11.07.2015 Views

W oczekiwaniu na coś, co by w końcu nasunęło się, zapanowało

W oczekiwaniu na coś, co by w końcu nasunęło się, zapanowało

W oczekiwaniu na coś, co by w końcu nasunęło się, zapanowało

SHOW MORE
SHOW LESS

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

lecz może <strong>się</strong> posłużyć dekompozycją stabilnych kształtów, przyjętych jako punkt wyjścia(tak np. w kubizmie), wprowadza do obrazu elementy ruchome (np. mobile Caldera). Niedocenił chyba również sztuki impresjonizmu, która wciąga obserwatora w interakcję,zaprogramowując fizjologiczne reakcje jego oka w rozkładzie plam barwnych; sztuki, któraobecność odbiorcy w dziele zaprogramowuje tak rygorystycznie, iż on nie jest już widzem,lecz staje <strong>się</strong> partnerem obrazu, partnerem wnoszącym w rzeczywistość dzieła reakcjewłasne. A <strong>co</strong> dopiero mówić o sztuce informelu – gdzie wewnętrz<strong>na</strong> wibracjazdekomponowanych elementów <strong>na</strong> płótnie, przeniknięta wibracją obserwującego oka,rozhuśtanego wibracją tamtą, tworzy <strong><strong>co</strong>ś</strong>, <strong>co</strong> nie jest już obrazem, nie jest <strong>na</strong>wet„przedmiotem”, lecz jest czystym ruchem: ruchem bez substancji, która zostaje w ruchwprawio<strong>na</strong>. To <strong><strong>co</strong>ś</strong> nie jest c z y m ś, lecz dopiero czymś s i ę s t a j e. Dramat bez perso<strong>na</strong>edramatis; widowisko, owszem – ale widowisko bez aktorów.„Nieskończoność pustki wrącej, grzmiącej, wypryskującej, nie do rozróżnienia, nie douchwycenia, stworzonej z wirów i odmętów, takiej samej tu i tam i jeszcze dalej i jak <strong>na</strong>jdalej,<strong>na</strong> darmo wzrok wytężam do bólu, nic nie moż<strong>na</strong> zobaczyć, za ścianą nocy przelewało <strong>się</strong>wszystko bez wytchnienia, tonące i roztapiające, wiedziałem, że za ciemnością tam w dolejest tylko bezkształt i ruch, przede mną tylko przestrzeń nieistot<strong>na</strong>, w górze zaś nieborozgwieżdżone rojem niezliczonym, nie do rozróżnienia, nie do uchwycenia... A jed<strong>na</strong>kwytężałem wzrok. Ale nic. I zresztą czyż miałem prawo widzenia, ja, też odmęt w tymodmęcie, niepamiętny, zgubiony, rozbełtany pasjami, bólami, których nie z<strong>na</strong>łem, jakżeżmoż<strong>na</strong> po dwudziestu z górą latach <strong>by</strong>ć tylko przelewającą <strong>się</strong> wodą, przestrzenią pustą, nocąciemną, niebem nieobjętym... <strong>by</strong>ć ślepym żywiołem, nie móc dojść w sobie do niczego” (wDzienniku 1961–1966).Powracam do pierwszej i drugiej zasady ruchliwości dzieła Gombrowicza; szerzej –współczesnej sztuki. Po jednej stronie mamy rzeczywistość bezwzględnie i bezwarunkoworuchliwą, po drugiej – bezwzględnie ruchliwego, pobudzanego olbrzymią ilością bodźcówzewnętrznych obserwatora. „Z jednej strony – świat wewnętrzny Henryka deformuje światzewnętrzny: jemu to wszystko śni <strong>się</strong>, on jest sam [...] Ale, z drugiej strony, to światzewnętrzny <strong>na</strong>rzuca <strong>się</strong> Henrykowi” (z przedmowy do Ślubu). Ruchliwość obu członówopozycji sprawia, że granica między zewnętrznością i wnętrzem, między obiektywnym isubiektywnym, między światem i świadomością zaciera <strong>się</strong>. Pojęcia (twór umysłu) umykają,zmierzają ku rzeczom (właściwość świata) – rzeczy ku swoim obrazom (twór umysłu). Skoronie moż<strong>na</strong> posłużyć <strong>się</strong> pojęciem, trzeba posłużyć <strong>się</strong> obrazem – choć każdy obraz (w tejchwiejnej sytuacji umysłu i świata, chwiejny) pociąga za sobą konieczność egzegezy iapologezy, prowokuje wywód pojęciowy, rodzi nowe pojęcia, które znowu domagają <strong>się</strong>objaśnień, a w braku tych objaśnień, w wypadku niemożności udzielenia ich – <strong>na</strong> powrótrodzą obrazy. Myśl rodzi obraz, obraz rodzi słowo, słowo rodzi myśl, myśl znowu domaga <strong>się</strong>obrazu – nie ma sposobu wzajemnego odgraniczenia ich, nie ma możliwości powstrzymaniatego procesu: „wszystko dzieje <strong>się</strong> jednocześnie, wszystko współpracuje, teoria z praktyką,myśl z <strong>na</strong>miętnością, życie z wartościowaniem i rozumieniem życia, żądza osobistegosukcesu z wymogami stwarzającego <strong>się</strong> utworu, wymogi utworu z uniwersalną prawdą,pięknem, cnotą, nie ma nic, <strong>co</strong> <strong>by</strong> królowało <strong>na</strong>d resztą, wszystko jest funkcjo<strong>na</strong>lne” (wRozmowach).Człowiek–siedlisko myśli, jedy<strong>na</strong> istota zdol<strong>na</strong> komentować rzeczywistość, przestaje <strong>by</strong>ćpewny własnego istnienia: „jakiś kompromis pomiędzy światem zewnętrznym awewnętrznym” (w Ferdydurke). Nie bardzo już wiadomo, czy to „zewnętrzność jest tymzwierciadłem, w którym przegląda <strong>się</strong> wnętrze” (jak w Zdarzeniach <strong>na</strong> brygu Banbury), czyodwrotnie. Nie bardzo wiadomo, <strong>co</strong> <strong>na</strong>leży do „akcji zewnętrznej”, <strong>co</strong> do „wewnętrznej”, <strong>co</strong>zdarzyło <strong>się</strong> „<strong>na</strong>prawdę”, a <strong>co</strong> <strong>się</strong> „śniło”. Każda rzeczywistość obiektyw<strong>na</strong> jest skażo<strong>na</strong>elementami subiektywnego, a każda subiektywność (skoro jako subiektywność zostanie7


jednoz<strong>na</strong>cznych, a nie to – czy umieli<strong>by</strong>śmy w nie wierzyć. Ważne są właściwości <strong>na</strong>szegojęzyka, a nie właściwości „<strong>na</strong>szej <strong>na</strong>tury”, „człowieczeństwa” czy „świata”.Artysta, który nie umie mówić o świecie, zajmuje <strong>się</strong> światem w człowieku: percepcjąświata przez ludzi (właśnie o tym traktuje Kosmos!). Nie będąc pewny własnego istnienia,mówi nie o człowieku, lecz o stawaniu <strong>się</strong> człowieka. „Nie w pełni obecny”, zawsze obcy,obcy sobie i obcy wśród ludzi, nie mówi o ludziach, lecz o powstawaniu „ludzkiego”.Narrator Gombrowicza? Ani jednostka, ani społeczeństwo; ani osobny, ani zespolony; anisamotny, ani solidarny: „lęk nieistnienia, wsobny prześmiech”. Wiemy o nim zawsze tylkotyle, iż nie może istnieć bez pomocy z zewnątrz. Dlatego pojawiają <strong>się</strong> nowi bohaterowie; ikażdy z nich jest ważny – ale każdy z nich jest ważny jedynie względem drugiego i zewzględu <strong>na</strong> innych (jak Le<strong>na</strong> w Kosmosie: „potęż<strong>na</strong> w swoim efekcie, ale w sobie żad<strong>na</strong>”). Onim samym niczego określonego nie da <strong>się</strong> powiedzieć, liczy <strong>się</strong> tylko funkcja, którą pełni wokreślonej sytuacji. „To jest tak, jak<strong>by</strong> wszyscy razem wyz<strong>na</strong>czali każdemu z osob<strong>na</strong> jegomiejsce, jego «głos» w orkiestrze” (w Dzienniku 1957–1961). I to jest tak, jak<strong>by</strong> każdy zosob<strong>na</strong> powoływał do istnienia wspólny kształt (<strong>co</strong> w warunkach niemal laboratoryjnychpokazuje Ślub!). I jest tak, jak gdy<strong>by</strong> moż<strong>na</strong> pokazać powstawanie tego kształtu, ale o samymkształcie – ,,o kościele ludzkim” – niczego określonego nie dało <strong>się</strong> powiedzieć.Mówiąc o świecie, orzekamy o człowieku, mówiąc o człowieku, orzekamy o świecie;zawsze ten drugi człon opozycji okazuje <strong>się</strong> <strong>na</strong> tyle decydujący, że o nim właśnie – i tylko onim – trzeba mówić. Dylemat, który rozstrzyga język Gombrowicza, przypomi<strong>na</strong> nie<strong>co</strong>dylemat współczesnej fizyki – która określa prędkość cząsteczki lub określa jej współrzędne,lecz nie umie określić prędkości cząsteczki i współrzędnych jednocześnie. Ale bo też fizykadzisiaj – jak każda dzisiejsza <strong>na</strong>uka – jest wiedzą funkcjo<strong>na</strong>lną. Język jej wyraża funkcję, anie opiniuje o „istocie”, nie umie wiedzieć o substancji. T o c o ś n i e m i a ł o c i a ł a.Nie miało ciała; które stanowiło<strong>by</strong> nie tylko przedmiot, ale i gwarancję prawdziwościpoz<strong>na</strong>nia. Zabrakło wiary czy wartości, które <strong>na</strong>dały<strong>by</strong> <strong>na</strong>szemu poz<strong>na</strong>niu pewność iumożliwiły scalenie poz<strong>na</strong>wanego świata.„Akcent położony przez współczesność <strong>na</strong> wytwarzaniu wiary dowodzi właśnie, że wiarygotowej zabrakło” (w Dzienniku 1953–1956). Słusznie. Akcent współczesnych położony <strong>na</strong>wartościach – to <strong>na</strong>pięcie między <strong>by</strong>tem i powinnością we współczesnym myśleniufilozoficznym, powrót czy odrodzenie <strong>się</strong> aksjologii – dowodzi właśnie, że wartości niemamy. Akcent współczesnych położony <strong>na</strong> poz<strong>na</strong>niu – ów hermeneutyczny przełomdoko<strong>na</strong>ny przez filozofów i <strong>na</strong>ukowców, ów podziwu godny <strong>na</strong>mysł <strong>na</strong>d <strong>na</strong>turą <strong>na</strong>jprostszychaktów ludzkich – dowodzi, że poz<strong>na</strong>nia swego nie jesteśmy pewni. Dlatego, że tak wielewiemy o wytwarzaniu wiar, o <strong>na</strong>turze własnego poz<strong>na</strong>nia i czynnikach warunkującychprawdę – język <strong>na</strong>sz nie jest zdolny do wyrażania wiary, pewności i prawdy. I odwrotnie:dlatego tak wiele wiemy o wytwarzaniu wiar, o poz<strong>na</strong>niu i czynnikach warunkującychprawdę, że język <strong>na</strong>sz przestał <strong>by</strong>ć zdolny do ich wyrażania – nie umie wyrazić tego, <strong>co</strong>zawsze dotychczas stanowiło oparcie dla myślenia. Możemy wiedzieć lub wierzyć, możemyrozumieć lub mieć, możemy posiąść wiedzę o poz<strong>na</strong>niu lub pewność poza poz<strong>na</strong>niem – alenie możemy posiąść obu członów jednocześnie.Elementy zewnętrznego świata w dziele Gombrowicza (np. zielo<strong>na</strong> gałązka wFerdydurke)? Ważne; ale ważne nie ze względu <strong>na</strong> nie same, ponieważ o nich niczego nieumiemy powiedzieć – ważne ze względu <strong>na</strong> to, <strong>co</strong> za ich pośrednictwem zostanie powołane w„ludzkim”. Wspólny kształt? Tak; jest skutkiem i wypadkową wszystkich działań wszystkichpojedynczych ludzi w tym dziele – skoro już jed<strong>na</strong>k kształt ten powstał, z<strong>na</strong>jdzie <strong>się</strong> cały postronie zewnętrzności, zaczną mu przysługiwać te same jakości, <strong>co</strong> innym elementomzewnętrznego świata: żaden z jego współtwórców nie potrafi wejrzeć w jego „istotę”. Stanie<strong>się</strong> ten kształt równie nieprzenikliwy, jak kamyczki i patyki <strong>na</strong> pierwszych kartkachKosmosu: r z e c z y s ą n i e w a ż n e, a t e ż n i e w a ż n y k r a j o b r a z, j e d y n9


liskie swych własnych odczuć, z<strong>na</strong>lazł egzemplifikacje zadziwiają<strong>co</strong> podobne do zdarzeńprzedstawionych w swych utworach. Wcale <strong>się</strong> nie mylił pisząc (w liście do ArturaSandauera, wg „L'Herne”): „mam siebie za osobę dość bliską, pod pewnymi względami,heglizmowi i marksizmowi”.I twierdzę, że dopiero <strong>na</strong>uki społeczne uświadomiły mu problem poz<strong>na</strong>nia tak, jak go<strong>na</strong>stępnie wyraził w Pornografii, a zwłaszcza w Kosmosie. Jemu – w uczuciu popłochuuciekającemu od obrazu do obrazu, od sytuacji do sytuacji, od jednej hipotetycznej wartoścido drugiej wartości, hipotetycznej, który wreszcie staje wobec „małpy wykrzywiającej <strong>się</strong> wpróżni” (w Pornografii), wobec wciąż i wciąż rozpadającej <strong>się</strong> rzeczywistości Kosmosu,wobec czarnej dziury kosmosu, która nie stwarza oparcia.Wniosek może <strong>się</strong> wydać paradoksalny i brzmi <strong>na</strong>stępują<strong>co</strong>: Gombrowicz jest tymwspółczesnym pisarzem polskim, którego twórczość została <strong>na</strong>jgłębiej przenikniętamarksistowskim rozumieniem świata. Wszystko, <strong>na</strong>d czym w swej twórczości <strong>się</strong> zasta<strong>na</strong>wiai <strong>co</strong> <strong>na</strong> użytek swych utworów powołuje, może <strong>by</strong>ć rozumiane jako próba uporania <strong>się</strong> z tymobrazem świata, jaki implikuje m.in. współczesny marksizm. Samotnicza próba samotniczegouporania <strong>się</strong>... zgoda.Dzieło może przystać <strong>na</strong> bezkształt. Przekonuje o tym zjawisko informelu, happeningi.Dzieło może przystać <strong>na</strong> bezkształt, ryzykując wszakże, że zawsze z<strong>na</strong>jdzie <strong>się</strong> ktoś, kto mustatusu dzieła sztuki – szerzej: statusu konstrukcji celowo stworzonej przez człowieka –odmówi. Bo przecież w każdym zdarzeniu ulicznym, w przypadkowych układach gałęzi, ba,<strong>na</strong>wet w zacieku <strong>na</strong> suficie – jeśli tylko zechcę – z<strong>na</strong>jdę tę samą polifonię, zdobędę tyleżinformacyj, <strong>co</strong> w tamtym dziele. Odbiorca wobec zacieku <strong>na</strong> suficie – człowiek, który wobeczacieku <strong>na</strong> suficie zechce stanąć w sytuacji odbiorcy – spędzi <strong>na</strong>d nim czas równie ciekawie.Lecz jeśli stanąć nie zechce... to jak go przeko<strong>na</strong>ć, czym go zmusić? Estetyka zacieków <strong>na</strong>suficie (pamiętne ich opisy w Kosmosie!). Jak z tych zacieków budować kosmos, jaką <strong>na</strong> niezarzucić sieć, że<strong>by</strong> je przymusić do uczestniczenia w k o n s t r u k c j i?Moż<strong>na</strong> przekazywać odbiorcy nie pojęcia – statyczne, ostro obrysowane; przyszpilone wswych definicjach – tylko k i e r u n k i. Nie plamy o ustalonym konturze, zastygłe raz <strong>na</strong>zawsze w danych granicach, lecz sugestie plam. Moż<strong>na</strong> wyjawiać mu nie sądy, nie prawdy,nie doko<strong>na</strong>nia swe, lecz i n t e n c j e – intencje myśli, obrazów, rzeczy, g<strong>na</strong>ne z jednegomiejsca w drugie, z jednego z<strong>na</strong>czenia w inne; intencje, które domagają <strong>się</strong> dopierospełnienia. I moż<strong>na</strong> pokazać odbiorcy, jak to spełnienie jest ze zdania <strong>na</strong> zdanie, z sytuacji <strong>na</strong>sytuację odraczane. Ale w jaki sposób udzielić mu wiary, że spełnienie takie jest w ogólemożliwe? Jak go przeko<strong>na</strong>ć, że jego trud poz<strong>na</strong>wania utworu będzie opłacalny? A więc nietylko estetyka; lecz i... aksjologia? religia? – religia plam <strong>na</strong> murze, połamanych patyków,zacieków <strong>na</strong> suficie.Skoro granice między człowiekiem i światem, między jaźnią i rzeczami są płynne, skoronie moż<strong>na</strong> wyjawić substancji (bo jej nie ma), pozostaje jedno wyjście: trzeba tym ostrzej iradykalniej wyjawiać samą zasadę konstrukcyjną dzieła. Zasadę tego dzieła sztuki, którewłaśnie powstaje – zasadę każdego dzieła sztuki – zasadę każdego ludzkiego tworu. Tązasadą jest bi<strong>na</strong>rność: zasada „tak–nie”, zasada wyłączonego środka, dwuwartościowa logika,przeświadczenie, że każdemu sądowi odpowiada sąd przeciwny. (Czy to wrodzo<strong>na</strong> zasadaumysłu? Nie umiem odpowiedzieć, ponieważ nie rozumiem słowa „wrodzo<strong>na</strong>”. Alewystarczy rozumieć, że zasada ta jest bardziej ekonomicz<strong>na</strong> niż inne, a<strong>by</strong> rozumieć, żeczłowiek z niej zrezygnować nie może). Bi<strong>na</strong>rność jest cechą wszystkich konstrukcyjtworzonych przez ludzi, jest warunkiem <strong>na</strong>szego <strong>by</strong>towania w świecie i warunkiemrozumienia świata.11


Ale to wtedy, kiedy „świat jest”. A kiedy „nie ma świata”, „nie ma substancji?”. Wtedyoczywiście <strong>na</strong>dal świat jest i my <strong>na</strong>dal w tym świecie <strong>by</strong>tujemy lecz gdy<strong>by</strong>śmy chcieli swojemiejsce w nim określić i je wyrazić, nie z<strong>na</strong>jdziemy dla tego celu odpowiedniego języka.Wtedy wychodzi <strong>na</strong> jaw ta prosta prawda, że sztuka współczes<strong>na</strong> i współczes<strong>na</strong> myśl nietylko podlegają pewnym rodzajom ruchliwości, ale – że same są ruchliwością i sąruchliwością samą. Ruch jest środkiem, za pomocą którego wyrażają, ale ruch jest także tym,c o wyrażają. Tylko będąc ruchliwe umieją mówić, ale objawiają sobą tylko ruch: mówiąjedynie o ruchliwości – swojej własnej? człowieka? otaczającego go świata? Zapytane tak,umieją orzec jedno tylko: że „to” jest ruchliwe. W Kosmosie: „Wielki rozhowor zdarzeń,nieustających fakcików, jak rechot żabi w stawie, rój komarów, rój gwiazd, chmura mniezawierająca, mnie zacierająca, ze mną płynąca”. Pytane o szczegóły, przymuszone w mniejlub bardziej pomysłowych a<strong>na</strong>lizach do sprecyzowania sądu, dopowiadają, j a k „to” jestruchliwe, w j a k i s p o s ó b <strong>się</strong> porusza. Lecz nie będą umiały określić bliżej tego „to”, takjak i nie będą w stanie dociec przyczyn ruchliwości „tego”: nie umiejąc określić tego „to”, niesą w stanie dociec przyczyn jego ruchliwości. Pytane o przyczynę, dopowiedzą <strong>na</strong>stępny rym,potwierdzą raz jeszcze prawidłowość z<strong>na</strong>ną: wskażą <strong>na</strong> ruch własny.Wtedy jako oparcie pozostaje sama bi<strong>na</strong>rność: jedynym pewnym gruntem działalnościtwórczej staje <strong>się</strong> zasada konstrukcyj<strong>na</strong> ludzkich wytworów – zasada, która kiedyś pozwalałaporuszać <strong>się</strong> po ziemi niez<strong>na</strong>nej, sama staje <strong>się</strong> gruntem. Z faktu, iż człowiek myśli i tworzy„bi<strong>na</strong>rnie”, <strong>na</strong>leży wyciągnąć wnioski ostateczne. W Ferdydurke: „Przeciwnicy z duchastanęli <strong>na</strong>przeciwko siebie, Filidor ukłonił <strong>się</strong> anty–Filidorowi, anty–Filidor zaś Filidorowi[...] sytuacja miała tę właściwość, że każdemu ruchowi Filidora musiał odpowiadaća<strong>na</strong>logiczny ruch anty–Filidora”. Z każdej dwoistości, niekonsekwencji (uczuć, myśli,doświadczenia...) trzeba wyciągać wnioski ostateczne. Każdą niezborność (uczuć, myśli,doświadczenia, poz<strong>na</strong>nia, działania...) <strong>na</strong>leży zobaczyć w ten sposób, a<strong>by</strong> o<strong>na</strong> stała <strong>się</strong> zbor<strong>na</strong>.W każdej niezborności <strong>na</strong>leży zobaczyć i wyodrębnić te siły, które, przeciwstawione sobie,zamkną ją w układ symetryczny: tą symetrią zostanie scalo<strong>na</strong>. Np. z faktu, iż uczuciowośćludzka wykazuje cechy ambiwalencji, <strong>na</strong>leży wysnuć wniosek, że w psychice działają dwiegrupy sił – i trzeba siły te <strong>na</strong>zwać. Jak <strong>na</strong>zwać, to mniej ważne (np. psychoa<strong>na</strong>liza z<strong>na</strong> różne<strong>na</strong>zwy; <strong>by</strong>tują przecież obok siebie różne, wykluczające <strong>się</strong> wzajemnie doktrynypsychoa<strong>na</strong>lizy); ważne jest to, że są to siły zawsze przeciwbieżne – i że tą ichprzeciwbieżnością dany system, właśnie jako system, zostaje uporządkowany, scalony. Iocalony.Tak powstają poszczególne ogniska jasnego myślenia, wewnętrznej logiczności; figurysymetryczne; oksymorony. I każde z nich <strong>się</strong> łudzi, iż jest modelem – i oczywiście jestmodelem, ale modelem takim, który kieruje uwagę przede wszystkim <strong>na</strong> siebie, <strong>na</strong> własnądosko<strong>na</strong>łość: w swej trosce o wewnętrzną dosko<strong>na</strong>łość staje <strong>się</strong> w <strong>końcu</strong> modelem <strong>na</strong>giejbi<strong>na</strong>rności. Jest nie tyle i nie przede wszystkim techniczną pomocą w poz<strong>na</strong>niu, <strong>co</strong> przejawemcharakterystycznej i koniecznej – w braku innego oparcia koniecznej – ideologiimodelowania, teorii modelowania, r e 1 i g i i modelu.Powstają jakieś wartości trzecie, zerowe, same sobą unieruchomione, które swymwewnętrznym ruchem uniezależniają <strong>się</strong> od innych takich wartości, jakie oczywiście mogą –mogą – mogą, wciąż mogą powstawać. Powstają poszczególne modele „dosko<strong>na</strong>łego świata”,twory wewnętrznie spójne, lecz zdolne wyjawić jedynie zasadę swej spójności, własnądosko<strong>na</strong>łość. I może zdolne wyjawić jeszcze <strong><strong>co</strong>ś</strong>... jakąś „tajemnicę”? Więc może jed<strong>na</strong>kzdolne do kontaktu... nie, nie z rzeczywistością, lecz może ze „społecznie uwarunkowanąrzeczywistością poz<strong>na</strong>nia”, ze „samowolnie, lecz w sposób konieczny wytworzonymprzedmiotem poz<strong>na</strong>nia” (jak <strong>by</strong> może powiedział Althusser); może zdolne posłużyćstworzeniu innej takiej, lecz dosko<strong>na</strong>lszej niż one, konstrukcji? Kto to wie! Oglądane z12


zewnątrz, „tajemnicy” swej nie wyjawią; a tylko oglądane z zewnątrz mogą <strong>by</strong>ć oceniane podkątem p r z y d a t n o ś c i.W Kosmosie: „Kot jak<strong>by</strong> przesunął mnie z jednej strony medalu <strong>na</strong> drugą, w tamtą sferę,gdzie działy <strong>się</strong> tajemnice, w sferę hieroglifu”. Kto to wie? Domniemywa tak <strong>na</strong>rrator,prze<strong>by</strong>wający wewnątrz opowieści, a nie autor z<strong>na</strong>jdujący <strong>się</strong> <strong>na</strong> zewnątrz, który opowieśćkomponował; autor wie <strong>co</strong> innego. A i <strong>na</strong>rrator domniemywa tak jedynie wtedy, kiedyprze<strong>by</strong>wa wewnątrz wydarzenia (kiedy j e s t sprawcą powieszenia kota, sprawcą hieroglifu!).Po to jed<strong>na</strong>k, <strong>by</strong> „świat zrozumieć”, będzie musiał sferę hieroglifu opuścić. Z<strong>na</strong>jdzie <strong>się</strong> <strong>na</strong>zewnątrz: z elementów pozbawionych z<strong>na</strong>czenia (także z własnych czynów, już terazpozbawionych z<strong>na</strong>czenia) będzie budował całość, <strong>na</strong> którą może przystać. Jak to pokazujetworzony przez niego kosmos i stworzo<strong>na</strong> przez niego opowieść.W „rzeczywistości” tak tworzonej, w myśli tak powstałej nie sposób odróżnić labiryntówpozostawionych przez poszukiwaczy od or<strong>na</strong>mentów, które sporządzają dekoratorzy. Iwłaśnie dlatego, że odróżnić nie sposób; że nie ma gruntu, <strong>na</strong> którym moż<strong>na</strong> wartościować –trzeba wszystkie te elementy (labirynty, or<strong>na</strong>menty, hieroglify, tajemnice, humbugi) scalać.Trzeba z nich stworzyć całość, która (<strong>by</strong>ć może) okaże <strong>się</strong> mniej niejas<strong>na</strong> niż one. Trzeba jescalić w... (?), w „nowy paradygmat” (?), w „społecznie uwarunkowaną rzeczywistośćpoz<strong>na</strong>nia” (?), w „historycznie zmienną rzeczywistość doświadczenia ludzkiego” (?), w„ogólną zasadę zmienności zasad” (?), w „po<strong>na</strong>dczasową zasadę działania umysłu” (?); trzebaz nich stworzyć „świat”.Jaki to „świat”? Odpowiedziałem już: świat rymowany. Izomorfizując i izostruktujączjawiska, łączymy je ze sobą. Scalamy zjawiska pochodzące z różnych dziedzin i poziomów;<strong>na</strong>wlekając je <strong>na</strong> sznur zewnętrznych podobieństw albo ukrytych powinowactw wewnętrznejich budowy. Umiemy utożsamiać źdźbło w oku własnym z belką <strong>na</strong> drodze i belkę <strong>na</strong> drodzeze źdźbłem w oku – jeśli tylko kształt źdźbła i belki wyda <strong>się</strong> <strong>na</strong>m podobny (a nieustannedosko<strong>na</strong>lenie metod oglądania źdźbła i belki sprawi – że wyda <strong>się</strong> podobny). Tak postępując,spostrzeżenie, oczywiste w jednej dziedzinie, przymierzamy do dziedziny innej, odległej, i do<strong>na</strong>stępnej odległej dziedziny: dzięki czemu „wspi<strong>na</strong>my” je <strong>na</strong> dowolnie wysokie piętrouogólnienia. Dlaczego staje <strong>się</strong> to możliwe? Staje <strong>się</strong> to możliwe (jeśli uwidocznienie tegowniosku tutaj jest w ogóle potrzebne) dlatego, że nie zakładamy w zjawiskach obecnościsubstancji. Dlatego, że nie zakładamy w zjawiskach obecności substancji, możemyporównywać ich funkcje – możemy ze zjawisk stwarzać „świat”, nie określiwszy uprzedniosamych zjawisk (obojętne, czy zjawiskami tymi będą fakty materialne, czy twory umysłu, czyteż łącznie – fakty materialne i twory umysłu).Dotyczy to zarówno pracy artysty, jak postępowania <strong>na</strong>ukowego; może <strong>by</strong>ć stwarzane tak,jak pokazuje to w swych utworach Gombrowicz (w czym jego twórczość jest sensacyjniewybit<strong>na</strong>!) lub może powstawać z paralel takich, jakie tworzą strukturaliści i semiologowie;może <strong>by</strong>ć trudną sztuczką iluzjonisty, popisem kuglarza wysokiej klasy, lub może <strong>by</strong>ćrewelatorską syntezą; może respektować rygory takie lub inne, rygory sztuki czy rygory <strong>na</strong>uki– we wszystkich wypadkach trucht jest podobny.Właśnie tak rymuje <strong>się</strong> słowa w wierszu: scala <strong>się</strong> utwór poetycki posługując <strong>się</strong>podobieństwem brzmień, izofonią, a dopiero potem zwraca uwagę <strong>na</strong> z<strong>na</strong>czenia słów (jeżeliw ogóle zwraca <strong>się</strong> uwagę). Jak <strong>się</strong> wydaje, dziś rymy w poezji skończyły <strong>się</strong>, ale w myśli<strong>na</strong>szej rymy grają decydującą rolę. (I może właśnie dlatego, że rymujemy <strong>na</strong>szą myślą świat,nie rymujemy słów <strong>na</strong>szej poezji!) Tak postępując, posługując <strong>się</strong> ciągami rymów, potrafimyprzynitować Katasiną agrafkę do mgławicy Andromedy. Cóż jed<strong>na</strong>k z tych rymów?Porównując wyłącznie funkcje, „sklejając” funkcje, zaczepiając zjawisko o zjawiskofunkcjami, możemy opiniować jedynie o funkcji – i w ten sposób (odkrywając po drodzewiele ruchów swoistych, poz<strong>na</strong>jąc pewne funkcje właściwe tylko danemu zjawisku)odkrywamy to, <strong><strong>co</strong>ś</strong>my <strong>by</strong>li już wiedzieli <strong>na</strong> początku. Odkrywamy porządkującą zasadę13


ludzkiego umysłu, którą jest bi<strong>na</strong>rność, lub odkrywamy wieczne prawo życia – ruch.Entuzjaści zobaczą w tym, <strong>co</strong> odkrywamy „po drodze”, wystarczającą <strong>na</strong>grodę, jedynepowołanie człowieka, pesymiści uz<strong>na</strong>ją to za niewystarczające, będą głęboko rozczarowani –a ja nie będę umiał (a i też wcale nie chcę) ich godzić.Jaki to świat? Świat specjalistów. W tym świecie jestem zawsze dyletantem i wszystko, <strong>co</strong>z<strong>na</strong>m, z<strong>na</strong>m niedokładnie. Ze wszystkich osiągnięć tego świata – pośrednio – korzystam,wszystkie jego niebezpieczeństwa – mnie także – zagrażają. Ale nigdy nie zrozumiem, gdzieźródło sukcesu, i nie dowiem <strong>się</strong>, jak uniknąć groź<strong>by</strong>: ponieważ nie umiem rozez<strong>na</strong>ć(rozebrać, obłaskawić, zniszczyć) poszczególnych ośrodków wyspecjalizowanej myśli n a ic h w ł a s n y m g r u n c i e. Ja, inni, wszyscy.Jako wieczysty niefachowiec nie powinienem w ogóle móc opiniować wyspecjalizowanejmyśli; ale jako człowiek muszę zaświadczyć o świecie, w którym żyję, i świadczę o nim – wtaki sposób czy inny. Np. podejmując tę a nie tamtą pracę zawodową, np. porzucając ten świati tworząc sobie świat własny (w albumie z<strong>na</strong>czków pocztowych?), np. zapisując to, <strong>co</strong> tu terazzapisuję. „Nadchodzi chwila, w której teoria staje <strong>się</strong> osobistym wrogiem” (w Dzienniku1957–1961). Wobec specjalistów zapatrzonych we własne reguły gry, obciążonych „twardąwiedzą”, jestem jak mucha wobec słonia. Mucha wobec słonia to rzecz śmiesz<strong>na</strong> ale tylkodopóty, dopóki nie trzeba fruwać albo chodzić po suficie. A ja pofrunąć muszę! Muszępofrunąć – i właśnie w tym celu... w celu tym... zacząłem np. sporządzać Dziennik. I tuniespodzianka. Bo jeśli będę pra<strong>co</strong>wał wytrwale, a zdolności moje <strong>na</strong> to pozwolą –sporządzając Dziennik, wkrótce sam stanę <strong>się</strong> fachowcem; fachowcem w tej wąskiej,wytyczonej sobie dziedzinie. Stanę <strong>się</strong> specjalistą od takiego to a takiego typu perswazji,umiejącym tak a nie i<strong>na</strong>czej zestawiać słowa, tak a nie i<strong>na</strong>czej „rzucającym czytelnika <strong>na</strong>kola<strong>na</strong>” – i te moje umiejętności fachowe mogą <strong>się</strong> stać przedmiotem obszernej monografii.Więc to, <strong>co</strong> o świecie <strong>na</strong>szym zostało powiedziane wyżej, jest prawdą, ale przecież nie całąprawdą. Cała prawda <strong>na</strong> tym polega, że każdy z <strong>na</strong>s jest specjalistą (w jakiejś, choć<strong>by</strong> bardzowąskiej dziedzinie) i każdy z <strong>na</strong>s musi <strong>by</strong>ć laikiem (<strong>co</strong> mu pozwala żyć w świeciespecjalistów). Każdy z <strong>na</strong>s jest entuzjastą (w tym miejscu, gdzie jest specjalistą, i w tymmomencie, kiedy nim jest; w tym malutkim momencie, kiedy sporządza swój hieroglif, kiedywiesza, swego kota) i każdy z <strong>na</strong>s jest pesymistą, „łaknącym sensu” (kiedy patrzy <strong>na</strong> światoczami laika, kiedy staje wobec hieroglifów cudzych, wobec zupełnie dlań niezrozumiałych„powieszeń”).Jaki to świat? Świat, w którym logika poszczególnych części nie z<strong>na</strong>jduje przedłużenia wlogice całości; w którym ściśle bi<strong>na</strong>rnej zasadzie, organizującej poszczególne ośrodkiwyspecjalizowanej myśli, nie odpowiada podob<strong>na</strong> zasada, organizująca całość. Ten świat,owszem, jest logiczny, ale jego logika jest skupio<strong>na</strong> w enklawach: m a t a k z i a r n i s t ą bu d o w ę, że każda nie–logika w pustce między enklawami może funkcjonować. I właśnie tanie–logika otoczenia skłania fachowców do <strong>co</strong>raz radykalniejszych rygorów, do jeszczeostrzejszych reguł własnej gry. Wewnętrz<strong>na</strong> logika systemów, <strong>co</strong>raz bardziej <strong>na</strong>pi<strong>na</strong><strong>na</strong> logikaposzczególnych ośrodków wyspecjalizowanej myśli, jest bowiem jedynym sposobemwyraźnego zaistnienia w takim świecie. (Jest oparciem w morzu bezwładu – i ekspiacją.Metodolog Jerzy Kmita dokonuje ekspiacji m.in. i za ten tekst, który tutaj powstaje: tak wśredniowiecznych klasztorach modlili <strong>się</strong> mnisi za grzechy świata).Od dyletantyzmu, który jest warunkiem <strong>na</strong>wiązania kontaktu ze światem specjalistów – dospecjalizacji, która jest sposobem istnienia w tym świecie. Specjalizacja <strong>na</strong>ukowca umożliwiawyciągnięcie ostatecznych wniosków z przyjętych założeń myślowych i obrysowanie14


własnego systemu wobec nie–logiki otoczenia i logiki systemów innych. SpecjalizacjaInstytucji umożliwia zgromadzenie wszystkich dostępnych, środków i umiejętności, w celuzapewnienia Instytucji absolutnej przewagi <strong>na</strong>d niezinstytucjonowanym lubzinstytucjonowanym i<strong>na</strong>czej. Specjalizacja artysty umożliwia doprowadzenie zastanegojęzyka sztuki do ostatecznych konsekwencyj, <strong>co</strong> pozwala zaistnieć wobec tych, którzy go doostatecznych konsekwencyj doprowadzić nie umieli. Tak powstają wciąż nowe dziedziny„fachu”: <strong>co</strong>raz mniejsze ośrodki <strong>co</strong>raz bardziej specjalizowanej myśli.Stworzono je dla <strong>na</strong>s, powinniśmy umieć je wykorzystać. Ale jest <strong>co</strong>raz trudniejwykorzystywać tę <strong>co</strong>raz bardziej specjalizowaną myśl; ten proces wymaga <strong>co</strong>raz śmielszychzastosowań intelektu. Pozorny paradoks: w imię nieubłaganej logiki części wykraczamy pozalogiczność, tworzymy „logikę” wyłącznie <strong>na</strong> ten użytek, logiki „jednorazowe”, własne. Wimię bi<strong>na</strong>rności poszczególnych systemów wykraczamy poza bi<strong>na</strong>rność (niektóre z tychwykroczeń zostają ponownie zamknięte w system – i stają <strong>się</strong> przyczyną nowych wykroczeń).I oto droga powrot<strong>na</strong>: od specjalizacji która jest sposobem istnienia poszczególnych dziedzin„fachu” – do odstępstw od specjalizacji i logiki, które są warunkiem korzystania z innychdziedzin „fachu”.Poszczególne języki tego świata są wewnętrznie spójne, formułowane są z troską ostworzenie metody. Metoda jest dzisiaj glejtem do umysłu czytelnika, a jeszcze przedtem –glejtem do wydawcy. Tako rzecze Saussure (lingwistycznie), tako rzecze Huizinga(ludycznie), tako rzecze Eliade, tako rzecze Jung (mitami, archetypicznie), tako rzeczeMcLuhan, tako rzecze Lem (cybernetycznie), tako rzecze Lupescu (logikąwielowartościową), tako rzeką logicy z Leydy (logiczno–intuitywnie), tako rzecze Lévi–Strauss (strukturalistycznie), tako rzecze Bachtin (kar<strong>na</strong>wałem), tako rzecze Chomsky, takorzecze Lacan (generatyw–nogramatycznie, psycholingwistycznie) tako rzecze Barthes (niewiem, jako), tako rzecze Bense (matematycznie). Lecz wszystkie te konstatacje, teteoretyczno–poz<strong>na</strong>wcze struktury, tak przecie ściśle trafne <strong>na</strong> własnym gruncie, funkcjonująjednocześnie: w tym samym świecie, w tym samym czasie, w tych samych głowach. Istwarzają w nich rzeczywistość równie niespójną jak ta, która stała przed oczami świętegoJa<strong>na</strong> piszącego Apokalipsę. Przeświadczenie o zasadniczym rozdźwięku między jego czasema <strong>na</strong>szymi „czasami ścisłości” jest mylne. Anioły Ja<strong>na</strong> z Patmos i anioły Karpowicza, „anioły<strong>co</strong> zszywali ciągle swoje zdanie rozdarte do stóp” (w Odwró<strong>co</strong>nym świetle), nie różnią <strong>się</strong> ażtak bardzo.Prze<strong>by</strong>wając w więzieniach systemów wewnętrznie spójnych, w których „wszystkokonieczne” – zawsze możemy wychynąć <strong>na</strong> zewnątrz. A <strong>na</strong>wet musimy <strong>na</strong> zewnątrzwychynąć – po to, <strong>by</strong> poz<strong>na</strong>ć inne wewnętrznie spójne systemy. Z miejsca, w którym„wszystko konieczne”, wychodzimy w świat, gdzie „wszystko możliwe” – i zanurzywszy <strong>się</strong>w nie–logice, z<strong>na</strong>jdując w niej a<strong>na</strong>rchizujące pocieszenie, znowu wracamy do miejsca, wktórym „wszystko konieczne”. W ten sposób odradzamy <strong>się</strong> i pom<strong>na</strong>żamy wiedzę.Odradzamy <strong>się</strong> pom<strong>na</strong>żając wiedzę. Pom<strong>na</strong>żamy wiedzę, mnożąc pojęcia. Mnożymy pojęcia,mnożąc metody oswajania zjawisk. Od mieszkańców epok dawnych – religijnych – jesteśmymniej szczęśliwi o <strong>na</strong>szą „wszystko–konieczność”, ale jesteśmy wolniejsi o tę „wszystko–możliwość”. Posługując <strong>się</strong> a<strong>na</strong>logiami, utożsamiając rzeczy i ich obrazy, utożsamiają<strong>co</strong>brazy i pojęcia, pojęcia i rzeczy, dzięki nieubłaganej logice <strong>na</strong>dając wywodowi własnemutok nieodparty, i <strong>na</strong>dając odejściom od tej logiki z<strong>na</strong>mię nieuchronnej konieczności; operująctrzykropkiem, dwukropkiem, średnikiem, <strong>na</strong>wiasem, cudzysłowem... możemy doszydełkować<strong>się</strong> w każde miejsce, przyszydełkować każdą „prawdę” prawdy do każdej prawdy „prawdy” (ijeszcze, wiedząc o świecie <strong>co</strong> wiemy – a skoro w ten galop wyruszyliśmy, to wiemy przecie!– nie umiemy nie <strong>by</strong>ć dumni z własnych umiejętności: Wyższa Szkoła Jazdy).Mówi Hermann Broch (w eseju Das Böse im Wertsystem der Kunst): „Im bardziej Ratio,tym gwałtowniej zarazem Irratio”. Dokończę jego myśl: im bardziej Ratio (w wyłączonych15


enklawach wyspecjalizowanego myślenia), tym gwałtowniej zarazem Irratio (pozaenklawami; więc tam, gdzie my <strong>się</strong> musimy z<strong>na</strong>leźć, stając w o b e c nich). A wszystko to(jeszcze jeden paradoks!) dzieje <strong>się</strong> w imię scalenia świata i ładu <strong>na</strong>szego myślenia.W opowiadaniu Gombrowicza Bankiet jest ciekawa postać Gnula. Król, ale i drobny łobuzponiżany przez królewską radę, zdemaskowany przez otoczenie, zaczy<strong>na</strong> uciekać: „Króluciekał środkiem ulicy, a w odległości kilku<strong>na</strong>stu kroków pędził kanclerz, pędził bankiet ibal. I oto arcygeniusz tego arcystatysty znów ujawnia <strong>się</strong> w całej arcysile swojej – albowiemSROMOTNA UCIECZKA KRÓLA STAJE SIĘ ATAKIEM JAKIMŚ i już nie wiadomo, czyto KRÓL UCIEKA, czy też KRÓL PĘDZI W PRZESTRZEŃ NA CZELE BANKIETU! [...]Działa ozwały <strong>się</strong> <strong>na</strong> zamku. I król zaszarżował!” Zmuszony do ucieczki, zamienił <strong>się</strong> winspiratora ATAKU.Może to <strong>by</strong>ć autobiograficz<strong>na</strong> przypowieść o człowieku, który przeżył inne życie niż to, doktórego został przysposobiony, lub przypowieść o artyście, który stworzył inne dzieło odtego, które przed<strong>się</strong>wziął (będę jeszcze o tym człowieku i artyście mówił). Ale może to <strong>by</strong>ćtakże przypowieść o <strong>na</strong>szym myśleniu – które <strong>na</strong>rzuca światu inne rygory, niż chcemy;którego intencje <strong>by</strong>wają wywracane <strong>na</strong> nice.W imię scalenia świata wychodzimy poza bi<strong>na</strong>rność (poszczególnych ośrodków jasnegomyślenia). Ale to wyjście jest „wyjściem poza kulturę”, może poza kulturę wyprowadzić –ponieważ kultura jest zawsze układem bi<strong>na</strong>rnym; ponieważ jej zadaniem jest pogodzenietego, <strong>na</strong>d czym panujemy, i tego <strong>na</strong>d czym nie panujemy, lecz zapanować musimy (ludzkie–nieludzkie, światło–ciemność, ruch–materia itd.). Ucieczka od kultury jest ucieczką odbi<strong>na</strong>rności. Każda ucieczka od bi<strong>na</strong>rności może wyprowadzić poza kulturę. Możewyprowadzić poza kulturę – i czasami wyprowadza (jak tam ostatnio te wyjścia <strong>na</strong>zywano:Rasą? Ziemią? Krwią? Zakorzenieniem? Instynktem? Naturą?). Ostatnie lat kilkadziesiątprzekonuje, że nie są to płonne obawy teoretyka–geometry, lecz niebezpieczeństwa realne.Myśl <strong>na</strong>sza jest świadoma tych niebezpieczeństw. Powiem <strong>na</strong>wet więcej: została porażo<strong>na</strong>tą świadomością. To stąd wziął <strong>się</strong> ten gust do „antynomij” w <strong>na</strong>szych czasach (antynomiipoz<strong>na</strong>nia i działania, jednostki i społeczeństwa, powinności i <strong>by</strong>tu... jakich jeszcze?), do„ambiwalencji” (uczuć, woli, działań), do „dialektyczności” (zawsze w z<strong>na</strong>czeniu dychotomii,równego podziału, dosko<strong>na</strong>łego wyważenia „w zero”). To dlatego ufamy raczej własnymrozterkom, a nie wierzymy własnym decyzjom – patrząc <strong>na</strong> kij, zawsze myślimy o jegodrugim <strong>końcu</strong>. Obraz własny, jaki w ten sposób stworzyliśmy <strong>na</strong> swój użytek, jestambiwalentny i dwoisty, jest konsekwentnie dwuz<strong>na</strong>czny i dwuważny. Przypomi<strong>na</strong>Gombrowiczowskie „parodie <strong>na</strong> wylot”, o których mówiłem. I przypomi<strong>na</strong> te świetne,budowane w poetyce absurdu i absurdalnie śmiałe angielskie bajki dla dzieci. Za sprawąprzekroczenia zwierciadła albo pokręcenia gałeczki od łóżka rzeczywistość wypada z wiązań,mieszają <strong>się</strong> czasy, ludy, o<strong>by</strong>czaje, języki, Londyn frunie ku niebu – ale dzieci rano budzą<strong>się</strong>... i znowu widzą skrzydlate lwy stojące przed British Museum. I nie <strong>na</strong>leży <strong>się</strong> dziwić, botamta gra działa <strong>się</strong>, owszem, ale po drugiej stronie jawy, w lustrzanym odbiciu jawy, throughthe looking glass.„Istota sztuki?” Każda epoka stwarza „istotę sztuki” dla siebie – zgodnie z rodzajemwłasnych pragnień i własnych lęków. „Istota <strong>by</strong>tu?” Są epoki które uz<strong>na</strong>ły – i uz<strong>na</strong>ły trafnie –że nie mają prawa o istocie <strong>by</strong>tu wyrokować. „Istota człowieka?” Każda epoka z<strong>na</strong>jdujeswoją „istotę człowieka” – <strong>na</strong> miarę potrzeb własnych.Wiek XX : jego „istota sztuki” – „istota rzeczywistości ludzkiej” – „istota człowieka”.Pierwsze: ambiwalencja tropio<strong>na</strong> i egzemplifikowa<strong>na</strong> <strong>na</strong> wytworze. Drugie: ambiwalencjatropio<strong>na</strong> i egzemplifikowa<strong>na</strong> jednocześnie <strong>na</strong> wytworze i <strong>na</strong> wytwórcy. Trzecie:ambiwalencja tropio<strong>na</strong> i egzemplifikowa<strong>na</strong> <strong>na</strong> wytwórcy, w psychice ludzkiej (rozumianej16


osobniczo lub rozumianej zbiorowo). Każdy z systemów, powstałych w którejś z tychpodgrup, konsekwentnie bi<strong>na</strong>rny, ma swoją bi<strong>na</strong>rnością uniemożliwić wyjście poza bi<strong>na</strong>rnyukład kultury. Każdy z systemów powtarza z osob<strong>na</strong> gest unieruchomienia niestabilnegoukładu, chce <strong>się</strong> katastrofie sprzeciwić: w tym geście unieruchomienia wyrażają <strong>się</strong> <strong>na</strong>szepragnienia, lęki i potrze<strong>by</strong>. I każdy z tych stabilnych i stabilizujących systemów jest (będzie,<strong>by</strong>wał; może <strong>by</strong>ć) początkiem nowej serii „skosów” czy „skoków”.A m b i w a l e n c j a t r o p i o n a n a w y t w o r z e. Nie „<strong>co</strong>”, tylko „jak” – taki punktwyjścia. Nie to jest przedmiotem zainteresowania, <strong>co</strong> wytwórca poprzez wytwór chciałosiągnąć (powiedzieć, zdo<strong>by</strong>ć, zniszczyć), tylko – jak swój wytwór wytworzył. Nie cel,któremu wytwór ma służyć, lecz konstrukcja wytworu. Nie „<strong>co</strong>” dzieło mówi, tylko <strong>na</strong>jpierw– jakie elementy zostały użyte, jakimi środkami dzieło <strong>się</strong> posługuje: „jak” mówi, „jak jestzrobione”. A oczywiście zawsze „zrobione jest tak” – tak wytwórca swój wytwór musiwytworzyć, że<strong>by</strong> ten wytwór trzymał <strong>się</strong> kupy i nie rozsypał <strong>się</strong>. Te wiązania konstrukcyjne(sztuczne niekiedy, obce, nierzadko wprowadzone później, często nie przez samegowytwórcę) stają <strong>się</strong> przedmiotem badań (wcześniej „<strong>na</strong>jpierw”, a teraz „w ogóle”); stają <strong>się</strong>jedynym przedmiotem badań, zostają uz<strong>na</strong>ne za istotę wytworu. Wymogi konstrukcyjnewytworów sprawiają, że istota (czy prawda) wytworu z<strong>na</strong>lezio<strong>na</strong> tą drogą jest zawszeambiwalent<strong>na</strong>, dwuważ<strong>na</strong>. Taką istotę (czy prawdę) moż<strong>na</strong> a <strong>na</strong>wet <strong>na</strong>leży przedstawić jakoukład zamknięty w sobie, „wyważony w zero”.Powstaje tą drogą świat spokojny. Świat składa <strong>się</strong> z wytworów, a prawdy zawarte są wwytworach całkowicie i nie dybią <strong>na</strong> zewnątrz. Rzeczywistość staje <strong>się</strong> „tekstem”; możezostać przeczyta<strong>na</strong>. „Przeczyta<strong>na</strong>” – przez <strong>na</strong>ukowców różnych dyscyplin, lecz także przezsamych wytwórców, więc np. przez artystów... „Mais oui, mais oui, je suis informé (...) vouspouvez me croire, j'ai lu parci, par1á, un peu de Gremais, Bourdieu, Jakobson, Macherey,Ehrmann, Barbut, Althusser, Bopp, Lévi–Strauss, Saint–Hilaire, Foucault, Genette, Godelier,Bourbaki, Marx, Doubrowski, Schucking, Lacan, Poulet, et aussi Goldmann, Starobinski,Barthes, Mauron et Barrera” (Gombrowicz w „auto–wywiadzie” J'etais structuraliste avanttout le monde, „L'Herne”; a cytuję po francusku, bo wydaje mi <strong>się</strong>, że to właściwy język). Takpowstają sprzężenia zwrotne pomiędzy specjalistami różnych dziedzin i poziomów, którzytypem swych lektur wzajemnie <strong>się</strong> w swych lekturach inspirują. W pracach badaczy zawartesą pewne, mniej lub bardziej wiarogodnie formułowane sugestie dotyczące konstrukcjiwytworów, i te sugestie z kolei katalizują aktywność wytwórców; których nowe wytworystaną <strong>się</strong> przedmiotem <strong>na</strong>stępnych a<strong>na</strong>liz badaczy. Dzięki temu mechanizmowi sprzężeńzwrotnych historia współczesnych działań artystycznych jest w <strong>co</strong>raz większym stopniuhistorią owych „sugestyj”, historią <strong>co</strong>raz szybciej kolejno po sobie stosowanych kluczy–katalizatorów.A jeśli sztuka tak tworzo<strong>na</strong> przypomi<strong>na</strong> wirującą karuzelę, której każde siodełko wraca pojakimś czasie <strong>na</strong> dawne miejsce – i której jedyną możliwą do przyjęcia zasadą ruchu jest to,że każde siodełko wraca po jakimś czasie <strong>na</strong> dawne miejsce – też moż<strong>na</strong> <strong>się</strong> nie przerażać.Dysponujemy bowiem rzutnikiem, który pozwala ten ruch wyświetlić <strong>na</strong> <strong>na</strong>jwiększe tło – tak,że<strong>by</strong> błędne koło sztuki stało <strong>się</strong> kołem świata. A zatem, po drugie:A m b i w a l e n c j a t r o p i o n a i e g z e m p l i f i k o w a n a j e d n o c z e ś n i en a w y t w o r z e i n a w y t w ó r c y. Np. Nietzscheańska idea „wiecznego zwrotu”,Powrotu Światów – ten gigantyczny tygiel, w którym wszystko wciąż od nowa i wciąż w tychsamych kształtach i kolejności <strong>się</strong> odradza. Rzeczywistość, z<strong>na</strong>jdująca <strong>się</strong> <strong>na</strong> szczytach,strą<strong>co</strong><strong>na</strong> w otchłań; otchłań wyniesio<strong>na</strong> <strong>na</strong> szczyty – i znowu wracająca <strong>na</strong> swe miejscedawne. Albo „rzeczywistość skar<strong>na</strong>walizowa<strong>na</strong>” Bachti<strong>na</strong> – kar<strong>na</strong>wał ludowej zabawy,kar<strong>na</strong>wał Rabelais'go, mennipea Dostojewskiego; kar<strong>na</strong>wałowy śmiech zawarty wkonstrukcjach, strącający <strong>na</strong> dno <strong>na</strong>jwyższe zwieńczenia świata, poniżający wartości iautorytety, i w ten sposób „przeciwstawiający <strong>się</strong> jednostronnej, ponurej, zrodzonej z lęku17


powadze oficjalnej” (M. Bachtin, Problemy poetyki Dostojewskiego). Tak. Tylko że <strong>na</strong>jpierwmusi <strong>się</strong> <strong><strong>co</strong>ś</strong> z<strong>na</strong>jdować <strong>na</strong> szczycie, że<strong>by</strong> móc to (w kar<strong>na</strong>wałowej zabawie, w czasiewyłączonym albo w porywie metafizycznego szaleństwa) strącić <strong>na</strong> dno. Najpierw trzebamieć <strong><strong>co</strong>ś</strong> niewątpliwego, potem moż<strong>na</strong> podawać w wątpliwość. Jeżeli chcę dla kawału ubraćmary<strong>na</strong>rkę podszewką <strong>na</strong> wierzch, muszę mieć mary<strong>na</strong>rkę. „Kar<strong>na</strong>wał”, „filozofiakar<strong>na</strong>wału” zakłada obecność autorytatywnych punktów odniesienia, autorytatywnych iskrystalizowanych ocen; jeśli ocen takich nie ma, zamienia <strong>się</strong> w niekosztowną grękar<strong>na</strong>wałowymi konwencjami. Muszę <strong>na</strong>jpierw mieć trwałe wartości, muszę wierzyć im i wnie, a<strong>by</strong> móc ich działanie (w czasie wyłączonym) zawiesić. A jeśli wartości takich nie mam,nie stanę <strong>się</strong> uczestnikiem kar<strong>na</strong>wału; w <strong>na</strong>jlepszym razie będę uczestnikiem Tanga Mrożka,a <strong>na</strong>jpewniej – bezinteresownym kpiarzem.Rozumiem Bachti<strong>na</strong>, ponieważ w świecie Rabelais'go takie wartości <strong>by</strong>ły, <strong>by</strong>ły i w świecieDostojewskiego. Ale kiedy czytam „od Śmiechu, do Śmiechu, Śmiechem Buch, Śmiechembach, buch, buch” (w Trans–Atlantyku) – nie rozumiem. Nie wiem, <strong>co</strong> począć z tą erupcjąhumoru bijącą po<strong>na</strong>d ironię, po<strong>na</strong>d humor. Z<strong>by</strong>t usłużnie ten śmiech wypięty dointerpretatora, z<strong>by</strong>t ostentacyjnie „elementarny” i właśnie „Rabelaisowski” – że<strong>by</strong> jegointencje nie <strong>by</strong>ły podejrzane. Co mógł śmiech taki w sytuacji Gombrowicza burzyć? Co w<strong>na</strong>szej sytuacji burzy? Albo Witkacy i jego „śmiech poza pojęciem życiowego komizmu itragizmu”? Albo „humor zniszczenia” Artauda; jakiej instytucji współczesnej, poza bliżejnieokreślonym „teatrem psychologicznym”, zagrażał?Nasz obraz świata – świat, który zbudowaliśmy dla siebie – składa <strong>się</strong> z wytworów.Prawdy – wszystkie prawdy <strong>na</strong>sze – zawarte są w tych wytworach bez reszty; zawarte są bezreszty, ponieważ ich przedmiotem jest funkcjo<strong>na</strong>l<strong>na</strong> wiedza dotycząca konstrukcji wytworów.Ten świat – zrozumiały <strong>na</strong> poziomie technik wytwarzania, przezroczysty i podatny <strong>na</strong> badanietechnik wytwarzania – pozbawiony jest zasady łączącej całość wiążącej poszczególnetechniki. Dlatego <strong>na</strong>sza „filozofia kar<strong>na</strong>wału” jest pusta: bez wartości, których działaniemogło<strong>by</strong> ulec zawieszeniu, bez autorytetu, który mógł<strong>by</strong> zostać podany w wątpliwość. Niemamy „góry”, którą moż<strong>na</strong> <strong>by</strong> sprowadzić „<strong>na</strong> dół”. Jest to nowa jakość, sytuacja radykalnienowa, która decyduje o specyfice <strong>na</strong>szego myślenia. Jesteśmy nie tyle dotknięci brakiemcelów (działania), ile raczej dotknięta brakiem czegoś, <strong>co</strong> w imię realizacji tych celówmusiało<strong>by</strong> zostać zakwestionowane.A wyjścia z tego stanu rzeczy są dwa, obu już próbowaliśmy: „dadaizm” i „pozytyw<strong>na</strong>rewolucja” („pozytyw<strong>na</strong>” – w z<strong>na</strong>czeniu: nie negująca, taką rewolucją nienegującą <strong>by</strong>ł np.faszyzm). Śmiech uprawiany dla śmiechu, przekłuwanie wszystkiego za pomocą wszystkiego,bezinteresowne zniszczenie – lub posłużenie <strong>się</strong> skalą i formatem z<strong>na</strong>nych z przeszłościzabaw kar<strong>na</strong>wałowych do ustanowienia tego, <strong>co</strong> w wiekach dawnych zabawy te usiłowałypodważyć: do ustanowienia Autorytetu.„D a d a i z m”. Np. podkłada <strong>się</strong> bom<strong>by</strong> <strong>na</strong> poczcie i czeka, czy bez poczty nie będziegorzej lub lepiej. Np. kradnie <strong>się</strong> w wielkich magazy<strong>na</strong>ch i sprawdza, czy będą <strong>na</strong>dalfunkcjonować lub nie funkcjonować. Ale funkcjonować będą – będą! – nie mam <strong>na</strong>wetpewności, czy ich właściciele, przyzwalając <strong>na</strong> kradzieże, nie poz<strong>by</strong>wają <strong>się</strong> w ten sposóbposezonowych bubli. To wszystko dzieje <strong>się</strong> <strong>na</strong> poziomie techniki działania, a nie w sferzewartości – ponieważ nie moż<strong>na</strong> wątpić w <strong><strong>co</strong>ś</strong>, <strong>co</strong> zostało już ostatecznie podane wwątpliwość. Ponieważ nie moż<strong>na</strong> podkładać wątpliwości pod <strong><strong>co</strong>ś</strong>, <strong>co</strong> zostało już ostateczniepodane w wątpliwość – kładzie <strong>się</strong> trotyl pod urządzenia techniczne. Czyli – niszczy właśnieto jedno miejsce, które jeszcze pozostaje niewątpliwe. Tylko techniki w tym świecie sąniewątpliwe (wszelkie techniki, również artystyczne, metodologiczne...); tylko technika jestniewątpliwa i dlatego o<strong>na</strong> musi stać <strong>się</strong> celem ataków. „Dadaizm”, czyli „parodia <strong>na</strong> wylot” –której usiłuje <strong>się</strong> doko<strong>na</strong>ć, usunąwszy sobie <strong>na</strong>jpierw spod nóg grunt, <strong>na</strong> którym parodia możezostać doko<strong>na</strong><strong>na</strong>.18


„P o z y t y w n a r e w o 1 u c j a”. Na przykład... Najpierw szło o to, że<strong>by</strong> wytwarzajączaspokoić swe potrze<strong>by</strong>, potem to dążenie do zaspokajania potrzeb ulega odwróceniu:przybiera postać „produkcji dla produkcji”, a konsumpcja staje <strong>się</strong> czynnikiem wtórnym,potrzebnym jedynie po to, że<strong>by</strong> móc produkować – tak zobaczo<strong>na</strong>, staje <strong>się</strong> „obowiązkiemczłowieka kulturalnego”, „patriotycznym obowiązkiem” (czym jeszcze mogła<strong>by</strong> <strong>się</strong> stać wprzyszłości...?). Lub też... Najpierw idzie o to, że<strong>by</strong> urządzenia instalowane przez człowiekanie zniszczyły <strong>na</strong>turalnego środowiska, potem środowisko <strong>na</strong>turalne staje <strong>się</strong> celem w sobie id1a siebie: Natura, Natura <strong>na</strong>ga, nie tknięta ręką ludzką, staje <strong>się</strong> pozytywnym programem(z<strong>na</strong>ne... z<strong>na</strong>ne <strong>na</strong>szym czasom, ale jeszcze nie wyczerpane, nie doświadczone do końca).Albo... Wartościom estetycznym nie wystarcza już mglista formuła sztuki dla sztuki,poszczególne dziedziny artystyczne dążą do pełnej autonomii („czysta poezja”, „CzystaForma”, „tylko teatr” dzieło sztuki jako „object d'art.”) – i w tym dążeniu do pełnej autonomiidokonują z<strong>na</strong>miennego odwrócenia: postulują działania artystyczne, które wcale nie muszązaistnieć, a<strong>by</strong> zostać spełnione („object”, „świat” jako dzieło sztuki; np. „sztukakonceptual<strong>na</strong>”, „niemożliwa”; np. Artauda „Teatr Okrucieństwa”, np. „Mountain of Flame”Grotowskiego). W swym dążeniu do pełnej autonomii, zagarniając po drodze wszystkiedostępne możliwości z<strong>na</strong>czeń, przybierają postać „pozytywnej rewolucji”. Tę samą postaćprzybierają postępowe (postulujące postęp) doktryny czasu. Sekty parareligijne widzą sposób<strong>na</strong>prawy świata w „czystej miłości”, ruchy młodzieżowe szukają ratunku w „WyzwolonymErosie”: „Liebe an sich”, „Sex an sich” stają <strong>się</strong> metodą <strong>na</strong>prawy urządzeń społecznych istrukturami teoretyczno–poz<strong>na</strong>wczymi.Jesteśmy w tym szczęśliwym (czy nieszczęśliwym) położeniu, że idąc w przyszłośćwychodzimy od nic – wychodząc od nic, niczego nie musimy burzyć. Pozbawieniprzeciwnika, nie musimy tworzyć teoryj walki: zaczy<strong>na</strong>my od fi<strong>na</strong>łu, widzimy od razu – iwszystkie <strong>na</strong>raz – ostateczne cele. A taki sposób wychodzenia w przyszłość może <strong>by</strong>ć groźny– jak <strong>się</strong> to już niejednokrotnie okazywało. Jest jedynym sposobem <strong>na</strong>m dostępnym, jedynymsposobem działania w <strong>na</strong>szej sytuacji – ale sposób ten może <strong>by</strong>ć groźny, ponieważ jestzespolony dzisiaj z pewnym specyficznym obrazem człowieka. Spójrzmy zatem <strong>na</strong> obrazczłowieka, jaki <strong>na</strong> własny użytek – i <strong>na</strong> użytek owej przyszłości – uprawiamy. A zatem, potrzecie:A m b i w a l e n c j a t r o p i o n a i e g z e m p l i f i k o w a n a n a w y t w ó r c y.Nasz obraz <strong>na</strong>szej świadomości. Starając <strong>się</strong> określić świadomość mamy zawsze <strong>na</strong> myśli jejzaćmienia i wahania. Nie umiemy mówić o decyzji, ponieważ akt decyzji jest dla <strong>na</strong>szychoczu przysłonięty rozterką, która decyzję poprzedza. Przykładów nie trzeba szukać daleko.Jednym z <strong>na</strong>jczęściej przez współczesny teatr stosowanych zabiegów inscenizacyjnych jestłączenie dwu lub więcej postaci dramatycznych w jednej osobie (granych przez jednegoaktora). Łączenie to przebiega nieodmiennie w myśl <strong>na</strong>stępującej zasady: jeśli ja, Cezar chcęczegoś, to przydaje mi <strong>się</strong> Brutusa, który tego nie chce; jeśli ja, Anioł, pragnę Dobra, toprzydaje mi <strong>się</strong> Diabła, który mnie obezwładni. Dzisiejszy widz odbiera połączenia takie jako„sensowne” tylko wtedy, gdy postacie montowane są przeciwbieżnie, kontrapunktowo. Wmyśl tej zasady oglądamy siebie oraz „wzbogacamy” i „wysubtelniamy” osobowości, któreprzekazała <strong>na</strong>m przeszłość: w teatrze, w sztuce w ogóle, w podziwu godnych wysiłkachwspółczesnych hermeneutów, w głośnych manifestach antypsychiatrii.Jest z <strong>na</strong>mi podobnie jak z <strong>na</strong>rratorem Kosmosu – nie to wydaje <strong>się</strong> ważne, że poszedłwreszcie jakąś drogą, ale to ma <strong>by</strong>ć istotne, że <strong>się</strong> przedtem chwilę zasta<strong>na</strong>wiał, z którejstrony ma ominąć kamień leżący <strong>na</strong> łące; a zasta<strong>na</strong>wiał <strong>się</strong> tak pomysłowo i uważnie, że wtym zastanowieniu odpoz<strong>na</strong>ł całą filozofię swego utworu, który już prawie <strong>by</strong>ł stworzył.Oglądamy siebie tak, jak <strong>na</strong>rrator Pornografii widział Fryderyka: „świadomość jego dlatego<strong>by</strong>ła tak dręcząca i nieobliczal<strong>na</strong>, że on sam nie odczuwał jej jako światło, tylko jako19


ciemność – <strong>by</strong>ła dla niego żywiołem równie ślepym, <strong>co</strong> instynkt”. Co zresztą – to ważne! –niczego nie wyjaśnia: raczej właśnie to samo koło w tym samym kole zamyka.Jak <strong>się</strong> wydaje, o takim widzeniu człowieka zadecydowała psychoa<strong>na</strong>liza (lub też: jest o<strong>na</strong><strong>na</strong>jz<strong>na</strong>mienniejszym symptomem tego widzenia). Np. Freudowski model mechanizmów<strong>na</strong>pędowych – dwie grupy sił, które powodują ludzkim postępowaniem: popęd życia i popędśmierci, Eros i Tha<strong>na</strong>tos. Libido rodzące życie, usiłujące włączyć świat zewnętrzny wkonstelację Ja – i skłonności samobójcze, instynkt agresji, pęd do samozagłady, działające wkierunku przeciwnym. Jedną ręką przygarniamy świat do serca, drugą gwałtownie goodpychamy; jedną częścią osobowości skłaniamy <strong>się</strong> ku Wszystkiemu, drugą – chcieli<strong>by</strong>śmyżyć samotnie (tu znowu moż<strong>na</strong> <strong>by</strong> przytaczać <strong>na</strong>rratorów powieści Gombrowicza, także<strong>na</strong>rratora Dziennika...). Freud mówi w tym miejscu o równowadze – przywołuje m.in.przykład archaicznych rytów ofiarnych, gdzie śmierć człowieka nie tylko zaspokajała instynktagresji grupy, ale <strong>by</strong>ła również przez samą ofiarę odczuwa<strong>na</strong> jako wywyższenie:wywyższenie w dobrowolnie złożonej daninie miłości. Wiedza bardzo ciekawa,„dialektycz<strong>na</strong>”, owszem – i „wycieniowa<strong>na</strong>” – tylko <strong>co</strong> z niej wynika?Freud mówi o równowadze. Ja powiedziałem przedtem o konsekwentnej bi<strong>na</strong>rnościposzczególnych ośrodków jasnego myślenia, która prowadzi to myślenie do „wyważenia wzero”. A wyjścia z tego stanu rzeczy zawsze są dwa; o nich już też mówiłem. Freud głosi„pierwotną jedność walczących przyczyn, których skutkiem jest jasny fakt świadomości”.Należy bacznie przyjrzeć <strong>się</strong> temu twierdzeniu, ponieważ w nim właśnie zawarta jestdwuz<strong>na</strong>czność i dwuważność jego <strong>na</strong>uki. Póki psychoa<strong>na</strong>liza zajmuje <strong>się</strong> „pierwotnąjednością walczących przyczyn”, jest próbą racjo<strong>na</strong>lizacji czynnika irracjo<strong>na</strong>lnego, usiłujewprowadzić ład w niepokoje współczesnego świata. Ale kiedy zaczy<strong>na</strong> <strong>się</strong> zasta<strong>na</strong>wiać <strong>na</strong>dpobudkami ludzkiego działania, odsłania swoje drugie oblicze: staje <strong>się</strong> uniwersalnymsposobem rozumienia zjawisk, z pomocą którego wszystko moż<strong>na</strong> wytłumaczyć, leczniczemu nie moż<strong>na</strong> zapobiec. Ogląda<strong>na</strong> z jednej strony – jest jednym z wielu wyłączonychośrodków współczesnej logiki (Lacan mówi o „panlogicznym wszechświecie Freuda”); jesttym miejscem, w którym doko<strong>na</strong>ł <strong>się</strong> <strong>na</strong>jciekawszy przełom teoretyczny ostatnich lat. Towłaśnie dzięki psychoa<strong>na</strong>lizie stał <strong>się</strong> możliwy ów hermeneutyczny wysiłek odkrywaniamechanizmu <strong>na</strong>jprostszych aktów ludzkich: patrzenia, słuchania, mówienia, czytania. Towłaśnie Freudowski obraz świata umożliwił powstanie panlogicznych systemów Laca<strong>na</strong>,Althussera, Derridy, Foucaulta, Deleuze'a. Ale ta sama psychoa<strong>na</strong>liza, obejrza<strong>na</strong> z drugiejstrony, okazuje <strong>się</strong> kataklizmem, który wszystkie zachowane dotychczas ośrodki logikiusiłuje podmyć. Ambiwalentyzując człowieka – i rozszerzając tak obszar jego psychiki –przyczynia <strong>się</strong> do irracjo<strong>na</strong>lizacji tego, <strong>co</strong> dotychczas <strong>by</strong>ło racjo<strong>na</strong>lne.Jak wszystkie współczesne ośrodki jasnej myśli, psychoa<strong>na</strong>liza jest gestemunieruchomienia niestabilnego układu: swą budowę i swe pojęcia zawdzięcza chęciunieruchomienia katastrofy. Dostrzega w świecie żądzę bezkształtu, groźbę zniszczenia, <strong>na</strong>które przystać nie chce. Nie chcąc przystać, stara <strong>się</strong> <strong>na</strong>dać im pozycję możliwie <strong>na</strong>jbardziejhermetyczną, To, <strong>co</strong> w świecie nieobliczalne, bezkształtne i niszczące, wprowadza w obszarpsychiki, umieszcza w enklawie „podświadomości” czy „nieświadomości”, obwarowujecenzurą i w ten sposób poddaje rygorom struktury i kształtu. Tak postępując zamyka Ratio iIrratio współczesnych w system bi<strong>na</strong>rny, opatruje pieczęcią kultury. To właśnie z takimsystemem, tak oglądanym – i jakże inspirującym dzisiaj, gdy jest tak oglądany! – mają doczynienia współcześni hermeneuci.Jest wszakże i drugie spojrzenie. Psychoa<strong>na</strong>liza, przystając jednocześnie <strong>na</strong> Ratio orazIrratio, jest dziś może jedyną w pełni rozbudowaną, wykończaną w szczegółach teogonią.Uwzględniając w rachunku i wprowadzając w obręb swej struktury teoretyczno–poz<strong>na</strong>wczejtakże te siły, które nie są dla <strong>na</strong>s zrozumiałe, pełni funkcję, jaką kiedyś pełniły religie.Wystarczy skorzystać z tej, z takiej jej lekcji – wystarczy, zignorowawszy Ratio, przystać <strong>na</strong>20


