest nią w dzisiejszym świecie mobilność.W świecie globalnej ekonomii, w którym zgodnie ze znanym aforyzmemMarksa wszystko, co stałe, ulatnia się i, zgodnie ze słowami Pisma, niktnie zna dnia ani godziny – każdy może z dnia na dzień stracić mająteki pracę, czyli wszystko, co miał, i wszystko, czym był przez całe życie.Z tego względu klasą panującą i skazaną na zwycięstwo w ekonomicznychpotyczkach są ci, którzy z racji wykształcenia, znajomości językówi obycia w świecie zawsze będą umieli uciec z tonącego okrętu; uczestnicyoplatającej całą planetę sieci białych kołnierzyków: ekspertów, doradców,maklerów, brokerów i dealerów. Przegrani są ci, których unieruchamiaw jednym miejscu bieda i brak kulturowej elastyczności – tonowi proletariusze przykuci do jednego miejsca, jednego języka, jednejskali ocen kulturowych. Ideologią tej nowej globalnej klasy wyższej jestpostmodernizm, to jest rodzaj radykalnego kulturowego relatywizmu.Czy w książce Halíka nie dochodzi do głosu jakaś wyjątkowo subtelnai pełna odniesień do tradycji duchowej dwudziestu wieków chrześcijańskaodmiana tej postmodernistycznej ideologii? Nie mam bynajmniejna myśli relatywizmu etycznego. Już raczej egzystencjalny czyontologiczny – chodzi o to, co Kundera nazwał nieznośną lekkością bytu.Czy wiara katolicka, której broni Halík, nie przekształca się w coś w rodzajupocieszenia, że w tym świecie ciągłych przemian i niepewności nieprzydarzy nam się ostatecznie nic złego – bo czuwa nad nami przyjaznasiła opiekuńcza, Bóg, który – jeśli mu zawierzymy i nie będziemy sięzanadto troskali się o samych siebie – wyprowadzi nas w końcu na spokojnewody?163


164ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIECóż można zarzucić takiej wizji? Może zatracenie poczucia tragizmuistnienia? Religia Halíka to budowla, która chwieje się, ale nie upada –dlatego jej rozchwianie nie ma w sobie nic z grozy. Co więcej – stabilnośćtej budowli polega właśnie na tym, że jest ona rozchwiana, że jestw ciągłym ruchu, w stanie wiecznej mobilności. Wiara jest zdarzeniem,biblijny Bóg nie mówi tak naprawdę (to Halík powtarza za Rahnerem)„Jestem tym, który jest”, ale zgodnie z naszą dzisiejszą wiedzą o językuhebrajskim, mówi – „Będę działał!”. Bóg jest zmianą, jest wydarzaniemsię; kiedy nasze życie się zmienia, a nasze dotychczasowe wyobrażeniasię rozpadają, jest w tej zmianie Boża Opatrzność. Skaczemy z miejscana miejsce, z sytuacji w sytuację – sugeruje Halík – ale właśnie ten ruchjest z istoty czymś dobrym, w tym ruchu jest coś boskiego. Czy jednaktam, gdzie nie ma miejsca na prawdziwy i nieodwołalny upadek, możliwyjest prawdziwy dramat?Ksiądz Halík zszedł kiedyś do podziemia – nie tylko w sensie politycznym.Opisuje to pięknie w innej swojej książce Radziłem się dróg.Pójście drogą kapłaństwa miało być ofiarą całopalną, Halík obiecał sobie,że będzie „pochodnią nr 2” (pochodnią nr 1 był Palach). Takieżycie w gotowości na śmierć, życie jako spalanie się, jako umieranie tożycie – w najbardziej źródłowym, sokratejskim i platońskim sensie – filozoficzne,a zarazem najgłębiej chrześcijańskie. Choć jest w tym cośniezręcznego (czy nawet podejrzanego moralnie – coś podpadającegopod paragraf „szukania źdźbła w oku bliźniego”), czytelnik drugiej wydanejpo polsku książki Halíka zmuszony jest zadać sobie pytanie: czywychodząc z podziemia, Halík nie za łatwo odnalazł się w świecie konferencjii politycznych salonów? Czy nie za łatwo wszedł w rolę białejkoloratki (o ile ją nosi) towarzyszącej białym kołnierzykom w ich zglobalizowanymświecie i kojącej ich lęki opowieściami o Bożym miłosierdziui mądrości, jaką przynosi niepewność? Nie mam prawa tego osądzać.Ale muszę skonstatować fałszywy ton w głosie mędrca, który znalazłsię nagle w sytuacji nieporównanie bardziej uprzywilejowaneji bezpiecznej (mniejsza z tym, że pod względem materialnym – przedewszystkim pod względem egzystencjalnym i „akustycznym”, czyli medialnym,pod względem siły i słyszalności swego głosu) od większościswoich czytelników. Mam prawo zastanawiać się nad tą „egzystencjalną”fałszywie brzmiącą nutą w książce Halíka, bo on sam dał mi do tegoprawo, explicite wskazując na łączność między myśleniem a życiem i nadającswoim rozważaniom osobisty, osadzony w życiowym doświadczeniukontekst. Może właśnie ta uprzywilejowana, bezpieczna perspekty-


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIEwa życiowa pozbawiła go wglądu w tragiczną stronę myślenia. Bo myślenieto siła, która nie tylko godzi, ale i rozdziera.W jednym z esejów Halík opisuje swoją wizytę w Egipcie. Po rozmowachz „koptyjskimi i muzułmańskimi teologami i intelektualistami”Halík wyjeżdża na pustynię, aby samotnie pomedytować. Medytacjedotyczą słówka »nic« i jego związku ze starym tematem teologii apofatycznej,z pojęciem „Bożej pustki”. Czytamy więc: „Chyba najgłębsząmyśl o Bogu wypowiedział Mistrz Eckhart. Bóg nie jest w tym świecieobecny, tutaj jest »nic«, a ty sam musisz uczynić siebie »niczym«, abysię z nim spotkać – jak nagi z nagim. Dopóki będziesz się czegokolwiektrzymał, dopóki będziesz przywiązany do rzeczy i wiedzy, nie będzieszwewnętrznie wolny”. A oto niespodziewana puenta: „Wstałem i spróbowałemzetrzeć sobie z twarzy, włosów i brody drobny piasek. Słońceskłaniało się ku skrajowi pustyni, a z daleka zbliżał się jeep mojego przyjaciela”.Wydaje się, że na tym polega problem z tą książką. Jej autor pielgrzymujena pustynię i ociera się o tajemnicę „nicości”. Ale przecież niedoświadcza jej tak jak ktoś, kto na pustyni się zagubił i nie wie, jak sięz niej wydostać, ale jak turysta, który ją jedynie zwiedza, wiedząc, żew każdej chwili może z niej wyjść – bo w tle ciągle widzimy „jeepa przyjaciela”,który z tej granicy nicości zabiera go do wygodnego hotelu i dalej,w kolejną podróż.PIOTR GRACZYK, ur. 1970, filozof, tłumacz. Publikował m.in. w „<strong>Znak</strong>u”i „Tekstach Drugich”. Prowadzi pismo internetowe „Wielki Styl”.Andrzej OsękaNie będącZacheuszemTomáš Halík,Przemówić do Zacheusza,przeł. Andrzej BabuchowskiWydawnictwo WAM, Kraków 2005Brak wiary w Boga określa się w Biblii, w Starym i w Nowym Testamenciejako głupotę. „Mówi głupi w swoim sercu: »Nie ma Boga«”(Psalm 14, 1). „Tak, niemądry jest mój naród, nie uznają Mnie. Są dziećmi165


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIEwa życiowa pozbawiła go wglądu w tragiczną stronę myślenia. Bo myślenieto siła, która nie tylko godzi, ale i rozdziera.W jednym z esejów Halík opisuje swoją wizytę w Egipcie. Po rozmowachz „koptyjskimi i muzułmańskimi teologami i intelektualistami”Halík wyjeżdża na pustynię, aby samotnie pomedytować. Medytacjedotyczą słówka »nic« i jego związku ze starym tematem teologii apofatycznej,z pojęciem „Bożej pustki”. Czytamy więc: „Chyba najgłębsząmyśl o Bogu wypowiedział Mistrz Eckhart. Bóg nie jest w tym świecieobecny, tutaj jest »nic«, a ty sam musisz uczynić siebie »niczym«, abysię z nim spotkać – jak nagi z nagim. Dopóki będziesz się czegokolwiektrzymał, dopóki będziesz przywiązany do rzeczy i wiedzy, nie będzieszwewnętrznie wolny”. A oto niespodziewana puenta: „Wstałem i spróbowałemzetrzeć sobie z twarzy, włosów i brody drobny piasek. Słońceskłaniało się ku skrajowi pustyni, a z daleka zbliżał się jeep mojego przyjaciela”.Wydaje się, że na tym polega problem z tą książką. Jej autor pielgrzymujena pustynię i ociera się o tajemnicę „nicości”. Ale przecież niedoświadcza jej tak jak ktoś, kto na pustyni się zagubił i nie wie, jak sięz niej wydostać, ale jak turysta, który ją jedynie zwiedza, wiedząc, żew każdej chwili może z niej wyjść – bo w tle ciągle widzimy „jeepa przyjaciela”,który z tej granicy nicości zabiera go do wygodnego hotelu i dalej,w kolejną podróż.PIOTR GRACZYK, ur. 1970, filozof, tłumacz. Publikował m.in. w „<strong>Znak</strong>u”i „Tekstach Drugich”. Prowadzi pismo internetowe „Wielki Styl”.Andrzej OsękaNie będącZacheuszemTomáš Halík,Przemówić do Zacheusza,przeł. Andrzej BabuchowskiWydawnictwo WAM, Kraków 2005Brak wiary w Boga określa się w Biblii, w Starym i w Nowym Testamenciejako głupotę. „Mówi głupi w swoim sercu: »Nie ma Boga«”(Psalm 14, 1). „Tak, niemądry jest mój naród, nie uznają Mnie. Są dziećmi165


166ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIEbez rozwagi, nie mają wcale rozsądku. Mądrzy są w popełnianiu nieprawości,lecz dobrze czynić nie umieją” (Jr 4, 22). „Ponieważ, choć Bogapoznali, nie oddali Mu czci jako Bogu ani Mu nie dziękowali, lecz znikczemnieliw swoich myślach i zaćmione zostało bezrozumne ich serce.Podając się za mądrych stali się głupimi” (Rz 1, 21 n).Pamiętam księdza, człowieka wielkiej dobroci (świadczyły o tym jegouczynki), który przyszedł na zorganizowane przez polski episkopat spotkaniez niewierzącymi (jednym z nich byłem ja) i – czułem to – patrzyłna nas jak na Marsjan. Nie dziwił się komunistom; oni zaprzeczali istnieniuBoga i prześladowali wszelki „fideizm” – bo tak nakazywały imzasady systemu. Nie pojmował zaś chyba tych, którzy – deklarując niewiarę– z własnej woli przychodzą do pomieszczeń kościelnych rozmawiaćz ludźmi wierzącymi. Nie po to, by toczyć spór, licząc w nim nazwycięstwo, lecz by dowiedzieć się czegoś, co nas w religii i ludziachreligijnych ciekawi, a co nazwać trudno.Tomáš Halík, słynny czeski kaznodzieja, a także teolog, filozof, socjologi terapeuta, lubi tych, którzy szukają zbliżenia z wiarą, nie całkiemdo niej przekonani i niezbyt chętni, by przyłączyć się do wspólnotywiernych, czyli do Kościoła. Nazywa ich Zacheuszami, od imieniacelnika Zacheusza, o którym wspomina Łukasz w Ewangelii. Człowieków, zwierzchnik celników w mieście Jerycho, bardzo chciał zobaczyćJezusa, gdy ten przechodził przez miasto, lecz nie śmiał do niego podejść.Wdrapał się więc na sykomorę, skrył się w jej liściach i stamtądpatrzył. Przechodzący Jezus wezwał go do siebie po imieniu; powiedział,że chce się zatrzymać w jego domu, i poszedł z nim, choć szemrano:„Do grzesznika poszedł w gościnę”. (Celnicy, czyli poborcy podatkowi,znani byli z przekupstwa i bezwzględności). Zacheusz, skruszony,oddał połowę swego majątku ubogim, a skrzywdzonych przez siebiewynagrodził poczwórnie. Pan zaś powiedział: „I on jest synem Abrahama.Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło”(Łk 19, 1-10).Kazania, w których ks. Tomáš Halík zwraca się głównie do mającychopory przed włączeniem się w tłum rozmodlonych chrześcijan, zebrałon w tomie zatytułowanym Przemówić do Zacheusza. Pisze: „LubięZacheuszów; myślę, że posiadam dar ich rozumienia. (…) Być może ichniechęć do tłumów oraz haseł i sztandarów bierze się z przeświadczenia,że prawda jest zbyt krucha, by można ją było skandować na ulicach”.Może też, tak jak Zacheusz: „zakrywają swoje duchowe tęsknoty i pragnienialiśćmi sykomory – przed innymi, a niekiedy i przed samymi sobą”.


