10.07.2015 Views

chłopak z gołębiem.pdf

chłopak z gołębiem.pdf

chłopak z gołębiem.pdf

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

Boa dusicielRaz tam na wystawie pojawiła się mysz. Była noc. Między klatkami z kolorowymi ptaszkamii łaciatymi świnkami morskimi buszowała zwykła szara mysz. Chwilę nawet popatrzyliśmyna siebie. Jej ślepki jak paciorki i moje oczy. Po kilku sekundach szybkim truchtem pobiegław głąb sklepu.W ten smutny, dżdżysty dzień zwabiła mnie do sklepu zoologicznego gromadka ludzi tłoczącasię przy drzwiach. Przeważnie dzieci. Ale byli też starsi. Poszedłem za nimi. Zatrzymaliśmysię przed obszerną szklaną klatką, umocowaną na półce nad żeberkami centralnegoogrzewania. W tej klatce znajdował się egzotyczny wąż. Jasnożółty, podpalany, naznaczonybył brązowym, kunsztownym deseniem. Sploty grubości dziecięcego ramienia, nad nimiuniesiona na metr wąska, niewielka, nieco spłaszczona głowa. Wyglądał jak odlew. Patrzyłyna nas nieruchomo jego czarne oczy.W ciemnym, dusznym wnętrzu sklepu świergotały ptaki. Zatykał przykry zapach odchodów.Dziewczynka z mysim warkoczykiem wyciągnęła torebkę. Poruszała się pewnie i zwdziękiem. W torebce miała kaszę. Właściciel sklepu, stary pan Bernardt, skinął głową.Dziewczynka przez pręty jednej z klatek odsypała trochę kaszy do spodeczka. Królewski ptakze złotymi oczyma zaczął dziobać od niechcenia. Jego sąsiadki, dwie papużki nierozłączki,sfrunęły z górnej poprzeczki i nastroszyły łebki. Rozjazgotały się kłótliwie. Miały jaskraweupierzenie i sprawiały wrażenie wymalowanych. Wąż nagle się poruszył. Odruchowo cofnęliśmysię. Dzieci zapiszczały. I znieruchomiał. Tylko uniósł się wyżej. Właściciel sklepu, starypan Bernardt, uśmiechnął się dobrotliwie. Nałożył okulary na cienki, pożyłkowany nos, zbliżyłsię do terrarium i postukał w szklaną taflę. Wąż ani drgnął. Jego maleńkie oczy też.– Młody boa – powiedział.Wrócił za ladę.– Dusiciel – dorzucił stamtąd.Dzieci obejrzały jeszcze akwarium pełne czerwonych rybek i tajemniczej roślinności. Potemspróbowały podrażnić gadatliwe papużki. Pan Bernardt skarcił je groźnym syknięciem.Wkrótce poszły sobie. Sklep opustoszał. Przy klatce z wężem boa pozostaliśmy tylko mydwaj: ja i mężczyzna w średnim wieku, nieogolony, ubrany w waciak i gumiaki.– Dusiciel – powtórzył.Nie odrywał oczu od terrarium. Wąż poruszył się znowu. Był to widok wspaniały. Jegogrube sploty sprężyły się elastycznie i zmieniły ułożenie. Oplótł miednicę z wodą, która stałana środku szklanej klatki. Te esy-floresy jego zwojów... Geometria miękkich, falistych linii.Wyobraziłem sobie, jak oplata swoją zdobycz. Coraz ciaśniej. Zatyka już oddech. Trzeszcząkości.– Kąpie się on czy co? – odezwał się ten w waciaku.– Raczej pije wodę – powiedziałem.Mężczyzna w waciaku wysunął powoli rękę. Palce miał pościerane, grube i brudne. Przysunąłdłoń do szyby i zaraz ją cofnął. Wreszcie dotknął palcem szkła. Dokładnie na wysokościgłowy węża boa. Po chwili przyłożył całą dłoń. Przesunął nią lekko po szkle. Twarz miałnapiętą, wyczekującą. Wąż pozostał nieruchomy jak rzeźba.– Na sprzedaż on jest... – odezwał się półgłosem ten w waciaku.– Kosztuje trzydzieści tysięcy – odparł pan Bernardt.38

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!