Irratio psychoa<strong>na</strong>lizy – że<strong>by</strong> z<strong>na</strong>leźć <strong>się</strong> tam, gdzie tak często dzisiaj z<strong>na</strong>jdujemy <strong>się</strong>: pozabi<strong>na</strong>rnym układem kultury, poza „ortodoksją” dwuwartościowej logiki... lecz bez tegobiegu<strong>na</strong> porządkującego uczucia i myślenie, który oferowały niegdyś religie. Irratio, przyjętejako przesłanka, staje <strong>się</strong> koniem trojańskim wprowadzonym w <strong>na</strong>szą myśl.Co wtedy pozostaje? Pozostaje doko<strong>na</strong>nie <strong>na</strong>stępnego gestu unieruchomienia – np. takiegogestu, jakiego doko<strong>na</strong>ł Gombrowicz w swym psychoa<strong>na</strong>litycznym opowiadaniu Przygody,przestawiając daty wejścia i wyjścia akcji. Albo też... innego gestu, takiego np.:Człowiek, który zrozumiał, że człowiek jest niejasnością, niekonsekwencją, grąsprzecznych sił, może dowolnie mnożyć pojęcia określające ludzką rzeczywistość. Człowiek,który zrozumiał, że we współczesnej wiedzy jest więcej pojęć niż zjawisk określanych przezte pojęcia – może dowolnie igrać pojęciami. Człowiek, który zrozumiał zasady tegopostępowania; który poz<strong>na</strong>ł metodologiczną grząskość „twardej wiedzy” – może dowolnieigrać metodami poz<strong>na</strong>wania zjawisk. Człowiek, który zrozumiał, że człowiek nie jest aż takskomplikowany, jak mu <strong>się</strong> to dzisiaj wydaje; że rzeczywistość ludzka jest prostsza, niż<strong>by</strong> <strong>na</strong>to wskazywała ilość pojęć określających zjawiska i ilość metod poz<strong>na</strong>wania tych zjawisk –może dowolnie według wymogów własnego dzieła przekonstruowywać ludzkie sensorium,noosferę, „świat”. Tym tropem postępując upewni <strong>się</strong> w swej cynicznej dowolności łączeniawszystkiego ze wszystkim – w swym cynicznym, lecz koniecznym, dążeniu do scalaniaświata, skoro nie zostało mu dane poz<strong>na</strong>nie żadnego z jego fragmentów. „Myśl o ruchu poustalonej linii, przeszywającym, stanowczym, wydała mi <strong>się</strong> rozkoszniejsza od szklankizimnej wody” (w Kosmosie). Będzie mówił ten człowiek przy tym... – och, bo może <strong>się</strong> nieograniczyć do literatury, może nie skorzystać z jej pojemnych i lotnych słów; będzie mówiłnp. o poniechaniu a<strong>na</strong>chronicznych gwarancyj poz<strong>na</strong>nia; o nowej konstrukcji przedmiotupoz<strong>na</strong>nia, którym jest sama <strong>na</strong>sza myśl poz<strong>na</strong>wcza, już obec<strong>na</strong> w <strong>na</strong>szych doko<strong>na</strong>niach; orewolucji poz<strong>na</strong>nia, dokonywanej w samym poz<strong>na</strong>niu: o nowych intencjach wnoszonych dolektury – albo <strong>na</strong>zwie to jeszcze i<strong>na</strong>czej.Ale <strong>co</strong> pozostaje człowiekowi, który zrozumiał całą cyniczną wolność tego ostatniego?Milczenie? Powrót do boskiej niekonsekwencji proroctw Apokalipsy (jemu, który w swejdziałalności duchowej szybuje swobodniej od świętych proroków?)? Czy też... – czy teżstworzenie <strong>na</strong>stępnego systemu wewnętrznie spójnego? Tak objawia mu <strong>się</strong> w każdej chwilidwuz<strong>na</strong>czny status człowieka we współczesnym świecie: status entuzjasty i pesymisty,specjalisty i laika.W Kosmosie: „[...] wieszanie zaczy<strong>na</strong>ło wzbierać w tym upale, bez jednej chmurki, i nie<strong>by</strong>ło to tak zupełnie od rzeczy iść w gąszcz, do wróbla, że<strong>by</strong> zobaczyć, jak wisi – to samo zsiebie <strong>się</strong> <strong>na</strong>suwało, mnie błąkającemu <strong>się</strong> przecież w <strong>oczekiwaniu</strong> <strong>na</strong> <strong><strong>co</strong>ś</strong>, <strong>co</strong> <strong>by</strong> w <strong>końcu</strong><strong>na</strong>sunęło <strong>się</strong>, <strong>zapanowało</strong>”.Nie mogąc dojść „ruchu po ustalonej linii, przeszywającego, stanowczego”,izomorfizujemy zjawiska. „Myśląc a<strong>na</strong>logicznie”, posługując <strong>się</strong> paralelami, budzimy rytm. Iznowu wygaszamy ten rytm, przeciwstawiając mu inny rytm, przeciwbieżny: „symetrycz<strong>na</strong>męka a<strong>na</strong>logii i a<strong>na</strong>logicz<strong>na</strong> męka symetrii” (w Ferdydurke). Symetria i rytm,przeciwstawność i paralelizm: dwie <strong>na</strong>jbardziej widoczne cechy współczesnej kultury. Rytmzwijany w symetrię, w symetryczny or<strong>na</strong>ment, w hieroglif. I hieroglif, or<strong>na</strong>ment, symetria <strong>na</strong>powrót rozwijane w rytm: w hymn. Hymn zwijany w aforyzm – i aforyzm rozwijany znowuw hymn, w rapsod, w slogany: w „rymy”, w „melodię <strong>na</strong>silaną przez powtarzanie”, w „łoskotPustego Galopu” (u Gombrowicza ).To, <strong>co</strong> ludzi łączy, przybiera postać symetrii (ceremoniał, emblematy, sztandary). To, <strong>co</strong>ludzie muszą wiedzieć, a<strong>by</strong> móc żyć – <strong>co</strong> w i e d z ą n a t e r a z – rozwija <strong>się</strong> rytm: wslogan. A cel lub raczej <strong>na</strong>leży powiedzieć – obietnica, do której ten rytm prowadzi, jest21


znowu symetrycz<strong>na</strong>: zamknięta w harmonii, w „harmonii sfer”. Dwie z<strong>na</strong>mienne cechywspółczesnej kultury – i dwie jej osie: pionowa oś tajemnicy i pozioma oś postępu. Tapierwsza <strong>na</strong>jbardziej przypomi<strong>na</strong> średniowieczną drogę ku transcendencji (polegającą <strong>na</strong>rozszyfrowywaniu i uwidacznianiu zawartych w świecie symboli). Ta druga jest pozostałościąnowożytnej wiary w postęp, której apogeum przypada <strong>na</strong> wiek XIX (wyz<strong>na</strong>jącej rozmaitewartości ale stawiającej ruch, dy<strong>na</strong>miczność po<strong>na</strong>d nimi). Obie, jak je tu zobaczyłem,przypomi<strong>na</strong>ją pewien rysunek Teilharda de Chardin – który wykreśliwszy trzeci wektor tedwie wiary, w Boga i w postęp, połączył.Pierwsza z wiar zakłada istnienie rzeczywistości raz <strong>na</strong> zawsze doko<strong>na</strong>nej – jest siłą, któraskłania do działalności poz<strong>na</strong>wczej, do przenikania umysłem tajemnicy danych iniezmiennych praw (praw rozwoju, przemiany). Druga zakłada rzeczywistość nieobliczalną,świat w stadium ciągłych <strong>na</strong>rodzin – jest siłą, która skłania do czynu; która w miejsce p o z <strong>na</strong> w a n i a stawia t w o r z e n i e praw. I jak moż<strong>na</strong> te dwa obrazy świata – świat jako rzeczgotową i świat jako zadanie stojące przed człowiekiem – pogodzić ze sobą? Pogodzić wewłasnym życiu, w myśleniu i działaniu (bo nie mówię o zgodności graficznej, <strong>na</strong> rysunku)? Zjednej strony – rzeczywistość przedukształtowa<strong>na</strong>, kształt i cel (rozwoju, przemiany) dane <strong>na</strong>początku. Z drugiej – potęga chcenia, która zakłada, że świat moż<strong>na</strong> zmienić, że moż<strong>na</strong> gokształtować świadomym wysiłkiem. Tym dwu sprzecznym obrazom świata odpowiadają dwasprzeczne przeczucia <strong>na</strong>szych czasów. Mamy przeczucie końca (sztuki, <strong>na</strong>szej cywilizacji,przyrody), a jednocześnie sporządzamy wstępy – każde <strong>na</strong>sze działanie w <strong>na</strong>szym odczuciujest „wstępem” (do nowych dziedzin wiedzy, do dalszego porządkowania materiału, do dziełsztuki, które dopiero <strong>na</strong>stąpią, do przebudowanej świadomości, do nowego człowieka etc.).Słuchając pociech współczesnego humanizmu dowiadujemy <strong>się</strong>, że poz<strong>na</strong>wanieostatecznych i niezmiennych praw życia jest <strong>na</strong>jwyższą powinnością ludzką; tylko to bowiem– i tylko tak rozumiane – może <strong>na</strong>dać „sens” ludzkiemu istnieniu. Ale dowiadujemy <strong>się</strong>również, że wiara w możność <strong>na</strong>prawy świata i przebudowy ludzkości jest warunkiemczłowieczeństwa; o<strong>na</strong> dopiero <strong>na</strong>daje godność działaniom, które człowiek podejmuje – jestgwarancją godności człowieka. Słuchamy tradycyjnych pociech humanizmu i łagodniegodzimy <strong>się</strong> <strong>na</strong> sprzeczność. Jak bowiem moż<strong>na</strong>, stojąc <strong>na</strong> gruncie laickim, te dwa rodzajepowinności ze sobą pogodzić?Po jednej stronie – wyniosła bezradność wysublimowanych prawd umysłu, siłyporządkujące, które przy wszystkich swoich intelektualnych rygorach (a może właśnie dziękitak konsekwentnemu ich stosowaniu) wykazują wiele cech bezinteresownej gry; które <strong>na</strong>leżądo tej samej sfery czystej fantazji i wyzwolonej z praw życia kombi<strong>na</strong>toryki, do której <strong>na</strong>leżądziałania szachowe. Siły, które w swej do ostatecznych granic prowadzonej konsekwencjistają <strong>się</strong> grą gry, mową mowy, lekturą lektury, metodą metody, poz<strong>na</strong>niem poz<strong>na</strong>nia. Podrugiej stronie – zachłan<strong>na</strong> przed<strong>się</strong>biorczość, która w imię odległej, a często i urojonej,przyszłości odrzuca porządkujące rygory. Efektowne oskarżenia techniki, wiedzy,„szwindlu”. Walka młodej i niezinstytucjonowanej „wspólnoty” ze „społeczeństwem”, którezniewala (np. „Gemeinschaft” kierujące <strong>się</strong> przeciw „Gesellschaft” w programachekspresjonistów). Ekstatyczne rojenia o niczym nie zmą<strong>co</strong>nej szczęśliwości pierwotnej:komunia człowieka z Żywiołami, z Naturą. Marzenia artystów o człowieku wyzwolonym wErosie, połączonym z bliźnimi zakonem miłości; marzenia artystów, którzy poszli ścieżkąprzetartą uprzednio przez filozofów i socjologów. Zainteresowanie <strong>się</strong> ideologówprymitywnymi wspólnotami i mitami tych wspólnot; ideologów, którzy poszli ścieżką jużprzetartą przez antropologów i etnografów.I wszystko to – funkcjonujące jednocześnie: w tym samym świecie, pod tą samą datą, wtych samych głowach. Logika sąsiaduje z intuicją, jasne myślenie sąsiaduje z myśleniemmrocznym, z wierzeniami i wskazaniami higienicznymi dawnych wieków i kultur. Samotnymi samotniczym poszukiwaniom sensu towarzyszą <strong>na</strong>miętne marzenia o poszukiwaniach22


gromadnych, poetyckie rojenia o powszechnej krucjacie. Obok skłonności zachowawczychpojawiają <strong>się</strong> tendencje rewolucyjne w skali tak totalnej, że postulowa<strong>na</strong> rewolucja umyka wsferę estetycznych fantazyj.W tym samym świecie, pod tą samą datą, w tych samych głowach: dwa sprzeczne dążenia.Jedno zmierza do uporządkowanego obrazu świata, do życia poddanego rygorom symetrii,drugie – do rzeczywistości nieobliczalnej, <strong>na</strong>cechowanej wszystkimi możliwościami. Tylkomały krok dzieli to, <strong>co</strong> stało <strong>się</strong> superracjo<strong>na</strong>lne od irracjo<strong>na</strong>lizmu. Nic nie powstrzymujeczłowieka stojącego <strong>na</strong> gruncie superracjo<strong>na</strong>lnego od zanegowania tej kultury, której takkurczowo <strong>się</strong> uchwycił. Właśnie dlatego, że uchwycił <strong>się</strong> jej – jej jednej, ostatniej wartości,jedynego ładu i jedynego gwaranta ładu, który sam sobie musi wystarczyć – tak kurczowo.Moż<strong>na</strong> <strong>by</strong> <strong>się</strong> sprzeciwić diagnozie powyższej mówiąc, że ludzie zawsze tak działali.Moż<strong>na</strong> <strong>by</strong> powiedzieć, że postęp ludzki jest funkcją specyficznego „podziału pracy”: zawszeokazywał <strong>się</strong> <strong>by</strong>ć wypadkową ludzkiego porządkowania i ludzkiej skłonności do bałaganu.Ależ tak. Tylko że w <strong>na</strong>szym świecie właśnie zabrakło tego „podziału pracy”. Ci, którzyzmierzają do uporządkowanego obrazu świata (w tych chwilach, kiedy zmierzają), osiągająrzeczywistość nieobliczalną, potęgując bałagan; ci zaś, którzy bałagan postulują (którzypoprzez bałagan usiłują siebie albo ludzkość wyzwolić), usta<strong>na</strong>wiają porządek, częstozłowrogi porządek. Ci, którzy chcą uwolnić życie z rygorów, dochodzą do „harmonii sfer”:do rzeczywistości poddanej zasadom hierarchii i symetrii. Ci, którzy chcą porządkować świat,stają wobec małpy wyczyniającej swe grymasy w próżni, z<strong>na</strong>jdują czarną dziurę przenikniętąkosmicznym rytmem.Uzbrojeni w tę mądrość, bogatsi o doświadczenia poprzedników, z<strong>na</strong>jdując w historii<strong>na</strong>jnowszej pociechę oraz pouczenie, <strong>na</strong>uczyliśmy <strong>się</strong> posługiwać tym instrumentem:instrumentem współczesnej kultury. Ergo. Jeżeli nie mogę zdo<strong>by</strong>ć <strong>się</strong> <strong>na</strong> spełnienie, toprzecież zawsze potrafię pokazać, jak spełnienie to jest w dziele moim – ze słowa <strong>na</strong> słowo –z twierdzenia <strong>na</strong> twierdzenie – z sytuacji <strong>na</strong> sytuację – z utworu <strong>na</strong> utwór – odraczane. Izawsze będę umiał zdo<strong>by</strong>ć <strong>się</strong> <strong>na</strong> tyle ostrożności albo pozostanie mi tyle dobrego smaku,że<strong>by</strong> musieć wielosłowie wygasić; że<strong>by</strong> zwinąć swój hymn w zgrabny aforyzm. A każdy takiaforyzm – każdy taki hieroglif dwuz<strong>na</strong>czny i dwuważny – może <strong>by</strong>ć i <strong>by</strong>wa początkiem<strong>na</strong>stępnej serii... odroczeń.Hymn zwijany w aforyzm – aforyzm znowu rozwijany w hymn; i zwijany w aforyzm. Iznowu... „Mógł<strong>by</strong>m, <strong>na</strong> przykład, ująć piekło jako «ciągłość» lub uczynić zeń <strong><strong>co</strong>ś</strong>«ziarnistego»” (w Dzienniku 1961–1966, zapis z 16 X 1966).23


Zamknięcie w sobie, skazanie <strong>na</strong> siebie, ach wsobność! Swoje!Ni to, ni owo: „piwo nie piwo, bo, choć piwo, winem chyba zaprawione; a syr nie syr,owszem syr, ale jak<strong>by</strong> nie syr. Dalej pasztety owe chyba Przekładańce, a jak<strong>by</strong> Precel jaki lubmarcepan; nie Marcepan jed<strong>na</strong>k, a może Pistacja, choć to i z wątróbki” (w Trans–Atlantyku).Niedo–, nie dość: „niedojrzali”, „niedostateczni”, „niedorośli”, „niewyrobieni”,„nierozwinięci”. Albo pół–: „półdorosłość”, „półdojrzałość”, „połowiczność”, „gminpółinteligentów”, „święcenia półświetne”, „pośledni”. Albo mało–, albo drobno–: „drobnidrastyczni urzędnicy”, „małostkowe sądy drobnych urzędników”. Albo dwu–: „dwoiści",„dwuprawdziwi”, „dwuz<strong>na</strong>czni”. I sposób rysowania człowieka w tym dziele, bohaterowie –ich konsystencja: „szczur urodzony z czarnego samca i białej samicy... szczur neutralny” (wopowiadaniu Pamiętnik Stefa<strong>na</strong> Czarnieckiego), „to, <strong>co</strong> u ojca <strong>by</strong>ło zręcznie maskowane tusząoraz duszą, u niego nieporządnie porozkładane leżało <strong>na</strong> wierzchu” (w opowiadaniuPampelan w tubie), „zewsząd wyłaziły mu części ciała, pojedyncze części” (w Ferdydurke),„ta tymczasowość, która istniała po to, a<strong>by</strong> przestać <strong>by</strong>ć czym jest, która siebie samą zabijała”(o Heńce w Pornografii). Same wydarzenia – np. perypetie Gonzala w Trans–Atlantyku, którymężczyzną będąc, <strong>co</strong>raz to w Krowę, w Kobitkę <strong>się</strong> przemienia, że<strong>by</strong> znowu do mężczyznywrócić. Homo – hetero – homo: „tam Tryptyk pod Wazą, ówdzie <strong>na</strong> Kandelabrze Dywan,Fotel <strong>na</strong> Krzesełku, z Maszkarą Madon<strong>na</strong>... i Burdel, Burdel, Burdel, a już bez żadnegowstydu jedno z drugim parzy <strong>się</strong> jak popadnie”. Na tak niepewnym gruncie wszystko może<strong>się</strong> zdarzyć. „Otóż już powiedzieć miałem Gonzalowi, że<strong>by</strong> dał spokój z gadaniem takim, boNiemożliwa Rzecz... gdy Pies duży wilczur przyszedł <strong>się</strong> łasić i jak baran beknął; ogonemmyrda, ale ogon szczurzy”. Świat, sztuka, myśl, język, pojedyncze słowa – jak estancjaGonzala (przypomi<strong>na</strong> <strong>się</strong> też dworek Hipolita w Pornografii) – zostają <strong>na</strong>z<strong>na</strong>czonewszystkimi możliwościami. W takim świecie to już nie tylko wszystko moż<strong>na</strong>, ale <strong>na</strong>wettrzeba wszystko powiedzieć. Zajmowałem <strong>się</strong> Gombrowiczem ruchliwym. Zajmę <strong>się</strong> terazpisarzem wszystkomównym.Tropił niedookreślenia w sobie – własną niedorosłość czy niedopłciowość, własnąniepewność w grze towarzyskiej, niewyraźne usytuowanie swojej rodziny w hierarchiispołecznej – i z<strong>na</strong>jdował ulgę w tym, że to samo niedookreślenie mógł od<strong>na</strong>leźć w świecie, winnych ludziach. I tropił niedookreślenia świata, innych – rozlazłość <strong>na</strong>jbliższego otoczenia irozlazłość Polski przedwojennej, kulturalną młodszość lądu południowo–amerykańskiegoniezdarnie starającego <strong>się</strong> doróść do dorosłej Europy, niepełność współczesnych formtowarzyskich, przejściowość współczesnych ustrojów społecznych, niepewność artystów ifilozofów wobec zjawiska kultury, nigdy nie dość mądrych w porów<strong>na</strong>niu z tym, <strong>co</strong> robiąsami, i tym, <strong>co</strong> stworzyli poprzednicy; wówczas swoje własne niedookreślenia musiał brać zarodzaj szczególnego przywileju, który pozwala widzieć jaśniej otaczającą rzeczywistość. Takpowstała dialektycz<strong>na</strong> gra między własnym „niedo–” i „niedo–” świata i między obu tymi„niedo–” i „niedo–”, które zostało wyrażone Gombrowicza dziełem. Niech o tej grzezaświadczy <strong>na</strong>jpierw materiał słowny jego sztuki.W s p a n i a l e r o z m a i t a k o l o n i a z ł o ż o n a z b a r d z o p o d e j r z a n yc h o s o b n i k ó w: źródłosłowy dziecinne („pupa”, „papum”); słowa niepewne („eroto–nieeroto”), niedokształtowane, nierozwinięte („łepete...”, „pierożasiaaa”, „mmme”); słowozakorzenione w tradycji, o bogatych koligacjach historycznych, arystokratycznych („że<strong>by</strong> <strong>się</strong>imieniowi polskiemu krzywda nie stała”); słowa plebejskie („gęba”, „zupa z koński kiszki ikoci szczyny”); słowo wykwintne („przyjemniej jeść przy leśnym graniu”); Słowa z DużejLitery; słowa (w <strong>na</strong>wiasie); słowo wielokrotne („Chodzę, Chodzę, Chodzę i Chodzę, a już takChodzę i Chodzę i Chodzę”); słowa–skosy („uślizg”, „wyślizg”, „uskok”, „umyk”,„wywichnąć”); słowo wkiwnięte, wsobne („wkiwnięte”, „wsobne”); wsysające(„wysysające”); i już–prawie–niez<strong>na</strong>czące słowa („przepadupcium, zapadupcium”,24


„dowcipusium”, „powielachnum”); i zupełnie niez<strong>na</strong>czące, kręcące <strong>się</strong> wokół osi własnych,niczego poza sobą nie oz<strong>na</strong>jmiające („berg”, „Ferdydurke”); słowo–śmiech, samo brzmienieśmiechu, puste („buch–Bach Bach Bach”), albo już tylko sam ruch warg, języka („putumubatakla<strong>na</strong>”, „gulugulu”) – a to <strong>na</strong>s prowadzi (jak wiele innych... jak większość pokazanych tuprzykładów) do pokoiku dziecinnego, każe myśleć o dziecku, o b j a w i a D z i e c k o.Twierdził Potiebnia, że w wewnętrznej formie słowa, w wewnętrznej organizacji iukierunkowaniu pojedynczego słowa zawarta jest już forma dzieła, jego mechanizmy, jego„ideologia”.O dziecku i dziecię<strong><strong>co</strong>ś</strong>ci sam Gombrowicz mówił chętnie, „dzieckiem podszycie” uważał(słusznie) za jedno z <strong>na</strong>jważniejszych odkryć swej wczesnej twórczości, nie oszczędzającsiebie w sensie całkiem prywatnym, <strong>na</strong>rażając <strong>się</strong> <strong>na</strong> śmieszność tropił dzieciństwo w swojejosobie; to raczej sprawy z<strong>na</strong>ne. Ale nie wiem, czy zauważono, że dziecięca jest przedewszystkim ta metoda, którą Gombrowicz–pisarz zastosował w swej grze ze światem. Polegao<strong>na</strong> <strong>na</strong> powtarzaniu; <strong>na</strong> powtarzaniu i bagatelizowaniu; <strong>na</strong> pomniejszaniu przez powtarzanie.Dziecięctwo polega <strong>na</strong> umyku w dół, ponieważ dziecko nie umie i<strong>na</strong>czej poradzić sobie ztym, <strong>co</strong> go przerasta. Kładzie „to samo <strong>na</strong> to samo”; powtarzając zjawiska przedrzeźnia je – iw tym przedrzeźnieniu z<strong>na</strong>jduje sposób <strong>by</strong>cia wobec tego, <strong>na</strong>d czym nie może zapanować.Reakcja „to samo <strong>na</strong> to samo” jest <strong>na</strong>jbardziej właściwa dziecku, więc nie <strong>na</strong>leży <strong>się</strong> dziwić,że dziecko staje <strong>się</strong> nikczemne nikczemnością swego otoczenia. „Dziwny odór bezprawiaprzenikał wszystko... niedostateczność, niepełność stawała <strong>się</strong> w tych warunkach jakąśelementarną potęgą” (w Pornografii). Podobnie w Ferdydurke. Kiedy <strong>na</strong>rrator umieszczonyprzemocą w szkole spostrzega, że zrobiono mu dziecięcą „pupę” przy pomocy <strong>na</strong>rodowejtradycji, przeciw temu zdziecinnieniu, przeciw szkole i <strong>na</strong>rodowej tradycji buntuje <strong>się</strong>.Kultowi wieszczów przeciwstawia swoją „autentyczność”: własne niedookreślenie,„dzieckiem podszycie”. Broniąc <strong>się</strong> przed światem, który pomniejsza i udziecinnia, z<strong>na</strong>jdujedziecięctwo. Nie on jeden zbuntował <strong>się</strong> w ten sposób.Pierwszym kierunkiem myślowym i artystycznym, który wszczepił „dziecko” europejskiejkulturze, <strong>by</strong>ł romantyzm – a kto wie, czy spośród wszystkich manifestacyj romantycznych<strong>na</strong>jkonsekwentniej „dzieckiem podszyty” nie <strong>by</strong>ł właśnie romantyzm polski. „Dzieckiem wkolebce kto łeb urwał Hydrze / Ten młody zdusi Centaury!” – motywy dziecięce, dziecię<strong>co</strong>–ludowe, dziecię<strong><strong>co</strong>ś</strong>ć wielu bohaterów dramatów romantycznych składają <strong>się</strong> <strong>na</strong> zjawiskoraczej wyjątkowe <strong>na</strong> tle ówczesnej sztuki europejskiej. Okres formowania <strong>się</strong> <strong>na</strong>szej literatury<strong>na</strong>rodowej sprawił, że wparliśmy sobie tę dziecięcą a<strong>na</strong>rchię za miarę wartości: w niejujrzeliśmy swe „arcydzieła”, z<strong>na</strong>leźliśmy polską „miarę arcydzieł”. W ten sposób spełnił dośćwcześnie rolę infantylizatora kultury, zaspokoił w <strong>na</strong>s tę potrzebę dziecięctwa, jużspecyficznie dwudziestowieczną, którą <strong>na</strong> Zachodzie zaspokajały kolejno psychoa<strong>na</strong>liza,ekspresjonizm, ruch dada, surrealizm, <strong>co</strong>raz nowe manifesty buntu przez te zjawiskainspirowane.Arcydzieła są po to, że<strong>by</strong> <strong>się</strong> im sprzeciwiać – więc też nieraz w Polsce twórczościromantycznych wieszczów <strong>się</strong> sprzeciwiano. Nie jest to jed<strong>na</strong>k przypadek, że pierwszympisarzem, który sprzeciwił <strong>się</strong> romantycznym wieszczom <strong>na</strong>prawdę skutecznie, <strong>by</strong>ł WitoldGombrowicz. Skutecznie zbuntować <strong>się</strong> przeciw romantyzmowi mógł tylko ktoś o wielkichambicjach, i mógł dopiero ten, który <strong>na</strong> miejsce dziecię<strong><strong>co</strong>ś</strong>ci romantycznej wniósł swojąwłasną i nową koncepcję „dziecka”; własną, a jed<strong>na</strong>k bliską temu, <strong>co</strong> działo <strong>się</strong> w myśli isztuce światowej. Właśnie ta z pozoru drob<strong>na</strong> okoliczność zastąpienia dziecka z Godzinymyśli i Ody do młodości innym dzieckiem, dużo bliższym sztuce współczesnej i <strong>na</strong>szymczasom, zadecydowała o artystycznym zwycięstwie Gombrowicza wśród Polaków. Czytelnik,który u wieszczów romantycznych z<strong>na</strong>jdował całość ludzkiego doświadczenia, a wantyromantycznych diatrybach pisarzy późniejszych poz<strong>na</strong>wał tylko cząstkowe rewindykacje,25


w tym dziele obcuje z czymś kompletnym – z czymś kompletnym i jego własnemudoświadczeniu bliskim – <strong>co</strong> może tamtą całość zastąpić.Kiedy <strong>na</strong>rrator Ferdydurke, nie umiejąc obronić <strong>się</strong> przed zastaną tradycją i wpajanymi muw szkole miarami artystycznymi, powtarza je opatrzone grymasem prześmiewcy; kiedy <strong>na</strong>uciążliwe dla siebie zachowanie otoczenia reaguje dziwaczną inwersją (czy parodią) tegożzachowania – to, umykając jak dziecko zjawiskom w dół, posługuje <strong>się</strong> <strong>na</strong> własny iorygi<strong>na</strong>lny sposób tą metodą, którą od czasów Alfreda Jarry posługiwała <strong>się</strong> awangarda sztukiświatowej. Kiedy <strong>na</strong>rrator Trans–Atlantyku, świadom klęski wrześniowej, rozumie tę klęskębardzo szeroko, nie jako klęskę określonego kraju, lecz jako kryzys pojęcia, i zużytemupojęciu Ojczyzny przeciwstawia „Synczyznę”; kiedy wierze Ojców przeciwstawiamłodzieńczą spontaniczność, dziecięcą zdolność adaptacji do nowych warunków życia – ikiedy raz jeszcze, drastyczniej, powierza tę samą prawdę Pornografii – to znowu jegomyślenie zbiega <strong>się</strong> z <strong>na</strong>jciekawszymi, <strong>na</strong>jbardziej symptomatycznymi przejawamiwspółczesnej myśli i sztuki. „Syn bez Ojca, Syn Samopas, Syn rozpętany!” – porównywanoniejednokrotnie tę prawdę Gombrowicza z twierdzeniami Herberta Marcusego; podobieństwojest bezsporne, i nie zmyli <strong>na</strong>s to, że Gombrowicz od niego <strong>się</strong> odżegnywał. „Oto nowezadanie ludzkości: <strong>na</strong>dać pierwszorzędność owemu podrzędnemu słowu chłopiec, dowszystkich oficjalnych ołtarzy dobudować jeszcze jeden, <strong>na</strong> którym stanął<strong>by</strong> młody bóggorszości, niższości, nieważności, w całej swojej, związanej z dołem, potędze” (w Dzienniku1953–1956). Jak <strong>się</strong> wydaje, jeszcze bliżej z twórczością Gombrowicza kontaktują tezy EricaHoffera głoszącego, że człowiek jest jedynym wiecznie młodym, zawsze niedojrzałymstworzeniem Ziemi – jedynym dyletantem pośród zwierząt–specjalistów, który swąwy<strong>na</strong>lazczość zawdzięcza właśnie temu, że nigdy nie jest <strong>na</strong> tyle dorosły, a<strong>by</strong> móc <strong>się</strong> dobrzewyuczyć fachu.Współcześni buntujący <strong>się</strong> myśliciele widzą w młodości i gorszości, w „dzieckiempodszyciu” sposób <strong>na</strong> wyprostowanie ścieżek świata, postulują sposo<strong>by</strong> działania, które – <strong>by</strong><strong>się</strong> posłużyć słowami Pornografii – „jak wiśnia <strong>na</strong> cienkiej gałęzi, dostępne są jedynielżejszemu”. Postulują czyny, same w sobie bez głębszego z<strong>na</strong>czenia, których celem ma <strong>by</strong>ćwyzwolenie człowieka. Marzą o uleczeniu ludzkości drogą wewnętrznego wyzwolenia,„odblokowania” jednostki: właśnie temu celowi ma służyć dziecię<strong>co</strong> bezwstyd<strong>na</strong> swobodażycia erotycznego, temu celowi ma służyć spontaniczne reagowanie <strong>na</strong> wydarzenia,reagowanie nie przesądzane zastanymi wzorcami kultury i dotychczasowymi normamiwspółżycia – a zdrowie może <strong>się</strong> stać udziałem tylko tych, którzy jeszcze tak reagowaćpotrafią: młodych. Tego rodzaju myślenie nie <strong>by</strong>ło obce ani <strong>na</strong>rratorowi Trans–Atlantyku,który w homoseksualnym rozbudzeniu Ig<strong>na</strong>ca widział sposób <strong>na</strong> wyzwolenie go spod wpływuojca i Ojczyzny, ani <strong>na</strong>rratorowi Pornografii, przeciwstawiającemu akowskiej okupacyjnejkonspiracji swobodny związek dwojga kilku<strong>na</strong>stolatków. Ten ostatni – mówiąc o „czy<strong>na</strong>chpopełnianych <strong>na</strong> sobie samym, <strong>na</strong> pozór bezsensownych, które jed<strong>na</strong>k potrzebne sączłowiekowi po to, że go w pewien sposób określają [...] i wskutek tego odurzają do tegostopnia, iż prawie zatraca <strong>się</strong> ich obiektywne z<strong>na</strong>czenie” – jest całkowicie świadomywyzwolicielskiej <strong>na</strong>tury takich czynów i nie tylko sposobem myślenia, ale <strong>na</strong>wet sposobemformułowania sądów spotyka <strong>się</strong> z Herbertem Marcuse.Moż<strong>na</strong> <strong>by</strong> teraz zapytać, dlaczego Pornografia zakończyła <strong>się</strong> krwawo i w dodatkuopacznie? Dlaczego <strong>na</strong>iwnie spontanicz<strong>na</strong> wy<strong>na</strong>lazczość dziecięcego działania i myślenia(„Lekkość! Lekkość uskrzydlająca!”), która tak sprawnie funguje w buntowniczychdoktry<strong>na</strong>ch – wcielo<strong>na</strong> w kontestację, zastosowa<strong>na</strong> praktycznie – doprowadziła do krwawegogoszyzmu, do przemocy i gwałtu? Dlaczego młodzieńczy kult spontaniczności przeradzał <strong>się</strong>w „ideologię <strong>na</strong>rkotyku”? Dlaczego ta (bez ironii) młodzieńcza twórczość z<strong>na</strong>jdowałarozwiązania stare i nie<strong>na</strong>wistne?26


Jak <strong>się</strong> wydaje, dwuz<strong>na</strong>czność „dziecka” we współczesnej kulturze polega <strong>na</strong> tym, że jestono walką z zakorzenieniem (we własnym domu, warstwie społecznej, klasie, kraju, strefiekulturowej) p r o w a d z o n ą w i m i ę z a k o r z e n i e n i a. Oczywiście: w imięzakorzenienia we własnej, osobniczej przeszłości – ale przecie także (<strong>co</strong> jest prostymprzedłużeniem poprzedniego) we własnej przeszłości preosobniczej, w przeszłości tych,którzy zrodzili, w przeszłości własnego szczepu, w przeszłości gatunku, i w jeszcze dalszejprzeszłości, w przeszłości tego, <strong>co</strong> zrodziło <strong>na</strong>sz gatunek, w przyrodzie. Gdy<strong>by</strong> trzeba szukać<strong>na</strong> tę dwuz<strong>na</strong>czność dowodów, dostarczyć ich może psychoa<strong>na</strong>liza – ta podstawowa opcja za„dzieckiem” i „dziecię<strong><strong>co</strong>ś</strong>cią” w kulturze współczesnej. Ewolucja myśli psychoa<strong>na</strong>litycznej(np. od wczesnego, „osobniczego” Freuda do „archetypicznego” Junga) wskazuje, że granicewymienionych przeszłości są płynne i przenikają <strong>się</strong>.„Dziecko” – to z<strong>na</strong>czy <strong>by</strong>ć zrodzonym przez matkę, córkę kobiety; <strong>by</strong>ć zrodzonym przezKrew. „Dziecięctwo” jest <strong>na</strong>jbardziej retroaktywną częścią doświadczenia osobnika iwspólnego doświadczenia. A przy tym „dziecięctwo” jest bezradne – bezradność stanowi jegokonstytutywną cechę, jest o<strong>na</strong> niejako wkalkulowa<strong>na</strong> w jego ideę. Nie <strong>na</strong>leży dziwić <strong>się</strong> więc,że w spontanicznie wy<strong>na</strong>lazczych i spontanicznie wolnych działaniach dziecka nieuchronnie<strong>na</strong>dejść musi moment, w którym ono odwoła <strong>się</strong> do czegoś, <strong>co</strong> ma <strong>na</strong>jbliżej: do ciałarodziców, do swego ciała, do instynktu i mechanizmów biologicznych. W tym momencieinspirowany przez psychoa<strong>na</strong>lizę bunt współczesnego intelektualisty (a mogą <strong>by</strong>ć nimzarówno tezy Marcusego, jak wywody Junga o „plemiennej <strong>na</strong>turze człowieka”, czy wywodypóźnego Sartre'a o „wyzwalającej roli gwałtu”) spotyka <strong>się</strong> z prymitywnym pragnieniem„rdzenności” manifestowanym przez grupy etniczne, z archaicznymi wierzeniami idziałaniem odruchowym. Tu <strong>na</strong>stępuje radykalne uproszczenie obrazu świata. Gwałtownewypróżnienie – jako skutek nieograniczonej spontaniczności i chęci powiedzeniawszystkiego.Posłużę <strong>się</strong> słowami <strong>na</strong>rratora Trans–Atlantyku: „W mów rozmów odmęcie, w lampnieżywym lśnieniu ja jak przez teleskop <strong>na</strong> wszystko patrzałem i wszędzie Ob<strong><strong>co</strong>ś</strong>ć widząc,Nowość i Zagadkę, jakąś szarością i nikłością zdjęty, ja domu mego, Przyjaciół iTowarzyszów moich wzywałem” (podkr. moje A. F.). Uczucie proste i zrozumiałe. Nie<strong>na</strong>leży <strong>się</strong> dziwić, że człowiek współczesny – w swoim myśleniu i wyrażaniu myślipozbawiony punktów oparcia szuka czegoś, <strong>co</strong> <strong>na</strong>jgłębiej w nim złożone. Chce <strong>się</strong> uchwycić„tego, <strong>co</strong> rdzenne”. Szuka <strong>na</strong>jprostszych uczuć, <strong>na</strong>jprostszych tytułów wspólnoty, ponieważwie, że tylko one – elementarne uczucia, prymitywne tytuły wspólnot – mogą <strong>się</strong> jeszcze staćpodporą. Większość tu od<strong>na</strong>jduje spokój i możność działania. Natomiast myśliciel –człowiek, którego zawodem jest produkowanie myśli – i artysta – produkujący dzieła sztuki –będą musieli ponownie swój obraz świata wzbogacić.Kiedy u Gombrowicza Polak wyzwala <strong>się</strong> z a<strong>na</strong>chronicznego stosunku do własnejpolskości i zamierza <strong>by</strong>ć człowiekiem nowoczesnym, wyraża swe uczucia tak: „A płyńcieżwy, płyńcież Rodacy do Narodu swego! Płyńcież wy do Narodu waszego świętego chybaPrzeklętego! Płyńcież do Stwora tego św. Ciemnego, <strong>co</strong> od wieków zdycha, a zdechnąć niemoże! Płyńcież do Cudaka waszego św., od Natury całej przeklętego, <strong>co</strong> wciąż <strong>się</strong> rodzi, aprzecież wciąż Nieurodzony! (...) Płyńcież do Szaleńca, Wariata waszego św., ach chybaPrzeklętego, że<strong>by</strong> on was skokami, szałami swoimi Męczył, Dręczył, was krwią zalewał, wasRykiem swym ryczał, wyrykiwał, was Męką zamęczał, Dzieci wasze, żony, <strong>na</strong> śmierć, <strong>na</strong>Sko<strong>na</strong>nie sam ko<strong>na</strong>jąc w ko<strong>na</strong>niu swoim Szału swojego was Szalał, Rozszalał!” (w Trans–Atlantyku).Czym różni <strong>się</strong> takie pragnienie nowoczesności od owej polskości dawnej? Ten samkoszmar wyobrażeń o ojczyźnie <strong>co</strong> w popowstaniowych poezjach, te same obrazy <strong>co</strong> wGrottgerowskich cyklach, którym kilka pokoleń Polaków zawdzięcza swe pierwsze dziecięceurazy i <strong>na</strong>jwcześniejsze lęki. To samo komedianctwo, ten sam krój uczuciowy. Te same27


słowa, archaizowane ku pokrzepieniu serc, nobilitowane historią, <strong>co</strong> w powieściachSienkiewicza, Kraszewskiego. Oczywiście u Gombrowicza inne jest unerwienie tych słów.Zacytowany fragment <strong>na</strong>pisany został przecież przede wszystkim po to, a<strong>by</strong> tenbogoojczyźniany lament przedrzeźnić. Chwilami jed<strong>na</strong>k – czujemy to w całym utworze –<strong>na</strong>rrator posługuje <strong>się</strong> obcym sobie stylem, a<strong>by</strong> wyrazić swoje tkliwe uczucia do kraju,przyjmuje cudzy, „Grottgerowski” punkt widzenia dla zamanifestowania własnej tęsknoty isolidarności z ojczyzną: dla wyrażenia tego, czego i<strong>na</strong>czej, „nowoczesnym będącczłowiekiem” i Europejczykiem, nie mógł czy nie chciał wyrazić. Jest chyba omawiany tekstjeszcze czymś więcej – zawiera pewne elementy orygi<strong>na</strong>lnego stylu, tego, o którym <strong>na</strong>rratormówił w Ferdydurke: „mojego własnego, takiego jak ja, identycznego ze mną, wynikającegowprost ze mnie, suwerennie przeprowadzającego własną rację”.W zacytowanym fragmencie Trans–Atlantyku moż<strong>na</strong> <strong>się</strong> więc dopatrzyć pewnychelementów parodii czegoś, <strong>na</strong> <strong>co</strong> piszący przystać nie chce, pewnych elementów stylizacji,która umożliwia intymne wyz<strong>na</strong>nie w sposób bezpieczny, wyjawienie spraw, jakich piszącynie umie w swej sytuacji duchowej wyjawić wprost; i moż<strong>na</strong> <strong>się</strong> w tym fragmencie dopatrzyćpewnych z<strong>na</strong>mion wielkiego stylu – rygoru podporządkowanego <strong>na</strong>drzędnej wartości, któraorganizuje całe dzieło. Tą <strong>na</strong>drzędną wartością <strong>by</strong>ła<strong>by</strong> oczywiście walka o „autentyczność”,jak to wielokrotnie autor deklarował w swych utworach i głosach do swych utworów. Aleponieważ zacytowany fragment jest po trosze tym wszystkim, więc i nie jest niczym tym wszczególności – ani przede wszystkim parodią, ani przede wszystkim stylizacją, ani owymwielkim, „suwerennym” stylem. Ponieważ twórczość Gombrowicza jest po trosze tymwszystkim – więc żaden z zaproponowanych wyżej terminów w całości do niej nie przystaje.Zdaniem Gombrowicza, wielki styl jest funkcją niezmierzonego bogactwa i moż<strong>na</strong> gorozpoz<strong>na</strong>ć po tym, że w swym bogactwie nie daje <strong>się</strong> jednoz<strong>na</strong>cznie określić, umykawszelkim definicjom. Jedynym eksploratorem i rewelatorem tego bogactwa jest autor.Zdaniem Gombrowicza, cechą nieodłączną wielkiego stylu jest <strong>na</strong>jwyższa samowiedza, peł<strong>na</strong>autorska świadomość. „Wielki styl posiada własnego swego mistrza ceremonii, a takżewykładowcę i komentatora, [...] Wszak ten, który mówi o sobie per «ja», musi z koniecznoścityle niedopowiedzieć, o tyle sfałszować – a ten, kto <strong>by</strong> siebie potraktował per «on», ipróbował opisać <strong>się</strong> z zewnątrz, też operował<strong>by</strong> cząstką prawdy” (w Dzienniku 1957–1961).Tym <strong>się</strong> tłumaczy, albo raczej – tak tłumaczy autor konsekwentną niekonsekwencję swegodzieła: zawsze ambiwalentną budowę wszystkich wyrażonych tu prawd, sobowtórową <strong>na</strong>turępostaci, rozdwojenia <strong>na</strong>rratorów swych utworów i rozdwojenia <strong>na</strong>rratorów glos do tychutworów (np. trzecia osoba wprowadza<strong>na</strong> w Dzienniku, np. Rozmowy – ten uniwersalny brykz Gombrowicza, <strong>na</strong>pisany przez „mistrza ceremonii, a także wykładowcę i komentatora”),wieczną rozbieżność i niepewność elementów, z jakich tworzeni są bohaterowie, i zawszeniepewną (niedookreśloną, wieloraką) materię słowną, która składa <strong>się</strong> <strong>na</strong> tę prozę.Mnie <strong>się</strong> jed<strong>na</strong>k wydaje, że wielki styl o<strong>by</strong>wa <strong>się</strong> właśnie bez tych autokomentarzy iprzepołowień – a niewątpliwa samowiedza autora i te przepołowienia <strong>na</strong>rracji, którymi on <strong>się</strong>szczyci, pozwalają zrozumieć, dlaczego wielkiego stylu nie stworzył. Wielki styl literacki, jakgo rozumiem, jest rygorem podporządkowanym jakiejś <strong>na</strong>czelnej wartości, rygoremorganizującym całe dzieło, który jednocześnie jest zbieżny z usiłowaniami i rygorami innychreprezentatywnych dzieł danego czasu. Dopiero tak mogła<strong>by</strong> powstać wspól<strong>na</strong> płaszczyz<strong>na</strong>,<strong>na</strong> której zjawiały<strong>by</strong> <strong>się</strong> własne i orygi<strong>na</strong>lne „style” autorskie, poszczególne dziełamieszczące <strong>się</strong> w ramach jednego stylu.Dziecię<strong>co</strong>–obron<strong>na</strong>, „prześmiewcza” gra ze światem, jaką przyjęła literaturadwudziestowiecz<strong>na</strong>, jest zaprzeczeniem wspólnej płaszczyzny, kieruje całą uwagę <strong>na</strong> siebie,<strong>na</strong> swoistość (czy „autentyczność”) dzieła i oso<strong>by</strong> jego twórcy, we własnej swoistościz<strong>na</strong>jduje jedyną godną uwagi wartość i dlatego głównym przedmiotem swego działaniauczyniła komentowanie własnej swoistości (czy „autentyczności”) – a potęga tego widzenia28


procesu twórczego jest tak wielka, i wydaje <strong>się</strong> tak oczywista, że my dzisiaj nie potrafimymyśleć o sztuce i<strong>na</strong>czej jak o <strong>na</strong>rracji przepołowionej, jak a <strong>na</strong>pięciu, rodzącym <strong>się</strong> międzynieprzezwyciężalnymi przeciwieństwami. „Teoria z praktyką, myśl z <strong>na</strong>miętnością, życie zwartościowaniem i rozumieniem życia, żądza osobistego sukcesu z wymogami stwarzającego<strong>się</strong> utworu, wymogi utworu z uniwersalną prawdą, pięknem, cnotą. Nie ma nic, <strong>co</strong> <strong>by</strong>królowało <strong>na</strong>d resztą” (w Rozmowach). Jesteśmy tak pewni swej definicji artyzmu, iżzdajemy <strong>się</strong> nie wiedzieć, że artysta może podjąć grę ze światem <strong>na</strong> innej zasadzie – np. <strong>na</strong>zasadzie kompensacyjnej: może próbować wnosić w dzieło te elementy, których, jegozdaniem, nie dostaje rzeczywistości. Powracam do <strong>na</strong>rracji przepołowionej.Stefan Czarniecki, tytułowy bohater opowiadania Gombrowicza, pół–Żyd i pół–ziemianin,jest dzieckiem dwu Krwi. Nie chcąc przystać <strong>na</strong> jedną z nich (<strong>co</strong> <strong>by</strong> mu uniemożliwiało„autentyczność”, <strong>co</strong> <strong>by</strong> go sprowadziło, jego zdaniem, <strong>na</strong> poziom niższy niż ten, któryreprezentuje obecnie), musi przystać <strong>na</strong> obie – a to z kolei staje <strong>się</strong> przyczyną komplikacjiuczuciowych, zmusza go do nieodpowiedzialnych i, <strong>co</strong> gorsza, nieskutecznych wystąpień.Gdzie tkwił błąd? Błąd tkwił w tym, że <strong>by</strong>ł dzieckiem dwu Krwi, że widział dwie Krwie – żenie z<strong>na</strong>lazł ani w sobie, ani w świecie takiego miejsca, z którego mógł<strong>by</strong> ich nie zobaczyć.Tak (przy wydatnej pomocy otoczenia) zmodelował dla siebie świat, więc – o, potęgomodelu! – z modelu tego wynikało i to, <strong>co</strong> mógł w swej grze ze światem światuprzeciwstawić. Wszystko wzajemnie <strong>się</strong> przedrzeźniało, tak jak przedrzeźniały <strong>się</strong> Krwierodziców, więc nie pozostało mu nic innego, jak przystawienie <strong>na</strong>stępnego krzywego lustra,jak doko<strong>na</strong>nie jeszcze jednego grymasu prześmiewcy. Podobnie <strong>na</strong>rrator Trans–Atlantykuwalczący o własną „autentyczność”: z taką uwagą oglądał świat, który mu „siebie–autentycznego” uniemożliwiał, iż w <strong>końcu</strong> rzeczywistość zatryumfowała <strong>na</strong>d nim – niepotrafił przeciwstawić jej nic innego jak wybuch śmiechu, jak przekornie dziecięcy umyk wdół. Aż sam stał <strong>się</strong> tym, przed czym usiłował uciec. Owszem, i <strong>na</strong>dal wydawało mu <strong>się</strong>, iżuważnie ogląda świat, ale ten świat <strong>by</strong>ł już tylko projekcją jego potwarczego spojrzenia.Np. rzeczywistość społecz<strong>na</strong>, przedstawio<strong>na</strong> w dziele Gombrowicza. Chłop czuje <strong>się</strong>chłopem, „biorąc po gębie” (w Ferdydurke), a staje <strong>się</strong> klasą traktując dziedzica nogami (wOperetce); pan <strong>się</strong> we własnej pańskości utwierdza „waląc po gębie” lub zjadając <strong>na</strong> kolacjęBolka Kalafiora (w Biesiadzie u hrabiny Kotłubaj). Tak powstają dwie sfery wyłączone, leczwzględem siebie symetryczne. Sfera pańska, „<strong>na</strong> wysokościach”, „z fukami i fumami jakkaretą”, wsparta o świat wartości „<strong>co</strong> z głębi samy dmie, Boże!” i zasmarka<strong>na</strong>, „ciumkająca”,„gmyrająca paluchami” sfera chłopska; „lokaje czyszczą w dole, państwo rozmawiają wgórze” (w Operetce). W Ślubie Ojciec–karczmarz zostaje królem i <strong>na</strong> powrót karczmarzem, aw jego ustach słowu arystokratycznemu towarzyszy słowo plebejskie: „dum<strong>na</strong> pańskośćwujaszka wyrastała wprost z podściółki chamskiej, z chamstwa czerpała swe soki”(Ferdydurke). Słowo „syr” w ustach wujaszka–ziemiani<strong>na</strong> łączy sobą obie warstwy społecznei mówi o wspólnym rodowodzie wyz<strong>na</strong>wanych wartości. Symetria.Tamta rzeczywistość staromod<strong>na</strong>, więc i – odpowiadająca jej – rzeczywistość nowoczes<strong>na</strong>:felietonowe i higieniczne nowatorstwo Młodziaków w Ferdydurke, rozczytanych w Boyu iWellsie, głuchych <strong>na</strong> chłopsko–pańskie otoczenie wsi okolicznych, a otwartych <strong>na</strong> NowąMyśl, <strong>na</strong> Epokę Walki, Walkę w Epoce, <strong>na</strong> Semafory, Anteny i Śmigło. Sfera „rouge'u imydła Majola”, postaciowa<strong>na</strong> w osobach wyświeżonych inteligentów, w miodowych parachrozprawiających o kąpieli i prysznicu. „Smuga toaletowego zapachu”, nowy ośrodekwartości, jakże błyszczący i postępowy w kraju, gdzie – <strong>by</strong> <strong>się</strong> posłużyć słowami Ferdydurke– „nie tyle Smęt i Dola, ile Niezguła z Niedojdą po polach snują <strong>się</strong> i jęczą”. Dwierzeczywistości symetryczne względem siebie, i dlatego równie infantylne: nowoczes<strong>na</strong> istaromod<strong>na</strong>.Ale nowoczesność nie jest jedyną reakcją, do jakiej prowokują „Niezguła z Niedojdą”.Kiedy w Trans–Atlantyku poczciwi<strong>na</strong> Grzegorz dochodzi do wniosku, że „Natura Polakami29


wzgardziła”, posta<strong>na</strong>wia „Natury wrogość zgwałcić i odmienić”. Organizuje terrorystyczneBractwo Kawalerów Ostrogi, zamknięte w sobie, równie głuche <strong>na</strong> otaczający świat, jaktamta rzeczywistość nowoczes<strong>na</strong>, ale i ogłuchłe <strong>na</strong> Nową Myśl, czym znowu przypomi<strong>na</strong>pańsko–chłopską rzeczywistość staromodną. I oto nowy (lecz stary) sposób działania, stare(lecz nowe przecie!) Słowo z Dużej Litery – nowa sfera. „Tu – starzec–powstaniec, łzy ibłogosławieństwo. Ówdzie – mobilizacja, pożeg<strong>na</strong>nie młodych małżonków, ówdzie –chorągwie, mowa, wybuchy entuzjazmu” (w Pamiętniku Stefa<strong>na</strong> Czarnieckiego). Siemian zPornografii: kawalerzysta, kresowiak i „szeroka <strong>na</strong>tura” – ale to „braterstwo”, w którym onuczestniczył, zimne, „zimne jak lód”. Tomasz z Trans–Atlantyku: „twarz sucha, omszała, głostakże omszały” – „Hej, ciemny bór, ciemny pradawny!”. Pradawny, może – ale teraz już iNowy, i oto jak celnie rażący w felietonowe nowatorstwo Młodziaków i w rezonujących pół–Żydów, jak celnie rażący w ziemian, którzy – przypomi<strong>na</strong> <strong>się</strong> Hipolit z Pornografii, te jegodenerwujące podwójne kwestie! – też zostali <strong>na</strong>poczęci zębem a<strong>na</strong>lizy. „Otucha wstąpiła wlekarzy. Honor wyjrzał zza chmur i uśmiechał <strong>się</strong> słodko do ludzi” (w Filidorze dzieckiempodszytym). Symetria: dzięki niej zawsze z<strong>na</strong>jdziesz jakieś dawne (lecz i przyszłe przecie)wyjście. Powiedz mi, za czym opowiedzieć <strong>się</strong> nie chcesz, a ja ci powiem, za czym będzieszmusiał <strong>się</strong> opowiedzieć.Takie jest tło... odwieczne, albo łagodniej – zastane, i dopiero <strong>na</strong> tym parodystyczniezobaczonym tle zjawiają <strong>się</strong> arywiści: ludzie uczuciowo nie powiązani z żadną ze sfer, którzyusiłują realizować jakieś cele osobiste. W ślad za nimi zjawiają <strong>się</strong> cudzysłowy. Ludzie cidziałają dla własnych celów, ale nie mówią we własnym imieniu; posługują <strong>się</strong> cudzymisłowami, cudzymi punktami widzenia; ich <strong>na</strong>rzędziem jest stylizacja. Stylizacja – czylipomost sensu, niech<strong>by</strong> i złudnego, pomiędzy sferami, których ani zespolić, ani wzajemniewykluczyć <strong>się</strong> nie da; jedyny sposób tchnięcia w ten obcy człowiekowi świat ludzkiego ciepłai, <strong>co</strong> ważniejsze, jedyny sposób urządzenia <strong>się</strong> w tym świecie; ale również – czynnikpotęgujący pozorność otaczającej rzeczywistości, uniemożliwiający rozróżnienie „cudzego” i„mojego”, utrudniający rozumienie słów, rozez<strong>na</strong>nie celów, punktów widzenia, stanowisk.Pedantycznie wzniosłe wywody drobnomieszczani<strong>na</strong> Piędzika w Biesiadzie u hrabinyKotłubaj, wykwintem swym przypomi<strong>na</strong>jące enuncjacje Mannowskiego Feliksa Krulla, aledybiące przecież nie, jak tam, ku artystokracji pieniądza, lecz ku rodowej arystokracji –dążenie a<strong>na</strong>chroniczne, a jakże oczywiste w <strong>na</strong>rodzie tak bardzo obezwładnionymprzeszłością, i dlatego tak bardzo podszytym „pańskością” jak <strong>na</strong>sz; nieśmiałe dada–pacyfistyczne i dada–rewolucyjne stylizacje <strong>na</strong>rratorów opowiadań Pamiętnika z okresudojrzewania i Ferdydurke – ta ostrożność jakże zrozumiała w kraju, który zawsze dopiero <strong>co</strong>Niepodległość odzyskał; nie<strong>co</strong> może już śmielsze, lecz <strong>na</strong>dal wstydliwe, wyz<strong>na</strong>nie Trans–Atlantyku i Pornografii, za którymi w ślad zjawia <strong>się</strong> chłopiec i „zjawia <strong>się</strong> (chłopiec)”:zjawiają <strong>się</strong> słowa (w <strong>na</strong>wiasie), zapewniające konieczny dystans do tej zdrożności;nieprzejed<strong>na</strong>nie klasowa i klasowo nieprzejed<strong>na</strong><strong>na</strong> stylizacja Józefa–Huf<strong>na</strong>gla w Operetce:„Nadzieje moje, walki i zwycięstwa, Proletariatu bój tysiącletni.:.” – deklaracja niewątpliwieodważ<strong>na</strong> w świecie tak bardzo podszytym „pańskością” i tak bardzo przeszłościąobezwładnionym jak ten, jakkolwiek, proszę zwrócić uwagę, złożo<strong>na</strong> <strong>na</strong> balu maskowym itd.,itp.W taki sposób – i tym tonem – opowiedzia<strong>na</strong> została w dziele Gombrowicza rzeczywistośćspołecz<strong>na</strong>. Lecz gdzie z<strong>na</strong>jdował <strong>się</strong> obserwator („autor”? „pierwsza osoba?”)? Oczywiście –i zgodnie z prawdą – z<strong>na</strong>jdował <strong>się</strong> wśród literatów. Narratorem większości utworówGombrowicza jest ktoś piszący; i nie tylko piszący, także Witold (w Pornografii i Kosmosie)lub Gombrowicz (w Trans–Atlantyku). I nie tylko Witold Gombrowicz jest <strong>na</strong>rratorem;również autorem tych powieści jest ten sam człowiek, który w Dzienniku propagował nowystosunek do kultury i w prostowaniu ścieżek sztuki widział jeden z celów pisarskiegopowołania: z uwag Gombrowicza o kulturze i artystach zamieszczanych w przedmowach do30


własnych utworów i ze „słów autorskich” przypisanych <strong>na</strong>rratorom tych utworów moż<strong>na</strong> <strong>by</strong>złożyć osobną sporą książkę, komplementarną wobec Dziennika. Piętnował wyob<strong>co</strong>wanieśrodowisk twórczych, nie<strong>na</strong>wistną sobie „artystyczność”, śmieszyły i oburzały go kapliczkipoetów i malarzy, zamknięte klany, towarzystwa wzajemnej adoracji skupione wokółwybitnych indywidualności – ale to, <strong>co</strong> wiemy o nim prywatnie i <strong>co</strong> czytamy w Dzienniku iRozmowach, wskazuje, że nie miał<strong>by</strong> nic przeciw temu, a<strong>by</strong> stworzyć własną kapliczkę; że <strong>na</strong>własną „artystyczność”, owszem, przystawał.Patrzał z przerażeniem <strong>na</strong> wyrafinowanie współczesnej muzyki, <strong>na</strong> ezoteryczny językwspółczesnej poezji, gromił wydelikacenie światopoglądu dzisiejszego twórcy, który wproblemach artystycznych widzi nie tyle środek, ile cel własnego działania: „Porzućcie zatemowo cackanie <strong>się</strong> ze sztuką, porzućcie – <strong>na</strong> Boga! – cały ten system wydymania jej,wyolbrzymiania” (w Ferdydurke). Jakże słusznie! Ale przecież... ale przecież on sam„dziwolążył <strong>się</strong> ze słowostworem” – już pobieżny rzut oka <strong>na</strong> materiał słowny jego sztukikaże w niej widzieć przede wszystkim zabawę dla wytrawnych erudytów i wnikliwychfachowców. Postulował literaturę prostą, zwyczajnie i po prostu ciekawą, mającą zabawić izainteresować czytelnika – ale przecież nie czuł smaku powszedniości, zabrakło mu tejodrobiny zainteresowania dla elementarnych spraw życia będących udziałem wszystkichludzi, które zawsze w sztuce cechowało Największych. „I <strong>by</strong>ł – jak mówi <strong>na</strong>rrator Pornografiio Fryderyku – złym psychologiem, gdyż za wiele miał inteligencji i wyobraźni – w jegorozszerzonym widzeniu człowieka mogło zmieścić <strong>się</strong> wszystko”. Nigdy nie przypuszczał, żedla jego własnej, <strong>na</strong>jintymniejszej postawy pisarskiej ważne może <strong>by</strong>ć to, że matka kocha swedziecko, albo że mieszczuch kupuje szafę „zrobioną <strong>na</strong> wysoki połysk”. Owszem,manifestował zainteresowanie dla literatury trzeciorzędnej, opublikował <strong>na</strong>wet podpseudonimem sensacyjnie brukową powieść Opętani, w Rozmowach wspomi<strong>na</strong> o powieści„świadomie złej”, którą <strong>na</strong>pisał i zniszczył – ale to zawsze <strong>by</strong>ł ten rodzaj zainteresowania,jakim wysubtelniony esteta darzy cyrk albo zabawę ludową.Delikatessy, delikatessy – jego i <strong>na</strong>sze. Walczył o „autentyczność” – swoją i polskiejkultury, chciał w literaturze <strong>na</strong>szej zająć to miejsce, które kiedyś zajmowali Moch<strong>na</strong>cki iBrzozowski. Podobnie jak Witkacy w Niemytych duszach tropiący „węzłowiskoupośledzenia”, mówił o kompleksie niższości <strong>na</strong>szej kultury. „Dante? – Krasiński! – Moliere?– Fredro! Newton? – Kopernik! – Bach? – Moniuszko!” (w Pamiętniku Stefa<strong>na</strong>Czarnieckiego). Postaciował ten kompleks w osobach monstrualnych belfrów, w Pimce,Bladaczce, egzemplifikował go twórczością polskich pisarzy (<strong>by</strong> przypomnieć z<strong>na</strong>komitea<strong>na</strong>lizy–pamflety w Dzienniku, dotyczące Żeromskiego, Wyspiańskiego, Sienkiewicza). Dalejtwierdził, że ten Pimko–<strong>na</strong>cjo<strong>na</strong>lizm jest dopiero jedną stroną zjawiska; drugą, groźniejsząprzeszkodę <strong>na</strong> drodze do autentyczności widział w e u r o p e j s k o ś c i <strong>na</strong>szej kultury.Pisał o Polakach, że bardzo są „europejscy”, i właśnie przez swą „europejskość”, przez touleganie Europie, wyob<strong>co</strong>wani we własnym kraju – i dlatego prowincjo<strong>na</strong>lni. Przezabawneprzyjęcie z czarno ubranym pisarzem w Trans–Atlantyku, ogrom<strong>na</strong> ilość miejsca poświę<strong>co</strong><strong>na</strong>w Dzienniku denerwującym cechom „wyższej” kultury latynoamerykańskiej (którejówczesnym <strong>na</strong>jwybitniejszym reprezentantem – Borges) <strong>by</strong>ły<strong>by</strong> niezrozumiałe, gdy<strong>by</strong> niefakt, że te same przejawy niższościowego upośledzenia od<strong>na</strong>jdywał wśród Polaków. „Aletych problemów, tych chorób sekretnych stylu <strong>na</strong>szego i postawy <strong>na</strong>szej nie odkryje <strong>na</strong>mlektura ksiąg przeszłości (gdyż kultura <strong>na</strong>sza <strong>na</strong> marginesie rozwijała <strong>się</strong> <strong>na</strong>szego losu) ani teżnie od<strong>na</strong>jdzie ich w cudzoziemskich krai<strong>na</strong>ch – tylko we własnym sumieniu” (w Liście doferdydurkistów). Wszystko to jakże słuszne!Ale przecież... przecież... Oglądam opasłe tomisko wydane przez „L'Herne”, poświę<strong>co</strong>neGombrowiczowi – i czyż<strong>by</strong>m <strong>się</strong> mylił, że jest w nim <strong><strong>co</strong>ś</strong> wstydliwego? Obok poważnychprac krytycznych te odwieczne Rodaków waśnie wystawione <strong>na</strong> pokaz ku zbudowaniu, a irozczuleniu Obcych, te <strong>na</strong>maszczone przyczynki argentyńskich i francuskich Przyjaciół, cała31


ta argentino–fran<strong>co</strong>–polska alliance skupio<strong>na</strong> <strong>na</strong> Nim, spadkobiercy... czy tak? <strong>na</strong>szej kultury<strong>na</strong>rodowej, a przecież również... tak? prekursorze europejskich prądów umysłowych; i ta Jegoaż bezspor<strong>na</strong> wielkość poświadczo<strong>na</strong> (choć i nie poświadczo<strong>na</strong>) kilku<strong>na</strong>stu słowami MichelaFoucaulta, którego <strong>na</strong>zwisko wybito wersalikami <strong>na</strong> okładce. I czyż<strong>by</strong>m <strong>się</strong> mylił, że <strong>na</strong> takimukładzie tomu zaważyła osobowość autora, że jest <strong>na</strong> nim ślad odciśnięty jego twórczością?„Stylizacja Gombrowicza”. Narrator Pornografii, działający w niez<strong>na</strong>nej autorowirzeczywistości okupacyjnej, jest rodem z międzywojnia: jest literatem, który w rzeczywistośćokupacyjną wnosi „ducha <strong>by</strong>łych kawiarń, Ziemiańskiej, Zodiaku czy Ipsu”. Jest więc wsposób oczywisty stylizowany – odczuwa swój styl jako <strong><strong>co</strong>ś</strong> obcego i sam o tym mówi, że nieumie swego stylu tamtego z tym nowym, okupacyjnym pogodzić. Choć i stylizowany nie jest– boć przecie wszyscy wiedzą, że ani <strong>na</strong>rrator, ani jego twórca rzeczywistości okupacyjnej niez<strong>na</strong>li, ich wiedza o Polsce urwała <strong>się</strong> w 1939, właśnie <strong>na</strong> „duchu <strong>by</strong>łych kawiarń”. Onchciał<strong>by</strong> <strong>się</strong> czytelnikowi jako „stylizowany” przedstawić – właśnie dlatego wciąż oświadcza,że to, czym mówi, i to, czym czuje – język, jego myślenie, jego krój uczuciowy – <strong>na</strong>leżą doprzeszłości. Tymi słowami odci<strong>na</strong> <strong>się</strong> niejako od autora, który – tak <strong>na</strong>leży rozumieć tenzabieg – gdy<strong>by</strong> tylko zechciał, mógł<strong>by</strong> posłużyć <strong>się</strong> językiem, myśleniem, uczuciowościąteraźniejszą. Moż<strong>na</strong> jeszcze od biedy uwierzyć zabiegowi temu w Pornografii, ale kiedy <strong>na</strong>pierwszej stronie Kosmosu czytam o Fuchsa „spojrzeniu wysmarowanym apatią”, to tymwykwintnie literackim słowem, nie<strong>co</strong> myszką trącącym, czuję <strong>się</strong> przeniesiony wraz z<strong>na</strong>rratorem <strong>na</strong> przedwojenne Krupówki, w towarzystwo literatów z „<strong>by</strong>łych kawiarń”, leczjednocześnie wiem, że autor <strong>na</strong>d słowem tym w całości nie panował. Nie panował po prostudlatego, bo nie z<strong>na</strong>ł żywego języka, jakim dziś mówi <strong>się</strong> w Warszawie czy Zakopanem. Jestto „stylizacja” podob<strong>na</strong> tej, jaką „zastosowała” Nałkowska w Dzienniku czasu wojny:podziwiam tę dzielną kobietę, która w czasie wojny utrzymywała <strong>się</strong> sprzedając papierosy, ajed<strong>na</strong>k nie mogę <strong>się</strong> nie uśmiechać, kiedy czytam o okupacyjnej „rozmowie pośródrozmaitych błysków intelektu”. Ale różnica między Gombrowiczem i Nałkowską polega <strong>na</strong>tym, że on chciał<strong>by</strong>, a<strong>by</strong>m uwierzył, że to „słowo wykwintne” i wszystkie inne słowa –zostały w jego pisarski rachunek wkalkulowane. Chcąc, a<strong>by</strong>m uwierzył, podsuwa miszczególnego, przez siebie spreparowanego „Gombrowicza” – podsuwa mi zbudowany zrozmyślną, ostentacyjną dezynwolturą obraz siebie–pisarza.Pisarz zazwyczaj posługuje <strong>się</strong> stylizacją wtedy, kiedy w sposób bezpieczny chce wyrazićto, <strong>co</strong> niebezpieczne lub dlań wstydliwe. Pisarz może <strong>się</strong> także posłużyć stylizacją tam, gdzienie ma niczego do ukrycia. Taka stylizacja, <strong>na</strong>zwijmy ją – bezkonfliktowa, jest łatwymsposobem porozumienia <strong>się</strong> „autora z ambicjami” z krytykiem, który zazwyczaj tych ambicjiposzukuje; jest autorskim syg<strong>na</strong>łem: „uwaga! tu wielka sztuka!”, przesłanym krytykowipo<strong>na</strong>d głowami i gustami czytelników. Ale autor może również chcieć, że<strong>by</strong> jego własnedzieło <strong>by</strong>ło od niego samego obszerniejsze – tu rodzi <strong>się</strong> pokusa posłużenia <strong>się</strong> stylizacją wodmienny, bardziej perfidny sposób. Taki autor nie jest, jak tamten, bezkonfliktowymimitatorem, który potulnie przejmuje aktualnie obowiązujący kod, łatwo przez współczesnychrozpoz<strong>na</strong>walny „język wielkiej sztuki” po to, że<strong>by</strong> „zostać artystą”. Owszem, podobnie jaktamten, i on nie umie wydostać <strong>się</strong> poza współczesną sobie świadomość sztuki i pozastruktury społeczne, w których tkwi – lecz w odróżnieniu od tamtego jest w pełni świadomyswojej niemocy i wie, że nie może nie przystać <strong>na</strong> zasób słów, pojęć, myśli, wierzeń, jaki gootacza. Nie mogąc nie przystać <strong>na</strong> te ograniczenia, ulega im – ale ulega w taki sposób, że<strong>by</strong>wobec nich wydać <strong>się</strong> wolny, obszerniejszy od nich. „Ja chciałem <strong>by</strong>ć czymś wyższym ibogatszym od kształtu!” (w przedmowie do Trans–Atlantyku). On, w pełni świadomy„więzień cudzego grymasu, cudzego oblicza”, wobec „cudzego grymasu, cudzego oblicza”kapituluje – ale kapituluje <strong>na</strong>z<strong>by</strong>t ostentacyjnie. Chce, że<strong>by</strong> to „<strong>na</strong>z<strong>by</strong>t” zostało zauważone ipodało w wątpliwość sam akt kapitulacji.32


Ten właśnie mechanizm pozwala zrozumieć zabiegi, jakich Gombrowicz dokonuje <strong>na</strong>tworzywie językowym. On, uformowany przez kraj a<strong>na</strong>chroniczny, <strong>na</strong> domiar złego wyrosłypośród ziemiańskich wujów i ciotek – zamiast trzebić pańsko–chłopskie geny i gamety swegojęzyka – zrozumiał, że wystarczy je pokazać w pełnym blasku. Wystarczy przecieżbogoojczyźniany sarmatyzm i zaściankowe zadufanie „przeciwstawić” nowoczesnemu światu– a<strong>by</strong> już samym tym, jakże ostentacyjnym i świadomym, „przeciwstawieniem” po stronienowoczesnego świata <strong>się</strong> opowiedzieć: „a niech tam, a jazda! Jezus Maria! ChrysteMiłosierny! Matko Boleściwa!”.Moż<strong>na</strong> dostrzegać w jego języku uniesienia wieszcze i kazania sejmowe, słowa Paska iSienkiewicza, i Rzewuskiego – ale i nie moż<strong>na</strong> nie zauważyć, że autor „nowoczesnym będącczłowiekiem” z rozmysłem przywoływał ich a<strong>na</strong>chroniczną dawność, że użył ich zwyrachowaniem. I że właśnie o to autorowi chodziło, a<strong>by</strong> jego wyrachowanie zauważyć. On,debiutujący w środowisku – zrozumiał – prowincjo<strong>na</strong>lnym, którego „europejskość”, będącaodpowiedzią <strong>na</strong> a<strong>na</strong>chroniczną sytuację kraju, <strong>by</strong>ła tamtej lustrzanym odbiciem; on,częściowo przecież także ukształtowany przez tę umowną „Europę”, gdzie rysy zapamiętanez dawnych wojaży i wzboga<strong>co</strong>ne o rysy kilku świeżo poz<strong>na</strong>nych dzieł literackich tworzyłykontynent, którego nie ma <strong>na</strong> żadnej mapie – on taki „Zachód”, taką „Romę”, takie „Alpy”,taki „Paryż” przyjął. I – o Mistrz Mistrz! – jak mądrze znowu w tym akcesie przesadził.„Cher ami... Imaginez que vous rendiez visite á Fréderic Nietzsche en Engadine” (wwywiadzie przeprowadzonym przez Françoisa Bondy, „Ľherne”) – oto <strong>co</strong> <strong>się</strong> <strong>na</strong>zywa:poko<strong>na</strong>ć przeciwnika jego własną bronią. Uformowany przez ludzi, jak ich <strong>na</strong>zywa,„artystycznie pretensjo<strong>na</strong>lnych”, których samozadufanie <strong>by</strong>ło funkcją samozadufania elityspołecznej kraju – on, funkcja tej funkcji – <strong>na</strong> ich samozadufanie i pretensjo<strong>na</strong>lność przystał;lub raczej – nie przystać nie mógł. I oto jak chytrze kazał wierzyć, że właśnie o to mu idzie,a<strong>by</strong> czytelnik jego pretensje zauważył: zarzucał literatom przecież nie to, że są pretensjo<strong>na</strong>lni,ale że swoją pretensjo<strong>na</strong>lność starają <strong>się</strong> ukryć – „albowiem ukrywanie pretensji jest błędemstylu” (w Ferdydurke). Piętnował ich zamknięty w sobie artyzm – wyrafinowanie, do którego„artysta zmusza artystę” – ale walka jego polegała <strong>na</strong> tym, że słowo ich wykwintneprzelicytowywał wykwintem; że chciał <strong>by</strong>ć bardziej artystowski niż oni.Wyrafinowane pomówienie sztuki o wyrafinowanie; artystowska krytyka artystostwa;słowo wykwintne w odpowiedzi <strong>na</strong> wykwint słów; słowa a<strong>na</strong>chroniczne w odpowiedzi <strong>na</strong>a<strong>na</strong>chronizm; sarmackość przeciwstawiająca <strong>się</strong> sarmatyzmowi; egocentryzm artysty jakoodpowiedź <strong>na</strong> wyob<strong>co</strong>wanie środowiska artystycznego; dezintegracja społecz<strong>na</strong>, któraprowadzi sztukę do gabinetu luster; i wydelikacenie, wysublimowanie środków wyrazuwspółczesnej sztuki, które, jako odpowiedź, prowokuje <strong>na</strong>jwyższą samoświadomość artysty –oto sekret licytacji, którą w swym dziele zastosował Gombrowicz. Odpowiedź poniżejwłasnych możliwości, umykanie rzeczywistości w dół, skoro te możliwości nie wydają <strong>się</strong><strong>by</strong>ć wystarczające dla z<strong>na</strong>lezienia <strong>się</strong> powyżej rzeczywistości i zatryumfowania <strong>na</strong>d nią.Ta dziecię<strong>co</strong>–prześmiewcza postawa wobec świata określiła niemal w całości świadomośćwspółczesnej sztuki. Dziecięca bowiem jest nie tylko metoda, którą w swej grze ze światemprzyjęliśmy, polegająca <strong>na</strong> stosowaniu kolejnych przedrzeźnień; i z dziecięctwa wiedzie <strong>się</strong>nie tylko to, <strong>co</strong> w swej grze ze światem możemy światu przeciwstawić (własneniedookreślenie, bezradność, „dzieckiem podszycie”). Dziecięca jest sama zasada, <strong>na</strong> jakiejświat przyswajamy. Jest o<strong>na</strong> pochodną bezradności i polega <strong>na</strong> p r z y s w a j a n i u w s z ys t k i e g o; wszystkiego tego, czego nie rozumiemy, <strong>na</strong>d czym nie umiemy intelektualniezapanować – i <strong>na</strong> przyswajaniu właśnie dlatego, iż nie umiemy <strong>na</strong>d tym zapanować.Tak przecież postępują dzieci: chcąc zadomowić <strong>się</strong> w świecie, muszą nie zrozumianą(więc wrogą sobie) rzeczywistość przyjąć do wiadomości, a <strong>na</strong>stępnie przetłumaczyć ją <strong>na</strong>33


system spójny; przy<strong>na</strong>jmniej <strong>na</strong> system spójny, skoro nie mogą w niej jeszcze zobaczyćsystemu z<strong>na</strong>czącego – to ich pierwsze zadanie myślowe. „Tłumaczą” obcą sobierzeczywistość <strong>na</strong> system spójny po to, że<strong>by</strong> w przyszłości, w miarę swego dojrzewania, zesystemu spójnego móc wytworzyć system z<strong>na</strong>czący. W tym celu przymierzają niez<strong>na</strong>ne doz<strong>na</strong>nego, niezrozumiałe „rymują” ze zrozumiałym, już przyswojone „odnoszą” do tego, <strong>co</strong>właśnie chcą sobie przyswoić. Większość operacyj intelektualnych, jakich dzieci <strong>na</strong> tympierwszym etapie poz<strong>na</strong>wania świata dokonują, dotyczy więc nie rzeczywistości, tylkowłasnych konstrukcyj myślowych budowanych obok rzeczywistości – własnych, niekiedyzabawnie opacznych wyobrażeń o świecie. Stąd ta ogrom<strong>na</strong> rola dziecięcej fantazji jakoczynnika zastępującego wiedzę, ułatwiającego poruszanie <strong>się</strong> w niewiadomym; stąd swoista„kosmogoniczność” dziecięcego myślenia, umożliwiająca tworzenie spójnych rzeczywistościz elementów, które jeszcze nie zostały same w sobie poz<strong>na</strong>ne; stąd paradoksal<strong>na</strong>„kreacyjność” dziecięcych wyobrażeń, ignorujących przyczynowo–skutkowe uwarunkowaniafaktów, a mimo to potrafiących z tych faktów wytworzyć konstrukcje „oswojone”. Dzieci są<strong>na</strong>jbardziej konsekwentnymi protodialektykami: dokonują tylko pierwszej części operacjimyślowej, gromadzą jeszcze niezborne elementy świata – po to, a<strong>by</strong> w miarę osobniczegorozwoju móc je rozez<strong>na</strong>ć (czyli przezwyciężyć) <strong>na</strong> ich własnym gruncie i doko<strong>na</strong>ć scalenia.Ta protodialektyczność stanowi podstawowy wyróżnik współczesnej myśli. Poprzestajemy<strong>na</strong> gromadzeniu niezbornych elementów (które w <strong>na</strong>szych oczach przybierają postaćrozwartych przeciwieństw, nieprzezwyciężalnych przeciwieństw jako „niez<strong>by</strong>walnej cechy”ludzkiego świata!) – ponieważ nie dysponujemy dzisiaj zasadą myślenia, która <strong>by</strong> umożliwiłarozez<strong>na</strong>nie tych elementów <strong>na</strong> ich własnym gruncie i w efekcie likwidację przeciwieństw.Nadajemy niezbornym elementom otaczającego <strong>na</strong>s świata status rozwartych przeciwieństw –i w ten sposób „tłumaczymy” wrogą <strong>na</strong>m (bo nie zrozumianą) rzeczywistość przy<strong>na</strong>jmniej <strong>na</strong>system spójny. Świat, jaki <strong>na</strong>s otacza, „połowimy” różnorako „nieprzezwyciężalnymiprzeciwieństwami” – i tym modelujemy go, porządkujemy. Ale i dlatego właśnie stoimywobec swego porządku bezradni.Poprzestajemy <strong>na</strong> biernej rejestracji niezrozumiałych gestów, wzajemnieniesprowadzalnych do siebie elementów; ograniczamy <strong>się</strong> do gromadzenianieprzezwyciężalnych – zdaniem <strong>na</strong>szym – przeciwieństw, wzajemnie do siebieniesprowadzalnych twierdzeń, a wysiłek myślowy, jaki w związku z tym podejmujemy, ma<strong>na</strong> celu nie, jak moż<strong>na</strong> <strong>by</strong> oczekiwać, rozez<strong>na</strong>nie ich, nie zrozumienie ich samych w sobie,tylko zapewnienie maksymalnej spójności systemowi (dziełu sztuki, konstrukcji <strong>na</strong>ukowej), wktórym przeciwieństwa zostały zawarte. Skoro bowiem przeciwieństwa rejestrowane w<strong>na</strong>szych systemach zobaczyliśmy... musieliśmy zobaczyć jako istniejące obiektywnie iobiektywnie nierozwiązalne, przeto i musieliśmy przyjąć, że <strong>na</strong>sza metarefleksja – refleksjamająca za przedmiot same te systemy – jest <strong>na</strong>jgłębszym poz<strong>na</strong>niem. Stąd swoista„autokreacyjność” <strong>na</strong>szej sztuki („kreacyjność” w z<strong>na</strong>czeniu szerszym, niż <strong>się</strong> przyjmujezazwyczaj), stąd „kosmogoniczność”, „samo<strong>się</strong>ustanowczość” <strong>na</strong>szego myślenia – sztuki imyślenia, które same w sobie z<strong>na</strong>jdują własny przedmiot, same siebie czynią obiektem swejprzenikliwości.Nieubłaga<strong>na</strong> logika albo usilne dążenie do wewnętrznej spójności (np. artystyczne dążenie,które chcąc <strong>by</strong>ć zaprzeczeniem logiczności, jest właśnie pochodną nieubłaganej logiki)realizowane w każdym poszczególnym sądzie: (a zatem, a zarazem) realizowane w systemie(w dziele sztuki, w konstrukcji <strong>na</strong>ukowej), którego dany sąd jest częścią; (a zatem, a zarazem)realizowane w myśleniu, które system inspirowało; (a zatem? a zarazem?) realizowane wświecie... Nie. W tym miejscu łańcuch logiczny urywa <strong>się</strong>. Myślenie skierowane wyłącznie <strong>na</strong>siebie, mające <strong>na</strong> uwadze swą wewnętrzną dosko<strong>na</strong>łość, dochodzi wreszcie do punktu, wktórym wszystko, <strong>co</strong> <strong>się</strong> pomyślało, jest możliwe w porządku myślenia, ale nic z tego wświecie nie jest już konieczne.34


„Sam – samopas – samograj” (w Pornografii): te słowa mogą posłużyć za lapidarnąformułę drogi, którą prze<strong>by</strong>ł współczesny myśliciel i artysta. I tylko niekiedy spoza tejsamobieżnej myśli, spoza sterylnych przeciwieństw usta<strong>na</strong>wianych <strong>na</strong> <strong>na</strong>jwyższymdiapazonie myślenia, wyzierają kły i pazury. „Jestem jak w ciemnym lesie, gdzie cudacznekształty drzew, upierzenie i jazgot ptaków wabią i śmieszą dziwną maskaradą, lecz z głębidochodzi daleki ryk lwa, kłus bawołu i skradający <strong>się</strong> krok jaguara” (w Zdarzeniach <strong>na</strong> bryguBanbury).Lekcja Gombrowicza. Był, jak i my wszyscy dzisiaj – którzy chcieli<strong>by</strong>śmy widzieć siebiejako buntowników, lecz dysponujemy w myśleniu jedynie zasadą adekwatności ikonwergencji – człowiekiem zgodnym i uległym. Zawsze potrafił <strong>się</strong> bardzo głośnosprzeciwiać, że<strong>by</strong> po cichu zgodzić <strong>się</strong>. Tak utożsamiał <strong>się</strong> kolejno ze wszystkim, <strong>co</strong> gootaczało. Przystał (przedrzeźniając) <strong>na</strong> samoograniczenia ziemiańskiego środowiska, zktórego <strong>się</strong> wywodził (gdyż zobaczył w nich tworzywo swego pierwszego tomu opowiadań).Przystał (przedrzeźniając) <strong>na</strong> polską zaściankowość (którą uwiecznił w Ferdydurke). Przystał(przedrzeźniając) <strong>na</strong> dawną polskość, tak mu podobno obmierzłą (cóż to za szlagier tenTrans–Atlantyk!). Przystał <strong>na</strong> samoograniczenia te po to, że<strong>by</strong> móc <strong>się</strong> z<strong>na</strong>leźć w wieży zkości słoniowej „<strong>by</strong>łych kawiarń”, w samoograniczonym środowisku artystów. Podpatrywałjego styl <strong>by</strong>cia i manifestowania siebie, jego retorykę, dosko<strong>na</strong>lił <strong>się</strong> w samoograniczeniachliteratury – że<strong>by</strong> otworzyć sobie okno <strong>na</strong> szeroki świat. Wyruszył w świat i zobaczył w nimsamoograniczenia: wieże z kości słoniowej z zakratowanymi lub niezakratowanymi ok<strong>na</strong>mi.„Demistyfikował”, „demitologizował” jego mity i mistyfikacje, ale ta działalność w jegodziele prowadziła zawsze do powstawania automitów i automistyfikacyj.Im odważniej w Dzienniku piętnował pozorność kultury, tym bardziej sam Dziennikumieszczał wewnątrz niej. Proszę porów<strong>na</strong>ć dwa pierwsze tomy Dziennika, jeszczeniezwykłe, jeszcze będące spojrzeniem z zewnątrz, spojrzeniem arywisty <strong>na</strong>wiązującegokontakt z rzeczywistością we własnym imieniu i skutecznie poszukującego wyjść własnych(jakie przenikliwe uwagi o polskiej kulturze w Dzienniku 1953–1956!, jakie rewelatorstwomyślowe i artystycz<strong>na</strong> wspaniałość Dziennika 1957–1961!) – z Dziennikiem 1961–1966, zowym Jour<strong>na</strong>l Paris–Berlin, już całą gębą „kulturowym” i „europejskim”,„Gombrowiczowskim”, a niemal już „Borgesowskim”, mogącym liczyć <strong>na</strong> łatwyogólnoświatowy sukces wydawniczy. Im wyraźniej zdawał sobie sprawę z „niecnego ipodłego” <strong>na</strong>szego ob<strong>co</strong>wania ze światem (jak mówi w Kosmosie), tym bardziej rzeczywistośćprzedstawio<strong>na</strong> jego utworów (np. rzeczywistość Pornografii i Kosmosu) stawała <strong>się</strong>nikczem<strong>na</strong>. Im gwałtowniej piętnował samoograniczenia współczesnych, tym bardziej własnyjego język stawał <strong>się</strong> podobny do języka, z którym chciał <strong>się</strong> zmagać.Pozory ruchu w dziele j a k o o d p o w i e d ź <strong>na</strong> ruch pozorny świata. Estetyzująca„wolność wyobraźni”, „dosko<strong>na</strong>łość artystycz<strong>na</strong> snu” j a k o o d p o w i e d ź <strong>na</strong> poczuciebezsiły, <strong>na</strong> „powszechną niemożność”. Rozlazłość (uda<strong>na</strong>, odegra<strong>na</strong>) <strong>na</strong>rracji, która„dziwoląży <strong>się</strong> ze słowostworem”, j a k o o d p o w i e d ź <strong>na</strong> daremne pró<strong>by</strong>uporządkowania rzeczywistości. Słowo nieczytelne, bełkot j a k o o d p o w i e d ź <strong>na</strong>bełkot, który <strong>na</strong>s otacza. Gwałt dokonywany <strong>na</strong> czytelniku – te pokraczne makaronizmyFerdydurke, Trans–Atlantyku, „bąble i wypryski słowne” Kosmosu owe „słowa wielokrotne”Gombrowicza, cztero– i więcejkrotne, urażające przyzwyczajenia czytelnicze – j a k o o d p ow i e d ź <strong>na</strong> „gwałt przez uszy”, jakiemu jesteśmy poddawani. „Dowcipusium”, śmiech j a ko o d p o w i e d ź <strong>na</strong> miałkość i śmieszność (nie zamierzoną) słów do <strong>na</strong>s kierowanych,które mają przekonywać. „Dzieckiem podszycie” j a k o o d p o w i e d ź <strong>na</strong> udziecinnienie<strong>na</strong>sze, <strong>na</strong> „upupienie”. Ta sama peł<strong>na</strong> adekwatność i konwergentność – „p o w i e 1 a c h n um” – <strong>na</strong> wszystkich poziomach dzieła.Jesteśmy dzisiaj skłonni wierzyć, że są to jedyne odpowiedzi, jakich artysta może udzielić;że właśnie <strong>na</strong> tym – i tylko <strong>na</strong> tym – musi polegać jego gra ze światem. Świadczy o tym m.in.35


