11.07.2015 Views

W oczekiwaniu na coś, co by w końcu nasunęło się, zapanowało

W oczekiwaniu na coś, co by w końcu nasunęło się, zapanowało

W oczekiwaniu na coś, co by w końcu nasunęło się, zapanowało

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

Musi <strong>się</strong> wtedy stać <strong><strong>co</strong>ś</strong> podobnego do tego, <strong>co</strong> działo<strong>by</strong> <strong>się</strong> w teologii, gdy<strong>by</strong> zechciała<strong>by</strong>ć konsekwentnie monistycz<strong>na</strong>. Twierdzenie, że Bóg jest wszystkim i cały wszechświat stał<strong>się</strong> tożsamy z Jego Duchem, oz<strong>na</strong>cza jednocześnie, że materia stała <strong>się</strong> Bogiem. Takiegoświata już nie trzeba opatrywać przymiotnikami, nie trzeba rozstrzygać, czy on„materialistyczny”, czy „idealistyczny”; niezależnie od punktu wyjścia, wszystkie metafizyki.Jedni mają ten sam punkt dojścia. Podobne niebezpieczeństwo zagraża światopoglądowihumanistycznemu. Nie miał racji Sartre mówiąc, iż „egzystencjalizm jest humanizmem” –ponieważ kierując całą uwagę <strong>na</strong> określenie „<strong>by</strong>tu dla siebie”, doprowadził dounierzeczywistnienia drugiego członu opozycji, „<strong>by</strong>tu w sobie”, który jest tworzywem iwarunkiem istnienia świadomości; bez którego „<strong>by</strong>t dla siebie” nie mógł<strong>by</strong> istnieć. I mająrację ci, którzy konstrukcjom nowej humanistyki, widzącym w świecie jedynie problem<strong>na</strong>rzędzi tworzonych przez ludzi, zarzucają „antyhumanizm” – ponieważ świat w którymistnieje tylko podmiot, tylko ludzka myśl poz<strong>na</strong>wcza, jest jednocześnie światem świadomościcałkowicie urzeczowionej. Nie jest ważne, czy materia ulega „spsychizowaniu”, czy teżświadomość zostaje „urzeczowio<strong>na</strong>” – obie ewentualności likwidują podstawową dla <strong>na</strong>szegoobrazu świata opozycję przedmiotu i podmiotu.Jeśli nie widzimy dzisiaj (wyjąwszy nielicznych hipochondryków) w sprzecznościach tychkatastrofy, jeśli wobec nich nie odczuwamy niepokoju, to dlatego, że odwykliśmy odrozważań ontologicznych i zapomnieliśmy smaku teologii. My uciekamy od teologii imetafizyki; i może właśnie dlatego uciekamy, że<strong>by</strong> nie musieć zobaczyć tych sprzecznościjako katastrofy myślenia – uciekamy ku programom społecznym. Lecz tu <strong>na</strong>potykamy tesame problemy, z którymi kiedyś zmagali <strong>się</strong> teologowie i metafizycy. Każde wejrzenie w(konkretnego, pojedynczego) człowieka – każde dostrzeżenie podmiotu jako czegośzamkniętego, „ukończonego”, jako zrea1izowanego celu – uniemożliwia proces społeczny.Każde wejrzenie w proces społeczny – który będąc zawsze nie ukończony, otwarty, pozostajeczymś <strong>na</strong>drzędnym wobec tych, którzy go realizują – uniemożliwia pojedynczego człowieka.Oto prawdziwa treść tego, <strong>co</strong> kryje <strong>się</strong> współcześnie pod łatwym i uspokajającym mianem„humanizmu”. Wzrost ludzkiego poz<strong>na</strong>nia, wzrost techniki komunikowania, wzrastająca ilośćludzi – i dostosowujące <strong>się</strong> do tego stanu rzeczy ustroje polityczne – sprawiają, iżdoświadczamy tych sprzeczności w sposób wcale nie abstrakcyjny, <strong>na</strong> własnej skórze. Biorącpod uwagę wymogi procesu społecznego, nikt nie może nie zanegować w jakiejś chwili prawprzysługujących jednostce. Ale też nikt nie może zrezygnować z roli obrońcy jednostkowychpraw, gdyż właśnie jednostka ludzka jest tym, dla kogo i w imieniu kogo postuluje <strong>się</strong> postęp,rozwój. Istota wszystkich z<strong>na</strong>nych <strong>na</strong>m widzeń procesu społecznego polega <strong>na</strong> mniej lubbardziej pomysłowym swataniu dwu wymienionych niemożliwości. Owszem, powstały ipowstają różne doktryny, doktryny te głoszą rozmaite programy, różnorako formułują swecele, w różny sposób usiłują zaspokoić dążenia człowieka; lecz mają wspólnego wroga. Jestnim monizm, <strong>na</strong> który – z uwagi <strong>na</strong> dotychczasowe przemyślenia, z uwagi <strong>na</strong> takie a nie inneukształtowanie języka, lub z uwagi <strong>na</strong> przesądy językowe – nie mogą przystać.W tej sytuacji niez<strong>by</strong>t już szczerych sporów i solidarnie, choć z trudem, utrzymywanejrównowagi prawdziwie nowe słowo przynosi literatura. I to wcale nie ta, która chciała nowesłowo z<strong>na</strong>leźć; nie ta, opowiadająca <strong>się</strong> za postępem, „zaangażowa<strong>na</strong> po stronie”, po stroniejuż istniejących programów – lecz właśnie ta, która kurczowo upierała <strong>się</strong> przy słowie starym;ta, której intencje <strong>by</strong>ły <strong>na</strong>jbardziej zachowawcze, <strong>by</strong> nie powiedzieć – reakcyjne.Staroświecki artysta, <strong>na</strong> przekór <strong>na</strong>pierającej oczywistości, broni autonomii swego światawewnętrznego; wbrew wszystkiemu i wszystkim, wierzy w wyłączność własnej oso<strong>by</strong>.Wbrew wszystkiemu i wszystkim, <strong>na</strong>wiązuje do dawnych epok wiary – wiary w Boga lubwiary w niepodzielną Jednostkę Ludzką. Jest bowiem obojętne, czy podejmie swój wysiłekmając <strong>na</strong> uwadze osobną i nieśmiertelną duszę darowaną przez Stwórcę, czy biorąc za punktwyjścia renesansowego, wyemancypowanego Człowieka. Żałosny egocentryk, zapatrzony w41

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!