SADECZANIN październik 2010_SADECZANIN 28-09-2010 01:41 Strona 62WOKÓŁ NASSądeczanie na HowerliPo II wojnie światowej turystyka zorganizowanaw paśmie Czarnohory istniałatylko w ograniczonym zakresie.Dopiero w ostatnich latach wprowadza siętam oznakowanie w ramach współpracyukraińskiej Fundacji „Karpackie Ścieżki”i Centralnego Ośrodka Turystyki GórskiejPTTK w Krakowie, dzięki czemuw Czarnohorze wyznakowano w 2009 r.cztery szlaki: czerwony, zielony i niebieskiz Zaroślaka na Howerlę oraz żółtyz Zaroślaka do Jeziora Niesamowitego.***Kil ku dnio wy po byt dzie wię cio oso -bowej grupy sądeczan na Huculszczyźniew sierp niu bie żą ce go ro kuprze wi dy wał dwie wy ciecz ki gór skiew pa śmie Czar no ho ry: z Za ro śla kana Ho wer lę (2061 m) oraz z Dzem bro -nii na Po pa Iwa na (2022 m).Wy ciecz ki te do star czy ły uczest ni -kom niezapomnianych wrażeń estetycznych.Pierw sza z nich tyl ko na po cząt ku,Po II wojnie światowej turystyka zorganizowanaw paśmie Czarnohory istniała tylko w ograniczonymzakresie. Dopiero w ostatnich latach wprowadza się tamoznakowanie w ramach współpracy ukraińskiej Fundacji„Karpackie Ścieżki” i Centralnego Ośrodka TurystykiGórskiej PTTK w Krakowie.kiedy trzeba było pokonać piętro lasu jodłowe go, mo gła wy dać się mniej cie ka -wa, a chwilami nawet dość zwyczajna.Ale już po pół to rej go dzi nie mar szu,po odejściu od coraz to bardziej kurczącegosię potoku Prutu, gdzieś w okolicyprzełęczy Wielka Koźmińska, odsłoniłysię przed wycieczkowiczami pierwszewspaniałe widoki grzebieniastych pasm:Ku ku la na po łu dniu, Ko strzy cyna wschodzie i Świdowca na zachodzie.Jesz cze wię cej roz ko szy oczom (oku -pionej niemałym zmęczeniem nóg) dostarczy ła pa no ra ma z Ma łej Ho wer li,przed któ rą wzno sił się już tyl ko ko pu -lasty wierzchołek wielkiej Howerli, stanowią cej kul mi na cję grzbie tu z dłu gąkilkunastokilometrową granią w kierunkuwschod nim.Wejściu na szczyt Howerli większościwycieczkowiczów towarzyszyła fizycznaulga, którą natychmiast odczułyczłonki i organy zmęczonego ciała – najpierwnogi, potem płuca i serce. Dopieropo chwi li mo żna by ło do strzec to, coznajdowało się na wierzchołku – monumentw formie pylonu (otoczony żółtymii niebieskimi skrawkami materiału)oraz krzyż metalowy, współczesny, dośćsolidny, panujący jakby nad bezmiaremotaczających go gór. Gdy wyrównały sięoddech i tętno, widziało się jeszcze więcej− to, co by ło do tąd za sło nię te heł -mia stą ko pu łą Ho wer li, czy lirównoleżnikowe aż po horyzont, ciemnoniebieskiepasma Gór Marmaroskich– ist ne mo rze bez kre snych gór, jak by„Tybet” nieznający poza górami innychform ukształtowania terenu.Dalsza droga płajem szczytowym razw dół raz w gó rę przez Bre skuł, Dan -cesz, Turkuł, a więc przedwojenną granicą pol sko -cze cho sło wac ką, by łaczymś pośrednim pomiędzy wycieczkąw Bieszczady a w Tatry Zachodnie. Tepierwsze przypominały rozległe połoniny,dru gie zaś stro mość zbo czy i su ro -wość wa run ków kli ma tycz nychzwiązana z wysokością. Przejście tegofragmentu zakończyło najciekawsze etapywy ciecz ki. Dal sza dro ga, choć przy -jem na, by ła już tyl ko zej ściem, w cza siektó re go naj więk szą atrak cję sta no wi łoJe zio ro Nie sa mo wi te – dość oso bli wei mi łe oku, ale nie aż tak jak su ge ro wa -ła by to je go na zwa.62 Sądeczanin PAŹDZIERNIK 2010 v www.sadeczanin.info