<strong>na</strong>sze rozumienie pojęcia „realizmu” w literaturze – zarówno wtedy, kiedy, znużeni biernąreprodukcją otaczających <strong>na</strong>s elementów rzeczywistości, marzymy o wyrażeniu w dzielesiebie samych, „siebie całych”, jak i wtedy, kiedy <strong>by</strong>wamy <strong>na</strong>mawiani do „pozostawieniaświadectwa czasów”, do włączenia w obszar kultury wszystkich przejawów społecznego<strong>by</strong>towania. W swej chęci „pozostawienia świadectwa” – świadectwa „siebie całych” i własnej„<strong>co</strong>dzienności” – stajemy <strong>się</strong> wypadkową tego, czego pragniemy, i tego, <strong>na</strong> <strong>co</strong> nie chcemyprzystać; tego, z czym usiłujemy walczyć, i tego, w imię czego walczymy. Właściwym <strong>na</strong>msposobem <strong>by</strong>cia w świecie jest inwentaryzowanie. Sporządzamy bierne wykazy,wyczerpujące „spisy z <strong>na</strong>tury”. Z nich budujemy swoje wytwory; utożsamiamy z nimi własnemyślenie (które warunkuje powstanie wytworów) i siebie samych jako nosicieli tegomyślenia. Stopień <strong>na</strong>szego utożsamienia <strong>się</strong> z wytworami jest miarą <strong>na</strong>szego „realizmu”.Takie np. fragmenty Kosmosu: „Słowa różnorodne, tu, tam, «albo orzeszki te takiesło<strong>na</strong>we», «jeszcze <strong>by</strong> nie, weź pan i spokój» «prawo, jedzie, nie ustępuje», «czyj?»,«wczoraj wieczorem»... <strong>na</strong>rastał gąszcz i myślałem, że gąszcz toczy <strong>się</strong> nieprzerwanie, <strong>by</strong>łemw toczącej <strong>się</strong> chmarze, gdzie wciąż <strong>co</strong> innego <strong>na</strong> wierzchu, któż <strong>by</strong> spamiętał, objął, tyle,tyle [...] zapachy, herbata dopija<strong>na</strong>... i jak to Kulka mówiła «moja córka», Boże, zagłębienieza tym korzeniem, bo ja wiem, mydło w pokoiku Katasi, kawałek mydła, albo czajnik [...]albo żaba, <strong>co</strong> z tą żabą, gdzie <strong>się</strong> podziała, kawałek sufitu poharatanego i te mrówki tam, przydrugim drzewie, <strong>na</strong> drodze, i róg, za którym <strong>by</strong>liśmy, Boże, Boże, Kyrie Elejson, ChrysteElejson, tam, drzewo, <strong>na</strong> tym cyplu i miejsce tamto za szafą, a ojciec, moje z ojcemprzykrości, druty płotu rozgrzanego, Kyrie Elejson... [...] «odgarniali z musu aż do nich»...«<strong>na</strong>d–<strong>by</strong>strzyckie okolice»... «<strong>na</strong> drugim piętrze, proszę ja kogo»...”.Pewnie wydawało mu <strong>się</strong>, że patrzy <strong>na</strong> świat nieuprzedzonym okiem realisty i że, gdy<strong>by</strong>tylko zechciał, mógł<strong>by</strong> z takich rozmówek zbudować krytycznie mieszczańską powieść.Wiedział, że tonie, i wcale tych jego „Kyrie” nie <strong>na</strong>leży odczytywać z przymrużeniem oka –lecz wydawało mu <strong>się</strong>, że zatapia go rzeczywistość. Nie zauważył, że jego gra dzieje <strong>się</strong> podrugiej stronie. Męczył <strong>się</strong> (w Kosmosie) „zagęszczeniem słów jak <strong>na</strong> brudnej tapecie” – alesam nie prze<strong>by</strong>wał już po stronie tapety, lecz właśnie w języku, w „zagęszczonym słowie”.Jaki to język? Język świadomy własnej niemocy, a <strong>na</strong>wet chwilami własną niemocą <strong>się</strong>zabawiający. W sztuce Gombrowicza poczuciu bezradności wobec świata niemal zawszetowarzyszy estetyczne samozadowolenie, które <strong>się</strong> wyraża „poetyzacją” języka. Proszęzwrócić uwagę, w jakich miejscach pojawiają <strong>się</strong> dowcipne „poetyckości” Trans–Atlantyku iFerdydurke, proszę zwrócić uwagę <strong>na</strong> kontekst licznych i ciekawych inwersyj językowychKosmosu. Podobnie zabawowym elementem w prozie Gombrowicza jest mistrzowsko uda<strong>na</strong>bezradność opisów rzeczywistości. Np. w Kosmosie: „walało <strong>się</strong> tu sporo rzeczy, kawałekzgiętej blachy, patyk, drugi patyk, tektura podarta, patyczek, <strong>by</strong>ł też żuk, mrówka, robakniez<strong>na</strong>ny, szczapa i tak dalej”. Np. w Trans–Atlantyku: „Miasto jak miasto. Domy jednewysokie bardzo. Drugi nisko stoi”. To wszystko bardzo zabawne. Choć przecież takimisłowami nie przemawia ani proste umiłowanie świata, ani chęć <strong>na</strong>prawy świata, anikonkwista – zaborczość wobec rzeczywistości.Czym to wytłumaczyć? Czym wytłumaczyć bezradność współczesnego myślenia iwyrażania myśli, „protodialektyczność” <strong>na</strong>szych operacyj intelektualnych? Najsłuszniej<strong>by</strong>ło<strong>by</strong> powiedzieć, iż jest myśleniem, k t ó r e g o d o k o n u j e m y n a s o b i e. Podobneowym „czynom właściwym młodości” (w Pornografii), „popełnianym <strong>na</strong> sobie” – których„obiektywne z<strong>na</strong>czenie <strong>się</strong> zatraca, a które jed<strong>na</strong>k potrzebne są człowiekowi po to, że go wpewien sposób określają”. Gdy<strong>by</strong>śmy w zacytowanych słowach Gombrowicza słowo„młodość” zastąpili słowem „ludzie” – gdy<strong>by</strong>śmy to, <strong>co</strong> on mówił o Młodych, zechcieliodnieść do całej ludzkości – to otrzymamy formułę myślenia, jaką <strong>na</strong>m pozostawił36


humanizm. Zgodnie z wiarą humanistyczną, człowiek staje <strong>się</strong> miarą wszechrzeczy ikierunkiem wszechrzeczy – tym samym jed<strong>na</strong>k zostaje pozbawiony oparcia w czymś, <strong>co</strong>z<strong>na</strong>jdowało<strong>by</strong> <strong>się</strong> <strong>na</strong> zewnątrz: w czymś powyżejludzkim (tu <strong>na</strong> przeszkodzie stoi laicyzm;konsekwentny humanizm może <strong>by</strong>ć tylko humanizmem laickim) lub poniżejludzkim (temu<strong>się</strong> sprzeciwiają ideały humanizmu).Wszystko, <strong>co</strong> człowiek odpoz<strong>na</strong>je, projektuje, dokonuje – odpoz<strong>na</strong>je, projektuje, dokonuje<strong>na</strong> sobie. Biorąc ludzkość za punkt wyjścia, za drogę i za cel – pozbawiliśmy <strong>na</strong>sz światmiejsca zewnętrznego. Tego miejsca, do którego mogli<strong>by</strong>śmy <strong>się</strong> odwołać w swoim„człowieczeństwie”; z którego mogli<strong>by</strong>śmy obejrzeć własne dążenia i w którymkumulowały<strong>by</strong> <strong>się</strong> ludzkie osiągnięcia. Świat taki, nie z<strong>na</strong>jdujący <strong>na</strong> zewnątrz punktuodniesienia, nie jest zdolny do arbitrażu – nie śmie przesądzać o celowości, przydatności,godziwości, „etyczności” (i niech <strong>na</strong>s nie mylą wysokie słowa, <strong>na</strong>maszczone dyskusje!)żadnego ze swych przejawów. Nam, pomieszczonym w tym świecie, nie pozostaje nicinnego, jak ze wszystkim, <strong>co</strong> <strong>na</strong>s otacza (a czym już i tak jesteśmy!), <strong>się</strong> utożsamić. Stać <strong>się</strong>tym, więc „stać <strong>się</strong> sobą”, „sobą autentycznym” – oto droga „autentyczności” w skaligatunku. Jak <strong>na</strong>rratorowi Kosmosu, pozostaje <strong>na</strong>m „zwrot do wewnątrz [...] zamknięcie wsobie, skazanie <strong>na</strong> siebie, ach wsobność! Swoje!” Nic, <strong>co</strong> ludzkie, nie jest <strong>na</strong>m obce.Ponieważ jed<strong>na</strong>k istnieją tylko „rzeczy ludzkie”... Etc.Tak rozumiany humanizm (ale jak może <strong>by</strong>ć rozumiany i<strong>na</strong>czej?!) rów<strong>na</strong> <strong>się</strong> <strong>na</strong>jbardziejkonsekwentnemu <strong>na</strong>rcyzmowi. Ludzkość pochylo<strong>na</strong> <strong>na</strong>d własnym odbiciem, szukającatożsamości, chcąca „od<strong>na</strong>leźć siebie” i tonąca w tym, <strong>co</strong> jej przekazuje własną jej twarz.Narcyz pojedynczy – skupiony wyłącznie <strong>na</strong> sobie członek współczesnych społeczeństw;„wyemancypowa<strong>na</strong> jednostka” szukająca wzbogacenia, przyjemności, „potwierdzenia siebie”– jest już skutkiem tamtego wielkiego zapatrzenia, tamtego pierwszego <strong>na</strong>rcyzmu:współczesnego <strong>na</strong>rcyzmu gatunku Człowiek. Moraliści dzisiaj, bezskutecznie <strong>na</strong>mawiającyjednostkę do ekspensów i uczestnictwa, zdają <strong>się</strong> nie dostrzegać, iż wysnuwa o<strong>na</strong> prawidłowewnioski ze wspólnie wyz<strong>na</strong>wanej wiary.Myśl, której dokonujemy <strong>na</strong> sobie i dla siebie. Jedynie słusznym, nie dającym <strong>się</strong> w żadensposób podważyć celem, jaki może zostać w tym świecie sformułowany, jest nieustannebogacenie tego świata. Każda rezyg<strong>na</strong>cja, niepełnia, niekompletność musi <strong>by</strong>ć uz<strong>na</strong><strong>na</strong> za błądmyśli – ponieważ stoi w sprzeczności z jedynym celem, jaki może <strong>by</strong>ć tutaj sformułowany.To samo dotyczy wszelkich prób podania w wątpliwość czy choć<strong>by</strong> tylko obejrzenia zzewnątrz formuły tego świata. Pró<strong>by</strong> te stają <strong>się</strong> „błędem w sztuce myślenia” i <strong>na</strong>wet niemuszą <strong>by</strong>ć odpierane w dyskusji – są bowiem sprzeczne z podstawowym założeniem, zjedynym możliwym ruchem tego świata: ruchem ku wnętrzu. Wewnętrzne bogactwo każdegoposzczególnego jest koroną, jest <strong>na</strong>jwyższym przywilejem, jaki ten świat może ofiarować –ale (i właśnie dlatego) nieustanne pom<strong>na</strong>żanie człowieczeństwa jest pierwszym obowiązkiemkażdego poszczególnego i wszystkich razem.Nic nie może ograniczyć bogacenia – bowiem jest to jedyny cel. Człowieczeństwo,humanitas, jest jedynym – ale i zawsze obecnym w całości, niepodzielnym! – zadaniemczłowieka. Tylko ku temu zadaniu człowiek działa samotnie i zrzesza <strong>się</strong> w mniej lub bardziejzinstytucjonowane wspólnoty. Wciąż zagrożony „utratą człowieczeństwa” (bowiem„człowieczeństwo” musi <strong>by</strong>ć pełne, kompletne, albo nie ma go w ogóle) stoi zawsze wobecczegoś, <strong>co</strong> go przerasta, czemu nie może ani wewnętrznie, ani zewnętrznie sprostać. Każdyczłowiek, każdy układ społeczny, jaki zawiązuje <strong>się</strong> w takim świecie; każde zjawisko, które wtakim świecie zostaje powołane – powołane ku swemu bogaceniu <strong>się</strong>, staje <strong>się</strong> samo sobiecelem i samo sobie gwarantem słuszności wytyczonego celu. Każdy taki układ „wsobny”,ześrodkowany <strong>na</strong> sobie, staje <strong>się</strong> jedynym (lecz i wystarczającym) argumentem, któryprzemawia za utrzymaniem i bogaceniem układu. Przed każdym z układów stoi to samozadanie: włonienia, „wkiwnięcia” wszystkiego, <strong>co</strong> ludzie stworzyli – to z<strong>na</strong>czy Wszystkiego.37


Powstaje formuła świata o bardzo wielu środkach (każdy układ jest „środkiem świata”), a le o n i g d y n i e p e ł n e j t r e ś c i. Każdy, każde (społeczne, indywidualne), postawione zosob<strong>na</strong> wobec Wszystkiego, jest zawsze, wobec Niego „niedo–”, „nie dość”:niedokształtowane, nie dość obecne, nie dość mądre; bezradne wobec swego jedynegozadania i bezradne wobec innych (osobników, wspólnot) to samo zadanie wypełniających.Każdy układ bezradny wobec tego, w czym jest pomieszczony, i wobec innych takichukładów; każdy z ludzi bezradny wobec drugiego i wobec układu, który ich mieści, ibezradny wobec innych układów, i wobec całości, w której wszystkie układy sąpomieszczone. O ile jed<strong>na</strong>k „wsobność”, samozamknięcie wielu układów nie jest ostateczne(np. układy modyfikują <strong>się</strong> ewolucyjnie lub rewolucyjnie, np. są możliwe przejścia odjednego stolika w kawiarni do drugiego, z jednej grupy społecznej do innej), o tyle toNajwiększe, czyli wszystko, <strong>co</strong> stworzyli ludzie, czyli Wszystko – stanowiące jedyne zadanietego świata, i to <strong>na</strong>jmniejsze, poszczegól<strong>na</strong> istota ludzka – stanowiąca ostateczny cel tegoświata, są w sobie zamknięte szczelnie, „sobą zaszpuntowane”, samoudaremnione w swymbezwzględnym, bezwarunkowym „swój do swego po swoje”. To Największe i to <strong>na</strong>jmniejszestanowią przypadek bezradności, „nieskuteczności”, „nonrésistance” absolutnej. Więc tabezradność (bezradność trybu<strong>na</strong>łów, potępień, dyskusyj <strong>na</strong>szych), ta bezradność człowieka inieskuteczność jego działań – tak różnorako i dowcipnie wyjawiająca <strong>się</strong> w dzieleGombrowicza – nie jest „wadą”, nie jest dającą <strong>się</strong> usunąć usterką <strong>na</strong>szego myślenia;bezradność została wkalkulowa<strong>na</strong> w jego ambicje, w jego wysokie cele. Jest jegokonstytutywnym czynnikiem.Kosmos – ta powieść, jak ją określa autor, „stwarzająca <strong>się</strong> sama, podczas pisania” –przedstawiająca to Największe, to Wszystko, jako wytwór człowieka, i pokazująca <strong>na</strong>rratoraprzerażonego Tym, uwikłanego w To i <strong>na</strong>puchłego głosami Tego, jest może jedynymutworem w literaturze światowej, który powyższe rów<strong>na</strong>nie precyzyjnie przeprowadził.Właśnie to przede wszystkim mówią tak liczne w tym utworze słowa i rzeczy „wkiwnięte”,„wsobne”, „osobne”, „osowiałe”, „skazane <strong>na</strong> siebie”, „zamknięte <strong>na</strong> klucz”. Mówią o<strong>na</strong>szym uwięzieniu; o <strong>na</strong>szym – każdego z <strong>na</strong>s poszczególnego – usytuowaniu wobec tego,<strong><strong>co</strong>ś</strong>my stworzyli i <strong>co</strong> tworzymy razem.Lecz przecież – to zupełnie oczywiste – <strong>by</strong>tujemy w czymś zewnętrznym; w czymś, <strong>co</strong><strong>na</strong>mi nie jest. Co więcej, od sposobu <strong>na</strong>szego <strong>by</strong>towania w tym i rozez<strong>na</strong>nia tego zależy nietylko <strong>na</strong>sze powodzenie, lecz także – w <strong>co</strong>raz większym stopniu – <strong>na</strong>sza możliwość przeżycialub śmierć gatunku. Ta okoliczność wyjaśnia fakt z pozoru niezrozumiały, iż w tymwyłącznie ludzkim świecie – budowanym przez ludzi dla ludzi i weryfikowanym jedynieaktami ludzkimi – większość <strong>na</strong>szych zainteresowań kieruje <strong>się</strong> <strong>na</strong> to, <strong>co</strong> w istocie swej niejest ludzkie. Swej myśli możemy dokonywać jedynie <strong>na</strong> sobie, lecz przymuszenikoniecznością, zagrożeni we własnym istnieniu, wierzyć musimy, iż dokonujemy jej <strong>na</strong> tym,<strong>co</strong> <strong>na</strong>s otacza: <strong>na</strong> nie uprzedzonej <strong>na</strong>szym myśleniem, nie przenikniętej jeszcze ludzkimisensami rzeczywistości. Im zupełniej jesteśmy wchłaniani przez własne konstrukcjeintelektualne, tym bardziej musimy działać w poczuciu posiadania niezależnego punktuwidokowego, który pozwala osądzać i organizować rzeczywistość. Świadczy o tym nikła rolazainteresowań humanistycznych w <strong>na</strong>szych czasach, a burzliwy rozwój fizyki, biologii,innych <strong>na</strong>uk przyrodniczych. I właśnie ten burzliwy, uwieńczony praktycznymi sukcesamirozwój dyscyplin niehumanistycznych zasiał w <strong>na</strong>s wątpliwości, odsłonił luki <strong>na</strong>szejdotychczas niezachwianej wiary w „wyłącznie ludzki” sens świata. Właśnie rozległość tego wistocie swej nieludzkiego zrodziła w <strong>na</strong>szych czasach nowy kształt pytania o istotę ludzkiego,zrodziła nie spotykane dotychczas <strong>na</strong>pięcie refleksji o człowieku. Kazała raz jeszczeprzypatrzyć <strong>się</strong> podstawom <strong>na</strong>szej humanistycznej wiary i stała <strong>się</strong> przyczyną tego, <strong>co</strong>zwykliśmy określać jako kryzys humanizmu.38


To, <strong>co</strong> w filozofii stawało <strong>się</strong> jasne od czasów Kanta; to, <strong>co</strong> jest pierwszym warunkiemwspółczesnego światopoglądu <strong>na</strong>ukowego – a z czym dotychczas łagodnie <strong>się</strong> godziliśmy lubpo prostu nie dostrzegaliśmy tego – <strong>na</strong>gle uderzyło <strong>na</strong>s z całą oczywistością. Wszystko jest<strong>na</strong>sze, lecz my jesteśmy tym. Poz<strong>na</strong>jemy, organizujemy, zbieramy i gromadzimy informacje –lecz nie potrafimy rozstrzygać, czy myśmy to posiedli i odcisnęli <strong>na</strong> tym swoją twarz, czy teżto <strong>na</strong>s posiadło i <strong>na</strong> <strong>na</strong>s odcisnęło grymas własny. Jesteśmy informacją i ka<strong>na</strong>łamiinformacyjnymi, i sposobem przechowywania informacji. Jesteśmy tymi, którzy mają <strong>by</strong>ćorganizowani, ale jesteśmy i samą zasadą, która organizację umożliwia. Wyjaśniamy <strong>co</strong>raznowe własne tajemnice, lecz jesteśmy też jedynym kluczem do swych tajemnic. Rozmyślamyo własnym istnieniu, ale istniejemy tylko w tym, <strong>co</strong> myślimy. Dosko<strong>na</strong>limy metodypoz<strong>na</strong>wcze, lecz dosko<strong>na</strong>ląc je wiemy, że jesteśmy jednocześnie gwarancją i przedmiotemwłasnego poz<strong>na</strong>nia... To wszystko, <strong>na</strong>gle zrozumiane, staje <strong>się</strong> katastrofą, kataklizmem.Rodzą <strong>się</strong> gorączkowe usiłowania przezwyciężenia kryzysu humanizmu (czy przezwyciężeniahumanizmu), <strong>na</strong>ukowe pró<strong>by</strong> przystosowania do refleksji o człowieku środków i metodstosowanych w nieludzkim, histeryczne postulaty nowej organizacji organizmów społecznych(jeśli słowa „histeryzm”, „histeria” dają <strong>się</strong> odnieść do myśli społecznej i o ile histeriatłumaczy jej prymitywizm, jej – niekiedy – terroryzm i zbrodniczość).Usiłowania te nie są przecież czymś niespodzianym. Wciąż pochłaniający, szukamymożliwości wypróżnienia <strong>się</strong>; jest tylko jeden sposób <strong>na</strong> obstrukcję. Mając humanitas,człowieczeństwo za jedyne zadanie, zajęci wyłącznie wzbogacaniem go, chcemypowstrzymać ten proces. Ale człowieczeństwo jest albo obecne w całości, w maksymalnymwymiarze, albo nie ma go w ogóle: chcieć ograniczyć człowieczeństwo, to z<strong>na</strong>czy zdradzić je.Takie ukształtowanie ideału sprawia, że każde zgłoszenie wątpliwości wobec jakiegośfragmentu jest równoz<strong>na</strong>czne z podaniem w wątpliwość całości <strong>na</strong>szego dorobku. Każdapróba częściowej redukcji zagraża całej kulturze. W rzeczy samej nie da <strong>się</strong> zrozumiećkultury współczesnej, jeśli <strong>się</strong> jej nie zobaczy jako nieustannego ciągu repulsyj i ekspulsyj,kolejnych <strong>na</strong>pełnień, „wkiwnięć” i <strong>na</strong>stępujących po nich gwałtownych wypróżnień –redukcyj tak radykalnych, że muszą pociągać za sobą społeczne paroksyzmy, a wcielne wwytwory duchowe wywołują uczucie zdumienia lub pobudzają do śmiechu (ileż tejniezamierzonej śmieszności w egzstencjalizmie Sartre'a, w konstrukcjach „nowej krytyki”; aczy śmiech nie jest <strong>na</strong>jwłaściwszą reakcją <strong>na</strong> cierpienia, jakich doświadczają fizycznie ipsychicznie redukowani bohaterowie Becketta?).Kataklizm, któremu uległa myśl współczesnych, pozwala zrozumieć to, <strong>co</strong> stało <strong>się</strong> wsztuce. Wyjaśnia, dlaczego minimalizm Becketta i Genetowskie czy Gombrowiczowskiedoz<strong>na</strong>nia nierzeczywistości, poczucia braku prawdy w człowieku i świecie, musiały <strong>się</strong> staćudziałem współczesnej sztuki. Gombrowicz dopiero w ostatniej swej powieści, w Kosmosie,zobaczył problem człowieka jako dramat poz<strong>na</strong>wczy, jako (nie boję <strong>się</strong> tego słowa) tragediępoz<strong>na</strong>nia. Dopiero ostatni jego <strong>na</strong>rrator, spostrzegłszy, iż człowiek „rysuje” <strong>na</strong> niebie figurygwiazdozbiorów i obserwując niebo odpoz<strong>na</strong>je tyIko to, <strong>co</strong> sam <strong>by</strong>ł w nie włożył, zobaczył wtym nie tylko osobistą katastrofę – lecz także kryzys humanistycznej wiary. Ale różnorakieskutki tego kryzysu towarzyszyły jako impulsy sztuce Gombrowicza od początku. Jego dziełozrodziło <strong>się</strong> z <strong>na</strong>szej trwożnej myśli.Jest „winny”, ponieważ jest rewelatorem. Jest rewelatorem, ponieważ jest „winny”.39


Z<strong>na</strong>k widomy tego, czego nie widziałemGombrowicz (o Schopenhauerze): „Po Kancie wszyscy filozofowie chcieli zajmować <strong>się</strong>rzeczą w sobie. [...] Człowiek jest także rzeczą. A więc skoro jestem rzeczą, powinienem wswej intuicji poszukiwać mego absolutu, tego, czym jestem w istocie”. (O Heglu): „Jego<strong>na</strong>czel<strong>na</strong> myśl, że podmiot jest związany z przedmiotem, zależny od przedmiotu, że jeden niemoże istnieć bez drugiego”. (O Sartrze): „Człowiek w swej wolności wybiera siebie,wybierając swe wartości. W konsekwencji człowiek jest odpowiedzialny za swoje Ja, lecz jestodpowiedzialny także za świat, ponieważ «wybierać <strong>się</strong>», z<strong>na</strong>czy wybierać świat” (Guide dela philosophie en six heures un quart, „L'Herne”).Gombrowicz w ostatnim zapisie Dziennika z 1969: „Najgłębsze rozdarcie człowieka, jegokrwawiąca ra<strong>na</strong>, to właśnie to: subiektywizm – obiektywizm. Podstawowe. Rozpaczliwe.Relacja subiekt – obiekt, czyli świadomość i przedmiot świadomości, jest punktemwyjściowym myślenia filozoficznego. [...] Ten bagatelny problemik, ta maleńka trudność,dominuje całą kulturę współczesną” (Varia).Był czas, kiedy myśląc o człowieku nie potrzebowano uwzględniać w rachunku światazewnętrznego. Pisano traktaty o świecie albo pisano traktaty o duszy ludzkiej. Pisano traktatyo ludzkiej duszy – ta dusza nie <strong>by</strong>ła samoist<strong>na</strong>, zawsze <strong>by</strong>wała pomieszczo<strong>na</strong> w czymśobszerniejszym, wiedziano o tym – ale kontaktowano ją nie ze światem i nie z innymiduszami, lecz z jakąś istotą (Bogiem, Absolutnym Rozumem, Duchem Dziejów), w którejwszystkie cechy duszy z<strong>na</strong>jdywały swe siedlisko. Spostrzeżenie, że świat zewnętrznyprzyczynia <strong>się</strong> do kształtowania człowieka – spostrzeżenie doko<strong>na</strong>ne równolegle i niezależnieprzez różne dziedziny wiedzy – stało <strong>się</strong> przyczyną głębokiej rozterki. Posiłkując <strong>się</strong> językiempsychologii oraz a<strong>na</strong>logiami filozoficznymi i teologicznymi usiłowano tę rozterkęracjo<strong>na</strong>lizować. Myśl o człowieku stała <strong>się</strong> d u a l i s t y c z n a, świat rozpadł <strong>się</strong> <strong>na</strong> podmiot(subiectum) i istniejące poza nim przedmioty. Momentem zwrotnym jest Kartezjańskie<strong>co</strong>gito. Odtąd dualizm stał <strong>się</strong> źródłem i osią filozofowania.Osobliwością wszystkich tych (osiem<strong>na</strong>sto–, dziewięt<strong>na</strong>sto–, a i dwudziestowiecznych)racjo<strong>na</strong>lizacyj <strong>by</strong>ło to, że stosunki panujące między podmiotem i przedmiotem nie <strong>by</strong>ły nigdyrozstrzygane jednoz<strong>na</strong>cznie, a granice między nimi nie musiały <strong>by</strong>ć wytyczone. Nie musiały<strong>by</strong>ć wytyczone – ponieważ sam fakt zakwalifikowania czegoś do klasy podmiotów lub klasyprzedmiotów zależał jedynie od kierunku patrzenia (np. dla siebie jestem nieobjętympodmiotem, ale inni odbierają mnie jako przedmiot; jako przedmiot przydatny lub uciążliwy,którym moż<strong>na</strong> <strong>się</strong> posłużyć lub przed zakusami którego <strong>na</strong>leży <strong>się</strong> bronić; a ja godzę <strong>się</strong> z tymspojrzeniem, lecz godzę <strong>się</strong> z nim tylko warunkowo – i właśnie po to <strong>się</strong> godzę, że<strong>by</strong> mócznowu powrócić do spojrzenia przysługującego klasie podmiotów; do spojrzenia, które„utwierdza mnie w sobie”, ponieważ uprzedmiotawia innych). I tak, każdy podmiot, jakopodmiot, uczestniczył w wyższej istocie – jakakolwiek <strong>by</strong>ła jej <strong>na</strong>zwa (np. w„człowieczeństwie”, w „humanitas”, w „ludzkiej tajemnicy”) ale, jako część świataprzedmiotów; <strong>by</strong>ł zarazem wytworem i stawał <strong>się</strong> zależny od otaczającej rzeczywistości . Wten sposób powstał współczesny światopogląd humanistyczny.Na gruncie tego światopoglądu formułowano różnorako „sens życia” i formułowano wielecelów działania – ale warunkiem ich realizacji (lub tylko utrzymania ich sensowności) <strong>by</strong>łoutrzymanie wyżej opisanej dwoistości świata. W dualizmie podmiotu–przedmiotu leżybowiem głów<strong>na</strong> racja istnienia humanizmu. On z jednej strony chce ustrzec podmiot od„urzeczowienia”, chce bronić podmiot przed zakusami przedmiotów; ale z drugiej strony stara<strong>się</strong> ustrzec świat przedmiotów przed obojętnością, zabiega o aktywny stosunek człowieka dootaczającej go rzeczywistości. W wypadku gdy poda <strong>się</strong> w wątp1iwość <strong>by</strong>t jednego z dwóchczłonów, ten gmach wzniesiony w ciągu paru ostatnich stuleci – i wszystkie programy w nimufundowane, cele i „sensy” – upadną.40


Musi <strong>się</strong> wtedy stać <strong><strong>co</strong>ś</strong> podobnego do tego, <strong>co</strong> działo<strong>by</strong> <strong>się</strong> w teologii, gdy<strong>by</strong> zechciała<strong>by</strong>ć konsekwentnie monistycz<strong>na</strong>. Twierdzenie, że Bóg jest wszystkim i cały wszechświat stał<strong>się</strong> tożsamy z Jego Duchem, oz<strong>na</strong>cza jednocześnie, że materia stała <strong>się</strong> Bogiem. Takiegoświata już nie trzeba opatrywać przymiotnikami, nie trzeba rozstrzygać, czy on„materialistyczny”, czy „idealistyczny”; niezależnie od punktu wyjścia, wszystkie metafizyki.Jedni mają ten sam punkt dojścia. Podobne niebezpieczeństwo zagraża światopoglądowihumanistycznemu. Nie miał racji Sartre mówiąc, iż „egzystencjalizm jest humanizmem” –ponieważ kierując całą uwagę <strong>na</strong> określenie „<strong>by</strong>tu dla siebie”, doprowadził dounierzeczywistnienia drugiego członu opozycji, „<strong>by</strong>tu w sobie”, który jest tworzywem iwarunkiem istnienia świadomości; bez którego „<strong>by</strong>t dla siebie” nie mógł<strong>by</strong> istnieć. I mająrację ci, którzy konstrukcjom nowej humanistyki, widzącym w świecie jedynie problem<strong>na</strong>rzędzi tworzonych przez ludzi, zarzucają „antyhumanizm” – ponieważ świat w którymistnieje tylko podmiot, tylko ludzka myśl poz<strong>na</strong>wcza, jest jednocześnie światem świadomościcałkowicie urzeczowionej. Nie jest ważne, czy materia ulega „spsychizowaniu”, czy teżświadomość zostaje „urzeczowio<strong>na</strong>” – obie ewentualności likwidują podstawową dla <strong>na</strong>szegoobrazu świata opozycję przedmiotu i podmiotu.Jeśli nie widzimy dzisiaj (wyjąwszy nielicznych hipochondryków) w sprzecznościach tychkatastrofy, jeśli wobec nich nie odczuwamy niepokoju, to dlatego, że odwykliśmy odrozważań ontologicznych i zapomnieliśmy smaku teologii. My uciekamy od teologii imetafizyki; i może właśnie dlatego uciekamy, że<strong>by</strong> nie musieć zobaczyć tych sprzecznościjako katastrofy myślenia – uciekamy ku programom społecznym. Lecz tu <strong>na</strong>potykamy tesame problemy, z którymi kiedyś zmagali <strong>się</strong> teologowie i metafizycy. Każde wejrzenie w(konkretnego, pojedynczego) człowieka – każde dostrzeżenie podmiotu jako czegośzamkniętego, „ukończonego”, jako zrea1izowanego celu – uniemożliwia proces społeczny.Każde wejrzenie w proces społeczny – który będąc zawsze nie ukończony, otwarty, pozostajeczymś <strong>na</strong>drzędnym wobec tych, którzy go realizują – uniemożliwia pojedynczego człowieka.Oto prawdziwa treść tego, <strong>co</strong> kryje <strong>się</strong> współcześnie pod łatwym i uspokajającym mianem„humanizmu”. Wzrost ludzkiego poz<strong>na</strong>nia, wzrost techniki komunikowania, wzrastająca ilośćludzi – i dostosowujące <strong>się</strong> do tego stanu rzeczy ustroje polityczne – sprawiają, iżdoświadczamy tych sprzeczności w sposób wcale nie abstrakcyjny, <strong>na</strong> własnej skórze. Biorącpod uwagę wymogi procesu społecznego, nikt nie może nie zanegować w jakiejś chwili prawprzysługujących jednostce. Ale też nikt nie może zrezygnować z roli obrońcy jednostkowychpraw, gdyż właśnie jednostka ludzka jest tym, dla kogo i w imieniu kogo postuluje <strong>się</strong> postęp,rozwój. Istota wszystkich z<strong>na</strong>nych <strong>na</strong>m widzeń procesu społecznego polega <strong>na</strong> mniej lubbardziej pomysłowym swataniu dwu wymienionych niemożliwości. Owszem, powstały ipowstają różne doktryny, doktryny te głoszą rozmaite programy, różnorako formułują swecele, w różny sposób usiłują zaspokoić dążenia człowieka; lecz mają wspólnego wroga. Jestnim monizm, <strong>na</strong> który – z uwagi <strong>na</strong> dotychczasowe przemyślenia, z uwagi <strong>na</strong> takie a nie inneukształtowanie języka, lub z uwagi <strong>na</strong> przesądy językowe – nie mogą przystać.W tej sytuacji niez<strong>by</strong>t już szczerych sporów i solidarnie, choć z trudem, utrzymywanejrównowagi prawdziwie nowe słowo przynosi literatura. I to wcale nie ta, która chciała nowesłowo z<strong>na</strong>leźć; nie ta, opowiadająca <strong>się</strong> za postępem, „zaangażowa<strong>na</strong> po stronie”, po stroniejuż istniejących programów – lecz właśnie ta, która kurczowo upierała <strong>się</strong> przy słowie starym;ta, której intencje <strong>by</strong>ły <strong>na</strong>jbardziej zachowawcze, <strong>by</strong> nie powiedzieć – reakcyjne.Staroświecki artysta, <strong>na</strong> przekór <strong>na</strong>pierającej oczywistości, broni autonomii swego światawewnętrznego; wbrew wszystkiemu i wszystkim, wierzy w wyłączność własnej oso<strong>by</strong>.Wbrew wszystkiemu i wszystkim, <strong>na</strong>wiązuje do dawnych epok wiary – wiary w Boga lubwiary w niepodzielną Jednostkę Ludzką. Jest bowiem obojętne, czy podejmie swój wysiłekmając <strong>na</strong> uwadze osobną i nieśmiertelną duszę darowaną przez Stwórcę, czy biorąc za punktwyjścia renesansowego, wyemancypowanego Człowieka. Żałosny egocentryk, zapatrzony w41


prawdy przeszłe, chroni <strong>się</strong> w swoje dzieło. Lecz to dzieło jest także częścią nie<strong>na</strong>wistnejrzeczywistości, w nim znowu <strong>na</strong>potyka te same prawa, które nękały go w życiu. Więc niepozostaje mu nic innego, jak wziąć <strong>na</strong> siebie trudny obowiązek „przeko<strong>na</strong>nia” wszystkichelementów dzieła, wszystkich jego „instancyj”, do własnej prawdy. „Solum ipso” tak, <strong>by</strong> niepozostało w nim nic obcego, <strong>by</strong> nie <strong>by</strong>ło niczego poza moim duchem. Moja jaźń staje <strong>się</strong>jedynym reżymem dzieła – reżymem (przedstawionego) świata: „wziąłem pióro i <strong>na</strong>pisałemtytułem wstępuPoniedziałek – Ja.Wtorek – Ja.Środa – Ja.Czwartek – Ja.I ujrzałem, siebie w opozycji <strong>na</strong>jostrzejszej ze wszystkimi tendencjami powojennymi którewyklęły «ja». To «ja», zostało ekskomunikowane przez Kościół, jako niemoralne, przezNaukę, jako sprzeczne z obiektywizmem, przez Marksizm, przez wszystkie prądy epoki,domagające <strong>się</strong> od człowieka, <strong>by</strong> wzgardził tym swoim egoistycznym, egocentrycznym,przestarzałym, antysocjalnym «ja». Zewsząd rozlegały <strong>się</strong> surowe upomnienia: jesteś niczym,zapomnij o sobie, żyj innymi! Gdym moje «ja» po raz czwarty <strong>na</strong>pisał, poczułem <strong>się</strong> jakAnteusz ziemi dotykający! Grunt od<strong>na</strong>lazłem pod nogami!Utwierdzić <strong>się</strong> w tym «ja» wbrew wszystkiemu, z maksimum bezczelności” (wRozmowach).I oto pisarz, który kategorycznie sprzeciwił <strong>się</strong> unifikującym zakusom współczesnegoświata. Gombrowicz mówi tylko we własnym imieniu, nieustannie podkreśla swojąodrębność, wszystkie swe utwory organizuje wokół Pierwszej Oso<strong>by</strong>. Ta Pierwsza Osoba jestzawsze świadkiem opisywanych wydarzeń, a wydarzenia charakteryzowane są jedyniepoprzez funkcję, jaką wobec niej pełnią.Pierwszą Osobą Dziennika (<strong>co</strong> oczywiste) jest sam autor. W opowiadaniach i powieściachjest nią <strong>na</strong>rrator–Icherzähler: Józio w Ferdydurke, Gombrowicz w Trans–Atlantyku, Witold wPornografii i Kosmosie. Odpowiednikiem <strong>na</strong>rratorów Gombrowiczowskiej prozy są wdramatach bohaterowie autorscy. W Iwonie Książę – którego niefortun<strong>na</strong> decyzja małżeńskaogniskuje intrygę. W Ślubie Henryk – „śniący”; śniący akcję i pozostałe oso<strong>by</strong> dramatu. WOperetce Fior – twórca balu i mistrz ceremonii; „Mistrz Fior”, który wbrew kolejnościukazywania <strong>się</strong> postaci <strong>na</strong> scenie z<strong>na</strong>lazł <strong>się</strong> <strong>na</strong> pierwszym miejscu w spisie osób.„Precz.Odstąpcie od tej trumny. Niech ja przystąpię.Niech ja <strong>się</strong> zbliżę do niej, ja Fior”.Wszystkie Pierwsze Oso<strong>by</strong> utworów Gombrowicza cechuje szczegól<strong>na</strong> drażliwość <strong>na</strong>punkcie własnego Ja. Powołane po to, że<strong>by</strong> <strong>się</strong> sprzeciwić zakusom świata zewnętrznego,działają zawsze w liczbie pojedynczej. „Mnie po diabła <strong>co</strong> Sartoriusz powiedział, gdy JaMówię” (w Trans–Atlantyku). Lecz właśnie ta drażliwość każe im zwracać baczną uwagę <strong>na</strong>to, przez <strong>co</strong> własne Ja <strong>by</strong>wa zagrożone. Jest to paradoks Gombrowiczowskiego człowieka: imbardziej zajmuje <strong>się</strong> sobą, tym lepiej rozumie, „że nie możemy zniknąć, że musimy <strong>by</strong>ćwystawieni <strong>na</strong> widok, choć nie chcemy, chociaż nie możemy, że ktoś inny może <strong>na</strong>s wystawići uczynić za <strong>na</strong>s z <strong>na</strong>mi to, <strong>co</strong> jest po<strong>na</strong>d siły <strong>na</strong>sze” (w opowiadaniu Szczur). Im usilniejczłowiek Gombrowicza zmierza do pełnej suwerenności, tym bardziej czuje <strong>się</strong> „w Ludziach,jak w ciemnym zagubiony Lesie” (w Trans–Atlantyku).W tym dążeniu do umocnienia wewnętrznego Ja powstaje świat ludzki: „Nie chcę Natury,dla mnie Naturą są ludzie” (w Ferdydurke) – i powstaje świat w całości międzyludzki,zewnętrzny: „Między <strong>na</strong>mi wytwarzają <strong>się</strong> siły, <strong>na</strong>tchnienia i bóstwa / A my zataczamy <strong>się</strong>”(w Ślubie). Pierwsza Osoba, tak uwikła<strong>na</strong> w bliźnich, przypomi<strong>na</strong> oko kamery – zawsze42


łypiące <strong>na</strong> zewnątrz. Jej opowieść, która miała <strong>by</strong>ć tak bardzo włas<strong>na</strong>, dotyczy zawsze czegośobcego i <strong>na</strong>rzu<strong>co</strong>nego – dotyczy tego, <strong>co</strong> kamera w świecie zewnętrznym zdołałazarejestrować.Paradoks – ale czy <strong>na</strong>prawdę paradoks? Rozdęte Ja <strong>na</strong>rracji Gombrowicza doprowadziłodo odkrycia społeczeństwa. Paradoks ten wyjaśnia wiele osobliwości jej języka. Wbrewsubiektywnym dążeniom bohaterów, dla których słowo jest sposobem wyodrębnienia <strong>się</strong> izapanowania <strong>na</strong> innymi, ich słowo wyraża ludzi poroztwieranych, poprzenikanych sobąwzajemnie (np. w Trans–Atlantyku: „ja jego wam sobie zgodzę, on tobie mnie drapałbędzie”). Język, który miał <strong>by</strong>ć <strong>na</strong>rzędziem zdo<strong>by</strong>wcy, otwiera <strong>się</strong> bezradnie <strong>na</strong> światzewnętrzny (np. w Kosmosie: „mnie uderzyło wyślizgującym <strong>się</strong> zimnym nieforemnym buchw usta precz won siatka z nogą skrę<strong>co</strong>ne wykrę<strong>co</strong>ne i cisza głucha cisza jama nic”). JęzykGombrowicza powiadamia, że życie wewnętrzne bohaterów jest wytworem międzyludzkiejgry, ujawnia społeczny rodowód ich „duszy”.Moż<strong>na</strong> rozważać ten paradoks w dwu skalach. Jako szczególną cechę osobowości autora(liczne świadectwa jego <strong>na</strong>dwrażliwości towarzyskiej w Dzienniku i w Rozmowach). I jako<strong>na</strong>turalny kres współczesnego indywidualizmu. Gdy<strong>by</strong> nie <strong>by</strong>ło innych przyczyn, ta jed<strong>na</strong>wystarczyła<strong>by</strong>: myślenie indywidualistyczne musiało zginąć, ponieważ przedmiot jego wiary– indywiduum – został unicestwiony przez wnikliwe spojrzenie, kierowane wyłącznie <strong>na</strong>pojedynczego człowieka.W obu skalach mechanizm jest podobny. Pierwsze Oso<strong>by</strong>, zapatrzone wyłącznie w siebie,chcą dobrze o sobie mniemać. Po to, <strong>by</strong> dobrze mniemać o sobie, muszą szukaćpotwierdzenia siebie w oczach bliźnich. Gdyż w świecie „zbudowanym przez ludzi dla ludzi”nie ma innej ucieczki, „gdyż przed człowiekiem uciec moż<strong>na</strong> tylko w objęcia drugiegoczłowieka” (w Ferdydurke). Każda ich myśl, w momencie gdy <strong>się</strong> rodzi, jest już przełama<strong>na</strong>,przymierzo<strong>na</strong> do cudzej świadomości; jest wychylo<strong>na</strong> ku innym i niepew<strong>na</strong> przyjęcia, jakiejej inni zgotują. Każda ich myśl jest dialogiem i przyczynia <strong>się</strong> do tego wielkiego dialogu,jakim jest społeczne życie ludzi. Każde ich, <strong>na</strong>wet intymne, pragnienie wydaje <strong>się</strong> <strong>by</strong>ćskutkiem jakiejś zewnętrznej mediacji, zdaje <strong>się</strong> wynikać z <strong>na</strong>drzędnej koniecznościwspółzawodniczenia. „Kto wie, czy mężczyz<strong>na</strong>... w ogóle może <strong>się</strong> zakochać w kobiecie bezwspółudziału, bez pośrednictwa... Być może, mężczyz<strong>na</strong> nie odczuwa kobiety i<strong>na</strong>czej, jaktylko poprzez innego mężczyznę” (w Ślubie). Być może dążenia człowieka – które jemusamemu wydają <strong>się</strong> „prawdziwe”, „spontaniczne” – muszą zostać mu udzielone z zewnątrz,przez rywala (pośrednika? mediatora?), przez „kogoś drugiego”. I oto: każdy jest ni<strong>by</strong> sam –samotny – samoistny, tyle że prowadzi nieustannie głośną albo cichą rozmowę z ludźmi.„... ty, <strong>na</strong>wet wtedy gdy jesteś sam, udajesz że jesteś sam, ty wciąż tylko(Powiedzmy to szczerze tutaj, w tym właśnie miejscu, w tej chwili)Udajesz siebie samegoNawet przed samym sobą [...]Recytuję tylkoMą ludzkość! Nie, ja nie istniejęNie jestem żadnym «ja» , ach, ach, poza mnąPoza mną ja <strong>się</strong> tworzę, ach, ach, o bezdźwięcz<strong>na</strong>Pusta orkiestra mego «ach», <strong>co</strong> z próżniMojej do<strong>by</strong>wasz <strong>się</strong> i w próżni toniesz!O deklamatorzy!(Z furią wyrzućmy to słowo, z sarkazmem)Co pełną gębę macie moralnościI odpowiedzialności (Szyderczo43


Złośliwie wykrzywmy <strong>się</strong>, machnijmy ręką)Daremne wasze książki, filozofieI artykuły, przemowy, systemy”(Ślub)Henryk w swym monologu chce definiować zjawisko w skali światopoglądowej, aleciekawszy od samej definicji jest ten autoinstruktaż w <strong>na</strong>wiasach i pojawiające <strong>się</strong> w ślad zanim cudzysłowy. One to właśnie odsłaniają dialogową <strong>na</strong>turę jego pozornie monologowejwypowiedzi. Tu „dramat dzieje <strong>się</strong> między tym, kto krzyczy, a własnym jego krzykiem” (zPrzedmowy autora do Ślubu). Dramat dzieje <strong>się</strong> między lustrem a tym, kto <strong>się</strong> w lustrzeprzegląda; między rozmaitymi mi<strong>na</strong>mi, które człowiek <strong>na</strong> siebie przywdziewa; międzyposzczególnymi rolami społecznymi (pisarza, człowieka, mężczyzny, przyjaciela...), którepełni.Ilekroć człowiek Gombrowicza z<strong>na</strong>jdzie <strong>się</strong> sam, pojawia <strong>się</strong> obok niego jakaś drugaobecność. Ta druga obecność – ten nieodłączny, wciąż osądzający partner dialogu – jestdalszym ciągiem gry towarzyskiej, którą on, <strong>na</strong>wet w samotności, musi prowadzić. Niegdyśumieszczano tę drugą obecność w Niebie albo w prawach przyrody; tutaj – jest o<strong>na</strong>substytutem społeczeństwa, nie ma w sobie niczego tajemniczego. Jest pamięcią dawnychstarć z ludźmi, które jego, jego dzisiejszego, ukształtowały – pamięcią czynów, jakich <strong>na</strong> nim<strong>się</strong> dopuszczono i jakich on dopuścił <strong>się</strong> <strong>na</strong> bliźnich. „Bo przecież nikt nie brzydzi <strong>się</strong> sobą”(w Pornografii) i nikt do siebie nie gada – to jest zawsze jaw<strong>na</strong> lub ukryta interakcja zludźmi.Warto przea<strong>na</strong>lizować pod tym względem Dziennik; Dziennik – gdzie przedmiotem ipodmiotem <strong>na</strong>rracji jest przecież sam autor. Okazuje <strong>się</strong> bowiem, że nie ma jednego <strong>na</strong>rratoraDziennika, a wielu, którzy prze<strong>by</strong>wają ze sobą w ciągłym swarze. Wymieniam dla przykładukilku: artysta niesyty pochwał, starzejący <strong>się</strong> dandys, snob opętany herbarzem, filozof–kosmopolita, Polak walczący o jakość polskiej kultury, krytyk zajmujący <strong>się</strong> twórczościąGombrowicza. „Tuż przy mnie, a może we mnie, lub <strong>na</strong>około mnie szedł ktoś identyczny itożsamy, mój – we mnie, mój – ze mną” (w Ferdydurke).W pierwszej scenie Ślubu <strong>na</strong> tle fragmentów zrujnowanego kościoła stoi samotny Henryk.„A może nie jestem sam, kto wie, <strong>co</strong> jest za mną, może <strong>na</strong> przykład, może <strong><strong>co</strong>ś</strong>... ktoś tu zboku...” – i oto z ciemności wyłania <strong>się</strong> Władzio. Nie Bóg, nie Anioł, nie sumienie; drugiczłowiek – który przy bliższym oglądzie okazuje <strong>się</strong> <strong>by</strong>ć przyjacielem Henryka, świadkiemlat jego młodości. To, <strong>co</strong> zdarzyło <strong>się</strong> kiedyś między młodzieńcami, jest prehistorią ipsychologią. A ten zjawiony <strong>na</strong> scenie Władzio stanowi już część osobowości Henryka – jestjego częściowym sobowtórem. Podobnie warunkiem opowiedzenia Ferdydurke jestrozszczepienie Józia <strong>na</strong> drugą postać (w której ten rozpoz<strong>na</strong>je siebie–dziecko w wiekuszkolnym). Podobnie głównym zabiegiem konstrukcyjnym Pornografii jest Fryderyk –udosko<strong>na</strong>lony, rozbudowany sobowtór <strong>na</strong>rratora. Podobnie warunkiem rozpoczęcia <strong>na</strong>rracjiKosmosu jest Fuchs, tym razem – cząstkowy, szczątkowy sobowtór Witolda. Podobnie wIwonie – warunkiem zadzierzgnięcia akcji jest Cyryl, „przyjaciel” i „rywal” K<strong>się</strong>cia.W Ślubie obok Henryka zjawia <strong>się</strong> ema<strong>na</strong>cja jego myśli i uczuć, jego niegdysiejszychwstydów i młodzieńczych urazów. Między Henrykiem i Władziem toczy <strong>się</strong> teraz rozmowa –lecz rozmowa ta, ze słowa <strong>na</strong> słowo, staje <strong>się</strong> <strong>co</strong>raz ostrożniejsza, <strong>co</strong>raz bardziej ba<strong>na</strong>l<strong>na</strong>.Swobodny dialog myśli i uczuć <strong>by</strong>ł<strong>by</strong> możliwy w samotności. Skoro jed<strong>na</strong>k samotnośćbohatera musi zostać złama<strong>na</strong>, skoro jego myśli i uczucia zostały ucieleśnione w postaciWładzia, dalszy dialog między nimi musi <strong>się</strong> od<strong>by</strong>wać według praw świata zewnętrznego.Według reguł gry międzyludzkiej, jakie w świecie zewnętrznym obowiązują.W tej grze <strong>na</strong>jbardziej niebezpieczne – bo <strong>na</strong>jbardziej jednoz<strong>na</strong>czne – jest słowo; zaśspomiędzy wszystkich jednoz<strong>na</strong>cznych słów <strong>na</strong>jbardziej jednorazowe, nie pozostawiające44


żadnego odwołania, jest słowo mówione w cztery oczy. Ta wrażliwość towarzyska zmusza docenzury własnych tekstów, stwarza potrzebę słów zdawkowych. I dlatego tak częstorozmawia <strong>się</strong> ze z<strong>na</strong>jomymi o pogodzie; dlatego mowa ludzka – obok zwrotów, za pomocąktórych <strong>się</strong> mówi – zawiera także zwroty, za pomocą których <strong>się</strong> milczy. Dlatego – obokkosztownych wyz<strong>na</strong>ń – tyle krygowania <strong>się</strong> i minoderii w Dzienniku.„Mówienie <strong>by</strong>ło <strong>na</strong>m wzbronione [...] a ta ostrożność w y w o ł y w a ł a z n i c o ś c i ja k ą ś t r z e c i ą o b e c n o ś ć” (w Pornografii; podkr. moje A. F.). O właśnie!Przemilczając to, czego nie moż<strong>na</strong> powiedzieć w towarzyskiej rozmowie (a wszystkierozmowy, jakie prowadzimy, są „towarzyskie”, bo <strong>na</strong>wet literatura, ponieważ zwraca <strong>się</strong> doludzi, jest towarzyską rozmową); więc przemilczając to, czego nie moż<strong>na</strong> słowem wyrazić,świat pisarski Gombrowicza rozm<strong>na</strong>ża <strong>się</strong> we wciąż nowe (przedrzeźniające, uwznioślające,cząstkowe, szczątkowe lub rozbudowane) sobowtóry Pierwszej Oso<strong>by</strong>. To, czego nie moż<strong>na</strong>powiedzieć, może <strong>by</strong>ć wyrażone poza słowem, może <strong>by</strong>ć przetłumaczone <strong>na</strong> gesty i sytuacje.Tak wyłania <strong>się</strong> w Ślubie „trzecia obecność” – wyłania <strong>się</strong> to, <strong>co</strong> między Henrykiem iWładziem nie zostało powiedziane: dwuz<strong>na</strong>czny stosunek bohatera do swej ziemiańskiejprzeszłości i pełne <strong>na</strong>pięcia, zagrożone wstrętem i zazdrością, kontakty z jego <strong>by</strong>łą<strong>na</strong>rzeczoną, Manią. Widzimy dwór rodziców przemieniony w karczmę i Manię w postacikarczemnej dziewki. Do iz<strong>by</strong> wtacza <strong>się</strong> Pijak, który sprzymierza <strong>się</strong> z Henrykiem wplugawieniu rodzinnego domu. Obecność Pijaka wywołuje pojawienie <strong>się</strong> <strong>na</strong>stępnychPijaków, awantura przekracza dopuszczalne granice – i wtedy dochodzi do głosu to, <strong>co</strong> znowunie chce <strong>by</strong>ć słowem wyrażone: dochodzi do głosu ta lepsza, „synowska” cząstka uczućbohatera. Na scenę wkracza Dostojnik, za nim Dostojnicy. Teraz z nimi Henryk <strong>się</strong>utożsamia, klęka przed Ojcem, „czyni go Królem”. Król przyrzeka synowi ślub królewski zManią... itd. Pierwszy aktor, drugi, trzeci, dziesiąty. „Gdy ludzkie sprawy / W słowach niemogą <strong>się</strong> zmieścić / To mowa pęka” (w Operetce). Mowa pęka – i wyłania z siebie noweoso<strong>by</strong> dramatu.Narrator Ferdydurke, po nieudanej próbie rozmowy z sobą–dzieckiem, ucieka w literaturę,chce powierzyć swe wyz<strong>na</strong>nia kartce papieru. Ponieważ jed<strong>na</strong>k nie jest możliwe wyrażeniesiebie – tylko siebie – w utworze literackim, w jego pokoju zjawia <strong>się</strong> monstrualny Pimko zeswą pamięcią kulturowego dziedzictwa literatury. Wiedzy tej <strong>na</strong>rrator nie chce przyjąć – i otozjawia <strong>się</strong> nowoczes<strong>na</strong> Pensjo<strong>na</strong>rka: jej „brak przesądów” i gołe łydki mogą od kulturowegodziedzictwa uwolnić. Ale <strong>na</strong> dłuższą metę ten reżym nowoczesny równie jest uciążliwy jakreżym staromodny – dlatego zjawia <strong>się</strong> Miętus. Miętus chce <strong>by</strong>ć wcieleniem <strong>na</strong>turalności,jed<strong>na</strong>k przy bliższym oglądzie <strong>na</strong>turalność jego okazuje <strong>się</strong> taką samą pozą, „gębą”, jaktamte. Dosko<strong>na</strong>lszym wcieleniem <strong>na</strong>turalności jest Parobek; tak, jego <strong>na</strong>turalność jest<strong>na</strong>prawdę <strong>na</strong>tural<strong>na</strong> – jest <strong>na</strong>tural<strong>na</strong>, lecz niema. Cóż więc pozostaje piszącemu?Już odpowiedziałem: pozostaje ucieleśnienie tego, czego nie da <strong>się</strong> wyrazić słowem.Gombrowicz debiutował w roku 1933 tomem opowiadań Pamiętnik z okresu dojrzewania.Pierwszy swój dramat, Iwonę k<strong>się</strong>żniczkę Burgunda, opublikował dopiero dwa lata później.Lecz dramaturgiem <strong>by</strong>ł od początku – w momencie gdy zaczął pisać. Nie z<strong>na</strong>m drugiejtwórczości prozatorskiej tak poprzenikanej mechanizmami właściwymi dramaturgii jak prozaGombrowicza.Dramatyczność polega przecież m. in. <strong>na</strong> tym, że sytuacje psychiczne są uzewnętrzniane iucieleśniane – że nie są przekazywane wyłącznie słowem, lecz że są rozpisywane <strong>na</strong> sytuacjemiędzyludzkie, symbolizowane obrazem; obrazem scenicznym. Jest to mechanizm nie<strong>co</strong>podobny do tego, który działa w marzeniu sennym. W tym sensie moż<strong>na</strong> powiedzieć, żedramat posługuje <strong>się</strong> zawsze (w mniejszym lub większym stopniu) językiem onirycznym,symboliczno–obrazowym – językiem w którym doświadczenie wewnętrzne bohaterówwyrażone jest tak, jak gdy<strong>by</strong> <strong>by</strong>ło doświadczeniem zmysłowym; jak gdy<strong>by</strong> <strong>by</strong>ło czymś, <strong>co</strong>czynimy, lub czymś, czego inni dopuszczają <strong>się</strong> <strong>na</strong> <strong>na</strong>s. Takie są wymogi sceny. I takim też45


językiem z niezwykłą konsekwencją posługuje <strong>się</strong> zarówno dramaturgia, jak prozaGombrowicza.Narrator Trans–Atlantyku klęka przed Ministrem Kosiubidzkim, komuś wypadły z kieszenikarasie, Józio w Ferdydurke wsypuje popiół do kompotu i zjada go wobec zdumionychMłodziaków – a dzieje <strong>się</strong> tak, ponieważ każde drgnienie ich psychiki, każda niezrealizowa<strong>na</strong>intencja jest tłumaczo<strong>na</strong> <strong>na</strong> sytuację obiektywną, „towarzyską”. Zauważył tę osobliwość jużprzed kilkudzie<strong>się</strong>ciu laty Artur Sandauer: „To przeniesienie wnętrza <strong>na</strong> zewnątrz, torealizowanie praw osobistych <strong>na</strong> terenie społecznym jest podstawą całej mitologiiGombrowiczowskiej; jeśli Bladaczka pokazuje Gałkiewiczowi fotografię żony i dziecka, <strong>by</strong>go wzruszyć i <strong>na</strong>kłonić do zachwycania <strong>się</strong> Słowackim, to nie czyni on tego, <strong>co</strong> czynił<strong>by</strong> wrzeczywistości, lecz tylko to, <strong>co</strong> myśli, realizuje siebie [...] Akcja jest mental<strong>na</strong>, jak we śnie:dzieje <strong>się</strong> wśród fantomów psychicznych, którym <strong>na</strong>dano ciało” (Stanowiska wobec...). Myśli,uczucia i zamiary pokazane są jako czyny (w tym sensie moż<strong>na</strong> mówić o psychologicznymrodowodzie lub onirycznym charakterze Gombrowiczowskiej groteski). Mimo żywej akcji iwielu zamieszanych w nią osób, jedyną treścią tej twórczości jest bowiem świat wewnętrznygłównego bohatera. Zarówno proza, jak dramaty Gombrowicza są rozpisanym <strong>na</strong> postacie igłosy, u d r a m a t y z o w a n y m Ja Pierwszej Oso<strong>by</strong>. „Od początku wszystko to <strong>by</strong>ło moje,a ja... ja <strong>by</strong>łem taki właśnie jak wszystko” (w opowiadaniu Zdarzenia <strong>na</strong> brygu Banbury).Tak; lecz w tym wyz<strong>na</strong>niu wraca daw<strong>na</strong> sprzeczność. Bo jeśli Pierwsza Osoba jest tylkołypiącym <strong>na</strong> zewnątrz okiem kamery, to jej lęki, obsesje, pragnienia – o których takpomysłowo czytelników powiadamia – nie są przecież jej intymną własnością, lecz zostały jejz zewnątrz udzielone. Jej opowieść o życiu wewnętrznym moż<strong>na</strong> porów<strong>na</strong>ć do projekcji filmu– który wprawdzie musiał zostać gdzieś utrwalony <strong>na</strong> światłoczułej kliszy, lecz któregotworzywem jest świat zewnętrzny. I <strong>co</strong> pozostaje człowiekowi, który tę sprzecznośćdostrzegł?„Jedy<strong>na</strong> szczerość mi dostęp<strong>na</strong> polega <strong>na</strong> wyz<strong>na</strong>niu, że szczerość jest mi niedostęp<strong>na</strong>” (wDzienniku 1957–1961). Jeżeli nie mogę wyrazić swojej prawdy własnej, bo takiej „prawdywłasnej” nie ma – pozostaje mi opowieść o dążeniu do własnej prawdy. Opowieść o własnymprocesie twórczym. Opowieść o <strong>na</strong>pisaniu lub niemożności <strong>na</strong>pisania utworu, któryzamierzało <strong>się</strong> <strong>na</strong>pisać.Dla wnikliwego czytelnika ten bliski związek Pierwszych Osób Gombrowicza zproblemami twórczości artystycznej jest oczywisty. Akcja Ferdydurke zawiązuje <strong>się</strong> tylkodlatego, że Józio przystąpił do pracy <strong>na</strong>d utworem literackim. Witold w Kosmosie, Witold wPornografii, Gombrowicz w Trans–Atlantyku są pisarzami – i jako pisarze mówią przedewszystkim o trudnościach opowiedzenia świata (więc i tej historii, którą mają opowiedzieć).Henryk w Ślubie śni – „śni” akcję i pozostałe oso<strong>by</strong> sztuki. Jest bohaterem dramatu, ale pełnirównież funkcję dramaturga. Nie <strong>by</strong>ło<strong>by</strong> celowe rozstrzygać, jak dalece jego przykrewspomnienia mają źródło w biografii twórcy, <strong>na</strong>tomiast z całą pewnością moż<strong>na</strong> rzec, żeperypetie sceniczne Henryka mówią o perypetiach autora w pracy <strong>na</strong>d sztuką pt. Ślub. Dramatpowstaje <strong>na</strong> oczach widza za sprawą bohatera–dramaturga, który jest cieleśnie obecny wdziele.Zawsze ten sam dramat w stadium <strong>na</strong>rodzin. Wszystkie utwory Gombrowiczaprzedstawiają chaos z trudem skupianych i znów rozpadających <strong>się</strong> elementów. PierwszeOso<strong>by</strong> występują zrazu w roli śledzących (np. sędzia śledczy w Zbrodni z premedytacją),którzy usiłują zrekonstruować i wiernie opowiedzieć stan faktyczny. A jeśli to okazuje <strong>się</strong>niemożliwe, śledzący zmieniają <strong>się</strong> w sprawców – stają <strong>się</strong> dramaturgami, którzy samiwydarzenia konstruują. Tak sędzia śledczy „skonstruował” zbrodnię. Tak Witold w Kosmosie,obezwładniony nieprawdopodobnym zbiegiem powieszeń, wieszając kota, światuporządkował. Tak Witold i Fryderyk w Pornografii, za pomocą perwersyjnych inscenizacji,doprowadzili gasnącą akcję powieści do dramatycznego rozwiązania (nb. wygłaszając przy46


okazji wykład o Młodym Teatrze i aktorstwie „nowej fali”). Tak Fior w Operetce, aranżującbal, zaaranżował scenerię dramatu – a <strong>na</strong>wet (on, dramaturg obecny w dziele, ale i krawiec envogue!) miał zaprojektować stroje, w których dramat został odegrany.Jaki dramat? Jaka jest ta uniwersal<strong>na</strong> sytuacja dramatycz<strong>na</strong>, poprzez którą autor <strong>się</strong>wypowiada? Większość gwałtownych wydarzeń u Gombrowicza ma miejsce podczasceremonialnych posiłków lub jest ich wynikiem. W wyniku uczty ginie Władzio w Ślubie,Amelia w Pornografii, Ludwik w Kosmosie, Bolek Kalafior w Biesiadzie u hrabiny Kotłubaj,tytułowa Iwo<strong>na</strong>. Ceremonialne posiłki są tutaj zawsze „początkiem końca” – <strong>by</strong> wymienićkarczemną biesiadę, bal, weselne przyjęcie w I, II, III akcie Ślubu, nieustającą kolacjęKosmosu, bal w Operetce. W Ferdydurke higieniczny obiad nowoczesny jest początkiemkońca Młodziaków, ziemiańska biesiada – początkiem końca ziemiańskiego świata.Bal. Bankiet. Piknik. Cercle. Biesiada. Uczta nieustająca. Uczta jest <strong>na</strong>jbardziejdramagenną, czy może – jedyną dramagenną (rodzącą konflikty i umożliwiającą dramatycznespełnienie) sytuacją w tym dziele. Moż<strong>na</strong> powtórzyć za Pornografią: „Obiad ten... zamazany,a podszyty dy<strong>na</strong>miką ukrytą, obfitujący w crescenda nieokiełz<strong>na</strong>ne i przenikającysprzecznymi sensami, niejasny niczym tekst wpisany w tekst”. Obiad ten – ciągnie <strong>się</strong> przezcałą twórczość Gombrowicza i skupia wszystko, <strong>co</strong> dzieje <strong>się</strong> między ludźmi. Więc <strong>co</strong> <strong>się</strong>dzieje między ludźmi?Zacznę od kuchni. Mimo wyraźnie manifestowanego zainteresowania <strong>na</strong>rratorów ibohaterów dla spraw jadłospisu, nie wydaje <strong>się</strong>, że<strong>by</strong> <strong>by</strong>li oni smakoszami. Nieważny jest dlanich smak i substancja odżywcza potraw; potrawy stają <strong>się</strong> interesujące dopiero poprzez to, <strong>co</strong>za ich pośrednictwem zostaje powołane. Sernik w Pornografii mówi o rodzinnym charakterzepodwieczorku, burgund, roznoszony przez lokai w Ślubie, nie mówi o połysku wi<strong>na</strong> idojrzałym bukiecie, lecz o randze przyjęcia – a potrawka z kury w ostatnim zdaniu Kosmosunie oz<strong>na</strong>cza wcale białego mięsa, żółtka i cytryny, oz<strong>na</strong>cza tylko powrót <strong>na</strong>rratora dopoprzedniej, nud<strong>na</strong>wej egzystencji.Nikt nie jest tutaj gourmandem zapatrzonym we własny przewód pokarmowy – je <strong>się</strong>zawsze „dla innych”. Inżynierowa Młodziakowa gryzie z pewnym poświęceniem chudąpieczeń i w ten sposób usta<strong>na</strong>wia <strong>na</strong> oczach Józia nowoczesny styl życia – „styl sportowy,któremu siekane mięso jest z<strong>by</strong>t łatwe”, wycelowany zarówno w arystokratycznewydelikacenie, jak i w tłustawą miękkość mieszczańskiej kuchni. A znowu arystokraciwyszukanym doborem potraw potwierdzają własną wyniosłą pozycję. „Cóż <strong>by</strong> <strong>się</strong> stało,gdy<strong>by</strong> nie te wszystkie niuanse, rzekł<strong>by</strong>m, subtelności odcienie i półtony, ten szyfhmistyczny, niezhozumiały dla niewtajemniczonych, któhym sfeha wyższa izoluje <strong>się</strong> od sfehyniższej” (w Operetce). A znowu Kuleczka w Kosmosie swoją tłustą i pożywną sztukąkuli<strong>na</strong>rną manifestuje ciepło i spoistość dawnej rodziny.W tym świecie je <strong>się</strong> tak, jak <strong>się</strong> istnieje – wobec innych. Je <strong>się</strong> zawsze wobec innych – iprzeciw czemuś. Tak wuj Konstanty w Ferdydurke dobiera sobie szynki przeciwporozumieniu Parobka z Miętusem. Tak w Biesiadzie: wydaje <strong>się</strong> przyjęcie przeciw zakusomgminu, który usiłuje wedrzeć <strong>się</strong> do zamkniętego gro<strong>na</strong> – i czy moż<strong>na</strong> bardziej dosadniewyrazić tę prawdę, jak konsumując w czasie kolacji Bolka Kalafiora? Tak w Iwonie – gdziekarasie są tylko <strong>na</strong>rzędziem mordu, a potrawą jest Iwo<strong>na</strong>. Bowiem nie tylko dlatego wydaje<strong>się</strong> uczty, że pewni ludzie godni są zasiąść do nich; także dlatego, że zawsze jest ktoś, przeciwkomu trzeba je wydać.W tym świecie je <strong>się</strong> po to, że<strong>by</strong> we własnych oczach – i w oczach innych – potwierdzićswą przy<strong>na</strong>leżność do grupy wybranej. Każda grupa społecz<strong>na</strong>, etnicz<strong>na</strong>, zawodowa, każdaklika i koteria stwarza swój „szyfr mistyczny” (może <strong>by</strong>ć nim trochę kminku wsypanego domięsa albo biały kołnierzyk), który ją we własnym odczuciu wywyższa, „czyni artystokracją”.Po<strong>na</strong>d wszystkie grupy pozostałe i kosztem wszystkich grup pozostałych. Dopiero tak47


wywyższo<strong>na</strong> grupa staje <strong>się</strong> społecznością – eliminując niepowołanych, broni <strong>się</strong> przed falamiz<strong>na</strong>jdującego <strong>się</strong> <strong>na</strong> zewnątrz morza.Uczta jest <strong>na</strong>jbardziej widowiskowym wyrazem tego ob<strong>co</strong>wania ludzkiego. Uczta–Forma,uczta–konwe<strong>na</strong>ns. Uczucia jej uczestników moż<strong>na</strong> określić słowami, których <strong>na</strong>rratorPornografii użył, a<strong>by</strong> oddać uczucia uczestników akowskiego spisku: „Sieć, która wszystkich<strong>na</strong>s spowijała, wiążąc ze sobą, lecz zarazem czyniąc <strong>na</strong>s obcymi sobie [...] Każdy mógłpowiedzieć tyle tylko, ile <strong>by</strong>ło mu wolno – reszta to <strong>by</strong>ło dolegliwe, ciążące milczenie”.Właśnie od takiego uczucia – od zaz<strong>na</strong>nia „zimnego braterstwa” konspiracji – zaczy<strong>na</strong> <strong>się</strong>misja Pierwszej Oso<strong>by</strong>.Zajmuje o<strong>na</strong> pozycję graniczną – między uczestnikami uczty i ofiarą. Nigdy niesolidaryzuje <strong>się</strong> w pełni z tymi, którzy mają zostać zjedzeni (<strong>na</strong> przeszkodzie stoją częstobariery społeczne), lecz jednocześnie życie własnej sfery obserwuje z takiego dystansu, którysprawia, że <strong>na</strong>rzu<strong>co</strong>ną sobie Formę odczuwa szczególnie dotkliwie. Pierwsza Osoba nie umie<strong>się</strong> przystosować do środowisk i zjawisk, w których, owszem, niegdyś żyła – do rodzinnegodomu (w Iwonie, Ślubie), do ziemiaństwa i do inteligencji (w Ferdydurke), do polskości (wTrans–Atlantyku), do europejskości, europocentryzmu, do europejskiej kultury (np. wDzienniku). Nie mogąc <strong>się</strong> w tych rzeczywistościach pomieścić, chce je zniszczyć –usiłowania te stanowią główny przedmiot <strong>na</strong>rracji.Jakże jed<strong>na</strong>k niekonsekwentnie swe działania podejmuje – i jak niekonsekwentnieopowiada o nich! Henryk w Ślubie brata <strong>się</strong> z Pijakiem. Józio w Ferdydurke brata <strong>się</strong> zMiętusem, który „bra...ta <strong>się</strong>” z Parobkiem. W Pornografii ze Skuziakiem brata <strong>się</strong> Fryderyk,<strong>na</strong>rrator Dziennika błąka <strong>się</strong> wśród mieszkańców dzielnicy Retiro, a Książę w Iwoniewprowadza do domu rodziców twór tak dziwny, jak tytułową bohaterkę. Domyślamy <strong>się</strong>, żepodkładają w ten sposób materiał wybuchowy pod bastiony Formy. Dalszy rozwój <strong>na</strong>rracjiwykazuje jed<strong>na</strong>k, że Pierwsza Osoba gotowa jest każdej chwili swych pomocników zdradzić iprzyz<strong>na</strong>ć wielosłowną rację ludziom, przeciw którym chciała wystąpić. O czym świadczy np.los Iwony. O czym świadczą liczne polemiczno–apologiczne diatry<strong>by</strong> Dziennika.Nie mogąc <strong>się</strong> pomieścić w zastanej Formie, Pierwsza Osoba wie tyle, że <strong><strong>co</strong>ś</strong> <strong>się</strong> niezgadza – ale wcale nie jest pew<strong>na</strong>, w <strong>co</strong> <strong>na</strong>leży ugodzić. „W pustce grzmotów bęb<strong>na</strong> tegoowoc zabójstwa dojrzewa i tylko nie wiadomo: Synobójstwo czy też Oj<strong>co</strong>bójstwo?” (wTrans–Atlantyku). Ilekroć trafia <strong>na</strong> przejawy wspólnego <strong>by</strong>towania, Pierwsza Osoba nie ustajew pomysłach, a<strong>by</strong> tę uładzoną rzeczywistość doprowadzić do wijącego <strong>się</strong> <strong>na</strong> podłodzekłębowiska. Tak kończy <strong>się</strong> wątek Młodziaków w Ferdydurke i tak kończy <strong>się</strong> w Ferdydurkewątek ziemian. Tak w Ślubie. Henryk wydaje bal zaręczynowy, <strong>na</strong> którym demaskuje fałszwłasnej gry, łamie konwe<strong>na</strong>nse, obraża gości. Po czym:„HENRYK :[...] A teraz <strong>co</strong>? Co teraz trzeba zrobić, wielki szambelanie, aże<strong>by</strong> przyjęcie to stało <strong>się</strong>normalnym dworskim przyjęciem?SZAMBELAN (obwieszcza):Cercle.Cercle.Cercle”.Sytuacja uczty, <strong>na</strong>ruszo<strong>na</strong> wybrykiem Pierwszej Oso<strong>by</strong>, wraca do punktu wyjścia. Lokajewnoszą wino porto, Szambelan i Kanclerz chylą <strong>się</strong> przed Henrykiem–Królem. „Cercle.Cercle. Cercle” – jak zanikające kręgi <strong>na</strong> wodzie po wrzuceniu kamienia.We wszystkich utworach Gombrowicza ta sama niekonsekwencja – to nieustannerozbijanie i odbudowywanie sytuacji uczty. Henryk bezczeszczący dom rodzinny, a<strong>by</strong> potemwynieść go do godności królewskiej; wynoszący rodziców do godności królewskiej, a<strong>by</strong>48


wtrącić ich do więzienia a samemu ogłosić <strong>się</strong> władcą; ogłaszający <strong>się</strong> Królem i zarazpodważający własną „królewskość”, a<strong>by</strong> znowu do niej wrócić. Henryk rozbijający„absolutne mo<strong>na</strong>rchie” (jakiekolwiek one są) – Henryk, czyniący to wszystko, a<strong>by</strong> stać <strong>się</strong>samemu „absolutną mo<strong>na</strong>rchią”. No tak, ale Henryk nie stanie <strong>się</strong> „absolutną mo<strong>na</strong>rchią”! Tasama konieczność, która każe mu powoływać rozmówców, sprawia, że ci usamodzielniają <strong>się</strong>i zaczy<strong>na</strong>ją działać przeciw niemu, niezależnie od jego woli. W pewnym momencie grozi<strong>na</strong>wet bohaterom, że może zbudzić <strong>się</strong> i oni znikną. Ale przecież nie budzi <strong>się</strong> – nie może <strong>się</strong>zbudzić, bo już w pierwszej scenie <strong>na</strong>potyka (a czytelnik wraz z nim) założenia autorskie,które sprawiają, że musi on logicznie rzecz doprowadzić do końca i „samo<strong>się</strong>zaaresztować”!Niekonsekwencja Gombrowicza. Wszyscy jego <strong>na</strong>rratorzy i bohaterowie autorscy, będącnieodrodnymi dziećmi tej a nie innej epoki, usiłując sprzeciwić <strong>się</strong> unifikującym zakusomwspółczesnego świata, czynią wszystko, a<strong>by</strong> spotęgować swoją indywidualność. Lecz gdytylko zaczy<strong>na</strong>ją „<strong>na</strong>gromadzać <strong>się</strong> w sobie”, pojawia <strong>się</strong> jakieś drugie, zewnętrzne spojrzenie,które ich rozprzęga. „Nagromadzeni w sobie”, rozpadają <strong>się</strong> <strong>na</strong> własne sobowtóry – i w t ej g r z e s o b o w t ó r ó w g i n ą. Giną wraz z własnymi pragnieniami, wraz z godnymipochwały i zaaprobowanymi przez autora dążeniami swego czasu. Chcieli <strong>by</strong>ć „tylko sobą”,swoimi przewodami pokarmowymi, właścicielami osobnych ciemni – „usta<strong>na</strong>wialijednostkę”. Lecz zobaczyli społeczeństwo. Zobaczyli wytworzone w procesie społecznymformy wspólnego <strong>by</strong>towania, którym trzeba <strong>się</strong> podporządkować.Dramat Gombrowicza (w tym węższym, literaturoz<strong>na</strong>wczym, i w tym szerszym z<strong>na</strong>czeniu)powstaje dlatego, że Pierwsza Osoba nie umie zrealizować celu, do realizacji którego zostałapowoła<strong>na</strong>.Ta niekonsekwencja <strong>się</strong>ga samego sposobu patrzenia <strong>na</strong> świat. Autor ostentacyjniemanifestuje zainteresowanie człowiekiem, ba, s o b ą – lecz przecież w swych powieściach idramatach nie zajmuje <strong>się</strong> wcale ludźmi; zajmuje <strong>się</strong> rekwizytami i sytuacjami. Nie mówi owytwórcy, tylko o jego wytworach. Nie interesują go dążenia i pragnienia ludzkie, tylko n a rz ę d z i a, k t ó r y m i l u d z i e d l a i c h r e a l i z a c j i s i ę p o s ł u g u j ą. Listeksałaty, który przeci<strong>na</strong> dyskusję (w Kosmosie), jest ważniejszy od meritum dyskusji.Prawdziwymi bohaterami jego utworów są stroje i potrawy, bale i przyjęcia; nie ichuczestnicy. O tak, ci są wielomówni i skorzy do zwierzeń – a autor cierpliwie ich kłopotówwysłuchuje.Lecz zawsze ma do powiedzenia o swych bohaterach tyle: „To tak jak<strong>by</strong> wszyscy razemwyz<strong>na</strong>czali każdemu z osob<strong>na</strong> jego miejsce, jego głos w orkiestrze” (w Dzienniku 1957–1961). Fascynuje go Forma, towarzyski szyfr, ceremoniał; nie zajmuje <strong>się</strong> pojedynczym„głosem”. Ta sprzeczność między przesadną uwagą, jaką autor expressis verbis darzy każdeindywiduum, a sposobem oglądania człowieka – od zewnątrz. „Obiad ten... niejasny”.W ten sposób „niejasne” są również deklaracje samego autora. Np. w przedmowie doTrans–Atlantyku: „mam <strong>na</strong> oku (jak zawsze) wzmocnienie, wzbogacenie życiaindywidualnego, uczynienie go odporniejszym <strong>na</strong> gniotącą przewagę masy”. W Dzienniku1953–1956: „Wierzę w <strong>na</strong>drzędność istnienia zbiorowego (...) nie traktujcie mnie, jakgdy<strong>by</strong>m <strong>by</strong>ł samoistną duszą w kosmosie – droga do mnie wiedzie przez innych ludzi”. WDzienniku 1961–1966: „Jak to jest z tym płodzeniem? Czy płodność kobiet odbiera płodnośćduchowi? [...] Czy istnieje jakiś stosunek między ilością ludzi a osobowością, morderczy?” WDzienniku 1957–1961: „Człowiek jest dy<strong>na</strong>mizowany ludźmi, nimi wywyższony,spotęgowany. [...] Moje ujęcie człowieka, jako istoty stwarzającej <strong>się</strong> w związku z innymi,konkretnymi, ludźmi, pchało mnie zawsze w stronę wszelkiego, ściślej zadzierzgniętego,ob<strong>co</strong>wania”.O niekonsekwencji mówi także – i już niejako poza autorem – pewien ciekawy trop jegotwórczości. Mianowicie częsty wybór środków komunikacyjnych (okrętu, batyskafu, balonu)jako miejsca odosobnienia. Bohater Przygód zostaje „uwięziony” w wystrzelonym pocisku –49


