Jan Wowczak (1884-1935) - pierwszy - Nestor - Czasopismo ...
Jan Wowczak (1884-1935) - pierwszy - Nestor - Czasopismo ...
Jan Wowczak (1884-1935) - pierwszy - Nestor - Czasopismo ...
You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
PowieϾ Proza<br />
- aptekarz zgi¹³ siê od nag³ego kaszlu, lecz gdy<br />
kaszel min¹³, znów w³o¿y³ do ust papierosa - ludzie<br />
wiedz¹, ¿e szwagier, tobie bajtlowaæ nie muszê.<br />
Ten niby-szwagier to major. Te¿ przegra³, te¿<br />
prze¿y³ szok, ale jemu by³o ³atwiej ni¿ tobie, bo to<br />
oficer zawodowy. Czy jutro te¿ mu bêdzie ³atwiej?<br />
Takiej wojny jeszcze nie by³o i niczego nie da siê<br />
przewidzieæ. - Co tam s³ychaæ? - zapyta³<br />
mê¿czyzna, przechylaj¹c siê przez parapet. -<br />
Przyjechali, pojechali, mo¿na spaæ... -<br />
odpowiedzia³ ju¿ ca³kiem spokojnym g³osem<br />
magister. Cztery stare ¯ydówki sz³y skrajem szosy,<br />
jedna za drug¹ jak gêsi, i lamentowa³y. Ta pierwsza<br />
nios³a jarmu³kê mokr¹, brudn¹, jakby z b³ota<br />
podniesion¹. I lamentowa³a najg³oœniej: - Dajge,<br />
dajge. Wist Samuel? - Ciszej, baby, sio, sio, do<br />
domu p³akaæ - stan¹³ im na drodze policjant Szymko<br />
- nie bêdzie zak³ócania porz¹dku. Ja dobrze radzê,<br />
¿eby do domu. - I uciszy³o siê. ¯ydówki zniknê³y<br />
miêdzy parterowymi drewniakami. Szymko poszed³<br />
na piwo. Teraz ju¿ Leon Rozental mo¿e wyskoczyæ<br />
z bramy ciemnej, œmierdz¹cej kiszon¹ kapust¹ i<br />
przejœæ ostatnie dwieœcie metrów, dziel¹ce go od<br />
domu <strong>Jan</strong>a. Chy³kiem wszed³ do Izbicy i chy³kiem tê<br />
podró¿ zakoñczy. Nie, ¿eby siê a¿ tak bardzo ba³.<br />
Ale je¿eli ta podró¿ ze Szczebrzeszyna ma w ogóle<br />
jakiœ sens, najpierw trzeba spe³niæ pierwsze<br />
przykazanie. A takie jest pierwsze przykazanie, ¿e<br />
nikt nie powinien wiedzieæ ani widzieæ, do czyich<br />
drzwi w Izbicy Leon Rozental zapuka. Chy³kiem. W<br />
kieszeni ma bia³¹ opaskê z ¿ó³t¹ gwiazd¹<br />
szeœcioramienn¹. Takie opaski sprzedawali w<br />
szczebrzeszyñskim magistracie po z³otówce za<br />
sztukê. - Nic za darmo... - powiedzia³ bez<br />
z³oœliwoœci, a nawet ze s³u¿bowym uœmiechem<br />
burmistrz, który zetkn¹³ siê w korytarzu z<br />
Rozentalem. Rozental zamkn¹³ w³aœnie drzwi<br />
wiod¹ce do pokoju, gdzie ten handel siê odbywa³, i<br />
trzymaj¹c w garœci trzy opaski, przygl¹da³ siê, bo<br />
by³o na co patrzeæ. - Nic za darmo... - powiedzia³<br />
burmistrz. - Trzy z³ote, czy to jest teraz jakiœ<br />
pieni¹dz? - uœmiechn¹³ siê Rozental. Uœmiech za<br />
uœmiech. S³owo za s³owo. Opaska prawie darmo.<br />
Bukowski s³ucha³ uwa¿nie, g³ow¹ przytakiwa³, ¿e<br />
wszystko rozumie, ale nie rozumia³ wszystkiego.<br />
Zamknêli siê w ostatnim pokoju. Szepty. Przez<br />
drzwi, przez matowe szk³o, dociera³y teraz do<br />
Witolda tylko te s³owa, które Rozental wypowiada³<br />
w wiêkszym podnieceniu. - Bo to taka robaczywa<br />
Œwiêta Trójca, sêdzia, adwokat i prokurator w<br />
jednej osobie. Prokurator wo³a: wykoñczyæ<br />
¿ydowskie œcierwo. Adwokat prosi: ³askawie ich<br />
wykoñczyæ. Sêdzia orzeka: wziêliœmy pod uwagê<br />
argumenty obu stron. Wykoñczymy. £askawie. Po<br />
katolicku. Zrobi¹, co bêd¹ chcieli, a oni chc¹ nam<br />
zabraæ nie tylko ¿ycie. Chc¹ i godnoœæ, i ludzk¹<br />
