21.03.2023 Views

HMP 76

New Issue (No. 76) of Heavy Metal Pages online magazine. 84 interviews and more than 200 reviews. 236 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Cirith Ungol, Grave Digger, Destruction, Havok, Warbringer, Cloven Hoof, Tokyo Blade, Skanners, Elixir, Psychotic Waltz, Ivanhoe, Conception, Astharoth, Mekong Delta, Witchking, Tyrant, Sorcerer, Lord Vigo, Crimson Dawn, Poltergeist, Dark Forest, Ancillotti, Black Phantom, Road Warrior, Divine Weep, Traveler, Commando, Dressed To Kill, Madhouse, Oz, Shok Paris, Black Hawk, Palace, Witchking, Gomorra, Jenner, Zatyr, Lady Beast, Toledo Steel, Razgate, Piranha, Naked Root, Restless, Firewind, Nightwish, Goblin's Blade, AnVision, Vandenberg, Sölicitör, Magick Touch, Lionheart, Crystal Eyes, Headless Beast, Satan's Empire and many, many more. Enjoy!

New Issue (No. 76) of Heavy Metal Pages online magazine. 84 interviews and more than 200 reviews. 236 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Cirith Ungol, Grave Digger, Destruction, Havok, Warbringer, Cloven Hoof, Tokyo Blade, Skanners, Elixir, Psychotic Waltz, Ivanhoe, Conception, Astharoth, Mekong Delta, Witchking, Tyrant, Sorcerer, Lord Vigo, Crimson Dawn, Poltergeist, Dark Forest, Ancillotti, Black Phantom, Road Warrior, Divine Weep, Traveler, Commando, Dressed To Kill, Madhouse, Oz, Shok Paris, Black Hawk, Palace, Witchking, Gomorra, Jenner, Zatyr, Lady Beast, Toledo Steel, Razgate, Piranha, Naked Root, Restless, Firewind, Nightwish, Goblin's Blade, AnVision, Vandenberg, Sölicitör, Magick Touch, Lionheart, Crystal Eyes, Headless Beast, Satan's Empire and many, many more. Enjoy!

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

analizy, nie rozkładamy zagrywek

na części pierwsze - po prostu dajemy

porwać się szaleńczemu tempu

poszczególnych utworów. Wystarczy

35 minut z tym krążkiem, żeby

upaść wyczerpanym na łóżko, o ile

oczywiście nie zarwaliśmy go

skacząc z niego wyobrażając sobie,

że uprawiamy stage diving. Album

"Say Uncle" to pełny debiut amerykańskiego

Uncle Slam. Po latach

kopie dość mocno, więc można

uznać, że czas obszedł się z

tym materiałem łaskawie. Zresztą,

jak zaznaczyłem na początku, trzeba

lubić taki sposób wyrazu. Zakładając,

że jest to nam bliskie, możemy

poczuć się jak ryba w wodzie.

To jedna z tych płyt, które mogą

pomóc nawet zdefiniować ten odłam

metalu. Również warto odnotować,

że niektórzy muzycy działający

w Uncle Slam mieli swoje

epizody w jednej ze słynniejszych

formacji crossoverowej jaką jest

niewątpliwie Suicidal Tendencies.

Już mniej więcej można sobie

uzmysłowić, z czym mamy do czynienia.

Todd Moyer (gitara, wokal),

Simon Oliver (bas) i Amery

AWOL Smith (perkusja) na "Say

Uncle" starają się w bezkompromisowy

i niezwykle żywiołowy

sposób przekazać swoje pomysły.

Sekcja pracuje szybko, wystukując

nie tylko proste, ale i momentami

ciekawe, rytmy. Naturalnie obracamy

się w danym stylu, więc nie

należy spodziewać się jakiejś wirtuozerii

czy popisów instrumentalnych.

Gitara szatkuje powietrze niczym

wprawny kucharz marchewkę,

nakładając porcję smakowitych

riffów. Co prawda, nie są to

jakieś motywy, które będzie łatwo

zanucić, ale idealnie współgrają z

całością i dają tej muzyce potężną

moc. W sumie pisanie o takiej muzyce

w sposób wyrafinowany jest

dość trudne. To jest trochę jak

tworzenie poematu o brutalnym

bokserskim nokaucie. Pewne rzeczy

powinny być nazywane po

imieniu - bez zbędnych ceregieli.