który musi dolecieć d o k ą d ś, jest zanurzany pod wodę w szklanej kuli – która musiwypłynąć <strong>na</strong> powierzchnię, potem szuka schronienia po<strong>na</strong>d ludźmi, w balonie – który <strong>na</strong>wetpo <strong>na</strong>jdłuższym locie musi opaść <strong>na</strong> ziemię. W Przygodach, w Zdarzeniach <strong>na</strong> brygu Banburymiejscem takim jest okręt – okręt zamknięty, „trans–atlantyk” wyizolowany <strong>na</strong> morzu, leczprzecież muszący dobić do brzegu i o t w o r z y ć s i ę.Bardzo zabawnie wyraża tę niekonsekwencję zasada stosowania Dużych Liter w Trans–Atlantyku – gdzie inicjalne wersaliki zbiorów takich jak Kultura, Tradycja, Ojczyz<strong>na</strong>(„Męstwo, Honor, Bój ukażą, a tyż Waleczność niezmierzoną...”) wywołują jako odpowiedźwielką literę <strong>na</strong>rratorskiego Ja („Ja Mówię!”), a znowu wielkie Ja działających postaci staje<strong>się</strong> przyczyną powstawania nowych zbiorów pisanych z Dużej Litery (<strong>by</strong> przypomniećargumenty Grzegorza, które kazały mu powołać Bractwo Kawalerów Ostrogi, oraz standucha, który skłonił <strong>na</strong>rratora do powołania Synczyzny). A oto oba kroje Dużych LiterTrans–Atlantyku w grze wzajemnej, w interakcji: „człowiek ludźmi przymuszony, w ludziachjak w ciemnym zagubiony Lesie. Otóż to Idziesz, ale Błądzisz i posta<strong>na</strong>wiasz <strong>co</strong>, planujesz,ale Błądzisz i ni<strong>by</strong> tam wedle woli swej układasz, ale Błądzisz, Błądzisz i mówisz, robisz, alew Lesie, w Nocy”. Stąd wahania Pierwszych Osób, ich niestrudzo<strong>na</strong> ruchliwość, ich marzeniao działaniu „przeszywającym”, „w linii prostej”; ich nieustan<strong>na</strong> chęć wyrwania <strong>się</strong>, ucieczki –która tak często skłania <strong>na</strong>rratora Trans–Atlantyku do wyróżniania wersalikami (jeszcze jede<strong>na</strong>spekt stosowania Dużych Liter!) słów określających czynności, ruch, kierunek. Ale w tymświecie ucieczki nie ma. To, <strong>co</strong> <strong>na</strong>jbardziej wspólne, więc każdemu z osob<strong>na</strong> obce, Cudze,przyczynia <strong>się</strong> do <strong>na</strong>pięcia tego, <strong>co</strong> <strong>na</strong>jbardziej Własne, Poszczególne – a to <strong>na</strong>jbardziejSwoje, <strong>na</strong>jwyłączniej Własne, jeśli <strong>się</strong> je tylko ujawni i <strong>na</strong>zwie, już staje <strong>się</strong> Cudze, obcesamemu twórcy.Co w tym dziwnego – zapyta czytelnik; czy nie tak właśnie powstaje Kultura, Tradycja,Ojczyz<strong>na</strong>? I czy nie tak rodzi <strong>się</strong> sprzeciw, który je wzbogaca? Większość krytyków będzieskłon<strong>na</strong> widzieć w tej wzajemnej grze osobności i uczestnictwa, manifestowanej przezPierwszą Osobę, przejaw odwiecznej kondycji ludzkiej, <strong>na</strong> którą człowiek został skazanyswoją <strong>na</strong>turą; właśnie w ten sposób twórczość Gombrowicza <strong>by</strong>ła <strong>na</strong>jczęściej dotychczasogląda<strong>na</strong>. Inni krytycy będą chcieli <strong>by</strong>ć mniej <strong>na</strong>iwni, nie będą śmieli orzekać o <strong>na</strong>turzeczłowieka – i dlatego zobaczą myślenie Gombrowicza historycznie, będą <strong>się</strong> starali odkryć wnim przede wszystkim te mechanizmy (przeświadczenia), którym podlega myśl współczes<strong>na</strong>.Rację mogą mieć zarówno jedni, jak drudzy – i z pewnością i jedni, i drudzy mają częśćracji. Powinni jed<strong>na</strong>k zauważyć w dziele Gombrowicza takie miejsce, w którym myśleniewychodzi z błędnego koła. Zrozumiawszy bezwyjściowość świata bohaterów i PierwszychOsób powinni zauważyć, że dzieło Gombrowicza traktowane jako całość stwarza jed<strong>na</strong>kmożliwość wyjścia.Jak <strong>się</strong> wydaje, błąd dotychczasowych odczytań twórczości Gombrowicza polegał <strong>na</strong> tym,że krytycy <strong>na</strong> ogół trafnie wychwytywali w niej decydującą rolę Formy, ceremoniału, „szyfrumistycznego” w stosunkach międzyludzkich, ale odczytywali <strong>na</strong>jpierw to, <strong>co</strong> bohaterom <strong>by</strong>łonieprzyjazne – widzieli w Formie <strong>na</strong>jpierw czynnik niepożądany, który ludzi różnicuje, któryjednych <strong>na</strong>d drugich wywyższa, a nie chcieli czy nie umieli wysłyszeć całej wiedzy autora.Nie dostrzegli, że Gombrowiczowska Forma jest przede wszystkim tym czynnikiem, któryludzi – ludzi jako gatunek – łączy.Oczywiście: in<strong>na</strong> makatka wisi u hrabiny Kotłubaj, in<strong>na</strong> w mieszkaniu Kalafiorów; innychzwrotów używają filmowcy, innych chłopi; <strong>co</strong> innego jada <strong>się</strong> w Warszawie, <strong>co</strong> innego wDelhi; i<strong>na</strong>czej przystoi ubierać <strong>się</strong> starszej pani, i<strong>na</strong>czej młódce; i<strong>na</strong>czej witają <strong>się</strong> Eskimosi,i<strong>na</strong>czej Anglicy. Ale dla zrozumienia istoty zjawiska <strong>na</strong>jważniejsze jest to, że ludzie muszą<strong>się</strong> j a k o ś powitać, muszą <strong>się</strong> j a k o ś odezwać, muszą <strong>by</strong>ć j a k o ś ubrani, muszą j a k50


o ś mieszkać. Potrawy też muszą <strong>by</strong>ć j a k o ś doprawione i j a k o ś podane – bo niesamymi kaloriami i białkiem żyje człowiek.Moż<strong>na</strong> czytać ciekawe rozprawy o tym, że jedni jedzą mrówki surowe, a znowu innipieczone, i zasta<strong>na</strong>wiać <strong>się</strong> <strong>na</strong>d powodami, dla których mężczyźni szczepu takiego to atakiego malują sobie członek fioletową farbą – ale może przedtem <strong>na</strong>leżało<strong>by</strong> zapytać,dlaczego wszyscy jesteśmy j a k o ś p o m a 1 o w a n i ? Zapytać o tę prawdę, którawszystkich <strong>na</strong>s po<strong>na</strong>d wszystkim – łączy.Pytanie to wskazuje <strong>na</strong> konieczność polemiki z Lévi–Straussem – z uczonym, który bardzoostro zobaczył interesujący mnie tutaj aspekt człowieczeństwa. Zobaczył – lecz zaraz goporzucił; porzucił tajemniczą sferę ceremoniału, gdyż zaczął szukać wyjaśnienia tajemnicyludzkiej w e w n ą t r z tej sfery. W pieczeni wieprzowej z kapustą widzi przeciwieństwoNatury i Kultury; tu zaś problem polega przede wszystkim <strong>na</strong> tym, że potrawy zostały ładnierozmieszczone <strong>na</strong> talerzu i będą tak a nie i<strong>na</strong>czej – zawsze z zachowaniem pewnego „rytuału”– konsumowane. Lévi–Strauss, wybitny przedstawiciel myśli współczesnej, odkrywamechanizm ludzkiego myślenia, którym jest dychotomia, oksymoron. Mnoży wnieskończoność pary przeciwstawnych pojęć. Lecz przeoczył podstawową prawdę człowieka,która <strong>się</strong> z dychotomij, z antynomii wyłamuje.Mówiąc językiem semantyki. Forma, ceremoniał ludzki – czyli trwały (względnie trwały)zespół elementów (przedmiotów, słów, gestów), które pośród licznych z<strong>na</strong>czeń (magicznych,metafizycznych, estetycznych, etycznych) niosą jeszcze i to pierwsze podstawowe z<strong>na</strong>czenie,że są atrybutem człowieczeństwa. Oczywiście, poszczególne ceremoniały, poszczególneczęści ceremoniału ludzkiego są wyróżnikami określonych grup społecznych, etnicznych,zawodowych, określonych płci i przedziałów wieku (i tak zobaczone potwierdzajądotychczasowe ustalenia krytyków) – ale wszystkie one razem zaspokajają potrzebę czegośnieuchwytnego, czego nie da <strong>się</strong> zdefiniować, a <strong>co</strong> język potoczny niekiedy odsłania: „żyć poludzku”, „po bożemu”, „żyć elegancko”, „żyć jak człowiek”. To myślenie ma tylko jedenbiegun.Powtarzalność ceremoniału, cyklicz<strong>na</strong> <strong>na</strong>wrotność pewnych czynności rytualnych(niekoniecznie religijnych), a także trwałość poszczególnych form ceremonialnych i fakt, że<strong>na</strong> miejscu form obumarłych występują formy nowe – wskazuje, że człowieczeństwo nie jestczymś danym człowiekowi raz <strong>na</strong> zawsze. Ludzie muszą <strong>się</strong> wciąż w swej „ludzkości”utwierdzać, ich życie społeczne polega <strong>na</strong> nieustannej walce z entropią, brudem, rozpadem o„ludzki poziom”. Narzędziem w tej walce jest właśnie – tworzo<strong>na</strong> w procesie społecznym –Forma. Jej ofiarą... tak, padają i zawsze będą padali ci, którzy <strong>się</strong> do aktualnie wyz<strong>na</strong>wanego„poziomu” nie dostosują.Uczta funkcjonuje w świadomości powszechnej jako symbol wspólnoty, symbol ludzkiejlub bosko–ludzkiej komunii. A przecież <strong>na</strong>wet Ostatnia Wieczerza została wyda<strong>na</strong> przeciwJudaszowi. Była m.in. sposobem poz<strong>by</strong>cia <strong>się</strong> oso<strong>by</strong> niepożądanej, środkiem represji. Albo tostraszne przyjęcie z Przypowieści, wydane przeciw temu, który wszedł bez szaty godowej. I<strong>co</strong> <strong>na</strong>leży tutaj pomyśleć: czy współczuć odtrą<strong>co</strong>nemu, czy uz<strong>na</strong>ć racje Gospodarza?Tym, którzy łamią obowiązujące normy współżycia, którzy ignorują aktualnie wyz<strong>na</strong>wany„ludzki poziom” – brudasom, bałaganiarzom, morder<strong>co</strong>m, niekiedy też, omyłkowo,odkryw<strong>co</strong>m – będzie podawany <strong>na</strong> tej uczcie chleb ze sosem. A my oczywiście możemychcieć <strong>by</strong>ć ptakami i wielosłownie o tym marzyć – ale pozostaniemy częścią świata ludzi.„Podobni małpie, która <strong>by</strong> wykrzywiła <strong>się</strong> w próżni” (w Pornografii). Gdy<strong>by</strong> <strong>na</strong>wet„małpę” i „wykrzywiła” położyć <strong>na</strong> karb złego humoru <strong>na</strong>rratora, to i tak pozostaje jeszcze tapróżnia i idące od niej zagrożenie: „Było to szczególne drażnienie <strong>się</strong> <strong>na</strong>sze, gdzieś, wgalaktyce, ludzka prowokacja w ciemnościach, dokonywanie dziwacznych ruchów wotchłani”. Przeciw tej próżni – a chyba nigdy nie <strong>by</strong>ła o<strong>na</strong> tak ostatecz<strong>na</strong> i ogrom<strong>na</strong> jak dziś –wydajemy swą ucztę. Wydajemy ucztę – i zasiadamy do niej w poczuciu, że zostaliśmy51


Wybrani. A ten <strong>na</strong>sz sąd może <strong>by</strong>ć skutkiem błędnej optyki, może <strong>by</strong>ć tylko złudzeniemgatunku – ale jest to jedyne złudzenie, które pozwala żyć. Bo „<strong>by</strong>ć człowiekiem” to z<strong>na</strong>czy„żyć elegancko”; tyle mądrość ludu. A Gombrowicz? „Być człowiekiem to z<strong>na</strong>czy <strong>by</strong>ćaktorem – <strong>by</strong>ć człowiekiem to z<strong>na</strong>czy udawać człowieka – <strong>by</strong>ć człowiekiem to «zachowywać<strong>się</strong>» jak człowiek, nie będąc nim w samej głębi – <strong>by</strong>ć człowiekiem to recytowaćczłowieczeństwo” (w Dzienniku 1957–1961).Nie uległ zdaniu ludzi bardzo młodych, którzy zawsze swe świadome życie zaczy<strong>na</strong>ją odtego, że chcą za wszelką cenę burzyć formy (nie bez kozery odniósł <strong>się</strong> nieufnie do zajśćmajowych 1968 roku). Formy oczywiście są burzone i będą burzone – ale przecież niedlatego, że moż<strong>na</strong> <strong>się</strong> o<strong>by</strong>ć bez nich! Nie dał <strong>się</strong> zastraszyć epitetem konserwatyzmu lubgorszymi epitetami. A przeto – sądzę – nie <strong>na</strong>leży umieszczać jego twórczości <strong>na</strong> osi„Natury” i „Anty–Natury”, „autentyczności” i „zakłamania”, <strong>na</strong> której umieściła jąpoprzednia generacja krytyków. To przeciwstawienie dzikusa i cywilizacji, surówek ipieczystego – tak płodne niegdyś, tak bardzo „zachodnie” i romantyczne – jest mało tutajprzydatne.Gdzie to zostało u Gombrowicza powiedziane, że Bóg jest „mniej prawdziwy” odMłodego? Że Syn jest „bliższy Natury” niż Ojciec – czyż młodzi w Pornografii niewyczyniają <strong>na</strong> swój użytek wcale skomplikowanych grymasów, własnych pokoleniowychrytuałów? Dlaczego śmiech w Trans–Atlantyku ma <strong>by</strong>ć „prawdziwszy” od powagi – czyżźródłem obu nie jest ten sam aparat uczuciowy? Chętnie wierzę, że a<strong>na</strong>liza (np. w Filiodorzedzieckiem podszytym w Ferdydurke) przyczynia <strong>się</strong> do burzenia przestarzałych form,skostniałych sposobów <strong>by</strong>cia, ale nie rozumiem, dlaczego ma <strong>by</strong>ć zaraz „<strong>na</strong>turalniejsza” odsyntezy; myślenie indukcyjne i myślenie dedukcyjne są przecież funkcjami tego samegoumysłu – i jako takie są w równym stopniu „<strong>na</strong>turalne” lub równie „anty–<strong>na</strong>turalne”. Chętniewierzę, że strój jest ludzkim wytworem, ale mam wątpliwości, czy ludzka <strong>na</strong>gość (np. <strong>na</strong>gośćAlbertynki w Operetce) przywodzi <strong>na</strong> myśl dziewiczą dżunglę. Bo może łatwiej kojarzy <strong>się</strong><strong>na</strong>m z Galerią Ufizzich lub z występami w „Folie Bergere”?Wszystko, <strong>co</strong>kolwiek bohaterowie Gombrowicza między sobą wyczyniają – i jakkolwiek<strong>by</strong> <strong>się</strong> do siebie wykrzywiali – zmierza ku temu, <strong>by</strong> prowokować sensy w rzeczywistości;która <strong>na</strong>wet nie może <strong>by</strong>ć „bezsensow<strong>na</strong>”, bo nic o sensach nie wie. Ich prawda nie jest ani„<strong>na</strong>tural<strong>na</strong>”, ani „anty–<strong>na</strong>tural<strong>na</strong>”; nie da <strong>się</strong> jej pojąć poza interesami gatunku – jest tylko ipo prostu l u d z k a. Brzmi o<strong>na</strong> tak: ludzie <strong>by</strong>tują społecznie, a społecznością stają <strong>się</strong> podwarunkiem wytworzenia swoistego sposobu <strong>by</strong>cia, właściwego im ceremoniału. Owszem, tenludzki ceremoniał, oglądany oczami jednostki, może <strong>się</strong> wydać czymś nieprawdziwym,„sztuczną inscenizacją”. Tylko czy to spojrzenie jednostki jest zasadne i prawomocne – skorojednostka nie może żyć poza społecznością?Gdzież te czasy, kiedy człowiek „<strong>by</strong>ł sobą”, przestając dostrzegać <strong>co</strong>kolwiek poza sobą?Gdzież te dawne, dobre czasy, kiedy „stawał <strong>się</strong> prawdziwy”, zrzucając dwurzędowy garnituri podejmując samotną wycieczkę <strong>na</strong> tratwie?Zrzuca czarny garnitur i zakłada połatane dżinsy. Wydaje <strong>się</strong> sobie prawdziwszy – aprzecież jest tylko modniejszy; a przecież spod presji ludzkiego ceremoniału <strong>się</strong> nie wyzwolił.Ceremoniał pozostanie tym jego językiem <strong>na</strong>jbardziej elementarnym, pierwotniejszym odintelektu i języka słów. Najpierw Forma – inscenizacja – teatr (w tym <strong>na</strong>jszerszym, ale ipotocznym rozumieniu) konstytuuje Człowieka, ludzi, a dopiero potem człowiek – za pomocąjęzyka słów porozumiewa <strong>się</strong> z innymi, powołuje wartości, wycieniowuje swe poglądy, możezgadzać <strong>się</strong> z czymś lub nie zgadzać. Mówi o tym sposób widzenia świata i konstrukcjautworów Gombrowicza.Zwróciłem uwagę <strong>na</strong> swoiście dramaturgiczny mechanizm ucieleśniania tego, <strong>co</strong> „niemieści <strong>się</strong> w mowie”, pokazałem bardzo swoisty dla twórczości Gombrowicza sposóbuobrazowywania czegoś, czego nie da <strong>się</strong> wyrazić słowem, <strong>co</strong> „nie chce <strong>by</strong>ć słowem52


wyrażone”. Otóż takim <strong>na</strong>jwiększym ucieleśnieniem, czy uobrazowaniem, jest w tym dziele„wspólny kształt” (w Ślubie, Dzienniku) – Forma – ceremoniał, jaki między sobą wytwarzająludzie. I dlatego, gdy<strong>by</strong>m miał zdefiniować tę twórczość <strong>na</strong>jbardziej lapidarnie, posłużył<strong>by</strong>m<strong>się</strong> takim oto tekstem z Dziennika 1953–1956:„Taniec brzuchów, taniec rozbawionych łysin, taniec zwiędłego oblicza, taniecspra<strong>co</strong>wanej, zwykłej <strong>co</strong>dzienności, która tu hulała przy święcie, taniec szarości inieforemności [...] Wyglądało, jak gdy<strong>by</strong> oni postanowili siłą zdo<strong>by</strong>ć i posiąść Piękność, Żart,Elegancję, Wesołość i oto, puściwszy w pląs defekty swego ciała i całą swoją przyziemność,wytwarzali wspólnie kształt roztańczony, rozbawiony... do którego nie mieli prawa, który <strong>by</strong>łwłaściwie uzurpacją. Ale to szaleńcze domaganie <strong>się</strong> wdzięku, dochodząc do maksymalnego<strong>na</strong>pięcia, wydzierało <strong>na</strong>gle ów z<strong>na</strong>k życia melodii, tych kilka szczęsnych tonów, które,spływając <strong>na</strong> taniec, przez jedną chwilę go uświęcały – po czym znowu <strong>na</strong>stępowała dzika,ciem<strong>na</strong>, głucha, Boga pozbawio<strong>na</strong>, współpraca roztrzęsionych, sobą porwanych ciał.A więc taniec stwarzał muzykę, taniec gwałtem zdo<strong>by</strong>wał melodię i to wbrewniedosko<strong>na</strong>łości swojej! Na widok tej myśli doz<strong>na</strong>łem jakże głębokiego wzruszenia – gdyż zewszystkich myśli świata, ta właśnie <strong>by</strong>ła dla <strong>na</strong>s, dzisiaj, <strong>na</strong>jważniejsza, <strong>na</strong>m <strong>na</strong>jbliższa [...]Ku tej idei – że taniec stwarza muzykę – parła ludzkość wszystkimi drogami swoimi, o<strong>na</strong>stała <strong>się</strong> <strong>na</strong>tchnieniem i metą mojego czasu, ku niej i ja dążyłem po spirali, <strong>co</strong>raz ciaśniejszezataczając kręgi”.Proszę przeczytać jeszcze raz uważnie: „N a w i d o k t e j m y ś l i d o z n a ł e m...”. Wtym urywku zdania, w tym „przejęzyczeniu” zawarte jest już to wszystko, czego ludzie mogąpo wspólnie „wytańczonym” kształcie oczekiwać, i zawarte jest to, czego Gombrowiczoczekiwał od teatru. Od teatru czy „teatru” w tym szerokim i dalekim, potocznymrozumieniu. Idzie o to, że<strong>by</strong> pewne prawdy wyrwać z toku dyskursywnego i sprawić, że<strong>by</strong>stały <strong>się</strong> w i d o c z n e.Wszyscy bohaterowie tego dzieła mówią – mówią i nie mogą <strong>się</strong> porozumieć; nie mogą <strong>się</strong>porozumieć wzajemnie, ale i sami z sobą nie mogą <strong>się</strong> porozumieć. A dotyczy to nie tylkowciąż wahających <strong>się</strong> <strong>na</strong>rratorów prozy, nie tylko niekonsekwencyj głównych bohaterówdramatów, lecz także – nieustannego swaru, jaki panuje w Dzienniku. Cała bezwyjściowaprawda tego dzieła, wszystkie sprzeczności, z którymi bezskutecznie zmaga <strong>się</strong> autor – towszystko, o czym dotychczas pisałem i <strong>co</strong> (słusznie? niesłusznie?) usiłowałem pokazać jakoprzejaw bezwyjściowego myślenia epoki, <strong>na</strong>zywając protodialektyką, myślą dokonywaną <strong>na</strong>sobie etc. – to wszystko zawarte jest w słowach. A jed<strong>na</strong>k, jak <strong>się</strong> teraz okazuje, możliwośćdecyzji w tym dziele istnieje, jest związa<strong>na</strong> z czymś widocznym i „wytańczonym wspólnie” –z czymś widocznym, <strong>co</strong> stanowiło<strong>by</strong> punkt odniesienia dla słów, dla dyskursywnej myślizawartej w słowach. Możliwość decyzji istnieje w... <strong>na</strong>zwijmy to tak, w pozasłowiu.Proszę przeczytać rozmowę Henryka i Władzia w III akcie Ślubu (ss. 191–201, Dramaty wwydaniu krakowskim), oto jej zakończenie:„HENRYK:Czekaj, czekaj, stań tutaj obok mnie [. . . ]I ręce opuść. Teraz ja do ciebiePodchodzę i tutaj staję przy tobie i starsząMą rękę <strong>na</strong> twój kark zakładam młodszy. Zimno!Chłodno, nieprawda? Ja ciebie dotykamMÓJ DROGI WŁADZIU... Nie, nie, to jest zbędne... ten wstęp jest niepotrzebny... TYMUSISZ SIĘ ZABIĆ, BO MNIE SIĘ TAK ZACHCIAŁO. Odpowiedz teraz to, <strong>co</strong> wiesz.WŁADZIO:Dobrze. JEŻELI CHCESZ, TO BARDZO CHĘTNIE.HENRYK:53


BĄDŹ OBECNY NA ŚLUBIE MOIM I GDY BĘDZIE TRZEBA ZABIJ SIĘ NOŻEMTYM (daje mu nóż)”.To przecież brzmi jak próba stworzenia nowego obrządku... religijnego. Naciągnięte?Nieprawdopodobne? Nawet to, że sce<strong>na</strong> ma <strong>się</strong> zakończyć krwawo, chce <strong>by</strong>ć pewnie<strong>na</strong>wiązaniem do dawnego, starszego obrządku. Albo inne takie momenty w dzieleGombrowicza – ten zawieszony wróbel w Kosmosie (zawieszony?!), zawieszony wróbel jakojedyny warunek zorganizowania świata („koleiny, grudy, obcasy, nogawki, kamyczki, liście,wszystko w ogóle przypadło <strong>na</strong>raz do tego wróbla, jak tłum <strong>na</strong> kola<strong>na</strong>ch, a on zakrólował,ekscentryk”). Albo ta ręka kelnera z „Café Querandi” w Dzienniku 1957–1961: „tamta, tampozostawio<strong>na</strong> – jak p u n k t o d n i e s i e n i a – błysk daleki w nocy, latarnia morska!” Ijeszcze ołtarz: „Próba budowania... Próba (nieuda<strong>na</strong>, jak zawsze, jak wszystkie) wzniesieniatam dalej, ołtarza, jakiegokolwiek, z czegokolwiek, w <strong>by</strong>le jakim miejscu” (Dziennik 1957–1961).Tak zobaczo<strong>na</strong>, jest ta twórczość czymś w rodzaju zmagania <strong>się</strong> ceremoniałów – tą „walką<strong>na</strong> miny” z Ferdydurke – w której ceremoniałom dotychczasowym ma <strong>by</strong>ć przeciwstawionyjakiś ceremoniał nowy; jest zmaganiem, w którym wielu dotychczasowym formom, wielu„szyfhom” – i dlatego że wielu, więc powołującym osobne tajemnice, umacniającymposzczególne koterie i klany – ma <strong>by</strong>ć przeciwstawiony jeden „szyfh”... jednoczący. Animniej, ani bardziej „prawdziwy” od tamtych; podobnie „<strong>na</strong>turalny” lub tak samo„nie<strong>na</strong>turalny”; w tym samym stopniu „ludzki” albo równie „nieludzki” – i równie łatwowymykający <strong>się</strong> tym określeniom.Pisarz chroni <strong>się</strong> w swoje dzieło, bierze <strong>na</strong> siebie trudny obowiązek „przeko<strong>na</strong>nia”wszystkich elementów dzieła do swej prawdy. Zagrożony we własnej istności, powiela siebiew swych bohaterach, „rymuje <strong>się</strong>” – rymuje <strong>się</strong> w sobowtórach. „Solum ipso” – tak <strong>by</strong> niepozostało w dziele nic obcego, <strong>by</strong> nie <strong>by</strong>ło niczego poza moim duchem. I dopieroponiewczasie spostrzega, że właśnie teraz utracił wszelkie oparcie; że utracił <strong>na</strong>wet to, <strong>co</strong> złaski współczesnych doktryn miał <strong>by</strong>ł dotychczas. Bo jeśli wszystko jest moje – to z<strong>na</strong>czy, żeniczego nie mam. Jeśli stałem <strong>się</strong> wszystkim i jestem we wszystkim – to z<strong>na</strong>czy, że w ogólenie jestem. Zabrakło tego czegoś, czemu mógł<strong>by</strong> <strong>się</strong> przeciwstawić, wobec czego mógł<strong>by</strong> s ta ć s i ę k i m ś – kimś odrębnym, osobnym, własnym.Każdy z jego <strong>na</strong>rratorów i bohaterów, będąc nieodrodnym dzieckiem jego ducha, żywi tosamo pragnienie, musi przebiec podobne zakole myśli – i „ginie” podobnie. Każdy marzy o ży w y m ż y c i u, chciał<strong>by</strong> <strong>by</strong>ć w ł a s n ą s u b s t a n c j ą. Chce <strong>by</strong>ć duszą świata, a jeślinie duszą świata, to przy<strong>na</strong>jmniej „duszą towarzystwa” – i właśnie dlatego, że wszyscy chcą iwszyscy muszą, żadnemu to nie wychodzi. Nie z<strong>na</strong> innego życia jak życie wśród ludzi, alewszystkie jego kontakty z bliźnimi mają <strong>na</strong> celu utwierdzenie siebie we własnej substancjiduchowej. W ten sposób, stając <strong>się</strong> cały funkcją swego <strong>na</strong>czelnego pragnienia, staje <strong>się</strong>funkcją międzyludzkich kontaktów. „Napompowuje <strong>się</strong> boskością” (indywidualnością,inteligencją, urokiem osobistym, władzą), ale „<strong>na</strong>pompowuje <strong>się</strong>” zawsze <strong>na</strong> cudzy koszt. Aoszustwo musi <strong>się</strong> wydać <strong>na</strong>tychmiast, ilekroć bohaterowie zetkną <strong>się</strong> z sobą oko w oko:właśnie to jest przyczyną ich drażliwości <strong>na</strong> punkcie własnej oso<strong>by</strong>, i towarzyskichkaramboli, jakie wciąż powodują.Gdy<strong>by</strong> szukać porów<strong>na</strong>ń, podobny mechanizm rządzi twórczością Dostojewskiego. Jegobohaterowie są tak „wzajemnie zadłużeni”, że katastrofa, skandal <strong>na</strong>stępuje zaraz, ilekroćz<strong>na</strong>jdą <strong>się</strong> razem. Upiorne zebrania towarzyskie Dostojewskiego, tak podobne do rozbijanychuczt i wijących <strong>się</strong> <strong>na</strong> podłodze ludzkich kłębowisk Gombrowicza, wyjawiają ten wstydliwystatus bohaterów. „System. System odbić, prawie zwierciadlanych” – tak mówi Gombrowiczw Dzienniku o postaciach Dostojewskiego i sumieniu Raskolnikowa – „Jest to szczególne54


sumienie, powstające i wzmagajace <strong>się</strong> między ludźmi, w tym systemie odbić – gdy jedenczłowiek przegląda <strong>się</strong> w drugim” (Dziennik 1957–1961; wszystkie cytaty z Dziennikaponiżej pochodzą z tego tomu). Bohaterowie Dostojewskiego giną – giną fizycznie, wpadająw obłęd lub „<strong>na</strong>wracają <strong>się</strong>” (to z<strong>na</strong>czy zapierają <strong>się</strong> swych dotychczasowych duchowychtreści). Narratorzy i bohaterowie Gombrowicza giną lub muszą ze swych dążeń zrezygnować.Mogą zostać ocaleni jedynie pod warunkiem, że zechcą pomóc instancji autorskiej wrealizacji jej celu, w poszukiwaniu wyjścia.Bowiem to, <strong>co</strong> powiedziałem o autorze, o jego bohaterach i <strong>na</strong>rratorach, i tworzonychprzez nich sytuacjach, dotyczy także – i dotyczy zwłaszcza – stworzonej przez pisarzakonstrukcji artystycznej. Postaci Gombrowicza i Dostojewskiego poszukują „własnejprawdy”, a ich autorzy chętnie poszukiwaniom tym kibicują i wiele o nich mówią. W gruncierzeczy wiedzą już jed<strong>na</strong>k, że bohaterowie niczego nie z<strong>na</strong>jdą. Michaił Bachtin, wybitnyz<strong>na</strong>wca twórczości Dostojewskiego, zdaje <strong>się</strong> wiedzieć o tym również: „BohaterDostojewskiego ma świadomość całkowicie zdialogowaną: nieustannie skierowa<strong>na</strong> <strong>na</strong>zewnątrz, bada w <strong>na</strong>pięciu siebie, kogoś drugiego, trzeciego. Poza tym żywym ob<strong>co</strong>waniem zsobą i z innymi, bohater jak<strong>by</strong> nie istnieje” (w Problemach poetyki Dostojewskiego). Takwyłania <strong>się</strong> całościowa konstrukcja świata, który jest funkcją rozmowy. Tylko że właśnie wtym świecie – w takim świecie – nie bardzo jest z k i m i nie bardzo już k t o marozmawiać. Wszyscy jego mieszkańcy żyją intensywnym życiem – lecz mogą tak żyć tylkowobec innych, przeglądając <strong>się</strong> w cudzych oczach. Każdy z<strong>na</strong>jduje jedynie oparcie wpozostałych, każdy jest u każdego zadłużony – a l e g d z i e ź r ó d ł o k a p i t a ł u ? Jestto konstrukcja samobójcza. Lub może dzieło oszusta, przypomi<strong>na</strong>jące swą zasadą głośnąkiedyś w Petersburgu oszukańczą aferę, z<strong>na</strong>ną pod <strong>na</strong>zwą „lawiny rowerowej”. Wszystko, <strong>co</strong>zostało tu powołane po to, a<strong>by</strong> zaświadczyć o własnej prawdzie pisarza – <strong>co</strong> miało <strong>by</strong>ćjedynym tytułem pewności jego świata wewnętrznego – trzeba <strong>by</strong> dopiero ufundować <strong>na</strong>czymś pewnym. Na czymś pewnym, więc <strong>na</strong> czymś r ó ż n y m od autora, który właśniedopiero tym procesem poszukuje pewności. Ufundować – n a c z y m?Mówi Kiryłow, bohater Biesów: „Prawa <strong>na</strong>szej planety są kłamstwem i szatańską farsą. Pocóż więc żyć? Powiedz, jeżeli jesteś człowiekiem?– Lecz niech pan pozwoli. A jeżeli pan jest bogiem? A jeżeli skończyło <strong>się</strong> kłamstwo idomyślił <strong>się</strong> pan, że całe kłamstwo pochodziło od dawnego Boga?– Zrozumiałeś wreszcie! A więc moż<strong>na</strong> <strong>by</strong>ło zrozumieć, jeżeli zrozumiał <strong>na</strong>wet takiczłowiek jak ty! Czy rozumiesz teraz, że zbawienie wszystkich jest w zrozumieniu tej myśli?Kto ją wyjaśni? Ja! Nie rozumiem, jak mogli dotychczas ateiści wierzyć, że nie ma Boga, iżyć dalej! Uświadomić sobie, że nie ma Boga, i nie uświadomić sobie jednocześnie, że <strong>się</strong>samemu jest Bogiem – to nonsens. I<strong>na</strong>czej bowiem trzeba koniecznie zabić siebie. Gdy to jużbędzie uświadomione, samobójstwa staną <strong>się</strong> niepotrzebne, gdyż zacznie <strong>się</strong> życie w<strong>na</strong>jwyższej chwale. L e c z t e n j e d e n, t e n p i e r w s z y, m u s i k o n i e c z n i ez a b i ć s i e b i e” (podkr. moje A.F.).Kiryłow w Biesach popełnił samobójstwo, ale np. Raskolnikow, bohater Zbrodni i kary,<strong>na</strong>wrócił <strong>się</strong>: przystał <strong>na</strong> prawdę Ewangelii, <strong>na</strong> nieśmiertelną Duszę darowaną przez Boga – aburzliwe koleje życia bohatera stały <strong>się</strong>, za sprawą autorskiego Epilogu, przypowieścią,pouczeniem dla współczesnych. Lecz w świecie Gombrowicza – w tym świecie po–Kartezjańskim i „po–Kiryłowskim” – w którym Henryk, bohater Ślubu, staje <strong>się</strong> sam sobieBogiem, takie <strong>na</strong>wrócenie <strong>się</strong> nie jest już możliwe. Mówi któraś z postaci Pornografii: „Wiepan, ja właściwie nie wierzę w Boga [...] Ale ja chcę, że<strong>by</strong> Bóg istniał. Chcę – to ważniejsze,niż gdy<strong>by</strong>m <strong>by</strong>ł o jego istnieniu przeko<strong>na</strong>ny”. Nieprawda! Chcenie to czy przeko<strong>na</strong>nie –przeko<strong>na</strong>nie wewnętrzne – wyrażone w świecie, w którym dopiero poszukuje <strong>się</strong> tytułupewności życia wewnętrznego; i wyrażone przez bohatera, który jest jednym z elementówposzukującej konstrukcji; i wyrażone w pierwszej osobie licz<strong>by</strong> pojedynczej w dziele, które55


ma dopiero autora w pierwszej osobie licz<strong>by</strong> pojedynczej utwierdzić – nie zasługuje <strong>na</strong> wiarę.Nie moż<strong>na</strong> bowiem usta<strong>na</strong>wiać tytułu pewności <strong>na</strong> czymś, o istnieniu czego chciało <strong>się</strong> siebieprzeko<strong>na</strong>ć, „A swoją drogą ów r e f 1 e k s... ten r e f 1 e k s... to sumienie zwierciadlane, zodbić... ależ to przecież podobne; do ustanowienia sobie ręki gdzieś tam, <strong>na</strong> zewnątrz, poza...jak<strong>by</strong> mocą refleksu...” (w Dzienniku). Mowa tu o ręce kelnera z „Café Querandi”, któramiała stać <strong>się</strong> materialnym – więc widocznym i pewnym – punktem odniesienia dla własnejrozterki.W tym egocentrycznym, wyłącznie ludzkim i poszukującym uwierzytelnienia świeciekażde przeko<strong>na</strong>nie wewnętrzne – nie tylko przeko<strong>na</strong>nie o istnieniu Boga, także przeko<strong>na</strong>nie owłasnym przeko<strong>na</strong>niu – musi <strong>by</strong>ć oparte <strong>na</strong> czymś pewniejszym niż to przeko<strong>na</strong>nie, musizostać poparte czymś pozajednostkowym, pozaczłowieczym i już <strong>na</strong>wet nie psychicznym.Taka jest intym<strong>na</strong> geneza poszukiwań Gombrowicza w późnym okresie jego twórczości, aletakże jego wcześniejszych zainteresowań Formą, konwe<strong>na</strong>nsem, formami <strong>by</strong>cia, rekwizytamii modelami sytuacyjnymi. Właśnie dlatego, że sam swego istnienia nie <strong>by</strong>ł pewny, bardziejinteresowały go materialne uwarunkowania ludzkich dążeń, „refleksy” dążeń, niż te dążenia isami ludzie. Choć przecież przez wiele lat nie zostało to w jego twórczości powiedzianewyraźnie, wyjawione wprost.Potrafił o tym opowiedzieć dopiero w Dzienniku, <strong>na</strong> przełomie lat 1959/60, wrewelatorskich zapisach z Santiago del Estero, które sam określił mianem „metafizycznejburzy”. A już uwagę <strong>na</strong>rratora Kosmosu przykuła „burza ryczącej materii” – rzeczywistośćnieludzka, niepsychicz<strong>na</strong>. „A ja takim już stałem <strong>się</strong> czytelnikiem martwej <strong>na</strong>tury, że mimowoli badałem, szukałem i rozpatrywałem, jak<strong>by</strong> tu <strong>by</strong>ło <strong>co</strong> do odczytania [...] przede mnąogródek, drzewa, ścieżki, przechodzące w plac z kupą cegieł aż po mur, niepomiernie biały,tylko że tym razem wszystko to ukazało mi <strong>się</strong> jako z<strong>na</strong>k widomy tego, czego nie widziałem”.Ku temu właśnie rodzajowi pewności skłania <strong>się</strong> autor Dziennika we wspomnianych zapisach.Oto jeden z <strong>na</strong>jbardziej, moim zdaniem, godnych uwagi tekstów tu pomieszczonych :„Szedłem ścieżką przez dużą polanę w lasku santiageńskim, teren zdaje <strong>się</strong> przez<strong>na</strong>czony<strong>na</strong> zabudowania, porosły rzadką trawą, z białymi łysi<strong>na</strong>mi piasku, nieciekawy – posuwałem<strong>się</strong> z wol<strong>na</strong>, zamyślony patrząc pod nogi, a słońce już zaszło – przechodziłem obokrumowiska złożonego z cegieł porzu<strong>co</strong>nych i szczątków maszyn i skrzyń – gdy wtem ścieżkawzbiła <strong>się</strong> nie<strong>co</strong> pod mymi stopami, niewiele, trochę tylko, w <strong>na</strong>stępstwie lekkiego wzdęcia<strong>się</strong> gruntu i zaraz opadła. To wystarczyło. Poczułem, że ziemia z dołu uderzyła we mnie falą,doz<strong>na</strong>łem jej falowania, jej niespodziewanej, utajonej prężności. Stój! Co to?! Czy ścieżkaożyła? Czy ziemia ożyła? Stój, stój, <strong>na</strong> Boga, czy to możliwe, że<strong>by</strong> rzeczy stały <strong>się</strong> żywe...ależ w takim razie t y m u s i a ł b y ś n i e o d w o ł a l n i e s t a ć s i ę m a r t w y m pr z e d m i o t e m ! Jak to? Jak to? Trzy kamyczki <strong>na</strong> ścieżce przykuły mój wzrok, jedenobok drugiego... czy nie jest możliwa in<strong>na</strong> interpretacja kosmosu, w której ich martwotastała<strong>by</strong> <strong>się</strong> życiem, a moje życie śmiercią? Nie, precz z tym, to z<strong>by</strong>t <strong>na</strong>ciągane, tofantastyczne, ale – posłuchaj – gdy<strong>by</strong> oprócz świata żywego i świata martwego istniał jakiśtrzeci świat – trzecia zasada – och, o której <strong>na</strong>m <strong>się</strong> dotąd nie zamarzyło, zapewniającaaktywność przedmiotowi, przetwarzająca przedmiot w podmiot?” (w Dzienniku).„Lecz ten jeden, ten pierwszy, musiał<strong>by</strong> koniecznie zabić siebie”. Musiał<strong>by</strong>„nieodwołalnie stać <strong>się</strong> martwym przedmiotem” – stać <strong>się</strong> martwym przedmiotem w trojakimsensie. On, który wszystkie swe <strong>na</strong>dzieje umieszczał w duchu, w duchowości, w ludzkiejrzeczywistości psychicznej – właśnie w imię tych <strong>na</strong>dziei musiał<strong>by</strong> przystać <strong>na</strong> fizycznośćjako czynnik, który duchowość warunkuje. On, który wszystkie swe ambicje wiązał ze sobą, zosobą, z osobowością własną – musiał<strong>by</strong> przystać <strong>na</strong> <strong><strong>co</strong>ś</strong> obszerniejszego od siebie, wobecczego osobowość dopiero może zaistnieć; musiał<strong>by</strong> przystać <strong>na</strong> zbiorowość jako warunekoso<strong>by</strong>. On, który w obłędnej grze ambicyj własnych przywłaszczył sobie wszystko, i już<strong>na</strong>wet nie wiadomo, czy procesem tym „uprzedmiotowił ducha”, czy „uduchowił56


wszechświat” – musiał<strong>by</strong> przystać <strong>na</strong> jakąś rzeczywistość z tego procesu wyłączoną, tymprocesem nie tkniętą, która stanowiła<strong>by</strong> element pewności, punkt oparcia dla tego, <strong>co</strong> w grzejego ambicyj zostało rozpławione i udaremnione.Skoro bowiem dotychczas wyz<strong>na</strong>wał świat duchowy, i ten świat duchowy, nobilitując,zaprowadził go w błędne zakole myśli, wpędził w bezradność – to może właśnie fizycznośćjest tym warunkiem poruszenia. Skoro myśl jego, przez kilka stuleci operująca <strong>na</strong> poziomiewyemancypowanej jednostki, usiłowała bezskutecznie określić status jednostki – to może<strong>na</strong>leży ten poziom myślenia porzucić i zasady usta<strong>na</strong>wiającej jednostkę ludzką szukać gdzieindziej. Skoro wszystko, czym żyje, o czym myśli, jest „mu immanentne”, właśnie i tylko:immanentne, bo już <strong>na</strong>wet nie dające <strong>się</strong> rozróżnić <strong>na</strong> przedmiot i podmiot, <strong>na</strong> materię iducha; i dlatego że nie dające <strong>się</strong> rozróżnić, nie pozostawiające mu żadnej ucieczki, żadnej<strong>na</strong>dziei – to może powinien zacząć zmierzać teraz do jakiegoś bardziej uporządkowanegoobrazu świata do przyjęcia (niech<strong>by</strong> i par hypothese) jakiejś rzeczywistości „ekscentrycznej”(jak „ekscentryk”, powieszony wróbel w Kosmosie), usta<strong>na</strong>wiającej nieprzekraczalne granice.We wszystkich tych miejscach rodzi <strong>się</strong> „trzecia zasada”. „Trzecia zasada” – „opróczświata żywego i świata martwego”, oprócz świata psychiki i świata materii, które to światy,za sprawą <strong>na</strong>szych operacyj myślowych, nie są już ani w całości martwe, ani zupełnie żywe.Ta „trzecia zasada” jest jedynym możliwym zwornikiem artystycznej konstrukcjistworzonej przez Gombrowicza. („Jak jemu <strong>się</strong> budowało sumienie! [Raskolnikow]. Jak mnie<strong>się</strong> ta ręka buduje!” – w Dzienniku). Jest to prawidłowy, ostatni i ostateczny wniosek wysnutyz rzeczywistości rozumianej jako system kontaktów, wydo<strong>by</strong>ty ze świata, który jest właśnie itylko funkcją międzyludzką. W takiej rzeczywistości nie ma niczego trwałego, twardego,obrysowanego wyraźnie; owszem, są relacje, stosunki wiążące zjawiska, ale nie ma samychzjawisk. Jest akcja, lecz nie ma aktorów – są interakcje między czymś i czymś, które <strong>na</strong>wetnie jest już „czymś”, bo nie moż<strong>na</strong> tego zobaczyć, zmierzyć, zrozumieć, dookreślić,wyczerpać. Rzeczywistość taka domaga <strong>się</strong> uporządkowania i uwierzytelnienia –uwierzytelnienia substancją – niech<strong>by</strong> i <strong>na</strong>wet wytworzoną sztucznie.Warunki te spełnia „ołtarz” (słowo wielekroć w Dzienniku użyte). „Ołtarz” jako twórmaterialny, więc trwały – trwalszy od lotnych (i jak lotnych!), lecz ulotnych procesówpsychicznych. I „ołtarz” jako <strong><strong>co</strong>ś</strong>, wobec czego staje <strong>się</strong> razem; jako <strong><strong>co</strong>ś</strong> intersubiektywniezrozumiałego i tak samo rozumianego przez wszystkich, nie mogącego ulec rozproszeniu wposzczególnym intelekcie (różnym nie<strong>co</strong> od innych), w poszczególnym aparacie uczuciowym(różnym przecie od innych aparatów uczuciowych) – „ołtarz” jako w i d o c z n e, jako myśl,„n a w i d o k k t ó r e j” wszyscy doz<strong>na</strong>ją podobnie. I „ołtarz” jako <strong><strong>co</strong>ś</strong>, <strong>co</strong> mnieprzewyższa. Trzeba tylko... Trzeba tylko, a<strong>by</strong>m ja, ja sam i dobrowolnie, mógł uz<strong>na</strong>ć to zawyższe ode mnie. I a<strong>by</strong> każdy inny, z osob<strong>na</strong> i dobrowolnie... Właśnie. „Gorzko mi <strong>się</strong> topisze... bo nie wierzę, a<strong>by</strong> kiedykolwiek doko<strong>na</strong>ł <strong>się</strong> we mnie ten skok w ograniczenie.Kosmos <strong>na</strong>dal będzie mnie pochłaniał” (w Dzienniku).Gombrowicz w swych ostatnich utworach przeczuł świat uwierzytelniony, wolny oddotychczasowej rozterki. Będąc człowiekiem raczej nieskłonnym do wiary, dosko<strong>na</strong>lerozumiał konstrukcję świata, w którym wiara jest możliwa. Wystarczy przecież z<strong>na</strong>leźć dlaotaczającego chaosu jakiś punkt odniesienia, jak powieszony wróbel, jak ręka kelnera, a<strong>by</strong>tym aktem chaos uporządkować. Wystarczy zawarować jakieś miejsce „transcendencji”,„ekscentryczności”, a<strong>by</strong> stworzyć tym biegun dla ludzkich uczuć i myśli. „Ołtarz” miał <strong>by</strong>ćhipotezą i hipostazą tego biegu<strong>na</strong>. Mniemał Gombrowicz słusznie, że Bóg, religia, uczuciawyższe, wartości <strong>by</strong>wają zawsze zapośredniczane w czymś trwałym i widocznym – taktrwałym i widocznym jak to, <strong>co</strong> sam z<strong>na</strong>lazł. Tylko że właśnie... Dotychczas <strong>by</strong>wały takzapośredniczane, ale nikt jeszcze dotychczas tego zapośredniczenia nie zobaczył jako ichjedynego warunku. Bo może są tam zapośredniczone i żywe dopóty, dopóki tego ich57


zapośredniczenia, „ołtarza”, nie zobaczy <strong>się</strong> jako jedynego warunku wiary, tak jak onzobaczył? Czy to poz<strong>na</strong>nie sprawy samej sprawy nie uniemożliwia?Wychodząc od strony intelektu, i posługując <strong>się</strong> intelektem, zrozumiał potrzebę Boga iuczuć religijnych, nie zaz<strong>na</strong>wszy samych uczuć. Dlatego zrozumiał za dużo i powiedział zadużo. O d d a ł z b y t w i e 1 k ą p r z y s ł u g ę z a g u b i o n e m u ś w i a t u. Dałprawidłową odpowiedź <strong>na</strong> pytanie, którego jedynym brakiem jest to, że ono nie może <strong>by</strong>ćpostawione. Przeczuł potrzebę wiary, ale zrozumiał tę potrzebę tak wyczerpują<strong>co</strong> i jasno, iżsam stał <strong>się</strong> pierwszą ofiarą swego wyczerpującego rozumienia, oddaną chaosowi, <strong>na</strong>powrótwydaną niewierze.„Wszystko to dlatego, że jesteś rozgarniętym chłopcem. Dlatego nie ma idiotyzmu, który<strong>by</strong> <strong>by</strong>ł dla ciebie niejadalny... inte1igencja i wyobraźnia oddają cię głupocie, gdyż nic już niejest dla ciebie dość fantastyczne... i stoisz <strong>na</strong> ścieżce, jak uwiedziony <strong>na</strong>gle głupstwem, któreza tysiąc lat – za tysiąc lat, och, ty synu tysiącleci – gotowe stać <strong>się</strong> czymś pokrewnymprawdzie” (w Dzienniku).58


Jakaś skłonność do składności... jakieś parcie ku sensowiSpór Sprawcy i Śledzącego w dziele Gombrowicza. We wczesnych utworach Śledzący iSprawcy występują <strong>na</strong> przemian. Narrator Przygód, doświadczający szykan ze stronyMurzy<strong>na</strong>, <strong>na</strong>rrator Zdarzeń <strong>na</strong> brygu Banbury, uczestnik okrutnego rygoru, jaki panuje <strong>na</strong>statku, są tylko Śledzącymi. Podglądają świat i opowiadają o tym, <strong>co</strong> zobaczyli, czegodoz<strong>na</strong>li. Narrator Ferdydurke (sypiąc popiół do kompotu, umieszczając gałązkę w ustachżebraka), <strong>na</strong>rrator Zbrodni z premedytacją („wytwarzając” zbrodnię) stają <strong>się</strong> chytrymiSprawcami: opowiadane wydarzenia są ich dziełem. W utworach późniejszych rzeczkomplikuje <strong>się</strong>. Narrator Trans–Atlantyku uczestniczy w dziwnych wydarzeniach <strong>na</strong> pampachArgentyny, ale nie bardzo już wiadomo, czy i do których wydarzeń on (również) <strong>się</strong>przyczynił. Henryk, bohater Ślubu, jest bezwolnie uplątany w koszmar senny, ale jest przecieżtakże Sprawcą – świadomym sprawcą swego „snu”. Jeszcze ciekawszy będzie przypadekPornografii, która ma dwóch <strong>na</strong>rratorów (bowiem Fryderyk piszący listy do Witolda,opowiadający i komentujący w nich wydarzenia powieści, jest również <strong>na</strong>rratorem). OtóżWitoldowi w Pornografii przysługują przede wszystkim funkcje Śledzącego, zaś Fryderykjest Sprawcą.Jak sądzę, to zmaganie <strong>się</strong> Śledzącego i Sprawcy, ta dwoista funkcja <strong>na</strong>rratora wobecwydarzeń, jest wyrazem dwu różnych oglądów świata – i wyrazem dwu różnych powinnościsztuki, wynikających z tych oglądów – a przede wszystkim, gdyż o to mi głównie idzie – jestwyrazem dwu różnych koncepcyj sztuki samego Gombrowicza.Jeżeli kształt świata został dany, powinnością sztuki jest poz<strong>na</strong>nie, jest poz<strong>na</strong>wanie iwyrażanie tego Kształtu – a powinnością <strong>na</strong>rratora jest śledztwo. Jeżeli <strong>na</strong>tomiast światwiecznie <strong>się</strong> staje, powinnością sztuki jest uczestnictwo we wciąż stającym <strong>się</strong> dramacierzeczywistości – a powinnością <strong>na</strong>rratora jest sprawstwo: kształtowanie świata, sprawianiewydarzeń. W pierwszym wypadku chodzi o poz<strong>na</strong>nie czegoś, <strong>co</strong> już jest; w drugim – ostworzenie tego, czego jeszcze nie ma. Gdy<strong>by</strong>śmy, zamiast pojęciem „kształtu”, posłużyli <strong>się</strong>pojęciem „celu” – trzeba <strong>by</strong> powiedzieć, że ambicje śledcze sztuki wyrażają chęć poz<strong>na</strong>niacelu (a z tego musi wynikać, że cel został dany), zaś ambicje sprawcze sztuki sąrównoz<strong>na</strong>czne z dążeniem do celu (a z tego może, choć nie musi, wynikać, że cel jestformułowany w procesie dążenia). Ale dlaczego w późniejszych utworach Gombrowiczakomplikuje <strong>się</strong> ten spór, dlaczego mąci <strong>się</strong> obraz świata? Dlaczego <strong>na</strong>jbardziej niejasny status(Śledzącego? Sprawcy?) przysługuje ostatniemu <strong>na</strong>rratorowi stworzonemu przezGombrowicza, Witoldowi w Kosmosie?Zdaniem Antoniego Libery („Kosmos” Gombrowicza: wizja życia – wizja wszechświata,„Twórczość” 1974 nr 5) w Kosmosie daje <strong>się</strong> odczytać materialistyczno–deterministycznąwizję <strong>by</strong>tu: „wizję, którą powieść objawia, chętnie kojarzę z wizją kosmosu Laplace'a”. Idalej, wyjaśniając swą interpretację, pisze Libera: „jeśli jednym z <strong>na</strong>jbardziej elementarnychzjawisk <strong>na</strong>tury jest to, iż elektron z<strong>na</strong>jdujący <strong>się</strong> w polu przyciągania protonu zaczy<strong>na</strong> wokółniego krążyć, to wszystko inne, c a ł a r e s z t a, musi stanowić tylko monstrualnerozwinięcie tego fenomenu, musi <strong>by</strong>ć misternie rozbudowanym gmachem <strong>na</strong>stępstw lub teżłańcuchem wariacji <strong>na</strong> ten sam temat. Chciało<strong>by</strong> <strong>się</strong> rzec, iż owa «cała reszta», jest jak gdy<strong>by</strong>w zjawisko krążenia elektronu wpisa<strong>na</strong>, że zakodowano ją w nim...”. Otóż to: zakodowano.Nie jest to błędne sformułowanie Libery. Raczej <strong><strong>co</strong>ś</strong>, czego Laplace (bardziej w tej chwiliastronom–matematyk niż metafizyk) nie domyślał. Przystając <strong>na</strong> materializm chciałopowiedzieć <strong>się</strong> za światem ruchliwym lecz całkowicie zdeterminowanym, ale zakładającwewnętrzne zdeterminowanie tego świata, musiał przystać <strong>na</strong> Kształt (funkcję, kod) wpisanyweń przedtem. Tym samym otworzył jedno z klasycznych pytań teologii.Bowiem materia może <strong>by</strong>ć j e d y n i e m a t e r i ą pod warunkiem, że jej cząstkipozostaną względem siebie niezdeterminowane: oto dlaczego współczes<strong>na</strong> <strong>na</strong>uka nie może59


przystać <strong>na</strong> koncepcję kosmosu Laplace'a, dlaczego współczesny fizyk skłonny jestprzyz<strong>na</strong>wać elektronom „wolną wolę”. Natomiast deterministyczny materializm zawszeodsyłać <strong>na</strong>s będzie do „prawa” (zakodowanego w materii), do „celu” (znowu: zakodowanegow materii), <strong>na</strong>wet gdy<strong>by</strong> ostatecznym „celem” <strong>by</strong>ł bezruch. W wariancie deterministycznymmateria staje <strong>się</strong> podmiotem materii. I tylko dlatego moż<strong>na</strong> nie zapytywać, kto „prawo” i„cel” zakodował. Tak; ale tym samym powracamy do niewyjaśnionej (i właściwie niewymagającej już wyjaśnienia) <strong>na</strong>tury <strong>by</strong>tu, do ciągnącego <strong>się</strong> od czasu gnostyków sporumonizmu z „ortodoksyjnym” dualizmem. Lecz czy my rzeczywiście, wraz z Kosmosem,powracamy do gnostyków? Czy Kosmos objawia <strong>na</strong>m rzeczywiście <strong>na</strong>turę świata; czyrozstrzyga problem ontologiczny – czy też zajmuje <strong>się</strong> problemem percepcji świata,problemami poz<strong>na</strong>nia?„Gwiazdzistość nieba bezk<strong>się</strong>ży<strong>co</strong>wego – niesłycha<strong>na</strong> – w tych wyrojeniach wybijały <strong>się</strong>konstelacje, niektóre z<strong>na</strong>łem, Wielki Wóz, Niedźwiedzica, od<strong>na</strong>jdywałem je, ale inne, mnienie wiadome, też czaiły <strong>się</strong> jak<strong>by</strong> wpisane w rozmieszczenie głównych gwiazd, próbowałemustalać linie, wiążące w figury... i to rozróżnianie, <strong>na</strong>rzucanie tej mapy, zmęczyło mnie <strong>na</strong>gle,przerzuciłem <strong>się</strong> <strong>na</strong> ogródek, ale i tutaj zmęczyła mnie zaraz wielość przedmiotów, takich jakkomin, rura, załamanie rynny, gzyms muru, drzewko, albo i trudniejszych, będącychkombi<strong>na</strong>cją, jak <strong>na</strong> przykład skręt i niknięcie ścieżki, rytm cieniów... i niechętnie zaczy<strong>na</strong>łemteż tutaj szukać figur, układów, nie chciało mi <strong>się</strong>, <strong>by</strong>łem i znudzony i niecierpliwy i kapryśnyaż uprzytomniłem sobie, że to, <strong>co</strong> w tych przedmiotach mnie przykuwa, bo ja wiem,przyciąga, to «za», «poza», to to, że jeden przedmiot <strong>by</strong>ł «za», drugim, rura za kominem, murza rogiem kuchni, jak... jak... jak... Katasine wargi za usteczkami Leny, gdy Katasiapodsuwała popielniczkę z siatką drucianą przy kolacji <strong>na</strong>chylając <strong>się</strong> <strong>na</strong>d Leną, zniżającwargi...” (Kosmos).Jest rzeczą zasta<strong>na</strong>wiającą, że autor, który w swych poprzednich utworach odżegnywał <strong>się</strong>od przyrody, od „Natury” – pisarz, dla którego jedyną rzeczywistością <strong>by</strong>ła rzeczywistośćludzka – w Kosmosie spraw ludzkich z przyrody nie wyłącza, zaczy<strong>na</strong> uważnie oglądaćrozgwieżdżone niebo i źdźbła trawy. Do czego potrzeb<strong>na</strong> mu <strong>by</strong>ła w tym jednym wypadku(jeśli nie liczyć wcześniejszych przygotowań w Dzienniku i Pornografii) ta c i ą g ł o ś ć b y tu? Dlaczego on, zawsze odżegnujący <strong>się</strong> od problemów metafizycznych – on, który wrysowanym pod koniec życia „drzewie filozoficznym” za pień i źródło nowoczesnej filozofiiuz<strong>na</strong>je Kierkegaarda! – zafundował sobie <strong>na</strong>raz całą metafizykę? Jak sądzę, właśnie dlatego,że <strong>by</strong>ł już ostatecznie zmęczony problemem <strong>by</strong>tu, metafizyką, „Naturą”. Od początku swejdrogi twórczej uwikłany w spór Śledzącego i Sprawcy, chciał rozstrzygnąć podstawowyproblem poz<strong>na</strong>nia. „Jak to jest, że, urodzeni z chaosu, nie możemy <strong>się</strong> nigdy z nim zetknąć,zaledwie spojrzymy, a już pod <strong>na</strong>szym spojrzeniem rodzi <strong>się</strong> porządek... i kształt” (wKosmosie). „Co za mania: wpatrujesz <strong>się</strong> w kulę szklaną, w szklankę wody, a <strong>na</strong>wet tam <strong><strong>co</strong>ś</strong>ci <strong>się</strong> z niczego wysnuje” (w Dzienniku 1961–1966).Oglądając kontury Wielkiej Niedźwiedzicy <strong>na</strong>rrator Kosmosu doszedł do wniosku, że liniejej nie wynikają z „planu przyrody”, lecz że są „wkładem” człowieka. Przecież proste: tojedno ze „zjawisk, któreśmy rozpętali działaniem” (Kosmos). Przecież proste i każdy <strong>się</strong> ztym zgodzi: nie przyroda, lecz człowiek (obserwując niebo) „rysuje” <strong>na</strong> niebie figurygwiazdozbiorów. Zapytawszy, czy struktury są cechą właściwą <strong>by</strong>tów, czy też człowiek,przystępując do działalności poz<strong>na</strong>wczej, <strong>by</strong>ty „strukturalizuje” – <strong>na</strong>rrator Kosmosuodpowiedział, że ta udzielająca sensu strukturalizacja jest wkładem człowieka. Tym samympozbawił <strong>się</strong> ostatecznie możliwości rozstrzygania o <strong>na</strong>turze świata, lecz w zamian dotarł doźródła, które „<strong>na</strong>turę świata”, zgodnie z aktualnymi potrzebami poz<strong>na</strong>wczymi, każdorazowopowołuje. Przypadek detektywa, który, śledząc, s p r a w i a przedmiot śledztwa. Naszprzypadek?60


Czyż nie dopuszczamy możliwości, że strukturalizacje, udzielające sensu, są wkładembadaczy? My, dla których determinizm metafizyczny (jak w ogóle metafizyka) jest <strong>co</strong>raztrudniejszy do przyjęcia, zaś determinizm metodologiczny staje <strong>się</strong> <strong>co</strong>raz bardziej konieczny.My, którzy tworzymy wiedzę ś c i s ł ą, i właśnie w imię jej ścisłości – w imię logicznych imatematycznych roszczeń <strong>na</strong>uki – musieliśmy zajmować <strong>się</strong> światem m a t e r i a 1 n y m.O tak, my już rozumiemy, <strong>na</strong> czym polegała pomyłka Laplace'a (który utożsamił porządekmetodologiczny z porządkiem metafizycznym), rozumiemy, że warunkiem materialnościświata jest właśnie jego wewnętrzne niezdeterminowanie. Warunkiem logicznego imatematycznego zdeterminowania metody jest indeterminizm przedmiotu poz<strong>na</strong>nia: i to jestjedy<strong>na</strong> <strong>na</strong>sza racja – och, już nie „metafizycz<strong>na</strong>”, nie „ontologicz<strong>na</strong>” – racja np. Heisenbergaprzeciw np. kosmosowi Laplace'a. Nasza metoda s t w o r z y ł a t o, c o m o ż n a n i ą ba d a ć.„Taka metoda” stworzyła „taki świat”. Mówi Kilpatrick: „Jako istoty ludzkie chwytamytylko te «całości», które mają jakiś sens dla <strong>na</strong>s jako istot ludzkich. Istnieje nieskończeniewiele innych «całości», o których niczego <strong>się</strong> nie dowiemy” (The Nature of Perception). WKosmosie: „Na jeden z<strong>na</strong>k, przypadkiem odczytany, ileż mogło <strong>by</strong>ć niezauważalnych,zaszytych w <strong>na</strong>turalnym porządku rzeczy”. I czyż te z<strong>na</strong>ki, dotychczas nie zauważane, niemogły<strong>by</strong> zostać odczytane za pomocą „innej metody”; czyż ta „in<strong>na</strong> metoda” nie stworzyła<strong>by</strong><strong>na</strong>m „innego świata”?Co jed<strong>na</strong>k takie rozważania z<strong>na</strong>czą dla samego Gombrowicza? Co stanie <strong>się</strong>, kiedy autor,wiedząc to, czego dowiedział <strong>się</strong> w Kosmosie, zacznie badać stosunki międzyludzkie,poz<strong>na</strong>wać społeczeństwo; kiedy tę zasadę poz<strong>na</strong>wczą – zasadę poz<strong>na</strong>wczą jako „zasadęzasad” – przeniesie <strong>na</strong> swój dotychczasowy przedmiot obserwacji? Otóż tym spojrzeniem –ni<strong>by</strong> to zagubiony w oderwanych problemach epistemologii – autor Kosmosu u c z y n i ł Sp r a w c a m i w s z y s t k i c h s w y c h d a w n y c h Ś l e d z ą c y c h, spór międzySprawcą a Śledzącym ostatecznie rozstrzygnął <strong>na</strong> korzyść Sprawcy. I właśnie tylko po to,że<strong>by</strong> dla siebie doko<strong>na</strong>ć tej wolty, ten jeden raz, w Kosmosie, autor spraw ludzkich z„Natury” nie wyłącza! Ta pozor<strong>na</strong> dobroduszność <strong>na</strong>rratora, z jaką w Kosmosie „stara <strong>się</strong> niewpływać <strong>na</strong> nic, nie mieszać <strong>się</strong>... że<strong>by</strong> eksperyment wypadł obiektywnie”. Te jego„holmesady” w pokoiku Katasi, w ogrodzie, <strong>na</strong> niebie... Czyż wreszcie w jednym z<strong>na</strong>jwcześniejszych swych opowiadań, w Zbrodni z premedytacją, Gombrowicz nie pokazałsędziego śledczego, który „konstruuje” przestępstwo – i czy potrzebny jest tutaj cudzysłów?W Pornografii: „Co za chemia! Jak wszystko <strong>się</strong> łączy! To jeszcze niewyraźne połączenia,ale już widać że istnieje skłonność w tym kierunku...” W Kosmosie: „Przypadek zatem?Owszem, ale jakaś skłonność do składności [...] jakieś parcie ku sensowi”. Wiadomo, kto wPornografii stał za śmiercią Wacława. Ale czy <strong>na</strong>leży mieć jeszcze wątpliwości, kto <strong>by</strong>łsprawcą śmierci Ludwika w Kosmosie? Powiedzieć, że sprawcą <strong>by</strong>ł Witold, to <strong>by</strong> z<strong>na</strong>czyło –dać <strong>się</strong> zwariować; ale przyjąć, że wszystkie zbiegi okoliczności w utworze stały <strong>się</strong> same,bez jego współudziału, to <strong>by</strong> z<strong>na</strong>czyło – nie rozumieć świata. Po prostu: jedno ze „zjawisk,któreśmy rozpętali działaniem”.Tak, ma rację autor, kiedy mówi, że „Kosmos jest powieścią, która sama <strong>się</strong> stwarzapodczas pisania” (w Rozmowach). Kosmos sam stwarza <strong>się</strong> podczas pisania – ponieważopowiada o bezinteresownym łowcy wrażeń, który w istocie jest Sprawcą. Tę drogęŚledzącego–Sprawcy wyraża w niezwykłym skrócie autorski bohater Operetki, Fior.Najpierw Fior–projektant mody, bezradnie usiłujący <strong>na</strong>dążyć za duchem czasu („Jakążnogawkę mam zaprojektować?”), potem Fior–konferansjer Historii, który ducha czasurozumie („Szaleni! Moda <strong>na</strong> świata bezdrożach!”), potem Fior–twórca ducha czasu, Fior–Historia („Każdy swoje sobie śni, a Mistrz z tego wykuwa posąg przyszłych dni”).W ostatniej scenie Operetki i w perypetiach <strong>na</strong>rratora Kosmosu zawarte są, jak sądzę,jeszcze dalej idące przeczucia; już próbowałem o nich mówić. Artysta nie jest <strong>na</strong>ukowcem i61


przysługuje mu przywilej niepokojenia umysłów w różnoraki sposób. Sprowadzać obie teupiorne przypowieści (o „upiornej prostocie arcydzieł późnego wieku” mówił Herman Broch)wyłącznie do roli wypowiadacza sądów o wysokim już stopniu racjo<strong>na</strong>lizacji, do roliilustratora pewnych przeświadczeń wysnutych z rozwoju współczesnej <strong>na</strong>uki, widzieć w nichtylko opowieść o posłuszeństwie „świata” wobec aktualnie wyz<strong>na</strong>wanej i uprawianej„metody” – to <strong>by</strong> z<strong>na</strong>czyło: nie w pełni rozumieć dzieło sztuki. Wiem, że w Kosmosie iOperetce zawarte są dalej idące przeczucia, ale boję <strong>się</strong> ich wyjawiać. Może <strong>na</strong> przykład...konieczność „uczłowieczenia” <strong>na</strong>wet tych „całości”, które nie są i nie będą nigdy dostępne<strong>na</strong>szemu doświadczeniu, czyli – jed<strong>na</strong>k i <strong>na</strong> przekór – powrót do metafizyki? Może <strong>na</strong>przykład... Boję <strong>się</strong>. Jestem krytykiem, więc chciał<strong>by</strong>m poz<strong>na</strong>wać twórczość artystyczną w jejspecyficzności – ale jestem krytykiem, więc jestem nie dość artystą. Zawsze mi zagrażaśmieszność.Przytoczę pewien list, który niedawno otrzymałem: „Zapewne spostrzegł Pan pewien«brak równowagi» w mojej myśli, brak równowagi – który jest skutkiem wychylenia wprzyszłość. Pan rozumie? Przyszłego nie możemy sobie wyobrazić, zawsze będziemysprowadzać je do choro<strong>by</strong> umysłu albo do czegoś, <strong>co</strong> przeszłe. I niepotrzebnie starał <strong>się</strong> mniePan uchronić przed lekturą Schizofrenii Kępińskiego, te sprawy są mi o s o b i ś c i e z<strong>na</strong>ne.To, przyz<strong>na</strong> Pan, wyjaśnia wiele z mojego myślenia. Ale wszystkiego nie wyjaśnia.Najciekawsze są daty. Dwa razy mnie «kropnęło» i oba razy w przełomowych dla <strong>na</strong>szejczęści świata momentach historii – obu historycznych komunikatów wysłuchałem ogłuszonymłotkami elektrycznymi (elektrowstrząsy). I teraz pytam Pa<strong>na</strong> całkiem serio, czy to <strong>by</strong>ł zbiegokoliczności? A jeśli, jak wierzę, nie <strong>by</strong>ł, to pytam całkiem serio – czy taki facet, facetpozostający z sytuacją dziejową w związku (zrobiono ostatnio wiele, a<strong>by</strong>śmy pozostawali zsytuacją dziejową w związku!), pytam, czy taki facet nie może sam z siebie zdziałać czegoś wskali obu tych przełomowych momentów? To <strong>się</strong> Panu wyda śmieszne, <strong>na</strong>wet wysoceniesmaczne, a jed<strong>na</strong>k... Czy <strong>na</strong>sza wiedza – wiedza akademicka – oparta jest <strong>na</strong> lepszychprzesłankach? Jestem <strong>na</strong> tropie odkrycia, że oparta jest <strong>na</strong>wet <strong>na</strong> gorszych. Ta mathemata:uprawiamy wiedzę <strong>na</strong> podstawach matematycznej ścisłości. Nasza metoda: pilnujemy, że<strong>by</strong>drugie twierdzenie wynikało z pierwszego <strong>na</strong> zasadzie logicznego wynikania. Ale pytam Pa<strong>na</strong>– która logika (bo już jest ich wiele), jaka matematyka (bo każdy matematycznie uzdolnionyumysł, choć<strong>by</strong> dla żartu, może własną stworzyć)? Staje <strong>się</strong> oczywiste, że «taka nie jest <strong>na</strong>szametoda», ale upieramy <strong>się</strong> przy «takim świecie». Otóż zrozumiałem, że «nie taka metoda» (bomy <strong>się</strong> z niej nie wydobędziemy, nie wydobędziemy <strong>się</strong> z radosnej twórczości właśnie wzakresie p o d s t a w <strong>na</strong>uki) musi stworzyć «nie taki świat». Już go Panu, nie bacząc <strong>na</strong>dobre o<strong>by</strong>czaje, wyz<strong>na</strong>łem. Stoimy u progu nowego idealizmu. Jak ten paroksyzm będziewyglądał, jeszcze nie umiem sobie wyobrazić”.Tyle. Trudno przesądzać, trudno w takiej skali wyrokować – tym bardziej trudno, że (pozawiarą autora) brak w jego liście jakichkolwiek przesłanek.Oczywiście, pozostaje jeszcze medycy<strong>na</strong>. Zdaniem cytowanego już Libery, mówiącego oimpotencji i o<strong>na</strong>nizmie Gombrowicza, „wszelka metafizyka ma o<strong>na</strong>nistyczną <strong>na</strong>turę”,zdaniem np. Kępińskiego – schizofreniczną. Mnie ta <strong>na</strong>tura – klinicz<strong>na</strong> – metafizyki niepasjonuje. Owszem, moż<strong>na</strong> przyjąć za Liberą, że „gdy<strong>by</strong> nie pewne dyspozycjeGombrowicza, to nie powstał<strong>by</strong> Kosmos”, moż<strong>na</strong> <strong>się</strong> też zgodzić, że uprawianie metafizykiwymaga pewnych szczególnych dyspozycyj. Ale zrozumieć metafizykę moż<strong>na</strong> tylko <strong>na</strong>gruncie metafizyki. To stwierdziwszy, swój dotychczasowy tok rozważań porzucam.Nie jestem filozofem i nie jestem z<strong>na</strong>wcą „duszy”. Nie szukam sensu świata w człowieku inie szukam człowieka w autorze. Nie mówię o człowieku, który <strong>na</strong>zywał <strong>się</strong> WitoldGombrowicz. Ciekawi mnie dzieło Gombrowicza, ściślej – <strong>na</strong>jbardziej ostatecz<strong>na</strong> intencjatego dzieła. Interesuje mnie ta jed<strong>na</strong> sprawa osobnika <strong>na</strong>zwiskiem Gombrowicz dla wiedzy o62


literaturze <strong>na</strong>jważniejsza: D 1 a c z e g o p i s a ł? C ó ż w t y m s p o s o b i e s p ę d ze n i a ż y c i a, j a k i w y b i e r a p i s a r z, t a k i e g o c i e k a w e g o?Są różne koncepcje dzieła literackiego i różne – wynikające z nich – odpowiedzi <strong>na</strong> topytanie. Jedni sądzą, że istotą literatury jest prawda i tropią w niej umiejętność stwarzaniailuzji świata. Inni twierdzą, że istotą literatury jest kłamstwo i widzą w niej zdolnośćtworzenia kreacyj od rzeczywistości niezależnych. Są tacy, którzy sprowadzają literaturę dofunkcyj przedstawiających – badają to, <strong>co</strong> dzieło ma do powiedzenia o świecie przez siebieprzedstawionym. Są inni, którzy ją sprowadzają do funkcyj interwencyjnych, apelatywnych –badają nie dzieło, lecz to, <strong>co</strong> autor chciał powiedzieć od siebie czytelnikom. Są tacy, którzysprowadzają literaturę do funkcyj ekspresywnych – badają to, <strong>co</strong> dzieło ma do powiedzenia oosobowości swego twórcy. Jeszcze inni sprowadzają literaturę do funkcji estetycznej – kładąsztukę u stóp ołtarza, który <strong>na</strong>zywa <strong>się</strong> Pięknem, i sprawdzają, jak dzieło mieści <strong>się</strong> westetycznej normie, w aktualnie obowiązującej liturgii.Wszystko to jest słuszne; jest i tak, i tak, i tak, i tak. Lecz może <strong>by</strong>ć np. ... jeszcze i<strong>na</strong>czej.Jeśli tylko to „jeszcze i<strong>na</strong>czej” – własnym słowem, własną myślą – uda mi <strong>się</strong> przekuć wkoncepcję równą tamtym. Jeśli tylko (kreacją, iluzją, ekspresją, umiejętnością przekonywania,pięknem wywodu etc.) sprawię, że moja koncepcja zostanie przyjęta. Właśnie to – ta m o ż no ś ć s p r a w i e n i a – jest dopiero pełną i <strong>na</strong>jprostszą odpowiedzią <strong>na</strong> postawione wyżejpytanie. Dla twórcy <strong>na</strong>prawdę fascynujące w literaturze jest to, że o<strong>na</strong> pozostawia ślady.Wiele spraw mnie boli, więc chciałem o nich powiedzieć. W wielu miejscach mnie światuraża, więc szukam ulgi. Patrzę <strong>na</strong> swoje dzieciństwo i chciał<strong>by</strong>m je ocalić od zapomnienia.Nie umiem pomieścić <strong>się</strong> w życiu, więc tworzę w wyobraźni świat własny. Napisałem towszystko – i oto spostrzegam, że to, <strong>co</strong> <strong>na</strong>pisałem, jest piękne: stałem <strong>się</strong> twórcą „rzeczypięknych”. Tak mogę siebie zażywać z wielu różnych stron. Dzisiaj <strong>na</strong>jbardziej oczywisty jestten krój, ten cel działań literackich, za lat dwadzieścia <strong>na</strong>jbardziej oczywisty będzie cel inny,krój inny. Bezwzględnie pewny jest tylko fakt, że dzisiaj, dnia 23 października 1974, piszę, aza lat kilka czy kilka<strong>na</strong>ście mnie nie będzie; że dzisiaj, dnia 31 grudnia 1968, oglądam swojąpostarzałą twarz w lustrze, a <strong>na</strong>stępnego Sylwestra może już nie doczekam. Szkoda mi siebie.Nie z<strong>na</strong>m żadnego wybiegu, ale i nie mogę uwierzyć, że<strong>by</strong>m miał bez reszty zniknąć. Spośródróżnych dostępnych mi sposobów spędzenia życia wybrałem więc ten, który wydał mi <strong>się</strong>możliwie <strong>na</strong>jciekawszy i który, sądzę, możliwie <strong>na</strong>jskuteczniej pozostawi ślad po mnie.Spośród kilku dostępnych mi dziedzin działania wybrałem literaturę. Jeśli wybrałem dobrze iuprawiałem dobrze, moje dzieło stanie <strong>się</strong> przedmiotem rozmaitych interpretacyj. I wszystkieone – łudzę <strong>się</strong> – będą w jakiejś mierze trafne. Ale moja koncepcja – koncepcja „dzieła wbraku innej możliwości przetrwania” – pozostanie nie<strong>na</strong>ruszo<strong>na</strong>. Sam fakt, że musicie <strong>się</strong> tymdziełem zająć, jest już jej skromnym potwierdzeniem.A r t y s t a. Czy chodzi tu tylko o artystę i czym on <strong>się</strong> różni od innych? Pewnie tym, żejest bardziej od innych zakłamany. Człowiek bierze pierwszy raz kredkę do ręki – i milkniezafascynowany śladem, który pozostawił: oto spostrzegł, że działanie może trwać pozadziałaniem. Szuka przyjemności, szuka rozkoszy, ale i szuka czegoś, <strong>co</strong> tę rozkosz przetrwa.Czytam Kama Sutrę, nową biblię „Playboya” – i zaczy<strong>na</strong>m rozumieć, dlaczego dwa rozdziałytej książki (O drapaniu paznokciami, O gryzieniu), mówią wyłącznie o pozostawianiuwidocznych z<strong>na</strong>mion <strong>na</strong> ciele kochanka. Dla własnej wygody zbudowałem domek zogródkiem, lecz oto umieram: do ostatniego tchu wydaję dyspozycje dotyczące sprzedażysia<strong>na</strong> i reperacji dachu – i w takiej chwili jestem bliski <strong>na</strong>jwyższej miary człowieczeństwa,bliższy Exegi monumentum, niż<strong>by</strong> <strong>się</strong> wydawało filologom. „Nie wszystek umrę, wiele tu zemnie zostanie poza grobem” – tego wystarczy, że<strong>by</strong> człowiek zachował godność. Ale myśmyuwznioślili człowieka i pięknie go zakłamaliśmy. Żaden artysta nie przyz<strong>na</strong>je <strong>się</strong> dziś doswych (niskich?) pobudek, z<strong>na</strong> dziesiątki wybiegów, które jego powołanie czynią„ładniejszym”, „istotniejszym”. Sztuka <strong>na</strong>sza mąci przed<strong>się</strong>biorczym gospodarzom obraz63


