23.12.2012 Views

Jan Wowczak (1884-1935) - pierwszy - Nestor - Czasopismo ...

Jan Wowczak (1884-1935) - pierwszy - Nestor - Czasopismo ...

Jan Wowczak (1884-1935) - pierwszy - Nestor - Czasopismo ...

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

PowieϾ Proza<br />

wiedzieli ju¿ o tym ¯ydzi, którzy w ¿yciorysie <strong>Jan</strong>a<br />

odegrali rolê zasadnicz¹. Oto wlok¹ siê poci¹gi w<br />

kierunku Be³¿ca. Codziennie jeden judenzug z<br />

Lublina i jeden od strony Lwowa. Niby wszystko z<br />

planem i zgodnie z rozk³adem jazdy, a przecie¿ ktoœ<br />

psuje porz¹dek. Poci¹g zatrzymuje siê przed ma³¹<br />

stacj¹ albo na bocznicy, albo przed semaforem,<br />

który nie chce siê zapaliæ na zielono. I wtedy<br />

Abraham Majzel, a mo¿e Natan Fajersztejn lub<br />

Mordechaj Lewin, ludzie zacni i m¹drzy, znaj¹cy<br />

prawo boskie i prawo cz³owiecze, kodeksy karne i<br />

wielk¹ Ksiêgê Zohar, Konstytucjê i Piêcioksi¹g<br />

Moj¿esza, a co wa¿niejsze, znaj¹cy tak¿e ten<br />

skrawek ¿ycia, gdzie najm¹drzejsze prawo nie ma<br />

ju¿ ¿adnego prawa, wiêc ci ludzie m¹drzy, którzy<br />

wiedz¹ przecie¿, ¿e nie na Madagaskar, lecz do<br />

Be³¿ca toczy siê ten zap³akany, rozmodlony<br />

judenzug, wiêc ci ludzie przepychaj¹ siê w stronê<br />

zakratowanych okienek wagonu i krzycz¹ tak, ¿e<br />

ju¿ strachu najmniejszego nie s³ychaæ w ich<br />

g³osach, tylko g³ód wielki s³ychaæ: Hej, ludzie,<br />

ludzie, podejdŸcie wy bli¿ej, dam z³oty sygnet za<br />

bochenek chleba. A ja dam zegarek za trochê<br />

sucharów. Niemcy wzd³u¿ wagonów ³a¿¹, ¿eby<br />

nogi wyprostowaæ po d³ugiej podró¿y i jedni<br />

wrzeszcz¹: Maul halten - a drudzy siê uœmiechaj¹,<br />

jakby rozumieli sens proœby tych Natanów,<br />

Mordechejów, Abrahamów i patrz¹c w stronê<br />

zadrutowanych kolczasto okienek, mówi¹<br />

dowcipnie: Guten Appetit. Teraz nie Abraham, lecz<br />

jakaœ Fruma albo Rachelka jêknê³a zawodz¹co i po<br />

swojemu: A sztike³e brojt! Po swojemu, bo ju¿ mo¿e<br />

nie do ludzi, bo tylko do siebie, do swojej nêdzy i<br />

g³odnej wyobraŸni: Aj, aj, a sztike³e, a sztike³e brojt!<br />

Jak podejœæ do wagonów, gdy ka¿demu ¿ycie mi³e?<br />

Podejœæ, to znaczy umrzeæ wczeœniej, ni¿ umrze<br />

ten judenzug. Stoj¹. Stary mê¿czyzna próbuje trafiæ<br />

w okienko wagonu kromkami chleba sklejonymi<br />

marmolad¹, ale chleb odbija siê od desek, na<br />

których zostaje czerwona plama. Guten Appetit!<br />

Stoj¹ ludzie, patrz¹ i s³uchaj¹. Niektórzy zaczynaj¹<br />

p³akaæ, a inni zaczynaj¹ siê dziwiæ: Czy ¿o³¹dek<br />

mo¿e pokonaæ g³owê? Czy g³ód mo¿e po³kn¹æ<br />

strach? Czy oni, co w tych wagonach zamkniêci, nie<br />

zdaj¹ sobie sprawy, ¿e na œmieræ ich wioz¹? <strong>Jan</strong><br />

Bukowski by³ jeszcze daleko od swego<br />

najwiêkszego g³odu. Nie móg³ tak¿e widzieæ<br />

wagonów jad¹cych do Be³¿ca, bo gdy w Be³¿cu<br />

zaczêto przyjmowaæ wielkie transporty, <strong>Jan</strong> znalaz³<br />

siê ju¿ tak¿e po tamtej stronie drogi, po tamtej<br />

stronie bramy. Sta³ na okr¹g³ym placu zamojskiej<br />

Rotundy i zastanawia³ siê, co bêdzie jutro, co<br />

bêdzie za kwadrans albo za minutê. <strong>Jan</strong> pamiêta<br />

wojenny g³ód, ale pamiêta tak¿e, ¿e by³ to g³ód<br />

strachliwy, bez nale¿ytej godnoœci. Kry³ siê razem z<br />

