28.02.2013 Views

Z dożynkowym wieńcem Z dożynkowym wieńcem - Kurier Błażowski

Z dożynkowym wieńcem Z dożynkowym wieńcem - Kurier Błażowski

Z dożynkowym wieńcem Z dożynkowym wieńcem - Kurier Błażowski

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

<strong>Kurier</strong> B³a¿owski nr 122 wrzesieñ/paŸdziernik 2011<br />

WSKAZA£ MI DROGÊ<br />

Moje wędrówki po górach zaczynały<br />

się zwykle przyjazdem do Zakopanego,<br />

jednodniową aklimatyzacją, spacerem<br />

po Krupówkach i pełnym tęsknoty spoglądaniem<br />

na siniejący nad miastem, tajemniczy<br />

Giewont, na który nigdy nie<br />

mogłam się wybrać ze względu na serce<br />

w niezbyt dobrym stanie.<br />

W swoich górskich wędrówkach wyszłam<br />

z trudem lecz samodzielnie na<br />

Luboń Wielki w Gorcach i na szczyt Połoniny<br />

Caryńskiej, o wiele łatwiej było<br />

w Sudetach, na łatwych szlakach.<br />

Wycieczki w Tatry zaczynałam zwykle<br />

od wyjazdu kolejką na łagodną Gubałówkę,<br />

podziwiałam ciągle zmienny<br />

w świetle dnia masyw Tatr Wysokich.<br />

Jeśli widoczność pozwalała dojrzeć Czerwone<br />

Wierchy, czułam się prawie szcześliwa.<br />

Przy dobrej pogodzie i samopoczuciu<br />

odważałam się nieraz wyjechać<br />

kolejką linową na Kasprowy Wierch, jednak<br />

zawsze w towarzystwie najbliższych<br />

jako obstawy.<br />

Kiedy wysoko w górze zdarzała się<br />

pogoda kryształowa i widoczność na cztery<br />

strony świata nieograniczona, czułam,<br />

że zwyciężam siebie i przez chwilę jestem<br />

wysokogórską turystką. Pozornie.<br />

Mąż, dwie córki i syn szli sobie bez wysiłku<br />

na Świnicę, ja siadałam na jakimś<br />

przyjaznym głazie i spoglądając w przepaść<br />

po słowackiej stronie na zaczarowane<br />

górskie krajobrazy, na niezwykłe<br />

światłocienie na ostrych graniach, wycinane<br />

przez jaskrawe słońce – rozmyślałam.<br />

Podobną grę ostrego światła i cienia<br />

obserwowałam na wysokościowcach<br />

Manhattanu i ten widok też zachwycał,<br />

ale jednocześnie przerażał. Jak dobro<br />

i zło w jednym miejscu.<br />

Mijali mnie ludzie idący na Świnicę,<br />

lub dalej znanymi szlakami. Myślami<br />

odbiegałam daleko od wszystkiego, co<br />

zostało w dole.<br />

Niezgłębiona tajemnica gór, surowość,<br />

spokój osiągalny tylko tutaj, pozwalał<br />

spojrzeć w siebie głęboko. Sprawy,<br />

które „w dole” były trudne i nie do przejścia,<br />

tu „w górze” stawały się prostsze,<br />

mniej ważne i do pokonania.<br />

Oddalenie od wrzawy świata porządkowało<br />

wnętrze, oczyszczało duszę, napełniało<br />

nadzieją i spokojem. Czułam,<br />

że jestem bliżej czegoś nieodkrytego<br />

i najważniejszego, którego spokój i nieskończony<br />

wymiar dotyka także mnie.<br />

Podczas bytności w Zakopanem wybraliśmy<br />

się w czwórkę wolnym space-<br />

rem do Doliny Strążyskiej. Pogoda była<br />

wymarzona, mój ulubiony Wyż Azorski<br />

przyniósł w góry kryształowe powietrze<br />

i widoczność nieograniczoną.<br />

Parę najbielszych obłoków pasło się<br />

leniwie na niebieskiej hali nieba, Potok<br />

Strążyski – wierny towarzysz ścieżki skakał<br />

przeźroczystą wodą, pieniąc ją na kamieniach,<br />

szlifował głazy z ta samą energią<br />

jak przed setkami lat.<br />

Wyniosłe smreki ocieniały wygodną,<br />

szeroką ścieżkę, która łagodnie pięła się<br />

w górę i pozwalała iść bez większej zadyszki,<br />

z małymi przystankami na zachwyt<br />

nad światem. Pszczoły, muchy,<br />

motyle i wszelkie fruwające stworzenia<br />

uwijały się pomiędzy trawami i kwitnącymi<br />