świata. W poczuciu bezkarności powołuje <strong>co</strong>raz nowe majaki. Dlatego przeoczyła jedyniewarty uwagi majak.Każde działanie ludzkie chce <strong>by</strong>ć skuteczne. Działanie skuteczne to działanie takie, którepozostawia trwałe ślady. A prostota i siła mojej myśli polega <strong>na</strong> tym, że każdy ślad jestzarazem śladem c z y i m ś. Wybrałem literaturę, ponieważ sądzę, że o<strong>na</strong> zapewni mi trwaniew innych; ponieważ to hipotetyczne trwanie słodzi mi wiedzę o własnym nieistnieniu. (Och,gdy<strong>by</strong>m szukał „doraźnych korzyści”, z pewnością pokierował<strong>by</strong>m swoją sztuką i<strong>na</strong>czej!). Askoro tamto <strong>by</strong>ło marzeniem moim, marzenie to skazuje mnie <strong>na</strong> zewnętrzne, <strong>na</strong> rzeczywiste,<strong>na</strong> mierzalne; marzenie to skazuje <strong>na</strong>s, wytwórców, <strong>na</strong> wytwory.„O deklamatorzy!(Z furią wyrzućmy to słowo, z sarkazmem)Co pełną gębę macie moralności,I odpowiedzialności! (SzyderczoZłośliwie wykrzywmy <strong>się</strong>, machnijmy ręką)Daremne wasze książki, filozofieI artykuły, przemowy, systemyI racje, definicje, obserwacjeNatchnienia, uniesienia, objawienia wobecWobec tej masy dwóch miliardów ludziCo między sobą <strong>się</strong> tłamszą w wieczystejI ciemnej, dzikiej, niedojrzałej rui...Daremnie mucha wasza brzęczy wokół nosaCzarnozielonej otchłani (niech śmiech mój dyskretnyI ludzkoludzki śmiech mój, prywatny i cichyNieokreślony oraz niezbadanyOdezwie <strong>się</strong> w tej chwili...) Gdy wy wciąż postawyJakieś tam przyjmujecieMy tutaj <strong>się</strong> szczypiemy po <strong>na</strong>szemuPod krzakiem losu <strong>na</strong>szego”.(Ślub)Mówmy spokojnie. Wszystkie filozofie życia, jakie poz<strong>na</strong>łem, rozmijają <strong>się</strong> ze mną.Uz<strong>na</strong>jąc człowieka za siedlisko ducha, widzą jego godność i wielkość j e g o m e t ę, wdoz<strong>na</strong>niu duchowym. A ja jestem praktykiem ducha – technikiem ducha – i wiem: doz<strong>na</strong>niaduchowe są mi potrzebne po to, że<strong>by</strong>m mógł pozostawić ślad po sobie. On dopiero jest mojąmetą, jest spełnieniem życia. Jestem technikiem ducha i wiem, ile doz<strong>na</strong>nie duchowe <strong>by</strong>ło<strong>by</strong>warte bez takiego spełnienia. Bo czyż i<strong>na</strong>czej <strong>by</strong>m <strong>się</strong> trudził (od ty<strong>się</strong>cy lat) artykułującmyśli, wytwarzając powieści, eseje? Przecież siadł<strong>by</strong>m sobie w kątku i – podobnie jak cibiedni, skołowani chłopcy, i te biedne ich dziewczyny – łechtał<strong>by</strong>m „duszę” chemikaliami.Moje doz<strong>na</strong>nia duchowe, moje życie wewnętrzne jest dopiero przez ślad, który pozostawia,nobilitowane. Technicy ducha, nie oszukujmy siebie i nie oszukujmy innych. Warto urodzićtylko taką myśl, która ma przyszłość; którą ludzie podejmą i rozwiną. I tylko po to wartorodzić myśli. Nie pomoże rozbucha<strong>na</strong> frazeologia humanizmu, nie pomogą dialektycznepró<strong>by</strong> przystosowania jej do nowych warunków, przekuwania kategoryj „indywidualnych” w„zbiorowe” – tu wcale nie o to chodzi. Nie chodzi o to, j a k człowiek ma to zyskać, lecz – <strong>co</strong> zyskuje?Życie pojedyncze, które nie musi mieć innego sensu poza samym sobą? Życiezbiorowości, które ma <strong>na</strong> celu przysporzenie dóbr wewnętrznych każdemu poszczególnemu?Ależ ja z tego sensu i z tych dóbr dziś już rezygnuję. To są kiepskie żarty – owszem nie64


pozbawione pozorów wygody i nie pozbawione walorów propagandowych. Oferujecie mitylko żetony, tylko umowne, wymienne <strong>na</strong>grody w tej grze, którą <strong>na</strong>zywam swym życiem.Jestem stworzeniem nieograniczenie plastycznym (plastyczność struktur społecznych iplastyczność mojej kory mózgowej), do każdego luksusu (zewnętrznego i wewnętrznego)łatwo <strong>się</strong> przyzwyczajam, lecz i bez niego mogę <strong>się</strong> o<strong>by</strong>ć. Na dobrą sprawę tylko zdo<strong>by</strong>wanieluksusu, nie sam luksus, może mnie zabawić i tylko brak czegoś, <strong>co</strong> miałem <strong>by</strong>ł przedtem,może mnie zaboleć. Na dobrą sprawę powinniście więc tworzyć nie <strong>na</strong>ukę o wartościach lecz<strong>na</strong>ukę o zdo<strong>by</strong>waniu wartości – ale i o<strong>na</strong>, ta Nowa Nauka g... mnie będzie obchodziła, j e ś 1i d o j e j p o w s t a n i a s a m s i ę n i e p r z y c z y n i ę.Nie będziecie umieli udzielić mi <strong>na</strong>grody, bo ja od nikogo <strong>na</strong>gród nie oczekuję. Boicie <strong>się</strong>mnie, nie zawsze wiecie, jak postąpię, więc chcecie z a s p o k a j a ć; stąd te frazesy. To nieja oczekuję <strong>na</strong>grody; sam chcę <strong>na</strong>gród udzielać. Gdyż zrozumiałem, że tylko dawanie możenie <strong>by</strong>ć kiepskim żartem.„Ja” mam <strong>by</strong>ć celem waszych działań? Moje ręce, moje nogi, mój mózg, moje myśli,uczucia, popędy – to są moje <strong>na</strong>rzędzia, które pozwalają mi umieścić <strong>się</strong> w świecie. Ale tozarazem – ja cały. Jestem własnym <strong>na</strong>rzędziem. Jestem <strong>na</strong>rzędziem – to z<strong>na</strong>czy: nie stanowię<strong>by</strong>tu pełnego. Objawia mi <strong>się</strong> to każdej chwili tym, że jestem niesamowystarczalny. Po to,że<strong>by</strong> utrzymać <strong>się</strong> w świecie, muszę oddziaływać <strong>na</strong> rzeczywistość – szukać w niej swegoprzedłużenia, szukać dla siebie protez. Po to, że<strong>by</strong> utrzymać <strong>się</strong> w świecie, w jakiejś mierzepodporządkowuję sobie świat, ludzi – w jakiejś mierze czynię z nich własne <strong>na</strong>rzędzia. J e s te m n a r z ę d z i e m, k t ó r e s t w a r z a n a r z ę d z i a. Na tym upływa moje życie i tuskupiają <strong>się</strong> wszystkie moje ambicje. Im dosko<strong>na</strong>lszym będę <strong>na</strong>rzędziem, tym większa będziemoja zdolność stwarzania <strong>na</strong>rzędzi – dosko<strong>na</strong>lszych. „Non omnis moriar” – a zatem: jestem<strong>na</strong>rzędziem własnego przetrwania.Owszem, mogę siebie oglądać z wielu różnych stron i będę wielu różnymi zjawiskami pokolei; a1e razem – jestem <strong>na</strong>jpełniej, jestem przede wszystkim tym. Przykrego i bolesnegodowodu <strong>na</strong> to dostarczają mi inni: oni przecież tak mnie oglądają – jako <strong>na</strong>rzędzie dlazrealizowania celów własnych. Nie bez przykrości dowodów <strong>na</strong> to dostarczam sobie sam: bo ija tak oceniam innych – jako <strong>na</strong>rzędzia dla zrealizowania moich celów. Jestem majstrem,kierownikiem, redaktorem, pisarzem chcącym uczestniczyć w życiu współczesnych, więcmuszę nieustannie taksować ludzi i zjawiska – kiepskim <strong>by</strong>ł<strong>by</strong>m fachowcem, gdy<strong>by</strong>m niepotrafił trzeźwo ocenić ich przydatności dla celów, które zamierzam osiągnąć. I wiem, że innimnie majstra, kierownika, redaktora, autora też taksują w ten sposób – taksują mojąsprawność, moją zdolność wytwarzania <strong>na</strong>rzędzi. Oto jedynie żywa, prawdziwa dla każdejszerokości geograficznej treść ich – ich i mojego – humanizmu.Z<strong>na</strong>m różne półprawdy, którymi mógł<strong>by</strong>m innym mile zacienić obraz świata. Z<strong>na</strong>m teżróżne pociechy, którymi mógł<strong>by</strong>m <strong>się</strong> od taksującego spojrzenia innych uchylić. Ale ja tospojrzenie przyjmuję. Co mnie do tego skłania? Duma. Duma nie pozwala mi przyz<strong>na</strong>ć, że to,<strong>co</strong> <strong>by</strong>łem zamierzył, już zrealizowałem. To, <strong>co</strong> <strong>by</strong>łem zamierzył, duma każe mi przerzucić wprzyszłość, w cudze ręce. Co jeszcze mnie do tego skłania? Nadzieja. Wierzę, że dopiero inniw pełni mnie zrealizują. Dlatego wystawiam <strong>się</strong> <strong>na</strong> sądy i kaprysy innych.Czy tak trudno zrozumieć? Każdy jest rodzicem, więc myśli o dzieciach. Żaden <strong>by</strong>t nie jestkompletny, każdy szuka swego dopełnienia. Chcąc siebie zrealizować w pełni, oddziałuje <strong>na</strong>rzeczywistość – a z tego zetknięcia powstaje nowe <strong>na</strong>rzędzie. Ono dopiero (tak to <strong>się</strong> terazwydaje!), oddziałując <strong>na</strong> rzeczywistość, stworzy <strong>by</strong>t pełny. Ale <strong>na</strong>rzędzie jest tylko rodzicem<strong>na</strong>rzędzia. Każdy przyrząd ginie w tym, <strong>co</strong> go udosko<strong>na</strong>liło, każda teoria rodzi swoją replikę,każda Ewangelia stwarza swych wyz<strong>na</strong>wców. Między nimi z<strong>na</strong>jdą <strong>się</strong> <strong>na</strong> pewno heretycy,którzy <strong>na</strong>piszą nową Ewangelię. Żaden <strong>by</strong>t nie jest kompletny – tylko Byt j e s t. Takiego<strong>by</strong>tu nie trzeba już opatrywać przymiotnikami, nie trzeba go <strong>na</strong>wet wyróżniać dużą literą. Jesttylko jeden <strong>by</strong>t jawny, odkryty – o którym niczego nie muszę <strong>się</strong> dowiedzieć.65


I tu mój punkt niezgody z dzisiejszymi metodami badań, operującymi hierarchiami,lawi<strong>na</strong>mi <strong>by</strong>tów; z dzisiejszą koncepcją „struktur”. One widzą lawinę <strong>by</strong>tów, która składa <strong>się</strong><strong>na</strong> Byt; ja widzę lawinę przyczyn – wir, który nie stwarza oparcia.W tym świecie, u<strong>na</strong>rzędziowionym, nie ma już miejsca dla rozważań ontologicznych.„Wejście” i „wyjście” jest poza możnością rozumienia, poza możnością artykułowania.Dopiero za tę cenę mogę podążyć drogą twórcy. Jeśli podążę i droga moja będzie ciekawa,„wejście” i „wyjście” nie przykują mojej uwagi. Lecz jeśli ustanę, „wejście” i „wyjście”przysłonią mi świat, odbiorą sens wszystkiemu, <strong>co</strong> dotychczas czyniłem. Jeśli jakiś akt ludzki,jakieś działanie skontaktuję bezpośrednio z <strong>na</strong>zwijmy to tak – Absolutem, jeśli jakieś<strong>na</strong>rzędzie oderwę od tego, <strong>na</strong> <strong>co</strong> bezpośrednio ma oddziałać, to w tym oderwaniu stanie <strong>się</strong>ono światem dla siebie, stanie <strong>się</strong> pozornym problemem, <strong>na</strong> rozwiązywaniu którego spędzężycie. Jeśli zgubię z oczu bezpośredni cel własnego działania – sam stanę <strong>się</strong> pozornymproblemem dla siebie: stanę <strong>się</strong> własną Tajemnicą. Oto jed<strong>na</strong> z przyczyn współczesnegowielosłowia.Ci, którzy chcieli r o z u m i e ć świat, mogli oglądać tajemnice; ci, którzy muszą świat po r u s z y ć, będą poprzestawali <strong>na</strong> problemach technicznych. Skąd? Dokąd? Po <strong>co</strong>? – niewiem. Nie wiem, skąd bohaterowie wychodzą (ze snu?), nie wiem, dokąd idą (w śmiech?).„Koniec i bomba / A kto czytał, ten trąba” – tak w Ferdydurke, tak zawsze u Gombrowicza.Taka jest prawdziwa treść Gombrowiczowskiego „zmysłu parodii”: wyraz jegodesintéressement dla metafizyki. Tylko za cenę zatarcia „wejść” i „wyjść” (jest to warunekrozpoczęcia i warunek zakończenia wszystkich utworów Gombrowicza!) moż<strong>na</strong> zrozumiećludzi w interakcji, moż<strong>na</strong> zrozumieć ich działania jako działania sprawcze – i tylko za tę cenęmoż<strong>na</strong> podjąć działania sprawcze. Ten świat nie uwierzytelniony, bez „wejść” i „wyjść”, jestpustym i nędznym światem; niewiele w takim świecie moż<strong>na</strong> doz<strong>na</strong>ć – i takiego świata nie żalzmieniać. Brak „zmysłu do metafizyki”, brak „wyższych uzasadnień”: ce<strong>na</strong>, którą płacędzisiaj za skuteczne działanie.Ten „brak wyższych uzasadnień” ulega oczywiście dalszej obróbce, podlega racjo<strong>na</strong>lizacji– i o<strong>na</strong> to sprawia, że zawsze jakieś „godne człowieka” cele działania <strong>się</strong> pojawiają. Ale teraznie o celach mówię – nie o formułowanych społecznie celach działania – tylko mówię osobie.Jestem <strong>na</strong>rzędziem – zawsze w sensie dwojakim. „Jestem <strong>na</strong>rzędziem” – czyli: zostałemstworzony i ukształtowany bez mojego przyzwolenia. Jestem wytworem określonychwarunków, ślepym sługą sił i zjawisk, które istniały przede mną i istnieją poza mną. „Jestem<strong>na</strong>rzędziem” – czyli wykonuję cudze polecenia. Za ich wyko<strong>na</strong>nie przyz<strong>na</strong>wane mi są<strong>na</strong>grody lub jałmuż<strong>na</strong>. Będąc (zawsze) cudzym <strong>na</strong>rzędziem, odzyskuję godność dopierowtedy, kiedy w czymś lub kimś z<strong>na</strong>jdę swoje przedłużenie. Jestem sługą, czuję <strong>się</strong>zniewolony – lecz będzie trwało to dopóty, d o p ó k i z c z e g o ś l u b k o g o ś n i eu c z y n i ę w ł a s n e g o n a r z ę d z i a. Świat mi ulega, widzę siebie i<strong>na</strong>czej. „Jestem<strong>na</strong>rzędziem” – to z<strong>na</strong>czy pozostawiam ślady, ślady własne. I to jest moja meta, w tym mojaradość, moja <strong>na</strong>groda. Być może przyczyniłem <strong>się</strong> także do usprawnienia warunków życia,wzbogaciłem sztukę albo stworzyłem płodną w przyszłości myśl – <strong>by</strong>ć może, ale tegoprzecież nie doczekałem. Dla mnie pozostaje tylko ta przewaga dłuta wobec drew<strong>na</strong>.Wulgarny akcjonizm, aktywizm? Och, pewnie nie przystał<strong>by</strong>m <strong>na</strong> taki akcjonizm,aktywizm, gdy<strong>by</strong>m za nim nie dojrzał światła. Tego światła, którego mi brakuje w waszychobietnicach.Im <strong>na</strong>rzędzie dosko<strong>na</strong>lsze, tym większa jego zdolność wytwarzania <strong>na</strong>rzędzi. Człowiek –klasa społecz<strong>na</strong>, grupa etnicz<strong>na</strong>, wspólnota wyz<strong>na</strong>niowa, formacja intelektual<strong>na</strong> – chcącpodporządkować sobie rzeczywistość, stwarza <strong>na</strong>rzędzia: <strong>na</strong>rzędzia, systemy <strong>na</strong>rzędzi w<strong>końcu</strong> tak dosko<strong>na</strong>łe, że podporządkowują sobie swego wytwórcę; że „czynią <strong>na</strong>rzędzie” z66


człowieka. Nie z<strong>na</strong>czy to jed<strong>na</strong>k, że staje <strong>się</strong> wtedy bezradny: jego u<strong>na</strong>rzędziowienie,„urzeczowienie” (<strong>by</strong> <strong>się</strong> posłużyć z<strong>na</strong>nym terminem) nigdy nie jest zupełne. Człowiek jest<strong>na</strong>rzędziem zawsze w sensie dwojakim; jest jednocześnie wytwórcą i gotowym wyrobem –więc <strong>na</strong> system <strong>na</strong>rzędzi, który go ukształtował, może oddziałać dwojako. Jest jednocześniewytwórcą i wytworem – a kierunek jego działań społecznych, jego „poglądy polityczne”zależą od tego, czy czuje <strong>się</strong> <strong>na</strong>jpierw wytworem a potem wytwórcą, czy też <strong>na</strong>jpierwwytwórcą a potem wytworem. Historia świata, historia ewolucji i rewolucyj, jest <strong>na</strong> pewnohistorią zmagań grup etnicznych, klas społecznych, wspólnot wyz<strong>na</strong>niowych, ale zawsze iprzede wszystkim jest sporem wytwórców, potencjalnych wytwórców z gotowymi wyrobami.W dziejach ludzkich nie ma, nie <strong>by</strong>ło, nie będzie sytuacyj bez wyjścia, ponieważ człowiekkażde swe marzenie, każde swe dążenie osobiste, którego w sytuacji danej nie umie ziścić,może wymienić <strong>na</strong> skuteczne działanie. Podmiot, świadomość jednostkowa, która ulega„urzeczowieniu”, tym samym łączy <strong>się</strong> z l u d ź m i, ze świadomością zbiorową, zezbiorowością ludzką – o<strong>na</strong> to przecież konstytuuje „rzeczy”, przedmioty. To, w czym takskwapliwie widzimy dzisiaj niewolę, stanowi właśnie o sile człowieka. Człowiek każde swe„pionowe” (podmiotowe) dążenie może rzutować „poziomo” – w przyszłość. Właśnie wswym u<strong>na</strong>rzędziowieniu – w swej p u s t c e w e w n ę t r z n e j – pozbawiony możliwościindywidualnego spełnienia <strong>się</strong> (którym jest Bóg albo Kultura), łączy <strong>się</strong> z innymi, podobnymisobie. Łączy <strong>się</strong> w zbiorowość, staje <strong>się</strong> „przedmiotem pośród przedmiotów”, lecz wzbiorowości od<strong>na</strong>jduje zawsze tę siłę, która prowadzi w nową sytuację społeczną. Nie jestnigdy <strong>na</strong> tyle gotowym wytworem, że<strong>by</strong> nie mógł pomyśleć siebie jako wytwórcy. I, jakowytwórca, będzie poz<strong>na</strong>wał swoje dzieciństwo kulturowe nie po to, że<strong>by</strong> <strong>się</strong> „<strong>na</strong>pełnić”, że<strong>by</strong><strong>się</strong> spełnić, ale po to, że<strong>by</strong> <strong>się</strong> dowiedzieć, w jaki sposób wygrać nie moż<strong>na</strong>. W jaki sposób ju ż wygrać nie moż<strong>na</strong>.Zdarza <strong>się</strong> jed<strong>na</strong>k, że to, <strong>co</strong> mają mu do zaoferowania aktualnie stosowane systemy<strong>na</strong>rzędzi, wydaje <strong>się</strong> tak atrakcyjne albo tak potężne, że on w strachu lub podziwie (a<strong>na</strong>jczęściej – w strachu i podziwie) staje wobec tego bezradny. Traci wszelką <strong>na</strong>dziejęzmiany, poszukuje więc takich systemów myślowych, które mogą go z jego własnymwięzieniem – z jego samouwięzieniem – pogodzić. Chce zostać przeko<strong>na</strong>ny, że już nic zrobić<strong>się</strong> nie da, albo – że nic zrobić nie trzeba. W tych martwych punktach historii pieszczoszkiemmyślicieli jest samotny człowiek. Każda myśl o przydatności czegoś dla kogoś lub kogoś dlaczegoś; każde myślenie o określonych przyczy<strong>na</strong>ch, które powinny wywołać określoneskutki, staje <strong>się</strong> nieprzyzwoite. W domu powieszonego rozmawia <strong>się</strong> o wszystkim innym, alenie mówi <strong>się</strong> o postronku. Nasz dom; <strong>na</strong>sza – moja – sytuacja dzisiejsza.Wszystko wokół „myśli” i „czyni <strong>się</strong>” samo. Dla <strong>na</strong>s pozostaje poz<strong>na</strong>nie. Poz<strong>na</strong>nie świata,który jest <strong>na</strong>jszczęśliwszy (albo <strong>na</strong>jbardziej nieszczęśliwy) z możliwych. Poz<strong>na</strong>nie gotowychwyrobów, poz<strong>na</strong>nie tego <strong>na</strong>jbardziej gotowego wyrobu, jakim jest dziedzictwo kulturowe.Wiedza, która odsłania <strong>co</strong>raz nowe tajemnice, ale zupełnie pomija te problemy, którychrozwiązywanie <strong>by</strong>wa w <strong>na</strong>szej mocy. „Potężny człowiek” jest „potężny” jako ludzkość, abezsilny jako członek społeczeństwa. „Kulturalny” pra<strong>co</strong>wnik jest „człowiekiemkulturalnym” w domu, a pra<strong>co</strong>wnikiem w biurze: wiedza, którą <strong>się</strong> posługuje, nie pozwala <strong>na</strong>rozumienie tych dwu sfer życia jednocześnie. Wiedza ta nie jest częścią jego życia i jegożycie nie jest już częścią tej wiedzy. Im zupełniej jej oddany, im głębiej przenikającyumysłem podsuwane mu problemy, tym bardziej skazany <strong>na</strong> nierozumienie społecznegokontekstu, w którym jest pomieszczony.Wynikiem tego etapu rozwoju myśli jest zjawisko samobieżności (samoświadomości)aktualnie stosowanych systemów <strong>na</strong>rzędzi – samobieżność (samoświadomość) „myślenia”,„noosfery”, „sensorium”, „episteme”, „<strong>na</strong>uki”, „techniki”, „władzy”, „polityki”, „kultury”,„języka”. Na tym etapie rozwoju myśli każdy system <strong>na</strong>rzędzi tworzy swoistą strukturę,której tajemnicę moż<strong>na</strong> poz<strong>na</strong>ć albo poz<strong>na</strong>wać. Każda poz<strong>na</strong><strong>na</strong> tajemnica wyłania z siebie67


nieograniczone możliwości, które moż<strong>na</strong> okiełz<strong>na</strong>ć jedynie tworząc nową strukturę. I każdanowa struktura – każda <strong>na</strong>stęp<strong>na</strong> racjo<strong>na</strong>lizacja – umacnia i wzbogaca już istniejące systemy<strong>na</strong>rzędzi. Więc czy <strong>na</strong>leży <strong>się</strong> dziwić, że wokół <strong>na</strong>s tyle <strong>by</strong>tów, tyle tajemnic? Przecież kiedyś<strong>na</strong>wet w szpilce odkrywano nieskończoność.Zamknięciem średniowiecza – koniecznym skutkiem „etapu samobieżności”średniowiecznych doktryn – <strong>by</strong>ły rozważania o Aniołach <strong>na</strong> czubku szpilki; <strong>na</strong> początkunowego etapu stoją maszyny latające i pompy Leo<strong>na</strong>rda. Rewolucji przemysłowej XVIIIwieku towarzyszyły poematy Blake'a i ezoteryczne systemy, które powstawały w całejEuropie; moż<strong>na</strong> powiedzieć, że one <strong>by</strong>ły jej koniecznym skutkiem. Tak; tylko że drogęwyjścia z tego pierwszego świata techniki samobieżnej z<strong>na</strong>lazła ekonomia Smitha iMarksowska filozofia działania i poz<strong>na</strong>nia.Lecz dla <strong>na</strong>s pozostało poz<strong>na</strong>nie. Dzisiaj, kiedy słyszę o „jedności działania i poz<strong>na</strong>nia”,muszę <strong>się</strong> z tym zgodzić, jak zawsze – lecz nie umiem rozstrzygnąć, czy rozmawiałem zesprzymierzeńcem, czy z wrogiem. Chciał<strong>by</strong>m jeszcze dowiedzieć <strong>się</strong>, <strong>co</strong> jego zdaniem jestkoroną tego procesu: działanie czy poz<strong>na</strong>nie? Najpewniej odpowie, że poz<strong>na</strong>nie. Rozumiem;on mówi właśnie to, <strong>co</strong> ludzie pozbawieni sensu świata i celu działań chcieli<strong>by</strong> usłyszeć.Powie, że <strong>na</strong>sz świat jest jeszcze ludziom nieprzyjazny, ale że wspaniały rozwój <strong>na</strong>uk w tymświecie może stać <strong>się</strong> sam sobie celem. Będzie mnie łudził „radością artysty” i „ciekawościąmyśliciela”. Wystarczy, że<strong>by</strong> człowiek aktywnie włączył <strong>się</strong> w procesy poz<strong>na</strong>wcze, że<strong>by</strong> <strong>się</strong>twórczo przyczynił do rozwoju jakiejś gałęzi wiedzy...Chwileczkę. Po to, że<strong>by</strong> wypełnić sobie życie, mam „wytwarzać poz<strong>na</strong>nie”? A dlaczegożto (dosko<strong>na</strong>ląc rękę w operowaniu piórkiem i opanowawszy techniki typograficzne) niemógł<strong>by</strong>m sobie wytworzyć np. czterocentowej Guyany? Moje hob<strong>by</strong> tyle warte dla mnie, <strong>co</strong>dla ciebie twoje hob<strong>by</strong>! Że taka samot<strong>na</strong> radość nigdy nie będzie peł<strong>na</strong>? Rozumiem; mambadać wszechświat po to, że<strong>by</strong> z<strong>na</strong>leźć sobie ciekawe zajęcie, ale <strong>na</strong>jgłębszą satysfakcję mamz<strong>na</strong>jdować w tym, że moje ewentualne odkrycia ewentualnie stworzą ciekawe zajęcie<strong>na</strong>stęp<strong>co</strong>m; mam „wytwarzać poz<strong>na</strong>nie” które „posłuży poz<strong>na</strong>niu”. Poz<strong>na</strong>wajmy zatem wsolidarnej sztafecie poz<strong>na</strong>nia. Ale dlaczego w takim razie nie mógł<strong>by</strong>m <strong>na</strong>pisać wielotomowejrozprawy o odmia<strong>na</strong>ch i typach biletów kolejowych? Bo może to, <strong>co</strong> mam do powiedzenia obiletach kolejowych, okaże <strong>się</strong> <strong>na</strong> tyle ciekawe, że innych zainteresuje i skłoni do działańpoz<strong>na</strong>wczych – że im „wypełni życie”? Hob<strong>by</strong> za hob<strong>by</strong>, „obiekt poz<strong>na</strong>nia” za „obiektpoz<strong>na</strong>nia”.Posłużyłem <strong>się</strong> tutaj celowo argumentami nieładnymi, ale bo wydaje mi <strong>się</strong>, że to, <strong>co</strong>mówią <strong>na</strong>m dzisiaj o celu życia, jest też niez<strong>by</strong>t ładne. Owszem, poz<strong>na</strong>nie mogło<strong>by</strong> stać <strong>się</strong>celem – pod jednym wszakże warunkiem: g d y b y ś m y mieli pewność, że istnieje jed<strong>na</strong>tylko, ostatecz<strong>na</strong>, raz <strong>na</strong> zawsze da<strong>na</strong>, formuła świata. Gdy<strong>by</strong> istniała taka ostatecz<strong>na</strong> formułaświata (jak np. istniała w Kabale), <strong>by</strong>ł<strong>by</strong> możliwy jeden, bezwarunkowo wiarogodny – więcsolidarny – ciąg poz<strong>na</strong>nia, który zbliża do Prawdy. Lecz jeśli nie ma takiej formuły świata...?O, wtedy powstają konstrukcje myślowe – <strong>by</strong>ć może w danej chwili konieczne – koniecznedla praxis, lecz wymienne. I właśnie te konstrukcje, ja, późny wnuk, <strong>na</strong>mawiany dopoz<strong>na</strong>wania, a nie umiejący uwierzyć w skuteczność własnych działań, wymieniam sobie <strong>na</strong>czterocentową Guyanę. Jeśli humaniści dzisiaj łudzą mnie ideałem poz<strong>na</strong>wczym, „poz<strong>na</strong>niemjako celem życia”, a jednocześnie dopuszczają możliwość, iż „nie ma ostatecznej formułyświata” – to popełniają błąd myślowy, postulują <strong><strong>co</strong>ś</strong>, <strong>co</strong> trzeba określić mianem błędnejpoz<strong>na</strong>wczości (jak „błędne koło”).Podsuwają wygodne argumenty, przemawiające za utrzymaniem obecnego stanu <strong>na</strong>rzędzi.Chcą <strong>się</strong> sprzeciwić uruchomieniu lawiny przyczyn i skutków. Będą straszyli „miotłąCzarnok<strong>się</strong>żnika”, której nie da <strong>się</strong> zatrzymać. Choć przecież miotła Czarnok<strong>się</strong>żnika wciążdziała. Wytwarza dzisiaj <strong>co</strong>raz nowe „obiekty poz<strong>na</strong>nia”, wytwarza także kolorowe68


samochody i lakierowane puszki konserw, które mają mnie przeko<strong>na</strong>ć o zasadności tych„obiektów poz<strong>na</strong>nia”. Ich zdaniem mam „wytwarzać poz<strong>na</strong>nie”. Mam „wytwarzać poz<strong>na</strong>nie”,ponieważ (jed<strong>na</strong>k wiedzą, że) nie mogę nie wytwarzać. Chcą mi zaszczepić tylko trochębezwładu, ponieważ wiedzą, że bezwład jest niemożliwy. I jeszcze przy tym przywłaszczająsobie za darmo – czemu nie? – dawne dumne słowa.Potrafiłem oprzeć <strong>się</strong> pokusie ich stylu. Nie ja u<strong>na</strong>rzędziowiłem człowieka, nie ja utraciłempodstawy poz<strong>na</strong>wczości. „Wi<strong>na</strong>” moja w tym, że w takim świecie żyję i nie staram <strong>się</strong>mówić, iż mam do dyspozycji inny świat. „Wi<strong>na</strong>” moja w tym, że wyruszam w drogę zpustymi rękoma i nie każę wierzyć, iż posiadłem <strong>by</strong>ł złote runo.Powiedzą, że w działaniu mogę <strong>się</strong> mylić. Tak, mogę <strong>się</strong> mylić działając – ale mogę takżemylić <strong>się</strong> unikając działania. Mogę <strong>się</strong> mylić słuchając tych, którzy mnie <strong>na</strong>mawiają dodziałania – ale mogę <strong>się</strong> również mylić słuchając tych, którzy mi radzą, a<strong>by</strong>m działaniaponiechał. Historia z<strong>na</strong> tragiczne pomyłki wynikłe z postulatów aktywizmu, ale z<strong>na</strong> równietragiczne pomyłki polegające <strong>na</strong> poniechaniu. Dlaczego widzą dzisiaj tylko jeden rodzajniebezpieczeństw?Nie zastraszajmy <strong>się</strong> <strong>na</strong>wzajem miotłą Czarnok<strong>się</strong>żnika. Jeśli muszę innych do działaniazmuszać (b o m u s z ę, jestem <strong>na</strong> to skazany), to przecież w ostatecznym rachunku ode mniezależy decyzja, k u c z e m u będę zmuszał. Jeśli muszę słuchać ludzi, którzy mnie dodziałania zmuszają (b o m u s z ę, jestem <strong>na</strong> to skazany), to przecież w ostatecznymrachunku ode mnie zależy decyzja, k o g o będę słuchał. Jeśli muszę wytwarzać (b o m u s zę, jestem <strong>na</strong> to skazany), to przecież w ostatecznym rachunku ode mnie zależy decyzja, c obędę wytwarzał. Świat nie jest Platońską Akademią Nauk i nie jest miotłą Czarnok<strong>się</strong>żnika;jest poligonem moich chceń. „Ja chcę”.Tak doszedłem do sed<strong>na</strong>. „Na koniec sam, ja sam, bez nikogo i niczego poza mną, sam wciemności absolutnej... więc dotarłem do ostateczności mojej, osiągnąłem ciemność! Gorzkikres, gorzki smak dotarcia i gorzka meta!” – to wobec klęski mszy świętej (w Pornografii).To samo wobec klęski każdej sprawy, w którą wierzyłem. Wszystko po kolei okazywało <strong>się</strong>nie moją własnością. Uczucia i pragnienia, które tylko sobie przypisywałem, <strong>by</strong>ły wspólne.Myśli, które chciałem przypisać sobie, też nie <strong>by</strong>ły moje. Ich źródło od<strong>na</strong>jdywałem zawsze wgotowych wyrobach, które już i <strong>na</strong> mnie czekały. Świat jest zaludniony gotowymi wyrobami.Każdy wyrób jest tkliwym grajkiem, który chce mi grać do ucha. Wprawdzie mogę gowysłuchać (tak radzą moi adwersarze). Mogę, ale <strong>na</strong> pewno nie muszę – n i e m u s z ę, awięc m o g ę. I tylko to „mogę” jest niez<strong>by</strong>walnie moją własnością.Chcę <strong>się</strong> dowiedzieć, <strong>co</strong> mogę? Aże<strong>by</strong> dowiedzieć <strong>się</strong> tego, muszę odcisnąć własny ślad,muszę go dotknąć w otaczającej mnie rzeczywistości. Ja, „ja chcę”, ja–cały – jestem własnym<strong>na</strong>rzędziem. Tylko pragnienie skutecznego działania jest złożone we mnie – osobniku. Źródławszystkich pozostałych pragnień trzeba szukać nie tu; nie tu, gdzie go dotychczas szukałem.Ilekroć dochodzę do „spraw wyższych”, „czysto ludzkich”, „ludzkich <strong>na</strong>jbardziej” – trafiam<strong>na</strong> prefabrykaty, <strong>na</strong> gotowe wyro<strong>by</strong>, które są zawsze własnością wspólną. Tylko chęćodciśnięcia śladu – o d c i ś n i ę c i a w ł a s n e g o ś l a d u n a w s p ó l n y m – jestmoja. Lecz o<strong>na</strong> tłumaczy wszystko tamto pozostałe – tłumaczy, dlaczego powstają gotowewyro<strong>by</strong>; dlaczego historia świata toczy <strong>się</strong> tak, jak <strong>się</strong> toczy; dlaczego toczy <strong>się</strong> historia.Ten ślad swój odcisnąć mogę jedynie w o b e c l u d z i (ponieważ oni jego trwanie będąweryfikowali); a zatem – mogę go odcisnąć jedynie w l u d z i a c h (w ich świadomości; wtym, <strong>co</strong> do ich świadomości dotrze); a zatem – muszę go sporządzać d 1 a 1 u d z i(sporządzać rzeczy potrzebne im i przyjazne, bo tylko takie do wiadomości i świadomościzechcą przyjąć); a zatem – działać mogę jedynie p o p r z e z 1 u d z i (wchodząc z nimi wróżnorakie układy, podporządkowując ich sobie, ale też podporządkowując <strong>się</strong> ich żądaniom ioczekiwaniom). Po to, że<strong>by</strong> zrobić użytek z tego, <strong>co</strong> jest jedyną niez<strong>by</strong>walnie moją69


własnością, muszę zaprzeczyć sobie. Zaprzeczyć własnej samoistności. „Jestem jak głos workiestrze, który musi dostroić <strong>się</strong> do jej brzmienia, z<strong>na</strong>leźć miejsce swoje w jej melodii; lubjak tancerz, dla którego nie tyle jest ważne <strong>co</strong> tańczy, ile to, <strong>by</strong> złączył <strong>się</strong> z innymi w tańcu.Stąd ani myśl moja, ani uczucie, nie są <strong>na</strong>prawdę wolne i własne; myślę i odczuwam «dla»ludzi a<strong>by</strong> zrymować <strong>się</strong> z nimi; doz<strong>na</strong>ję spaczenia w <strong>na</strong>stępstwie tej <strong>na</strong>jwyższej konieczności”(w Dzienniku 1953–1956).Tak działam: od świadomości jednostkowej – która poz<strong>na</strong>wszy organiczną swąnietrwałość, zmierza do całości intersubiektywnych, usiłuje <strong>się</strong> schronić w świadomościgrupy, np. w świadomości „koterii literackiej” – która, poz<strong>na</strong>wszy ograniczoną i nietrwałąskuteczność swych doko<strong>na</strong>ń, zaczy<strong>na</strong> rozumieć, że może <strong>się</strong> zachować tylko w czymśz<strong>na</strong>cznie obszerniejszym i trwalszym, że może <strong>się</strong> „przechować” tylko w jakiejś większejświadomości zbiorowej, w świadomości formacji intelektualnej – klasy – <strong>na</strong>rodu – cywilizacji– ludzkości. Tak działam – aż do tych instalacji (jak „kultura”, „religia”, „ideologia”,„rytuały”, „ceremoniał”, „konwe<strong>na</strong>ns towarzyski”, „konwencje artystyczne”), któreprzechowują świadomość zbiorową. I właśnie wobec tych instalacyj, które świadomośćzbiorową przechowują – znowu staję ja sam, samotny twórca. Jako artysta mogę przecieżmarzyć o tym, że <strong>na</strong> te instalacje (a poprzez nie – <strong>na</strong> świadomość zbiorową) oddziałam wpojedynkę. Nie twierdzę, że oddziałam – lecz twierdzę, że marzenia takie, formułowane wsztuce i realizowane <strong>na</strong> gruncie sztuki, nie są <strong>by</strong><strong>na</strong>jmniej czymś szalonym.Tak – ...aż do śmieszności, która zawsze artyście zagraża. Aż do Wielemira Chlebnikowa,Przewodniczącego Kuli Ziemskiej. Aż do latarni ulicznych, które samoczynnie zapalały <strong>się</strong> <strong>na</strong>widok Tadeusza Peipera. Aż do zorzy polarnej <strong>na</strong>d Paryżem, którą Pan Bóg zapaliłSłowackiemu w dniu imienin Salomei. Aż do tańca Zaratustry, aż do ręki Gombrowicza (wDzienniku 1953–1956, ss. 281–282 wydania krakowskiego). Ręka, którą ten „wstrzymał” – apotem znowu „uruchomił” – burzę! I ta komicz<strong>na</strong> ostrożność, z jaką pisze, że trzeciego gesturęki nie próbował. „Z obawy”. Słusznie. Ja <strong>by</strong>m też nie próbował. Z obawy, że burza mojejręki nie posłucha.Ale nie po to <strong>się</strong> tymi śmiesznostkami zajmuję, że<strong>by</strong> współczuć pisarzom w ich chorobachzawodowych, ani po to, że<strong>by</strong> spowiadać <strong>się</strong> z własnych chorób. Artysta, sadzę, nie jest wcalew swych rozbuchanych ambicjach sprawczych odosobniony. Owszem, w sposób przesadny,przerysowany czuje to, <strong>co</strong> czują wszyscy. Samotny człowiek, sądzę, stoi zawsze wobec tegoproblemu; staje twarzą w twarz wobec świadomości zbiorowej – i w tym starciu (n i e m y mi och, bez<strong>na</strong>dziejnym!) zaczy<strong>na</strong> rozumieć, że jego godność ludzka zależy od tego, czy będzieumiał <strong>na</strong> świadomość zbiorową oddziałać. On, manipulowany, może odzyskać godnośćjedynie wtedy, gdy poczuje <strong>się</strong> manipulatorem, twórcą. Chce <strong>by</strong>ć... Przewodniczącym KuliZiemskiej – czy tak?Otóż sztuka dzisiaj, zamiast robić swe odwieczne minki skromnisi „ku zbudowaniuodbiorcy”, powin<strong>na</strong> mu, sądzę, powiedzieć cynicznie i szczerze o własnych ambicjach. Może<strong>na</strong> styku tych dwu pragnień – pragnienia Nieśmiertelności i Potęgi, które jest jednym zkonstytutywnych czynników zawsze obecnych w sztuce, i n i e m e g o pragnieniawszystkich ludzi powstanie <strong><strong>co</strong>ś</strong> trzeciego, <strong>co</strong> stanie <strong>się</strong> wielką grą czy sztuką przyszłości? Jakten paroksyzm będzie wyglądał, jeszcze nie umiem sobie wyobrazić. Ktoś jed<strong>na</strong>k powinienmieć odwagę i zacząć.Proszę wybaczyć osobiste wyz<strong>na</strong>nie. Wydaje mi <strong>się</strong>, że zawsze niedostatecznie czułem.Wprawdzie ze wszystkich obowiązków, które określają „normalność”, wywiązywałem <strong>się</strong>„normalnie”... Właśnie tak: wywiązywałem <strong>się</strong> z obowiązków, ale niedostatecznie z<strong>na</strong>mradość, jaką ludzie w ich wypełnianiu z<strong>na</strong>jdują. Nie umiem też wartościować doz<strong>na</strong>ń: <strong>co</strong>może mi dać filiżanka Orange Pekoe, <strong>co</strong> może mi dać orgazm; czy więcej dla mnie z<strong>na</strong>czyprze<strong>by</strong>wanie w gronie bliskich, czy brylowanie wśród obcych; czy wolę patrzeć <strong>na</strong> płótno70


Moneta, czy <strong>na</strong> ładną dziewczynę? Proszę nie współczuć, z<strong>na</strong>m „miłość”, „sztukę”, z<strong>na</strong>m„grono przyjaciół”, „jestem mężczyzną”, lubię dobre wi<strong>na</strong>, „umiem zjeść” – tyle że za małomi stąd... że mogło<strong>by</strong> mi stamtąd przy<strong>by</strong>wać więcej. Skąd wiem? W dzieciństwie jakościekawiej <strong>się</strong> zapowiadało, <strong>by</strong>ło bardziej obiecujące.Z poczucia braku – z braku lepszego zajęcia – zostałem pisarzem. I znowu powtórzyło <strong>się</strong>to samo. Gdy słuchałem „dusz wrażliwych” mówiących o tym, <strong>co</strong> może im dać literatura,musiałem myśleć o szwindlu, o zbiorowym samooszustwie. Mnie niczego poza pracąliteratura nie dała, cieszyłem <strong>się</strong> dobrym wyko<strong>na</strong>niem roboty. Niewątpliwie jestemczłowiekiem kulturalnym i niewątpliwie jestem pisarzem – ale musiałem dla siebie <strong>na</strong> noworozstrzygnąć, <strong>co</strong> to z<strong>na</strong>czy: „mieć kulturę”, „posiąść kulturę”? Czy kulturę posiadają ci,którzy przyjmują <strong>na</strong> klęczkach; którym dostarcza o<strong>na</strong> możliwie <strong>na</strong>jwiększej ilości „wysokich”przeżyć – czy też ci, którzy nie poczują wobec niej skrępowania? Czy mechanizm jakiśposiedli ci, którzy go kontemplują w onieśmielonym podziwie, czy ci, którzy umieją go<strong>na</strong>prawić i <strong>na</strong> powrót złożyć? Rozstrzygnąłem: rzeczy, myśli, pojęcia, wartości mają różnychwłaścicieli, ale <strong>na</strong>jpełniej <strong>na</strong>leżą do tych, którzy potrafią je udosko<strong>na</strong>lać.Wtedy zrozumiałem, że moja psychofizycz<strong>na</strong>... – tak, chyba ułomność – może <strong>by</strong>ć nietylko kalectwem. Z<strong>na</strong>mienne wyz<strong>na</strong>nie <strong>na</strong>rratora, otwierające akcję Pornografii: „Pamiętam(i nie jest to bez z<strong>na</strong>czenia dla wypadków, o których dalej będzie mowa) górującym uczuciem<strong>by</strong>ła czczość...”. Stąd spisek ten: z poczucia braku. Z poczucia braku zacząłem knuć spisek – izacząłem knuć przypowieść o spisku, który doprowadził do określonych (metaforycznie wutworze <strong>na</strong>zwanych) skutków.A to już nie jest osobiste wyz<strong>na</strong>nie. Gdyż zrozumiałem, że czczość jest dzisiaj nie tylkomoim udziałem. Innym też dzieciństwo więcej obiecywało, niż świat dorosły może dzisiajziścić.71


Najbardziej fascynująca z piękności świataMówi <strong>na</strong>rrator Pornografii: „W tym zawierało <strong>się</strong> szczęście – i duma – cóż za duma! – i<strong><strong>co</strong>ś</strong> więcej jeszcze, <strong><strong>co</strong>ś</strong> jak wódka – że oni w porozumieniu z <strong>na</strong>mi, za <strong>na</strong>szym podszeptem ibodaj z jakiejś konieczności służenia <strong>na</strong>m tak <strong>się</strong> <strong>na</strong>rażali – i tak <strong>się</strong> skradali! – do takiejzabierali <strong>się</strong> zbrodni! Było to boskie! To <strong>by</strong>ło niesłychane! W tym kryła <strong>się</strong> <strong>na</strong>jbardziejfascynująca z piękności świata! Ja, leżąc w łóżku, po prostu szalałem <strong>na</strong> myśl, że my, zFryderykiem, <strong>by</strong>liśmy <strong>na</strong>tchnieniem tych nóg”. Groźne? Owszem, groźne. Zginął Wacław (wPornografii). Groźne w tym sensie, że może ulec w y c z ł o w i e c z e n i u, możeprowadzić do rozpadu, zniszczenia, entropii.To zawsze powinno skłaniać do ostrożności, ale nie powinno stać <strong>się</strong> powodemprzemilczeń. Nie moż<strong>na</strong> <strong>się</strong> skazywać <strong>na</strong> nierozumienie.Dzieło sztuki, utwór literacki – czym jest? „Organizacją z<strong>na</strong>ków”, „tekstem”? Tak, tymjest niekiedy także, do jego funkcyj <strong>na</strong>leży także oz<strong>na</strong>jmianie; ale <strong>na</strong>jpierw, ale przedewszystkim – czym jest? Jest <strong>na</strong>rzędziem. Jego pierwszym pragnieniem (jeśli wolnoantropomorfizować) jest skuteczność – i poprzez to pragnienie skutku, poprzez chęć p o z o st a w i e n i a ś 1 a d u, dzieło sztuki łączy <strong>się</strong> ze wszystkimi innymi wytworami ludzi, zludzkim światem. Najpierw <strong>się</strong> łączy, a dopiero potem – poprzez swój częściowo z<strong>na</strong>kowy,częściowo <strong>na</strong>stawiony <strong>na</strong> oz<strong>na</strong>jmianie charakter – różni. Ale <strong>na</strong>wet to, <strong>co</strong> sztukę spośródinnych wytworów lub, patrząc i<strong>na</strong>czej, spośród innych dziedzin aktywności ludzkiejwyróżnia, nie polega przede wszystkim <strong>na</strong> jej „tekstowości”, <strong>na</strong> jej z<strong>na</strong>kowym charakterze.Najważniejsze wydaje mi <strong>się</strong> to, że w sztuce każde pojedyncze indywiduum (jeśli pozostawia)pozostawia ślad inwariantny.Jako Gombrowicz mam pewność, że, chociaż moją Pornografię będą odczytywali <strong>na</strong> różnesposo<strong>by</strong>, nikt nie zmieni jej zapisu; za zapisem niniejszym zawsze będę stał ja. Jako Einsteinwiem, że moja teoria zostanie zmodyfikowa<strong>na</strong>, przekształ<strong>co</strong><strong>na</strong>.Wytwory artystyczne (więc m.in. dzieła literackie) są <strong>na</strong>rzędziami, którymi posługuje <strong>się</strong> –i dzięki którym <strong>się</strong> przechowuje – pojedyncze indywiduum.„Każde dzieło sztuki ma dwa oblicza. Jest bezinteresowne, powstaje z czystejkontemplacji, ale jest też tworem ambicji, żądzy wywyższenia <strong>się</strong>, artysta domaga <strong>się</strong>, a<strong>by</strong> gouz<strong>na</strong>no; a jeśli <strong>na</strong>wet jest bezinteresowny i czysty jak łza, to przecież i owa czystość sprzyjapowodzeniu dzieła i jest <strong>na</strong>rzędziem osobistej ekspansji” (w Rozmowach).Działam po to, że<strong>by</strong> wywołać określone skutki. Każde moje działanie musi więc zakładaćp r o j e k t w ł a s n e g o ś 1 a d u; czyż<strong>by</strong> twórczość artystycz<strong>na</strong> nie musiała go zakładać?Owszem: każde dzieło chce <strong>by</strong>ć możliwie <strong>na</strong>jbardziej zamknięte, „dosko<strong>na</strong>łe”; lecz dziełem,dziełem sztuki, staje <strong>się</strong> dopiero wtedy, gdy ze swego zamknięcia potrafi przerzucić iskrę –jeśli energię swoją przerzuci w świat zewnętrzny. Dzieło sztuki musi więc „myśleć” i„rozstrzygać”; musi rozstrzygać (mniej lub bardziej świadomie; bezosobowo lub osobowo, zaprzyzwoleniem autora), jakimi ka<strong>na</strong>łami win<strong>na</strong> przeskoczyć ta iskra, i <strong>na</strong> jaki wycinekrzeczywistości win<strong>na</strong> przeskoczyć – musi zakładać projekt własnego śladu. Ranga tegoprojektu stanowi o randze (także) artystycznej dzieła.Sztuka zaczy<strong>na</strong> <strong>się</strong> tam właśnie, gdzie kończy <strong>się</strong> sztuka. Znika z własnego pola widzenia,ilekroć zechce zdać sprawę ze swych ostatecznych celów. Ilekroć usiłuje z<strong>na</strong>leźć dlaokreślenia siebie słowa <strong>na</strong>jwiększe, mówi nie o sobie. Ale to nie powinno dziwić. Skądinądprzecież wiadomo, że w dziele sztuki musi z<strong>na</strong>jdować <strong>się</strong> „<strong><strong>co</strong>ś</strong>, <strong>co</strong> jest żywe” – i dopiero „tożywe” wszystko to, <strong>co</strong> „kunsztowne” w sztuce, porusza. Bez „czegoś żywego”„kunsztowność” sztuki staje <strong>się</strong> kiczem, <strong>na</strong>dużyciem estetycznym (kicz jako t y l k o sztuka,„sztuka czysta” – tak rozumiał zjawisko kiczu artystycznego Herman Broch). Na czym więcmoże polegać owo tylekroć wyczekiwane, tylekroć przekli<strong>na</strong>ne, a zawsze w dyskusjach żywe– „życie” sztuki? Przecie nie <strong>na</strong> fakcie, że rzeczywistość, z<strong>na</strong>jdująca <strong>się</strong> poza dziełem,72


warunkuje powstanie dzieła – ta prawda (<strong>by</strong>le dostatecznie szeroko rozumia<strong>na</strong>) jestoczywista; ale dotyczy także kiczu artystycznego. Nie. „Życie” sztuki polega <strong>na</strong>uświadomionym przeczuciu, że sztuka może <strong>się</strong> spełnić jedynie poza rzeczywistością sztuki,poza sferą estetyczną. Istota artyzmu kryje <strong>się</strong> w tym, <strong>co</strong> jest nie tylko artyzmowi właściwe;<strong>co</strong> jest wspólne wszystkim ludzkim usiłowaniom i doko<strong>na</strong>niom.Lecz czy, <strong>na</strong> Boga, trzeba to tłumaczyć pisarzom? Ludziom, którzy zawsze i <strong>na</strong> różnesposo<strong>by</strong> zabiegają o miejsce dla siebie; którzy wdziękiem, uporem, smacznymi komu<strong>na</strong>łami owolności, pozami proroków, pozorowaną skromnością prostaczków, pozorowanąwyniosłością mędrców wyrąbują dla siebie miejsce w fachowych podręcznikach, czy choć<strong>by</strong>tylko – poczesne miejsce <strong>na</strong> łamach czasopism. Przecież ludzie ci nie muszą <strong>na</strong>wet wiedzieć oprojekcie śladu zawartym w dziele, w swej doraźnej życiowej krzątaninie zazwyczaj nie odziele myślą; każdy z nich i tak sporządza projekt własnego śladu – dla siebie. Zabiega omandat w Akademii Literatury, chce dostać <strong>się</strong> <strong>na</strong> Listę Wielką Nagród, chce <strong>by</strong>ć Sumieniemtych, którzy z<strong>na</strong>leźli <strong>się</strong> poza listą <strong>na</strong>gród, ze względów taktycznych poważa Tych, zewzględów taktycznych nie zgadza <strong>się</strong> z Tamtymi, chce dotrzeć swym dziełem i osobą (iosobą!) do jakiegoś sza<strong>co</strong>wnego gro<strong>na</strong>, do określonego stolika w literackiej kawiarni, dogabinetu tego czy innego tłumacza, do tej czy innej antologii...– no ale powie mi przy tym, że kultura, której swe siły poświęcił, jest nie tylkotargowiskiem i nie tylko działaniem; że jest również skarbcem. Słusznie. Powinien jed<strong>na</strong>kzauważyć, że z tego skarbca wciąż <strong>się</strong> jakieś precjoza wyrzuca. Każda epoka roz1icza <strong>się</strong> zpoprzednią, czyniąc (z grubsza słuszny) rachunek i wyrzucając poza obręb kultury olbrzymiepołacie „artystycznych doko<strong>na</strong>ń”. Jakie to doko<strong>na</strong>nia? Przede wszystkim te – raz <strong>na</strong> zawsze –„doko<strong>na</strong>ne”. Te, których celem <strong>by</strong>ło „dzieło sztuki”; których jedyną ambicją <strong>by</strong>ła „chęćstworzenia dzieła” – przypadek różnego autoramentu manieryzmów. Te dzieła, które niewykazały chęci odciśnięcia śladu. Następne epoki znów wprowadzają do tamtego rachunkupoprawki – i znów pewne dzieła usuwają ze skarbca. Jakie dzieła? Przede wszystkim te,których projekty własnych śladów przestały <strong>by</strong>ć dla współczesnych interesujące. Przestały<strong>by</strong>ć interesujące – bądź dlatego, że zostały już zrealizowane, bądź też dlatego, żerzeczywistość rozwinęła <strong>się</strong> w innym kierunku niż ten, który wytyczały projekty ich śladów.Inne zaś dzieła ponownie <strong>się</strong> do łask przywraca. Jakie? Te – których projekty własnychśladów (wykorzystane już kiedyś lub dotychczas nie wykorzystane) znowu mają szansęrealizacji. Do łask przywraca <strong>się</strong> bowiem n i e t y l e s a m e d z i e ł a, c o p r o j e k ty i c h ś 1 a d ó w – rewindykacje zawsze przecież dotyczą tych dzieł, w których ocknęło<strong>się</strong> „<strong><strong>co</strong>ś</strong>, <strong>co</strong> jest żywe”. Taki to skarbiec. Już prędzej – bank projektów.Gdy<strong>by</strong>śmy „skarb ogólnoludzkiej kultury” pocisnęli jak gąbkę, tak że<strong>by</strong> zostało <strong>na</strong>m tylkoto, <strong>co</strong> dla <strong>na</strong>s, teraz, <strong>na</strong>prawdę ważne – w ręku zostanie <strong>na</strong>m tylko to, <strong>co</strong> może odcisnąć swójślad <strong>na</strong> współczesnej <strong>na</strong>m rzeczywistości. No ale jesteśmy „kulturalni”, „istotni”,„poszukujący Wiecznej Istoty” (mówię bez ironii), więc pociskamy gąbkę niez<strong>by</strong>t mocno, awszystkie prawdy tego rodzaju formułujemy bardzo ostrożnie.Może więc i<strong>na</strong>czej – i prościej; przyjąwszy punkt widzenia artysty:skoro <strong>by</strong>łem <strong>na</strong> tyle cyniczny, że usiłowałem poz<strong>na</strong>ć zasady tej rozgrywki mojej z... z... Z„Mocami”, z „k... Naturą” (w Pornografii)? Z Naturą która, zresztą tu (w Pornografii)funguje niezupełnie zgodnie z powszechnie przyjętym z<strong>na</strong>czeniem terminu, funguje bardzoszeroko, obejmując wszystkie moje przeszłe, teraźniejsze i przyszłe uwarunkowania... No, poprostu – zasady rozgrywki mojej z krytyką i publicznością literacką (w Dzienniku, wewłączonych później uzupełnieniach do Ferdydurke, gdzie jeszcze?), z czytelnikiem(Dzienniku 1957–1961, patrz ss.151–157 wydania krakowskiego)? Albo <strong>na</strong>jszerzej,zwyczajnie – z ludźmi? W Ferdydurke: „Nie z<strong>na</strong>m innej Natury, dla mnie <strong>na</strong>turą są ludzie”. Ito nie tylko ci, którzy teraz mnie czytają , także ci, którzy potem czytać mnie będą, i ci, którzy73


mnie już <strong>na</strong>wet nie będą czytać, ponieważ będą odkrywali ślad mój w... i już <strong>na</strong>wet nie będąodkrywali, chociaż ślad ten...Po prostu – idzie o przyszłość w ludziach. Jeszcze prościej – o przyszłość. Dzieło ma tylkoprzyszłość dla siebie; teraźniejszość to moment zapisania – wszystko inne jest przyszłością.Skoro więc <strong>by</strong>łem <strong>na</strong> tyle cyniczny, że uświadomiłem sobie zasady tej rozgrywki mojej zPrzyszłością (duża litera z Dziennika 1953–1956), to „czysto artystyczne” aspekty dzieła(poz<strong>na</strong>wszy je, <strong>na</strong>uczywszy <strong>się</strong> nimi posługiwać) mogę już zlekceważyć. Powinienemzobaczyć dzieło swe jako potencjalną lawinę przyczyn i skutków. Z<strong>na</strong>m inne spojrzenia <strong>na</strong>literaturę, mówiłem, i wszystkie tamte szanuję; ale one nie mogą mi przysłonić faktu, żekażdy element każdemu w moim dziele służy, a wszystkie te elementy razem... A wszystkiete elementy razem – więc i każdy z nich po kolei – powinny służyć Przyszłości.Zaraz, bo to jeszcze brzmi z<strong>by</strong>t ładnie, za bardzo przypomi<strong>na</strong> postulaty „ludzikulturalnych” i „obrońców Człowieka”, a ja chcę <strong>by</strong>ć szczery. Wszystko w dziele moim p ow i n n o s ł u ż y ć t e m u, ż e b y d z i e ł o m o j e z a i n s t a l o w a ć w P r z y s zł o ś c i. Och, dzieło to ma rozmaite aspekty, wyraża rozmaite dążenia, marzenia, przeczucia.Ale że<strong>by</strong> dążenia te, marzenia i przeczucia stały <strong>się</strong> w ogóle z<strong>na</strong>ne czytelnikom – popierwsze: dzieło moje musi trwać. Dzieło sztuki jest grą z Przyszłością – w tym z<strong>na</strong>czeniu, żestara <strong>się</strong> stworzyć dla siebie Przyszłość, w której będzie mogło rozkwitnąć (rozkwitać).Wszystkie jego elementy są podporządkowane głodowi trwania.Jestem w sytuacji bilardzisty, który rozważa hipotetyczne tory <strong>na</strong> zielonym suknie imożliwe karambole – ale ma tylko jedną kulę, którą może pchnąć, i jedno rozstrzygnięcie,które zapewni wygraną. Dlatego muszę wiedzieć, jak wymierzyć w bandę.Pisząc swe dzieło, muszę wiedzieć, dla kogo piszę? Kto – chcę – że<strong>by</strong> je wpierwprzeczytał? Czy wyrafinowany krytyk, który swój gust <strong>na</strong>rzuci „literacko wyrobionej”pub1iczności, a ta z kolei – „mniej wyrobionej”? Czy też powinienem <strong>się</strong> zwrócić dopewnych kręgów „mniej wyrobionych” – w <strong>na</strong>dziei, że one i tak zmuszą krytyków i badaczy,że<strong>by</strong> mnie wpisali... <strong>na</strong> Par<strong>na</strong>s. Lecz czy w ogóle – „<strong>na</strong> Par<strong>na</strong>s”? Czy to jest ta upragnio<strong>na</strong>stacja? Mogę przecież wymierzyć dzieło swe „bliżej sztuki” lub „bliżej życia”. Mogę bardziejdotyczyć „historii literatury” lub bardziej dotyczyć „historii powszechnej”, <strong>co</strong> <strong>się</strong> czasamilepiej opłaca. Czyli, w tym drugim wypadku, mógł<strong>by</strong>m liczyć <strong>na</strong> dostanie <strong>się</strong> do PanteonuLudzkości... no, drogą okrężną. I w jaki sposób – rozstrzygnijmy i to jeszcze – mógł<strong>by</strong>mtrwać w Panteonie? Bo w Panteonie są figuranci i są szare eminencje. Wielcy i Najwięksi. Aich potomni albo czczą martwe pomniki, albo bezimiennie wykorzystują myśli, którepozostały żywe. Rozgłos, „publicity” pisarza? Niekiedy warunkiem sprawienia czegoś jestwłaśnie brak rozgłosu.Myślałem często (w Ślubie, Pornografii, Kosmosie, Operetce) o satysfakcji tych, którzydziałają <strong>na</strong> drugim planie – gdyż to oni właśnie, i tylko oni, cały pierwszy plan świata,oficjalny, mogą brać za plan marionetek. Powolny tym, którzy w odpowiednim momenciepotrafią uchwycić odpowiedni sznurek. Co mi bardziej przystoi: jaw<strong>na</strong> godność czy ukrytafunkcja? Satysfakcja szarych eminencji jest satysfakcją <strong>na</strong>jwyższego rzędu – dostępną, jaksądzę, zwłaszcza dwu kategoriom istot: ludziom pysznym i wyrafinowanym, którzyzrozumieli, że ich nie czeka już od bliźnich żad<strong>na</strong> radość, i tym, którzy czują <strong>się</strong> <strong>na</strong>jbardziejskrzywdzeni i poniżeni. Tu moja samot<strong>na</strong> wiedza spotyka <strong>się</strong> z powszechnie zrozumiałymdoświadczeniem społecznym; pycha spotyka <strong>się</strong> z pokorą. Ponieważ jestem artystą (a nietylko komiwojażerem własnych wyrobów, kłaniającym <strong>się</strong> temu lub owemu uprzejmiejkapeluszem), część swej wiedzy przekazuję własnemu dziełu. Tym samym porządkuję je:sprawiam, że ta bezład<strong>na</strong> lawi<strong>na</strong> przyczyn staje <strong>się</strong> organizacją przyczyn.Przecież proste. Pisząc, każdym słowem rozstrzygam, <strong>co</strong> mi przypadnie w udziale; i <strong>co</strong> c hc i a ł b y m, że<strong>by</strong> mi w udziale przypadło. Dzisiaj od świadomego wyboru zależy już pewnie74


niewiele – ponieważ dzieło moje, sporządzane przeze mnie od lat kilkudzie<strong>się</strong>ciu, rozstrzygaza mnie: „to, <strong>co</strong> <strong>na</strong>pisałeś, dyktuje ci ciąg dalszy” (w Ferdydurke). Zależy – jak sadzę – totrochę więcej składności myśli (mile widzianej w antologiach), czy trochę więcej polotusłowa (zawsze mogącego liczyć <strong>na</strong> uz<strong>na</strong>nie nieprofesjo<strong>na</strong>listów); to trochę spokoju (dla IBL–u), to trochę bałamuctwa (przydatnego może dla poruszenia młodych umysłów; pomyślmy i otych, którym <strong>na</strong> imię Niepokój)... Mówiłem: organizacja przyczyn. Więc i hierarchia celów,które zamierzam osiągnąć – pamiętając przecie, że cel ludzkiego działania jest jeden.Wszystko we mnie jest podporządkowane głodowi trwania. Wszystkie moje teraźniejsze,przeszłe, przyszłe rozgrywki z ludźmi muszą temu głodowi posłużyć.Wśród ludzi zajmujących <strong>się</strong> dzisiaj w Polsce literaturą jest przy<strong>na</strong>jmniej dwóch moimintuicjom bliskich – Andrzej Kijowski i Edward Balcerzan.Kijowski: „Pisałem, że pisarz szuka przede wszystkim posłuchu [...] I z tej pychy, z tej<strong>na</strong>iwności (niech<strong>by</strong> <strong>by</strong>ła <strong>na</strong>wet ironicz<strong>na</strong>), z tej utopii [...] rodzi <strong>się</strong> dopiero styl, który nie jestsposobem określenia siebie wobec publiczności (tak postępują tylko prymitywni kabotyni),ale sposobem zatajenia intencji ukrytych pod pozorami obiektywnej myśli czy opowieści”(Żądanie niemożliwości, „Tygodnik Powszechny”). Tak; tylko że Kijowski, powierzającwiedzę swą czy raczej intuicję felietonom, chętnie mówi o tym, <strong>co</strong> szlachetne, a łatwo muprzemilczeć to, <strong>co</strong> (jed<strong>na</strong>k) jest cyniczne. Uprawiając krótkie formy gładko stwierdza, że <strong><strong>co</strong>ś</strong>jest „niemożliwe”; nie musi <strong>się</strong> zajmować techniczną realizacją niemożliwego.Balcerzan: „«Przyszłość» zawiera brakujące «teraźniejszości» warianty odczytań, zakładawięc nie z<strong>na</strong>ny dzisiaj, inny, nowy krąg odbiorców. Zawiera <strong>na</strong>dto nieobecne dzisiaj iprawdopodobne jutro oddziaływanie tekstu <strong>na</strong> nowych autorów. P r z e d m i o t przeniesionyw przyszłość wykorzystuje możliwości w tworzeniu dla siebie p o d m i o t u” (Kim jestbadacz literatury współczesnej, „Odra” l971 nr 7–8). Trafność ostatniego zdania. Proszęjed<strong>na</strong>k zwrócić uwagę, że jesteśmy cały czas <strong>na</strong> gruncie tekstu („warianty odczytań”) imyślimy o „nowych autorach”. Jak sądzę, Balcerzan jest bardzo wyczulony <strong>na</strong> transcendencjęliteratury, lecz boi <strong>się</strong> transcendencji; boi <strong>się</strong> każdej transcendencji, więc także przyszłości.Ponieważ jed<strong>na</strong>k wie, że dzieło tylko w przyszłości może <strong>się</strong> spełnić, stara <strong>się</strong> rozegrać tę„przyszłość” wyłącznie <strong>na</strong> gruncie literatury: w postaci sztafety dzieł literackich. Na przekórwiedzy człowieka i intuicjom pisarza (swe <strong>na</strong>jciekawsze utwory poetyckie poświęciłproblemowi skuteczności słowa), jako badacz stara <strong>się</strong> nie porzucać bezpiecznego terenuontologii tekstu, chce ratować pozory „czystej wiedzy” o literaturze. Choć przecie wie, że niema tej „czystej wiedzy”. Jeśli tylko do rozważań o sztuce wprowadzimy kategorię„przyszłości”, dzieła stają <strong>się</strong> modelami swych (licznych, rozmaitych) transcendencyj. Zanimzapytamy, j a k (jak dzieło jest zrobione), musieli<strong>by</strong>śmy wiedzieć, p o c o. Czym zatemmiała<strong>by</strong> <strong>się</strong> zająć owa „czysta wiedza”?Do której usilnie zdaje <strong>się</strong> zmierzać autor z<strong>na</strong>komitego eseju O Gombrowiczu, Jan Błoński.„Gombrowicza nie da <strong>się</strong> określić, złapać za rękę: moż<strong>na</strong> <strong>co</strong> <strong>na</strong>jwyżej uchwycić ruch, którymumyka on określeniu” (O Gombrowiczu, „Mie<strong>się</strong>cznik Literacki” 1970 nr 8). Błoński stara <strong>się</strong>przekazać obraz pisarza „igrającego wszystkim i ze wszystkimi”, obraz twórczościsprowadzonej wyłącznie do funkcyj metajęzykowych – której jedynym celem jestuniezależnienie <strong>się</strong> od cudzego osądu. Której istotą jest gra, umyk, a nie to <strong>co</strong> za nimi <strong>się</strong>kryje. Lecz przecież to z<strong>na</strong>lazł! „Zrozumieć dialektykę odrzucenia i przyswajania, tozrozumieć Gombrowicza <strong>na</strong>prawdę. Gombrowicza <strong>na</strong>leży oceniać, chwytając zasadę, w myślktórej sam <strong>się</strong> dialektycznie przekształca”. Biorąc za punkt wyjścia swej a<strong>na</strong>lizy Dziennik – tębardzo osobistą glosę do pozostałych utworów – odkrył za dziełem osobowość twórcy. Boczymże innym może <strong>by</strong>ć ta „zasada”, w myśl której autor sam <strong>się</strong> przekształca?To odkrycie Błońskiego jest cenne. Jego esej, wbrew własnym założeniom, udowodnił, żenie ma „literatury czystej” i „czystej wiedzy” o literaturze. Ilekroć wydaje <strong>się</strong> <strong>na</strong>m, że75


poz<strong>na</strong>jemy „dzieło w sobie”, tylko dzieło, mamy do wyboru dwie możliwości: zająć <strong>się</strong>czymś, <strong>co</strong> jest wcześniejsze niż dzieło (więc splotem warunków ekonomicznych,kulturowych, metafizycznych, w których dzieło powstawało; więc osobowością jego twórcy),lub możemy zająć <strong>się</strong> tym, <strong>co</strong> jest późniejsze niż dzieło – „przyszłością”, którą dzieło sztukidla siebie projektuje. W obu wypadkach może <strong>się</strong> <strong>na</strong>m wydawać, że badamy dzieło–universum, lecz my badamy przyczyny: przyczyny, którym dzieło zawdzięcza swe powstanie;lub dzieło–przyczynę, za sprawą której ma <strong><strong>co</strong>ś</strong> powstać. Mniemamy, że właściwą <strong>na</strong>mdziedziną jest ontologia, że rozpatrujemy „<strong>by</strong>ty pełne” – lecz poruszamy <strong>się</strong> wyłącznie <strong>na</strong>poziomie techniki działania. W obu wypadkach – <strong>na</strong> przekór różni<strong>co</strong>m światopoglądowym,które <strong>na</strong>s dzielą; świadomie lub nieświadomie – rozpatrujemy przydatność i skuteczność<strong>na</strong>rzędzi.Nikt nigdy „tutaj i teraz” nie potrafi obejrzeć dzieła sztuki – ponieważ w sztuce nie ma„teraz” i nie ma „tutaj”: sztuka jest poligonem chceń, które mają <strong>by</strong>ć zrealizowane gdzieindziej i kiedy indziej. „Teraz i tutaj” w sztuce jest zawsze odblaskiem czegoś, <strong>co</strong> istniałoprzedtem; i jest zawsze projektem czegoś, <strong>co</strong> ma zaistnieć potem. Mój sprzeciw wobecdzisiejszych metod badania literatury polega <strong>na</strong> zrozumieniu, że jeżeli nie uczynimyprzedmiotem swych badań „przyszłości” dzieła, to będziemy zajmować <strong>się</strong> wyłącznie – chcąctego czy nie – jego „przeszłością”. Jeżeli nie zechcemy rozez<strong>na</strong>ć tej rzeczywistości, którądzieło sztuki chce powołać do istnienia, to skazujemy <strong>się</strong> tym samym <strong>na</strong> badanierzeczywistości, której dzieło sztuki zawdzięcza swe powstanie.Rozumiem powody, które krytykom i badaczom kazały operować „wyłącznie <strong>na</strong> poziomietekstu” – lecz nie podzielam szacunku dla wyników ich pracy. Rozumiem, że musieli uwolnić<strong>się</strong> od zmurszałego już pojęcia „realizmu” – od takiej metody badania i wartościowania, którakazała przyjmować, że dzieło sztuki jest tym dosko<strong>na</strong>lsze, im bardziej jest „realistyczne”; żejest tym więcej warte, im lepiej odzwierciedla... własny rodowód. Lecz nie podzielamszacunku dla wyników – ponieważ to, <strong>co</strong> w rewelacjach współczesnej krytyki iliteraturoz<strong>na</strong>wstwa jest inspirujące, także traktuje o tym, <strong>co</strong> w dziele zostało odzwierciedlone(konwencje artystyczne, zasady langue, które wyraża parole–dzieło...).Co za pomysłowość argumentacji, mającej wykazać możliwość przeprowadzania badań„wyłącznie <strong>na</strong> poziomie tekstu”. I jaka oszałamiająca łatwość późniejszego odnoszeniawyników tych badań do <strong>na</strong>jrozmaitszych zjawisk, które są wobec dzieła zewnętrzne; łatwość,która wydaje <strong>się</strong> <strong>by</strong>ć <strong>na</strong>grodą za początkowe wyrzeczenia, a która jest właśnie ichzaprzeczeniem. Łatwość odnoszenia dzieła do osobowości autora, do wybranego aspektu tejosobowości; łatwość odnoszenia dzieła, ba, całych zespołów dzieł, epok artystycznych dodowolnej obsesji (wybranej z bogatego repertuaru psychoa<strong>na</strong>lizy; wybranej z wybranegofragmentu wybranej doktryny psychiatrycznej, w czym celują zwłaszcza badacze? krytycy?francuscy); łatwość odnoszenia wybranego elementu dzieła lub całego dzieła, lub zespołówdzieł, lub epok artystycznych do wybranych fragmentów myśli filozoficznej, estetycznej,religijnej, do wybranego aspektu określonych sytuacyj społecznych, ekonomicznych (któż z<strong>na</strong>s jest bez winy?)... I któż potrafi to wszystko podsumować? Chyba tylko tak: zawszewidzieliśmy dzieło–skutek, nigdy dzieło–przyczynę.Skoro jesteśmy skazani <strong>na</strong> rzeczywistość; skoro wszystkie majaki <strong>na</strong>sze (takie jak sztuka,filozofia, religie) tylko temu zawdzięczają swą wartość, że z<strong>na</strong>jdują punkt odniesienia w<strong>na</strong>dziejach, przeczuciach, oczekiwaniach ludzi; skoro pisząc słowo „ulewa”, muszę myśleć oulewie, która kiedyś zmoczyła mi głowę, albo o ulewie, która dopiero mi głowę zmoczy – to inie uwolnię <strong>się</strong> od pojęcia „realizmu” w myśleniu o literaturze; muszę zastanowić <strong>się</strong>, <strong>na</strong>czym mógł<strong>by</strong> polegać ów „realizm”.Jestem skazany <strong>na</strong> rzeczywistość, ale wiem, że żaden <strong>by</strong>t nie jest kompletny. Jestemskazany <strong>na</strong> cząstki (Bytu), „wiem, że stanowicie część Ludzkości, której ja także jestemczęścią, oraz że częściowo uczestniczycie w części, części czegoś, <strong>co</strong> także jest częścią i76


czego również jestem częścią w części, wraz ze wszystkimi cząstkami i częściami części,części części części części części części części części części części części. . . ” (wFerdydurke). Części te mogę zrozumieć albo z punktu widzenia czegoś, <strong>co</strong> je do istnieniapowołało, albo z punktu widzenia tego, <strong>co</strong> za ich sprawą zostanie powołane do istnienia. Wtym drugim przypadku świadomie oceniać będę przydatność i skuteczność <strong>na</strong>rzędzi.Nie mogę poz<strong>na</strong>ć <strong>na</strong>rzędzia bez wiedzy o tym, czemu ono ma służyć: bez z<strong>na</strong>jomości celu,dla jakiego zostało stworzone, i bez wiedzy o środowisku, <strong>na</strong> które ma oddziałać. Tylko takie<strong>na</strong>rzędzie uz<strong>na</strong>m za przydatne i skuteczne, które „przysparza <strong>by</strong>tu”; które wraz ześrodowiskiem, <strong>na</strong> jakie bezpośrednio oddziałuje, ma szansę stworzenia <strong>by</strong>tu dosko<strong>na</strong>lszego,kompletniejszego, niż <strong>by</strong>ł przedtem. Stąd konieczność wiedzy o bezpośrednim środowisku<strong>na</strong>rzędzia.Nie mogę wypowiadać <strong>się</strong> o przydatności łopaty z<strong>na</strong>lezionej <strong>na</strong> Marsie, jeśli nie będę z<strong>na</strong>łtwardości marsjańskiego gruntu. Nie mogę oceniać słuszności decyzji polityka, jeśli niepoz<strong>na</strong>m kontekstów, w których decydował. Nie mogę wyrokować o przyszłym losie dziełasztuki, jeśli nie będę wiedział, czego chcą, <strong>na</strong> <strong>co</strong> czekają, czego boją <strong>się</strong> ludzie współcześni;jeśli nie zrozumiem dzieła jako o d p o w i e d z i n a i c h p y t a n i e. We wszystkichwymienionych przypadkach punktem oparcia jest nie badany obiekt, lecz rzeczywistośćz<strong>na</strong>jdująca <strong>się</strong> poza nim.I oto (nieuświadamia<strong>na</strong>) wielkość i nędza humanistyki: pretekstem <strong>na</strong>szych badań jestdzieło sztuki, ale rzeczywistym przedmiotem tych badań są <strong>na</strong>dzieje, pragnienia, lęki ioczekiwania ludzkie. Ze ścisłością („bliską matematycznej”) badamy „konstrukcjez<strong>na</strong>kowe”... i za ich pomocą mówimy to, <strong>co</strong> powiedzieć chcemy – a zawsze chcemypowiedzieć to, <strong>co</strong> ludzie chcieli<strong>by</strong> usłyszeć, <strong>na</strong> <strong>co</strong> właśnie czekają. Założenie„<strong>na</strong>rzędziowego” charakteru dzieł nie jest wprawdzie jeszcze gwarantem etycznościhumanistyki, ale może ją uchronić przed dowolnością twierdzeń.Każde <strong>na</strong>rzędzie musi spełnić wobec rzeczywistości te same warunki. Mówiąc i<strong>na</strong>czej,musi <strong>by</strong>ć „realistyczne” – to z<strong>na</strong>czy: przydatne, przystosowane do środowiska, <strong>na</strong> którebezpośrednio ma oddziałać. W tym sensie – pisarz podejmować może tylko „realistycznedecyzje”: musi przecież brać pod uwagę rzeczywistość, w której chce uczestniczyć, musi <strong>się</strong>odwołać do ludzi sobie współczesnych. W przeciwnym wypadku dzieło jego zginie z powodumaterialnego niezabezpieczenia tekstu. Dzieło jego jest tym bardziej realistyczne, im bardziejokaże <strong>się</strong> potrzebne odbior<strong>co</strong>m – im będzie bliższe upragnionej przez nich przyszłości.Zwycięstwo (artystyczne?) polega <strong>na</strong> tym, że dzieło tę upragnioną przyszłość ludziomuświadamia i w ten sposób ją współtworzy.A potem, gdy już dzieło zostaje przez współczesnych przyjęte? O, potem będziemy mielido czynienia z <strong>co</strong>raz większymi, lecz <strong>co</strong>raz bardziej hipotetycznymi całościami (nigdyniecałkowitymi): otwiera <strong>się</strong> tu szerokie pole dla fantazji i domysłów. Moż<strong>na</strong> zaryzykowaćtwierdzenie, że dzieło sztuki jest tym większe, im większy obszar ludzkich <strong>na</strong>dziei, przeczuć ioczekiwań ogarnia i zaspokaja; że jest tym bardziej realistyczne, im dłużej będziewspółuczestniczyło w ludzkich decyzjach.Co z tego wynika dla badaczy? Wynika, że literatura w mniejszym niż <strong>na</strong>m <strong>się</strong> wydawałostopniu odzwierciedla to, <strong>co</strong> <strong>by</strong>ło, a w większym niż <strong>na</strong>m <strong>się</strong> wydawało stopniu jestukierunkowa<strong>na</strong> w przyszłość. Jest „<strong>na</strong>zwaniem”, które zmierza do stworzenia czegoś, <strong>co</strong>jeszcze nie zostało <strong>na</strong>zwane. Jest taką „organizacją z<strong>na</strong>ków”, która chce dopiero stworzyć to,<strong>co</strong> mogła<strong>by</strong> „oz<strong>na</strong>czyć”, <strong>na</strong> <strong>co</strong> mogła<strong>by</strong> „wskazać”.I dlatego <strong>na</strong>leży, sądzę, spojrzeć i<strong>na</strong>czej <strong>na</strong> „przeszłość”, którą literatura w sobie„przechowuje”. Dzieło powstaje nie po to, że<strong>by</strong> „ocalić od zapomnienia” świat, któryprzeminął, lecz po to, że<strong>by</strong> „ocalić od zapomnienia” osobowość swego twórcy. Artystanieustannie (świadomie lub nieświadomie) musi dokonywać selekcji. Ze swej osobowości, zeswej p r z e s z ł o ś c i, wykorzystuje to tylko, <strong>co</strong> może mu zapewnić trwanie – to, <strong>co</strong> go77


zainstaluje w przyszłości: <strong><strong>co</strong>ś</strong>, <strong>co</strong> nie zostało jeszcze powiedziane, <strong>co</strong> będzie ochoczo przezludzi przyjęte. Ostatecznym celem literatury nie jest więc „ocalanie od zapomnienia”, leczpowołanie do życia światów, które jeszcze nie istnieją: tylko za cenę orygi<strong>na</strong>lności moż<strong>na</strong>ocalić osobowość. To, <strong>co</strong> braliśmy dotychczas za świadomie utrwalaną w dziele wiedzę ojego rodowodzie (i <strong>co</strong> oczywiście jest również wiedzą o rodowodzie), jest przede wszystkim –wiedzą <strong>na</strong>rzędzia o środowisku, do którego zostało przystosowane; raczej wiedzą oteraźniejszości i przyszłości, niż pamięcią przeszłości. Każde <strong>na</strong>rzędzie zawiera w sobieprzecież taką „wiedzę”; badając konstrukcję <strong>na</strong>rzędzia, poz<strong>na</strong>jemy, owszem, warunki, wjakich <strong>na</strong>rzędzie powstało, ale dowiadujemy <strong>się</strong> przede wszystkim o cechach materiału, <strong>na</strong>który ma oddziałać, i celu, który może osiągnąć.I oto twórczość literacka: j e s t s k o m p 1 i k o w a n y m p r o c e s e m w s z c z e pi a n i a n a r z ę d z i w i e d z y o t e r a ź n i e j s z y m s t a n i e ś r o d o w i s k a i(p r a w d o p o d o b n e j) p r z y s z ł o ś c i.Narrator Pornografii mówi o Fryderyku: „Niepojęte: siebie on jak konia swego traktował!Ten strach jego, blady, spotniały, drżący, tak ostateczny w nim, <strong>by</strong>ł tylko koniem, <strong>na</strong> którymon galopował... do młodych kolan i rąk!”. No oczywiście; jeśli już w ten galop wyruszył,czymże innym mógł<strong>by</strong> <strong>się</strong> posłużyć? Jego wiedza, doświadczenie, pamięć – p r z e s z ł o ś ćjego – jest tym zespołem umiejętności, które pozwalają umieścić <strong>się</strong> w świecie, ale tozarazem: on cały. Tylko sobą może <strong>się</strong> posłużyć. W swej rozgrywce z niewiadomymświatem, zawsze młodym – zawsze p r z y s z ł y m – nie ma niczego poza własnąprzeszłością. „Wlokę za sobą przeszłość jak mglisty ogon komety” (w Rozmowach).„Ja” to pamięć własnego dzieciństwa (którego nie wybierałem), to pewien zespółumiejętności (które mi podsunięto), to pewien krąg wyobrażeń o sztuce (zdo<strong>by</strong>ty w mniej lubbardziej przypadkowych lekturach i rozmowach), to pewien system reguł i praw (którezastałem). „Ja” to starość trzydziesto–, czterdziesto–, sześćdzie<strong>się</strong>cioletnia – i „Ja” to kłębekdziwacznych emocyj, które mnie przykuwają do chwili bieżącej. Z tego – ach,niepociągającego! – miejsca muszę skoczyć w czas przyszły.Tak, wiem: „brzydota może <strong>by</strong>ć spożytkowa<strong>na</strong> przez piękność” (w Pornografii). Trzebatylko oswoić przypadek, jakim <strong>się</strong> jest samemu. Oswoić przypadek – czyli <strong>na</strong>dać sens temu,<strong>co</strong> dotychczas <strong>by</strong>ło „bez sensu”, celowo posłużyć <strong>się</strong> tym, <strong>co</strong> dotychczas istniało „bez celu”.Trzeba postawić wszystko <strong>na</strong> jedną kartę (bo jest tylko jed<strong>na</strong> karta) – całą swą przypadkowąfizyczność i całą swą przypadkową psychiczność trzeba utożsamić z czasem, w którym <strong>się</strong>żyje. Wtedy <strong>na</strong>wet „piersiowa gorączka” Słowackiego – „piersiowa gorączka”, z którejKleiner tak ładnie wyprowadzał trzykropki i rwany rytm ostatnich utworów – będziezapowiadała rwanym oddechem Wiosnę Ludów.Nb. jak dziwnie Gombrowicz, wyrywający <strong>się</strong> wciąż ku młodości, wyprorokował sobie wPrzygodach i w Brygu Banbury... swój Trans–Atlantyk: „przez jakie to seledyny i ku jakim tofantastycznym archipelagom sunie statek niesiony tym podwodnym prądem?”. On, zawszewyrywający <strong>się</strong> ku młodszości i przyszłości, jak tajemniczo „wyprorokował” sobie swymimorskimi przygodami wczesnych opowiadań tę nieodwracalną w skutkach podróż, którarzuciła go w odmęty Trzeciego Świata, do Argentyny... gdzie dojrzała jego sztuka. Nb. jaktajemniczo Gombrowicz, skłonny nie<strong>co</strong> do pieniactwa i jurysprudencji, „wyreżyserował”sobie swą dzisiejszą recepcję w Polsce... gdzie stał <strong>się</strong> wielki, zanim został poz<strong>na</strong>ny. Adlaczego oczywistym aluzjom do sił faszyzmu i perypetyj europejskiej myśli między woj<strong>na</strong>miw opowiadaniu Zdarzenia <strong>na</strong> brygu Banbury odpowiadają a<strong>na</strong>logiczne siły w osobowości<strong>na</strong>rratora? Dlaczego niezgulstwo i niedokształtowanie Polski przedwojennej w Ferdydurkejest opowiadane (i zapisane!) przez człowieka, który czuł <strong>się</strong> również niedopieczony,niedokształtowany?W literaturze „pofreudowskiej” oglądaliśmy do znudzenia postępowanie bohaterów przezpryzmat sił ukrytych w ich podświadomości; siły te musieliśmy brać za motor wydarzeń – za78


czynnik, który kształtuje fabułę i konstrukcję. Proszę zwrócić uwagę, że ja mówię oodniesieniu przeciwnym. Najbardziej obiektywne, powszechnie sprawdzalne – <strong>na</strong>jbardziejniezależne od świadomości – obszary świata w tajemniczy sposób „rymują <strong>się</strong>” z intymnymżyciem bohaterów i autora. Jakimż np. dziwnym utworem jest Kosmos – którego akcja mówio tym, że bezosobowe, „nieludzkie” układy zdarzeń i przedmiotów w niezwykłych zbiegachokoliczności <strong>co</strong>raz oczywiściej odnoszą <strong>się</strong> do oso<strong>by</strong> <strong>na</strong>rratora. Aż stają <strong>się</strong> mu posłuszne.W tym miejscu krytycy i badacze będą skłonni mówić o „kreacji artystycznej” i„samotematyczności” – o utworach, które „stwarzają <strong>się</strong> same podczas pisania”; o„bezinteresownej kreacji”, która powołuje do istnienia w sztuce światy samowystarczalne,samoswoje, własne. Otóż sądzę, że <strong>na</strong>leży spojrzeć i<strong>na</strong>czej nie tylko <strong>na</strong> „przeszłość”, którąliteratura „przechowuje”; <strong>na</strong>leży spojrzeć i<strong>na</strong>czej także <strong>na</strong> „kreację”.Jed<strong>na</strong> z dziwniejszych cech twórczości Gombrowicza, jed<strong>na</strong> z <strong>na</strong>jbardziej stałychosobliwości jego sztuki: r y m y. Już o nich mówiłem. Rymowanie osób, przedmiotów, słów,sytuacyj. W tym Gombrowiczowskim piętrzeniu sobowtórów, w grach symetryj i a<strong>na</strong>logij, wosobach (przedmiotach, słowach, sytuacjach), które „odsyłają do” innych osób (przedmiotów,słów sytuacyj), moż<strong>na</strong> przeczytać bardzo wiele spraw skomplikowanych, ale moż<strong>na</strong> w tymtakże zobaczyć pierwsze pragnienie każdego artysty. On chce z m u s i ć ż y c i e d o r ym u z w ł a s n ą s z t u k ą. Chce tak uderzyć „buch” w piłkę (w Trans–Atlantyku), że<strong>by</strong>życie „Bach” odpowiedziało. To, <strong>co</strong> przedtem odczytywałem jako przejaw bezradności(Gombrowicza i <strong>na</strong>szej) wobec świata, chcę teraz zobaczyć jako wysnuty z tamtejbezradności wniosek. Wniosek jedynie możliwy, psychologicznie zrozumiały.Rymy w Kosmosie. „Zbiegi okoliczności”. Przesłuchajmy je raz jeszcze. Wargi Leny –wargi Katasi. Powieszony wróbel – powieszony patyk – powieszone kurczę. Niemożnośćpowiązania serii powieszeń i serii ust – a wynikiem tej niemożności: wycieczka... podczasktórej wiesza <strong>się</strong> Ludwik. Palec <strong>na</strong>rratora w ustach Ludwika – usta Jadeczki – usta K<strong>się</strong>dza –usta Katasi – usteczka Leny: „ja myślałem wróbel Le<strong>na</strong> patyk [...] Ludwik krzaki wisi wisząusta Le<strong>na</strong> sam tam czajnik kot patyk płot droga Ludwik ksiądz mur kot patyk wróbel kotLudwik wisi patyk wisi wróbel wisi Ludwik kot powieszę – Lunęło. Luźne, gęste krople,podnosimy głowy, lunęło, woda zaczęła walić, wiatr <strong>się</strong> zerwał, popłoch, każdy pędzi pod<strong>na</strong>jbliższe drzewo, ale chojary przeciekają, ociekają, kapie, woda, woda, woda, włosy mokre,plecy, uda, a tuż przed <strong>na</strong>mi w ciemności ciemnej, przerywanej tylko błyskamizrozpaczonych latarek, ścia<strong>na</strong> prostopadła wody spadającej i wtedy, w świetle tych latarek,widziało <strong>się</strong> jak leje, spada, i strumienie, kaskady, jeziora, ciurka, sika, chlupie, jeziora,morza”. Utwór kończy <strong>się</strong> ulewą, która została przygotowa<strong>na</strong>, „spowodowa<strong>na</strong>” cieczkąsłowną <strong>na</strong>rracji.Powiecie teraz, że głowy wasze suche. To Le<strong>na</strong> dostała anginy, lecz wy – nie zostaliściezmoczeni. Pozwólcie tedy, że odpowiem wam przypowieścią: „buch–Bach!”. Czy sądzicie, żemógł <strong>na</strong> ziemi <strong>by</strong>tować artysta, który o tym rymie nie pomyślał? On, który zawsze przecież<strong>na</strong>jpierw rymować musi własną sztukę z życiem – Bach–buch – czy mógł<strong>by</strong> nie pomyśleć orymie odwrotnym?79


