EpitafiumPrzychodził zaraz po otwarciu i już zostawał do końca. Zajmował miejsce przy szynkwasie.Stał tam jedyny taboret. Zasiadał na tym taborecie. To był jego taboret. Nikt nie zajmowałtego miejsca. Miejsce Wujcia. Tak się mówiło. Dziadek, właściciel „Wenecji”, też tego przestrzegałi obcym tam siadać nie pozwalał, mówiąc: – Służbowe.Tak mówił, choć z Wujcia nie miał żadnego pożytku. Często przecież tylko przychodził,siadał i nic. Czekał, aż mu postawią. Stawiał nawet sam Dziadek. Służbową setę, jak powiadał.Wójcio wódkę pił ceremonialnie. Cały to był rytuał. Obracał szklaneczkę palcami, przyglądałsię jej chwilę, wznosił pod światło, odpijał niewielki łyk; wreszcie przykładał do warg iwychylał duszkiem. Nieruchomiał, oddychał głęboko, sadowił się wygodniej na taborecie ipodparłszy głowę rękami, wpatrywał się w baterie butelek stojące na półkach. Był małomówny.Z Dziadkiem, choć znali się tyle lat, wymieniał jedynie zdawkowe słowa i raczej to Dziadek,podchmieliwszy sobie nieco, wygłaszał do niego monologi ze stałym refrenem: – Światto bardak, a ludzie bladzie są i tyle. – Wujcio nie potakiwał ani nie przeczył. Nieruchomy, otwarzy żółtawej i pomarszczonej, przysłuchiwał się cierpliwie. Słuchaczem był najwdzięczniejszym.Jemu przecież zwierzali się węglarze, wyrokowcy po wyjściu z więzienia, zdradzanimężowie i kolejarze narzekający na brak widoków. Przychylali się do swego spowiednika,szepcząc i klnąc szpetnie, wyjąc i płacząc, pogrążeni w rozpaczy lub radości rozsadzającej ichz nadmiaru alkoholu. Najżałośniej biadolił hycel z opuszczonej cegielni, którego bolała pogarda,z jaką traktowali go ludzie. Wujcio słuchał z powagą. Jego twarz nie zmieniała wyrazu.Jednego tylko wymagał. Postukiwał w szkło swojej szklaneczki, i to było wszystko. PrzeważnieDziadek musiał przypomnieć takiemu gadule o jego obowiązku.– Nie widzisz, człowiecze – powiadał – szanowny pan ma puste szkło.Nasłuchał się Wujcio przez te lata długie rozmaitych wynurzeń. Sam natomiast nie zwierzałsię nikomu. Natarczywe pytania zbywał wzruszeniem ramion i wódka nie rozwiązywałamu języka. Spożytego alkoholu nie można było po nim poznać. Jedynie oczy stawały się podciężkimi powiekami prawie niewidoczne.Ubierał się od lat w ten sam garnitur, który cudem nie rozlatywał się jakoś.– Rapaport, żelazo, nie materiał – powtarzał z upodobaniem krawiec Skarbonko, też tutejszybywalec, chwytając Wujcia delikatnie za rękaw lub gładząc poplamioną klapę marynarki.Buty miał wojskowe typu saperskiego, zimą czy latem. Ostatni palec jego prawej dłoniozdabiał srebrny sygnet z orłem. Do tego sygnetu był niezwykle przywiązany i żadne pokusynie zmusiły go do zastawu czy sprzedaży.– Ten metal – powiadał Wujcio – pamięta lepsze czasy. – W wojnę podobno obronił sygnetprzed jednym dzikim Mongołem. Odepchnął go i dalej siedział przy szynkwasie. Mongołystąd jeździli pacyfikować Wolę i często popijali w „Wenecji”. Tak opowiadali starsi ludzie.Wujcio mieszkał kątem u doktora, pierwszego obywatela w miasteczku. Zajmował wjego willi niewielki pokoik na górce i po całodziennym obowiązku w „Wenecji” tam udawałsię na spoczynek.Doktor peszył się wyraźnie, kiedy zagadywano go o brata.– Na zdrowiu szwankuje, niestety – chrząkał zakłopotany.Dziadek, chciwy właściciel „Wenecji”, cenił go najwyżej ze wszystkich swoich stałychgości, stawiając nawet ponad handlarzy złotem i złodziei kolejowych, którzy słynęli z fantazjii rozrzutności.34