obficie ziołami, w tle szumiała<br />

woda… Grała ta cicha muzyka gór kojącą<br />

harmonią, onieśmielając prawie.<br />

Głośniejsze słowo wydawało się niewybaczalnym<br />

nietaktem, stąd liczni turyści<br />

szli w ciszy i skupieniu. Wystarczały<br />

oczy jako jedyny, dyskretny odbiorca<br />

niezliczonej ilości wrażeń. Znaleźliśmy<br />

się na dużej polanie zalanej słońcem.<br />

Wielu turystów wypoczywało po zejściu<br />

z gór, inni posilając się nabierali sił do<br />

dalszej wędrówki. Tu miałam zostać i czekać,<br />

aż moja rodzina, tym razem mąż,<br />

dwie córki Ania i Jola /syn miał staż obowiązkowy/,<br />

dojdzie na Giewont dość trudnym<br />

podejściem i wrócą tą samą trasą.<br />

Miało to trwać około pięciu godzin, więc<br />

perspektywa samotnego oczekiwania na<br />

polanie nie była zbyt ciekawa.<br />

No cóż, trudno, pomyślałam, żegnając<br />

bliskich. Radośnie szli po nowe wyzwanie,<br />

machając mi z daleka na pożegnanie<br />

z tym zadziwiającym błyskiem radości,<br />

jaką niesie wyprawa w nieznane.<br />

Zniknęli nagle za wysokimi smrekami.<br />

Zostałam sama.<br />

Na Hali Strążyskiej byli ciągle zmieniający<br />

się ludzie w grupach, a ja dziwnie<br />

do niech niepasująca, bo sama. Z boku<br />

była bacówka, w niej zupełnie przyzwoity<br />

bufet /jak na rok 2001/, z którego gromadnie<br />

korzystali turyści.<br />

Słychać było pozdrowienia, stonowane<br />

śmiechy, pożegnania. Wszyscy śpieszyli<br />

się w drogę, bo dzień był wyjątkowo<br />

pogodny, nadawał się na dalekie, wędrówki,<br />

a pora przedpołudniowa. Obserwowałam<br />

odchodzących turystów, którzy<br />

znikali na niedostępnych dla mnie<br />

szlakach, prowadzących ku wysokiemu<br />

majestatowi gór. Obserwowałam bogatą<br />

roślinność i ten ciągły ruch ludzi.<br />

47<br />

W pewnym momencie zaczęłam się<br />

nad sobą użalać. Powód był prosty. Nigdy<br />

nie będę na Giewoncie, chociaż to<br />

tylko dwie i pół godziny drogi, nie zobaczę<br />

widoków z góry, nie zachwycę się,<br />

nie poznam trudów wspinaczki, nie dotknę<br />

tego co oni, tam wysoko…Obeszłam<br />

wokół polanę, usiadłam w paru miejscach.<br />

W bacówce podawali pyszne bułeczki<br />

z borówkami i kawę. Miałam<br />

z sobą notatnik, ale ochota do pisania minęła.<br />

Miałam ciekawą książkę, ale nie mogłam<br />

zmusić się do czytania.<br />

Zbliżało się południe, słońce grzało<br />

coraz mocniej, zioła i trawy pachniały,<br />

robiło się duszno…Owady, które wczesnym<br />

rankiem zachwycały radosnym<br />

brzęczeniem, atakowały mnie teraz całymi<br />

uprzykrzonymi rojami i stawały się<br />

nieznośne. Czas przestał się posuwać, minuty<br />

wlokły się niemiłosiernie.<br />

Do powrotu moich bliskich z wędrówki<br />

na Giewont zostało jeszcze ponad<br />

trzy godziny. Nie mogłam wrócić do<br />

schroniska, nie uprzedziłam o zmianie<br />

planów.<br />

Wybrałam na swój azyl pustą ławę<br />

z przeciętego wzdłuż pnia za ścianą bacówki,<br />

gdzie było nieco cienia i zrezygnowanym<br />

wzrokiem patrzyłam przed<br />

siebie. Z zamyślenia o niczym wyrwała<br />

mnie rozmowa młodych ludzi. Nie mogę<br />

powiedzieć, abym z entuzjazmem odpowiedziała,<br />

że miejsce przy stole z grubych<br />

desek jest wolne. Zapytali z grzeczności,<br />

byłam przecież sama.<br />

Bałam się, że będę słuchać głośnego<br />

śmiechu i niewybrednych dowcipów<br />

młodych, wysportowanych, dla których<br />

wszystko jest „do wzięcia”, najwyższe<br />

szczyty także. Z konieczności zabrałam

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!