Symetrycz<strong>na</strong> męka a<strong>na</strong>logii i a<strong>na</strong>logicz<strong>na</strong> męka symetriiEwolucja myśli... raczej: ewolucja dzieła Gombrowicza. Czyli to, czego krytyk – dawszy<strong>się</strong> uwieść jego „jednolitością” – zazwyczaj nie dostrzega.Pisząc Pamiętnik z okresu dojrzewania, Ferdydurke, Ślub, Trans–Atlantyk Gombrowiczz<strong>na</strong>jdował <strong>się</strong> niewątpliwie pod urokiem myśli Freuda, niezmiernie go fascynowała„dosko<strong>na</strong>łość artystycz<strong>na</strong> snu”. Jeszcze w Dzienniku powie: „Nic w sztuce, <strong>na</strong>wet <strong>na</strong>jbardziej<strong>na</strong>tchnione misteria muzyki, nie może mierzyć <strong>się</strong> ze snem”. Chodzi tu oczywiście o sny wogóle, ale chodzi przede wszystkim – o jego sny. Jest artystą i wie, że nie może <strong>by</strong>ć skromny:musi zadziwić ludzi, „rzucić ich <strong>na</strong> kola<strong>na</strong>”. Rozwija więc swój pawi ogon, senny – bo weśnie, zdaniem Freuda, <strong>na</strong>jpełniej przejawia <strong>się</strong> własne Ja. I tak w barwach, grotesce,koszmarach, w jakże artystycznych deformacjach, w grze cieni, w sennej grze sobowtórów,wyjawia czytelnikom własny, niepowtarzalny proces twórczy, swoją niepowtarzalnąosobowość.To śmieszne mówić o rozdętej pysze autorskiej, że jest „bezinteresow<strong>na</strong>” – a jed<strong>na</strong>k tenpierwszy okres twórczości Gombrowicza <strong>by</strong>ł bezinteresowny w tym sensie, że autor,oczywiście, interesował <strong>się</strong> dalszymi losami swego dzieła i przecierał mu drogę do czytelnika,l e c z n i e i n t e r e s o w a ł s i ę d a l s z y m i i m p l i k a c j a m i d z i e ł a.Wystarczy przecież – tak mniemał – stworzyć z<strong>na</strong>komite dzieło sztuki, „wyrazić siebie”, że<strong>by</strong>„<strong>na</strong>rzucić <strong>się</strong> ludziom jako osobowość” (w Dzienniku).Proszę zwrócić uwagę, że osobowość, która w ten sposób chce <strong>się</strong> spełnić w innych, jestrównież „bezinteresow<strong>na</strong>”. A owszem, czeka łapczywie <strong>na</strong> wrażenie, jakie w innych wywoła– ale n i e i n t e r e s u j e s i ę, c z y i n a i l e, i w j a k i c h w a r u n k a c h wr a ż e n i e t o b ę d z i e t r w a ł e. Jest „bezinteresow<strong>na</strong>”, bo <strong>na</strong>iw<strong>na</strong>. Moż<strong>na</strong> o niejpowiedzieć to, <strong>co</strong> Baudelaire powiedział o dandysie i dandyzmie (w Dziennikach intymnych iw artykule Malarz życia współczesnego): „Dandys musi żyć i spać przed lustrem. [...]Dandyzm jest to przede wszystkim rodzaj kultu samego siebie [...] jest to przyjemnośćzadziwiania i dum<strong>na</strong> satysfakcja, że <strong>się</strong> nigdy nie jest zadziwionym [...] Zawsze mi <strong>się</strong>wydawało, że to ohyda <strong>by</strong>ć człowiekiem użytecznym”. Otóż w ten sposób bezużytecz<strong>na</strong> chce<strong>by</strong>ć każda „czysta sztuka” – każdy świadomy swych racji estetyzm. Estetyzm chce <strong>by</strong>ćbezużyteczny ponieważ (wierzy, że) nie musi sobie organizować niczego, <strong>co</strong> mu zapewnitrwanie.To prawda, sztuka mogła<strong>by</strong> nie rozstrzygać tych problemów – pod jednym wszakże,dwuczłonowym warunkiem: g d y b y ś m y mieli pewność, że istnieje jed<strong>na</strong>, raz <strong>na</strong> zawszeda<strong>na</strong> formuła świata; i g d y b y ostatecznym zadaniem sztuki <strong>by</strong>ło poz<strong>na</strong>nie. Gdy<strong>by</strong> istniałata raz <strong>na</strong> zawsze da<strong>na</strong> formuła świata, <strong>by</strong>ł<strong>by</strong> możliwy jeden, bezwarunkowo wiarygodny ciągpoz<strong>na</strong>nia, do którego i sztuka powin<strong>na</strong> <strong>się</strong> włączyć. W takim wypadku trwanie sztucezapewniały<strong>by</strong> zawarte w niej cegiełki „czystego”, „absolutnego” poz<strong>na</strong>nia. W takim teżwypadku osobowość artysty mogła<strong>by</strong> <strong>się</strong> <strong>na</strong>rzucić ludziom wprost i raz <strong>na</strong> zawsze: tą swojączęścią, która <strong>się</strong> łączy z ostateczną formułą (z „duszą”) świata. Nie musiała<strong>by</strong> sporządzać dlasiebie „projektów”, mogła<strong>by</strong> pozostać <strong>na</strong>iw<strong>na</strong>.Lecz jeśli nie ma takiej formuły (o czym w czasach lichej wiary wiedzą przecieżwszyscy)...? Jeśli artyści i teoretycy dzisiaj interesują <strong>się</strong> wyłącznie „czysto estetycznymi” lub„metajęzykowymi” aspektami sztuki, a jednocześnie chcą „myśleć po laicku” – „nie wierzą wBoga” – to tym samym postulują b ł ę d n y e s t e t y z m, postulują „tylko styl”, jałową grę„stylu”. Postulują w sztuce odpowiednik owej b ł ę d n e j p o z n a w c z o ś c i wewspółczesnej aksjologii i współczesnych filozofiach życia.Przypadek np. Witkacego. Zamiast przywołać słowa Teofila, powiedzieć: „Boże, jakiś Tywspaniały, nigdy dość pięknych słów dla Ciebie!” – Witkacy swą teorią mówił, m u s i a łmówić: „Jakież to wspaniałe <strong>co</strong> stworzyłem, sam nie <strong>by</strong>ł<strong>by</strong>ś, Boże, piękniejszy!”. W czasach80


lichej wiary to niebezpieczeństwo błędnego estetyzmu czai <strong>się</strong> za każdą Czystą Formą, zakażdym „stylem”, za każdym postulatem formułowanym w kategoriach estetyki.Gombrowicz – kierując <strong>się</strong> w swej twórczości <strong>co</strong>raz wyłączniej <strong>na</strong> własnąniepowtarzalność; <strong>na</strong> to <strong>co</strong> w osobowości jego wyjątkowe, szczególne, „nieejdetyczne” –niebezpieczeństw błędnego estetyzmu uniknął. Czyhało <strong>na</strong> niego inne niebezpieczeństwo.„Nowoczesnym będąc człowiekiem”, nie wierząc w Boga, <strong>by</strong>ł skłonny początkowo wierzyć,że sam jest Bogiem. Proszę <strong>się</strong> nie śmiać – w <strong>na</strong>szych czasach samoubóstwienie jest dlaartysty jedynym czystym wyjściem. Jest tym ostatnim wnioskiem ze współczesnegoindywidualizmu, który tylko w sztuce może <strong>by</strong>ć wysnuty. Przypomi<strong>na</strong>m (Biesy):„Uświadomić sobie, że nie ma Boga, i nie uświadomić sobie jednocześnie, że <strong>się</strong> samemu jestBogiem – to nonsens”, nie będę już przytaczał Sade'a, nie będę cytował Ślubu. Właśnie tylkoartysta może <strong>się</strong> tak pomylić – ponieważ społecz<strong>na</strong> <strong>na</strong>tura jego działań nie jest wcaleoczywista w ten sposób, jak społecz<strong>na</strong> <strong>na</strong>tura działań inżyniera, <strong>na</strong>ukowca, piekarza.Moż<strong>na</strong> teraz, sądzę, zrekonstruować „ideologię” Gombrowicza z wczesnych zapisówDziennika, która towarzyszyła pierwszemu okresowi jego twórczości. Chciał <strong>by</strong>ć „wyższy odsensu” – od każdego sensu który chciał i mógł wyrazić. I mądrość, i artyzm pozostawały<strong>na</strong>dal cnotami, ale cnotą <strong>na</strong>jwyższą miała <strong>by</strong>ć – zdolność przemiany, nieustan<strong>na</strong> zdolnośćprzekraczania własnej mądrości i własnego artyzmu. Formułował jakieś myśli – aleformułował po to, a<strong>by</strong> je porzucić. Myśli zostawały, lecz jego w nich nie <strong>by</strong>ło – on sam <strong>by</strong>łjuż Parodią swych myśli, prześmiewcą tych, którzy je przyjęli w dobrej wierze. Posługiwał<strong>się</strong> zastanym językiem sztuki, zastanymi formami i konwencjami – ale posługiwał <strong>się</strong> po to,a<strong>by</strong> pokazać, że <strong>się</strong> w nich nie zmieścił. Pozostawały opowiadania, powieści, dramaty, eseje,parodie, lecz jego w nich nie <strong>by</strong>ło – on sam <strong>by</strong>ł już Parodią swych parodii, esejów, dramatów,powieści, opowiadań. Tworzył „własny styl” – ale tworząc zdradzał go; zdradzał po to, <strong>by</strong>powiedzieć, że jest „bogatszy od własnego stylu”. Bardzo przekonywają<strong>co</strong> przedstawił tenmechanizm Jan Błoński we wspomnianym już eseju O Gombrowiczu.Tak powstawało dzieło–kalejdoskop. Dzieło, które przedstawia świat z<strong>na</strong>ny – aleprzedstawia po to, a<strong>by</strong> oz<strong>na</strong>jmić, że samo z<strong>na</strong>jduje <strong>się</strong> po<strong>na</strong>d przedstawianą rzeczywistością.Dzieło, które podsuwa czytelnikowi wszystkie swe możliwe interpretacje – ale podsuwawiedząc, że każda z nich i tak stwarza przesłanki dla interpretacji <strong>na</strong>stępnej, obszerniejszej.Pozostaje czysty ruch, sama ruchliwość.Skąd to poczucie bezkarności i bzpieczeństwa? W jakich warunkach taka „transakcja zczytelnikiem” staje <strong>się</strong> możliwa? Staje <strong>się</strong> możliwa wtedy, gdy autor siebie samego – siebiecałego – położy <strong>na</strong> szalę. I to jest ta intym<strong>na</strong> tajemnica debiutu i pierwszego okresutwórczości Gombrowicza: t a j e m n i c a j ę z y k a, k t ó r y c h c e b y ć w y r a z e mo s o b o w o ś c i, a l e k t ó r e g o r u c h j e s t n i e z a l e ż n y od ś w i a t a –tajemnica Kiryłowa z Biesów i de Sade'a. Artysta, jak nowy Proteusz, stwarza nieustannieswoje repliki, wydo<strong>by</strong>wa z siebie <strong>co</strong>raz nowe głosy–sobowtóry – które bezlitośnie kasują to,<strong>co</strong> powiedział <strong>by</strong>ł przedtem. „Pisarz” manipuluje sobą, „człowiekiem”, bezlitośnie ibezwzględnie. „Pisarz” to ten, który obraca kalejdoskop; „człowiek” – to to, <strong>co</strong> z<strong>na</strong>jduje <strong>się</strong> wkalejdoskopie. Tylko jedno wyz<strong>na</strong>nie czyni Pisarz swym dezorientowanym czytelnikom:pokazuje, j a k porusza kalejdoskopem, „wyjawia własne procesy twórcze”. Trafnie mówi otym Zdzisław Łapiński w eseju „Ślub” w kościele ludzkim („Twórczość” 1966 nr 9).Ale p o c o, po <strong>co</strong> kręci ten kalejdoskop? O właśnie! Na to pytanie – Gombrowicz sądził,że nie musi odpowiadać.Chciał stać <strong>się</strong> Konstrukcją, która zawarła w sobie wszystkie pochwały, jakie <strong>by</strong> moż<strong>na</strong> jejprzydać, i wszystkie zarzuty, jakie moż<strong>na</strong> przeciw niej wytoczyć. Michaił Bachtin wProblemach poetyki Dostojewskiego, a<strong>na</strong>lizując monologi (w istocie mikrodialogi) niektórychpostaci Dostojewskiego, dochodzi do wniosku, że jedynym ich celem jest uniezależnienie <strong>się</strong>od cudzego sądu. To, <strong>co</strong> wyz<strong>na</strong>je <strong>na</strong>m Człowiek z lochu czy spowiadający <strong>się</strong> Stawrogin, nie81


jest ważne; waż<strong>na</strong> jest tylko ta potencjal<strong>na</strong> obecność cudza, ta ukryta rozmowa zpotencjalnym czytelnikiem – r o z m o w a, k t ó r e j p r z e d m i o t e m m a b y ć w ł aś n i e t a r o z m o w a. Gdy<strong>by</strong> istniał jakiś Pan Bóg, i ten Pan Bóg sporządzał dla siebieprojekt – Jego projekt tak musiał<strong>by</strong> wyglądać. Był<strong>by</strong> tym i tylko tym – i <strong>by</strong>ł<strong>by</strong> raz <strong>na</strong> zawszedany. Był<strong>by</strong> to projekt jednostopniowy: perpetuum mobile. Dość blisko tego wniosku osamoubóstwieniu współczesnego artysty z<strong>na</strong>jdował <strong>się</strong> Artur Sandauer, kiedy, omawiającewolucję prozy <strong>na</strong>rracyjnej XX wieku, wprowadził termin „autotematyzm”.Artysta tworzy Boską Konstrukcję, wyposaża dzieło swe w Boskie prerogatywy – ale jeśliobdarzony jest <strong>na</strong>dto pewną otwartością, dociekliwością, pewnym „instynktem społecznym”,musi zrozumieć, że prerogatywy te obowiązują i rażą tylko <strong>na</strong> gruncie jego własnego dzieła;że obowiązują i rażą... w „języku”, gdyż właśnie tym, i tylko tym, <strong>by</strong>ła jego Konstrukcja.Krok poza, spojrzenie z zewnątrz – i Boska moc szybuje w pustkę. Okazuje <strong>się</strong> <strong>by</strong>ć tylko inną– i wielokroć kosztowniejszą – wersją błędnego estetyzmu. Staje <strong>się</strong> estetyzmem <strong>na</strong> wywrót.Michaił Bachtin określa konstrukcje takie mianem b ł ę d n e j n i e s k o ń c z o n o ś c i; totrafny termin. I tu, i tam, każdy element dzieła „odsyła” do innego elementu dzieła, każdyelement służy każdemu, lecz wszystkie te elementy razem wskazują tylko <strong>na</strong> siebie:„odsyłają” do wnętrza dzieła – dzieła sztuki czystej, albo do wnętrza myśli, którą artysta,tworząc to dzieło, stworzył – myśli pustej. I tu, i tam – w swej czystej sztuce albo w pustejwiedzy, w ostateczności własnego „stylu” albo w dowolnościach „języka” – artysta pozostajeniezwyciężony. W ten sposób niezwyciężony jak zapaśnik, który nie dopuszcza do zwarcia zprzeciwnikiem.Och tak, on wie dużo o „metajęzyku”, który jest warunkiem porozumienia, wie, <strong>co</strong> <strong>na</strong>temat „metajęzykowych funkcji literatury” ma mu do powiedzenia Roland Barthes i NowaKrytyka – tylko że on właśnie nie z<strong>na</strong>jduje powodu, dla którego miał<strong>by</strong> <strong>się</strong> z kimkolwiekporozumieć. Ma s p o s ó b, lecz nie ma p r z e d m i o t u porozumienia. Chciał siebiezrealizować w pełni, czy może w Pełni – lecz zrozumiał jej <strong>na</strong>zwy: błęd<strong>na</strong> poz<strong>na</strong>wczość,błędny estetyzm, błęd<strong>na</strong> nieskończoność. To pewne, że żad<strong>na</strong> twórczość nie o<strong>by</strong>wa <strong>się</strong> bezkosztów własnych, ale nie warto ponosić aż takich kosztów.Co mu pozostało? Może prze<strong>by</strong>ć w przeciwnym kierunku tę drogę, którą prze<strong>by</strong>li Kiryłow,Sade i inni demaskatorzy świata lichej wiary. Powinien w całości i do kresu zaaprobować ichdrogę po to, <strong>by</strong> ją prze<strong>by</strong>ć w kierunku przeciwnym; z<strong>by</strong>t daleko już zaszedł w swympragnieniu Boskości, a<strong>by</strong> móc skorzystać z pociech współczesnego humanizmu – któryaprobuje tych demaskatorów tylko częściowo i idzie wraz z nimi tylko do pewnego miejsca.Co mu pozostało? Pozostało mu <strong>na</strong>jprostsze odwołanie <strong>się</strong> do świata, pozostała mu – chęćpozostawienia w świecie własnego śladu.Nb. działanie, Czyn, skuteczność, chęć pozostawienia śladu nie <strong>by</strong>ły nigdy i nie mogą <strong>się</strong>stać same w sobie wartościami – ale zawsze <strong>by</strong>ły jedyną drogą do wartości; właśnie to mupozostało. Artysta który nędzę własnej Boskości zrozumiał, może <strong>by</strong>ć jedynie pomysłodawcąpomysłu, który spełnia <strong>się</strong>... pomysłem, który znowu spełnia <strong>się</strong>... pomysłem... Który spełnia<strong>się</strong> kaleko.Nb. to, <strong>co</strong> staje <strong>się</strong> Pełnią, ginie? Przypomi<strong>na</strong> <strong>się</strong> metempsychoza. Nb. tym „<strong>by</strong>tempełnym” chciała <strong>by</strong>ć moja czysta sztuka i pusta wiedza?„NIEPEŁNOŚĆ – PEŁNIA, oto klucz!Boże wielki! Ty jesteś Pełnią! Ale tamto piękniejsze od Ciebie i ja Ciebie wyrzekam <strong>się</strong>niniejszym” (Pornografia).Nb. tylko to, <strong>co</strong> niedosko<strong>na</strong>łe, może mieć ciąg dalszy? „Człowiek jest rozpięty pomiędzyBogiem i Młodym” (w Rozmowach). To, <strong>co</strong> w nim z Boga, chce trwać – ale tyIko to, <strong>co</strong> wnim młode i głupie, niekompletne, niedoko<strong>na</strong>ne, może go przedłużyć, więc trwanieumożliwia.82


Tu chcę zwrócić uwagę <strong>na</strong> ewolucję wszechobecnego wątku młodości w dzieleGombrowicza, <strong>na</strong> metamorfozy Młodego. We wczesnych utworach Młody to ten, który„podszyty dzieckiem”; Młody, „niedojrzały”. Młody z punktu widzenia czegoś, <strong>co</strong> go doistnienia powołało: „Oczy niebieskie po matce, nos ojca, podbródek typowy po Pifczyckich”(w Ferdydurke). Młody z punktu widzenia PEŁNI (tradycja, kulturowe dziedzictwo, ród,rodzi<strong>na</strong>), która go do istnienia powołała i która go, młodszego, przedrzeźnia. W utworachpóźniejszych Młody to ten, który niekompletny, NIEPEŁNY, więc szukający PEŁNI,szukający spełnienia. Młody z punktu widzenia czegoś, <strong>co</strong> za jego sprawą zostanie powołanedo istnienia – i dlatego Młody, że zostanie do istnienia powołane. Młody, czyli przyszły.Młody „bodaj z jakiejś konieczności służenia” (w Pornografii).Miejscem przełomowym twórczości Gombrowicza zdaje <strong>się</strong> <strong>by</strong>ć Ślub: Henryk wraca dodomu „dzieckiem swoich rodziców”, lecz w miarę <strong>na</strong>rastających rozczarowań... dojrzewa? –nie! pozostając niekompletnym, niedoko<strong>na</strong>nym, zaczy<strong>na</strong> działać. Podporządkowuje sobiepozostałe oso<strong>by</strong> dramatu, zmierza do określonych, zamierzonych przez siebie skutków: „TYMUSISZ SIĘ ZABIĆ, BO MNIE SIĘ TAK ZACHCIAŁO” – mówi do WładziaWERSALIKAMI. O tej zmianie kierunku kontaktów ze światem mówi także zakończenieopowiadania Bankiet, opowiadania pisanego w okresie pracy <strong>na</strong>d Ślubem i dziejącego <strong>się</strong> widentycznej scenerii: „SROMOTNA UCIECZKA KRÓLA STAJE SIĘ ATAKIEM JAKIMŚ ijuż nie wiadomo, czy to KRÓL UCIEKA, czy też KRÓL PĘDZI W PRZESTRZEŃ NACZELE BANKIETU!”. Twórczość, która <strong>by</strong>ła dotychczas skomplikowanym systememuników, zamienia <strong>się</strong> w ATAK (znowu te WERSALIKI!) – pozornie jednolita (wielukrytyków funduje swe a<strong>na</strong>lizy <strong>na</strong> tej jednolitości), rozpada <strong>się</strong> <strong>na</strong> dwa etapy. PEŁNIA –NIEPEŁNOŚĆ, oto klucze do nich.Większość wczesnych utworów Gombrowicza – Przygody, Zdarzenia <strong>na</strong> brygu Banbury,Ferdydurke, Trans–Atlantyk (wyjąwszy dramat Iwo<strong>na</strong>) – zamyka <strong>się</strong> bezkrwawo, „niczym <strong>się</strong>kończy”. Ślub i Pornografia kończą <strong>się</strong> zabójstwem – u wyjścia tych utworów jest krew; jestbezsporny, „zawiniony” przez <strong>na</strong>rratora i głównego bohatera, skutek. I chociaż nie wiadomoczemu zabójstwa te mają służyć, chociaż wyjście akcji jest <strong>na</strong>dal rozmazane – i może właśnieszczególnie dlatego – ta bezspor<strong>na</strong> skuteczność działań bohaterów jest z<strong>na</strong>mien<strong>na</strong>. Krew jestoczywiście, jak <strong>się</strong> domyślamy, tylko metaforycznym i bardzo widowiskowym <strong>na</strong>zwaniemskutku (takim językiem posługuje <strong>się</strong> przecież sztuka!) – ale może <strong>by</strong>ć także <strong>na</strong>zwaniemprawdy bardziej kłopotliwej: ponieważ przemoc jest jedyną rękojmią, jedyną rzeczywistościąstojącą za dowolnościami języka, jest czynnikiem determinującym każdy „język”. Niejasne?Może i lepiej. Może nie zawsze trzeba powiedzieć wszystko. Tyle: ta krew musi <strong>by</strong>ć takżerozumia<strong>na</strong> jako ostrzeżenie, samoostrzeżenie.Bo tylko to, <strong>co</strong> w człowieku niekompletne i niedosko<strong>na</strong>łe, może go przedłużyć i zmierzaku pozostawieniu śladu. Tak; lecz właśnie dlatego wszystko, <strong>co</strong> zamierzył, spełnia <strong>się</strong> kalekoi och, jakże często spełnia <strong>się</strong> opacznie! Artysta – ten zawsze szczególny przypadekwysilonego człowieczeństwa – powinien o tym wiedzieć. Spełnia <strong>się</strong> kaleko lub opacznie –ponieważ spełnia <strong>się</strong> w innych i może <strong>się</strong> spełnić tylko poprzez innych. I zawsze poprzezMłodych.Więc jeśli chcę, że<strong>by</strong> ta zabawa „w podaj dalej” – ta zabawa, która jest moim życiem – niezakończyła <strong>się</strong> obcym mi grymasem, muszę nieustannie sporządzać przypisy do swegohipotetycznego trwania w innych. Muszę <strong>się</strong> stać swoim własnym krytykiem, teoretykiem,ideologiem, prorokiem... kim jeszcze? Muszę nieustannie sporządzać projekty dla siebie,projekty własnego śladu. A każdy taki projekt, biorąc pod uwagę społeczny sposób jegospełnienia, jest już projektem społecznym.Nikt, sądzę, nie rozstrzygnie, ile Gombrowicz zawdzięcza swej pracy dramaturga. Moż<strong>na</strong>zaryzykować stwierdzenie, że pisanie dramatów <strong>by</strong>ło dla niego nie tylko przygodą literacką,83


poz<strong>na</strong>waniem nowego gatunku artystycznego, lecz wypływało także z wewnętrznychkonieczności jego myślenia.Dramat jest <strong>na</strong>jprostszym modelem ludzkiego życia; jest modelem ludzkiego życia,ponieważ projektuje działanie. Formułuje przecież zawsze cele, które mają zostaćzrealizowane poza rzeczywistością samego dramatu i które mają zostać zrealizowanespołecznie.Dramat jest projektem, który ma <strong>by</strong>ć realizowany <strong>na</strong> scenie. Nadawca–autor tworzy dzieło,które trafia do reżysera–odbiorcy. Odbiorca–reżyser staje <strong>się</strong> <strong>na</strong>dawcą, tworzy dzieło teatralne– i ono dopiero... nie, jeszcze nie. Reżyser, twórca dzieła teatralnego, musi je <strong>na</strong>jpierw takzaprojektować, że<strong>by</strong> stwarzało możliwości <strong>na</strong>dawcze odbior<strong>co</strong>m–aktorom. Tylko taki reżyserjest przecież „dobrym reżyserem”, który „umie aktora poprowadzić”, umie wykorzystać jegozdolności twórcze; który umie sprawić, że aktor stanie <strong>się</strong> <strong>na</strong>dawcą. A tym łatwiej dobremureżyserowi to przychodzi, im w wystawianym dramacie „lepiej są <strong>na</strong>pisane role” – im lepszemożliwości <strong>na</strong>dawcze stwarza aktorom dany dramat (praktycy teatru z<strong>na</strong>ją dramaty–samograje i dramaty niesceniczne).Dzieło teatralne, które nie daje aktorom możliwości twórczego wyżycia <strong>się</strong>, jest zazwyczajdziełem martwym. Z winy reżysera lub z winy dramaturga dzieło takie nie dotrze dowidowni. Ale <strong>na</strong>wet <strong>na</strong>jgorszy dramaturg, pisząc swój <strong>na</strong>jgorszy dramat – lecz marząc owystawieniu go <strong>na</strong> scenie – stwarza p r o j e k t p r z y n a j m n i e j d w u s t o p n i o w y.Czy rozumiecie radość towarzyszącą powstawaniu takich projektów? Czy wiecie już, żedramaty powstają i będą powstawać – <strong>na</strong>wet w czasach, gdy teatr uparcie powtarza, że ich niepotrzebuje?Pisanie dramatu to przedsmak tego, <strong>co</strong> w każdym życiu ludzkim jest – czy ja wiem –„demiurgiczne”, „demoniczne”. Dramat, wystawiony w teatrze, jest już spełnieniem – jestjednym z tych niewielu przypadków, kiedy człowiek widzi swój pomysł (swój projekt)odciśnięty <strong>na</strong>tychmiast i bezpośrednio w ludziach: w aktorach. Oczywiście pisarz chce, że<strong>by</strong>to <strong>by</strong>ł „pomysł dobry” – to z<strong>na</strong>czy: zaakceptowany przez widzów; taki pomysł, który odciśnie<strong>się</strong> także w ludziach <strong>na</strong> widowni. Sporządza projekt dwustopniowy – lecz marzy już ostopniach dalszych. Łowi uchem oklaski, ukradkiem zerka <strong>na</strong> twarze – chce, że<strong>by</strong> gochwalono. Lecz chciał<strong>by</strong>, że<strong>by</strong> chwalono go za j e g o pomysł, chce odcisnąć w ludziachślad własny. Dlatego sporządza podpórki dla siebie – przypisy do swego hipotetycznegotrwania. Tym <strong>na</strong>jczęściej sporządzanym przypisem są wyczerpujące didaskalia. Jakże jed<strong>na</strong>k,niestety, często przez reżysera pomijane!Słowa dramaturga – i te, które padają <strong>na</strong> scenie, i te, które stanowią do sceny komentarz; ite, które stanowią komentarz do komentarza – zawsze mogą <strong>by</strong>ć zlekceważone. Naprawdępewni swego trwania w teatrze są tylko ci, którzy potrafili stworzyć dla siebie azyl pozasłowem. Naprawdę pewni są tylko autorzy „samograjów” – od Moliera, Geneta do Fleursa iCaillaveta. Ci, którzy wypowiadają <strong>się</strong> poprzez z<strong>na</strong>komite i nowe sytuacje dramatyczne –ścisłe jak obręcz i przestronne zarazem. Nie ci, którzy podsuwają piękne słowa... Tylko ci wteatrze mogą trwać, którzy stwarzają aktorom atrakcyjne i nowe sytuacje <strong>na</strong>dawcze.Lecz <strong>na</strong>wet oni, autorzy „samograjów”, nie są wolni od dalszych pytań. Cóż z tego, że mójdramat wystawiony będzie, kiedy mnie już nie będzie; cóż z tego, że dzięki mnie jacyś ludziewyhasają <strong>się</strong> <strong>na</strong> scenie – jeśli ich harce nie zostaną przyjęte przez widzów? Ale dajmy <strong>na</strong> to,że zostaną przyjęte – że widzowie dzięki mnie wzruszą <strong>się</strong> lub uśmieją. W jaki sposóbzostaną przyjęte? Widzowie wzruszą <strong>się</strong> lub uśmieją, a po przyjściu do domu <strong>na</strong>jpewniejzapomną: nie pozostawię w nich śladu. To przykre. To przykre, bo ja nie jestem aż takbezinteresowny – brzydzi mnie każda praca nieskutecz<strong>na</strong>, wykonywa<strong>na</strong> <strong>na</strong> próżno.Pisarz nie jest „bezinteresownym pra<strong>co</strong>wnikiem” – więc prorokuje dalej. Widzowiewzruszą <strong>się</strong> lub uśmieją, a po przyjściu do domu zapomną; zapomną wszyscy – może zwyjątkiem kogoś jednego, kogo „sztuka moja wzbogaci”. „Wzbogaci” – czyli stworzy mu84


nie<strong>co</strong> lepsze możliwości <strong>na</strong>dawcze. Ten jeden <strong>na</strong>jpewniej zostanie artystą – i ja w jego sztuce(także) trwać mogę. Np. mogę współstworzyć nowy kierunek artystyczny – i tego powinno mi<strong>by</strong>ć dość. Nie, nie dość! W żadnym wypadku ta droga sztuki nie może <strong>by</strong>ć uz<strong>na</strong><strong>na</strong> zazwycięstwo – ponieważ nić mojego trwania, zawiąza<strong>na</strong> w ten sposób, w każdej chwili może<strong>się</strong> zerwać. Wystarczy przyjąć, że ten jeden zagubi <strong>się</strong> <strong>na</strong> manowcach błędnego estetyzmu lubbłędnej nieskończoności – i oto zginąłem: z<strong>na</strong>lazłem <strong>się</strong> z moim całożyciowym wysiłkiem wsytuacji człowieka, który dźwigał kamienie w Oświęcimiu. Och pewnie, może <strong>się</strong> zdarzyć;może <strong>się</strong> zdarzyć jeszcze mniej – ale to przecież nie jest n a t u r a 1 n e!A zatem pomówmy o „<strong>na</strong>turalnym” dążeniu sztuki. W przyrodzie <strong>na</strong>turalne jest to, <strong>co</strong> żyje,i to, <strong>co</strong> ginie; ale w działaniach ludzkich 1 u d z k i e jest tylko to, <strong>co</strong> służy życiu. Warto mirodzić tylko takie myś1i, takie dzieła, które życiu posłużą. Warto mi w teatrze mówić tylko to,<strong>co</strong> ludzie po przyjściu do domów podejmą i rozwiną; nie to – <strong>co</strong> po przyjściu do domówzapomną. A zatem staram <strong>się</strong> wiedzieć, jakie myśli ludzie zechcą podjąć i rozwinąć, a jakich– podjąć i rozwinąć nie zechcą. Ubiegam ich gusty, staram <strong>się</strong> mówić im to, czego jeszcze niez<strong>na</strong>ją, lecz <strong>na</strong> <strong>co</strong> właśnie czekali. Muszę przewidywać; tak przewidując, określam warunkiprzyszłego życia i tym samym przyczyniam <strong>się</strong> do powstania nowej sytuacji <strong>na</strong>dawczejspołeczeństwa. Do powstania nowej sytuacji <strong>na</strong>dawczej, <strong>na</strong> którą ludzie czekają zawsze – a wczasach, kiedy sztuka „mierzy <strong>na</strong> Par<strong>na</strong>s”, czekają szczególnie niecierpliwie.Sytuacja <strong>na</strong>dawcza, stworzo<strong>na</strong> przeze mnie aktorom, o której myślałem dotychczas jako ocelu działań dramaturga, jest tylko jednym ze środków, które umożliwiają mi osiągnięciejedynego celu, do którego zmierzam. Tylko wtedy mogę <strong>by</strong>ć pewny swego trwania, jeśliutrafię w przyszłą sytuację <strong>na</strong>dawczą społeczeństwa, jeśli ułatwię inkubację tej przyszłejsytuacji <strong>na</strong>dawczej; jeśli – mówiąc nie<strong>co</strong> patetycznie – potrafię służyć przyszłemu życiu.Głoszę <strong>na</strong>dejście Człowieka „imieniem czterdzieści i cztery”, ale On pojawić <strong>się</strong> możetylko w określonej sytuacji, określonym, innym niż dzisiejsze, społeczeństwie. O którymmuszę <strong><strong>co</strong>ś</strong> wiedzieć; które muszę sobie wyobrazić. Mówiłem: muszę sporządzać dla siebieprojekty społeczne. A każdy taki projekt implikuje jakieś idealne społeczeństwo przyszłości!O s o b o w o ś ć w ł a s n ą m o g ę n a r z u c i ć l u d z i o m t y l k o w f o r m i e pr o j e k t u i d e a l n e g o s p o ł e c z e ń s t w a; nigdy – jako Proteuszową zdolnośćprzemiany; nigdy – jako bezinteresowną grę; nigdy – jako kalejdoskop. I jeśli chcecie, w tymstwierdzeniu zamyka <strong>się</strong> nędza i wielkość każdego życia ludzkiego. Nie jestem„bezinteresownym pra<strong>co</strong>wnikiem” – więc zawsze interesują mnie o s t a t e c z n eimplikacje tego, <strong>co</strong> stworzyłem. I chroń <strong>na</strong>s, Boże, przed „bezinteresownymi pra<strong>co</strong>wnikami”.Wszystko to nie jest tak bardzo nowe. Badacze od daw<strong>na</strong> wiedzieli o funkcjachinterwencyjnych czy apelatywnych literatury, badali nie samo dzieło, lecz to, <strong>co</strong> ono chceprzekazać czytelnikom. Nowe kierunki w <strong>na</strong>uce o literaturze również starają <strong>się</strong> uwzględnić tęsytuację artysty–człowieka – zajmują <strong>się</strong> <strong>co</strong>raz wnikliwiej „strategią przekazu”. Ale, zajmując<strong>się</strong> „strategią przekazu”, zostawiają w domyśle jakąś resztę – <strong><strong>co</strong>ś</strong>, o miało zostać przekazane:„treść”, „istotę” przekazu. W odczuciu artysty nie ma tej reszty; tej prawdy czy Prawdy, czySprawy, której dzieło miało posłużyć. Jego dzieło wyraża tylko chęć trwania – wszystkieprawdy czy Prawdy, czy Sprawy, które pisarz zgrabnie zamyka w słowa, są wobec tej chęciwtórne. Dla obserwatora z zewnątrz dzieło rozpada <strong>się</strong> <strong>na</strong> c o i j a k; <strong>na</strong> treść i <strong>na</strong> strategiępodania treści – i dlatego zawsze będzie skłonny do wikłania <strong>się</strong> w zastawione przez autorapułapki; i dlatego zawsze w <strong>końcu</strong> uwierzy w to, <strong>co</strong> mu autor do wierzenia podał. Dla pisarzawłasne dzieło jest w całości jednolitym, choć niekiedy bardzo skomplikowanym, <strong>na</strong>rzędziemwłasnej chęci trwania. Jestem człowiekiem, a zatem: nie chcę umrzeć – oto „istota” mojego„przekazu”.We wszystkich swych poczy<strong>na</strong>niach twórczych jestem egoistą – a o tym, <strong>co</strong> warty jest mójegoizm, zadecyduje przyszłość. Mój egoizm warty jest tyle, ile warty jest stworzony przezemnie projekt idealnego społeczeństwa, społeczeństwa przyszłości. I jeśli chcecie, dotyczy to85


każdego egoizmu: każdego działania, jakie ludzie świadomie podejmują. I jeśli chcecie, jestto w y ł ą c z n i e l u d z k a p o s t a ć p r z e j a w i a n i a s i ę i n s t y n k t u s a m oz a c h o w a w c z e g o. Artysta – ten zawsze szczególny przypadek wysilonegoczłowieczeństwa – doświadcza jej w całym bezwstydzie.Uprawia sztukę słowa, lecz obok niej – i często poza nią – sporządza w swym dzieleprojekt owego hipotetycznego społeczeństwa, które słowo jego podejmie. Ma jakąś wizjęspołeczności, pośród której dzieło jego rozkwitnie i będzie trwało. I tyle tylko. Wystarczyprzecież działać jedynie w służbie własnego dzieła, że<strong>by</strong> stać <strong>się</strong> rzecznikiem określonejsytuacji społecznej – sytuacji, w której to dzieło zostanie powszechnie przyjęte. Odeklamatorzy! Co pełną gębę macie moralności i odpowiedzialności, i altruistycznychobietnic – „literaci”, frazesowicze – cóż wiecie o <strong>na</strong>dziei? Jest tylko jed<strong>na</strong> droga <strong>na</strong>dziei,jedno wyjście z aktywizmu, z filozofii akcjonistycznej, której nie mogłem nie przyjąć. J e ś li d o b r z e ż y c z ę s w e m u d z i e ł u , m u s z ę d o b r z e ż y c z y ć p r z y s z ły m p o k o 1 e n i o m – i to jest gwarantem wciąż wstępującej drogi gatunku. Jeśli jestemartystą świadomym, w swoim własnym (małym?) interesie muszę z<strong>na</strong>leźć <strong>się</strong> w awangardziedziejów, będę budował – dla siebie! – idealne społeczeństwo przyszłości.Czy będę budował z powodzeniem, to już in<strong>na</strong> sprawa.Mówmy jed<strong>na</strong>k o dziełach wielkich. W każdym z nich moż<strong>na</strong> wyłuskać projekt idealnegospołeczeństwa. To „Jeruzalem świętego Ja<strong>na</strong>”, o którym mówi Bukary w SamueluZborowskim – to „Jeruzalem”, które niewyraźnie majaczy w dziele, lecz które ma zostaćwzniesione poza dziełem. I <strong>co</strong> ciekawsze – niekiedy zostaje wzniesione. O dziełachRabelais'go, Szekspira, Racine'a dziś mówimy ba<strong>na</strong>ły – mówimy o rozpadzie średniowiecza irodzącym <strong>się</strong> światopoglądzie humanistycznym. Mówimy ba<strong>na</strong>ły – ponieważ tenświatopogląd stał <strong>się</strong> faktem społecznym. Ale przecież nie <strong>by</strong>ł nim w momencie, kiedy dziełate pisano! Co ciekawsze – dopuszczamy <strong>na</strong>wet możliwość, że one do powstania faktuspołecznego <strong>się</strong> przyczyniły. Lecz kiedy tę samą możliwość odnosimy do dzieł sobiewspółczesnych, sprawa wydaje <strong>się</strong> dziwacz<strong>na</strong>, niesmacz<strong>na</strong>, „groź<strong>na</strong>” – i wysocenieprawdopodob<strong>na</strong>. Czynimy <strong>co</strong> <strong>na</strong>jwyżej pewien wyjątek dla „dzieł zaangażowanych” –„zaangażowanych po stronie”; dla dzieł, które (w dobrej lub niedobrej wierze) przechwytująjuż istniejące projekty idealnych społeczeństw, i te projekty, wielosłowne i formułowane „<strong>na</strong>czysto”, zawsze szlachetne i zawsze czytelne, podają za własne. Cóż zatem wiemy o sztuce?„Ten nowy świat, który ujawnia <strong>się</strong> tutaj, nie jest z góry wiadomy, <strong>na</strong>wet autorowi, dramatjest jedynie próbą artystycznego dotarcia do rzeczywistości, którą kryje Przyszłość. To sen oepoce, wyrażający męczarnie <strong>na</strong>szej współczesności, ale też sen wyprzedzający epokę,usiłujący odgadnąć...” (Dziennik 1953–1956).Autor formułuje swój projekt „<strong>na</strong> brudno” bo sam dobrze go nie z<strong>na</strong>; lecz <strong>na</strong>wet temiejsca, które jemu rysują <strong>się</strong> wyraźniej, usiłuje ukryć. Nie chce, że<strong>by</strong> go łapano za słowa.„Ten nowy świat”, który literatura przeczuwa, nie powinien stać <strong>się</strong> przedmiotem krytykidzisiaj. Istotną cechą konstrukcji <strong>na</strong>rzędzia literackiego jest jego umkliwość, unikowość.Literatura ugi<strong>na</strong> <strong>się</strong>; ustępuje przed splotem zawsze nieprzewidzianych warunków, przedzarzutami Przyszłości, których przecież nie umie ubiec. Są to elementarne zasady gry<strong>na</strong>dawczej – warto jed<strong>na</strong>k o nich współczesnym przypomnieć. Ale jest jeszcze jeden powód„niejasności” – powiedział<strong>by</strong>m: konstytutywny – o którym trzeba powiedzieć <strong>na</strong>jpierw.Z<strong>na</strong>mienne, że cytowany fragment Dziennika stanowi komentarz autora do jego własnegoutworu, i z<strong>na</strong>mienne, że utworem tym jest dramat (Ślub). W dramacie (już choć<strong>by</strong> z uwagi <strong>na</strong>techniczne możliwości sceny, z uwagi <strong>na</strong> niemożność operowania makrocałościami, tłumem)z<strong>na</strong>cznie rzadziej mówi <strong>się</strong> o świecie expressis verbis, a częściej operuje <strong>się</strong> modelem,kilkuosobowym „przykładem”, „przypowieścią”; rzadziej niż w innych gatunkach literackichmówi <strong>się</strong> wprost, a częściej wypowiada <strong>się</strong>... czy ja wiem, za pomocą metafory, szyfru. W86


ogóle praca dramaturga (już choć<strong>by</strong> z uwagi <strong>na</strong> konieczność przekazania jej wyko<strong>na</strong>w<strong>co</strong>m –aktorom) w z<strong>na</strong>cznie mniejszym stopniu polega <strong>na</strong> konstruowaniu warstwy słownej, a wz<strong>na</strong>cznie większym stopniu <strong>na</strong> czymś, <strong>co</strong> przypomi<strong>na</strong> <strong>na</strong>kręcanie mechanizmu.Dramaturg wypowiada <strong>się</strong> pokazując ludzkie konflikty; a te oczywiście mogą <strong>by</strong>ćpochodną słów, ale mogą też słowo wyprzedzać. W tym drugim wypadku mógł<strong>by</strong> <strong>na</strong>wet daćsłowo w pacht wyko<strong>na</strong>w<strong>co</strong>m, pozostawić je wy<strong>na</strong>lazczości aktorów (przekonuje o tym np.„słowopęd<strong>na</strong>” intryga <strong>co</strong>mmedii dell arte, np. „słowo–pędny”, uniwersalny konflikt sceny iwidowni w Młodym Teatrze lat 60–tych i 70–tych, który umożliwiał wyko<strong>na</strong>w<strong>co</strong>m „pisanie<strong>na</strong> scenie”). Dramaturg wypowiada <strong>się</strong> nie poprzez przede wszystkim słowo, lecz przedewszystkim – poprzez sytuacje dramatyczne. A te dzieją <strong>się</strong> często zamiast słowa (akcjapantomimicz<strong>na</strong>), poza słowem (np. „z<strong>na</strong>czące pauzy”; np. „wzajemne spojrzenie” wsytuacjach dramatycznych tworzonych przez Geneta), przeciw słowu (kiedy „gest słowukłamie”, kiedy sytuacja kłamie słowu). Dobrze zbudowa<strong>na</strong> sytuacja dramatycz<strong>na</strong> może <strong>się</strong>oczywiście posłużyć również szermierką słowną, ale w istocie swej jest zawsze – <strong>by</strong>sparafrazować Pornografię – „wybuchem niemym, z cichą treścią niez<strong>na</strong>ną, dyskretną,skwapliwą”.Np. Murzyni stają <strong>na</strong>przeciw Białych ubranych „w białe maski <strong>na</strong>łożone tak, że wokółkażdej widzi <strong>się</strong> szeroki pas czarnej skóry” – to wszystko: <strong>na</strong> tym wzajemnym,demaskującym spojrzeniu zasadza <strong>się</strong> sytuacja dramatycz<strong>na</strong> w utworach Geneta. Dramat jestjuż w tym staniu <strong>na</strong>przeciw siebie.Np. bal, bankiet, cercle, biesiada, uczta; i ten jeden (<strong>na</strong>rrator, główny bohater), <strong>na</strong>leżący dotowarzystwa, z<strong>na</strong>jdujący <strong>się</strong> w kręgu, lecz muszący ten krąg rozbić – oto sytuacjadramatycz<strong>na</strong>, stworzo<strong>na</strong> przez Gombrowicza.Dobrze zbudowa<strong>na</strong> sytuacja dramatycz<strong>na</strong> jest tym czynnikiem, który utwór uorganizowuje– <strong>na</strong> niej wszystkie działania bohaterów, a także ich myśli, ich prawdy, ich słowa są rozpięte.Dobrze zbudowa<strong>na</strong> sytuacja dramatycz<strong>na</strong> zawsze słowo wyprzedza – także w tym sensie, żetylko wtedy, gdy aktorzy zrozumieją sytuację dramatyczną, będą wiedzieli, <strong>co</strong> i jak mająmówić. Sytuacja dramatycz<strong>na</strong> jest czymś podobnym do mitu (który wyprzedza myślenie); domitu w rozez<strong>na</strong>niu współczesnych badaczy.Ale <strong>na</strong>leży, sądzę, rozróżnić operowanie starymi, dawno skatalogowanymi mitami odchęci stworzenia nowego mitu. Wyrażać siebie starymi mitami to to samo, <strong>co</strong> posługiwać <strong>się</strong>wysłużonymi sytuacjami dramatycznymi (przykład dramaturgii u<strong>na</strong>ocznia, jak często obapojęcia występują zamiennie). Z<strong>na</strong>leźć nowy mit – to z<strong>na</strong>czy: z<strong>na</strong>leźć nowy kształt, kształtprzyszłego myślenia. A z<strong>na</strong>leźć – nową sytuację dramatyczną? No właśnie. Który zdramaturgów nie chciał<strong>by</strong> z<strong>na</strong>leźć nowej sytuacji dramatycznej! I który z artystów niemarzył<strong>by</strong> o kształcie przyszłego myślenia!Lecz udać może <strong>się</strong> to tylko tym, którzy mają odwagę zakwestionowania świata, w którymżyją, i prawd, w jakich zostali wychowani. Ci, którzy myślą zachowawczo, którzy starają <strong>się</strong>utwierdzić siebie w twardej wiedzy albo w starej wierze, zawsze w <strong>końcu</strong> – <strong>na</strong> przekór swymnowatorskim ambicjom – będą skazani <strong>na</strong> wysługiwanie <strong>się</strong> starymi („uwspółcześnionymi”)mitami, starymi („wypróbowanymi”) sytuacjami dramatycznymi. Dlaczego? Dlatego, że staremity (a także „wypróbowane” sytuacje dramatyczne) są „prawdziwe”, wyrażają prawdy oczłowieku. A tu idzie o odwagę stworzenia czegoś, <strong>co</strong> jest „prawdziwsze od prawdy”.(Bo: są fakty oczywiste, przed którymi ludzie <strong>się</strong> bronią – i takie fakty „<strong>by</strong>wajązapomi<strong>na</strong>ne”, stają <strong>się</strong> n i e z a i s t n i a ł e. I są fakty, które ludzie przyzywają – i takiefakty muszą <strong>się</strong> zjawić, chociaż są o b i e k t y w n i e n i e m o ż l i w e. Jeśli ludzie chcątego, każdy dowolnie nieprawdopodobny element może zostać włączony w obręb zbiorowejświadomości. Jeśli nie chcą – <strong>na</strong>wet „oczywiste” i „rzeczywiste” elementy <strong>by</strong>wają usuwanepoza zbiorową świadomość. W tym procesie formowania i formułowania świadomościzbiorowej ludzkość jest wszechmoc<strong>na</strong>: zbiorowy szaleniec, który „sprawia” tylko to, w <strong>co</strong>87


chce wierzyć. Owszem, zrozumiały niekiedy w p o r z ą d k u t w a r d e j w i e d z y, a<strong>na</strong>wet poprzez prognozy <strong>na</strong>ukowe; ale <strong>na</strong>jpełniej dający <strong>się</strong> zrozumieć w p o r z ą d k u u r oj e ń, np. przy pomocy dowcipów o wariatach).(Nb. O czym to świadczy? Przecież nie o przewadze ducha <strong>na</strong>d materią, tylko o przewadzeducha <strong>na</strong>d duchem. O przewadze woli – „zbiorowego chcenia”, „ideologij”, „wishfulthinking” – <strong>na</strong>d „obiektywnymi ustaleniami”; o przewadze <strong>na</strong>dziei <strong>na</strong>d <strong>na</strong>ukowądokumentacją).Trzeba zrozumieć, że <strong>na</strong>sze przeświadczenia, <strong>na</strong>sz sposób myślenia, <strong>na</strong>sze, współczesne<strong>na</strong>m, struktury kulturowe są takie, ale mogły<strong>by</strong> <strong>by</strong>ć inne. Nie każde inne – to wydaje <strong>się</strong>nieprawdopodobne, jesteśmy zdeterminowani biologią, a także warunkami kulturowymi,któreśmy już <strong>by</strong>li wytworzyli; które są w <strong>na</strong>s i które są <strong>na</strong>mi – lecz j a k i e ś i n n e. Tak – ztakiego dystansu, przyjąwszy takie założenie – artysta może patrzeć <strong>na</strong> kulturę. Tak oglądająckulturę, stara <strong>się</strong> niekiedy wyobrazić sobie te j a k i e ś i n n e jej struktury. Nie umie ichdookreślić – nie stać go <strong>na</strong> taką genialność, <strong>na</strong> taką genialność nie stać nikogo – a też i niechce ich dookreślać. Tak dookreślone, wyjawione dyskursywnym językiem, przyjęły<strong>by</strong>postać paranoiczną, odbiorca nie mógł<strong>by</strong> z nimi takimi <strong>na</strong>wiązać kontaktu. Czegóż więc chce,<strong>co</strong> robi? Przede wszystkim stara <strong>się</strong> zaintrygować ludzi i udzielić im swojej nieufności dotego, <strong>co</strong> ich otacza, a <strong>co</strong> mogło<strong>by</strong> <strong>by</strong>ć inne. Udzielić nieufności właśnie dlatego – że mogło<strong>by</strong><strong>by</strong>ć inne. Jego działalność jest intryganctwem w dziedzinie struktur kulturowych i zwraca <strong>się</strong>tylko do tych odbiorców, którzy dadzą <strong>się</strong> zaintrygować. Do tych odbiorców, którzy <strong>by</strong>li<strong>by</strong>skłonni choć<strong>by</strong> <strong>na</strong> chwilę podać w wątpliwość to wszystko, czym sami są. Z myślą o nich – opokrzywdzonych, o niepewnych, o niespełnionych – „<strong>na</strong>kręca swój mechanizm”, sporządzaswój, w miarę niejasny i w miarę lapidarny, kształt. Dla innych – dla tych, którzy stojąpewnie <strong>na</strong> gruncie danej im kultury – jest... no tak, jest idiotą. Oglądany przez nich, jestobiektywnie i <strong>na</strong>prawdę idiotą. Któremu przyszłość jakimś swoim fragmentem możeprzyz<strong>na</strong>ć rację. Albowiem jest idiotą, stoi <strong>na</strong> przeciwnym biegunie mądrości i prawdy – alejest idiotą, który poz<strong>na</strong>ł mechanizmy, jakimi rządzi <strong>się</strong> świadomość zbiorowa.Tak, tak, „człowiek myśli”, „człowiek rozstrzyga”, „człowiek myślą ujarzmiarzeczywistość” – i to wszystko <strong>na</strong>prawdę, cudzysłowy nie oz<strong>na</strong>czają ironii. Ale od czasu doczasu musi siebie samego ujarzmić. Po to, że<strong>by</strong> ujarzmić siebie, że<strong>by</strong> siebie <strong>na</strong> nowozdefiniować (jako jednostkę; jako grupę; jako płeć; jako klasę; jako <strong>na</strong>ród; jako ludzkość),posługuje <strong>się</strong> zawsze podobnym i zawsze „prymitywnym” knyfem. Obojętne, jak ten knyf<strong>na</strong>zwiemy, ponieważ i tak nie potrafimy go zrozumieć, rozez<strong>na</strong>ć. „Rozumiemy” tylko swojedawne, zużyte autodefinicje, tylko stare i już nieprzydatne sposo<strong>by</strong> samoujarzmienia; onestają <strong>się</strong> „prawdą” – są już częścią <strong>na</strong>szej rzeczywistości. Nowa autodefinicja wydaje <strong>się</strong>oczywista – więc może <strong>by</strong>ć nie dostrzega<strong>na</strong>. I jest nie dostrzega<strong>na</strong>, dlatego o niej mówię.Zdaniem większości współczesnych badaczy, mitologie <strong>się</strong> przeżyły, czyli – <strong>na</strong>leży jerozmontować, rozkręcić. Niech rozkręcają, niech produkują swoje wielosłownie logicznetraktaty, ale wiem, że im <strong>się</strong> to nie uda. Już dziś widzę to niewielkie koło, które ich myślzatoczy: człowiek wyzwolony, uwolniony od „Irratio”, od autorytetu – same przywileje. Apotem okaże <strong>się</strong>, że ma nie tylko przywileje, ale i obowiązki. I o<strong>by</strong> los dobry nie zmusił tychlogicznych myślicieli do roli działaczy – do egzekwowania obowiązków! O<strong>by</strong> los dobryzesłał <strong>na</strong>m jakiś łatwy, atrakcyjny, powszechnie przyswajalny stereotyp – łatwość,atrakcyjność, powszechność tego nowego stereotypu, j e g o s i ł a n i s z c z ą c a s t a r es t e r e o t y p y, może <strong>by</strong>ć właśnie tym, <strong>co</strong> <strong>na</strong>s uratuje. Przecież, <strong>na</strong> Boga, jestem artystą –więc będę <strong>się</strong> o to kusił! Po fizykach rozbijających atom, po biologach, odkrywcach koduDNA, artysta też chce zapukać do drzwi Stworzenia.Portret Guevary? Trzeba poszukiwać takiego „portretu Guevary”, który okaże <strong>się</strong>sprawniejszy od udokumentowanych diagnoz ekspertów wojny i komputerów sztabowych;który będzie „mądrzejszy” od tych portretów, jakie dotychczas oglądano. Stereotyp moż<strong>na</strong>88


poko<strong>na</strong>ć stereotypem, mit moż<strong>na</strong> zniszczyć nowym mitem, mitologię mitologią – niestetyalbo <strong>na</strong> szczęście: tak działa człowiek. Ci logiczni myśliciele już prawie sami o tym wiedzą i<strong>na</strong>jbliżsi skutecznemu działaniu – <strong>na</strong>jwierniejsi powołaniu swemu – są wtedy, kiedy „mówiąobrazowo”, kiedy zestawiają swe ryzykowne mozaiki, swe „strukturalistyczne” a<strong>na</strong>logie.Wiedzą? To, <strong>co</strong> decyduje o postępowaniu człowieka, <strong>co</strong> wyz<strong>na</strong>cza przestrzeń ludzkich celów,nie leży w sferze dyskursu: czy daje <strong>się</strong> męczyć za Chrystusa, czy daje <strong>się</strong> męczyć za Naród,czy kupuje pastę do zębów. Więc ja nie chcę (że<strong>by</strong> już <strong>by</strong>ło jasno), ja też nie chcę męczyć <strong>się</strong>za Chrystusa, męczyć <strong>się</strong> za Nibelungów, za Dziady, nie po to piszę, że<strong>by</strong> komuś oliwić brońalbo ostrzyć szablę. Nie chcę <strong>by</strong>ć również <strong>na</strong>mawiany <strong>na</strong> pastę do zębów. I właśnie dlategoprzyglądam <strong>się</strong> postępowaniu dramaturga.Dramaturgowi dane jest bezpośrednie rozumienie zjawiska uległości myśli i semantycznejpodrzędności słowa. „Nakręcając swój mechanizm” może, lecz nie musi, posłużyć <strong>się</strong>słowem. Choć przecie dla jego „przechowania”, z uwagi <strong>na</strong> technikę zapisu, w pewnymstopniu słowem <strong>się</strong> posługuje. „Chciał<strong>by</strong>m wiedzieć, jaki jest właściwie za<strong>się</strong>g słów? / Jakijest mój za<strong>się</strong>g?” – pyta Henryk w Ślubie. Lecz Henryk <strong>się</strong> pomylił; to, czego dokonuje wŚlubie, wskazuje, że nie o za<strong>się</strong>g słów mu idzie. Dramaturgowi da<strong>na</strong> jest od razu – niejako zadarmo – ta wiedza, do której prorocy, buntownicy, wieszcze dochodzą tylko niekiedy idochodzą stopniowo, w wyniku przykrych rozczarowań. Ta wiedza, o której wprawdziepra<strong>co</strong>wnicy słowa marzą, lecz którą dzisiaj posiedli praktycznie jedynie technicy reklamy ipropagandy.„Trzeba z<strong>na</strong>ć starą k... wie pan o kim myślę? [...] Jeśli O<strong>na</strong> <strong>na</strong>ciśnie z boku czymś takimniespodziewanym, nie trzeba protestować, opierać <strong>się</strong>, trzeba posłusznie, potulnie zastosować<strong>się</strong>, f a i r e b o n n e m i n e. . . ale wewnętrznie nie popuszczać, nie trzeba tracić z oczu <strong>na</strong> s z e g o celu, w ten sposób a<strong>by</strong> O<strong>na</strong> wiedziała, że jed<strong>na</strong>k mamy inny, w ł a s n y cel. O<strong>na</strong><strong>by</strong>wa z początku w swoich interwencjach b. stanowcza, zdecydowa<strong>na</strong> etc. ale potem przestajeją to interesować, folguje i wtedy moż<strong>na</strong> po kryjomu wrócić do własnej roboty i <strong>na</strong>wet wtedymoż<strong>na</strong> liczyć <strong>na</strong> pobłażliwość...” (Pornografia).Wie pan, o kim myślę? R z e c z y w i s t o ś ć . Stosunki dramaturga z rzeczywistością sązresztą od samego początku bardzo nieproste. Dramaturg, który chciał<strong>by</strong> in crudo <strong>na</strong> sceniepokazać świat – zgoda: pokazać in crudo swoją wiedzę o świecie – musiał<strong>by</strong> mieć za scenęcały świat. Choć przecie w swych esejach, dziennikach, wyz<strong>na</strong>niach może pisać „o całymświecie”. Dramaturg z konieczności posługuje <strong>się</strong> paralelą, a<strong>na</strong>logią. Musi zrozumieć świat,musi doko<strong>na</strong>ć <strong>na</strong> potrzebę własnej sztuki podstawowego rozstrzygnięcia ontologicznego –lecz buduje sytuacje do tego świata symetryczne. W Ferdydurke: „Zasadą jest tu pew<strong>na</strong>a<strong>na</strong>logia i dlatego będę działał nie tyle logicznie ile a<strong>na</strong>logicznie”. Słowo to dziedzi<strong>na</strong>logiczności; słowa przylegają do myśli, lecz nie przylegają do świata.Dramaturg musi operować podobieństwami struktur i kształtów, bardzo rzadko korzysta zluksusu mówienia wprost. Każde słowo przez niego zapisane, każdy zaprojektowany przezniego gest czy obraz „dzieją <strong>się</strong>” <strong>na</strong> dwóch płaszczyz<strong>na</strong>ch: odnoszą <strong>się</strong> do tego, <strong>co</strong> ma dziać<strong>się</strong> <strong>na</strong> scenie, i odnoszą <strong>się</strong> do jego wiedzy o świecie. Prawdy, które wyraża dramaturg, są zkonieczności „zaszyfrowane”. Muszą bowiem posłużyć „życiu scenicznemu”, scenie – imuszą służyć temu, <strong>co</strong> autor chciał opowiedzieć aktorom i widzom o życiu poza sceną, ożyciu. Cała bieda z tym, że im lepiej dany element służy „życiu scenicznemu”, im zupełniejwchodzi w „porządek estetyczny sztuki”, tym zarazem trudniejszy jest do rozszyfrowania.Jeszcze raz Ferdydurke: „Sytuacja <strong>by</strong>ła symetrycz<strong>na</strong> i w tym zawierała <strong>się</strong> jej moc, lecz takżejej słabość”.Oto problem, z którym zmaga <strong>się</strong> dramaturg: tylko „dobry dramat” zostanie <strong>na</strong> sceniewystawiony; ale tylko to w dramacie jest dla autora ważne, <strong>co</strong> widzowie i aktorzy wyniosą zniego w swoje życie poza sceną. Problem: c z y i n a i 1 e jego „dobry dramat” okaże <strong>się</strong>89


także „dramatem skutecznym”. Problem dotyczący przecież każdej sztuki, która <strong>na</strong> to mianozasługuje; tyle tylko, że dramaturg zmaga <strong>się</strong> z nim jako z czymś dotykalnym, twardym,dalekim od abstrakcji. On jeden jest <strong>na</strong>jbliższy poz<strong>na</strong>nia przedsłownej, obrazowo–słownej<strong>na</strong>tury myślenia.Dramaturg pokonuje bowiem pewien próg, którego inni artyści pokonywać nie muszą.Pisząc dramat w celu wystawienia go <strong>na</strong> scenie, t w o r z y d z i e ł o, k t ó r e g o j e s z c ze n i e t w o r z y. Dramaturg ś n i dzieło (tak jak Henryk „śni” w Ślubie). Jego opowieśćnie rozwija <strong>się</strong> linearnie, przy wszystkich pozorach składności nie jest przyczynowopowiąza<strong>na</strong>. N i e j e s t l i n e a r y z a c j ą g o t o w e j s t r u k t u r y – ponieważstruktura taka nie istnieje; owszem, powstała<strong>by</strong>, gdy<strong>by</strong> spełniły <strong>się</strong> oczekiwania dramaturga,gdy<strong>by</strong> dramat został <strong>na</strong> scenie wystawiony. Ale „<strong>na</strong> razie” jego opowieść nie jest logicz<strong>na</strong>.„Na razie” między tą opowieścią a oczekiwanym skutkiem (dziełem teatralnym) zachodzitylko jakaś paradoksal<strong>na</strong> a<strong>na</strong>logia.Po to, że<strong>by</strong> mój dramat <strong>by</strong>ł warty wystawienia <strong>na</strong> scenie, muszę zaproponować aktoromdobrą sytuację <strong>na</strong>dawczą, muszę im stworzyć jakąś atrakcyjną i nową sytuację dramatyczną.Bo tylko wtedy zechcą mój dramat wystawić. A zatem wypowiadam <strong>się</strong> nie tyle poprzezmyśli i słowa, <strong>co</strong> poprzez tę sytuację. Która jeszcze „nie z<strong>na</strong>czy”?... nie w pełni „z<strong>na</strong>czy”?Przecież to reżyser i aktorzy mają dopiero wnieść w nią swoje życie, swoje doświadczenie!Oczywiście przesadzam, bo dramat służy także do czytania. Ale to pewne, że dobry dramat tojest dramat taki, który – uwaga! – „wzbogaca <strong>się</strong> <strong>na</strong> scenie o nowe z<strong>na</strong>czenia”. A zatem –tworzę konstrukcję, która ma <strong>się</strong> dopiero z<strong>na</strong>czeniem wypełnić!I tak poz<strong>na</strong>ne przeze mnie zasady porozumienia, przekazywania informacji przestają miwystarczać. Jak każdy człowiek, chciał<strong>by</strong>m móc porozumiewać <strong>się</strong> z ludźmi „myśl w myśl”,„słowo w słowo”, „usta w usta” – lecz jako dramaturg wyrażam siebie za pomocą sytuacyjdramatycznych. Między sytuacją dramatyczną a tym, <strong>co</strong> chcę powiedzieć ludziom; międzysytuacją <strong>na</strong>dawczą, którą stworzyłem aktorom, a nową sytuacją <strong>na</strong>dawczą, którą chcęstworzyć społeczeństwu, „<strong>na</strong> razie” zachodzi tylko jakieś paradoksalne podobieństwo. „Narazie” oba te człony są wzajemnie niezbieżne. Jakich zasadzek, jakich ogniw pośrednichmusiał<strong>by</strong>m użyć, że<strong>by</strong> je z sobą połączyć? Ja przecież tylko śnię Przyszłość. Jakaż to chytrośćmogła<strong>by</strong> sprawić, że<strong>by</strong> z mojego snu wybiegła iskra? Szkoda, że Nowa Krytyka z RolandemBarthesem nie musiała odpowiadać <strong>na</strong> moje pytania.Budują mi pomnik – piramidę. Od dołu ku górze układają warstwami wszystkie„z<strong>na</strong>czące” elementy mego dzieła. Układają różnie te warstwy i te elementy i różnie je<strong>na</strong>zywają, ale zawsze idzie im o to – od z<strong>na</strong>czeń <strong>na</strong>jprostszych (?), (od poziomów <strong>na</strong>rracji<strong>na</strong>jniższych?) do z<strong>na</strong>czeń <strong>na</strong>jbardziej skomplikowanych (<strong>na</strong>jbardziej kompletnych?), do<strong>na</strong>jwyższej pozycji stylistycznej?, <strong>na</strong>jwyższej instancji myślowej?, czyli tam, gdzie tylko JaMówię (Ja–w–Dziele?) – i wyżej jeszcze, gdzie Prawda Wyższa, <strong>na</strong>wet Mnie nie z<strong>na</strong><strong>na</strong> (choći Moim głosem wyrażo<strong>na</strong>); Mnie nie z<strong>na</strong><strong>na</strong>, a jed<strong>na</strong>k dostęp<strong>na</strong> tym, którzy uważnie, wraz zprzewodnikiem całą piramidę przejdą po schodach. Niewątpliwie <strong><strong>co</strong>ś</strong> w tym jest. Leczgdy<strong>by</strong>m chciał posłużyć <strong>się</strong> demagogią, powiedział<strong>by</strong>m, że budują mi Piramidę, ponieważsami żyją w społeczeństwie hierarchicznym. Budujecie Pomnik Mój – <strong>na</strong> wzór swychinstytucyj, które przekli<strong>na</strong>cie (choć przecie i Umacniacie – <strong>na</strong>wet poprzez te „a<strong>na</strong>lizy”).Lecz może... pozwólcie, że <strong>na</strong> chwilę pomieszam to, <strong>co</strong> <strong>na</strong>zywacie „przedmiotem badańpsychologii twórczości”, z tym, <strong>co</strong> <strong>na</strong>zywacie „przedmiotem badań teorii literatury”, bomoże... nie „instancje”, lecz „szyfry”... nie „z<strong>na</strong>czenia”, lecz „chcenia”? I nie „instancja<strong>na</strong>jwyższa”, która jak arbiter <strong>na</strong> szczycie rozstrzyga – tylko... Przyczajone Ukryte Czekające<strong>na</strong> tych, którzy Z<strong>na</strong>jdą. „Cel jego, jego niez<strong>na</strong>ne zamierzenie, przeszywało rozgałęziony układalej i ścieżek, drzew i klombów” (tak w Pornografii).Jeśli kształt Przyszłego rozez<strong>na</strong>łem trafnie, jest w mojej mocy zbudowanie czegoś, <strong>co</strong>będzie kształtem podobnym. Każda moja myśl o Przyszłości jest snem tylko, ale zawsze chce90


yć snem paradoksalnie a<strong>na</strong>logicznym. Jeśli dobrze wyśniłem spektakl (teatralny), dam (wswoim dramacie) ogólny zarys tego, <strong>co</strong> wyśniłem – a to aktorom stworzenie spektakluumożliwi. Jeśli trafnie rozez<strong>na</strong>łem przyszłe pragnienia ludzkie, jest w mojej mocy stworzeniekształtu, w którym te pragnienia pomieszczą <strong>się</strong> i rozkwitną; jest w mojej mocy przyczynienie<strong>się</strong> do ich inkubacji. I oto jedyne moje dążenie, jedyne usiłowanie: i z o m o r f i a. Stworzyćkształt tak lapidarny, że prawie niemy, któremu ludzie słowa i myśli domyślą, i który ubiorąw ciało. Kształt izomorficzny wobec przyszłej sytuacji <strong>na</strong>dawczej społeczeństwa. Tylko zapomocą tego kształtu mogę osiągnąć Przyszłość.Czy myślisz, że mi braknie dokumentówNa intromisją do takiego grodu,Jeśli spokojną?... A jeśli <strong>na</strong> czeleChcę wjechać z mieczem mojego <strong>na</strong>roduI sztandarami <strong>na</strong>stępować śmiele,Szablami rąbiąc owe perły święte,Myślisz, że świętych zabraknie mi szabel?A jeśli zechcę sam i bez karabel,Tylko przez pieśni ogromne, <strong>na</strong>tchniętePioruny, <strong>co</strong> mi kruszą całą duszę,Kruszyć te bramy – myślisz – że nie skruszę?A jeśli do tych bram... pozamykanychPłynie <strong>się</strong> łodzią po krwi pości<strong>na</strong>nychI z wielkim żaglem <strong>się</strong> otwartym wchodzi,Myślisz, że zbraknie mi krwi albo łodzi?A jeśli piorun mię w bramie uderzy,Myślisz, że po mnie zabraknie pacierzyI łez... Nie będzie klątew?...To Jeruzalem... – lecz niekoniecznie: tym pewniej poza dziełem realizowane, im wyraźniejw dziele widoczne. Czasami głośne huki zawodowych proroków mijają bez echa, aniewyraźne <strong>na</strong>pomknienia stają <strong>się</strong> faktem społecznym. I czy nie <strong>na</strong> tym polega jedy<strong>na</strong> m o ra 1 n o ś ć literatury, jej e t y c z n o ś ć? Najskuteczniejsze w niej, <strong>na</strong>jbardziej pomocneludziom jest to, <strong>co</strong> <strong>na</strong>jcichsze: <strong>na</strong>jskuteczniejsze to, <strong>co</strong>... ukryte. Może moralność literatury <strong>na</strong>tym polega, że<strong>by</strong> w niej ludzie „sami z<strong>na</strong>jdywali” – i wtedy jest ta pewność, że nie z<strong>na</strong>jdązbrodni?„Myśli, które <strong>na</strong> stopach gołębia przychodzą, kierują światem” – <strong>na</strong>pisał Fryderyk(Fryderyk?!) Nietzsche. Niestety zepsuł później cały efekt tego aforyzmu, kiedy już <strong>na</strong> stronie<strong>na</strong>stępnej wyz<strong>na</strong>ł, że sam „filozofuje młotem”.(I przecież nie po to mówię, że<strong>by</strong> <strong>się</strong> przechwalać swoją, żal <strong>się</strong> Boże, mocą – lecz że<strong>by</strong>wam opowiedzieć wasze własne wybiegi i zakusy, że<strong>by</strong> wam u<strong>na</strong>ocznić chytrą potęgęludzkiej woli).Pierwszą zamkniętą przypowieścią, która zawarła wiedzę Gombrowicza o działaniachsprawczych, jest Pornografia; nie przypadkiem właśnie ten utwór tak często cytuję. I nieprzypadkiem ten utwór wywołał tyle nieporozumień (np. lekceważący sąd Artura Sandauera,np. „powieść pikarejska” Michała Głowińskiego). Ale przedtem <strong>by</strong>ł Ślub; ta pamięt<strong>na</strong> sce<strong>na</strong>„<strong>na</strong>kręcania mechanizmu” w Ślubie (ss. 195–201 Dramaty, wydanie krakowskie), kiedy toHenryk skłania Władzia, a<strong>by</strong> ten uczynił według jego woli. Warto <strong>się</strong> przyjrzeć postępowaniuHenryka.91


