11.07.2015 Views

W oczekiwaniu na coś, co by w końcu nasunęło się, zapanowało

W oczekiwaniu na coś, co by w końcu nasunęło się, zapanowało

W oczekiwaniu na coś, co by w końcu nasunęło się, zapanowało

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

wtrącić ich do więzienia a samemu ogłosić <strong>się</strong> władcą; ogłaszający <strong>się</strong> Królem i zarazpodważający własną „królewskość”, a<strong>by</strong> znowu do niej wrócić. Henryk rozbijający„absolutne mo<strong>na</strong>rchie” (jakiekolwiek one są) – Henryk, czyniący to wszystko, a<strong>by</strong> stać <strong>się</strong>samemu „absolutną mo<strong>na</strong>rchią”. No tak, ale Henryk nie stanie <strong>się</strong> „absolutną mo<strong>na</strong>rchią”! Tasama konieczność, która każe mu powoływać rozmówców, sprawia, że ci usamodzielniają <strong>się</strong>i zaczy<strong>na</strong>ją działać przeciw niemu, niezależnie od jego woli. W pewnym momencie grozi<strong>na</strong>wet bohaterom, że może zbudzić <strong>się</strong> i oni znikną. Ale przecież nie budzi <strong>się</strong> – nie może <strong>się</strong>zbudzić, bo już w pierwszej scenie <strong>na</strong>potyka (a czytelnik wraz z nim) założenia autorskie,które sprawiają, że musi on logicznie rzecz doprowadzić do końca i „samo<strong>się</strong>zaaresztować”!Niekonsekwencja Gombrowicza. Wszyscy jego <strong>na</strong>rratorzy i bohaterowie autorscy, będącnieodrodnymi dziećmi tej a nie innej epoki, usiłując sprzeciwić <strong>się</strong> unifikującym zakusomwspółczesnego świata, czynią wszystko, a<strong>by</strong> spotęgować swoją indywidualność. Lecz gdytylko zaczy<strong>na</strong>ją „<strong>na</strong>gromadzać <strong>się</strong> w sobie”, pojawia <strong>się</strong> jakieś drugie, zewnętrzne spojrzenie,które ich rozprzęga. „Nagromadzeni w sobie”, rozpadają <strong>się</strong> <strong>na</strong> własne sobowtóry – i w t ej g r z e s o b o w t ó r ó w g i n ą. Giną wraz z własnymi pragnieniami, wraz z godnymipochwały i zaaprobowanymi przez autora dążeniami swego czasu. Chcieli <strong>by</strong>ć „tylko sobą”,swoimi przewodami pokarmowymi, właścicielami osobnych ciemni – „usta<strong>na</strong>wialijednostkę”. Lecz zobaczyli społeczeństwo. Zobaczyli wytworzone w procesie społecznymformy wspólnego <strong>by</strong>towania, którym trzeba <strong>się</strong> podporządkować.Dramat Gombrowicza (w tym węższym, literaturoz<strong>na</strong>wczym, i w tym szerszym z<strong>na</strong>czeniu)powstaje dlatego, że Pierwsza Osoba nie umie zrealizować celu, do realizacji którego zostałapowoła<strong>na</strong>.Ta niekonsekwencja <strong>się</strong>ga samego sposobu patrzenia <strong>na</strong> świat. Autor ostentacyjniemanifestuje zainteresowanie człowiekiem, ba, s o b ą – lecz przecież w swych powieściach idramatach nie zajmuje <strong>się</strong> wcale ludźmi; zajmuje <strong>się</strong> rekwizytami i sytuacjami. Nie mówi owytwórcy, tylko o jego wytworach. Nie interesują go dążenia i pragnienia ludzkie, tylko n a rz ę d z i a, k t ó r y m i l u d z i e d l a i c h r e a l i z a c j i s i ę p o s ł u g u j ą. Listeksałaty, który przeci<strong>na</strong> dyskusję (w Kosmosie), jest ważniejszy od meritum dyskusji.Prawdziwymi bohaterami jego utworów są stroje i potrawy, bale i przyjęcia; nie ichuczestnicy. O tak, ci są wielomówni i skorzy do zwierzeń – a autor cierpliwie ich kłopotówwysłuchuje.Lecz zawsze ma do powiedzenia o swych bohaterach tyle: „To tak jak<strong>by</strong> wszyscy razemwyz<strong>na</strong>czali każdemu z osob<strong>na</strong> jego miejsce, jego głos w orkiestrze” (w Dzienniku 1957–1961). Fascynuje go Forma, towarzyski szyfr, ceremoniał; nie zajmuje <strong>się</strong> pojedynczym„głosem”. Ta sprzeczność między przesadną uwagą, jaką autor expressis verbis darzy każdeindywiduum, a sposobem oglądania człowieka – od zewnątrz. „Obiad ten... niejasny”.W ten sposób „niejasne” są również deklaracje samego autora. Np. w przedmowie doTrans–Atlantyku: „mam <strong>na</strong> oku (jak zawsze) wzmocnienie, wzbogacenie życiaindywidualnego, uczynienie go odporniejszym <strong>na</strong> gniotącą przewagę masy”. W Dzienniku1953–1956: „Wierzę w <strong>na</strong>drzędność istnienia zbiorowego (...) nie traktujcie mnie, jakgdy<strong>by</strong>m <strong>by</strong>ł samoistną duszą w kosmosie – droga do mnie wiedzie przez innych ludzi”. WDzienniku 1961–1966: „Jak to jest z tym płodzeniem? Czy płodność kobiet odbiera płodnośćduchowi? [...] Czy istnieje jakiś stosunek między ilością ludzi a osobowością, morderczy?” WDzienniku 1957–1961: „Człowiek jest dy<strong>na</strong>mizowany ludźmi, nimi wywyższony,spotęgowany. [...] Moje ujęcie człowieka, jako istoty stwarzającej <strong>się</strong> w związku z innymi,konkretnymi, ludźmi, pchało mnie zawsze w stronę wszelkiego, ściślej zadzierzgniętego,ob<strong>co</strong>wania”.O niekonsekwencji mówi także – i już niejako poza autorem – pewien ciekawy trop jegotwórczości. Mianowicie częsty wybór środków komunikacyjnych (okrętu, batyskafu, balonu)jako miejsca odosobnienia. Bohater Przygód zostaje „uwięziony” w wystrzelonym pocisku –49

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!