twarz ¯ydom zabraæ. Wszystko. W ubieg³ym roku,<br />
w po³owie listopada, huk nas obudzi³. Huknê³o,<br />
jakby siê du¿a bomba rozerwa³a. Ja do okna lecê, a<br />
za oknem ju¿ czerwono. Zaraz wrzask, rwetes siê<br />
zrobi³, myœleliœmy, ¿e to synagoga siê pali, ale pali³o<br />
siê kilka domów ¿ydowskich przy synagodze. Teraz<br />
s³uchaj. ¯ydowskie domy siê spali³y, a rano zaczepi³<br />
mnie znajomy urzêdnik z magistratu i wzi¹³ mnie na<br />
bok, i mówi: panie Rozental, niech ¿ona i córka nie<br />
wychodz¹ dzisiaj z domu, bo ¿andarmi zemstê<br />
szykuj¹. - Jak¹ zemstê, za co zemstê? - ja do tego<br />
urzêdnika. - Za ten po¿ar, który by³ w nocy, szykuj¹.<br />
Ju¿ specjaln¹ plotkê puœcili na miasto, ¿e ¯ydzi<br />
chcieli ca³y Szczebrzeszyn spaliæ - ten urzêdnik do<br />
mnie. Och, masz <strong>pierwszy</strong> z brzegu przyk³ad. -<br />
Witold, wiadro puste... - wo³a Bukowska, otwieraj¹c<br />
drzwi. Twarz ma piêknie zaró¿owion¹, bo od<br />
godziny przy gor¹cym piecu siê krêci. Po¿yczy³a<br />
jajka od Tomasiowej, t³uk³a miskami, brytfannami,<br />
jakby chcia³a strach zag³uszyæ. Bêdzie specjalne<br />
ciasto dla Rozentala. Z m¹ki, mleka, jajek i ze<br />
szczypty strachu. - Bojê siê o was, bojê siê o ten<br />
dom - powiedzia³a w kuchni do mê¿a, i Rozental<br />
tego nie s³ysza³ - ty wiesz, co zrobili z Ma³eckim,<br />
który przywozi³ ¯ydom kartofle? Nie ¿¹daj ode mnie<br />
zbyt wiele. - Witold wzi¹³ dwa puste wiadra i wyszed³<br />
bez poœpiechu z rozgrzanej kuchni na zimne<br />
podwórze. Ciemno ju¿ by³o, zacz¹³ padaæ<br />
drobniutki deszcz. A pompa nie na koñcu œwiata, ale<br />
jednak na koñcu podwórza, przy samej szopie, w<br />
której Witold trzyma króliki. Zastanowi³ siê, czy nie<br />
daæ jednego szynszyla Rozentalowi. ¯ywego to on<br />
n i e w e Ÿ m i e , b o j a k z ¿ y w y m a ¿ d o<br />
Szczebrzeszyna? A zabitego nie da, bo nie zabije.<br />
Wróci³ z ciê¿kimi wiadrami do kuchni. - Witold, ca³e<br />
buty masz mokre, nie mog³eœ uwa¿aæ? Wytrzyj<br />
szmat¹, przecie¿ dzisiaj wszystkie pod³ogi<br />
pastowa³am... - matka krzyczy, aby krzyczeæ. Mówi<br />
o pod³ogach, a jej wzrok skierowany jest tam, gdzie<br />
przez szybê matow¹ widaæ ruchliw¹ sylwetkê<br />
Rozentala. Leon Rozental chodzi od œciany do<br />
œciany. Cztery du¿e kroki i z powrotem. Cztery i<br />
jeszcze prêdzej. Cztery i ju¿ nie ma szeptu. - A ty<br />
byœ pozna³ Sabinê? Czekaj, czekaj, to ju¿ cztery<br />
lata bêdzie, jak ty jej da³eœ na urodziny ksi¹¿kê z<br />
bajkami. I ona jeszcze dzisiaj czyta te bajki. Czy ty<br />
to rozumiesz? Czy teraz jest œwiat do bajek? Ty na<br />
mnie nie patrz jak na cz³owieka, który boi siê swego<br />
przeznaczenia. U nas siê mówi³o: je¿eli ktoœ<br />
rzeknie, ¿e jesteœ trupem, bêdziesz trupem. Teraz<br />
siê nie mówi, teraz ka¿dy w swoim milczeniu wie, ¿e<br />
trup to tylko kwestia czasu. Dla mnie jutro, dla<br />
starego Bronszpigla pojutrze, albo odwrotnie.<br />
Wielka ró¿nica? Ja siê bojê o moje kobiety. O<br />
Sabinê, o Dobê. Ty byœ nie pozna³ Sabiny, ona siê<br />
taka ³adna zrobi³a, jakby chcia³a nam ostatnie dni<br />
os³odziæ. A co to za os³oda? Jak do ziemi, do<br />
czarnego piachu idzie cz³owiek stary, po³amany<br />
chorobami, brzydki, to jest mniejszy ¿al. Ona siê ta-<br />
47