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIEKościół Najświętszego Salwatora w Pradze, gdzie ks. Halík pełnifunkcje rektora i kaznodziei, przyciąga wielu tych, co – jak to określa –„wierzą z zastrzeżeniami” albo też „nie wierzą z zastrzeżeniami”. „Należądo stale rosnącej liczby ludzi, których kiedyś nazwałem »szarą strefą«pomiędzy tradycyjnie wierzącymi katolikami a zdeklarowanymi ateistami.Dziś jednak dobrze wiem, że właśnie ta »strefa« wcale nie jest szara,lecz mieni się wieloma barwami” – mówi o nich Halík. Kaznodzieja wierównież, że przychodzą go posłuchać i tacy, którzy zdecydowanie niewidzą swego miejsca, teraz i w przyszłości, we wspólnocie wierzących –a jednak czegoś szukają w obszarze wiary, sacrum. Do nich także chcedotrzeć i najwyraźniej ma im coś do powiedzenia.Kazania ks. Halíka nie od razu wzbudziły moją sympatię. Nie odnalazłemsiebie w osobie nieśmiałego Zacheusza chowającego się w listowiusykomory, na pierwsze skinienie gotowego do pokuty. Także moja„niechęć do tłumów oraz haseł i sztandarów” bynajmniej nie bierze siętylko z „przeświadczenia, że prawda jest zbyt krucha, by można ją byłoskandować na ulicach”. Słucham z niepokojem, jak pod świętymi znakamii sztandarami wykrzykuje się w tłumie słowa dalekie od prawdy,a skierowane przeciw bliźnim, którzy się jakoś różnią od pozostałych.Oto na przykład biskup wygłaszający homilię z okazji 14. rocznicypowstania Radia Maryja oburzał się na Parady Równości i Wolności.Napominał z patosem: „W Polsce wolność krzyżami się mierzy!”. Rozpoznajemysłowa piosenki Czerwone maki na Monte Cassino: „Ta ziemiado Polski należy / Choć Polska daleko jest stąd / Bo wolność krzyżamisię mierzy!”. W piosence tej „krzyże” znaczą jednak po prostu tyleco „groby poległych”. W ustach biskupa stają się żelaznym argumentemprzeciw tym, którzy występują pod tęczową flagą. Jeszcze raz, jak nasłynnym żwirowisku, wydobywa się krzyże dla pognębienia OBCYCH.Książkę czeskiego kaznodziei czytam w Polsce, gdzie znaczny triumfpolityczny odniosła niedawno antysemicka, ksenofobiczna wersja katolicyzmu.Wiem, że nie cały polski Kościół jest taki, nie potrafię jednakpowiedzieć, ilu wierzących w moim kraju czuje się swojsko, gawędząco masońsko-żydowskich spiskach za pośrednictwem anteny o. Rydzyka,ilu zaś ma inne potrzeby religijne. Ciągle jest to dla mnie niejasne.W wielu ważnych i drażliwych sprawach hierarchowie polskiego Kościołanie zabierają publicznie głosu, tak jakby to były wewnętrzne sprawyowej instytucji.167


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIEKsiądz Tomáš Halík mówi natomiast o sprawach Kościoła i jegokapłanów z niezwykłą otwartością. Słuchając go, wiemy, kto do nas sięzwraca.Jednym z najbardziej poruszających tekstów zawartych w omawianymzbiorze jest Pokuta kapłańska. Kazanie podczas pielgrzymki pokutnejczeskich i morawskich biskupów i księży w Welehradzie.Czerwiec 1999 roku. Ksiądz Halík staje wobec swych braci w kapłaństwie– po tym, jak upadł mur. W starym klasztorze welehradzkimzgromadzili się, czytamy, „księża diecezjalni i zakonni, starsi i młodsi,ci, którzy działali publicznie, i ci, którzy pracowali w ukryciu”. Kaznodziejazachęca wszystkich do wspólnej pokuty, którą każdy podejmieobciążony własnymi grzechami. Powołując się na słowa Ojca Świętego,podkreśla: „Nie było dwóch Kościołów, lecz jeden Kościół – obie jegogałęzie cierpiały, więc niech obie dzielą się teraz swymi owocami”. KsiądzHalík językiem ogromnie obrazowym opisuje „pustkę zimnych plebanii,na których rodziły się grzechy wielu księży”. Mówi, jak kapłani traciliwiarę i przechodzili na stronę jej przeciwników. Albo wykonywaliswoje obowiązki jak rzemiosło. Lub też stawali się fanatykami – a takichoburzają wszyscy, którzy nie żyją i nie myślą jak oni. „Panie – powiadakaznodzieja – Ty wiesz, że na dnie tej klerykalnej gorliwości leży czasemniezdolność do podjęcia swoich obowiązków w sposób naprawdę wolnyi radosny, a być może też ukryta zazdrość względem tych, którzyośmielają się żyć inaczej”.Prawdę mówiąc, spodziewałem się po tej książce głównie tego, że jejautor, kapłan, zechce się do mnie odezwać dobrym słowem, dając mirady, jak do wiary powrócić. Usłyszałem jednak, że ks. Halík mówi rzeczybardzo drastyczne o własnej, kapłańskiej kondycji: „Wiemy, jakie tostraszne, kiedy kapłan (…) krok za krokiem zaczyna wysuwać na planpierwszy swoją osobę, swoją chwałę, swoje cele – aż w końcu całkiemusunie [Boga] ze swego życia, zastępując liturgię bałwochwalstwem, czylisłużbę [Bogu] potraktuje jako pretekst, by jemu służono!”. To mocnesłowa, lecz wiele już razy mówiono o podobnych sprawach.W rozdziale ostatnim, zatytułowanym Doświadczenia ze świata Zacheuszów,znaleźć można uwagę naprawdę bulwersującą:Nie wiem, skąd czerpiemy – patrząc w przeszłość i w przyszłość – wyobrażenieo chrześcijaństwie jako zjawisku masowym. Czy było nim kiedyś? Czypowinno nim być? Ewangelia na pewno nie może pozostać sprawą elitarnoezoteryczną,jest bowiem „dla wszystkich” – ale Nowy Testament sam reali-168


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIEstycznie mówi o naśladowaniu Chrystusa jako o wąskiej i trudnej drodze, którąpójdą nieliczni.Przedstawione przez ks. Halíka widzenie spraw wiary jest bardzo niepo myśli tych, którzy uważają, że na przykład bycie Polakiem-katolikiemdaje w ojczyźnie specjalne przywileje, przynależne większości. Także wpisaniedo jakiejkolwiek konstytucji paragrafów o „chrześcijańskich korzeniach”narodów wydaje się w świetle tych słów słabo uzasadnione.Nie znaczy to jednak wcale, że czeski kaznodzieja ukazuje chrześcijaństwojako drogę mroczną, składającą się z samych tylko umartwień.Przeciwnie, nie uważa, że życiu człowieka powinien towarzyszyć nieustannystrach przed grzechem. Wyśmiewa (w ślad za Bonhoefferem)kapłanów, którzy rzucają wiernych „na kolana dwoma ciosami: »jesteśgrzeszny!« i »umrzesz!« – aby móc potem spokojnie rozłożyć przed nimiswój kramik z ofertą zbawienia”.Ksiądz Tomáš Halík mówi wyraźnie i powtarza wielokrotnie, że wiarato miłość i radość. Także, co niejednemu wyda się bluźnierstwem, śmiech.W czasie ceremonii pogrzebowej sławnego komika Vlasty Buriana, ks.Halík wygłosił pochwałę śmiechu i polemizował z poglądem, jakobyChrystus nigdy się nie śmiał. Zwrócił uwagę, że Chrystus nie przekazywałswego nauczania za pomocą katechizmów i traktatów teologicznych,lecz najczęściej w formie przypowieści, które swoją strukturą wyraźnieprzypominają żydowskie anegdoty: „nie przypadkiem obydwa gatunkiwyrosły z jednego pnia żydowskiej mądrości”.Z tekstów ks. Halíka wyziera także i bolesny obraz świata. W jednymz nich przypomina on pierwsze słowa Księgi Koheleta, która gokiedyś, jak wyznaje, niepokoiła i gorszyła: „Marność nad marnościami…”.W księdze tej odnajduje „zmęczenie starzejącego się mężczyzny,który widział już zbyt wiele rzeczy”. Mężczyzna nadal idzie jednak drogąwiary. „Droga wiary – pisze – nie jest drogą na krótki dystans, a pierwotnyzachwyt nad nią zwykle prędzej czy później przemija”.W pewnym kazaniu, wygłoszonym nad trumną poety, znajdujemyniespotykane wyjaśnienie „niedowiarstwa” apostoła Tomasza. Zdaniemkaznodziei, Tomaszowi nie chodziło o to, by znaleźć dowód na cudZmartwychwstania, lecz by dotykając ran Chrystusa „dotknąć tajemnicyzwiązku między Bogiem i człowiekiem”. Niewierny Tomasz wierzyłw Boga zranionego.W kazaniu nad trumną młodej kobiety i dwojga jej dzieci, ofiar wypadkudrogowego, znajduję myśli bardzo mi bliskie. Kaznodzieja mówi,169


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIEże obraz świata, w którym dzięki Wielkiemu Reżyserowi nie ma cienii cierpień, jest infantylny; trzeba stać się dojrzałym. Boża obecnośćw świecie nie jest tak oczywista jak wówczas, gdy Bóg przechadzał sięz Adamem po raju jak przyjaciel z przyjacielem.Moment, w którym ja, agnostyk, najbliżej chyba bliski jestem tokumyślenia czeskiego księdza, to ten, gdy przywołuje on pojęcia (możeintuicje) sformułowane przez Mistrza Eckharta: „Pośród rzeczy, któresą »czymś«, Bóg jest »nic«, Bóg bowiem nie jest »na sposób« rzeczy materialnych,które można zmierzyć, zważyć, zdefiniować i opisać”. KsiądzHalík mówi: „Wasz Bóg jest w ukryciu”. Niektórym rozumowanie takiewydaje się podobne do buddyzmu. Tu jednak przypomnieć wartopiętnastowiecznego filozofa i teologa Mikołaja z Kuzy, a zwłaszcza jegopiękny dialog z 1445 roku De Deo abscondito (O Bogu ukrytym), w którymmówi w nim bardzo przekonująco, że można wierzyć w Boga, któregosię nie poznało.Przerywam te niekompetentne wywody teologiczne. Sprowokowałmnie do nich ksiądz Halík. Nadal nie czuję się Zacheuszem, widzę jednak,że ks. Tomáš naprawdę ma dar rozmawiania z ludźmi do Zacheuszapodobnymi.ANDRZEJ OSĘKA, ur. 1932, krytyk sztuki i publicysta. Dziennikarz„Gazety Wyborczej”. Związany m.in. z „Po prostu”, „Przeglądem Kulturalnym”,tygodnikiem „Kultura”, miesięcznikiem „Kultura Niezależna”,paryską „Kulturą” jako Paweł Morga (Nagroda im. J. Mieroszewskiegoza rok 1986). Autor wielu książek: m.in. Coś się kończy, coś zaczyna,Jawa czy sen.170