– Pan – mówił – prawdziwy pan, nie zanieczyści, za przeproszeniem, awantury nie wywoła...Kłaniał się Wujciowi nisko jak dziedzicowi i zapraszał szerokim gestem.Wujcio przede wszystkim lubił w knajpie czas przed południowy. Bywało wtedy pusto icicho. Dziadek czyścił cynkowy kontuar albo wsunąwszy palce do kieszonek kamizelki zamyślałsię nad zeszytem w ceratowej oprawie, gdzie prowadził rachunki. Kucharz w białejczapce przekomarzał się z kelnerką, rosłą, wsiowej urody dziewuchą. Powiadano o niej, żebyła kochanką Dziadka.W sąsiedniej, bilardowej sali pierwsi gracze rozpoczynali partyjkę amerykanki lub piramidki.Dochodził stamtąd stuk bil oraz rzadziej miękki ich klask, kiedy wpadały do otworuopatrzonego siatką. Czasem gracze uchylali drzwi bilardowej sali, nacierali kredą czubki kijówi zamawiali po głębszym. Wujcio siedział samotnie przy szynkwasie i na początek mieszałswoją setkę wódki z piwem. Wlewał tę pierwszą setkę do kufla i sączył drobnymi łykami.Starczało tej mieszanki do południa. O tej porze w knajpie robiło się gwarno, tłoczno i niejedenstawiał Wujciowi.Kilka już pokoleń z naszego miasteczka odbywało w jego obecności swój gorzałkowy termin.Przechodzili przez tę męską inicjację i szli dalej w życie albo zostawali przy tym na stałe.Wódka znaczyła w nich swój zły ślad, marnieli, wpadali w otępiałość lub miotali się jakuwięzione zwierzęta. Pod wieczór przeważnie zwalali się niczym kłody i Dziadek ze swoimpomocnikiem Olkiem Atletą wywalał ich na ulicę. Patrzył Wujcio spokojnymi i bez blaskuoczyma. Odprowadzał też niektórych na cmentarz. Niektórzy bowiem, zmęczywszy się i naszarpawszyprzedwcześnie, odchodzili już na stałe. Towarzyszył im w ostatniej drodze. Zcmentarza wolnym, ale zdecydowanym krokiem podążał do „Wenecji”. Tam monosylabamizdawał relację z pogrzebu i czekał na poczęstunek należny mu od bywalców za zaspokojenieich ciekawości.A kiedy przestano już dopytywać się o świeżą mogiłę, pogrążał się w kontemplacji butelekna półkach. Rozmaite wstrząsy targały wtedy życiem. Wojna, klęski, zwycięstwa. Bywaływódki w rytmie zbliżającej się lub oddalającej kanonady artyleryjskiej. Padali sobie najbliżsiw ramiona, spotykając się po latach, i wołali: – Dla wszystkich kolejka!Wbiegali do „Wenecji” ludzie z niezwykłymi nowinami. Wujcio kiwał głową i patrzył wmieniące się kolorowe szkło butelek na półkach. Nie poruszały go dalekie wstrząsy ani lokalnesensacje.Nawet to, że nocą aresztowali Eleganta, a pani Ada, manikiurzystka, wybiegła w szlafrokuna ulicę i łkając wołała: – Nie zabierajcie go!Elegant, starszy, jowialny jegomość z okrągłym brzuszkiem, sprowadził się do naszegomiasteczka po powstaniu. Zamieszkał u pani Ady i codziennie widywało się ich oboje na dostojnymspacerze po parku. Elegant ubierał się z wielką starannością, przeważnie w ciemneprążkowane garnitury, lustrzanego połysku golfy ochraniał getrami. Jedynie podczas letnichupałów nosił kremową bombajkę z krótkimi rękawami i słomkowy kapelusz. Wpadał też doDziadka na jednego i nie zapominał przy tym o Wujciu, stawiając mu hojnie. Kilka