Jan Wowczak (1884-1935) - pierwszy - Nestor - Czasopismo ...
Jan Wowczak (1884-1935) - pierwszy - Nestor - Czasopismo ...
Jan Wowczak (1884-1935) - pierwszy - Nestor - Czasopismo ...
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
PowieϾ Proza<br />
przy czarnej œcianie lasu. Zna³ tê szosê jak swoje<br />
¿ycie, setki razy jeŸdzi³ têdy z Krasnegostawu, a<br />
póŸniej z Izbicy do Lublina, lecz teraz wyda³a mu siê<br />
obca, nieprzystêpna.<br />
- Czy ta pusta, wymar³a droga nie jest<br />
symbolem naszej klêski? - zapyta³ g³oœno, bo<br />
w³aœnie zobaczy³ aptekarza powracaj¹cego z<br />
marynarkami. - Cz³owieku, lekcja o symbolach<br />
skoñczona. Daj¿e sobie spokój, nie ma teraz czasu<br />
na egzaltacjê - prawie krzykn¹³ Feliks, ale zaraz siê<br />
uœmiechn¹³. <strong>Jan</strong>owi nie zale¿a³o jednak na tym<br />
pojednawczym uœmiechu, nie chcia³ spokoju. Przez<br />
dziesiêæ dni, milcz¹c, maszerowa³ przez Polskê, a<br />
teraz móg³ wreszcie wykrzyczeæ to wszystko, co siê<br />
w nim przez te dziesiêæ dni spiêtrzy³o jak mêtna,<br />
brudna woda. Tama pêk³a i Bukowski zacz¹³ wo³aæ<br />
trochê histerycznym g³osem: - Koniec lekcji? Na<br />
symbole nie ma czasu? A na co jest dzisiaj czas?<br />
Wracam do domu i nie potrafiê siê z tego cieszyæ.<br />
Uciek³em ze szpitala, ¿eby siê uchroniæ przed<br />
jenieckim obozem, a teraz myœlê, ¿e mo¿e tam jest<br />
moje miejsce? Komu jesteœmy potrzebni? Komu<br />
tacy potrzebni, którzy wszystko przegrali? - Zrzuci³<br />
z ramion marynarkê, patrzy³ na kolegê zaczepnie,<br />
prowokuj¹co. - Nie wszystko... - powiedzia³ nagle<br />
Feliks z takim spokojem, ¿e chory podporucznik<br />
rezerwy odebra³ ten spokój jak uderzenie w twarz.<br />
Zabola³o <strong>Jan</strong>a, zapiek³o, lecz milcza³, ciosu nie<br />
odda³. Teraz dopiero uœwiadomi³ sobie, ile w nim<br />
chorej, nêdznej bezradnoœci. Kiedy to siê zaczê³o?<br />
Czy ju¿ wtedy, gdy po <strong>pierwszy</strong>m nalocie nie móg³<br />
siê doliczyæ nawet po³owy ¿ywego plutonu? A mo¿e<br />
wtedy, gdy przygnieciony cia³em wykrwawionego<br />
kaprala jecha³ na ch³opskim wozie i dziwi³ siê, ¿e<br />
taki jest ten fina³, ¿e skoñczy³ robotê ¿o³niersk¹,<br />
chocia¿ tak naprawdê jeszcze jej nie zacz¹³? A<br />
mo¿e to przysz³o póŸniej, w szpitalu, gdzie tak siê o<br />
niego troszczono, jakby sobie rzeczywiœcie na tê<br />
ludzk¹ wdziêcznoœæ zas³u¿y³? - Pij, panie oficerze,<br />
bo tobie a¿ wargi popêka³y od gor¹czki... - stara<br />
kobieta przynosi³a mu codziennie cierpki kompot z<br />
dzikich jab³ek i przeprasza³a, ¿e nic wiêcej nie mo¿e<br />
mu przynieœæ - bomba trachnê³a w mój domek.<br />
Trochê garnków uratowa³am i komodê, i<br />
pierzyneczkê, a kuchniê to wyrychtowa³ mi s¹siad<br />
w ogródku, z cegie³, które siê z domku posypa³y. No<br />
i jeszcze ¿ycie swoje uratowa³am. Nie za kwaœny<br />
ten kompocik?<br />
Po³o¿y³ siê ciê¿kim, bo bezw³adnym cia³em<br />
na p³ocie pochylonym, a¿ zatrzeszcza³y deski, i ju¿<br />
bez protestu, bez uników przyjmowa³ nastêpne<br />
twarde ciosy kolegi. - Nie wszystko przegrane... -<br />
przemawia³ Feliks jak do ma³ego dziecka. - Ta<br />
wojna dopiero siê zaczê³a, i podporuczników<br />
rezerwy nikt jeszcze nie zwolni³ do rezerwy. Zachód<br />
bêdzie walczy³, bo ju¿ nie ma wyboru. Tak chytrzy³<br />