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIEpołeczeństwo nieobojętnychKatarzyna StaudtPod bokiemKubusia Puchatka„Bywają ludzie sobą zajęci jedynie. Byle im było dobrze – niechświat cały zginie” – pisze w jednej ze swoich bajek Iwan Kryłow.Wydawałoby się, że we współczesnym świecie jest ich niemało. Naszczęście bywają wciąż też ci, którzy chcą, by dobrze było także innym.Do tego grona można zaliczyć pracowników i wolontariuszyCharytatywnego Zespołu Pomocy Młodym „Caritas” przy parafiiMatki Bożej Częstochowskiej na osiedlu Szklane Domy w NowejHucie.Zespół od 1998 roku prowadzi świetlicę socjoterapeutyczną im.Kubusia Puchatka, która działa w starej części Nowej Huty. Specyfikatego obszaru dzielnicy: brak alternatywnych i atrakcyjnych możliwościspędzania wolnego czasu, chuligaństwo oraz bieda, niekorzystniewpływa na rodziny, prowadząc do ich patologizacji.Inicjatorami przedsięwzięcia byli o. Norbert Paciora – przeorklasztoru Ojców Cystersów na osiedlu Szklane Domy – oraz paniBeata Pęcarska – nauczycielka historii w XIX LO. Proboszcz parafii– o. Niward Karsznia – udostępnił zespołowi budynki parafialne,wspierając jednocześnie placówkę i duchowo, i finansowo.Celem działalności świetlicy jest pomoc materialna i wychowawczadzieciom i młodzieży z rodzin patologicznych oraz wsparcie rodzicównieradzących sobie z wychowaniem. Pomoc materialna tocodzienne wydawanie podopiecznym ciepłego podwieczorku, organizowaniewyprawek szkolnych czy upominków z okazji świętegoMikołaja. Praca wychowawcza obejmuje szereg różnorodnych za-171


172ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIEjęć: integracyjne, sportowe, plastyczne, muzyczne, relaksacyjne orazedukację prorodzinną.Zespół wychowawców i zatrudnianych (w zależności od potrzebi możliwości finansowych) specjalistów prowadzi również pracęwychowawczo-profilaktyczną z rodzicami. Zajęcia z pedagogiem,psychologiem czy reedukatorem niejednokrotnie pozwoliły na lepszepoznanie środowiska rodzinnego wychowanków, a nawet umożliwiłypomoc w rozwiązywaniu problemów wewnątrzrodzinnych.Aby rzetelnie móc służyć dzieciom i młodzieży, świetlica współpracujeze specjalistycznymi poradniami.Wychowawcami w świetlicy są nauczyciele szkół średnich i podstawowych,studenci, uczniowie szkół średnich oraz pracownicy służbyzdrowia. Wszyscy oni pracują społecznie, pełniąc w świetlicy stałedyżury od poniedziałku do piątku (od 15.00 do 18.00). Podczaswakacji dzieci wyjeżdżają na kolonie (m.in. do Kołobrzegu), a w czasieferii zimowych na zimowiska (m.in. do Zakopanego). Dla większościwychowanków jest to jedyna możliwość spędzenia czasu wolnegood nauki poza własnym osiedlem czy dzielnicą.Podczas codziennych spotkań w świetlicy wychowawcy starająsię tak organizować dzieciom zajęcia, aby rozwijać i kształtować ichosobowość, doskonalić pozytywne umiejętności i zainteresowania,wyciszać postawy agresywne, umożliwiać zdrowe współżycie z rodziną,rówieśnikami i społeczeństwem. Istnieją oczywiście stałe punktycodziennej działalności: pierwsza godzina przeznaczona jest naodrabianie zadań domowych i wyrównywanie zaległości szkolnych,później dzieci uczestniczą w grach i zabawach edukacyjnych orazzajęciach profilaktycznych. O godzinie 17 wszyscy zbierają się napodwieczorek poprzedzony krótką modlitwą dziękczynną.Świetlica obejmuje swą codzienną opieką 25-30 dzieci. Dziękiuczestnictwu w zajęciach zaspokajają one swoje podstawowe potrzeby,zwłaszcza potrzebę akceptacji, bezpieczeństwa i budowania poczuciawłasnej wartości.Warunkiem egzystencji placówki są organizowane przed kościołemkwesty, pomoc Parafialnego Zespołu Charytatywnego, datkiCaritasu Archidiecezji Krakowskiej oraz środki finansowe od organówsamorządowych czy sponsorów. Środki te wystarczają jednak


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIEtylko na zaspokojenie podstawowych potrzeb, takich jak posiłki, środkiczystości, materiały dydaktyczne. Większe fundusze pomogłybyw zorganizowaniu dzieciom wycieczek plenerowych, wyjścia do kina,teatru, muzeum, na lodowisko czy salę sportową.Obecnie budynek świetlicy znajduje się w remoncie w związkuze zmianami w planie zagospodarowania terenu przyklasztornego.W salach świetlicy im. Kubusia Puchatka trwają prace mające na celustworzenie wychowankom odpowiednich warunków sanitarnych(budowa łazienki i toalety).Marzeniem Ojca Proboszcza, wychowawców, wolontariuszy,a przede wszystkim dzieci jest zorganizowanie w odnowionych salachopłatka wigilijnego, który zapoczątkowałby działalność świetlicyw roku szkolnym 2005/<strong>2006</strong>.Miejmy nadzieję, że marzenie to się spełni i świetlica będzie mogłaznowu, po kilkumiesięcznej przerwie, korzystnie wpływać nalokalne środowisko.Osoby, które chciałyby wesprzeć finansowo placówkę, mogądokonać wpłaty na konto:PKO VI O/Kraków051020-2892-0000-5802-0120-2191KATARZYNA STAUDT, ur. 1980, rusycystka i germanistka, absolwentkaAkademii Pedagogicznej w Krakowie.173


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIEekomendacje• Łukasz Cranach (1472-1553) był wielkim rzemieślnikiem. Prowadzonyprzez niego warsztat był najlepiej funkcjonującą artystycznąmanufakturą swoich czasów. Do dziś ocalało przeszło tysiąc prac, którewyszły spod pędzla mistrza, jego syna i jego uczniów. W Galerii Zam-kowej w Pradze otwarto wystawę prezentującą to, co z warsztatu Cranachazachowało się na ziemi czeskiej (potrwa ona do 8 stycznia <strong>2006</strong>r.). Pokazano na niej blisko 50 obrazów, różnej jakości i wartości, w tym– po raz pierwszy w komplecie – pięć fragmentów wspaniałego OłtarzaPraskiego wykonanego ok. 1520 r. dla Katedry św. Wita na Hradczanach.Ołtarz ten został zniszczony podczas rozruchów w grudniu 1619r., a ocalałe części rozproszyły się po całych Czechach.Prace składające się na wystawę udowadniają, że Cranach znakomicieczuł ducha swojej epoki. Pracując na zamówienie zarówno katolików,jak reformatorów, potrafił zadowolić i jednych, i drugich; nigdy zbyt śmiały,umiał ująć w obrazach to, co było przedmiotem zażartych dysput teologicznych.<strong>Znak</strong>omicie też odnotowywał zmieniającą się wrażliwość; widaćto choćby na obrazie Pozwólcie dziateczkom przyjść do mnie... (ok.1538), zdominowanym przez ruchliwe niemowlęta (jedno wspina się naramię Chrystusa, drugie głaszcze jego brodę, trzecie bawi się palcem jegoprawej ręki) i ich matki. Wystawa stwarza też możliwość porównania, jakwarsztat Cranacha opracowywał te same tematy w różnym czasie i innympędzlem. Warto zestawić dwa obrazy przedstawiające Chrystusa i jawnogrzesznicę;autorem jednego z nich jest Łukasz Cranach Młodszy, drugiego– nieznany malarz zatrudniony przez jego ojca. Trudno ustalić, któryz nich jest wcześniejszy, niemniej praca anonimowego autora wydaje siędojrzalsza i lepiej skomponowana: sylwetki są wyrazistsze, a ich stłoczeniewokół centralnej postaci Chrystusa wzmacnia efekt osaczenia.Ostatnią część wystawy wypełniają prace jednego z najzdolniejszychuczniów Cranacha–ojca, ukrywającego się pod monogramem IW i przezniektórych badaczy identyfikowanego jako Czech Jan Wrtilka. Także i teobrazy cechuje duża rozpiętość stylistyczna. Monogramista IW na ogółpowiela rozwiązania swojego mistrza, ale są też prace, w których wydajesię bardziej samodzielny lub przynajmniej korzysta z innych jeszcze in-174


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIEspiracji. Jedną z najciekawszych jego prac jest Zamordowanie św. Wacława(1543) z postacią brata–mordercy w centrum; dzięki odpowiedniemuułożeniu postaci (Bolesław z uniesionym w górę mieczem wyraźniedominuje nad Wacławem, który klęczy tyłem do patrzących, daremnieusiłując się podnieść i przeciwstawić zabójcy) oraz dzięki umiejętnemuzorganizowaniu przestrzeni (bogaty w detale i barwy plan pierwszy, ubogietło z symbolicznymi motywami kostnicy i otwartej drogi prowadzącejpoza horyzont) ta brutalna scena tchnie godnością i skłania do refleksji.Wojciech Bonowicz• Weźmy parę książkowych tytułów, pierwszych z brzegu: Ostatniczłowiek, Odwrotna strona zwierciadła, Cała sztuka – umieć ziewać bezotwierania ust, Pornografia, Szczęście w przestrzeniach Banacha, Jakzwał tak zwał, Apetyt na przemianę... A teraz wyobraźmy sobie któryśz tych tytułów wyryty na (naszym, cudzym) nagrobku... Dlaczego? Anoproszę sobie „wystawić”, że idę, a właściwie biegnę, bo od dwóch dniczas mnie goni, alejką znanego, wspaniałego cmentarza, chcę zobaczyćjak najwięcej, bo nie wiem, czy kiedykolwiek jeszcze tu wrócę, i nagle,z daleka, uderza mnie w oczy wyryty na grobowcu napis... „Żabusia”.Staję zdumiona, przez głowę przelatuje mi burza niesamowitych pomysłówów napis tłumaczących... wreszcie ruszam, podchodzę bliżej...Gabriela Zapolska. Tu spoczywa Gabriela Zapolska, informuje napis natablicy nagrobnej...Biegnąc cmentarną alejką ze wzgórza, na którym położony jest Cmen-tarz Łyczakowski, zobaczyłam grobowiec pisarki nie od frontu, lecz odstrony bocznej, a ponieważ strona boczna też jest pokryta napisami, w biegu,w pierwszym ułamku sekundy, wzięłam ją za ścianę frontową. Ścianaboczna, jak się okazuje, zupełnie wyjątkowo, bo obyczaj ten nie byłi nie jest praktykowany, pokryta została wyrytymi w kamieniu tytułamiutworów spoczywającej tutaj pisarki...Proszę sobie również wyobrazić, że nikt z moich znajomych, którzybyli na Cmentarzu Łyczakowskim i widzieli grobowiec Zapolskiej, ba,zapalili przed nim znicz, a nawet chwilę podumali, a więc dokładnienikt ze znajomych Menażerii ludzkiej, Żabusi, Pani Dulskiej itp. wypisanychna grobie nie widział. A one są, naprawdę.Zapolska wciąż potrafi osadzić czytelnika (widza) w miejscu, zaskoczyć,z właściwym sobie satyrycznym zacięciem... Nadal „jest na czasie”.Proszę sięgnąć po jej utwory – wymagają jedynie uważnej lektury.Mira Kuś175