Najpierw ważne jest to, że Henryk stara <strong>się</strong> ł a d n i e z a a r a n ż o w a ć akcję.Postawiwszy <strong>się</strong> w roli estetyzującego aranżera, może do woli suflować swemu partnerowigesty i słowa („Wyobraź sobie, że <strong>się</strong> uczysz <strong>na</strong> pamięć wiersza”). Ta „czysto artystycz<strong>na</strong>”troska o zestrojenie gestu ze słowem, słowa z wręczanym rekwizytem...Później ważne jest to, że w wywodach Henryka zjawia <strong>się</strong> kategoria przyszłości („Czy niemyślisz, że za lat tysiąc ludzie będą rozmawiali ze sobą i<strong>na</strong>czej, niż my dzisiaj?”). Przyszłośćma pogodzić „normalnego” Władzia z „anormalną” sytuacją, w którą jest wrabiany i – toważne, to uspokaja! – przyszłość ta wciąż jeszcze dotyczy sztuki, sfery estetycznej („Wielejest takich melodii, których śpiewnik <strong>na</strong>sz dzisiejszy nie obejmuje. Cóż ci szkodzi powiedzieć<strong>na</strong> próbę te słowa? I głowę pochyl”).Potem ważne są te wątpliwości czy „wątpliwości” Henryka, które sprawiają, że granicamiędzy sferą estetyczną i innymi sferami zaciera <strong>się</strong>: „Z jednej strony wiem, że to <strong>co</strong> <strong>się</strong> tuzdarza jest niepoważne, nieodpowiedzialne [...] Z drugiej biorę to niezwykle poważnie i czuję<strong>się</strong> tak, jak<strong>by</strong>m ponosił ostateczną odpowiedzialność za wszystko [...] Czuję <strong>się</strong> tak, jakgdy<strong>by</strong>m, udając <strong><strong>co</strong>ś</strong>, <strong>na</strong>prawdę to <strong><strong>co</strong>ś</strong> wywoływał i jak<strong>by</strong>m każdym moim słowem i czynemzakli<strong>na</strong>ł <strong><strong>co</strong>ś</strong> i stwarzał <strong><strong>co</strong>ś</strong>... <strong><strong>co</strong>ś</strong> potężniejszego ode mnie”. Dla postronnego obserwatora (dlawidza) wciąż jeszcze wydaje <strong>się</strong> pewne, że uczestniczy „w sztuce”, w sytuacji „czystoartystycznej”, lecz Władzio – ten jeden, który został w sytuację wrobiony – już nie wie, wczym uczestniczy („Wyobraź sobie, że jesteś kapłanem, który wymawia formułę jakiegośzaklęcia”).Następnie ważne jest, że Henryk, bohater z<strong>na</strong>jdujący <strong>się</strong> w dziele i z<strong>na</strong>jdujący <strong>się</strong> <strong>na</strong>scenie, realizuje to samo, <strong>co</strong> dramaturg z<strong>na</strong>jdujący <strong>się</strong> poza dziełem i poza sceną. Wielepochlebnych i wiele niszczących sądów o Ślubie już wygłoszono. Jedno wszakże zdaje <strong>się</strong> nieulegać wątpliwości: że w tym bezpośrednim związku dramaturga z głównym bohaterem Ślubpozostanie utworem wyjątkowym.Henryk działa jak dramaturg: stara <strong>się</strong> dobrze zaaranżować sytuację dramatyczną, dba ozestrojenie gestów, słów, rekwizytów, i dba o zestrojenie sytuacji scenicznej z własną wiedzączy „wiedzą” o świecie (która ma pozyskać Władzia). Henryk... „Hitler” („«Boskość»Henryka dokonuje <strong>się</strong> poprzez opanowanie innych ludzi, jak boskość Hitlera” – wRozmowach). Sce<strong>na</strong> ta będzie mieściła <strong>się</strong> w sferze estetycznej, w „porządku sztuki” dopóty,dopóki związki łączące Henryka z dramaturgiem nie zostaną przez widzów odkryte. Lecz jeśli– zostaną odkryte? O, wtedy widzowie poczują <strong>się</strong> „wrobieni w sytuację” tak samo, jakpoczuł <strong>się</strong> wrobiony Władzio. „...Hitler wprowadza całą grupę swoją w stan wrzenia, czyni ją,jako zespół, straszniejszą, przewyższającą pojemność każdego z tych ludzi. Każdy, niewyłączając wodza, jest przerażony. Grupa wchodzi w wymiar <strong>na</strong>d<strong>na</strong>turalny. Ludzie jąstanowiący tracą panowanie <strong>na</strong>d sobą. Teraz już nikt nie może <strong>się</strong> <strong>co</strong>fnąć, bo nie są już w«ludzkim», tylko w «międzyludzkim», czyli w «<strong>na</strong>dludzkim».Zauważmy, że to wszystko bardzo jest podobne do teatru... do udawania... [...] ale grawywołała rzeczywistość i stworzyła fakty” (w Dzienniku 1957–1961).Jeszcze raz: Ślub nie jest utworem wyjątkowym w celu, który zamierza osiągnąć; i nie jest<strong>na</strong>wet wyjątkowy w środkach, które mają do celu doprowadzić. Wyjątkowy jest w tym, że takotwarcie mówi o środkach, którymi sztuka dla realizacji swych celów <strong>się</strong> posługuje.Henryk jest dramaturgiem–w–dziele. Podobnie dramaturgami–w–dziele są <strong>na</strong>rratorzyPornografii i <strong>na</strong>rrator Kosmosu. Tak, właśnie dramaturgami – a nie np. pisarzami. W czasach,kiedy sztuka „mierzy <strong>na</strong> Par<strong>na</strong>s”, nie bardzo już wiadomo, kto to jest pisarz i <strong>co</strong> zamierzaosiągnąć, <strong>na</strong>tomiast zawsze jeszcze wiadomo, <strong>co</strong> to jest sytuacja dramatycz<strong>na</strong>; i wiadomo, żedobrym dramaturgiem jest ten, kto umie pomyśleć konflikt i przekonywają<strong>co</strong> go rozstrzygnąć.Tak; i właśnie <strong>na</strong>rratorzy Pornografii i Kosmosu – a nie np. <strong>na</strong>rrator Ferdydurke, którywiedział wprawdzie dość dużo o konfliktach dramatycznych i ich rozstrzyganiu, ale chciałzostać pisarzem („zaczy<strong>na</strong>m pisać pierwsze stronice dzieła mojego własnego, takiego jak ja,92


identycznego ze mną, wynikającego wprost ze mnie; dzieła suwerennie przeprowadzającegowłasną rację...”). Tak; i właśnie <strong>na</strong>rratorzy Pornografii i Kosmosu – a nie np. <strong>na</strong>rrator Trans–Atlantyku, który chciał rozstrzygnąć konflikt śmiechem, współuczestniczył wrozstrzygnięciu... no, pozornym.Witold o Fryderyku : „Wyraźnie <strong>by</strong>ło widać szwy jego gry, on ich nie ukrywał. Ale też<strong>by</strong>ło widoczne, ile go to kosztuje, jak n a p r a w d ę blednie i drży” (Pornografia).Nic dziwnego, musi przecież osiągnąć <strong>na</strong>raz dwa cele: chce zachować swójdotychczasowy status towarzyski, status „bezinteresownego artysty” – i musi „załatwićinteres”. Musi mieć „czyste ręce” – lecz chce pozostawić ślad. Jego sztuka – jak każda sztuka,która <strong>na</strong> to miano zasługuje – „dzieje <strong>się</strong>” <strong>na</strong> dwóch płaszczyz<strong>na</strong>ch: <strong>na</strong> płaszczyźnieestetycznej dzieła i <strong>na</strong> płaszczyźnie społecznej. Jego sztuka – jak każda sztuka – jest jawnąkonspiracją (np. w przeciwieństwie i <strong>na</strong> przekór „tajnej konspiracji” akowskiej, o której tylew Pornografii).Nie roztkliwiajmy <strong>się</strong> <strong>na</strong>d wieloz<strong>na</strong>cznością, <strong>na</strong>d polifonicznością dzieła sztuki. Tak, toprawda, sztuka wieloz<strong>na</strong>czy, ponieważ taki sposób „załatwiania interesów” nie jest prosty inie jest łatwy; ale z tego nie wynika, że sztuka chce wieloz<strong>na</strong>czyć, że ku „polifonii” zmierza.Sztuka jest szyfrem i – jak każdy szyfr – zanim wyjawi swe wniebogłosy, musi zadbać o dwagłosy: musi mieścić <strong>się</strong> w przyjętym systemie szyfrowym i musi precyzyjnie wyrażać to, <strong>co</strong>zostało zaszyfrowane. Musi przylegać do jakiejś przyjętej (niech<strong>by</strong> <strong>na</strong>wet „obalonej”,„odrzu<strong>co</strong>nej”) konwencji artystycznej – i musi przylegać do oczekiwanych przez artystęskutków. (Ale i to prawda: żyjemy dzisiaj pośród olbrzymiej masy dzieł, które właśnie sąbudowane tak, jak tego chcą teoretycy polifonii – poprzez <strong>na</strong>warstwianie konwencyj,tradycyj, etc. Każde z nich jest „mądrzejsze od swego twórcy”, i dlatego – z<strong>by</strong>teczne).Nie, ja nie chcę wieloz<strong>na</strong>czyć. Jako artysta muszę m o ż l i w i e n a j b a r d z i e j p r e cy z y j n i e d w u z n a c z y ć: chcę <strong>by</strong>ć zawsze c o m m e i l f a u t – i zawsze chcęuczynić w świecie p o d ł u g w ł a s n e j w o 1 i. „Polifonia” zjawia <strong>się</strong> dopiero przybadaniu poszczególnych elementów artystycznego szyfru. O których nigdy nie wiadomo, czybardziej mają służyć estetyce dzieła, czy bardziej – sprawom życia.Witold o Fryderyku: „Lecz jemu słowa służyły tylko do zatajenia... czegoś innego. Czego?Czego? (...) Każde słowo Fryderyka, podobnie jak każdy czyn jego, tylko <strong>na</strong> pozór odnosiły<strong>się</strong> do tego, do kogo <strong>by</strong>ły kierowane”.Fryderyk do Witolda: „Pisane w tajemnicy także przed <strong>na</strong>mi, tj. spalić papier i z nikim nieomawiać, <strong>na</strong>wet ze mną. [...] Po <strong>co</strong> drażnić – kogo czy siebie?”. Są między Witoldem iFryderykiem sprawy takie, o których tylko moż<strong>na</strong> <strong>na</strong>pisać, takie, o których pisać nie wolno,lecz moż<strong>na</strong> sobie powiedzieć, i takie, które mogą <strong>by</strong>ć tylko pokazane, zainscenizowane wpantomimie: „dialog chytry, gdzie kłamstwo służy prawdzie, prawda – kłamstwu”. Jakżeniepewni swoich działań są <strong>na</strong>rratorzy Pornografii!Bo tu jest sprawa podstawowa – podstawowa dla tego wszystkiego, <strong>co</strong> człowiek kieruje doludzi. W tym, <strong>co</strong> człowiek kieruje do ludzi, od<strong>by</strong>wa <strong>się</strong> bezlitosny proces selekcji: w obrębświadomości zbiorowej mogą zostać włączone tylko te jego projekty, te usiłowania, które niestoją w sprzeczności ze „zbiorowym interesem”. To w usiłowaniach dramaturga, <strong>co</strong> jestprzeciwne „zbiorowemu interesowi”, musi ulec elimi<strong>na</strong>cji. Jego usiłowania stają <strong>się</strong>przedmiotem doboru <strong>na</strong>turalnego.Nic zatem dziwnego, że Fryderyk, aranżując swą pantomimę <strong>na</strong> wysepce w parku – <strong>na</strong>wysepce jak <strong>na</strong> scenie – dał przy okazji „wykład o nowym teatrze”, mówił o „sztuce, którapowin<strong>na</strong> wydo<strong>by</strong>ć to tylko, <strong>co</strong> zawiera <strong>się</strong> już potencjalnie w aktorach, jako w ludziachżywych”. Nie, w niczym nie przypomi<strong>na</strong>ł Widzącego Przyszłość. „Muszę powiedzieć o tym<strong>co</strong> mówię: nic z tego nie jest kategoryczne. Wszystko jest hipotetyczne... Wszystko jestuzależnione – dlaczegóż miał<strong>by</strong>m ukrywać? – od efektu jaki wywoła. Ta cecha określa całąmoją produkcję pisarską. Próbuję rozmaitych ról. Przybieram różne postawy. Nadaję moim93


przeżyciom przeróżne sensy – a jeśli któryś z tych sensów zostanie zaakceptowany przezludzi, utrwalam <strong>się</strong> w nim” (w Dzienniku 1953–1956). Mówiłem już: zawsze staram <strong>się</strong>powiedzieć ludziom <strong><strong>co</strong>ś</strong>, <strong>na</strong> <strong>co</strong> właśnie czekali, lecz czego jeszcze nie z<strong>na</strong>ją. Gdyż tylko toode mnie przyjmą.Jakże jed<strong>na</strong>k spokornieliśmy od czasów tego kosmicznego kauzyperdy (w Samuelu). Jakżespokornieliśmy zrozumiawszy prosty sekret doboru <strong>na</strong>turalnego, sekret zbiorowejświadomości. I jak spuściliśmy z tonu ostatnio. My, tak przywiązani do swego Ja, mówiąc doludzi staramy <strong>się</strong> ukryć własne Ja. Jak spuściliśmy z tonu pamiętając o owej strasznej(wspomniałem)... pomyłce. Słusznie. Ta pomyłka musi skłaniać do ostrożności (bo cóż jest„zbiorowy interes”?), lecz ta pomyłka nie powin<strong>na</strong> <strong>na</strong>m zamącać obrazu świata. P o n i e w aż g o ł y m o k i e m m o ż n a z o b a c z y ć t y 1 k o p o m y ł k i, a nie widzi <strong>się</strong> tycholbrzymich obszarów zbiorowej świadomości, które w ten sposób ludziom przez ludzi zostałyudzielone.Autor tworzy jakichś <strong>na</strong>rratorów, <strong>na</strong>rratorzy inscenizują jakieś „gry”, organizują określoneokoliczności, w określonych okolicznościach wypowiadają jakieś słowa – i słowa te mogą,lecz nie muszą z<strong>na</strong>czyć tego, <strong>co</strong> z<strong>na</strong>czyły<strong>by</strong> w okolicznościach innych. Zdarzenia sąwypadkową działań poszczególnych ludzi, którzy różne słowa w różny sposób zrozumieli.Każde zdarzenie ukazane <strong>by</strong>wa zamiast czegoś, czego nie moż<strong>na</strong> lub czego nie umie <strong>się</strong>powiedzieć, spoza tych opacznie użytych (czy rozumianych?) zdarzeń (z<strong>na</strong>ków?) wyłania <strong>się</strong>jakaś akcja, nie zawsze, nie w całości zrozumiała <strong>na</strong>wet dla <strong>na</strong>rratorów (lecz kto tokonstatuje? ja?); nie w całości zrozumiała <strong>na</strong>wet dla autora, dla mnie („wydo<strong>by</strong>ć to tylko, <strong>co</strong>zawiera <strong>się</strong> już potencjalnie w...” w...), akcja, oś fabuły „jako z<strong>na</strong>k widomy tego, czego niewidziałem” (w Kosmosie), „jak blask tęczy <strong>na</strong>d wirem wodnym” (w Pornografii) – <strong>by</strong>posłużyć <strong>się</strong> także przenośnią. Poszczególne zdarzenia dzięki szczęśliwym (?...lub raczejnieszczęśliwym?) zbiegom okoliczności (??), <strong>na</strong>kładają <strong>się</strong> <strong>na</strong> siebie, tworząc jakąś fabułę,szyfr ostatni i wierzę...„Trzeba współdziałać w Hipa akcji podziemnej. Nie zdradzając, że <strong>na</strong>sza akcja podziem<strong>na</strong>jest in<strong>na</strong>. Niech pan zachowuje <strong>się</strong>, jak<strong>by</strong> pan tkwił w walce <strong>na</strong>rodowej, w AK, w dylemaciePolska–Niemcy, jak<strong>by</strong> o to chodziło... gdy <strong>na</strong>prawdę chodzi a<strong>by</strong>HEŃKA Z KAROLEM.Ale tego nie moż<strong>na</strong> objawiać. Tego nie trzeba zdradzić przed nikim. O tym ani mru–mru.Nikomu. Nawet do siebie. Nie trzeba tego podsuwać – proponować. Cicho! Niech samo <strong>się</strong>robi...Potrzeba odwagi i uporu, bo musimy po cichu upierać <strong>się</strong> p r z y s w o i m choć<strong>by</strong> towyglądało <strong>na</strong> lubieżne świństwo. Świństwo przestanie <strong>by</strong>ć świństwem, jeśli przy nim <strong>się</strong>uprzemy!” (w Pornografii).Ś m i e s z n e?Dość oczywiste, że udzielając tych Przestróg, Odkryć i Życzeń Moich m ó w i ę. WŚlubie i zwłaszcza w Pornografii starałem <strong>się</strong> wyjawić, j a k mówię. A teraz trzeba <strong>by</strong>ustalić, do kogo mówię i – przede wszystkim – zrozumieć, k t o mówi? (Gdyż tenrozbudowany system „instancyj”, „<strong>na</strong>rratorów”, „głosów” jest nie tylko upokarzający dlaautora, ale i, sądzę, metodologicznie wątpliwy).Mówi intrygant. Sam przeciw światu, tak samotny we własnej pracy, jak nigdy samotnynie jest inżynier, piekarz, <strong>na</strong>ukowiec – gdzie ma szukać wzorów działania? W praktykachporywaczy samolotów? W podręczniku tupamaros; partyzantki miejskiej? W benzynie izapałkach – w efektownym samospaleniu, które zawsze moż<strong>na</strong> wziąć za przejaw choro<strong>by</strong>umysłu? A może w Izbie Gmin czy Izbie Lordów? Intryganctwo jest jedyną metodąskutecznego działania, dostępną samotnym i sła<strong>by</strong>m.94


Lecz musicie to stwierdzenie przyjąć <strong>na</strong> wiarę. W kronikach ludzkości zapisywane sąmanifestacje głośne, bo tragiczne, i manifestacje głośne, bo puste. Kroniki działańintrygantów – skutecznych działań dostępnych sła<strong>by</strong>m ludziom – nikt nigdy nie <strong>na</strong>pisze. Choćprzecież to one – mniej lub bardziej solidarne działania mniejszych i większych intrygantów –decydują o kształcie świata. „Kościół ludzki” (w Ślubie).Kim jest intrygant? Odpowiedziałem: to człowiek, który skutecznie działa (w świecie). Iintrygant to człowiek, który zawiązuje intrygę (w sztuce). Intrygant jest warunkiem f a b u 1a r n o ś c i (świata i sztuki), jest człowiekiem prawdziwie dramatycznym. Przypomi<strong>na</strong>m: bal,bankiet, cercle, biesiada, uczta; i ten jeden, z<strong>na</strong>jdujący <strong>się</strong> w zaklętym kręgu, ale usiłujący i(niekiedy) umiejący krąg rozbić – tak u Gombrowicza. Trudność wyobrażenia sobie takiegoczłowieka dzisiaj jest przyczyną afabularności prozy współczesnej i niedramatycznościwspółczesnego dramatu (tak np. u Witkacego, gdzie tylu „silnych ludzi” „działa”, „dokonujezabójstw”, lecz zabici wstają i akcja wraca wciąż do tego samego punktu). Niemożnośćwyobrażenia sobie współcześnie człowieka, który skutecznie działa, jest także przyczyną, żewiększość badaczy literatury uchyla <strong>się</strong> od badania fabuł (również dzieł dawnych) iprzedkłada <strong>na</strong>d nie „struktury”, „systemy”, „konstrukcje”; lub jeśli już przystępuje do badaniafabuły, to rozumie przez nią „formułę” fabuły (więc np. wspomnia<strong>na</strong> już „pikarejskość”Głowińskiego). Fabuła jest „niesmacz<strong>na</strong>” dzisiaj i człowiek prawdziwie dramatyczny jest„niesmaczny”; trzeba dużej odwagi nie tylko, że<strong>by</strong> nim <strong>by</strong>ć, ale – że<strong>by</strong> o nim pisać.Niemożność wyobrażenia sobie takiego człowieka współcześnie (i w świecie) sprawia, żestanęliśmy w martwym punkcie: nie umiemy wyobrazić sobie przyszłości. A zatem – jużsamo pokazanie takiego człowieka (w sztuce) jest dzisiaj czynem ważnym.Mówi Jurij Łotman: „Struktura świata stanowi wobec bohatera utworu system zakazów ihierarchię nieprzekraczalnych granic. Może to <strong>by</strong>ć <strong>na</strong> przykład «linia» oddzielająca dom od«lasu» w baśni czarodziejskiej, żywych od umarłych w mitach, szlachtę i gawiedź, bogactwo inędzę i tak dalej. Postacie, przypisane do któregoś z tych światów, są pod względemfabularnym nieruchome. Przeciwstawia <strong>się</strong> im (jednego <strong>na</strong>jczęściej) dy<strong>na</strong>micznego bohatera.I on właśnie posiada zdolność przezwyciężania granic, które dla innych postaci są w ogólenieprzekraczalne: będąc istotą żywą, bohater taki udaje <strong>się</strong> do królestwa cieni; chłopzakochuje <strong>się</strong> w dziedziczce; nędzarz staje <strong>się</strong> bogaczem i tak dalej. Przełamanie zakazu jestz<strong>na</strong>czącym elementem zachowania <strong>się</strong> bohatera, stanowi zdarzenie. W związku z tym, żepodział przestrzeni fabularnej, <strong>na</strong> dwie części jest podziałem <strong>na</strong>jbardziej elementarnym(<strong>na</strong>jczęściej spotykamy <strong>się</strong> bowiem z hierarchią zakazów o różnym z<strong>na</strong>czeniu i wartości),przekraczanie granic–zakazów realizuje <strong>się</strong> przeważnie nie w postaci aktu jednokrotnego –zdarzenia, lecz w postaci całego szeregu zdarzeń – to jest fabuły” (Fabuła w filmie, „Dialog”1974 nr 4).To prawda, w fabułach dawnych wielkie role przypisywano herosom. Ale nie każdy może<strong>by</strong>ć – i nie w każdych czasach moż<strong>na</strong> <strong>by</strong>ć – Ilją Muromcem.Nie przypadkiem Gombrowicz w swych utworach wielkie role każe pełnić ludziompodejrzanym. Lista jego <strong>na</strong>rratorów i głównych, autorskich, bohaterów w dramatach, to listaludzi zwyczajnie – i już bez cudzysłowu – niesmacznych. W czym podobny do innego,Większego Jeszcze, pisarza. W powieściach Dostojewskiego <strong>na</strong>jbardziej eksponowanemiejsce zajmują intryganci różnego kroju. W momencie gdy przestajemy zajmować <strong>się</strong>„konstrukcją”, „poetyką” wypowiedzi Dostojewskiego, a zajmiemy <strong>się</strong> badaniemposzczególnych fabuł, zawsze trafiamy <strong>na</strong> człowieka, który „nici wydarzeń trzyma w ręku”,odkrywamy w a r u n e k f a b u ł y. A jest nim <strong>na</strong>jczęściej postać w rodzaju Smierdiakowaw Braciach Karamazow czy Piotra Wierchowieńskiego w Biesach – ktoś, kto umie innymiposłużyć <strong>się</strong> bez ich wiedzy; intrygant.Jak działa intrygant? Intrygant to człowiek, który różnym ludziom obiecuje różne rzeczypo to, że<strong>by</strong> osiągnąć własny cel. Zwierzchnikowi przyrzeka wierność, jego domniemanemu95


Następcy – poparcie, swym kolegom i poplecznikom – wdzięczność w wypadku, gdy samzostanie Zwierzchnikiem. Zdemaskowanie intryganta <strong>na</strong>stąpiło<strong>by</strong> wówczas, gdy<strong>by</strong> wszyscyci ludzie w zgodzie usiedli i szczerze opowiedzieli sobie, <strong>co</strong> który usłyszał od osobnika I.Niekiedy <strong>się</strong> to, owszem, zdarza, ale zdarza <strong>się</strong> tylko w przypadku intryg motanych przezosobników I niez<strong>by</strong>t zręcznych. Zmyślny intrygant kieruje swe obietnice do ludzi, którzy ztych czy innych względów nie mogą <strong>się</strong> spotkać – i kieruje je w sposób taki, że ci ich sobiewzajemnie nie wyjawią, <strong>na</strong>wet gdy<strong>by</strong> <strong>się</strong> spotkali.I oto „polifonia”: w życiu (i w dziele) intryganta jest wiele głosów. Dla każdegoprzez<strong>na</strong>cza <strong><strong>co</strong>ś</strong> miłego (lub <strong>na</strong>wet niemiłego), ale mówi o tym językiem tylko dlańzrozumiałym. Głupiemu powiada „w sposób głupi”, mądremu – „w sposób mądry”,dojrzałemu – „dojrzale”, młodemu – „młodo”. Do „krytycznych” mówi „krytycznie”, dofa<strong>na</strong>tyków Sprawy – jak fa<strong>na</strong>tyk. A tak, bo i programy społeczne, które głosi expressis verbis,mogą <strong>by</strong>ć tylko wybiegiem, zasłoną dymną, która maskuje prawdziwy cel. A kiedy jużtechnikę wielu głosów opanował, rzadko tylko posługuje <strong>się</strong> innymi środkami, jakie stojąjeszcze do dyspozycji intryganta. A to: fałszywym pomówieniem (które ma skłócićpowierników), „podbijaniem bębenka”, czyli „małą prowokacją” (która, podjęta przezrozmówcę i rozgłoszo<strong>na</strong> wszem wobec, może rozmówcę wyeliminować z gry), fintą (którama zmusić do obrony nie tam, gdzie <strong>się</strong> właśnie atakuje) etc.Między sobą i każdym swym rozmówcą intrygant wytwarza szczególną komitywę, którachroni jego sprzeczne obietnice przed niepowołanym uchem. Przemawia do różnych ludziróżnymi językami – i języki te nie mogą spotkać <strong>się</strong> z sobą, <strong>na</strong>wet gdy<strong>by</strong> spotkali <strong>się</strong> ludzie.Zmyślny intrygant wie, że k a ż d a o b i e t n i c a p o w i n n a z n a l e ź ć s w ó j w ł as n y j ę z y k.Ergo. Do badacza mówię w sposób skomplikowany – daję mu to, <strong>na</strong> <strong>co</strong> czekał. Ale tuż zajego plecami rozmawiam ze swymi braćmi po piórze – albowiem my, artyści, wiemy, <strong>co</strong>sądzić o badaczu. Do czytelników, znudzonych komplikacjami współczesnej literatury,przemawiam w sposób zabawny – albowiem tylko my z<strong>na</strong>my ten stan beztroski, ten „boskiidiotyzm”, któremu sztuka powin<strong>na</strong> służyć. A tuż za ich plecami szepcę do Młodych –albowiem my jedni wiemy, <strong>co</strong> warty jest świat, który dla <strong>na</strong>s stworzono. Do ludziprzerażonych rozwojem <strong>na</strong>uki mówię „po ludzku”. Do specjalistów, strukturalistów,egzystencjalistów etc. – mówię z pewną rewerencją dla ich specjalistycznego języka.Wiem bowiem, że każdy człowiek – jak bardzo <strong>by</strong> dzisiaj ów człowiek „zwyczajnieludzkiej prawdy” nie wyglądał – jest także specjalistą. Jest specjalistą, który pracuje wewspaniałym pałacu idei (i wtedy do niego mówię), lecz spędza noce w ruderze (i wtedy też doniego mówię). Odwołuję <strong>się</strong> więc nie tylko do różnych grup adresatów, ale i do różnychstanów psychicznych adresata, do różnych chwil w jego życiu. Albowiem z<strong>na</strong>m Ją; z<strong>na</strong>mtwoją moją – <strong>na</strong>szą – Francę. Albowiem do was mówię, m o i w s p ó ł c z e ś n i. Ale tuż<strong>na</strong>d miejscem, które po was pozostało, porozumiewam <strong>się</strong> z Przyszłym Czytelnikiem.I Jemu powiem: jesteś tym portem, o którym marzyłem. Wybacz mi, że tyle myślipoświęcam życiu, którego nie z<strong>na</strong>sz – nie uśmiechaj <strong>się</strong>, zrozum, musiałem jakoś do Ciebiedopłynąć. Wszystko tamto wiem, nieistotne dla <strong>na</strong>s obu – potrzebne mi <strong>by</strong>ło jedynie po to,że<strong>by</strong>m mógł z<strong>na</strong>leźć <strong>się</strong> przy Tobie. Moich współczesnych (a sądzę, że nie są oni tak bardzoróżni od Twoich) do przechowania tego tekstu – do decyzji uruchomienia linotypu – skłoniłytylko te drobne aluzje do ich <strong>na</strong>jbardziej ulotnych kłopotów. Kłopoty, <strong>na</strong> szczęście, są jużpoza mną. Nareszcie uspokojony, Tobie daję... (...) wypieszczoną pod sercem.No cóż, sztuka jest zawsze tym miejscem, w którym rendez–vous wyz<strong>na</strong>czają sobieteraźniejszość i przyszłość. Każde dzieło sztuki, które <strong>na</strong> swe miano zasługuje – mówiłem –jest nosicielem określonego projektu społecznego, zawiera w sobie przyszłościową utopię(<strong>na</strong>wet gdy<strong>by</strong> ta utopia miała polegać – bo i tak <strong>się</strong> zdarza – <strong>na</strong> powrocie w przeszłość).Przyszłość jest zawsze obec<strong>na</strong> w teraźniejszości dzieła. Trochę orygi<strong>na</strong>lności, odkrywczości96


jedynie w tym, że sztuka moja jest nie tyle miejscem spotkania, <strong>co</strong> s p o s o b e m p r z e my c e n i a – sposobem przemycenia nowej, przeczutej przeze mnie wiedzy o człowieku wspołeczeństwie pod pozorami starej wiedzy. „Przewozić <strong>na</strong>jaktualniejszą kontrabandę takimilandarami, jak Trans–Atlantyk, lub Pornografia, to mi odpowiada!” (w Rozmowach). Ergo.Którzy spragnieni słowa o Polsce, poz<strong>na</strong>ją Sąd mój – mój np. stosunek do rodowejarystokracji, do inteligentów, i do was, prowincjo<strong>na</strong>lni artyści. Którzy Tradycji spragnieni,odkryją we mnie Naród – moje tragiczne Uwięźnięcie w Tradycji Cudacznej św. <strong>na</strong>szej.Którzy chcą polityki i dowcipu, och, uśmieją <strong>się</strong> i popolitykują. Przenikliwszy czytelnikpoczyta sobie o... – o moim np. o<strong>na</strong>nizmie lub skłonności do chłopców. Badacze powierzchni,np. ci, którzy „stylizacjom” poświęcili swą myśl, z<strong>na</strong>jdą stylizację; pokopią głębiej, to i <strong>na</strong>parodię trafią – <strong>na</strong> moje „mennipeje”, „Paski”, „Panów Tadeuszy”, „ku pokrzepieniu serc”,„powieści wiejskie”. Ten, który „kar<strong>na</strong>wału” wygląda, zatańczy <strong>na</strong> kar<strong>na</strong>wale, Górę z Dołempołączy (albo nie połączy). Smakosze i łakomczuchy – zasiądą <strong>na</strong> Uczcie, jaką <strong>na</strong> ich cześćwydałem: a) będą <strong>się</strong> przysłuchiwali rozmowom o konwe<strong>na</strong>nsie towarzyskim i moich, ach,zmaganiach z Formą; b) przysiądą do jadłospisu i z samej jakości spożywanych potraw będąrozumieli, jak <strong>się</strong> Natura w Kulturę przemienia. Psychologowie – poz<strong>na</strong>ją wszystkie zakolaosobowości mojej i rozpowiedzą o (częściowych, szczątkowych, rozbudowanych,udosko<strong>na</strong>lonych, parodiujących...) sobowtórach; stworzył, powiedzą, „zwierciadlanąkonstrukcję” albo: „lubił przeglądać <strong>się</strong> w lustrze” (<strong>co</strong> zresztą moż<strong>na</strong> sprawdzić <strong>na</strong>sporządzanych przez przyjaciół fotografiach). Moraliści–eschato–logowie – oz<strong>na</strong>jmią oNaszym Życiu, które pozbawione wewnętrznych treści, gdyż oni (myląc psychologię zeschatologią, przedrzeźniając swą myślą zacne metody psychologii) właśnie tę Katastrofęmuszą we mnie od<strong>na</strong>leźć. Jeszcze bardziej przenikliwi przyszli badacze – odkryją może i tenmechanizm, który kazał mi przed czytelnikiem <strong>na</strong>jgwałtowniej wypierać <strong>się</strong> tego, czego<strong>na</strong>jbardziej pragnąłem („Cóż tedy wyz<strong>na</strong>wał – a<strong>na</strong>rchię czy prawo?”). Czegóż tedy Chciał:wspólnoty („Moje ujęcie człowieka, jako istoty stwarzającej <strong>się</strong> w związku z innymi,konkretnymi, ludźmi, pchało mnie w stronę wszelkiego, ściślej zadzierzgniętego,ob<strong>co</strong>wania”) – czy osobności („Ujawnić, zalegalizować ten drugi biegun odczuwania, którykaże jednostce bronić <strong>się</strong>”)? Ten <strong>na</strong>j <strong>na</strong>j <strong>na</strong>j <strong>na</strong>jbardziej przyszły badacz może i zrozumie, żemoja gra z ludźmi nie toczyła <strong>się</strong> w nieskończoność, nie da <strong>się</strong> zawojować przekornyma<strong>na</strong>litykom (jak niedźwiedzie <strong>na</strong> polowaniu z <strong>na</strong>gonką – wychodzą prosto pod lufę!).Wszystko tamto – powie – jest tylko systemem obronnym, który On wzniósł wokół WłasnegoPrzesłania... Lub bardziej bezosobowo powie – jest systemem obronnym, jaki dzieło Jegowzniosło wokół projektu własnego śladu. Gombrowicz – powie – przypomi<strong>na</strong> miSłowackiego w Raptularzu. I przypisze Mi jego słowa: „Oberwałem <strong>się</strong> ze wszystkiego,zostało tylko ziarno”.Tylko że... Tylko że teraz wyjawić trzeba to „ziarno”. Bo tu są dwie sprawy. Pierwsza:odkryć i zdefiniować projekt własnego śladu, zawarty w dziele, jako „projekt idealnegospołeczeństwa” i uczynić z tego „projektu” zasadę porozumienia artysty z ludźmi. Druga:zrozumieć, <strong>na</strong> czym polega ów „projekt” w danym, konkretnym przypadku.97


Coś wydusić z siebie, skok, inspirację, ideęTo pewne, że w twórczości Gombrowicza ów projekt własnego śladu zawarty w dziele,który w istocie jest projektem idealnego społeczeństwa – ów „projekt” sam w sobie, sam„projekt” – już także jest ziarnem, jest częścią przesłania. W tak niefabularnym iniedramatycznym świecie jak <strong>na</strong>sz pokazanie artysty jako nosiciela społecznego projektu –pokazanie człowieka, który c h c e i u m i e <strong>na</strong> ludzi oddziałać – jest samo w sobie czynemważnym. Jeśli o mnie idzie, ten aspekt twórczości Gombrowicza zafrapował mnie, olśnił.Jemu zawdzięczam <strong>na</strong>jwięcej własnych myśli, które ze zmiennym powodzeniem starałem <strong>się</strong>tutaj formułować. Chciałem zachować dla czytelników przede wszystkim własne olśnienie.Ono bowiem wydaje mi <strong>się</strong> szczególnie potrzebne <strong>na</strong>m, którzy zapomnieliśmy m ó w i ć – toz<strong>na</strong>czy nie tylko wydawać słowa, a1e również wierzyć, że słowa dotrą dokądś i <strong><strong>co</strong>ś</strong>spowodują.W świecie, w którym obieg myśli i słów zdaje <strong>się</strong> <strong>by</strong>ć zamknięty, zrozumienie, żedotychczasowe środki <strong>na</strong>szego ob<strong>co</strong>wania z ludźmi <strong>by</strong>ły znikome i że możliwe jestob<strong>co</strong>wanie inne, i<strong>na</strong>czej i głębiej wdzierające <strong>się</strong> w jaźń ludzką, budzi <strong>na</strong>dzieję. Dlategozajmowałem <strong>się</strong> fenomenem zbiorowej świadomości, sekretem <strong>na</strong>turalnego doboru prawdprzez tę świadomość, starałem <strong>się</strong> określić ów perfidny knyf demonstrowany przez Henrykaw Ślubie, intryganctwo <strong>na</strong>rratorów Pornografii. To, <strong>co</strong> jeszcze przed dwudziestu, trzydziestulaty brzmiało cynicznie, <strong>co</strong> <strong>by</strong>ło synonimem „nieludzkości” i kazało myśleć o„odczłowieczeniu”, mnie, dzisiaj, wydaje <strong>się</strong> przesłaniem <strong>na</strong>dziei, warunkiem zachowanialudzkiego oblicza świata. I, jak sądzę, nie jestem w swych przeczuciach odosobniony. To, <strong>co</strong>wiem z pobieżnych lektur o dzisiejszym stanie humanistyki, o konstrukcjach współczesnejlingwistyki, socjologii, „nowej krytyki literackiej” (z którymi tutaj usiłowałempolemizować... którym może poświęciłem za mało miejsca, ale przecież zajmowałem <strong>się</strong> nimiuważnie!), zdaje <strong>się</strong> moje przeczucia potwierdzać. My wszyscy razem, rozmaitymi językami,różnym tonem, wyrażamy tę samą intuicję, która jest zawarta i w dziele Gombrowicza.(„Och, och, zezwólmy, <strong>by</strong> sparzenie mej oso<strong>by</strong> z nomenklaturą już za<strong>na</strong>dto wyświechtanąspłodziło cudactwa, które same <strong>się</strong> pożrą” – w Dzienniku 1961–1966). No moż<strong>na</strong> <strong>by</strong> <strong>się</strong>bronić zwracając uwagę, że <strong>na</strong> tym głównie polegał i jego sposób wyrażania myśli. Ale chybapowinienem mówić o sobie. Wszystko, <strong>co</strong> myślę, każdy wniosek, jaki wysnuwam, jest j e d ny m z, jednym z wielu wielu możliwych. Mówię to, lecz mógł<strong>by</strong>m powiedzieć <strong>co</strong> innego,myślę tak, ale mógł<strong>by</strong>m myśleć i<strong>na</strong>czej. Wszystko, <strong>co</strong> mnie otacza, daje asumpt do myślenia,podsuwa mi nuty, według których śpiewam – ale nic nie przesądza tego jedynego dźwięku, tejjednej myśli, która <strong>by</strong>ła<strong>by</strong> pomyślenia warta. Pisząc o Gombrowiczu starałem <strong>się</strong> pokazać, jaktonął w świecie zalewany zastanymi językami, lecz przecież dotyczy to i mnie samego,mógł<strong>by</strong>m to powiedzieć o mnie. Co jest Prawda? Nie wierzę w nic (bo <strong>na</strong>wet w siebieprzestałem wierzyć), topię <strong>się</strong> w bogactwie, jakie dla mnie zgotowano i usiłując mówić o tym,jeszcze sam to bogactwo pom<strong>na</strong>żam.Mówiącemu o sprawach dziejących <strong>się</strong> w tak ogromnej, tak bardzo przerastającej go skali,a jednocześnie tak intymnych, w tak wielkim stopniu tyczących i jego samego, nie pozostajenic innego jak tworzenie ciągu wykładni wzajemnie <strong>się</strong> dopełniających, względem siebiekomplementarnych. (Nb. <strong>na</strong> tę konieczność zwrócił mu uwagę język współczesnej fizyki...gdyż właśnie i przede wszystkim mechanika kwantowa... przyjąwszy zasadękomplementarności etc.). Powinien umieć stworzyć konstrukcję taką jak oko musze, złożonez ty<strong>się</strong>cy soczewek oddzielnych, etc., z których każda, nie<strong>co</strong> i<strong>na</strong>czej, widzi to, <strong>co</strong> widząpozostałe. Tylko że... niestety. Niestety albo <strong>na</strong> szczęście. Człowiek nie umie <strong>by</strong>ć takrozrzutny i cierpliwy jak <strong>na</strong>tura. I dlatego, że nie jest ani rozrzutny, ani cierpliwy, jegomyślenie nie umie <strong>by</strong>ć niepraktyczne. W jego (pozornie oderwanym, pozornie toczącym <strong>się</strong> w98


nieskończoność) myśleniu nieuchronnie <strong>na</strong>dchodzi ten moment, kiedy będzie m u s i a ł d o jś ć d o w n i o s k u.I oto świat Gombrowicza: „stwórczy”, „sprawczy”. Taką jego <strong>na</strong>turę <strong>na</strong>jpełniej wyrażaHenryk w Ślubie. „Nowoczesnym będąc człowiekiem”, chcąc zachować suwerenność, sam zsiebie usiłuje wysnuć zasadę organizującą siebie samego i sceniczną rzeczywistość. Takwpada w pułapkę swej dialektyki. Usiłując <strong>by</strong>ć bezwzględnie, bezwarunkowo świadomywszystkich pobudek własnego działania, nie może dowieść niczego, czego <strong>by</strong> sam przedtemnie wiedział. Po to, a<strong>by</strong> móc czegoś dowieść – a<strong>by</strong> samemu sobie móc udzielić „ślubu” –musiał<strong>by</strong> umieć stanąć sobie <strong>na</strong> głowie. I oto myśl jego: k o n i e c z n a, 1 e c z n i e m o żl i w a. Koniecz<strong>na</strong> – gdyż każdy jego trzeźwe rozumowanie przyjąć musi. A niemożliwa –gdyż nikt myślący trzeźwo rozumowania tego przyjąć nie może. „Błąd” jego myśli polega <strong>na</strong>tym, że w jego myśli brak jest błędu – brak uczucia, brak wiary, <strong>na</strong>dziei, miłości, brak„zabobonu”, intuicji, instynktów. On wszystko w sobie potrafi skomentować, wszystkoprześwietla swą jasną świadomością.Powiada np., że „Ojciec to taki sam urząd jak król”. Otóż nie taki sam, tu Henryk –„zapomniawszy” o synowskich uczuciach – <strong>się</strong> „myli”. I właśnie dzięki tej „pomyłce”; dziękitakim „pomyłkom” – za cenę rezyg<strong>na</strong>cji z niejasnych uczuć, z uprzednich przeświadczeń, zwierzeń nie dających <strong>się</strong> weryfikować umysłem – jego myśl jest tak bezwzględnie,bezwarunkowo jas<strong>na</strong> i stwórcza. Cóż jed<strong>na</strong>k z tego, skoro nie będzie chciał jej przyjąć aniautor sztuki, ani w nią nie uwierzą widzowie. Wszystko, <strong>co</strong>kolwiek Henryk kieruje wktórąkolwiek stronę, czy mówi o (koniecznym) wyzwoleniu <strong>się</strong> z Formy, czy o (koniecznej)uległości wobec Niej, czy o swym (bezwzględnym) pragnieniu osobności, czy o(bezwzględnym) swym dążeniu w „międzyludzkie” – jest właśnie takie: konieczne, a jed<strong>na</strong>kniemożliwe.Chciał stworzyć Mit Suwerennego, Bezwzględnie Dialektycznego Człowieka, leczrealizował go za cenę pewnej „pomyłki”, pewnego przeoczenia czy świadomego oszustwa.Myśleniu jego zabrakło „tajemnicy” – zabrakło czynnika, który <strong>by</strong>ł<strong>by</strong> od tego myślenia (i odmyślącego podmiotu) niezależny. Henryk utożsamia nowoczesność z pełną świadomością;uwierzył, iż potrafi dociec wszystkich pobudek własnego myślenia i działania. Przeoczył nietylko synowskie uczucia (od wczesnego dzieciństwa niejako „wdrukowane” w dziecko).Uwierzywszy w swą przenikliwość, zapomniał o wielu innych czynnikach, które jegoświadomości <strong>się</strong> wymykają, o ogniwach myślenia zastanych, „zadanych” mu, pomyślanychjuż przedtem przez innych.Ale po <strong>co</strong> mówić o Henryku, skoro w ten sposób „mylił” <strong>się</strong> często sam Gombrowicz. Np.wtedy, kiedy dyskutując z marksizmem i kolektywnymi tendencjami <strong>na</strong>szej <strong>na</strong>ukowej epoki,przeciwstawiał im sztukę, s w o j ą sztukę, suwerennie własną: „sztuka jest «czymś<strong>na</strong>jbardziej osobistym» [...] jest «własnością <strong>na</strong>jbardziej prywatną, jaką moż<strong>na</strong> sobiewyobrazić» [...] sztuka to osobowość, to «ja» ... Spróbujcież wyz<strong>na</strong>wcy kombi<strong>na</strong>tów ikołchozów, powiedzieć Szopenowi, że so<strong>na</strong>ta h–moll nie jest jego. Lub że on nie jest so<strong>na</strong>tąh–moll i to w sposób <strong>na</strong>jbezwzględniejszy, <strong>na</strong>jdzikszy” (w Dzienniku 1957–1961). Leczprzecież – dywagując w tymże tomie Dziennika o ewolucji form muzycznych i koniecznościrozwoju muzyki w tym a nie innym kierunku – tym samym odmawiał Szopenowi tejwyłącznej własności so<strong>na</strong>ty! Lecz przecież – mówiąc w Dzienniku i Rozmowach o zależnościswej sztuki od sztuki poprzedników – zaprzeczał owemu „<strong>na</strong>jbardziej prywatnemu”rodowodowi swej własnej sztuki. Idące tropem tych wyz<strong>na</strong>ń prace krytyczne (myślę tu przedewszystkim o pracach Michała Głowińskiego Komentarze do „Ślubu” i Parodiakonstruktyw<strong>na</strong>) wyjawiają tę kulturową zależność twórczości Gombrowicza w sposóbzupełnie oczywisty.99


„Moja literatura jest oparta <strong>na</strong> wzorach klasycznych. Ferdydurke jest poniekąd parodiąopowiadania filozoficznego w stylu wolterowskim. [...] Pornografia <strong>na</strong>wiązuje dodobrodusznej polskiej «powieści wiejskiej». Kosmos jest po trosze krymi<strong>na</strong>lnym romansem.Mój teatr parodiuje Szekspira, a ostatnia moja sztuka utrzyma<strong>na</strong> jest w formie operetki. [...]Pisząc Ślub zapatrzony <strong>by</strong>łem w Hamleta i Fausta (...) Trans–Atlantyk rodził mi <strong>się</strong> poniekądjako Pan Tadeusz a rebours. Ten poemat Mickiewicza, też <strong>na</strong> emigracji pisany sto lat temu zgórą, arcydzieło <strong>na</strong>szej <strong>na</strong>rodowej poezji, jest afirmacją polskości z tęsknoty poczętą. WTrans–Atlantyku pragnąłem przeciwstawić <strong>się</strong> Mickiewiczowi” (w Rozmowach) – <strong>co</strong> zrobić ztym wyz<strong>na</strong>niem autora? Czym <strong>się</strong> różni to jego „przeciwstawienie” od sprzeciwu <strong>na</strong>ukowcawobec cudzej teorii, której elementy wykorzystuje on we własnej konstrukcji? Czyż działaniaartystyczne nie są <strong>na</strong>cechowane tym samym „kolektywizmem” <strong>co</strong> myślenie <strong>na</strong>ukowe, i czy itu i tam nie są zawarowane tylko te same znikome obszary dla autonomii twórcy? Co począćz tym światem zawsze „zadanym”, zawsze już „pomyślanym przedtem”? Jaki warunek musi<strong>by</strong>ć spełniony, a<strong>by</strong> w świecie tym mógł pojawić <strong>się</strong> sprawca?Gombrowicz tak skutecznie potrafił przeko<strong>na</strong>ć czytelników o swej równowadzewewnętrznej – tak łatwo zasugerował ich ludzkimi rozmiarami swego „Montaigne'owskiegoświata” – że mało kto zauważył, jak stromą w istocie i niebezpieczną drogę podjął w swejtwórczości. Początkowo z uczuciem pełnej satysfakcji (pour expliquer sa individualitéunique), potem z uczuciem złośliwej satysfakcji (pour épater le bourgeois culturel), później zewzrastającym przerażeniem – roztajemniczał świat i, pozbawiając świat tajemnic, po koleiwytrącał sobie spod nóg wszystkie punkty oparcia.Moim zdaniem, poprzez ten osobisty dylemat <strong>na</strong>leży odczytywać to, <strong>co</strong> w Dzienniku1961–1966 mówi „de publicis”. O Niemcach: „<strong>co</strong> przygniata, gdy <strong>się</strong> ma do czynienia z nimi,to świadomość, że tu gra <strong>się</strong> serio: oto <strong>na</strong>ród <strong>by</strong><strong>na</strong>jmniej nie wtórny, a idący w pierwszej linii,więc posuwający <strong>się</strong> właściwie <strong>na</strong> oślep, nie <strong>na</strong>śladujący, a stwarzający, dziewiczy, bozapuszczający <strong>się</strong> <strong>na</strong> tereny dziewicze. Tu nie wie <strong>się</strong>, czym <strong>się</strong> będzie, ani <strong>na</strong>wet czym <strong>się</strong>może, lub nie może, <strong>by</strong>ć. [...] Ich włas<strong>na</strong> treść nie dająca <strong>się</strong> wyrazić, to opanowanie, mającecharakter szaleństwa, ta ludzkość, będąca wstępem do jakiejś ludzkości przyszłej,niewiadomej, ich «funkcjo<strong>na</strong>lność» [...] zdolność do urzeczywistniania, wsparta <strong>na</strong> ni<strong><strong>co</strong>ś</strong>ci”.O zobaczonej <strong>na</strong> nowo Europie: „nie spotkałem nikogo kto <strong>by</strong> nie <strong>by</strong>ł funkcją, kółkiem wmaszynie, wszystkie życia <strong>by</strong>ły wzajemnie uzależnione, a genialność – zdo<strong>by</strong>wcza, szalo<strong>na</strong> –porzucała człowieka, a<strong>by</strong> stać <strong>się</strong> niepojętą wibracją mas ludzkich, rozpędzonych”.Mówiąc o języku Gombrowicza, skierowanym wyłącznie <strong>na</strong> wyrażanie funkcyj,pokazałem w dziele to, <strong>co</strong> autor dzieła zauważał w świecie. Ale – rzecz z<strong>na</strong>mien<strong>na</strong> – onrównież sam oglądał w ten sposób własną twórczość. W Rozmowach np. chętnie godzi <strong>się</strong> zdefinicją jednego z krytyków, który <strong>na</strong>zwał opowiadania zawarte w Ferdydurke „tryumfemFunkcji <strong>na</strong>d Ideą”; mówi o ideach, które „stają <strong>się</strong> pretekstem dla samej rozkoszy działania”. Idalej, o swych bohaterach: „Człowiek poddany międzyludzkiemu jest jak kawałek drew<strong>na</strong> <strong>na</strong>wzburzonym morzu [...] przeniknięty ludźmi, poprzez formę, aż do rdzenia, jest potężniejszyod siebie i sobie niez<strong>na</strong>ny, drogi jego, nieprzewidziane, otwierają <strong>się</strong> same i on nierazdosłownie «nie wie <strong>co</strong> <strong>się</strong> z nim dzieje». Jest funkcją <strong>na</strong>pięć powstałych w przypadkowych,zmiennych, układach”. W otaczającym go świecie i we własnym dziele zauważał tę samą„zdolność do urzeczywistniania, wspartą <strong>na</strong> ni<strong><strong>co</strong>ś</strong>ci”, tę samą rzeczywistość, zawszewzględną, która <strong>co</strong> rusz powoduje osobiste kryzysy (on, „zrównoważony”, ileż o nich mówi!)i zagrożoną kryzysem kultury.Z którego rozległości i niebezpieczeństw zdawał sobie sprawę. I właśnie to jegorozez<strong>na</strong>nie <strong>by</strong>ło, jak sądzę, przyczyną tego, <strong>co</strong> niektórzy krytycy określają jako „flirt zfaszyzmem”. W Dzienniku 1957–1961: „Wyzwalam <strong>na</strong> papier mój kryzys myśleniademokratycznego i czucia uniwersalnego, bo nie mnie jednego – wiedzcie – nie mnie100


jednego, jeśli nie dzisiaj, to za dzie<strong>się</strong>ć lat <strong>na</strong>padnie chętka, że<strong>by</strong> mieć świat ograniczony iBoga ograniczonego. Proroctwo: demokracja, powszechność, równość nie będą w stanie waszaspokoić”. Gombrowicz i faszyzm – trudno, zdawało<strong>by</strong> <strong>się</strong>, o większe nieporozumienie. Aprzecież, a jed<strong>na</strong>k!. Gombrowicz całym swoim myśleniem i wszystkimi mechanizmamiswego dzieła wyrażał kryzys zachodniej kultury – dlatego musiał spotkać <strong>się</strong> oko w oko zfaszyzmem, musiał „rozumieć” zjawisko, które <strong>by</strong>ło <strong>na</strong>jpełniejszym i <strong>na</strong>jgroźniejszymucieleśnieniem tego kryzysu. Ocierał <strong>się</strong> o to samo niebezpieczeństwo; w tamtymzbrodniczym ucieleśnieniu od<strong>na</strong>jdywał jakąś cząstkę siebie. Dotykał faszyzmu jak bolącegozęba. A <strong>na</strong> użytek swych krytyków uczynił takie oto uspokajające zapewnienie: „Nie róbcieze mnie taniego demo<strong>na</strong>. Ja będę po stronie porządku ludzkiego (i <strong>na</strong>wet po stronie Boga,choć nie wierzę) aż do końca moich dni; także umierając” (w Dzienniku 1957–1961).Cóż jed<strong>na</strong>k to zapewnienie mówiące o „ludzkim porządku” z<strong>na</strong>czy, skoro przedtem, wswym dążeniu do pełnej suwerenności, musiał od siebie odepchnąć wszystkie zabezpieczenia,które dotychczas ludzki porządek gwarantowały; skoro – powołując <strong>na</strong> użytek swejtwórczości Mit Nowoczesnego, Bezwzględnie Stwórczego Człowieka – musiał doko<strong>na</strong>ć wswej autorskiej mikroskali tego samego odepchnięcia, którego w makroskali doko<strong>na</strong>łazachodnia, laicka kultura. Myślę nie tylko o odepchnięciu Mitu Ukrzyżowanego, MituNajwiększej Miłości, będącej zabezpieczeniem etycznym dla <strong>na</strong>szych poczy<strong>na</strong>ń (o którymGombrowicz wyrażał <strong>się</strong> z szacunkiem a myślał z nostalgią), ale także o upadku <strong>na</strong>stępnegomitu, Mitu Ludzkiej Oso<strong>by</strong>, stanowiącej <strong>na</strong>jwyższą wartość laickiego świata, mitu, którymusiał paść pod <strong>na</strong>porem krań<strong>co</strong>wej świadomości europejskiej. Na miejscu oso<strong>by</strong> pojawił <strong>się</strong>„twór międzyludzki, niez<strong>na</strong>ny i nieuchwytny” (w Rozmowach), a pojawił <strong>się</strong> przecież nietylko u Gombrowicza.Niebezpieczeństwo, zrodzone w spekulacjach filozofów i w badaniach <strong>na</strong>ukowych, po razpierwszy dało z<strong>na</strong>ć o sobie w terrorze Rewolucji Francuskiej, w terrorze Rozumu. A<strong>na</strong>jpełniejsze wnioski z tamtej sytuacji filozoficznej wysnuł nie kto inny, jak markiz de Sade.On właśnie, odrzuciwszy zabezpieczenia przekazane tradycją, dążąc do pełnej suwerenności,opowiedział <strong>się</strong> po stronie <strong>na</strong>giego instynktu, po stronie Krwi; okazał <strong>się</strong> w tym prekursoremromantycznego „powrotu do <strong>na</strong>tury”.On właśnie, a nie wzajemnie <strong>się</strong> pożerający i zaprzeczający sobie przywódcy Rewolucji;de Sade, a nie ci teoretycy społecznej wolności, nie mogący <strong>się</strong> pogodzić w kwestiiradykalnego uszczęśliwienia ludzi, wysnuł prawidłowy wniosek. W momencie, kiedy pod<strong>na</strong>porem Rozumu padają wartości – kiedy ludzka świadomość, wyzwolo<strong>na</strong> z normatywów,staje <strong>się</strong> całkowicie w o 1 n a – więc d o w o 1 n a – Krew (<strong>na</strong>tura, biologia, instynkt,żywioł...) okazuje <strong>się</strong> jedyną pewną rzeczywistością, stojącą za dowolnościami kultury, jej„języków”. Oczywiście, <strong>na</strong>dal są możliwe częściowe ograniczenia świadomości, miłezacienienia, ładne słowa, chwilowe zaćmienia Rozumu. Ale kiedy myślimy jasno, musimywiedzieć, że Krew jest ostatnią instancją, czynnikiem determinującym każdy „język”. Jestjedynym uwarunkowaniem ludzkiej kultury, ponieważ jest <strong>na</strong>mi, <strong>na</strong>mi <strong>na</strong>jgłębiej, <strong>na</strong>mi...którzy jesteśmy „dzieckiem podszyci”. Krew jest ostatecznym uwarunkowaniem każdego z<strong>na</strong>s poszczególnego (w jego dzieciństwie) i <strong>na</strong>s wszystkich razem (gdyż przyroda, <strong>na</strong>tura,instynkt jest „dzieciństwem” <strong>na</strong>szego gatunku). To właśnie zostało zapisane w romantycznymprzeciwstawieniu Natury i Kultury. Może <strong>na</strong> tle tego łatwiej będzie zrozumiećniekonsekwencję Gombrowicza – jego poszukiwanie „autentyczności” i jednocześnie tęgwałtowną nieufność, którą w nim budziły <strong>na</strong>jprostsze uczucia i elementarne funkcjeżyciowe.Romantyzm stworzył jedyną <strong>na</strong>m dziś dostęp<strong>na</strong> alter<strong>na</strong>tywę Kultury: Naturę. Przy<strong>na</strong>jmniejod czasów romantyzmu żyjemy w permanentnym kryzysie kultury i przy<strong>na</strong>jmniej od czasówromantyzmu usiłujemy „z Kultury <strong>się</strong> wyzwolić”; dlatego wciąż z tej romantycznej101


alter<strong>na</strong>tywy musieliśmy korzystać. Jeśli nie chcieliśmy (bośmy nie mogli) żyć w Kulturze,uciekaliśmy w Naturę. Jeśli nie chcieliśmy (bo ciążyła <strong>na</strong>m, Forma) żyć we dworze,uciekaliśmy do Parobka, „bra... taliśmy <strong>się</strong>” z Walkiem. Większość perypetyj europejskiejmyśli od czasów romantyzmu zamykała <strong>się</strong> w tym; i perypetie myśli współczesnej takżejeszcze w tym zamykają <strong>się</strong> bez reszty (np. wtedy, kiedy idąc za przewodem Lévi–Straussa, wpieczonym i surowym od<strong>na</strong>jdujemy „ludzkie” i „<strong>na</strong>turalne”); i <strong>na</strong>sze marzenia dzisiejsze(kiedy np. myślimy o „ucieczce w przyrodę”, kiedy, wychodząc od słusznego postulatuochrony środowiska, dochodzimy do ideału Natury Czystej, nieskażonej cywilizacją)... tomarzenia te także jeszcze zamykają <strong>się</strong> w romantycznym przeciwieństwie Kultury i Natury. Ikiedy wieszcze romantyczni mówili o Narodzie, i kiedy my o <strong>na</strong>rodzie myślimy; i kiedyfaszyzm dokonywał swych zbrodni; i kiedy myśliciele faszyzmowi <strong>na</strong>jdalsi okazywali <strong>się</strong>faszyzmowi <strong>na</strong>jbliżsi; i kiedy uciekamy od uniwersalistycznych systemów, od wielkiegomyślenia, w którym siebie nie potrafimy od<strong>na</strong>leźć, a z<strong>na</strong>jdujemy swe drobne życie jakojedyną pewność – zawsze uciekaliśmy od Kultury w Naturę. Bo nie <strong>by</strong>ło, bo nie ma innejalter<strong>na</strong>tywy.Nie ma innej alter<strong>na</strong>tywy; a 1 e c z y j e j b y ć n i e m o ż e? Pytanie biorące <strong>się</strong> ztakiego oto stanu ducha; przytaczam fragment Dziennika 1957–1961, w którym ten standucha został przypisany Lechoniowi: „...teraz musisz <strong><strong>co</strong>ś</strong> wydusić z siebie, skok, inspirację,ideę, <strong><strong>co</strong>ś</strong> niespodziewanego i nie<strong>by</strong>wałego, że<strong>by</strong> wytrącić Historii inicjatywę!”.Witold w Kosmosie, zrozumiawszy swą stwórczą „boskość” – zdawszy sobie sprawę, iżrozpad rzeczywistości, z którym tak bez<strong>na</strong>dziejnie <strong>się</strong> zmaga, został zawiniony przez jegowłasną krań<strong>co</strong>wą świadomość – posta<strong>na</strong>wia doko<strong>na</strong>ć jeszcze jednego aktu stwórczego:wiesza kota i potęgując serię „powieszeń”, aktem tym sprawia, że zawieszony wróbel staje <strong>się</strong>punktem odniesienia, organizuje świat. To akt nielojalny wobec rzeczywistości,nieprawdziwy, świadomie skłamany. „To akt nielojalny i perwersyjny, bo stanowi przeskokze świata wewnętrznego w zewnętrzny, to jak<strong>by</strong> osaczanie siebie samego. Ale jest w tymjakaś głęboka konieczność duchowa” (w Rozmowach). Stwórca, niepewny swej „boskości”,dostrzegł konieczność zapośredniczenia jej w czymś zewnętrznym, w miejscu wyłączonym,do którego jego włas<strong>na</strong> myśl, wszystko umiejąca podać w wątpliwość, nie miała<strong>by</strong> przystępu.Zrozumiał potrzebę pośrednictwa między człowiekiem i ludźmi, między sobą i światem. Aleta konieczność zapośredniczenia „boskości” ludzkiej poza ludźmi, w miejscu wyłączonym,które dzięki temu... albo i <strong>na</strong>wet nie dzięki temu, a jedynie poprzez swe własne – zewnętrzne– usytuowanie, staje <strong>się</strong> [...]; w miejscu transcendentalnym... transcendentnym, które <strong>się</strong> staje[...]„Nowoczesnym będąc człowiekiem”, powołując <strong>na</strong> użytek własny i swych czytelnikówMit Nowoczesnego, Bezwzględnie Stwórczego Człowieka – w swym dążeniu do krań<strong>co</strong>wejświadomości, odpychając od siebie wszystkie gwarancje myślenia – Gombrowicz brnął zewzrastającym przerażeniem w swój roztajemniczony świat... i w pewnym momenciezauważył, że B ó g w y n i k a z e s t w o r z o n e j p r z e z n i e g o k o n s t r u k c ji. Konsekwentnie roztajemniczając świat, sam pozbawił <strong>się</strong> tajemnicy i dlatego nie mógłskorzystać z pociech, jakie niesie tradycja, z oparcia, które inni z<strong>na</strong>jdują w „mitach”,„archetypach” kulturowych. Skłaniał <strong>się</strong> ku dowodom, ku przewodom myślowym quasi–matematycznym, technicystycznym, opartym <strong>na</strong> widzeniu techniki międzyludzkichkontaktów. Bóg, którego od<strong>na</strong>lazł, ma właśnie taką <strong>na</strong>turę.Pożeg<strong>na</strong>wszy <strong>się</strong> ostatecznie z Bogiem, jak wyz<strong>na</strong>je w Dzienniku, około 13–15 roku życia,od<strong>na</strong>lazł Go ponownie jako „konieczność duchową”; jako ostatni wniosek dający <strong>się</strong> wysnućz d o w o 1 n o ś c i <strong>na</strong>szego myślenia.Przeko<strong>na</strong>ny o dowolności kultury („...umieszczenie <strong>na</strong>sze w kosmosie staje <strong>się</strong>, czym jestw istocie, mianowicie czymś bezdennie niepojętym, a więc zawierającym możliwość w s z ys t k i e g o” – w Dzienniku 1957–1961) i przeko<strong>na</strong>ny o dowolności poczy<strong>na</strong>ń własnych102


(„...albowiem w miliardach ewentualnych przyczyn zawsze z<strong>na</strong>jdzie <strong>się</strong> uzasadnienie każdejkombi<strong>na</strong>cji” – w Kosmosie); przeko<strong>na</strong>ny o dowolności, a więc zwątpiwszy w prawo – stojąc,jak każdy człowiek, wobec śmierci – poczuł <strong>się</strong> zagrożony całkowitym nieistnieniem,ni<strong><strong>co</strong>ś</strong>cią bezwzględną. Dlatego pragnął odcisnąć ślad, ślad s w ó j, marzył o skutku<strong>na</strong>tychmiastowym, <strong>na</strong>macalnym; i tu właśnie [...]. [...], ależ tak. Jak i my wszyscy. Zagrożeninieistnieniem, pragniemy siebie przekazać... chcemy odcisnąć ślad. To pragnieniebezpośredniego, <strong>na</strong>tychmiastowego skutku, ukryte za <strong>na</strong>szymi dzisiejszymi marzeniami, za<strong>na</strong>szym dążeniem do „pom<strong>na</strong>żania wewnętrznego bogactwa” – tchórzliwie ukrywane podfrazeologią humanizmu – raz po raz daje z<strong>na</strong>ć o sobie aktami gwałtu.To pragnienie skutku, które w istocie jest pragnieniem wartości... Ale to pragnieniewartości nie z<strong>na</strong>jduje <strong>się</strong> w <strong>na</strong>s samych (my już „wyrośliśmy ze średniowiecza”, nie jesteśmy„<strong>na</strong>iwni”!), z<strong>na</strong>jduje <strong>się</strong> nie w <strong>na</strong>s samych, lecz w <strong>na</strong>szych konstrukcjach; od<strong>na</strong>jdujemy je niew sobie, tylko w niedramatycznym i niefabularnym świecie, który jest tworem <strong>na</strong>szej myśli.„To nie ja sam, lecz to <strong>co</strong> ze mną <strong>się</strong> dokonuje, domaga <strong>się</strong> Boga, ta potrzeba czy teżkonieczność nie jest we mnie, tylko w mojej sytuacji” (w Dzienniku 1953–1957).Człowiek bezwzględnie i bezwarunkowo stwórczy; jego nieuchronne pragnienie<strong>na</strong>tychmiastowego skutku, który musi go przeko<strong>na</strong>ć, który ma go utwierdzić w roli sprawcy –jeszcze w Ślubie i Pornografii to wystarczało za całe przesłanie. I konieczne w Kosmosiedopełnienie tego pragnienia skutku. Bardzo abstrakcyj<strong>na</strong> prawda, do której moż<strong>na</strong> dochodzićrozumowaniem technicznym albo rozumowaniem bliskim matematycznemu, ale którąodczuwa <strong>się</strong> także <strong>na</strong> własnej skórze. Tylko Bóg może <strong>by</strong>ć zwieńczeniem rzeczywistości,rozumianej wyłącznie jako system kontaktów. Jedyne możliwe zwieńczenie konstrukcji, którątworząc swe dzieło stworzył – zwieńczenie Mitu Nowoczesnego Człowieka. Tyle <strong>się</strong> głowił<strong>na</strong>d wytrąceniem Historii inicjatywy, poszukiwał „czegoś niespodziewanego”, jakiegośskoku, inspiracji, idei – aż zrozumiał, że ów skok, inspiracja, idea już od daw<strong>na</strong> są udziałemjego myśli; że zostały zawarte w jego drodze.To zrozumienie <strong>by</strong>ł<strong>by</strong>m skłonny rekonstruować (nie jego słowami i własnym zespołempojęć) w ten sposób. Człowiek posiada organy wewnętrzne, składające <strong>się</strong> z białka i wody, alepoza tym posiada kulturę. Kultura jest <strong>na</strong>jważniejszym „organem zewnętrznym” ludzkości,którego impulsom podlega każdy osobnik. Rola kultury polega <strong>na</strong> tym, iż godzi o<strong>na</strong> wodno–białkową cielesność osobnika z wytworami ludzi, zawsze kolektywnymi, realizowanymi pozacielesnością wodno–białkową. Dlatego kultura jest zawsze układem bi<strong>na</strong>rnym. Jej zadaniemjest utrzymanie w równowadze nieprzezwyciężalnych przeciwieństw, obojętnie jak je<strong>na</strong>zywano kiedyś i jak je będziemy <strong>na</strong>zywali (światłem–ciemnością, duchem–materią,ludzkim–<strong>na</strong>turalnym...). W każdej epoce „miejscu ludzkiemu” w kulturze, miejscukolektywnych wytworów ludzkich, odpowiada – stosowne mu, s y m e t r y c z n e do niego– „miejsce nieludzkie”. Każda epoka z<strong>na</strong>jduje dla siebie inne „miejsce nieludzkie”, ponieważi<strong>na</strong>czej ogląda swoje – ludzkie – wytwory. Ta symetrycz<strong>na</strong> męka a<strong>na</strong>logij jest przyczynąewolucji kultury. Niewierze człowieka średniowiecznego we własne siły, „ciemności”ludzkich doko<strong>na</strong>ń, odpowiadało nieludzkie „światło” Bożej Mądrości. Renesansowej ioświeceniowej wierze w rozum ludzkości, zdolny do przyswojenia jedynej Prawdy,odpowiadała głucha „materia”. Z jeszcze bardziej egzaltowaną, romantyczną wiarą w„ducha”, przenikającego wszystkie tajemnice, korespondowały ślepe „instynkty <strong>na</strong>tury”.„Miejscu ludzkiemu”, w którym objawiała <strong>się</strong> jednoz<strong>na</strong>cz<strong>na</strong> i koniecz<strong>na</strong> Prawda,odpowiadało „miejsce nieludzkie”, które <strong>by</strong>ło miejscem chaosu i ślepych sił przyrody: Naturaze wszystkimi swoimi nie podlegającymi rachunkowi możliwościami jako biegunkrystalicznej i koniecznej Prawdy. No i Natura pozostała <strong>na</strong>dal <strong>na</strong>szym jedynym „miejscemnieludzkim”; pozostała jedynym „miejscem nieludzkim” – chociaż <strong>na</strong>sze „miejsce ludzkie” w103


ostatnich kilkudzie<strong>się</strong>ciu latach uległo gwałtownej, zasadniczej przemianie. My już nie mamyswej Prawdy, przestaliśmy wierzyć w Prawdę jedyną i jednoz<strong>na</strong>czną, obcujemy z wieluprawdami <strong>na</strong>raz, topimy <strong>się</strong> w niezliczonej liczbie przewodów komplementarnych, z którychkażdy jest właśnie możliwy tylko, lecz żaden z nich nie jest konieczny. Jeśli więc <strong>na</strong>szeusiłowania opuszczenia „miejsca ludzkiego” w ostatnich kilkudzie<strong>się</strong>ciu latach kończyły <strong>się</strong>tragicznie (np. faszyzm) albo śmiesznie (ileż np. tej niezamierzonej śmieszności w <strong>na</strong>szymdążeniu do wspólnoty, polegającym <strong>na</strong> obłapianiu <strong>się</strong> ciał)... – jeśli kończyły <strong>się</strong> i kończątragicznie lub śmiesznie, to nie <strong>na</strong>leży <strong>się</strong> dziwić. Nie <strong>na</strong>leży <strong>się</strong> dziwić, ale trzeba wiedzieć,że <strong>na</strong>szemu obecnemu „miejscu ludzkiemu” powinno odpowiadać jakieś zupełnie, zasadniczoinne „miejsce nieludzkie”. Miejscu <strong>na</strong>szemu, w k t ó r y m w s z y s t k o m o ż 1 i w e,musiała<strong>by</strong> zostać przeciwstawio<strong>na</strong> Wielka Jednia, Jed<strong>na</strong> Konieczność.Stworzyłem (w z<strong>na</strong>czeniu: przeczułem, wiem) nową alter<strong>na</strong>tywę Kultury. „Sto lat temulitewski poeta wykuł kształt polskiego ducha, dziś ja, jak Mojżesz, wyprowadzam Polaków zniewoli tego kształtu” (w Dzienniku 1953–1956). Mówi Polak i mówi przede wszystkim doPolaków, ale przecież nie tylko o Polakach mówi – chociaż im ta niewola dzisiaj szczególnieciąży. Symetrycz<strong>na</strong> męka a<strong>na</strong>logij, męka kultury, i a<strong>na</strong>logicz<strong>na</strong> męka symetrii, męka twórcówwciąż jeszcze trwa, a Natura <strong>na</strong>dal święci swoje tryumfy; dlatego słowa moje dalekie są odjasności, mniej jasne, niż<strong>by</strong>m chciał. A jed<strong>na</strong>k!Z<strong>na</strong>lazłem nową alter<strong>na</strong>tywę Kultury. Bóg jest tą alter<strong>na</strong>tywą. Ludzie wciąż jeszcze chcąpopełniać błędy, których ucieleśnieniem <strong>by</strong>ł faszyzm. Ale ja wiem, że już nie popełnią tychbłędów, ponieważ z<strong>na</strong>lazłem (w z<strong>na</strong>czeniu: przeczułem, wiem) nową alter<strong>na</strong>tywę Kultury.Tak zakończył <strong>się</strong> w myśleniu <strong>na</strong>szym „romantyzm”. Będą mi jeszcze romantyzmemwykłuwali oczy, będą mnie dyskontowali Wieszczami i Brzozowskim, będą ze mnądyskutowali o perso<strong>na</strong>lizmie, o wspólnocie, o sprzężeniu jednostki i zbiorowości. Będą todyskusje wciąż owocne... ale już nieistotne dyskusje. A <strong>co</strong> trzeba powiedzieć ludziom? Białygołąb, „powieszony wróbel”... daję ci go. Jako rekompensatę za [...]. W zadośćuczynieniukrzywd [...] i krzywdy [...], zawinionej również przeze mnie; za to moje [...] i za [...], takżemoje. Za wszystko złe, <strong>co</strong> ludziom wyrządziłem.104


Cel jego, jego niez<strong>na</strong>ne zamierzenieW gruncie rzeczy ty po prostu nie z<strong>na</strong>sz drugiego człowieka. Brak ci tej jakiejś ciągłościuczuć, która pozwala <strong>się</strong> zbliżyć. Kontakty przy stoliku, a potem papier; i zawsze „ja”,zawsze chodzi o „ciebie” – wszystko, <strong>co</strong> masz. I teraz, kiedy to mówię, już ci błysnęły oczy –już jesteś gotów do odegrania <strong>na</strong>stępnej komedii. Bo ty po prostu nie z<strong>na</strong>sz możliwościdrugiego człowieka, możliwości człowieka. Masz piękną koncepcję książki – wszystko, <strong>co</strong>masz.Inni też może nie mają, wiem, ale są przy<strong>na</strong>jmniej skromniejsi. Dokonujesz „cudów” stylu– wypuczenie <strong>na</strong>d własną możność. Dokonujesz „cudów” myśli – wypuczenie <strong>na</strong>d cudząmożność. Jesteś cholernie inteligentny, ale mało mądry; im cholerniej inteligentny, tymmądrzejszy mniej. Im przenikliwiej rozważasz <strong>na</strong>szą francę dzisiejszą, tym bardziej <strong>się</strong>poz<strong>by</strong>wasz mądrości, którą człowiek, żyjąc, ma z siebie. I <strong>co</strong>? Grasz dalej.Chcesz skromniejszych wyśmiać. Wiesz przecie – wiesz? – że ludzie z uporem toczą swojeskromne sprawy i boją <strong>się</strong>, że<strong>by</strong> im <strong>co</strong> nie spadło <strong>na</strong> głowę. A i tak spadnie – niepotrzebnetwoje ryzyko (bo to jed<strong>na</strong>k ryzyko, uwierz!), i tak spadnie <strong>na</strong> każdego po kolei. Wiesz?Naprawdę wiesz? Więc może tylko trochę współczucia potrzeba. I trochę mniej odwagi wwygłaszaniu sądów.Chodzi o to, że<strong>by</strong> przy<strong>na</strong>jmniej nie ranić p r z e d t e m. A ty jesteś szermierzem – starekawały, <strong>co</strong>rrida. Najbardziej znośny dla innych, kiedy <strong>by</strong>łeś egoistą – kiedy dbałeś o własnąwygodę. Lecz pra<strong>co</strong>wałeś. Bóg. Ptak. Światło. Alleluja. Prze<strong>by</strong>wając wciąż w chłodzie,sugestywnie–zimnoświadomie, eksponując świadomie własne stany zmęczenia, euforii,aberracji, pewności; zimnoświadomie grając wszystkimi <strong>na</strong>raz sta<strong>na</strong>mi ducha – wpierałeśchimerę. „Punkt <strong>na</strong>jwyższy, punkt królujący – hosan<strong>na</strong>! – i jakim cudem ten punkcik dalekizapanował jak wystrzał armatni, a odmęty, zamęty legły mu u stóp?” (w Kosmosie). Takorzeczesz czy tako tańczysz?Nie <strong>by</strong>ło ci dobrze <strong>na</strong> ziemi, zgoda. Ze wszystkimi w sporze i zawsze <strong>na</strong> krańcachmyślenia. Nie chciałeś przyz<strong>na</strong>ć, że twój dorobek życiowy jest bliski zera. Wolałeś„intrygantem” intrygować. Tancerzu!A przy tym – Polakiem jesteś. Jak mawiał o Polakach Witkacy: „dobre początki bezodpowiednich końców”. Szturmowałeś bastion myśli, wiedzy, wiary tak, jak twoi ziomkowieszturmowali Samosierrę i Monte Cassino. Szarża ku podziwowi świata. Polacy to śmiały<strong>na</strong>ród (bez ironii), ale wiesz, jak wygląda polski Faustus? Jest nim Twardowski. Faustus <strong>na</strong>kogucie. Och, jakim ty Polakiem jesteś.I <strong>co</strong>? Grasz dalej. Zmierzasz do puenty. Graj. Było<strong>by</strong> n i e 1 u d z k i e – z<strong>na</strong>sz to słowo?– przerwać ci w tym miejscu. Nadal sprawny? Tylko widzisz, ludzie może mają już potądsprawności, może chcieli<strong>by</strong> teraz uściskać konia.Obruszasz <strong>się</strong>. Zawsze chciałeś błyszczeć, a tamto jest proste. Każdy może zrobić.Mierzyłeś wyżej, w Mit Nowoczesnego Człowieka. Stworzą Go ludzie inni od ciebie, bardzoinni. Więc im twoja... pomyłka posłuży.Pamiętasz tę wędrówkę przez miasto z ojcem poparzonej dziewczynki w Dzienniku 1957–1961? Wówczas <strong>by</strong>łeś blisko: „Ból! To tylko ważne – ślepia okrutne Bólu w tej czarnej studni– ból, boli! – ten palec bezlitosny przemieniał wszystko, czego <strong>się</strong> dotknął, w rzeczywistość[...] ach, ja z <strong>by</strong>le czego haftowałem moje arabeski głuche, nieme, ślepe i one <strong>by</strong>ły<strong>by</strong> takieniewinne, gdy<strong>by</strong> nie boli, boli, ból, ból, ból, boli! – dziecka, podtrzymującego moje sny!”.Ale potem Kosmos potoczył <strong>się</strong> dawną koleiną, stworzyłeś <strong>na</strong>stępną zabaweczkę niemą,zabawkę ni to Pawłowa, ni Heisenberga, a w zapisie Dziennika z 16 X 1966 <strong>na</strong> zadany sobietemat „ból urzeczywistnia” to tylko miałeś do powiedzenia, że słowa Dantego cię zabolały,więc on stał <strong>się</strong> dla ciebie „kimś rzeczywistym”; tak spłaszczyłeś.105