Krążek "Say Uncle" to dobry technicznie

ale bardziej intrygujący

szybkością zawodnik, który każdą

kompozycją stara się wyprowadzić

ten kończący cios.

Adam Widełka

Venom - Sons Of Satan: Rare

And Unreleased

2020 BMG

Venom to legenda. Bez Venom w

muzyce metalowej nic nie byłoby

takie samo. Można się zgodzić lub

nie, ale wpływu na kształt heavy

metalu tej pochodzącej z Newcastle

kapeli odmówić nie można. Mimo,

że ich muzyka była dzika, wulgarna

i, dla malkontentów zupełnie

pozbawiona walorów artystycznych,

to trio Cronos, Mantas i

Abaddon zyskało rzesze fanów i

do dziś popularność nie spada. W

roku 2019 ukazał się na rynku limitowany

boks "In Nomine Satanas"

zawierający albumy grupy

od "Welcome To Hell" z 1981 do

koncertu "Eine kleine Nachtmusik"

(1986) wzbogacony o "Bloodlust"

oraz osobny zbiór samych rarytasów

w postaci "Sons Of Satan".

Właśnie ten ostatni krążek

został wydany osobno, co, nie

ukrywam, jest niemałym wydarzeniem.

Na pewno jest taniej i powszechnie

dostępny. Kompilacja

"Sons Of Satan" to 70 minut podróży

do samych początków Venom.

Mamy więc okazję usłyszeć

prehistoryczne nagrania z Church

Hall datowane na 1979 rok, potem

dwie sesje demo z Impulse

Studios z 1980 roku oraz jeden

kawałek z tego samego miejsca ale

rejestrowany trzy lata później. Już

samo to, że słuchamy czteroosobowego

składu Venom, gdzie wokalistą

był jeszcze Clive Archer posługujący

się pseudonimem Jesus

Christ, to sprawa przyprawiająca

ciarki na ciele. Te wczesne numery

o piwnicznej jakości ale zawierające

potężną dawkę diabelstwa, zaśpiewane

zupełnie inaczej niż parę

lat później przez ówczesnego basistę

Cronosa (Conrad Lant). Dema

ze studia Impulse słucha się

już jednak dużo przyjemniej. Przede

wszystkim brzmienie jest czytelne

i, jak na tamten czas, grupa brzmi

soczyście. Naturalnie Ve-nom

nie przestaje pachnieć siarką, ale

też notuje duży progres. No i te

smaczki w postaci rozmów pomiędzy

muzykami. Jeśli Curch Hall

można traktować wyłącznie jako

sprawę historyczną, to sesje z Impulse

Studios dają również przyjemność

z słuchania brzmiącego

jak stary spychacz basu Cronosa,

pracującej jak piła tarczowa gitary

Mantasa (Jeff Dunn) i dudniącej

jak echo czeluści perkusji Abaddona

(Tony Bray). To wielki zaszczyt

móc uczestniczyć podczas tych,

ważnych dla rozwoju Venom, wydarzeniach.

To również niesamowita

zabawa, kiedy porównujemy

te taśmy z tym, jak ostatecznie wyglądały

na albumach pojedyncze

utwory. Z wypiekami na twarzy będziecie

je śledzić, minuta po minucie,

aż nie wybrzmi ostatni dźwięk.

Wydawnictwo "Sons Of Satan" to

zupełnie inna, bardzo mało znana,

twarz Venom. W żadnym wypadku

nie jest to jednak Venom mniej

dziki i wulgarny niż ten, jaki kojarzymy

z oficjalnych krążków. Powiedziałbym

nawet, że to czteroosobowe,

wczesne wcielenie grupy

z Newcastle może spowodować

momentami większą ekscytację…

A dla kontrastu cztery ostatnie kawałki

grają panowie w trzech, będąc

o krok od sławy i piekielnych

płomieni palących się na wieczność.

W imię kozła w katanie

niosącego siatkę browarów - polecam!!!

Adam Widełka

Wildfire - Brute Force And Ignorance

/Summer Lightning

2020 Golden Core

Dwa w jednym. Magiczna formuła.

Kupujesz dwa a płacisz raz. Nie,

nie, to nie reklama proszku do prania

a od lat znana działalność przemysłu

muzycznego. I, szczerze mówiąc,

czasem przynosi ona dużo

dobrego. Nakładem Golden Core

Records w maju ukazała się kompilacja

dwóch albumów brytyjskiego

Wildfire. Krążki "Brute Force

And Ignorance" i "Summer

Lightning" znalazły się w jednym

opakowaniu, ale co ważne na osobnych

nośnikach i bez zbędnych

dodatków. Zważywszy na to, że

nakład ostatniej reedycji (Mausoleum

2012) został już pewnie wyczerpany

to nie ma się nad czym zastanawiać.