176


Piszcie do nas:rok1984@znak.com.plZapraszamy na stronę:www.1984.znak.com.plRedakcja rubryki Rok 1984: Artur Bazak, Michał Godzic, Jakub Lubelski, Katarzyna MarekPróba mikrofonuNumer 15/I <strong>2006</strong>Drodzy Czytelnicy,Nie ma co ukrywać: jesteśmy zniesmaczeni.U jednych uczucie niesmaku budzi wicemarszałekLepper, innych oburzają nagiebiusty w reklamach, jeszcze innibrzydzą się instrumentalnym traktowaniemwartości moralnych w marketingu i polityce.Sfera publiczna naszego państwa jawisię jako brudna, zaśmiecona i pogrążonaw chaosie... A jak chcielibyśmy, żeby wyglądała?Wokół odpowiedzi na to pytanie krążąteksty zebrane w tym numerze „Roku1984”. Postulujemy przywrócenie dobregosmaku w polityce. Analizujemy prawneaspekty ochrony dobrego imienia, bykrytycznie spojrzeć na każdego, kto z telewizorakrzyczy „spotkamy się w sądzie”.Uważnie przyglądamy się roli seksu w przekazachmedialnych, żeby plastikowemuerotyzmowi nie dać się uwieść ani zastraszyć.Obserwujemy również proces przekształcaniasię wartości moralnych w towarrynkowy i próbujemy nauczyć się jednood drugiego odróżniać.KATARZYNA MAREKchrząstki i włókna dobregosmakus. 177WOJTEK KLIMCZYKzłudny urok czerwonych leżaneks. 180IZABELA HYBgranice dozwolonej krytykis. 182Z SĄDAMI SIĘNIE DYSKUTUJEz prof. dr hab. Ewą Nowińskąrozmawiają Izabela Hybi Katarzyna Mareks. 184SEWERYN KRUPNIKdlaczego wartościto dobry towars. 189Redakcja Roku 1984177


Katarzyna Marekchrząstkii włóknadobrego smaku178na chude barki wzięliśmy sprawy publicznewalkę z tyranią kłamstwem zapisy cierpienialecz przeciwników – przyznasz – mieliśmynikczemnie małychczy warto zatem zniżać świętą mowędo bełkotu z trybuny do czarnej piany gazetZbigniew Herbert,Do Ryszarda Krynickiego – listSposób prowadzenia ostatniej kampaniiwyborczej pozostawił uczucie niesmaku.Jednocześnie przypomniał pytanieo zasady, jakie rządzą lub powinny rządzićsferą publiczną. Realia systemu socjalistycznegodo pewnego stopnia zwalniałyz odpowiedzialności za jakość dyskursupolitycznego i medialnego. Trudnobyło mówić o jakości debaty, gdy wpływspołeczeństwa na sferę publiczną był bardzoograniczony. Wolność i demokracjapozwalają ludziom decydować o rzeczywistości.Pozostawiają swobodę w zakresiestylu prowadzenia dyskusji. W takimsystemie za jakość debaty publicznej odpowiadająwszyscy jej uczestnicy.Swoboda zachowań i wypowiedzi w sferzepublicznej jest zagwarantowana przezwypływające z konstytucji i międzynarodowychkonwencji: wolność słowa, wolnośćdziałalności politycznej, wolność przekonańi wolność artystyczną. Wyraźną granicęwymienionych wolności stanowiąchronione ustawowo prawa innych osóboraz ich dobra osobiste. Z formalnegopunktu widzenia w ramach korzystania zeswobód można podejmować wszelkiedziałania, jeżeli nie narusza się norm prawa.Jednak istnieją także pozaprawne kryteria,które określają granice tego, comoże być, a co nie powinno być akceptowanew sferze publicznej.„W gruncie rzeczy jest to sprawa smaku.Tak. Smaku” 1 . Bo smak łączy w sobieintuicję etyczną i estetyczną. Nie jest jednakelitarny, nie pozwala piętnować innych.Każe jedynie nie zgadzać się z tym,co prymitywne i krzywdzące. Odmawiaposłuchu dla tego, co puste, „nazbyt parcianei pozbawione wszelkiej dystynkcjiw rozumowaniu”. Upiera się przy tym, coprawdziwe, szczere, rzetelne. Smak jestczymś więcej niż moralność. Łączy ją bowiemz estetyką, która „może być pomocnaw życiu”. Estetyka w czasach, o którychpisze Herbert, pomagała odrzucić narzucaną,złą i krzywdzącą wizję świata. Teraz,w sferze publicznej, także „nie należyzaniedbywać nauki o pięknie”. Obecnieprzywiązanie do estetyki nie musi oznaczaćsnobizmu, nie musi piętnować innych,wskazywać na „gorszych”. Poczucie piękna,smaku jest indywidualne, nie możenakazywać niczego innym, nie powinnonikogo poniżać.Zatem inną ważną granicę wolności wyznaczagranica dobrego smaku. Rzeczw tym, że smak nie jest skierowany na innychludzi. To wewnętrzna, osobista sprawaczłowieka. Natomiast ukierunkowane1Zbigniew Herbert, Potęga smaku, w: 89wierszy, Wydawnictwo a5, Kraków 1998.


KATARZYNA MAREKchrząstki i włókna dobrego smakuna innych jest oburzenie. Poczucie smakuwpływa na decyzje konkretnej osoby. Tymczasemoburzenie to demonstracja skierowanana innych ludzi, ma wpływać naich oceny, poglądy i wybory. Czasamiwynika ono ze zniesmaczenia, czasamijednak jest puste – oburzenie dla oburzenialub interesowne – i służy uzyskaniuokreślonej korzyści. Dobry smak polegana rozmowie z samym sobą. Każe unikaćludziom pewnych rzeczy, a z drugiej stronyzmusza ich do szukania tego, co wartościowe,dobre, mądre i piękne.W dyskursie publicznym można odnaleźćwiele przykładów na to, że oburzeniei dobry smak nie muszą iść w parze. Wyraźniewidoczne było to, gdy kolejne partiedemonstrowały oburzenie, że ktoś, kto popełniłprzestępstwo, nadal pozostaje parlamentarzystą.Jednocześnie ugrupowaniate zapominały o swoich obiekcjach, wchodzącw porozumienie ze wspomnianymipolitykami, by uzyskać określone korzyści.Nie wszystkim „smakuje” to samo. Jednakżena poziomie abstrakcji łatwiejo zgodę pod tym względem. Niewielu przyznaje,nawet przed samym sobą, że akceptujew sferze publicznej mściwość, prostactwo,agresję, składanie obietnic bezpokrycia, stronniczość, interesowność,wywyższanie się, śmieszność, nadużywaniesłowa honoru, oddziaływanie na podświadomośći wykorzystywanie chwytówerystycznych, chociażby nawet w dobrejsprawie. Kiedy jednak popatrzymy na konkretnesytuacje, widać jak bardzo zróżnicowanejest poczucie dobrego smaku i jaknieostrą wyznacza ono granicę.Częste i drastyczne przekraczanie granicydobrego smaku powinno kończyć sięodtrąceniem, napiętnowaniem i brakiemzgody na takie zachowanie. Tymczasemwielokrotnie prowadzi do wycofania, usunięciasię w cień, rezygnacji z działalnościpublicznej osoby, której dobry smak niepozwala na współpracę z ludźmi postępującyminiewłaściwie. Trudno wykluczyć, żejednym z czynników mających wpływ naniską frekwencję w tegorocznych wyborach,było przekroczenie granic dobrego smakuprzez polityków wielu ugrupowań.Potęga smaku, o której pisał Herbert,była ściśle związana z dążeniem do wolności.„Smak, w którym są włókna duszyi chrząstki sumienia”, kazał nie godzić sięna rzeczywistość PRL i odrzucać wartościi język debaty publicznej narzucane przezsystem. Herbert pisał: „nasze oczy i uszyodmówiły posłuchu książęta naszych zmysłówwybrały dumne wygnanie” – wygnanie,które było ucieczką od zniewolenia.Smak był oczywistym sprzymierzeńcemwolności.Paradoksalnie w realiach demokratycznychdobry smak pełni inną funkcję. Wcześniejotwierał drzwi do wolności, dzisiajprzede wszystkim stanowi granicę swobódw sferze publicznej. Każe nie zgadzać sięna prymitywne, „parciane, pozbawionedystynkcji w rozumowaniu” zachowaniai wypowiedzi. Pozwala wytrwać w „odmowie,niezgodzie i uporze” przeciwko niesmacznympraktykom.Dobry smak każe nie uczestniczyć w niegodziwościi nie przyzwalać na to, co niemoralnei nieestetyczne. Jednak nie chodzio to, by wycofywać się ze sfery publicznej.Nie jesteśmy skazani na wygnanie.Możemy oddawać głos na politykówz klasą, wybierać produkty godziwie reklamowane,sięgać po książki z wyższych półeki sztukę niesprzedawaną na kilogramy.To wymaga dobrego smaku, wysiłkui wytrwałości. To „wymaga wielkiego charakteru”...KATARZYNA MAREK (ur. 1983) studiujestosunki międzynarodowe w WSE im.ks. J. Tischnera i prawo na UJ.179


WOJTEK KLIMCZYKzłudny urok czerwonych leżanekWojtek Klimczykzłudny urokczerwonychleżanek15 listopada 2003 roku trzy kobiety podjęływ Warszawie próbę bicia rekordu świata.Chodziło o to, żeby przyjąć jak największąliczba mężczyzn z rzędu. Przyjąć,czyli pozwolić na seksualną penetrację.Całe wydarzenie trwało kilka godzin. Rzeczfilmowano. Kobiety spoczywały na czerwonychleżankach. Rekord padł – 795 stosunków.Jedna z kobiet została seksualnąrekordzistką świata. Podobno pomoże jejto w karierze.I może nie ma o czym mówić. Było,minęło, ktoś powie. Świat się zmienia...Tyle że takie wzruszenie ramion donikądnie prowadzi. Nie unieważnia dokuczliwego,bo prostego pytania: po co jest seks?Czemu służy rozkosz przeżywana podczasorgazmu? Czy można mówić o wartościach,gdy chodzi o fizjologię? Może togłupie rozważania, ale wygląda na to, żeim dalej na drodze technicznego i moralnego„postępu” jesteśmy, tym bardziej toniepokojące. Bo seks coraz mocniej jestw naszym życiu codziennym obecny. Corazmocniej się w przestrzeni publicznej zaznacza.I właśnie przez to paradoksalniecoraz mniej oczywisty, coraz mniej naturalnysię staje.Seksualność jest jednym z głównych tematówkultury masowej. Nie tylko w formietypowo rozrywkowej, której celem jestsprzedanie inscenizowanej rozkoszy, ale teżjako ukryty bodziec do decyzji konsumentów.Nie dziwi już reklamowanie kosmetyków,zagranicznych wycieczek albo chipsówprzy pomocy rozebranych kobiet i mężczyzn.Specjaliści od marketingu wiedzą,że seks jako rzecz wyjątkowo przyjemnaświetnie nadaje się do budowania podświadomych(choć pewnie coraz mniej) skojarzeń.I nawet mimo że erotyka reklamowastaje się czasem wręcz groteskowa – jakw wypadku reklamy pewnej szkoły językowej,na której umieszczono podobiznę kopulującychpluszowych misiów i hasło: „czyumiesz po angielsku?” – trend jest wyraźny.Seks powszednieje. W swojej łagodnejformie nie robi już na nikim wrażenia. To,co jeszcze siedemdziesiąt lat temu uznanoby za perwersję, której nie wypada pokazywać,dziś można znaleźć w katalogachznanych firm odzieżowych.Czy tego chcemy czy nie, seks stał sięw mediach jednym z kilku najważniejszychobiektów zainteresowania. Stał się wyzwaniem,bo trzeba go wyjaśnić. Ale też stałsię wyzwaniem przez to, że zaczęto gowyjaśniać. Towarzyszy mu natłok publikacjibez precedensu. Nie sposób się seksualnymtematom wymknąć, nie sposób ichnie podjąć. W miarę jak nasze społeczeństwostaje się coraz bardziej demokratycznei rynkowe, seks zaczyna odgrywaćw nim coraz ważniejszą rolę. Widać tow programach telewizyjnych, w którychrozważa się sposoby na podtrzymaniesprawności seksualnej mężczyzn po sześćdziesiątcealbo kulisy pracy w branży porno.Widać w wysokonakładowej prasie,która – szukając tego, co ekscytujące,180