Pamiętasz tę zranioną sukę <strong>na</strong> pampach w Dzienniku 1957–1961? Wielka proza, lepszachyba od Kosmosu. Powin<strong>na</strong> <strong>się</strong> z<strong>na</strong>leźć w wypisach szkolnych! A pamiętasz te żuczki <strong>na</strong>plaży, o których w Dzienniku 1957–1961 <strong>się</strong> mądrzysz, lecz kilka z nich przecie obróciłeś?Twoje ostatnie słowo. Nie <strong>by</strong>ło ci dobrze <strong>na</strong> ziemi, a jed<strong>na</strong>k te żuczki obróciłeś. I cierpienietamtego ojca otwarło cię <strong>na</strong> świat. O tym jednym warto mówić. Niewiele? Skąd to wiesz? Zjakiego miejsca? Przecież nie mamy (jeszcze?) „ekscentryka”.106


Cel jego, jego niez<strong>na</strong>ne zamierzenie przeszywało rozgałęzionyukład alej i ścieżek, drzew i klombów„Proszę Wysokiego Sądu! Panie Prokuratorze! Przeczuwam, że to <strong>się</strong> niedobrze skończy!Coś niedobregoPomiędzy mną a światem i jeżeli nie uda mi <strong>się</strong> rozładowaćJeśli nie uda mi <strong>się</strong> w porę temu zaradzić – krew <strong>się</strong> ukażeI wszystko trzaśnie! Wszystko diabli wezmą! Wszystko ulegnie stopniowo strasznejzagładzie. Boże, Boże, Boże, o gdy<strong>by</strong>m śmiał, gdy<strong>by</strong>m miał prawo wywołać Ciebie znieskończoności, ale mi nie wolno...”Te słowa mówi Witold, bohater od<strong>na</strong>lezionej niedawno sztuki Gombrowicza Historia,pisanej w roku 1951. Słowa wyrwane są z kontekstu utworu – i to utworu istniejącego jedyniewe fragmentach, będącego jakimś pierwszym zarysem Operetki – dlatego nie chcę z nichwyciągać wniosków dotyczących duchowych perypetyj autora, jego uczuciowej rozterki itp.Może tylko jeden wniosek nie wprost, dotyczący twórczości. Gombrowicz jest tymdwudziestowiecznym pisarzem polskim, który w swych utworach <strong>na</strong>jwięcej razy użył słowa„Bóg” (w samych tylko opublikowanych fragmentach Historii słowo „Bóg” pojawia <strong>się</strong>dwudziestokrotnie). To jeszcze także nie świadczy o rozterce, nie jest wystarczającymdowodem kryzysu duchowego i może <strong>na</strong>wet nie powinno <strong>by</strong>ć argumentem w rozważaniachkrytyka – jed<strong>na</strong>k spostrzeżenie tutaj zapisuję.Nabiera ono przejmującego wyrazu w powiązaniu z pewnym zapisem Dziennika. WDzienniku 1953–1956, utworze pisanym bezpośrednio po Historii, więc chronologicznie<strong>na</strong>jbliższym cytowanemu fragmentowi, autor mówi: „Moja potworność wzrasta, mojestosunki z <strong>na</strong>turą są złe [...] Stopniowe oddalanie <strong>się</strong> moje od <strong>na</strong>tury, a także od ludzi, wostatnich latach”. I dalej: „Istnieje możliwość Boga jako środka pomocniczego, drogi–mostuwiodącego do człowieka. [...] Wystarczy przyjąć, że człowiek musi egzystować w ramachswojego gatunku, że <strong>na</strong>tura w ogóle, <strong>na</strong>tura świata, da<strong>na</strong> mu jest przede wszystkim jako<strong>na</strong>tura gatunku ludzkiego, że przeto współżycie z innymi ludźmi wyprzedza jego współżycieze światem. Człowiek jest d l a człowieka. Człowiek jest w o b e c człowieka. Więc mitBoga absolutnego mógł powstać, ponieważ ułatwiał człowiekowi odkrycie drugiegoczłowieka, zbliżenie <strong>się</strong> do niego, zespolenie.Przykład: Weil. Czy o<strong>na</strong> chce łączyć <strong>się</strong> z Bogiem, czy też poprzez Boga z innymiludzkimi egzystencjami? Czy kocha <strong>się</strong> w Bogu, czy też, poprzez Boga, w człowieku? Czy jejodporność <strong>na</strong> śmierć, ból, rozpacz rodzi <strong>się</strong> z jej związku z Bogiem, czy z ludźmi? Czy to, <strong>co</strong>o<strong>na</strong> <strong>na</strong>zywa łaską, nie jest po prostu stanem współistnienia z innym (ale ludzkim) życiem? Awięc tamto «Ty» absolutne, wieczne, nieruchome <strong>by</strong>ło<strong>by</strong> tylko maską, za którą kryje <strong>się</strong>doczes<strong>na</strong> ludzka twarz. Smutne, <strong>na</strong>iwne, a jakże wzruszające... taki skok w Niebiosa po to,a<strong>by</strong> przeskoczyć o dwa metry z własnego ja <strong>na</strong> cudze?”W tym ciekawym wyz<strong>na</strong>niu <strong>na</strong>jciekawsza i <strong>na</strong>jbardziej z<strong>na</strong>mien<strong>na</strong> wydaje mi <strong>się</strong> ta ściśleprzez autora określo<strong>na</strong> odległość, która dzieli własne i cudze Ja. Dlaczego „dwa metry”, a nie„dzie<strong>się</strong>ć”, dlaczego „metry”, a nie „centymetry”, dlaczego nie po prostu „parę metrów” lub„centymetrów”? Skąd <strong>się</strong> wzięły w tych niewymiernych przestrzeniach psychicznych, wktórych za pośrednictwem Boga i Niebios dzieje <strong>się</strong> sprawa człowieka z ludźmi, te dokładnieodmierzone dwa metry? Jest to ostatnia odległość, z której człowiek z człowiekiem może <strong>się</strong>nie zetknąć fizycznie; <strong>na</strong>jmniejszy dystans, w którym nie jest przez drugiego zagrożony wcielesnej intymności. Nawet gdy<strong>by</strong> zechciał i wyciągnął rękę ku wysuniętej ręce tamtego, toich dłonie nie złączą <strong>się</strong>, będzie je dzieliło kilka centymetrów powietrza. Nawet gdy<strong>by</strong>zechciał – ale skoro umieścił siebie w kole o precyzyjnie odmierzonym promieniu, to zpewnością nie zechce. Zagwarantował sobie miejsce, w którym pozostaje nietykalny,„nietykalny jak król” (tak w Ślubie). To miejsce ma swój wymiar przestrzennie nieokreślony,107


duchowy, ale ma również wymiar konkretny, ma swój sens dosadny i dosłowny. Nie grozi mu„dutknięcie Palicem” ani dotknięcie palcem. Może <strong>na</strong>tomiast dotykać sam siebie, wkładaćsobie pokarm do ust, przeglądać <strong>się</strong> w lusterku. Może również spokojnie czytać książkę,pewny, że nikt nie spojrzy mu przez ramię, sporządzać notatki, wiedząc, że nikt wbrew jegowoli ich nie poz<strong>na</strong>.Jest i druga waż<strong>na</strong> właściwość tej wybranej przez autora odległości. Jest to optymal<strong>na</strong>odległość, z jakiej człowiek może drugiego obserwować. Już nie ulega złudzeniom z<strong>by</strong>tbliskiej perspektywy wykoślawiającej twarz, „po pikasowsku” przesuwającej oczy, a jeszczenie traci rysów twarzy; jeszcze nie traci rysów twarzy, a już widzi całą postać, może śledzićgesty rąk, nóg, zachowanie ciała. A skoro przyjął wobec drugiego właśnie ten dystans, to zpewnością będzie go oglądał po to, że<strong>by</strong>, słuchając słów jego, móc precyzyjnie odczytywaćintencje, w porę przejrzeć jego grę i dostosować do niej własne postępowanie.W tej wydzielonej sobie przestrzeni jest bezpieczny, jest samowystarczalny („od<strong>na</strong>jwcześniejszego dzieciństwa [...] <strong>by</strong>łem samowystarczalny”, w Dzienniku 1953–1956) i jestw całości <strong>na</strong>stawiony <strong>na</strong> maksymalnie poprawną percepcję świata. Dumny ze swegoumiarkowania, ze „skłonności do średnich temperatur” ze swego „nie<strong>by</strong>cia niczym za bardzo”(tamże). W całości <strong>na</strong>stawiony <strong>na</strong> maksymalnie poprawną percepcję, akumulujący dane, azarazem tak <strong>się</strong> wobec świata ustawiający, że<strong>by</strong> nic z zewnątrz nie mogło jego, oso<strong>by</strong>,<strong>na</strong>ruszyć. Zawsze usiłujący „<strong>by</strong>ć sobą”, dążący do „rozluźnienia”, <strong>na</strong>mawiający innych do„rozluźnienia” i „<strong>by</strong>cia sobą”. Przechadzający <strong>się</strong> po fabrykach współczesnej kultury, gdzie wbiałym żarze wykuwa <strong>się</strong> myśli, i kosztujący tej lub owej, jak w sadzie kosztuje <strong>się</strong> gruszki.Ta, owszem, smakuje mi, tamta trochę mniej.Wszystko, <strong>co</strong> Gombrowicz powołuje w swym dziele, przybiera właśnie taką postać.Przybiera postać układów percypujących – ukonstytuowanych tą <strong>na</strong>drzędną funkcją, niąindywidualizowanych, za jej pomocą wyłączonych z otoczenia. Czy chodzi o konstytucjęgrup ludzkich, artystycznych klik i arystokratycznych klanów, które ze z<strong>na</strong>jomością rzeczy igorzkim humorem opisywał; czy o konstytucję poszczególnych osób, bohaterów jegoutworów; czy o Montaigne'owski krój człowieka, którego przyzywał i propagował wDzienniku. W tych wszystkich przypadkach poz<strong>na</strong>jemy rzeczywistości „wewnętrzne”,„wsobne”, kusobne – przyswajające z zewnątrz i dążące do tego, że<strong>by</strong> <strong>by</strong>ć tylko sobą. Naprzykład pani Amelia i jej dom Ruda w Pornografii – „wyjątkowo wewnętrzny”, jak mówi<strong>na</strong>rrator. „Trudno określić, <strong>na</strong> czym to polegało. Podobne jak u Wacława, ale głębsze chyba,poszanowanie istoty ludzkiej”. To samo poszanowanie – dodajmy – które autor Dziennikamanifestuje w swych diatrybach broniących prywatności człowieka.Ale już we wczesnych Zdarzeniach <strong>na</strong> brygu Banbury zjawia <strong>się</strong> taki łakomy żarłacz,który może posłużyć za uniwersalną figurę tych kusobnych, percypujących układów –wszystko pożerający żarłacz, któremu kuchcik okrętowy rzucał po kolei części ubrania, potemsam skoczył do jego paszczy, a ten, wciąż niesyty, pożarł sam siebie, wraz z kuchcikiem wswym brzuchu. Przypomi<strong>na</strong>ją <strong>się</strong> słowa mające wyrazić <strong>na</strong>jwiększe katusze piekła, któreGombrowicz „poprawiając” Danta wpisał do Boskiej komedii: „Przeze mnie droga do krainy,która / Bezden<strong>na</strong>, wiecznie otchłań swoją ściga” (w Dzienniku, zapis 16 X 1966). Jak to?! Cośkonstytuuje <strong>się</strong> w trudzie, umacnia własną „wewnętrzność”, a wreszcie pożera siebie samo?Czy po to powołuje <strong>się</strong> <strong><strong>co</strong>ś</strong> do istnienia, że<strong>by</strong> to przestawało istnieć?Dalej pytajmy. Dlaczego tak smutny los spotkał w Pornografii „wyjątkowo wewnętrzny”dom Rudę i jego gospodarzy Amelię i Wacława, których cechowało godne przecież pochwałyposzanowanie ludzkiej istoty? Dlaczego Gombrowicz w całym swym dziele ukazujeczytelnikowi heroiczną drogę dążenia do „autentyczności”, a z przekąsem mówi o„metafizycznym karpiu w sosie w ł a s n e g o w y r o b u [...] albowiem właściwymżywiołem tego ducha jest j e g o w ł a s n y s o s” (mając <strong>na</strong> myśli Simone Weil, wDzienniku 1953–1956; podkr. moje A.F.)? I jeszcze. Skoro <strong>na</strong>jwyższą wartością tego dzieła108


jest prywatność człowieka, to dlaczego tak obrzydliwi są bohaterowie, którzy swą prywatność<strong>na</strong>jpełniej manifestują? Dlaczego tak bardzo obmierzli są <strong>na</strong> przykład bohaterowie Kosmosu:„ta świnia” Jadeczka („o<strong>na</strong> jak siebie wącha, to jej nie brzydzi”), Ksiądz „gmyrającypaluchami”, Leon Wojtys, który swoje „rozkosznisium” z<strong>na</strong>jdywał w sobie i doświadczał <strong>na</strong>sobie? A obmierzli w ten sposób są przecież nie tylko bohaterowie utworów Gombrowicza;także ich <strong>na</strong>rratorzy. Oni właśnie dlatego tak wnikliwie swych niesmacznych bohaterówopowiadają, bo ich cechy z obrzydzeniem od<strong>na</strong>jdują w sobie; od<strong>na</strong>jdują z obrzydzeniem wsobie i swe obrzydzenie demonstrują ostentacyjnie wobec czytelników. Dlaczego?Skoro pierwszym obowiązkiem Gombrowiczowskiego człowieka jest swobodneprzyswajanie sobie tego, <strong>co</strong> mu jest smaczne i potrzebne – to dlaczego sztuka Gombrowiczatak obsesyjnie posługuje <strong>się</strong> obrazami pochłaniania obrzydliwości? Pewien mary<strong>na</strong>rz zBanburego spożywa szczurze ogony podane <strong>na</strong> talerzu jak makaron, żarłacz pożera samsiebie, Alicja z opowiadania Dziewictwo chce wypić pomyje i marzy o zjedzeniu ochłapów ześmietnika, śpiącej Maryśce, <strong>na</strong>rzeczonej Huliga<strong>na</strong>, do otwartej jamy ustnej pakuje <strong>się</strong> szczur,szczur tytułowy, Iwonie więzną w gardle ościste karaski, <strong>na</strong>rrator Kosmosu wpycha palec doodemkniętych ust wisielca itd. Wprawdzie funkcja tych obrazów w kontekście utworów jestjasno określo<strong>na</strong>, ale wszystkie one razem – razem właśnie – mówią <strong><strong>co</strong>ś</strong> więcej, same przez <strong>się</strong>z<strong>na</strong>czą.Pytajmy jeszcze. Skoro <strong>na</strong>jwyższym dobrem człowieka jest jego osobowość, to dlaczegokażdy ruch ku sobie, który interioryzując świat w osobie ludzkiej osobowość konstytuuje,może <strong>się</strong> wydać autorowi dziwaczny lub obrzydliwy? Jest taki bardzo ciekawy zapis wDzienniku 1953–1956 mówiący o stojącym <strong>na</strong> balkonie przyjacielu, który gestami zapraszałautora, „wkiwywał go do siebie”, wkiwywał świat do wnętrza – „już nie kiwnął, a tak jak<strong>by</strong>wkiwnął! [...] wtem widzę, że znowu wkiwnął <strong>się</strong> i wkiwnął <strong>się</strong> w siebie jak w butelkę”.Natężenie, z jakim autor obserwuje kusobne gesty przyjaciela i mówi o „wkiwnięciu”,zasługuje, sądzę, <strong>na</strong> uwagę. Jak <strong>się</strong> wydaje, zdroż<strong>na</strong> jest sama czynność przyswajania; każdyruch ku sobie jest wartościowany ujemnie, budzi wstręt opowiadającego. Chyba to przedewszystkim – i <strong>na</strong>jpierw – wyraża ohyd<strong>na</strong> „śmierć szczura w ustnej jamie Marysinej” ipołykane paskudztwa; tym również tłumaczą <strong>się</strong> tak liczne u Gombrowicza słowa i rzeczy„wkiwnięte”, „wessane”, „wsobne”, „skazane <strong>na</strong> siebie”. Najpierw są wyrazem prywatnejobsesji człowieka – <strong>na</strong>jpierw w sposób bolesny mówią o tym, jak widział siebie, kim sam <strong>by</strong>łi <strong>by</strong>ć nie chciał – a dopiero potem za ich pomocą pisarz opowiada o ludziach i świecie.Obrysował koło o dokładnie odmierzonym promieniu, zagwarantował sobie przestrzeń, wktórej mógł <strong>się</strong> poczuć suwerenny – i z tej prywatności usiłował uczynić główne posłanieswej sztuki. Ale gwałtowność z jaką jego dzieło wydo<strong>by</strong>wa <strong>na</strong> jaw wszystkie obrzydliwościsamotniczego <strong>by</strong>towania (postaciowane w samogwałcie, samobójstwie, samo<strong>się</strong>pożarciu,samozaaresztowaniu), wstręt i wstyd, które autor poprzez swych <strong>na</strong>rratorów usiłuje przerzucić<strong>na</strong> czytelnika, mówią akurat <strong><strong>co</strong>ś</strong> przeciwnego.Tu jest moment prawdy w dziele – to jedno miejsce, w którym sztuka Gombrowicza traciswą zamierzoną, nieprzenikliwą dla czytelnika „spójność”. Moment prawdy, który wyjaśnianie jakieś oderwane osobliwości jego sztuki, nie jakieś drobne okoliczności ubocznetowarzyszące jej powstawaniu, ale rozszyfrowuje sam jej s p o s ó b a r g u m e n t a c j i ipozwala zrozumieć tropy, w jakich autor zamyka swe sądy o świecie.Jeszcze raz spójrzmy <strong>na</strong> Ślub. Henryk powołując rzeczywistość utworu powołuje tympewną przestrzeń psychiczną, która ma zapewnić mu suwerenność, wznosi wokół siebie murobronny chroniący przed gwałtem, jakiego mogą dopuścić <strong>się</strong> bliźni. Widomym z<strong>na</strong>kiempsychicznego gwałtu jest „dutknięcie Palicem”. Najpierw za sprawą Pijaka doświadcza goOjciec, potem posługuje <strong>się</strong> nim Henryk, a wreszcie „dutknięcie” zaczy<strong>na</strong> zagrażać i jemu,temu <strong>na</strong>jbardziej autorskiemu spośród bohaterów dramatu. A zagraża mu nie tylko„dutknięcie”, ale i „dutkn... dutkn...ięcie” – z tym samym trzykropkowym zawieszeniem109


które, w przypadku „bra...tania <strong>się</strong> z Walkiem” w Ferdydurke, wyrażało tyleż strachu przedzdrożnością, <strong>co</strong> chęci spełnienia; nie tylko zagraża, ale i staje <strong>się</strong> czymś pożądanym. I otoŚlub, który miał bronić prywatności bohatera; utwór powołany ku obronie jednostki ludzkiej,mający uchronić przed gwałtem, jakiego <strong>na</strong> niej dopuszczają <strong>się</strong> inni, jest także – ijednocześnie – g o r ą c z k o w y m d o m a g a n i e m s i ę t e g o g w a ł t u. Nie tylkoŚlub; całe dzieło Gombrowicza. „Należy odczuć kosmiczne zaiste z<strong>na</strong>czenie, jakie dlaczłowieka ma człowiek, <strong>na</strong>leży wyobrazić sobie <strong>co</strong> <strong>na</strong>stępuje: jestem zupełnie sam <strong>na</strong> pustyni;nigdy nie widziałem ludzi, ani nie domyślałem <strong>się</strong>, że inny człowiek jest możliwy. Wtemukazuje <strong>się</strong> w polu mego widzenia istota a<strong>na</strong>logicz<strong>na</strong>, a jed<strong>na</strong>k nie będąca mną, ta samazasada wcielo<strong>na</strong> w obce ciało – ktoś identyczny a jed<strong>na</strong>k obcy – i ja doz<strong>na</strong>ję jednocześniecudownego uzupełnienia i bolesnego rozdwojenia. Ale <strong>na</strong>d wszystkim góruje objawienie:stałem <strong>się</strong> nieograniczony, nieprzewidziany dla siebie samego, pomnożony we wszystkichmożliwościach swoich tą obcą, świeżą a jed<strong>na</strong>k identyczną siłą, która zbliża <strong>się</strong> do mnie” (wDzienniku 1953–1956).„Dutknięcie Palicem”, sprowadzające władcę do poddanego, które rozgrywa <strong>się</strong> wwysokich rejo<strong>na</strong>ch ducha, w niewymiernie psychicznej przestrzeni jaźni, ale także (rzeczdzieje <strong>się</strong> <strong>na</strong> scenie!) zwykłe dotknięcie palcem, dotknięcie, które łamie moją cielesnąintymność i umożliwia zbliżenie <strong>się</strong> do kogoś, zespolenie z kimś. Zespolenie duchowe?Fizyczne? Któż śmiał<strong>by</strong> oddzielać to, <strong>co</strong> duchowe, od tego, <strong>co</strong> fizyczne, w pojęciu z e s p o le n i a.W Dzienniku 1957–1961 jest taki zupełnie wyjątkowy, odosobniony zapis, zamykającywędrówkę autora? <strong>na</strong>rratora? przez miasto z Simonem, ojcem umierającej dziewczynki;sytuacja w zatłoczonym pociągu: „Simon znów <strong>się</strong> ruszył – czy też w nim <strong>się</strong> ruszyło – irzuciłem <strong>się</strong> do ucieczki – ale w tej ciasnocie mogłem <strong>co</strong> <strong>na</strong>jwyżej kurczowo odsuwać <strong>się</strong> odniego – i tak, odsuwając <strong>się</strong> całym ciałem, właziłem <strong>na</strong> inne ciało – miękkie. Był to grubas.Ogromny, ciepły, którego twarzy nie widziałem, któremu z przerażenia właziłem w jegospo<strong>co</strong>ną, nieporadną, zasromaną miękkość, w otyłość cichą chyba, upokorzoną – poczciwą , oelastycznych miejscami wypukłościach, ale gościnną, choć duszną. O, cóż to <strong>by</strong>ł zazakątek!... w którym powoli zagospodarowywałem <strong>się</strong>, zadomawiałem... w cieple koszulijego grały jego poty, ten dzisiejszy i ten wczorajszy, zmieszane z zapachem wanilii, wkieszeni miał notes, <strong>na</strong> podszewce <strong>na</strong>szywka z <strong>na</strong>pisem SMART, koszula <strong>by</strong>ła w jednymmiejscu załata<strong>na</strong>. Było tu cicho i dobrze, o sto mil od tamtego... palącego... problemu, wogóle tamto nie <strong>by</strong>ło tu do pomyślenia, to <strong>by</strong>ło <strong><strong>co</strong>ś</strong> zupełnie odmiennego, in<strong>na</strong> krai<strong>na</strong>,wytchnienie i spokój... <strong>na</strong> drugim <strong>końcu</strong> świata. Na koniec! Odpoczywałem. Było mi błogo”.– Wiem, że to literatura i że to jest „dobrze <strong>na</strong>pisane”. Ale kiedy z<strong>na</strong> <strong>się</strong> twórczośćGombrowicza i rozumie te olbrzymie przestrzenie myślowe i fizyczne, które prze<strong>by</strong>ł – że<strong>by</strong>To od<strong>na</strong>leźć; ach, nie od<strong>na</strong>leźć <strong>na</strong>wet (bo grubas ów <strong>się</strong> poruszył i <strong>na</strong>rrator znowu spłoszonyuciekł), <strong>na</strong>wet nie od<strong>na</strong>leźć, ale móc o czymś takim pomarzyć i To zapisać.Słusznie Gombrowicz powiada, że współżycie z ludźmi, wyprzedza <strong>na</strong>sze współżycie zeświatem – sposób ob<strong>co</strong>wania z ludźmi określa typ i rodzaj kontaktów z rzeczywistością. To,czego nie potrafił zrealizować dla siebie w życiu – marzenie tak proste, tak właśnieelementarne, że prawie nie sposób o nim wprost mówić – przybiera w jego utworach kształtbardzo skomplikowany. To, <strong>co</strong> w jego życiu nie zostało spełnione, w jego dziele przybierapostać rozhukanych przeciwieństw myślenia – i przeciwieństwa te orzekają już tylko o dziele,sztuce i świecie. Stroił swe ukryte niespełnienie w paliatywy z<strong>by</strong>t łatwe, w efektowneoksymorony, we wymyślne sofizmaty. Przeciwieństwo między dumną„samowystarczalnością” i obrzydzeniem, jakie budzi każde „swój do swego po swoje”;między demokratycznym szacunkiem dla oso<strong>by</strong> ludzkiej i „wdzieraniem <strong>się</strong> w cudzą jaźńzamkniętą”; między potrzebą poz<strong>by</strong>cia <strong>się</strong> Formy i potrzebą Formy; między <strong>na</strong>gością istrojem... nie będę powtarzał wszystkiego, <strong>co</strong> już pisałem.110


Najłatwiej <strong>by</strong>ło mu beatyfikować te sprzeczności własnego myślenia jako pierwszyprzywilej, niemal święty obowiązek sztuki („trzeba jeszcze raz powiedzieć, nie moż<strong>na</strong> <strong>na</strong> topołożyć dość <strong>na</strong>cisku: sztuka rodzi <strong>się</strong> ze sprzeczności”, w Rozmowach) i też skwapliwie z tejmożliwości beatyfikacyjnej korzystał („wszystkie sprzeczności dają sobie we mnie randez–vous – spokój i szał, trzeźwość i pijaństwo, prawda i blaga, wielkość i małość”, w Dzienniku1953–1956). Marzyć <strong>się</strong> wstydził; <strong>by</strong>ł z<strong>by</strong>t współczesnym literatem, że<strong>by</strong> <strong>się</strong> kusić oartystyczny wyraz dla marzenia, i z<strong>by</strong>t dobrze wychowanym człowiekiem, że<strong>by</strong> móc mówić ointymnym niespełnieniu; wypowiadał <strong>się</strong> poprzez wymyślne figury, tworzył sztukę. A <strong>na</strong>dolbrzymim oksymoronem, jakim jest dzieło Gombrowicza obejrzane w całości, jeszcze jedenwielki – ostatni już – oksymoron.Szukał poczucia bezpieczeństwa w innym człowieku, bezpiecznej przystani „o sto mil odtamtego... palącego... problemu”, miejsca, w którym „w ogóle tamto nie <strong>by</strong>ło do pomyślenia”.No ale nie z<strong>na</strong>lazł tego miejsca; czuł <strong>się</strong> i pozostał samotny. I dopiero tak czując, zrozumiał,że musi zbawić siebie, tylko siebie – już nie wraz z <strong>na</strong>jbliższymi, bo właśnie nie miał ich, niewespół z grupą, do której <strong>na</strong>leżał, bo nie <strong>na</strong>leżał do żadnej z grup. Stojąc sam wobeckosmosu, cierpienia i śmierci, zrozumiał, że musi zbawić siebie jednego – a to z<strong>na</strong>czy: zbawićsiebie wraz z całym gatunkiem. Tak pojawił <strong>się</strong> „Bóg”. „Potrzeba uwierzenia” stała <strong>się</strong>koniecznością – i to nie potrzeba uwierzenia „w <strong>co</strong>kolwiek”, w <strong><strong>co</strong>ś</strong>, <strong>co</strong> mogło<strong>by</strong> w dalszejobróbce, za sprawą obcujących ze sobą ludzi, przybrać postać wspólnego celu działania<strong>na</strong>dającemu sens każdemu poszczególnemu życiu, tylko właśnie potrzeba uwierzenia w„Niego”, gdyż jest tylko jed<strong>na</strong> <strong>na</strong>zwa pewności obejmująca wszystko, wszystkich i <strong>na</strong>raz,jed<strong>na</strong> tylko szansa zbawienia gotowa od zaraz do użycia, nie wymagająca uprzedniej obróbkimiędzy ludźmi – jed<strong>na</strong> szansa uzyskania sensu <strong>na</strong>tychmiast, która przybrała Jego Imię.Niezależnie od faktu, czy Imię to będzie wymówione <strong>na</strong>iwnie, czy też zostanie przedtemobwarowane zastrzeżeniami „nowoczesnego umysłu”. Wcale nie o umysł chodzi; jest <strong><strong>co</strong>ś</strong>bardziej pierwszego w człowieku, które to warunkuje. Umiejętność dostrzegania ostatecznychaspektów Bytu i skłonność do rozstrzygania problemów w skali metafizycznej zdaje <strong>się</strong> <strong>by</strong>ćwarunkowa<strong>na</strong> niemożnością widzenia problemów drobnych, rozumienia elementarnychdoświadczeń, które są <strong>co</strong>dziennym udziałem ludzi. Ten, kto rozstrzyga o pragnieniachludzkości w tej skali, w skali gatunku i potrafi utożsamiać <strong>się</strong> z nimi, prawie <strong>na</strong> pewno nierozumie pojedynczego człowieka. A nie rozumie go, ponieważ nie umie [...], ponieważ w nimsamym nie ma [...]. Być może jego wielkie rozstrzyganie jest tylko inną <strong>na</strong>zwą tejnieumiejętności rozumienia i nieumiejętności współżycia. Bardzo skomplikowaną <strong>na</strong>zwą;bardzo skomplikowaną postacią nieumiejętności zbliżenia <strong>się</strong> do drugiego, a<strong>na</strong>logicznegookazu. Ten fenomen tłumaczył<strong>by</strong>, dlaczego o eschatologicznie rozumianych celach ludzkościi spełnieniu procesu dziejowego <strong>na</strong>jchętniej i <strong>na</strong>jbardziej twórczo rozprawiają ludzie – no tak,ludzie w jakiś sposób źle rozwiązani wewnętrznie, okaleczeni od środka. Fenomen tenwyjaśniał<strong>by</strong> także treść obrazu, który staje <strong>na</strong> <strong>końcu</strong> posłania; tłumaczył<strong>by</strong>, dlaczego treściątego obrazu jest zawsze (różnorako formułowa<strong>na</strong> i osiąga<strong>na</strong> w różny sposób) wspólnota –owa ludzka, bosko–ludzka czy ludzko–boska społeczność. A zatem te ich wielkierozstrzygnięcia <strong>by</strong>ły<strong>by</strong> tylko gigantycznymi transmisjami umożliwiającymi poko<strong>na</strong>nieznikomej odległości, jaka dzieli człowieka i człowieka. „Taki skok w Niebiosa po to, a<strong>by</strong>przeskoczyć o dwa metry z własnego ja <strong>na</strong> cudze?”Tak to, tak. Ta odpowiedź – paląca!, paląca, bo swym psychologicznym wścibstwemusiłująca podać w wątpliwość wszystkie ostateczne cele, jakie <strong>się</strong> pojawiły i jakie jeszczebędą śmiały <strong>się</strong> pojawić, unieszkodliwiająca je już tutaj, teraz, jak źle opowiedziane i złymopowiedzeniem spalone dowcipy, odpowiedź uczciwa, ale okrut<strong>na</strong>, i przecież także zbęd<strong>na</strong>,perfidnie podważająca to, <strong>co</strong> jeszcze <strong>się</strong> chciało i musiało<strong>by</strong> powiedzieć; uczciwa, aleuczciwie nietraf<strong>na</strong> z pisarskiego punktu widzenia...111


Ta odpowiedź mówi o potrzebie wiary; lecz mówiąc o p o t r z e b i e, właśnie samą wiaręuniemożliwia. Oczywiście moż<strong>na</strong> <strong>na</strong>dal referować dialektycznym językiem problem„wytwarzania wiary”, spokojnie orzekać o warunkach, w jakich „wytworzenie wiary” staje<strong>się</strong> możliwe, moż<strong>na</strong> dochodzić Boga rozumowaniem quasi–matematycznym albotechnicystycznymi przewodami myślowymi, biorącymi za punkt wyjścia technikęmiędzyludzkich kontaktów, ale tak „wytworzony” Bóg nie dotknie tego, <strong>co</strong> w człowieku<strong>na</strong>jbardziej pierwsze. Tak „wytworzony” Bóg może zaspokoić tylko potrzebę pisarskiegowarsztatu. Umiejętność uwierzenia w <strong><strong>co</strong>ś</strong>, sposób dochodzenia do wiary, jest jedną z tajemniclub jedyną tajemnicą człowieka – ale nie moż<strong>na</strong> rozgarniać tajemnicy. Mógł sobie autor <strong>na</strong>dalrozumować w Dzienniku 1953–1956 (myśląc o swej siostrze Renie?): „Ojciec tej panizapewne wierzył po prostu – bez wstępnych zabiegów. Lecz o<strong>na</strong>, a<strong>by</strong> uwierzyć, musi <strong>na</strong>przód«chcieć wierzyć», wiara w niej staje <strong>się</strong> wysiłkiem” – ale cała ta t e c h n o l o g i a w i a r y,zapoczątkowa<strong>na</strong> w Ślubie, dopowiada<strong>na</strong> w Kosmosie, wciąż <strong>na</strong> nowo, i wciąż i<strong>na</strong>czejuzupełnia<strong>na</strong> w Dzienniku, nie <strong>by</strong>ła w stanie zmienić niczego w jego o s o b i s t e j sytuacji.Zatoczył wokół siebie krąg o odmierzonym promieniu i nie potrafił przez siebiezarysowanego kręgu opuścić – to z<strong>na</strong>czy wejść w krąg cudzy, zaz<strong>na</strong>ć cudzej intymności. I niemógł też czy nie chciał wprowadzić nikogo w swój krąg wyz<strong>na</strong>czający prywatną granicę – toz<strong>na</strong>czy nie umiał... „Miłość została odebra<strong>na</strong> mi <strong>na</strong> zawsze i od samego zarania, ale nie wiem,czy dlatego, że nie umiałem z<strong>na</strong>leźć <strong>na</strong> nią formy, właściwego wyrazu, czy też nie miałem jejw sobie. Nie <strong>by</strong>ło jej, czy ją w sobie zdusiłem?” (w Rozmowach).Tak właśnie. Idzie o wyraz. O z<strong>na</strong>lezienie formy <strong>na</strong> miłość czy raczej – i <strong>na</strong>jpierw – oodrzucenie takiej formy, w której miłość nie może żyć i rozwijać <strong>się</strong>. Mój pierwszy błąd niepolegał <strong>na</strong> samolubstwie. Nie polegał <strong>na</strong> braniu siebie za pępek świata i rozdymaniu swejfrancy Ja – tylko <strong>na</strong> zwracaniu tego, <strong>co</strong> robiłem, do określonych, wpierw rozez<strong>na</strong>wanychprzeze mnie adresatów (<strong>na</strong>jpierw rozez<strong>na</strong>nych, rozez<strong>na</strong>wanych, po to, że<strong>by</strong> w ogóle móc <strong>się</strong>zwrócić). Teraz wiem, że trzeba mówić do kogoś aż tak równego sobie, do prawie mnie,wobec którego ta franca nie musiała<strong>by</strong> <strong>się</strong> i nie śmiała objawić.Mówisz tylko do kogoś, kto umie to przyjąć. Rada brzmi jak kazanie niedzielne, ale niejest kazaniem niedzielnym. O kształcie tego, <strong>co</strong> mówisz, decyduje ten, do kogo <strong>się</strong> zwracasz.„Formą i treścią” dzieła jest nie autor, lecz adresat. Substancją sztuki jest adresat. Swobodniemożesz mówić tylko do kogoś równego sobie. Adresat poniżej autora lub adresat po<strong>na</strong>dautorem jest przyczyną niespokojnego, kurczowego procesu mówienia (tworzenia, działania).W obu wypadkach wstydzisz <strong>się</strong> swego Ja i dlatego własne Ja wypuczasz: „skurczGombrowicza”, „błąd Gombrowicza”. Przyczy<strong>na</strong>, która zastawiła mi drogę do wielkości.Która uruchomiła moją sztukę, lecz drogę do wielkości jej zastawiła. Wielka sztuka rodzi <strong>się</strong>i<strong>na</strong>czej, jak<strong>by</strong> z innego uczucia.Bo jak ktoś ma takie ambicje, to mu już tylko pokora przystoi. Jak ktoś ma takie ambicje,to już nie myś1i o efekcie oso<strong>by</strong>, tylko zwyczajnie mówi z chęcią powiedzenia czegoś, <strong>co</strong>poz<strong>na</strong>ł, lub wydaje mu <strong>się</strong>, że poz<strong>na</strong>ł, już nie licząc <strong>na</strong> dalsze implikacje i bez rachu<strong>by</strong> <strong>na</strong>wysokie notowania własnego dzieła, dzisiejsze albo przyszłe. Mówi do kogoś jednego, doswego prawie sobowtóra, który wie to to i to, <strong>co</strong> i on, ale może jeszcze nie wiedział tego itego, i wtedy tamten mu to i to mówi, a on tamtemu, jemu, mnie może uwierzy, skoro to to ito wiedzieliśmy razem, może uwierzy i może wykorzysta w skali, którą uz<strong>na</strong> za potrzebną czyniezbędną. A on, jeden, ja, już nie walczy o te kilkaset stron, które <strong>by</strong> tu czy gdzie indziejmógł <strong>na</strong>pisać, tylko po prostu żyje, czeka – przy takich ambicjach, jeśli uda <strong>się</strong> <strong>na</strong>wetwyskoczyć z ok<strong>na</strong>, to nie uda <strong>się</strong> spaść <strong>na</strong> ziemię (próbowałem, próbowałem trzy razy).(Dlatego nie spadam <strong>na</strong> ziemię, bo już, teraz, z<strong>na</strong>jduję <strong>się</strong> w całości po tamtej stronie tekstu –po tamtej, po której ty czytasz). (Albo jak i<strong>na</strong>czej to uczucie <strong>na</strong>zwać?)112


Z<strong>na</strong>lazłem drogę do mniej wysilonego mówienia (tworzenia, działania), przeczułemsposób uniknięcia siłowych działań. Kiedyś musiałem z bardzo wielu ludźmi walczyć. Dzisiajrozumiem, że mogę niewielu ludziom – ale <strong>na</strong> pewno – pomóc. Niczego z tego, <strong>co</strong> miałem<strong>by</strong>ł dotychczas, nie straciłem. Rozpoz<strong>na</strong>ję w sobie z<strong>na</strong>ne mi cechy, elementy, ale jak<strong>by</strong> ichwektory <strong>się</strong> poprzestawiały. Co <strong>by</strong>ło dotychczas rozchwiane i raziło (och, zawsze w moichdobrych, w tylu dobrych moich intencjach!) <strong>na</strong> boki, teraz biegnie prosto. Ale już nie moje,nie jako „moje”. Wyplułem swoje Ja teraz nieskończoność rodzi <strong>się</strong> poza mną.Mnie nie ma, więc wszędzie mam dom. Mnie nie ma, więc nie mogę zostać oszukany.Mnie nie ma, więc nie muszę nikogo przemóc, przewyższyć. A jed<strong>na</strong>k – to nie jest tak, że ja„otwarłem <strong>się</strong> <strong>na</strong> świat”, że świat i ludzie przeze mnie przepływają. Świat i ludzie otwarli <strong>się</strong>przede mną. Ale mnie nie ma – niczego nikomu i niczemu <strong>na</strong>rzucić nie chcę. Ze spokojnąciekawością patrzę <strong>na</strong> to, <strong>co</strong> <strong>się</strong> przede mną otwarło – i daję mu jemu jej to, <strong>na</strong> <strong>co</strong> czekało; <strong>co</strong>chciało, że<strong>by</strong> mu jemu jej dać. (Nie ma żadnej wspólnoty, Całości, bo wszystko jest dla mniep o k o 1 e i – jest, kiedy j e s t, potem ze spokojnym roztargnieniem to porzucam; i właśniew tej samej chwili <strong><strong>co</strong>ś</strong> innego <strong>się</strong> przede mną otwiera, <strong>co</strong> innego dla mnie j e s t). Ale mnienie ma – nie ma mnie, bo n i e c h c ę, niczego nie chcę. Jest prosta życzliwość dla tego, <strong>co</strong>wchodzi w moje pole widzenia (a jeśli tamto z mego pola widzenia wyszło, ta samażyczliwość dla czegoś <strong>na</strong>stępnego, <strong>co</strong> w moje pole widzenia wchodzi; pogoń za tamtym<strong>by</strong>ła<strong>by</strong> „zobowiązująca” dla tamtego, wprowadzała<strong>by</strong> w niepokój tamto i mnie). Jest czystaradość, radość zawsze dawania – i dziwnym, trudnym do zrozumienia sposobem, jest to mojaradość (tę radość dawania dawniej przeczuwałem, ale nie wyobrażałem jej sobie tak).Wszystko jest dla mnie wymienne – ale ja wymieniać czegoś <strong>na</strong> <strong><strong>co</strong>ś</strong> nie chcę; bo w ogólenie chcę. Po... och już nie mówmy, po ilu latach odkryłem oczy ludzkie, w które terazspokojnie patrzę. Nie dla siebie, chociaż sprawia mi to przyjemność. Nie dla tego drugiego,chociaż właśnie teraz temu drugiemu mogę skutecznie pomóc.Nie jest to stan chorobowy – o czym przekonuje mnie łagod<strong>na</strong> skuteczność moich działań;ale ja już nie chcę skutku, niczego nie chcę. Nie jest to stan zaćmienia umysłu – bo właśnieteraz <strong>na</strong>jpełniej rozumiem to, <strong>co</strong> robiłem dotychczas, w jaki sposób swoim ówczesnymniepokojem zapra<strong>co</strong>wałem <strong>na</strong> obecny spokój. O ile mogę wierzyć swojemu rozez<strong>na</strong>niuprocesów psychicznych, nie jest to stan, który może <strong>by</strong>ć zawró<strong>co</strong>ny. Chociaż pewnie wyjdą<strong>na</strong> jaw różne trudności (np. konflikty między sobą–tamtym i sobą–tym), które będę w t e k s ta c h rozwiązywał.Bo trzeba dla uczciwości powiedzieć, że ja <strong>się</strong> wciąż trzymam własnych tekstów.Rozważane „od tego końca kija” – od strony tekstów – to, z czego <strong>się</strong> tutaj zwierzam, może<strong>by</strong>ć tylko specjalnym rodzajem autoterapii piszącego, który oto z<strong>na</strong>lazł sposób łatwiejszegopisania. I jest to oczywiście również tym. Ale jest nie tylko tym, nie jest tym przedewszystkim. Wydaje mi <strong>się</strong>, że nie dlatego doszedłem do swego obecnego stanu, że<strong>by</strong> łatwiejpisać. Tu <strong>się</strong> tylko sprawdziło, że „dobre rozwiązanie” – jeśli to jest rzeczywiście rozwiązaniedobre – jest rozwiązaniem problemu <strong>na</strong> wszystkich płaszczyz<strong>na</strong>ch i we wszystkich miejscach:w przecinku, który właśnie postawiłem, i <strong>na</strong> <strong>na</strong>jdalszych, mnie nie z<strong>na</strong>nych krańcachwszechświata. I zostało podjęte to rozwiązanie ani dla tego przecinka, ani z myślą o<strong>na</strong>jdalszych, mnie nie z<strong>na</strong>nych krańcach. I dlatego właśnie, że tak przeze mnie podjęte, <strong>by</strong>łorozwiązaniem „dobrym”.(Choroba <strong>na</strong>szej sztuki: że kłamie. Kłamie nie dlatego, że człowiek „z <strong>na</strong>tury skłonny jestdo kłamstwa”, tylko dlatego, że źle przymierza <strong>się</strong> do adresata. Wszystkie jej boje dzisiejsze,większość „polifonij” – ich źródłem jest „adresat”. Te boje zabierają dzisiaj sztuce – a takżeinnym wyrazom myśli i uczuć, których jeszcze nie śmiemy <strong>na</strong>zwać sztuką – większośćenergij potrzebnych po to, że<strong>by</strong> ze spokojnym roztargnieniem móc mówić prawdę.)(Ze spokojnym roztargnieniem, dla nikogo. Dla nikogo określonego. Nie muszę realizowaćzaplanowanych gier, mogę nie prze<strong>by</strong>wać <strong>na</strong> obszarach, <strong>na</strong> których nie czuję <strong>się</strong> pewnie. Nie113


z<strong>na</strong>m w pełni ani siebie, ani tego, <strong>co</strong> właśnie wykonuję, więc mogę nie wiedzieć, <strong>co</strong> mnie itemu jest potrzebne. Czynnik, który dotychczas uważałem za przeszkodę, może <strong>się</strong> okazaćtym jedynym, dla mnie i mojej pracy <strong>na</strong>jkorzystniejszym. A kiedy tak <strong>na</strong> niego spojrzę, onniemal zawsze okazuje <strong>się</strong> korzystny. Bezinteresow<strong>na</strong> przysługa, wyświadczo<strong>na</strong> komuś„kosztem” własnych zajęć, może <strong>się</strong> stać impulsem i podsunąć rozwiązanie, któregodotychczas nie przeczuwałem. Ale o tym nie muszę wiedzieć wyświadczając przysługę; niedlatego wyświadczam).(Wyjście, jak mi <strong>się</strong> wydaje, zarówno chrześcijańskie, jak ateistyczne, zarównoeuropejskie, jak dalekowschodnie – bo jest tylko jedno wyjście. Wciąż <strong>na</strong> nowo i w różnychjęzykach formułowane). Jedno „wyjście”, jeden program, wobec którego my zachowujemytylko w o l n o ś ć n a z y w a n i a.„Pełny człowiek”? Może powinien <strong>by</strong>ć programem, ładnie <strong>się</strong> słyszy. Ale cóż robić: o„pełnym człowieku” gadają zawsze dyletanci, a o „pełnym człowieku” marzyć (i <strong>na</strong>wet otajemnicy i Bogu marzyć) pozwalają milionom jedynie wielcy, zimni fachowcy. Ci samipiękni <strong>na</strong> skoczni <strong>na</strong>rciarskiej, ci sami piękni <strong>na</strong> k<strong>się</strong>życu, ci sami piękni piszący książki. Ciktórzy dążą do specjalizacji, a nie ci którzy dążą do „pełni”.„Człowiek plus człowiek, człowiek pomnożony przez człowieka, człowiek w związku zdrugim, konkretnym człowiekiem, ja w związku z tobą i nim”? Tak, to chyba brzmi trafniej.Nikt nie jest od drugiego lepszy: zawsze spotykają <strong>się</strong> dwa tak samo rozwiązane aparatyuczuciowo–myślowe – i ta tożsamość rozwiązania jest <strong>na</strong>drzęd<strong>na</strong>, niezależ<strong>na</strong> od jakości i typumyśli i uczuć z<strong>na</strong>jdujących <strong>się</strong> w aparatach. Jeśli podejdziesz do drugiego z pełnymzaufaniem, on ci także pełnym zaufaniem musi odpłacić; jeśli z niepełnym, odpłaciniepełnym; za agresję odda agresją, przyjaźnią za przyjaźń. Tak rozwiązany jest mechanizmczłowieka d l a człowieka, człowieka w o b e c człowieka (autora w o b e c czytelnika).Nikt nie jest lepszy od drugiego; ale silniejszy jest ten, który drugiemu może skuteczniejpomóc. To jest jedy<strong>na</strong> siła człowieka wobec człowieka (nie zajmuję <strong>się</strong> teraz tymiinstalacjami, poprzez które ludzie działają <strong>na</strong> człowieka i człowiek działa <strong>na</strong> ludzi). I właśnieprzede wszystkim z myślą o tej sile <strong>na</strong>leży <strong>by</strong>ć fachowcem.„Człowiek plus człowiek”. A jed<strong>na</strong>k obok nich poza nimi – poza nimi każdymi dwoma –staje <strong>się</strong> <strong><strong>co</strong>ś</strong>, <strong>co</strong> jest trwalsze od nich. Dla pozostałych, dla innych, dla przyszłych liczy <strong>się</strong> totrwalsze – to, <strong>co</strong> tamtych dwóch (dwojga, dwie) przetrwało. W przypadku każdego innegogatunku nie <strong>by</strong>ło<strong>by</strong> wątpliwości, czym powinno <strong>by</strong>ć to trwalsze; w przypadku każdego innegogatunku nie <strong>by</strong>ło<strong>by</strong> wątpliwości, że chodzi o samca, samicę i potomstwo. W przypadkugatunku Człowiek są wątpliwości. Te wątpliwości usiłuje rozstrzygać kultura. Także z myśląo niej <strong>na</strong>leży <strong>by</strong>ć fachowcem.114


Niczym tekst wpisany w tekstChcę stworzyć <strong>na</strong>jdosko<strong>na</strong>lszą wykładnię dzieła Gombrowicza. Zabieram <strong>się</strong> do roboty iwidzę, że wokół mojego zamierzenia robi <strong>się</strong> ciasno. Kazimierz Bartoszyński, Jan Błoński,Ludwik Flaszen, Michał Głowiński, Maria Janion, Jerzy Jarzębski, Konstanty Jeleński,Helmut Kajzar, Wojciech Karpiński, Andrzej Kijowski, Antoni Libera, Zdzisław Łapiński,Andrzej Mencwel, Czesław Miłosz, Konstanty Puzy<strong>na</strong>, Artur Sandauer, Krzysztof Wolicki,Wojciech Wyskiel, Adam Zagajewski, Jean–Marie Benoist, François Bondy, Zdravko Malić,Maurice Nadeau, Georges Sebbag, Jacques Volle, inni. W ich pracach mogę zlekceważyć to,<strong>co</strong> jest usystematyzowanym zbiorem samokomentarzy autora, lecz muszę brać pod uwagę ichwnioski, ich pomysły interpretacyjne.Mogę wyłączyć z własnego rachunku prace tych krytyków, <strong>na</strong>jczęściej młodych, którzychcieli po prostu swoją obecność przy modnym dziele zadokumentować, ale muszę <strong>się</strong> liczyćze spojrzeniem starych wygów, z ich precyzyjnie umkliwymi sądami i błyskotliwym słowem.A tu jeszcze trzeba <strong>by</strong> uwzględnić te prace, które w <strong>na</strong>jbliższym czasie powstaną. Już terazz<strong>na</strong>m dwu albo trzech ludzi, którzy dotychczas o twórczości Gombrowicza nie wypowiadali<strong>się</strong>, a których ewentual<strong>na</strong> wypowiedź może mojej wypowiedzi zagrozić. Muszę <strong>się</strong> liczyć,muszę <strong>się</strong> liczyć. Zwiduje mi <strong>się</strong> taki obraz: szeroko rozwarte pyski prac krytycznych – ta,która rozwarta <strong>na</strong>jszerzej, wchłonie pozostałe. Udaję uczestnika Platońskiej Uczty, ale jest mipisa<strong>na</strong> kolacja Poloniusza. Czy to Poloniusz zje kolację, czy też – jego <strong>na</strong> kolację zjedzą?Albo potrafię połknąć ich wszystkich, albo zostanę „zjedzony”, włączony do cudzegorachunku.Jeszcze raz mam stoczyć tę tylekroć mi z<strong>na</strong>ną walkę <strong>na</strong> uogólnienia: nikt nie rozumienikogo, każdy scala – każdy każdego włącza w swój świat – każdy uwzględnia w rachunkuwszystkich – każda jego myśl ogląda każdą myśl obcą – każda myśl zastrasza każdą myśl –każda myśl pożera każdą – każdy chce mówić językiem każdego – każdej dyscypliny – ikażdej myśli; każdy każdego zapisuje w swym notesiku. Idzie tylko o to, czyj notesikprzetrwa.Mówiąc poważnie – nędza i wielkość zawodu krytyka polega <strong>na</strong> tym, że poprzez a<strong>na</strong>lizędzieła moż<strong>na</strong> udowodnić wszystko; moż<strong>na</strong> tak spreparować i uhierarchizować materiał orazwynikające zeń wnioski, że z dzieła wydobędzie <strong>się</strong> każdą prawdę, która może posłużyćkażdej sprawie. A jest to tylko część tej olbrzymiej półmistyfikacji, jaką stanowią <strong>na</strong>ukihumanistyczne. Nie ma a<strong>na</strong>lizy bez poprzedzających a<strong>na</strong>lizę intencyj, nie ma więc i <strong>by</strong>ć niemoże „obiektywnej humanistyki” – ci, którzy ją postulują, już mają w za<strong>na</strong>drzu własnąprawdę o człowieku! I dlatego postulują, bo mają tę prawdę; <strong>na</strong>jpierw mają prawdę oczłowieku, a dopiero potem obiektywną metodę, która prowadzi do jej odkrycia. Przykłady.Michaił Bachtin w Problemach poetyki Dostojewskiego stara <strong>się</strong> określić Dostojewskiego„powieść polifoniczną”, w której żadne miejsce nie jest autorsko uprzywilejowane i każdapostać ma widnokrąg własny, niezależny od widnokręgu autora. Zdaniem Bachti<strong>na</strong>,Dostojewski musiał stworzyć tę a nie inną konstrukcję, ponieważ wierzył, „że w każdymczłowieku jest <strong><strong>co</strong>ś</strong> takiego, <strong>co</strong> tylko on jeden może wyrazić”. Ta wspaniała książka niemogła<strong>by</strong> jed<strong>na</strong>k zostać <strong>na</strong>pisa<strong>na</strong>, gdy<strong>by</strong> Bachtin w swej a<strong>na</strong>lizie nie zatrzymał <strong>się</strong> wmomencie, w którym rozpoczy<strong>na</strong> <strong>się</strong> badanie poszczególnych fabuł, ich mechanizmówdramatycznych. Gdy<strong>by</strong> postąpił krok dalej, musiał<strong>by</strong> z<strong>na</strong>leźć zwornik fabuły, to miejsceuprzywilejowane, „autorskie” – tego bohatera, który nici wszystkiego trzyma w ręku (Porfiryw Zbrodni i karze, Myszkin w Idiocie, Piotr Wierchowieński w Biesach, Smierdiakow wBraciach Karamazow). I kiedy unieruchomiony przez Bachti<strong>na</strong> mechanizm powieściDostojewskiego zacznie funkcjonować – okaże <strong>się</strong>, że w tym świecie każdy chce sobiepodporządkować każdego, lecz tylko jed<strong>na</strong> postać umie <strong>się</strong> posłużyć pozostałymi jakwłasnym <strong>na</strong>rzędziem. Tą postacią jest „dramaturg w dziele”. Tak, właśnie „dramaturg” – bo115


utwory Dostojewskiego są <strong>by</strong>ć może również <strong>na</strong>jwiększymi dramatami, jakie w XIX wiekupowstały. Okaże <strong>się</strong> więc, że w przenoszeniu ich <strong>na</strong> scenę jest więcej słuszności, niż mogło<strong>by</strong>to wynikać z lektury książki Bachti<strong>na</strong>. Powtarzam – wspaniałej książki.Inny przykład. Praca Theodora Adorno o Wagnerze opublikowa<strong>na</strong> w „Neues Forum” 1971nr 215. Autor konfrontuje program artystyczny Wagnera, „ideologię zdrowia, tężyzny ikomunikatywności”, z dociekliwą a<strong>na</strong>lizą środków muzycznych użytych do jego realizacji –konfrontuje po to, że<strong>by</strong> dojść do wniosku, że „schyłkowość” Wagnera, manifestowa<strong>na</strong> wmateriale dźwiękowym, zwraca <strong>się</strong> przeciw sile, której służyć ma jego sztuka. Jestem podwrażeniem metody, rozumiem i pochwalam intencje – ale przecież muszę pamiętać, że są towłaśnie intencje. Dlaczego rozluźnienie systemu to<strong>na</strong>lnego u Wagnera (które doprowadzićmiało w przyszłości do powstania muzyki dodekafonicznej) ma <strong>by</strong>ć wyrazem dekadencji,oz<strong>na</strong>ką słabości? Moż<strong>na</strong> tak przewartościować historię muzyki i tak ukierunkować własnąmetodę, że<strong>by</strong> zobaczyć w tym dowód siły. Moż<strong>na</strong>. Jeśli tylko to „moż<strong>na</strong>” uwierzytelni <strong>się</strong>dowodem równie świetnym, jak dowód Ador<strong>na</strong>.Proszę mnie zrozumieć. Nie chcę podawać w wątpliwość pracy ludzi, których intencje sąmi bliskie. Ale przecież nie mogę nie widzieć całej nędzy ich – ich i mojej – profesji. Nakażdym wytworze ludzkim moż<strong>na</strong> udowodnić każdą prawdę o człowieku. Podziwiam wynikia<strong>na</strong>liz krytycznych, aż dech mi czasami zapierają „nieodparte wnioski” – lecz przecież niemogę nie wiedzieć, że są one jedynie wynikiem odpowiedniego przygotowania zawodowegoautorów... i ich pomysłowości.Najbardziej twórczy stan swego ducha krytycy <strong>na</strong>zywają ciekawością, zaś własną pracęzwykli <strong>na</strong>zywać dążeniem do prawdy, która ma ciekawość zaspokoić. Chcą, że<strong>by</strong> ichpodziwiano jako ludzi dociekliwych, lecz rzeczywistym ich tytułem do chwały jestpomysłowość. Są jak małe dzieci, które otwarły książkę i wierzą (lub każą wierzyć), że z niejczytają: wolą udać umiejętność przyswajania tekstu, niż przyz<strong>na</strong>ć <strong>się</strong> do wy<strong>na</strong>lazczości. Toporów<strong>na</strong>nie jeszcze kuleje – zakłada bowiem, że za plecami dziecka może <strong>się</strong> pojawić ktośstarszy, kto książkę odczyta. Przystał<strong>by</strong>m <strong>na</strong> obecność starszego, ale moje wątpliwości budzisamo istnienie – sposób istnienia – książki.Współczesny krytyk stara <strong>się</strong> <strong>na</strong>ukowo udokumentować własną dociekliwość i tę wiarę wdociekliwość własną <strong>na</strong>rzuca artyście. „Epoka <strong>na</strong>sza <strong>na</strong>z<strong>by</strong>t przenikliwa, wszystkie listkifigowe powiędły” – mówi któryś z bohaterów Iwony. Artysta, który w moc a<strong>na</strong>lizy krytycznejuwierzył, mógł<strong>by</strong> wprawdzie zaprzestać tych swoich wdzięcznych i kluczących ruchówtancerza, mógł<strong>by</strong> zaprzestać ich wiedząc, że dociekliwość krytyka i tak potrafi gounieruchomić i rozebrać. Ale nie, on już <strong>się</strong> w grę uwikłał. Im bardziej wierzy w dociekliwośćwspółczesnych, tym więcej przywdziewa kolorowych piór, tym wymyślniejsze są jego figurytaneczne, które mają dociekliwych oszukać. Ba, gdy<strong>by</strong>ż to wiedział! Gdy<strong>by</strong> rozumiał, w jakróżny sposób – i w jak różnym sensie – krytyk tekst „stwarza”! Gdy<strong>by</strong> rozumiał, żemarzeniem krytyka wcale nie jest dociekliwość, że wcale nie o rozebranie i unieruchomieniebadanego obiektu mu idzie. Wielkość i nędza krytyki polega <strong>na</strong> tym, że krytyk możeprzywdziać własne pióra i odtańczyć tekst (taniec) własny. Własny, ale tańczony w imieniuautora. Jego barwnym upierzeniem jest zespół swoistych (choć nie zawsze konsekwentniestosowanych) reguł interpretacyjnych. Jego tańcem jest metoda.I mówiąc jeszcze poważniej – w humanistyce <strong>na</strong>zw jest więcej niż zjawisk. To, <strong>co</strong>bierzemy za ruch umysłowy, za ścieranie <strong>się</strong> postaw, jest w z<strong>na</strong>cznej mierze tylko igraniem<strong>na</strong>zwami. I<strong>na</strong>czej niż <strong>na</strong>uki przyrodnicze, których regułą jest dążenie do celu drogą<strong>na</strong>jprostszą, humanistyka sporo wysiłku poświęca właśnie <strong>na</strong> to, że<strong>by</strong> zmierzać do celu drogąskomplikowaną – ponieważ uproszczenie przewodu badawczego (biorąc pod uwagę jegoprzedmiot) jest już aktem ujemnie wartościującym. Badacz–humanista – ten, który bada, leczzarazem część przedmiotu własnego poz<strong>na</strong>nia; część z całością własnego poz<strong>na</strong>nia s o 1 i d ar n a – nie mogąc przystać <strong>na</strong> reguły poz<strong>na</strong>nia <strong>na</strong>ukowego, imituje je; imituje poz<strong>na</strong>nie,116


mnożąc <strong>na</strong>zwy. Nawet <strong>na</strong>jbardziej obiektywny badacz musi w wynikach swych badań tenpostulat solidarności uwzględnić. W przeciwnym wypadku wyroki wykonywane są<strong>na</strong>tychmiast i nieodwołalnie. To w humanistyce, <strong>co</strong> dotyczy całego gatunku, a <strong>co</strong> nieuwzględnia jego roszczeń w zakresie Dumy, Miłości, Honoru; to, <strong>co</strong> nie pozostawiaczłowiekowi <strong>na</strong>dziei <strong>na</strong> Przyszłość lub Niebo, <strong>by</strong>wa przemilczane i zapomniane. I takpowinno <strong>by</strong>ć, <strong>na</strong> tym polega samoobro<strong>na</strong> ludzi. Np.: „W każdym człowieku jest <strong><strong>co</strong>ś</strong> takiego,<strong>co</strong> tylko on jeden może wyrazić” – subiektywnie jest to prawdziwe; obiektywnie jest tonieprawda... lecz jest to bardzo pięk<strong>na</strong> nieprawda, <strong>na</strong> którą powinniśmy przystać. No tak, aletrzeba zrozumieć: solidarność człowieka z gatunkiem Człowiek jest <strong>na</strong>turalną inieprzekraczalną granicą „ścisłości” <strong>na</strong>uk humanistycznych.Być może, <strong>na</strong> gruncie humanistyki wczorajszej ten problem nie mógł jeszcze <strong>by</strong>ćpostawiony. W ówczesnych badaniach <strong>by</strong>ł spory margines dowolności, <strong>na</strong> którym bezkarniefunkcjonowała lada brednia, ale <strong>by</strong>ł też obszar regulowany jednolitą metodą. Co więcej –metoda ta, wiodąca <strong>się</strong> z pozytywistycznego myślenia, nie zajmowała <strong>się</strong> samą wypowiedzią,tylko siecią przyczyn, które wypowiedź określają. Badano nie utwór literacki, lecz warunki, wktórych utwór powstał; lub badano nie utwór, lecz – w wariancie „biograficznym” –historycznie ukształtowaną osobowość autora. Metoda ówczesnego teoretyka <strong>by</strong>ła wogólnych zarysach zgod<strong>na</strong> z postępowaniem badawczym XIX–wiecznego historyka. „Zbadaćpieczeń” z<strong>na</strong>czyło dla obu: z<strong>na</strong>leźć elementy, które <strong>się</strong> <strong>na</strong> nią złożyły, zrekonstruować przepiskuli<strong>na</strong>rny.Problem wyłonił <strong>się</strong> wówczas, kiedy humanistyka – idąc za przewodem <strong>na</strong>uk technicznychi przyrodniczych – zaczęła badać „wewnętrzną <strong>na</strong>turę” wypowiedzi; kiedy zamiastrekonstruować przepis, zaczęła poszukiwać „pieczystości pieczystego”. Teoretyk literatury,przystępując do dzieła, stara <strong>się</strong> wziąć w <strong>na</strong>wias całą swą uprzednią wiedzę (o autorze, epoce,o gatunkach literackich), jego uwaga skierowa<strong>na</strong> jest teraz <strong>na</strong> metodę. Krytyk (mający zawszemniej do „zapomnienia”, a więcej do „odkrycia”) postępuje podobnie.Załóżmy, że warunki te w jakiejś szczęśliwej chwili badacz czy krytyk spełni – ale niemoże, będąc człowiekiem, wyodrębnić ludzkiej wypowiedzi z potoku ludzkiegodoświadczenia: nie może pomyśleć wytworu bez wytwórcy i nie może pomyśleć towaru bez<strong>na</strong><strong>by</strong>wcy. To, <strong>co</strong> bierze za „wewnętrzną <strong>na</strong>turę” wypowiedzi, krzyżuje <strong>się</strong> u niego w każdejchwili – i w każdej chwili i<strong>na</strong>czej – z jej ludzkim (społecznym, historyczno–literackim,filozoficznym, psychologicznym, psychogłębiowym, mitycznym) rodowodem. Bada nie<strong>na</strong>turę wypowiedzi, lecz siebie–wytwórcę–pisarza lub siebie–konsumenta–badacza. To, <strong>co</strong>bierze za własną, „obiektywną” metodę, jest wyrazem szczególnych i niepowtarzalnych cechjego osobowości.I to jest przyczyną, że w humanistyce, zapatrzonej we współczesne <strong>na</strong>uki techniczne iprzyrodnicze, metoda rozmnożyła <strong>się</strong> w szereg „metod”, które nie mogą <strong>się</strong> wzajemniespotkać i zesumować, z których każda jest dla siebie jedy<strong>na</strong> i dosko<strong>na</strong>le udokumentowa<strong>na</strong>, aktórych istota polega <strong>na</strong> tym, że każda z nich i<strong>na</strong>czej (i mniej lub bardziej jawnie) krzyżuje„teraźniejszość” dzieła z jego „przeszłością” i mechanizm odbioru dzieła z samym dziełem.Prawdziwe drugie przyspieszenie humanistyki w dobie rewolucji <strong>na</strong>ukowo–technicznej. Wmiejsce dawnych „pomysłów interpretacyjnych” pojawia <strong>się</strong> pomysłowość metodologicz<strong>na</strong>.Igranie <strong>na</strong>zwami wciąż jeszcze przynosi profit, ale bardziej zyskowne staje <strong>się</strong> igraniemetodami poz<strong>na</strong>wania zjawisk. Każda interpretacja jest prawomoc<strong>na</strong>, ponieważ może <strong>się</strong>wylegitymować własną metodą. Każda metoda jest owoc<strong>na</strong>, ponieważ legitymuje <strong>się</strong>niebłahymi osiągnięciami. Ci, którzy głoszą „obiektywną humanistykę”, w <strong>na</strong>jlepszym razietworzą nową metodę i stają <strong>się</strong> powodem <strong>na</strong>stępnej dyskusji metodologicznej. Ci, którzywieszczą zmierzch humanistyki, sporządzają akt zejścia... tworząc metodę. Z metody tejwyłaniają <strong>na</strong>rzędzia... <strong>na</strong>rzędzia zawsze łakome, które, zgodnie z rodzajem własnego głodu...stwarzają teksty.117


Pół biedy, jeśli idzie o badacza, który umie poprzestać <strong>na</strong> małym. W jego przypadku tonowe spojrzenie może <strong>się</strong> okazać równie płodne, jak płodne <strong>by</strong>ło swego czasu spojrzeniepozytywistów. Ale w oczach krytyków i „po krytycku” myślących badaczy to nowespojrzenie zamienia <strong>się</strong> w proste <strong>na</strong>rzędzia... proste <strong>na</strong>rzędzia składają <strong>się</strong> w skomplikowanemaszyny... w nieobliczalne maszyny, zdolne produkować seryjnie, zawsze dosko<strong>na</strong>leuwierzytelnione, zawsze pewne swoich racji <strong>na</strong>dzieje, oczekiwania, przewidywania...humbugi. Więc po <strong>co</strong>?Przeczytałem wiele z tego, <strong>co</strong> dotychczas o Gombrowiczu <strong>na</strong>pisano. I chociaż do lekturynie przystępowałem z pustymi oczami, chociaż wnosiłem do niej własne intencje, większośćtwierdzeń, z którymi <strong>się</strong> zetknąłem, muszę uz<strong>na</strong>ć za prawomocne. Dlaczego nie mógł<strong>by</strong>m, jakSandauer, zobaczyć w twórczości Gombrowicza męczącej dialektyki „polskości, którawyg<strong>na</strong><strong>na</strong> drzwiami, powraca oknem”, ba – rozszerzyć tę dialektykę <strong>na</strong> całą „przeszłość” wosobowości autora? Albo – rozszerzyć tę dialektykę, lecz odnieść ją do tego, <strong>co</strong> przychodzi zzewnątrz, do „teraz”, przed którym „przeszłość” autora <strong>się</strong> broni, lecz jed<strong>na</strong>k je asymiluje – itak, jak Błoński, uchwycić <strong>się</strong> zasady tej asymilacji? Mógł<strong>by</strong>m też wyjść od Rosseau'owskiejNatury, którą Jean–Marie Benoist dostrzegł w słudze koszykowej z opowiadania Nakuchennych schodach, i stąd poprowadzić Gombrowicza <strong>na</strong> <strong>na</strong>jwyższe, już zawrotne piętraKultury. Lub widzieć w twórczości Gombrowicza, jak Jerzy Jarzębski, równoległość „akcjiniższej”, rozgrywanej <strong>na</strong> terenie ciała, i „akcji wyższej”, w sferze z<strong>na</strong>czeń kulturowych, ijeszcze – mógł<strong>by</strong>m wzbogacić tę równoległość o moją wiedzę dotyczącą perwersyjseksualnych, domyślając jej religijne, metafizyczne i społeczno–polityczne rodowody;wzbogacić o homoseksualizm (jak Sandauer; tylko ostrożniej), o panseksualizm (jak Błoński;tylko poważniej, już w wymiarach – czy ja wiem – „hinduskich”, kosmicznych), o o<strong>na</strong>nizm:o<strong>na</strong>nizm z podręcznika seksuologii, o<strong>na</strong>nizm w świecie współczesnej reklamy i propagandy,o<strong>na</strong>nizm w Biblii. A dlaczego nie mógł<strong>by</strong>m zobaczyć w twórczości Gombrowicza modelowejsytuacji pojedynczego istnienia, które broni <strong>się</strong> przed światem, jak zobaczył Kijowski; albo –modelowej sytuacji podmiotu wobec innych podmiotów; wciąż stwarzającej <strong>się</strong> sytuacjiautora wobec tworzywa i wobec dzieła, jak zobaczył Łapiński? Czyli – widzieć w twórczościGombrowicza „dzieło udałe”? Lub „nieudałe”? Jak sam to kiedyś pokazałem <strong>na</strong> przykładzieŚlubu; jak Mencwel to udowadniał <strong>na</strong> Kosmosie? Moż<strong>na</strong> i tak.I właśnie dlatego to pytanie – czy warto? Czy warto podejmować trud udowodnieniawyższości własnej konstrukcji krytycznej <strong>na</strong>d pozostałymi – skoro wiem, że każdy, ktobędzie dysponował wystarczającą ilością czasu, pewną sprawnością kory mózgowej iodpowiednim przygotowaniem zawodowym, może uczynić to samo z moją? Tyle <strong>się</strong> muszę<strong>na</strong>łykać cudzych mądrości po to, że<strong>by</strong> zarekomendować własną koncepcję jako jedyniemożliwą, a przecież i tak mnie zjedzą: kilka<strong>na</strong>ście godzin lektury, trzy godziny porażeniamoją przed<strong>się</strong>biorczą inteligencją, osiem godzin snu, kilkadziesiąt godzin pracy – i oto zostajęumieszczony w innej, jedynie możliwej konstrukcji. Konstrukcji, kolacji. Ślęczę <strong>na</strong>d pracamiFoucaulta, z których połowy nie rozumiem; opleciony subtelną wiedzą Rosjan, Czechów,Francuzów, tą pajęczą siatką dowodów, w której wszystko możliwe, choć już nie dla mniemożliwe, bo z<strong>na</strong>jduje <strong>się</strong> powyżej mojego przygotowania zawodowego i chyba takżepowyżej, lub obok, moich możliwości intelektualnych; i jeszcze kryguję <strong>się</strong> przedczytelnikiem, czy warto mi pisać o Gombrowiczu, choć przecież wiem, że pisał będę – po <strong>co</strong>?Że<strong>by</strong>... „wyrazić siebie”?Ależ tak, tu jest cień łaski. Nareszcie cień łaski. Filozof kultury, antropolog, religioz<strong>na</strong>wca,językoz<strong>na</strong>wca, teoretyk literatury, krytyk z<strong>na</strong>jdują różne racjo<strong>na</strong>lizacje własnego działania –ale nie mogę zaprzeczyć, że działają także po to, że<strong>by</strong> „wyrazić siebie”. Zafascynowani ipodnieceni przedmiotem poz<strong>na</strong>nia, podparci i spiętrzeni tym, <strong>co</strong> <strong>na</strong>zywają własną metodą,pod pozorami obiektywnych praw, które odkrywają – głoszą siebie. Ale nie są przecieżlirykami; nie ob<strong>na</strong>żają duszy, nie wystawiają <strong>na</strong> pokaz swej „wewnętrznej prawdy” –118


wyjawiają z siebie to tylko, <strong>co</strong> ma szansę stać <strong>się</strong> prawdą powszechną; artykułują tylko tęczęść własnej prawdy, która może stać <strong>się</strong> Prawdą Przyszłości.Dosko<strong>na</strong>łość metody? Rzecz nie tylko i nie <strong>na</strong>jpierw w dosko<strong>na</strong>łości metody, lecz wkierunku i jakości prognoz. Różnice między dziełem Marksa i dziełem Hegla są wprawdzieolbrzymie, ale polegają te różnice przede wszystkim <strong>na</strong> kierunku prognoz, a dopiero potem <strong>na</strong>odmienności metod... poz<strong>na</strong>wczych.Dlaczego od razu tego nie powiedziałem? Przecież język krytyki – język, którym <strong>się</strong>posługuję – powinien mi to podpowiedzieć. Ideałem krytyki jest „obiektywność”, ponieważjej marzeniem jest oddziałanie powszechne, ale jej poetyki (postulująca, interwencyj<strong>na</strong>,profetycz<strong>na</strong>, normatyw<strong>na</strong>...) świadczą o tym, że o<strong>na</strong> w łatwe i <strong>na</strong>iwne ziszczenie swegomarzenia nie wierzy; że termin własnego ziszczenia odracza. Wie, że może zakotwiczyć <strong>się</strong>tylko w przyszłości.Tak, słusznie. Niegdyś zajmowała <strong>się</strong> genezą dzieła lub osobowością autora – czylipróbowała zakotwiczyć <strong>się</strong> w tym, <strong>co</strong> jest wcześniejsze od dzieła. Dziś interesuje ją samodzieło, chce badać jego „teraźniejszość”. Myśli sprawniej, dokonuje odkryć bardziejbłyskotliwych niż kiedyś – ale jej dzisiejsze perypetie wskazują, że zakotwiczo<strong>na</strong> jest słabiej.Nie jest łatwo zakotwiczyć <strong>się</strong> w tak wątłej, w tak wątpliwej chwili, jak „teraz”. Więcbalansuje nieustannie, mieszając „przeszłość” i „teraźniejszość”, krzyżując synchronię zdiachronią w różny sposób i w rozmaitych proporcjach, a jeśli wreszcie uchwyci ową „czystąsynchronię”, do której zmierzała, to taka synchronia rozciąga <strong>się</strong> jej w Wieczne Terazdawnych teologij (np. „Wielki Czas” Bachti<strong>na</strong>), musi zakładać istnienie Dosko<strong>na</strong>łego Autora(np. „episteme” Foucaulta) i Dosko<strong>na</strong>łego Oka (lecz ni<strong>by</strong> dlaczego ma <strong>by</strong>ć nim badacz?).Powołuje „mity” i „archetypy”, poszukuje uniwersalnych „a priori”, zerka w stronę <strong>na</strong>uktechnicznych i przyrodniczych, podpiera <strong>się</strong> językiem logiki i prawami matematycznymi, leczrównie chętnie wysługuje <strong>się</strong> językiem poezji – a wszystko to czyni po to, że<strong>by</strong> nie musiećdoko<strong>na</strong>ć odkrycia, że jedynym pewnym portem krytyki jest przyszłość.Praca krytyka polega <strong>na</strong> uporczywym uzgadnianiu oszustw własnych z powszechnieprzyjętymi, historycznie uwarunkowanymi – więc „przyzwoitymi” – sposobami interpretacji.„Prawa” i „prawdy”, które krytyk odkrywa, są wygodnym uroszczeniem mającym ukryć fakt,że produktem jego pracy są zręcznie i ostrożnie ukuwane frazesy. I tylko jed<strong>na</strong> sprawa niemoże mu <strong>by</strong>ć obojęt<strong>na</strong>: dalszy los tych frazesów w odbiorze społecznym. Nietrafnie wybrany,źle ukuty frazes ginie; frazes dobrze wybrany, sformułowany szczęśliwie, z<strong>na</strong>jduje swój ciągdalszy – staje <strong>się</strong> prognozą.Większość operacyj myślowych, których krytyk dokonuje, dotyczy więc nie samegodzieła, tylko przyszłej sytuacji społecznej, w której jego myśl o dziele będzie funkcjonować.Niestety, nie jest aż tak potężny, a<strong>by</strong> mógł według swego widzimi<strong>się</strong> stworzyć sytuacjęprzyszłą albo <strong>się</strong> sprzeciwić powstaniu sytuacji niepożądanej. Może <strong>na</strong>tomiast próbowaćwnieść swoje własne, osobiste racje, racje teraźniejsze, w tę przyszłą sytuację. Jeśli sytuacjęprzyszłą rozez<strong>na</strong>ł trafnie, jeśli swoje racje przekuł w melodyjny dla przyszłego ucha frazes –o, wtedy! Wtedy może własną myślą <strong>na</strong> przyszłe życie oddziałać.I to jest jego wygra<strong>na</strong>; wygra<strong>na</strong> pewnie nieduża, za to jedy<strong>na</strong> możliwa. Jeśli tak potrafiwygrać, każde <strong>na</strong>dużycie słowa, każda nieuczciwość metody zostaną mu wybaczone. Jeśli niewygra – jego oszustwa i <strong>na</strong>dużycia, jego jasne lub niejasne intencje zostaną wraz z nimzapomniane.Dopiero teraz znika z jego twarzy niedobry uśmiech; teraz myśląc o literaturze, możezaprzestać powtarzania <strong>na</strong>jgorszego z <strong>na</strong>jgorzej ukutych frazesów – frazesu „bezsilnegosłowa”.119


SPIS RZECZYW <strong>oczekiwaniu</strong> <strong>na</strong> <strong><strong>co</strong>ś</strong>, <strong>co</strong> <strong>by</strong> w <strong>końcu</strong> <strong>na</strong>sunęło <strong>się</strong>, <strong>zapanowało</strong>Zamknięcie w sobie, skazanie <strong>na</strong> siebie, ach wsobność! Swoje!Z<strong>na</strong>k widomy tego, czego nie widziałemJakaś skłonność do składności... jakieś parcie ku sensowiNajbardziej fascynująca z piękności świataSymetrycz<strong>na</strong> męka a<strong>na</strong>logii i a<strong>na</strong>logicz<strong>na</strong> męka symetriiCoś wydusić z siebie, skok, inspirację, ideęCel jego, jego niez<strong>na</strong>ne zamierzenieCel jego, jego niez<strong>na</strong>ne zamierzenie przeszywało rozgałęziony układ alej i ścieżek, drzew iklombówNiczym tekst wpisany w tekst120

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!