SADECZANIN październik 2010_SADECZANIN 28-09-2010 01:41 Strona 63v www.sadeczanin.infoW drodze na HowerlęTurystyka na… paceSądeczanie pod Białym SłoniemNa początku dnia następnego wszyscyby li zda nia, że to, co naj lep szew pa śmie Czar no ho ry, by ło już wczo -raj. Nikt chy ba nie spo dzie wał się, żewyprawa na Popa Iwana okaże się jeszczeatrak cyj niej sza i to nie tyl ko zewzglę dów es te tycz nych, ale rów nieżFOT. ARCH. UCZESTNIKÓW WYPRAWYemocjonalnych. Stało się tak dlatego, żejuż na początku, kiedy uczestnicy wycieczki z mo zo łem po ko ny wa li sa mo -cho dem wy bo istą dro gę wio dą cąwzdłuż bardzo widokowej doliny Czeremo szu do Dzem bro nii, sta nę liprzed dy le ma tem: kon ty nu ować jaz dęgrożącą rozbiciem podwozia samochodu,czy ra czej zre zy gno wać z wcze -śniejszych planów?Odpowiedź przyszła sama, gdy dośćniespodziewanie na drodze pojawiła siępół cię ża rów ka – praw dzi wy brzy dalw po rów na niu do re nau alt są de czan −ale za to o wie le prak tycz niej sza, bo beztru du ra dzą ca so bie na wer te pach po -dobnych do tych widzianych w reportażachz Gór ne go Ka ra ba chu.Wystarczyło jedno machnięcie ręką i toczącysię z łoskotem pojazd zatrzymałsię posłusznie, rozwiązując problem dojazdudo Dzembronii definitywnie, choćNa początku dnianastępnego wszyscy bylizdania, że to, co najlepszew paśmie Czarnohory, byłojuż wczoraj.nie be zbo le śnie dla „sie dzeń” szóst kiwy ciecz ko wi czów umiej sco wio nychna twardej „pace” wehikułu.Po dotarciu do Dzembronii – wsi rozleglejszeji przyjemniejszej aniżeli możnabyło oczekiwać – sześcioosobowyze spół raź no ru szył w gó rę. Pierw szyetap po dej ścia mi le za sko czył. Szlakwiódł malowniczą drogą, później ścieżyną,przechodząc najpierw przez łąkii pastwiska, a następnie przez polany borowi no we, by się gnąć wresz cie gar buz ba ców ką, przy któ rej wy pa sa no nieowce, a kro wy.Dru gi etap wę drów ki – znacz nietrudniejszy – zaczął się od dość stromegopo dej ścia na po la nę – „pół kę” −na wy so ko ści oko ło 1300 m, gdzieo dzi wo… sta ła so bie wy słu żo na „Ni-va”, do której zewsząd znoszono wielkieilo ści bo ró wek. Po tem był las,a następnie przejście przez malowniczypo tok Mun czel ko ło wo do spa duPod Iliu cho wą i po dej ście pod gru pęskał – Żabę, Uchaty Kamiń (Dido i Baba)i dal sze. To wła śnie tu taj, gdzieśw oko li cach skał ście żka sta ła się bar -dziej stroma, jakby tatrzańska, zmuszającdo co raz to więk sze go wy sił ku,który wprost proporcjonalnie do osiąganejwysokości przekładał się na coraz tobardziej atrakcyjne, chciałoby się rzec,filmowe widoki.Do tar cie do grzbie tu z grze bie niemskalnym otworzyło przed pełną zachwytuszóst ką trze ci, koń co wy etap wy pra -wy. Przed ni mi, jak na dło ni, roz to czyłsię długi, w całości widoczny, wijący siępo rozłogu szlak, na końcu którego majaczyław oddali na szczycie Popa Iwanamasywna sylweta „Białego Słonia”–po tę żnej bu dow li, miesz czą cej w la -tach 1938-1939 no wo cze sne, świet niewy po sa żo ne pol skie ob ser wa to riumastronomiczno-meteorologiczne. To, cosię wi dzia ło, by ło na ty le uro cze, iż trud -no się dzi wić, że w po bli żu te go miej -sca, tam gdzie bi ło źró deł kokrystalicznie czystej wody, biwakowałamłodzież ukraińska, rozbijająca namiotyzresz tą ta kże w ró żnych in nych miej -scach, umożliwiając sobie w ten sposóbprze by cie w cią gu dwóch dni ca łej kil -kunastokilometrowej grani Czarnohory,od Popa Iwana na wschodzie aż po Howerlęna zachodzie.Powrót do Dzembronii nastąpiłprzed wieczorem. Następnego dnia sądeczaniepożegnali Huculszczyznę, znanąim dotychczas jedynie z mistrzowskiegoeposu Stanisława Vincenta Na wysokiejpołoninie, w którym przeczytać możnasłowa: „A tu wokoło ciągle jeszcze stepygórskie nieobeszłe, puszcze nietknięte,pust ko wia skal ne, jak by bez dzie jów,jakby dopiero czekały człowieka. Leczwieść i opo wieść wię cej wi dzi i wie niżoczy wędrowca...”LE SZEK MI GRA ŁAUczestnicy wyprawy:Woj ciech Do bosz, Alek san der Mi gra ła, Le -szek Mi gra ła, Ra fał Mi gra ła, Sta ni sław Pa żu -cha, Ro man Po ręb ski, Jó zef Stec, Ma rekUrban, Mie czy sław Wi tow ski.PAŹDZIERNIK 2010 Sądeczanin 63