WOJTEK KLIMCZYKzłudny urok czerwonych leżaneka równocześnie dostępne każdemu – całyczas podejmuje okołoerotyczne tematy.Widać wreszcie na billboardach i w telewizyjnychreklamówkach, które pokazują,że nawet wafelek może być seksowny.Problem w tym, że to powoduje wyjątkoweobciążenie erotyki znaczeniem, czylizmusza nas do ciągłego rozważania naszegożycia intymnego. Obecność seksustaje się oczywista, ale jego forma, jeżelimożna tego określenia użyć, okazuje sięproblematyczna. Coraz częściej dostrzegamyfrustrującą przepaść między życiem erotycznym,które prowadzimy, a tym, które –jak przekonują media – moglibyśmy prowadzić.Chodzi z jednej strony o codziennąjednostajność przeciwstawioną medialnejzmienności wrażeń, z drugiej zaś – o konfliktnaturalnej niedoskonałości i wypracowanegoideału. Każde zdjęcie modelkiw bikini może być przecież impulsem dopowiedzenia sobie: „Moja dziewczyna taknie wygląda”. A dalej jest już tylko niepewność,frustracja i złamane serce. Stałaobecność seksu w przestrzeni publicznejrodzi oczekiwania, które zwyczajnym ludziomniezwykle trudno spełnić. Nie mająprzecież do dyspozycji sztabu stylistów, fryzjerówi fotografów. Nie mają idealnychwymiarów. I niby wiemy, że to wszystko naniby, więc powtarzamy sobie, że nie masię co porównywać, ale jakaś gorycz pozostaje.Gorycz, która powoli drąży związekdwojga ludzi.Można śmiać się z Baudrillarda, jednakw jednym zdaje się mieć on rację. Mediakreują rzeczywistość bardziej rzeczywistąod tej, w której niby żyjemy (niby, bo przecieżtych rzeczywistości nie da się już oddzielić).Nigdzie nie widać tego lepiej, niżna przykładzie obecności seksu w popularnychfilmach albo serialach. To fizycznośćwypreparowana i estetyczna. Bliska,ale nie przytłaczająca. Medialna seksualnośćpozbawiona jest zapachu potu, pojawiającychsię nieuchronnie fałd tłuszczu.Przynajmniej w tym najbardziej powszechnymwydaniu spod znaku „Playboya”.Podstawowym mechanizmem w środkachprzekazu jest uproszczenie koniecznew świecie, w którym komunikaty nieustanniekonkurują ze sobą o uwagę widza.Dlatego seks trzeba skondensować,uatrakcyjnić. Ta strategia nie dziwi z ekonomicznegopunktu widzenia. Co więcej,wydaje się oczywista. Zaniedbuje jednakpewną ważną kwestię: kwestię odpowiedzialnościmoralnej.Kierowanie uwagi na sprawy seksu jestopłacalne, bo to temat, który każdego dotyczy,ale też pociąga za sobą konkretnązmianę w świecie przeżywanym. Stawia podznakiem zapytania to, co w obrębie tradycyjnegoporządku wydawało się oczywiste.Nie tylko związek seksu z życiem rodzinnym,ale też przede wszystkim zaufanie do własnegociała. Odkąd można niemal dowolniekształtować części ciała najbardziej znaczącew życiu intymnym, zmieniać się zaczęłopojęcie atrakcyjności. Nacisk zostałpołożony na pracę nad nią. Już nie wystarczypo prostu być pociągającym, trzebapodjąć stały wysiłek, bo zawsze istnieje ryzyko,że ktoś inny będzie starał się lepiej.Media nieustannie śrubują standardy. Podkreślająkonieczność podjęcia walki o seksowneciało i prawdziwą rozkosz. Przekonują,że trzeba być coraz sprawniejszym.W seksie tak samo jak w każdej innej dyscyplinie.Bycie dobrym kochankiem wymaganie tyle wrażliwości i oddania, ile opanowaniakonkretnych technik. Wystarczyzajrzeć do „Cosmopolitan”, by się o tymprzekonać. Seks jest umiejętnością. Chodziw nim o trening, który czyni mistrza. Tonie chęć podzielenia się z drugim nadzieją,niepewnością czy słabością, ale szukaniespełnienia dla siebie. Nic dziwnego, że jak181


IZABELA HYBgranice dozwolonej krytykiw każdej dyscyplinie sportu pojawiają sięspecjaliści. Z jednej strony trenerzy, którzyprzepisują odpowiednie ćwiczenia, byosiągane wyniki były jak najlepsze. Z drugiejzaś – mistrzowie, którzy odpowiednieczynności opanowali do perfekcji.I tu dochodzimy do pytania o dobrysmak, a w zasadzie o świadomość możliwychkonsekwencji własnych działań. Nietylko doraźnych, ale też szerszych – kulturowychi światopoglądowych. Bo przecieżdobry smak w tej kwestii to niezgoda nainstrumentalne traktowanie człowieka, niezgodana sprowadzanie go wyłącznie dojednego wymiaru. Problem więc nie leży,jak się wydaje, w obecności seksu w życiupublicznym, ale w umieszczeniu owegoseksu w niezwykle ubogim kontekście.Mówię o problemie, bo przecież seks oderwanyod innych sfer życia, przede wszystkimtej emocjonalnej, staje się ubogi,a przez to właśnie niesatysfakcjonujący,problematyczny i niejednokrotnie smutny.Dlatego warto szukać czegoś więcej niż tylkokolejny orgazm. Warto sprawić, by seksstał się sposobem docierania do wartości,choćby tych najprostszych, takich jak poczuciebezpieczeństwa. I nie chodzi tuo wiarę, że możliwe jest usunięcie z publicznegopejzażu przekazów uproszczonych, bona taką naiwność nas nie stać. Raczejo próbę stworzenia dla nich alternatywy.O starania, by przywrócić temu, co seksualne,tajemnicę, która jednak nie leżyw ignorancji, ale w poczuciu odkrywaniadzięki rozkoszy drugiego człowieka. Możewtedy nie będą potrzebne rekordy. I możewtedy będziemy umieli docenić tego kogoś,kto budzi się obok nas. Nawet gdy nie pachniebalsamem do ciała i gdy to wspólnebudzenie się trwa już dwadzieścia lat.WOJTEK KLIMCZYK (ur. 1980), doktorantsocjologii UJ, student II roku wydziałureżyserii krakowskiej PWST.Izabela Hybgranice dozwolonejkrytykiJaki jest nasz dyskurs polityczny – każdywidzi. Prawdziwe igrzyska medialne towarzyszyłyostatniej kampanii wyborczej. Dotykanienajbardziej intymnych zakamarkówludzkiego życia, oczernianie, naruszanieczci i godności osób uczestniczących w życiupolitycznym obniżają poziom debaty publicznej.Z drugiej strony takie wiadomościcieszą się największym zainteresowaniem.Czy wynika to z niskich pobudek odbiorcówczy może z ciekawości i chęci dokonaniawłaściwego wyboru?Mechanizmy demokracji nie są doskonałe,lecz pozostają największym osiągnięciemnaszej cywilizacji. Jedni obywatelewybierają polityków, a inni chcą być wybierani.Ci drudzy sami z różnych pobudekmaszerują „na świecznik”. Tam narażająsię na ostrze krytyki. Krytyki nieprzyjemnej,często wzbudzającej poczuciekrzywdy. Krytyki dotkliwej, gdyż docierającejdo szerokiego audytorium za pomocąśrodków masowego przekazu.Wszystko to dzieje się w imię wolności prasy,swobody wyrażania poglądów i prawado rozpowszechniania informacji.Łatwo dostrzec tu trudny do rozstrzygnięciakonflikt między powszechnie akceptowanymiwartościami, zgodnymi z duchem182


IZABELA HYBgranice dozwolonej krytyki1Wyrok Sądu Najwyższego z 14 maja2003 r., opublikowany w „OrzecznictwieSądów Polskich” z 2004 r., nr 2, poz. 22.demokratycznego państwa: z jednej stronywolnością słowa, prawem obywatelado rzetelnej informacji, z drugiej zaś –ochroną czci i prywatności osób publicznych.Gdzie zatem prawo stawia granicęmiędzy dozwoloną a zabronioną krytyką?Konflikt fundamentalnych wartości możebyć rozwiązany na dwa sposoby. Po pierwsze,można sobie wyobrazić sytuację, w którejprawo wyznaczało ich hierarchię. Wówczasmielibyśmy pewność, że w każdej sytuacjijedna wartość wygrywa w konflikciez inną, np. wolność słowa zawsze jest ważniejszaod ochrony dobrego imienia. Takiepodejście łatwo rozwiązałoby cały problem,ale jego konsekwencji nie sposób zaakceptować.Dlatego też polski systemprawa inaczej reguluje tę kwestię. Orzecznictwoi nauka prawa wyznaczają normypozwalające ustalić, które ze znajdującychsię w konflikcie wartości mają w konkretnejsytuacji pierwszeństwo.Ustalając granice między wolnością słowaa dobrym imieniem, Sąd Najwyższypodzielił zarzuty krytyczne na stwierdzeniao faktach i oceny. Zarzut krytyczny stwierdzającyo faktach może być prawdziwybądź fałszywy. Ocena natomiast nie możebyć postrzegana w kategoriach prawdyi fałszu, można jedynie mówić o jej trafnościczy zasadności.Jeśli ktoś stawia innej osobie nieprawdziwyzarzut, wówczas działanie takie jestbezprawne co do zasady. Jednakże są sytuacje,kiedy mówienie nieprawdy możeujść na sucho, i okazuje się, że wolnośćsłowa jest ważniejszą wartością niż dobreimię. Tak orzekł Sąd Najwyższy w głośnejsprawie Kwaśniewski kontra „Życie” 1 . Sądzwrócił uwagę na wyjątkową sytuację,w jakiej znajdują się dziennikarze. Ustawanakłada na nich obowiązek zachowaniaszczególnej staranności i rzetelnościw zbieraniu i wykorzystaniu materiałówprasowych. Jeśli będą oni działać zgodniez powyższymi zasadami, to unikną odpowiedzialnościza niezgodny z prawem rezultat.Jeżeli zatem dziennikarze, opisującspotkania w Cetniewie działali zgodniez zasadami szczególnej staranności i rzetelności,to chociaż artykuł opisuje zdarzenia,które nie miały miejsca, ich działaniejest dozwolone. Przeciwne stwierdzenieznacznie ograniczyłoby swobodę działalnościdziennikarskiej, zagrażając podstawowymzasadom demokracji. W późniejszymczasie Sąd Najwyższy 2 uznał, iż chociażdziennikarze działali w granicachprawa, to muszą oni odwołać zarzut, jeżeliokaże się on nieprawdziwy.Z drugiej strony samo ustalenie, że stawianyzarzut jest prawdziwy, nie oznaczajego legalności. Jeżeli zarzut narusza takiewartości jak dobre imię, cześć, prywatność,to trzeba się zastanowić, czy postawieniedanego zarzutu służy uzasadnionemu interesowispołecznemu. Czy ujawnienie informacjio służbie w Wehrmachcie dziadkakandydata na prezydenta albo o niedofinansowaniuwarszawskich hospicjówjest uzasadnione? Zarzut ten niewątpliwiepsuje obraz kandydatów w oczach opiniipublicznej. Z drugiej jednak strony społeczeństwoma prawo poznać także te „niewygodne”informacje, a kandydaci powinniliczyć się z ich ujawnieniem. Jawność w debaciepublicznej pozwala na dokonanielepszego wyboru, w przeciwnym razie głosowaniema charakter przypadkowy.Warto zauważyć, że granica międzykonkurującymi wartościami przebiegaw innym miejscu w wypadku Jana Ko-2Uchwała siedmiu sędziów Sądu Najwyższegoz 18 lutego 2005 r. – http://www.sn.pl/orzecznictwo/2_1.html.183