<strong>Jan</strong>em w p³ytkim dole, gdy nadlatywa³y niemieckie<br />

samoloty. Byle co, a ju¿ siê poddawa³. Przez cztery dni<br />

dokucza³ <strong>Jan</strong>owi jak wrzód ¿o³¹dka, ogniem pali³,<br />

skrêca³ kiszki, lecz gdy pi¹tego dnia przed okopem<br />

<strong>Jan</strong>a pojawi³ siê czo³g z czarnym krzy¿em, g³ód<br />

natychmiast zdezerterowa³, pozostawiaj¹c<br />

Bukowskiego, z którym ju¿ siê przecie¿<br />

zaprzyjaŸni³, na pastwê losu. Tyle wiêc mo¿na<br />

powiedzieæ o <strong>Jan</strong>ie wkraczaj¹cym do zamojskiej<br />

Rotundy, ¿e jego wiedza o g³odzie jest bardzo<br />

ograniczona. Rok wczeœniej do mieszkania<br />

Bukowskiego wsun¹³ siê chy³kiem lekarz ze<br />

Szczebrzeszyna, Leon Rozental. I gdy opowiadaæ<br />

zacz¹³, ¿e w sierpniu zosta³y zamkniête wszystkie<br />

¿ydowskie sklepy, a od tej pory ¯ydzi, zepchniêci z<br />

wszystkich ulic na tak zwane zaty³y, poczêli<br />

zdejmowaæ czapki nie tylko przed policjantem i<br />

¿andarmem, lecz tak¿e przed panem g³odem,<br />

Bukowski s³ucha³ uwa¿nie, kiwa³ g³ow¹, ¿e<br />

wszystko rozumie, ale jeszcze nie rozumia³<br />

wszystkiego. Zanim jednak Rozental odwa¿y³ siê<br />

na nielegaln¹ podró¿ ze Szczebrzeszyna do Izbicy,<br />

w ¿yciu <strong>Jan</strong>a wydarzy³o siê kilka spraw, których nie<br />

mo¿na skwitowaæ milczeniem, gdy¿ by³y one<br />

pocz¹tkiem dramatu rozpisanego na szeœæ osób,<br />

na szeœæ g³ównych ról. Trzeba powiedzieæ<br />

wszystko i trzeba zacz¹æ od dnia, gdy podporucznik<br />

rezerwy <strong>Jan</strong> Bukowski, wracaj¹c szos¹ lubelsk¹ do<br />

domu, zatrzyma³ siê na jedn¹ noc u swojego<br />

starego, dobrego kolegi, Feliksa, który mia³ w<br />

£opienniku aptekê. Bukowski by³ ranny w bitwie pod<br />

£êczyc¹. Rana okaza³a siê niezbyt groŸna, ale<br />

pozbawi³a Bukowskiego smaku zwyciêstwa.<br />

Otrzyma³ ostatni¹ szansê, aby przez dwa-trzy dni<br />

iœæ do przodu. Pierwszy raz od pocz¹tku wrzeœnia<br />

tylko do przodu, ale smagnê³o go o³owiem powy¿ej<br />

kolana, przewróci³ siê, zosta³. I pojecha³ na<br />

ch³opskiej furmance, wype³nionej rannymi, do ty³u.<br />

Mo¿e jedyna z tego pociecha, ¿e ze szpitala ³atwo<br />

siê by³o póŸniej wymkn¹æ Niemcom? Pyzata<br />

pielêgniarka przynios³a mu cywilne ubranie i<br />

szepnê³a, ¿e w pi¹tek zjawiæ siê ma w szpitalu<br />

komisja niemieckich lekarzy. No i w czwartek rano<br />

Bukowski, podpieraj¹c siê lask¹, pomaszerowa³ na<br />

wschód. - A mia³em tak¹ szansê, ¿eby ich chocia¿<br />

trochê pogoniæ. Rozumiesz? Moi ch³opcy wziêli<br />

£êczycê, narobili Niemcom têgiego bigosu, ale ju¿<br />

beze mnie... - mamrota³, trzymaj¹c szklankê<br />

nape³nion¹ czystym spirytusem. W aptece by³o<br />

ciemno, tylko z przyleg³ego pokoju ws¹cza³a siê<br />

odrobina naftowego œwiat³a. - Wypij, bo to<br />

prawdziwe lekarstwo. I nie rozczulaj siê nad sob¹...<br />

- powiedzia³ cicho Feliks, odstawiaj¹c pust¹<br />

szklankê. Wyszli przed dom w samych koszulach,<br />

ale noc panowa³a gwiaŸdzista, bardzo ch³odna, i<br />

aptekarz wróci³ po marynarki. Wiejska apteka<br />

znajdowa³a siê tu¿ przy lubelskiej szosie. Bukowski<br />

opar³ siê o drewniany, niski p³ot i patrzy³ na tê szosê<br />

wyj¹tkowo jasn¹ w ksiê¿ycowym œwietle,<br />

wspinaj¹c¹ siê pod wysok¹ górê i gin¹c¹ a¿ tam,<br />

45

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!