w rozgrywkach z Hitlerem, a¿ przechytrzy³. Tak<br />
sojuszników wystawia³ do wiatru, ¿e sam siê tym<br />
wiatrem musi zach³ysn¹æ. A ja wiem, co wiem.<br />
46<br />
Francja zacznie siê solidnie biæ, ale za Francjê,<br />
Anglia za Angliê. Za twoj¹ Izbicê, za mój £opiennik,<br />
to ju¿ musimy sami. Nowoœæ? Czy pigularz ma<br />
w³aœnie ciebie uczyæ historii? - Bukowskiemu<br />
zrobi³o siê nagle bardzo zimno. Tak siê poczu³, jakby<br />
go przed chwil¹ wyci¹gniêto z przerêbla. Zsun¹³ siê<br />
powoli z p³otu i sztywnymi palcami podniós³<br />
marynarkê. - �le siê czujesz? - zaniepokoi³ siê<br />
aptekarz. - Ju¿ dobrze... - sk³ama³ <strong>Jan</strong> i zaraz<br />
zamilk³, bo trzasnê³o otwierane okno i ukaza³ siê w<br />
nim mê¿czyzna w czarnym swetrze. - Co tam<br />
s³ychaæ? - pytanie skierowane by³o do aptekarza, a<br />
<strong>Jan</strong>owi œmieszne siê wyda³o. Co s³ychaæ? Co mog³o<br />
siê wydarzyæ w ma³ym, uœpionym £opienniku? Kilka<br />
minut przed pó³noc¹? - Wszystko w porz¹dku.<br />
Pusto i cicho jak w niebie... - rzek³ spokojnie Feliks.<br />
Ale w³aœnie w tej chwili na szosie zamigota³y w¹t³e<br />
reflektory samochodu jad¹cego od strony<br />
Zamoœcia. Samochód zje¿d¿a³ z góry i byæ mo¿e<br />
kierowca wy³¹czy³ silnik, bo œwiat³o sp³ywa³o w ciszy<br />
absolutnej. - Niech pan zamknie okno - powiedzia³<br />
Feliks rozkazuj¹cym g³osem. Samochód obliza³<br />
reflektorami pierwsze, stoj¹ce najbli¿ej lasu<br />
cha³upy. I teraz us³yszeli ju¿ warkot pracuj¹cego na<br />
wolnych obrotach silnika. Zaszczeka³y wiejskie<br />
kundle. Najpierw na podwórzach prawie<br />
przyklejonych do szosy, a po chwili ca³y £opiennik,<br />
od du¿ego, strzelistego koœcio³a a¿ po niskie<br />
cha³upki na mokrych ³¹kach, sta³ siê wielkim psim<br />
ujadaniem. - Psia ich maæ... - mrukn¹³ Bukowski, nie<br />
o psach myœl¹c. - Widzisz, nawet wiejskie psiaki s¹<br />
po naszej stronie... - podchwyci³ aptekarz i mocnym<br />
ruchem poci¹gn¹³ <strong>Jan</strong>a w bezpieczniejsze miejsce.<br />
Przytuleni do ch³odnej œciany domu czekali w<br />
milcz¹cym napiêciu. Wojskowa ciê¿arówka jecha³a<br />
bardzo powoli, jakby siedz¹cy na niej ¿o³nierze<br />
chcieli udowodniæ wszystkim, a mo¿e sobie<br />
najbardziej, ¿e kto wygra³, ten czuje siê<br />
bezpiecznie, a kto czuje siê bezpiecznie, ten nie<br />
musi siê spieszyæ. - Bydlaki, je¿d¿¹ jak po swoim<br />
podwórku... - powiedzia³ Bukowski, uderzaj¹c<br />
piêœci¹ w drewnian¹ œcianê. - Bêd¹ siê jeszcze<br />
baæ... - aptekarz wyci¹gn¹³ z kieszeni papierosy, a<br />
póŸniej nerwowo szuka³ pude³ka z zapa³kami -<br />
cholera, przecie¿ mia³em w kieszeni, no, mia³em.<br />
Jeszcze tak bêdzie, ¿e nawet tankietk¹ nie pojawi¹<br />
siê w nocy na tej szosie. Cholera, przecie¿ mia³em.<br />
Pierwszy raz od porannego spotkania Bukowski<br />
zobaczy³ u kolegi nerwowy, ludzki odruch. I odetchn¹³<br />
z prawdziw¹ ulg¹, jakby dopiero teraz znalaz³<br />
¿ywy kontakt z wczeœniejszymi s³owami aptekarza.<br />
M¹drymi i ch³odnymi. Ogieñ jak lód. Tak pomyœla³.<br />
Zaci¹gnêli siê wreszcie g³êboko ostrym tytoniowym<br />
dymem, a z okna znowu wychyli³ siê mê¿czyzna w<br />
czarnym swetrze. - Chyba szwagier ciê szuka... -<br />
odezwa³ siê <strong>Jan</strong>. - Szwagier? Jaki tam on szwagier?