Z SĄDAMI SIĘ NIE DYSKTUJErozmowa z Ewą Nowińskąwalskiego, a inaczej jest wyznaczona w sytuacjiosób publicznych. Jan Kowalski niema ambicji, by posiąść „rząd dusz” i niepragnie codziennie ukazywać swej twarzyw środkach masowego przekazu, gdziez pieczołowitością opowiadałby o swoimnieskazitelnym charakterze i najlepszych intencjach.Z tego względu społeczeństwonie musi wiedzieć wszystkiego na tematbraków w wykształceniu pana Jana Kowalskiego– jednak jest rzeczą pożądanąw państwie demokratycznym, aby takie informacjena temat kandydatów na prezydentabyły powszechnie dostępne.Pozostaje zastanowić się nad tym, jakprawo odnosi się do zarzutów będącychsubiektywnymi ocenami. Jeżeli w debaciepublicznej prezydent RP i minister zostająochrzczeni przez jednego z posłów „pornopolitycznymigrubasami”, to trudno zakwalifikowaćten zarzut jako prawdziwy bądźfałszywy. Jednakże może on zostać uznanyza bezprawny. Co do ocen kontrola sądunie polega na rozstrzyganiu o ich słusznościi trafności. Sąd nie jest cenzorem narzucającymjedynie słuszne poglądy. Bezprawnośćocen zależy od motywu sformułowaniadanego zarzutu. Tak więc należy ustalić,czy celem posła było jedynie dokuczeniedrugiej stronie czy też działanie w uzasadnionyminteresie społecznym. W tym przykładziewyraźnie widać, że krytykujący chciałdokuczyć oponentom, a więc przekroczyłgranice dozwolonej krytyki.Reguły wyznaczające granice dozwolonejkrytyki nie dają prostych odpowiedzi.Zważywszy na mnogość scenariuszy, jakiemoże napisać życie, wykreowanie takiegokatalogu nie jest możliwe. Ale stosującprzedstawione ogólne zasady, dysponujemynarzędziem, które wskaże nam, kiedycienka granica zostaje przekroczona.184IZABELA HYB (ur. 1982) studiuje prawoi filozofię na Uniwersytecie Jagiellońskim.Wolność słowa jest jednym z praw człowieka,które nabrało obecnego kształtuustrojowego w dziewiętnastowiecznychkoncepcjach państwa liberalno-demokratycznego.Oczywiście już wcześniej mówionoo wolności słowa. I tak np. Woltertwierdził, że nie można zabraniać nikomuwyrażania poglądów, które nie przynosząszkody ludziom inaczej myślącym. Po razpierwszy o swobodzie wypowiedzi byłamowa w konstytucji stanu Wirginia, a późniejw słynnej I poprawce do KonstytucjiStanów Zjednoczonych. Idea wolności słowanabrała rumieńców wskutek rozwojuamerykańskiej prasy. W Europie zasadaswobody wypowiedzi była uwzględnianaw systemach prawnych, ale jej doniosłośćdoceniono dopiero po II wojnie światowej.Wtedy dostrzeżono wagę wolnościwypowiedzi w kontekście funkcjonowaniapaństwa totalitarnego. Hitleryzm, a późniejstalinizm kontrolowały treść i formępublicznych wypowiedzi. Z tego względupo II wojnie światowej w aktach prawnychONZ i w Konwencji Rady Europy o OchroniePraw i Podstawowych Wolności Człozsądami się niedyskutujez prof. dr hab. Ewą Nowińskąrozmawiają Izabela Hybi Katarzyna MarekIZABELA HYB: Czym jest wolność sło-wa?


Z SĄDAMI SIĘ NIE DYSKTUJErozmowa z Ewą Nowińskąwieka i Obywatela wolność słowa (podobniejak wiele innych swobód) zaczęła nabieraćszerszego znaczenia. Stała się częściąsystemów prawnych państw demokratycznychchoć, jak to w prawie bywa,z pewnymi ograniczeniami. A to dlatego,że w prawie nie ma wolności absolutnej,jest tylko wolność formalna – ograniczonaprawami drugiego człowieka.I.H.: Jakie jest zatem źródło wolnościsłowa?Mówi się nawet, że jest to prawo natury.Nie wiem, czy to rzeczywiście prawo naturalneczłowieka. Prawnicy często przypisująnaturze te prawa, które chcą szczególniewzmocnić.I.H.: Wolność słowa jest szczególnieważną wartością dla prasy. Jakie zada-nia wypływają ze swobody wypowiedzidla prasy?Koncepcje liberalno-demokratyczne mówiłyo wolności słowa w kontekście prawinformacyjnych wyborców. Już w XIX wieku,kiedy powstawała prasa, dostrzegano,iż może ona kształtować stan świadomościspołeczeństwa. W kontekście wyborówwolność prasy jest konieczna, gdyżwyborca, oddając swój głos, powinien toczynić świadomie. Ma prawo do informacjio osobie, która będzie go później reprezentowaćwe władzach państwowych.Ta zasada nie straciła na aktualności. Celinformacyjny jest jednym z głównych celówprasy. Wolność słowa jest przedewszystkim wartością w zakresie poglądówpolitycznych – na tym gruncie jest onaw zasadzie bezdyskusyjna.K.M.: W jednym z ostatnich numerówtygodnika „Polityka” opublikowanoanalizę serwisów informacyjnych TVPi TVN. Czy rozbieżności w zakresie kolejnościi rodzaju podawanych informacjiświadczą już o ograniczaniu wolno-ści działalności dziennikarzy?Na tej podstawie nie można powiedzieć,czy wywierane są polityczne naciski nadziennikarzy. Podobieństwa i różnicew programach informacyjnych zależą odbardzo wielu czynników. Z jednej stronydziennikarze czerpią informacje z podobnychźródeł – czytają te same strony internetowei doniesienia agencji prasowych.Siłą rzeczy muszą się ustosunkować dobieżących wydarzeń. Jeżeli palą się zbiornikiz paliwem pod Londynem i jedna stacjaradiowa poda tę informację, to wszystkiepozostałe media natychmiast podejmąten temat. Wybór spośród milionów informacjitej, którą redakcja uważa za istotną,nie jest zamachem na wolność słowa.Z drugiej strony konkurencja międzynadawcami sprawia, że konieczne jesturozmaicenie, zmiana porządku prezentowanychinformacji. Rywalizacja na rynkuprogramów informacyjnych z jednejstrony wzmacnia kontrolę prawdziwościwiadomości, a z drugiej powoduje utrudnienia.Nie ogranicza to wolności wypowiedzi– to raczej konieczność odróżnieniasię od pozostałych.K.M.: Jak Pani Profesor ocenia zasad-ność protestów dziennikarzy przeciwkoograniczaniu wolności słowa?Naciski na dziennikarzy są faktem. Czasamidziennikarze prowadzący programypolityczne przyznają publicznie, że dzwonionodo nich i zakazywano, nakazywanoalbo wyrażano zdumienie. To są ograniczeniapolityczne, zewnętrzne. Z drugiejstrony autocenzura także ogranicza wol-185


Z SĄDAMI SIĘ NIE DYSKTUJErozmowa z Ewą Nowińskąność wypowiedzi. To, czy dziennikarz wykorzystazebrany materiał, zależy przedewszystkim od niego samego. Na podjęciedecyzji o publikacji mają wpływ niezliczoneczynniki, na przykład materiałmoże się nie spodobać naczelnemu, boprzyjaźni się on z tym czy z innym politykiemlub biznesmenem.K.M.: Czy mamy obecnie cenzurę?Nie. Chociaż można powiedzieć, że cenzurąjest każde ograniczenie płynące z zewnątrz.Myślę, że mamy cenzurę polityczną,w znaczeniu potocznym, czyli wywieranianacisków.K.M.: A ograniczenie dostępu do infor-macji?Ograniczenie dostępu do informacji niejest cenzurą. Jeżeli odbywa się w granicachprawa, to jest elementem systemupaństwa demokratycznego. Jeżeli się chowajakąś informację pod stół, to nie jestto ograniczenie wolności słowa, tylko wyzwaniedla dziennikarzy, żeby ją wydarlispod stołu. I tutaj nie mają ograniczeń.I.H.: A jak do tego wszystkiego ma sięzakaz premiera skierowany do ministrówi zabraniający im udzielania informacjiprasie?Zakaz premiera był sprzeczny z art. 61Konstytucji. Nie można ograniczać dostępudo informacji publicznej. Również prawoprasowe przyznaje każdemu dalekoidące uprawnienia do wypowiedzi – takżeosobom podporządkowanym służbowo.Publiczne ogłoszenie zakazu kontaktówmedialnych ministrom było sprzecznez prawem.K.M.: Z jednej strony mamy gwarancjekonstytucyjne dostępu do informacji publicznej,z drugiej strony są wiadomo-ści chronione tajemnicą państwową lubzawodową.Rzeczywiście, istnieją sytuacje, które prawopozwala otoczyć tajemnicą. Tajemnicapaństwowa obowiązuje wszystkich będącychw posiadaniu chronionej informacji.Także dziennikarzy. Tajemnica zawodowawiąże przede wszystkim osoby trudniące siękonkretną profesją. Tak jest w przypadkutajemnicy lekarskiej czy bankowej. Takawiadomość to oczywiście wyzwanie dladziennikarzy. Każdy chciałby wiedzieć, ilema koncie jakaś wpływowa osobistość.Dziennikarze mają swoje metody, by zdobywaćchronione wiadomości. Pozostajepytanie, czy można je swobodnie publikować.Orzecznictwo strasburskie ustaliłozasadę: można rozpowszechniać informacjeobjęte tajemnicą jedynie wtedy,gdy przemawia za tym ważny interesspołeczny.K.M.: Jak z tej perspektywy ocenia PaniProfesor doniesienia prasowe dotyczą-ce tajnych baz CIA w Polsce?Niewątpliwie CIA starało się otoczyć najgłębszątajemnicą miejsce przetrzymywaniawięźniów ze względu na szeroko rozumianebezpieczeństwo. Z drugiej stronyrolą dziennikarza jest wytropienie tego typuinformacji. Gdy już uda się prasie zdobyćsensacyjny temat, trzeba zadecydować, czyi jak go ujawnić. To nie ma nic wspólnegoz wolnością wypowiedzi. Tu pojawia sięproblem moralnej odpowiedzialności.Ujawnienie niepewnych informacji możezaszkodzić bezpieczeństwu kraju. Po zamachachz 11 września zaczęto stosowaćśrodki ograniczające wolność słowa i świat186


Z SĄDAMI SIĘ NIE DYSKTUJErozmowa z Ewą Nowińskątemu przyklasnął ze względu na uzasadnionąkonieczność zachowania bezpieczeństwa.K.M.: Czy w takim razie nie można ni-komu przypisać odpowiedzialności,prawnej czy moralnej, za rozpowszechnienienieprawdziwych informacji o profanowaniuKoranu w bazie Guantana-mo?Tutaj musimy odwołać się do korzenidziennikarstwa – czyli do odpowiedzialnościza słowo. Sam fakt posiadania wolnościnie oznacza, że można z niej nieumiejętniekorzystać. Wolność wypowiedzi jestniczym bez odpowiedzialności własnejdziennikarza, czyli tego, co nazywamy „autocenzurą”.Oznacza ona rzetelność i potrzebąspołeczną upowszechnienia danejinformacji.K.M.: Można zatem przypisać odpowiedzialnośćamerykańskiemu „Newsweekowi”,który jako pierwszy rozpo-wszechnił tę informację?W tym przypadku szkoda została poniesionana poziomie, który właściwie uchylaodpowiedzialność prawną „Newsweeka”.Trudno jest wykazać jakąkolwiekszkodę poza szkodą państwową. Natomiastnie uchyla to odpowiedzialnościmoralnej dziennikarza. Jeżeli informacjęmożna było zweryfikować, a nie uczynionotego, świadczy to o nierzetelnościdziennikarza. Niewątpliwie należało zwolnićgo z pracy.K.M.: Czy istnieje jakiś sposób uporząd-kowania szczególnych obowiązkówi uprawnień dziennikarzy?Prawo prasowe stara się to czynić, alew praktyce jest to niewykonalne. Opróczregulacji ogólnych nakazujących szczególnąstaranność i rzetelność mówi się, żedziennikarz ma służyć społeczeństwui państwu, kierując się etyką; etyką i dopieropotem prawem. Myślę, że to są wystarczającewskazania.I.H.: Jeżeli zestawimy takie wartości jakwolność słowa, prawo do informacji,a z drugiej strony prawo do prywatności,dobre imię, godność, to czy jeste-śmy w stanie stworzyć jakąś hierarchię,powiedzieć, że jedna wartość ma prymatnad inną, czy też musimy to rozstrzy-gać w każdym konkretnym przypadku?Wszystkie wymienione wartości są jednakowochronione. Jedynie ważny interesspołeczny może uzasadniać ewentualnenaruszenie prawa jednostki czy większejgrupy jednostek. Co to oznacza? W każdymkonkretnym przypadku coś innego.Co do zasady sposób zachowania sięw domu polityka czy aktorki nie stanowiważnej informacji publicznej. Chyba żeinformacja ta wiąże się bezpośrednioz działalnością polityka. Na przykład jeżelipolityk nieustannie bije kota czy głodzipsa, to informacja ta wskazuje na pewneaberracje charakterologiczne i możemieć znaczenie w przypadku ubiegania sięo określone stanowisko. W takiej sytuacjinależy przyjąć, że naruszenie sfery prywatnościbyło uzasadnione interesem społecznym.Jednak publikowanie wiadomościo tym, że na przykład znana aktorka chodzipo domu w różowym szlafroku, niewiąże się to bezpośrednio z jej działalnościązawodową; nie istnieje zatem ważnyinteres społeczny, uprawniający do ukazaniajej prywatności.I.H.: Czy zatem w przypadku osób pu-187