A przynajmniej kontemplować

za długo nie powinien ktoś,

kto lubi melodyjny heavy metal.

Muzycznie albumy są do siebie

bardzo podobne. Na obu dominuje

duża dawka pozytywnych melodii,

połączonych z charakterystycznymi

motywami gitar. Pełnymi garściami

Wildfire czerpie też z klasyki

hard rocka pokroju Thin Lizzy.

Są takie momenty, gdzie grupa

zahacza o bardzo rozśpiewany klimat.

Wręcz, można powiedzieć,

rozmarzony. Na pewno "Brute

Force And Ignorance" i "Summer

Lightning" to nie są pozycje dla

kogoś, kto oczekuje agresji w heavy

metalu. Nawet jeśli pojawia się motoryka

to refren staje w opozycji i

gdzieś umyka ta iskra, która mogłaby

zmienić się w prawdziwy

"dziki ogień". Raczej Wildfire kierowali

swoją muzykę do fanów bardziej

ułożonej formy tego gatunku.

No i jeden album jest kontynuacją

drugiego. Zmian stylistycznych nie

uświadczymy, więc nie należy się

nastawiać na jakieś niespodzianki.

Wildfire to takie bezpieczne granie.

Jest w tym jakiś ogień ale znacząco

okiełznany. Nazwa grupy

brzmi dość humorystycznie bo słuchając

tych albumów czułem się

bardziej jakbym siedział przed

domowym kominkiem niżli oglądając

gwałtowny pożar.

Adam Widełka

Witchfynde - Lords Of Sin - 35th

Anniversary

2020 Golden Core

Jeszcze nie tak dawno miałem

przyjemność napisać parę słów o

wydawnictwie Hear No Evil, zawierającym

trzy pierwsze albumy

brytyjskiej grupy Witchfynde, a w

moje ręce trafia rocznicowe

wydanie kolejnego krążka - "Lords

Of Sin". To już 35 lat! Jak z bicza

strzelił! Tym razem jest troszkę

skromniej. Firma Golden Core

Records zafundowała nam w postaci

bonusu tylko (albo i aż) cztery

utwory pochodzące z mini trasy

Witchfynde z roku 1984. Z uwagi

na bardzo słabą dostępność (przynajmniej

oficjalną) koncertówek

Witchfynde to każdy materiał live

zasługuje na uwagę. Może nawet

przykuje ją mocniej niż "Lords Of

Sin". To wszakże ostatnia płyta

przez wieloletnim milczeniem grupy.

I nie było to pożegnanie z przytupem.

Naturalnie, że rozpadu zespołu

nie można do końca przewidzieć.

Jednak pewne przesłanki co

do złagodzenia oblicza Witchfynde

zawarło już na "Cloak And

Dagger" z 1983 roku. Słuchając

"Lords Of Sin" można odnieść

wrażenie pewnej kontynuacji. Cały

czas jest to muzyka na pewnym

poziomie, chociaż spoglądając

wstecz, nie sposób upewnić się, że

najlepszy okres dla załogi z Mansfield

to absolutnie dwa pierwsze albumy.

Materiał jaki znalazł się na

czwartym krążku okazał się być już

bardzo melodyjny. Jeśli ktoś nastawiałby

się na ostre i szybkie granie

spod znaku NWOBHM to niestety

Witchfynde na "Lords Of Sin" nie

jest dobrym tropem. Nawet

momentami ten złowieszczy klimat,

z jakiego znana była formacja,

ucieka gdzieś kosztem troszkę rozśpiewanych

partii. Nawet ciężko

mi się tutaj jakoś specjalnie nad

tym pochylać. Trudno ten album

zmieszać z błotem ale niewiele jest

na nim dźwięków przyciągających

na dłużej. Ot, po prostu kolejna

pozycja z zakurzonych annałów

NWOBHM. Warto - oczywiście -

sięgnąć po reedycję "Lords Of

Sin". Chociażby z względu na to,

że wspomniane utwory z poprzednich

krążków w wersjach live są tutaj

naprawdę mocnym punktem.

Adam Widełka

RECENZJE 233

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!