razy wykosiłw bilard najlepszych tutejszych graczy. I aresztowali go nocą. Wrzało od domysłów.Elegant był przedwojennym kasiarzem. To jedno było pewne. Wszystkim z podnieceniabłyszczały oczy. Tylko Wujcio siedział milcząc przy barze i patrzył na półki. Najdłużej zatrzymywałwzrok na barwnych nalepkach firmy Baczewskiego. Trzymał Dziadek te pusteprzedwojenne flaszki z czystego sentymentu. Patrzył więc Wujcio i nic nie zakłócało jego razprzyjętej roli milczącego gościa tego szynku. Nawet wygląd pozostawał bez zmian. Żółta,nieco nalana twarz, która unikała słońca, rzadkie włosy uczesane w staroświecki przedziałekpośrodku i znużone oczy obwiedzione sinymi otoczkami.Przychodził tu jeszcze przed wojną. Tak mówił Dziadek.35
- Page 1 and 2: Aby rozpocząć lekturę,kliknij na
- Page 3 and 4: Tower Press 2000Copyright by Tower
- Page 5 and 6: Oni, ci starzy złodzieje, tak wyst
- Page 7 and 8: Stara ulicaMiesza tu mi się w gło
- Page 9 and 10: SezonMatka od czasu do czasu wybuch
- Page 11 and 12: ojca. Często wzdychała ciężko,
- Page 13 and 14: wcale nie sprzeciwił się, kiedy p
- Page 15 and 16: Krostowaty młodzik w wiśniowych w
- Page 17 and 18: - Pójdziemy - rzekł Malinowski.-
- Page 19 and 20: - Już tu nie robię. Skończyła s
- Page 21 and 22: W obliczu śmierciBył styczniowy,
- Page 23 and 24: Dawna niedzielaLucyna była córką
- Page 25 and 26: PrześladowcaBył to starszy chłop
- Page 27 and 28: Rudy kotJanowi Józefowi Szczepańs
- Page 29 and 30: «Era»Ceju trząsł się bardziej
- Page 31 and 32: Zamilkł i skulił się, porażony
- Page 33: Stary konia batem zacina. Koścista
- Page 37 and 38: życia dopiero się zaczynał. Tak
- Page 39 and 40: Siedział na wysokim krześle przy
- Page 41 and 42: Twarz miałem gładką, młodzieńc
- Page 43 and 44: Otworzyłem kuchenne drzwi.- Gdzie
- Page 45 and 46: Pogonił za nim piskliwy głos peda
- Page 47 and 48: Starzy wyrokowcy często brali sobi
- Page 49 and 50: Ten z filmu Deps. Wtedy zadzwonił
- Page 51 and 52: U fryzjeraSłońce padało na pochy
- Page 53 and 54: - Zapalisz?Młodszy fryzjer drżąc
- Page 55 and 56: Ale do kieszeni nie sięgnął. Zaw
- Page 57 and 58: - Słucham - zapytał kierownik i w
- Page 59 and 60: Nocny chłopiecWydarzenie miało mi
- Page 61 and 62: Martwa ulicaAż tutaj Arab odprowad
- Page 63 and 64: Wieczór autorski IMiasto schowało
- Page 65 and 66: - Usunęliśmy drzwi - dodała kier
- Page 67 and 68: - Pani kierowniczko, czy mógłbym
- Page 69 and 70: - Ja na literaturze się znam! - po
- Page 71 and 72: technolog chusteczką wytarł do su
- Page 73 and 74: WiosnaStary podniósł do góry fla
- Page 75 and 76: Tamto latoMatceTamto lato było rud
- Page 77 and 78: Zimna łapaZ sądu poszliśmy w krz
- Page 79 and 80: Nadzieja odprawy pieniężnej za ro
- Page 81 and 82: A tłum wokół płynął i płyną
- Page 83 and 84: Pierwszy opatrunekChłopiec liczył
- Page 85 and 86:
Nocny gośćPo północy skończył
- Page 87 and 88:
mówił o zdeptanej miłości, miot
- Page 89 and 90:
Kolejarz odwrócił niespiesznie g
- Page 91 and 92:
grafię z bardzo dawnych lat. Nakry
- Page 93 and 94:
odezwała się miękko: - Wstydzisz
- Page 95 and 96:
Zniknęli w czarnym wnętrzu bramy,
- Page 97 and 98:
głowę. Teraz spoglądam na ciemn
- Page 99 and 100:
piero gały wytrzeszczysz, tak przy