Z SĄDAMI SIĘ NIE DYSKTUJErozmowa z Ewą Nowińskąblicznych ta ochrona wygląda zupełnieinaczej?Tak. Nawet prawo prasowe tak wskazuje.Dane ze sfery prywatności mogą być rozpowszechnianewyłącznie za zgodą określonejosoby, chyba że wiążą się bezpośrednioz jej działalnością publiczną. W takichsytuacjach ustawodawca wyraźnieprzyznał prymat zasadzie swobody wypowiedzi.I.H.: Jak w tym świetle ocenić zjawiskokomercjalizacji informacji?Prasa nie udostępnia już tylko bieżącejinformacji o tym, co się dzieje. Obecnieprasa sprzedaje towar i właściwie każdainformacja może być skomercjalizowana.I.H.: Czy zdaniem Pani Profesor jest todziałanie etyczne?To zależy od rodzaju informacji. Możnauznać za godziwe, że dziennikarz płaci zaprzysłowiową wiadomość o cielakuz dwiema głowami. Natomiast budzi wewnętrznysprzeciw kupowanie informacjio tym, na jaką chorobę cierpi konkretnaosoba publiczna. W takiej sytuacji moralnośćjest nawet bardziej istotna niż prawo,które nie zabrania nabywać podobnychinformacji. Nie można jednak generalizować.Jeżeli się kupuje informacje naprzykład od sprzątaczki w ministerstwie finansów,która mówi: „Panie, w koszu znalazłam15 oświadczeń majątkowych jednegoministra i za każdym razem podawałinną kwotę”, to może być informacjainteresująca, aczkolwiek nie wiem, czy nieza głęboko grzebiemy w koszu.I.H.: Jakie są granice wolności słowa?Wolność słowa stwarza pewne zagrożenia– może bowiem naruszać prawa innychosób. Dlatego prawo wprowadza granice.Jedną z nich jest ochrona dóbr osobistych,która sankcjonuje sytuacje których dochodzido obrażania i naruszania godności czydobrego imienia innych osób. Inne ograniczeniawynikają z regulacji związanychz obiegiem gospodarczym. Dotyczy toprzede wszystkim reklamy, gdzie mamybardzo daleko idące restrykcje w zakresieswobody wypowiedzi. Kolejne ograniczeniawypływają z uwarunkowań kulturowych.Ich znaczenie jest szczególnie widocznew kontekście głośnych ostatnio marszówgejów. Należy pamiętać, że wolność wypowiedzito nie tylko wolność słowa, aletakże prawo do demonstrowania. Problemten nie sprowadza się tylko do popieraniabardzo kontrowersyjnych w naszej kulturzezachowań seksualnych, ale dotyczy prawado wyrażania własnego zdania w formiedemonstracji. Jak widzimy, wolność słowanie przez wszystkich jest w tej kwestii dobrzepostrzegana.K.M.: Jak w Polsce wygląda relacja pomiędzypostulatem wolności wypowie-dzi a jego realizacją?Realizacją prawnych gwarancji wolnościsłowa zajmuje się wymiar sprawiedliwości.Ochrona, ale także ograniczanie wolnościwypowiedzi należy do kompetencjisądów. W każdym postępowaniu sądowym,gdzie rozstrzygana jest kwestia słownegolub obrazowego naruszenia dobregoimienia, godności, prawa do wizerunku,wytyczane są granice swobodywypowiedzi. Jeżeli się uzna, że w konkretnymprzypadku przekroczono granice dozwoleniaustawowego, to można złożyćskargę do Trybunału w Strasburgu. Trybunałczasami zmienia orzeczenia sądówkrajowych, uważając, że doszło do naru-188


SEWERYN KRUPNIKdlaczego wartości to dobry towarszenia wolności wypowiedzi poprzez naprzykład niesłuszne nałożenie grzywny nadziennikarza. Zdarza się, że takie rozstrzygnięciaprzyjmowane są przewagą jednegogłosu. Pokazuje to, że w tej materiiprawo jest dość labilne.K.M.: Labilność prawa widoczna jesttakże w polskim orzecznictwie. Ostat-nio zmieniono po raz trzeci wyrokw sprawie Urban kontra Bender.No więc właśnie. Temida jest ślepa. Orzeczeniasądów są często bardzo dyskusyjne.Ale w sądach zasiadają ludzie. Każdyz nich ocenia wedle swojego sumieniai znajomości życia. Stąd zdarza się, że wyrokiróżnych instancji są tak bardzo rozbieżne.A jeżeli chodzi o sprawę Urbankontra Bender, to „z sądami się nie dyskutuje”.K.M.: Czy granice prawne to jedyne gra-nice wolności słowa?Myślę, że nie. Można powiedzieć bardzolapidarnie, że wolność słowa to możnośćczynienia użytku z wolności w ramach prawach.Wolność jest ograniczona prawamiinnych osób. Ale wracam uparcie do mojegotwierdzenia, że granice wolności słowawyznacza prawo, odpowiedzialnośćwłasna dziennikarzy, i etyka, którą bardzotrudno jest realizować we współczesnymświecie. Świecie, który jest głodny informacji,informacji i jeszcze raz informacji. DajBoże takiej, która narusza cudze prawa.EWA NOWIŃSKA, prof. dr hab., specjalistkaw dziedzinie prawa autorskiegoi prasowego. Dyrektor Instytutu Zarządzaniai Komunikacji Społecznej UJ,kierownik Zakładu Prawa Środków MasowegoKomunikowania. Ekspert Sejmui Senatu.seweryn krupnikdlaczegowartości todobry towarCelem tego tekstu jest refleksja nadobecnością wartości w przestrzeni publicznej.Chciałbym zwrócić uwagę nawzrost zainteresowania nimi na dwóchpoziomach ludzkiej aktywności: w socjologiioraz w ramach praktyk, których celemjest bezpośrednie oddziaływanie nasferę publiczną (marketingu i w pewnymobszarze polityki).Ten wzrost zainteresowania, który będęnazywał „zwrotem ku wartościom”, przyjmujenajczęściej postać reorientacji nadrugiego człowieka i jego wartości. „Drugi”,przynajmniej na poziomie definiowaniapewnych działań, staje się wartościąsamą w sobie. Opisywane zainteresowanienie jest oczywiście żadnym novum(przy założeniu, że takowe może jeszczeistnieć). Moją intuicją jest jednak przekonanie,iż ze względu na powody, o którezapytam w dalszej części tekstu,wzmacnia się ono w dzisiejszym świecie.Ważne jest pytanie o intencje podmiotówartykułujących zwrot ku wartościom.Wartości są nieraz traktowane instrumentalnie– stają się wtedy środkiem do osiąganiaprzyziemnych celów. Opisywany189


SEWERYN KRUPNIKdlaczego wartości to dobry towarzwrot może przyjmować różne kierunki, takjak różne wartości mają dla ludzi znaczenie.W tym miejscu pojawia się drugi wymiarinstrumentalnego podejścia – czy wartościdrugiego mają znaczenie tylko dlatego,że są jego wartościami, czy też stać mniena refleksję nad nimi?Ocena działań nakierowanych na drugiegomoże więc odbywać się na tychdwóch równoległych poziomach: Czy człowiekjest celem czy też środkiem? Czywartości nabierają pozytywnego znaczeniatylko dlatego, że są dla kogoś ważne,czy też niezbędna jest ich ocena? Obapytania są konstytutywne dla definiowaniamoralnego charakteru działań.W swoim niedawnym odczycie profesorPiotr Sztompka opisywał „przełom aksjologiczny”,który dokonuje się obecniew socjologii. Jego przejawem jest socjologiapubliczna – społecznie zaangażowaneoblicze tej nauki. Genezę przełomunależy, według profesora, upatrywać zarównow rozwoju myśli socjologicznej, jaki w przemianach zachodzących we współczesnymświecie. Jego efektem jest corazodważniejszy, głos socjologii w dyskursiepublicznym, który ma być odpowiedzią naniedobór sensu we współczesnym świecie.Socjolog, według koncepcji socjologiipublicznej, powinien zejść z katedry i zacząćrozmawiać ze zwykłymi ludźmi. Jakstwierdził profesor, to w bliskim kontakciemiędzy uczonym a zwykłym człowiekiemmoże powstać potrzebna do wzajemnegozrozumienia atmosfera zaufania.Socjologia publiczna ma być „socjologiąjutra” – odpowiedzią na zmiany zachodzącew społeczeństwie i wyrazem dojrzałościtej dziedziny wiedzy. Socjologia mazbliżyć się do zwykłego człowieka i jegowartości, a przez to pomagać mu odnaleźćsens obserwowanego świata. Jednocześniekoncepcja ta staje się normatywnąpodstawą udziału socjologa w dyskursiepublicznym. Zwrot ku wartościom nabierawięc wyraźnego wymiaru moralnego.Słuchając profesora Sztompki, poczułemswego rodzaju moralne prawo-zobowiązaniedo brania udziału w życiu publicznym.Zanim jednak wcielę ideęw czyn, postanowiłem przyjrzeć się bliżejdziałaniom, które wprawdzie wykorzystująbardzo podobne postulaty, mają jednakcałkiem inne intencje.Odwoływanie się do tego, że jest się bliskoludzi, wydaje się, nieodłącznym elementemkampanii wyborczej. To przedewszystkim wtedy polityka zbliża się, w swejautoprezentacji, do drugiego człowiekaGdy w trakcie niedawnej kampanii prezydenckiejzniknął podział na dwa obozy,opisywana tendencja przybrała na sile. Toprezydent elekt potrafił przebrać się i zagórala, i za górnika. Zwycięzca tych wyborówodbył znacznie więcej spotkań ze swoimiwyborcami niż jego rywal. Hasło „Polskisolidarnej” 1 wzmocniło obraz LechaKaczyńskiego jako osoby, która jest/możebyć blisko wszystkich, podczas gdy DonaldTusk miał być wyłącznie blisko bogatych.Często twierdzi się, że wskaźnikiem efektywnościkampanii wyborczej jest liczbauściśnięć ręki kandydata czy też nawiązanychkontaktów wzrokowych.Ten wymiar polityki (kampania wyborcza)jest bardzo zbliżony do marketingu,dlatego też dokonam krótkiej analizy tegodrugiego zagadnienia. Należy wprawdziezauważyć, że dla polityki bardziej charakterystycznyjest pewien krąg stałych, integrującychwartości, podczas gdy dla marketingupróba dotarcia do wartości dru-1Traktowanie hasła „Polski solidarnej”jako postulatu zbliżenia do zwykłego człowiekaogałaca je z całej historyczno-ideowejspuścizny. Moim jedynym usprawiedliwieniemjest takie potraktowanie go w ramachopisywanych działań.190


SEWERYN KRUPNIKdlaczego wartości to dobry towargiego. To rozróżnienie jest jednak mniej wyraźne,niżbyśmy chcieli. Politycy dostosowująswoje wypowiedzi do słupków z sondażywyborczych (nie zawsze rozumiejąc ichsens), a działania marketingowe dążą dostworzenia warunków do integracji swoichgrup docelowych w obrębie ważnych dlanich wartości.Od lat 80. zeszłego wieku coraz popularniejszastaje się koncepcja tak zwanegomarketingu relacji, która traktuje wymianęhandlową nie jako transakcję, lecz relację.Jest to ujęcie szersze, biorące pod uwagęsymboliczne, normatywne i emocjonalneaspekty wymiany handlowej.W marketingu relacji działania sprzedawcykoncentrują się już nie na zdobywaniuklientów, lecz na ich utrzymywaniu. Dlategoteż kluczową zmienną staje się lojalnośćklienta, rozumiana nie tylko jako powtarzaniezakupów. W opartej na lojalności relacjiwymiany celem sprzedawcy jest niesprzedaż, lecz stworzenie atmosfery zaufania,która powinna umacniać trwałą więźz kupującym.Marketing jako teoria działania wydaje sięodpowiadać pewnej prawidłowości występującejrealnie. Otóż w sytuacji kontaktuakwizytora z potencjalnym klientem akwizytorma większe szanse na przekonanie klienta,gdy będzie odbierany przez niego jakobliska mu osoba, a nie sprzedawca. Sprawiato, że jesteśmy mniej racjonalni w swoimwyborze. „Pozwalamy” wtedy, by emocjeczy też nasze poczucie zobowiązania wobecakwizytora miały wpływ na naszą decyzję.Przyjmując nieco pesymistyczny obrazrzeczywistości społecznej, można stwierdzić,iż celem bycia bliżej jest możliwość wpłynięciana drugiego: by zaakceptował naszeistnienie, naszą interpretację rzeczywistościspołecznej, naszą wizję państwa,a w końcu oferowany mu zegarek.Kluczem do zdecydowania „jak to jestnaprawdę”, okazuje się intencja osoby działającej.Czy zależy jej na własnym dobruczy też jej celem jest porozumienie się z nami,nasze dobro? Podchodząc do drugiejosoby, mogę albo czegoś od niej chcieć,albo chcieć być koło niej/dla niej.Za każdym razem, gdy spotykamydrugą osobę, mniej lub bardziej świadomieprzypisujemy jej jedną z tych dwóchintencji. Jeśli uznamy, że zależy jej na naszymdobru, istnieje większe prawdopodobieństwo,że będziemy się wobec niejzachowywać podobnie. I na odwrót –przypisanie jej intencji dbania o własnyinteres (traktowania nas przedmiotowo)wzmocni nasz krytycyzm wobec tej osoby.Jednocześnie od wczesnych lat naszegoistnienia jesteśmy uczeni, jak rozróżniaćjedną postawę od drugiej. Większośćsystemów etycznych uczy nas, żepowinniśmy umieć patrzeć poza koniecwłasnego nosa. Dodatkowo idee takiejak opozycja „być czy mieć” Ericha Frommaw quasi-naukowy sposób wzmacniająpoczucie ważności tego podziału.Rzeczywistość jest jednak trochę bardziejskomplikowana. Przykład marketingupokazuje, że aby osiągnąć własny interes,wykonawca działania musi być skutecznyw byciu postrzeganym jakoczłowiek bezinteresowny. Polityków nieoceniamy tylko na podstawie tego, jakiewartości głoszą, ale interesuje nas także,w jakiej mierze są szczerzy w ich wyznawaniu.Zaklasyfikowanie wykonawcydziałania zależy od uznania jego „roszczeniado ważności” (termin Jürgena Habermasa).Czy posiadanie jakiegoś towarujest dla mnie ważne? Czy wyborymogą rzeczywiście coś zmienić? Sześćdziesiątprocent uprawnionych obywateliuznało, że nie. Politykom nie udało sięudowodnić, że są odpowiednio blisko codziennegożycia zwykłego człowieka.Uważa się powszechnie, że świat wartościobcy jest marketingowi. Nic bardziej191


SEWERYN KRUPNIKdlaczego wartości to dobry towar2Jak stwierdził pewien marketingowiec:„Naszym celem jest sytuacja, w której klientprzychodzi do sklepu i wybiera nasz produktbez zastanowienia”.3Jacek Kardaszewski Narodziny marketinguz ducha ekonomii, Gdańsk 2004 , s. 51.192mylnego. Marketing jest jedną z najbardziejzainteresowanych światem wartościdziedzin. Nie chodzi tutaj oczywiścieo konkurowanie z etyką. Marketing dysponujejednak wyrafinowanymi narzędziamii ogromnymi zasobami, które służąeksploracji świata wartości we współczesnymświecie.Przed wprowadzeniem na rynek nowegoproduktu producent, jeśli go na to stać,przeprowadza badania wartości wyznawanychprzez jego grupę docelową. Następnietak dobiera nazwę, opakowanie i przekazreklamowy produktu, by dopasowaćje do wartości ważnych dla potencjalnychklientów.Młodzież jest celem znacznej części działańmarketingowych, gdyż jest bardziejelastyczna, jeśli chodzi o nawyki i kupowaneprodukty 2 . Badania wykazują, żemłodzi ludzie w Polsce w coraz większymstopniu poszukują rozrywki, dlatego teżprzekazy reklamowe i inne działania okołosprzedażowew coraz większym stopniustarają się owej rozrywki dostarczać.Jacek Kardaszewski podsumował tenstan, stwierdzając, że we współczesnymświecie to marketingowcy, a nie kapłani sądystrybutorami wartości 3 . To pracownicydziałów marketingu mają, przynajmniejwedług przywoływanej opinii, większy odkapłanów wpływ na wartości wyznawaneprzez współczesne społeczeństwa. Są bardziejskuteczni, gdyż mają instrumentalne/totalnie akceptujące nastawienie do hierarchiiwartości drugiego. To, czy Kardaszewskima w swojej efektownej tezie rację,zależy od naszych jednostkowych wyborów.Czy jesteśmy świadomi tego, cotak naprawdę wpływa na nasze poczucietego, co ważne?Opisanie zwrotu ku naszym wartościomjako poszerzanie możliwości wpływu nanas jako biernych odbiorców jest jednakzbyt jednostronne, choć należy przyznać,że wygodne. Politycy w dwukolorowychkrawatach i telewizyjna papka nie tylkomanipulują swoimi odbiorcami, ale takżeodpowiadają na ich potrzeby. Pozostajewięc pytanie, na jakie nasze potrzeby odpowiadaopisywana tendencja? Albo raczej:co się dzieje z naszym codziennymżyciem, że potrzebujemy tak skomplikowanychsystemów jak opisane powyżej, bychoć zbliżyć się do poczucia metafizycznejwięzi z drugim?Opisywaną rzeczywistość można próbowaćzmieniać, albo otwarcie atakującdziałania marketingowe, albo tak edukującopinię publiczną, że umożliwiłoby jejto rozróżnianie form zaspokojenia potrzebykontaktu z drugim człowiekiem. Drugierozwiązanie, za którym się opowiadam,pomogłoby wykształcić umiejętność odróżnianialepszych i gorszych sposobów zaspokajanianaszych potrzeb.Postulowana edukacja mogłaby polegaćna uczeniu odbioru przekazu medialnegona poziomie szkolnym. Nabyte umiejętnościnie polegałyby tylko na technicznymrozszyfrowywaniu przekazu, ale takżena zaobserwowaniu jego wpływu i budzeniuzdolności do przeciwstawienia się mu,bo opisane techniki marketingowe, traktująckontakt z drugim człowiekiem jakośrodek, a nie cel sam w sobie, zagrażająmoralności, której jedną z podstawowychzasad jest postulat traktowania drugiegoczłowieka jako punktu centralnego wszelkichdziałań. Naruszają także zaufanie,które powstaje w kontakcie z bliźnim.SEWERYN KRUPNIK, ur. 1981, doktorantsocjologii na UJ.


Zesp61Wojciech Bonowicz, Halina Bortnowska, Tomasz Fialkowski, Tadeusz Gadacz, Jaroslaw Gowin,Sranislaw Grygiel, ks. Michal Heller, Wadaw Hryniewicz OMI, Piotr Klodkowski, ks. JanKracik, ks. Grzegorz Rys, Marek Skwarnicki, Wladyslaw Str6iewski, ks. Tomasz W,c1awski,Jacek WozniakowskiRedakcjaMichal Bardel (p.o. redaktora naczelnego), Olgierd Chmielewski (opracowanie graficzne),Janusz Poniewierski, Krystyna Strqczek, Karol Tarnowski, tukasz Tischner, Stefan Wilkanowicz(przewodniczqcy Fundacji Kultury ChrzeScijaiiskiej ZNAK), Elibieta Wolicka, Henryk Woiniakowski,Oorota Zaiiko (sekretarz redakcji)KORZYSTNE WARUNKI PRENUMERA TY Cena pojedynczego numeru - 18 zl. Cena numeru w prenumeracie: przy 7.akupie jedenastu kolejnych numerow - 12 zl; szeSciu numerow - 14 zl; tnech numer6w - 16 zl. UWAGA! Numer wakacyjny (Iipiec/sierpien) jest I~czony. PRENUMERATJ;: moina rozpocz~c od wybranego numeru. Cena prenumeraty w <strong>2006</strong> roku: prenumerata toczoa 11 numer6w: 132 zl, 6 numerow: 84 zl, 3 numery: 48 zl. Wplaty przyjmuje srw <strong>Znak</strong> Sp. z 0.0., ul. KOScillszki 37, 30-105 Krakow, 80 1440 11270000 0000 0197 0054 (Nordea Bank Polska S.A., Krolewska 51, Krakow). Prenumerat, miesi,cznika "<strong>Znak</strong>" prowadzi dzial handlowy SIW ZNAK. Wplat, kwoty na pre­numerat


numerze:~ ostatniqJZrozumiecW potrzasku polityki, s. 10Arkadjusz Stempin: 18listopada 1965 roku Papieski Instytut Polski w Rzymiestal silt arenq burzliwej debaty. 36 polskich biskupow przybylych nasesj" SObOIU ott·zymalo do podpisania list, kt6rego tekstu w j"zykupolskim nie widzieli na oczy. Wyszynski przelamal swoje gl6wnie narodowo­-patriotyczne opory. Ziozyl podpis pod listem, ktory zaaprobowal, choe nie onbyl jego autorem. Ale wtedy nawet on sam jeszcze nie wiedzial, ze szerokootwiera drzwi do julra, wyzwalajqc silt od upior6w przeszlosci.Jana Pawla II, s. 56Tadeusz Bart.os OP: Czy papiez moze odslaniae wlasnq niepewnose wobectajemnicy Nieskonczonego? Odpowiedz w moim przekonaniu brzmi: nie tylkomoze, lecz takze powinien. Sila przekazu nie w sile glosu silt kryje, leczw mocy wewn~trznego przekonywania slowa. Choe slowo to nie zyska z calqpewnosciq masowego posluchu .Pi,kno pozoru, s. 125Elibieta Wolicka: Cadamer podkresla powszechny charakter upodobaniaw pi"knie i w tym, co pi"kne. 0 ile jednak doswiadczenie fenomenu - tego,co pi"kne - jest zawsze jednostkowe i konkretne, 0 tyle warunkiem mozliwoscitego doswiadczenia jest spos6b istnienia pi~kna jako takiego, pi~knajako "promieniowania".~ wqlpliwoseo ksiqice Tomasa Halika, s. 156Anna Glqb: Co dzieje silt, gdy wiara po drodze gubi wqtpliwose? Wiara i Wqtpliwosepotrzebujq siebie nawzajem,jak biblijne siostry - Malta i Maria. Cdyporzuci wiar", popase moze w rozpacz lub cynizm; kiedy wiar"opusci wqtpliwose, grozi jej upadek do poziomu ideologii, zimnej obrz"dowosci.Za miesiqc: Cialo - umysl - swiadomosc01www.mie$iecznik.znak.com.pl

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!