11.07.2015 Views

Nr 474, listopad 1994 - Znak

Nr 474, listopad 1994 - Znak

Nr 474, listopad 1994 - Znak

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

ROK XLVII ESI~C ZNIKKRAKOWLISTOPAD (11) <strong>1994</strong>ELKlCRISTWw .VEIL+lECLER Q+BOUROEF ER ·SRAUDEt SoIimICfQ. ClAPSIQ •.••


WNUMERZE:Do czego potrzebujemy mistrzow? Potrzebujemy ich do pomocy w opanowaniusztu.ki Zycia - bowiem iycie jest sztukll i nie moma jej opanowac drogll tylkointe1ektualnego zdobywania wiedzy. Potrzebujemy ludzi, kt6rzy pokaZli w priliyce,jak naleZy podchodzic do spraw Zyciowych, jak postwowac, jRk oceniac siebiei innych. Innymi slowy, mistrz to postaC posiadajllca wybitI1ll sprawnosc dzialaniaw sferze wartoSci i potrafillCR innym t~ sprawnosc przekazaC.. Ian Andrzej Kloczowski OP, CzQS marnych mislrzcJw?Wtelcy mistrzowie mysli i czucia, etycznego blldZ estetycznego, Swieq swymblaskiem na wielkie obszary przestrzenne blldz czasowe. Mistrzowie mniejsi rzucajllblask 0 mniejszym zasi~gu. Ale ostatecznie od nas zale±}', w ktore tego Swiatla kr~ginajch~tniej wchodzimy i gdzie si~ szczegoJnie lubimy grzaC.Andrzej Drawicz, Bonhoeffer w zasi~gu r~kiWybOr i posiadanie mistrza to sprawa indywidualna. Niezalema, jak myS\~, odcharakteru epoki i czasow. ZaJei:na natomiast od osobistych predyspozycji, a moZerowniei: od poczucia, iZ swiat, ktory nas otacza, nie jest prawdziwy. Czy d1ategoczyt.ano Prousta w lagrach i sluchano Bacha na Lubiance? TRk, sklonna bylabympowiedziee, iZ przeSwiadczenie 0 nieautentyczno5ci rzeczywistoSci, w ktorej tkwimy,zwillZaDe ~ z jej charakterem represyjnym, wysyla nas tropem poszukiwania wzocu.Marta Wyka, Czy mieliSmy mislrzcJw?Mistrz, jak roiumiem, to jest ktos, kto potrafi wychowaC sobie ucznia. Z niejednegowzgl~ nie moglbym tu widziec - w zwillZku z Czapskim - siebie. A jednak niepotrafi~ wymienic czlowieka, ktory tak jak on spowodowalby zmiany w moimogllldzie Swiata. Kilka razy wskazal mi rzeczy waille w rejonach najzupelniejnieoczekiwanych, gdzie niewiele mnie ci!lgll~o, by patrzee. On sam zapytal kiOOyso mistrz6w- moich ulubionych tw6rcow. Powiedzialem dumnie: Szekspir. 1-0 i!epa.mi~ - Dostojewski. Ocenil, z widocznym rozczarowaniem, Ze "wysoko. mierzJt". Bylo to istotnie wysoko i, jRk dzis mysl~, daJeko.Andrzej Os~ka, Czapski - zagadka poczciwosciZawsze mnie zastanawialo, Ze fascynacj~ Simone Wei! odczuwali ludzie 0 pot~ychduchowych konstrukcjach, 0 fenomenalnej wr~z zdolnosci do af1Ctllacji. Milosz,Czapski. ArtySci 0 wyrainej potrzebie adoracji, ktora wytryskuje z miejsca bolu,z takiego spojrzenia na swiat, gdzie "tak" i ,,nie" Sll nierozdzielne. Obaj potrzebowalir6wniez innej, odnowionej formy chrzeScijaJistwa, ktore nie gr~ew zbiorowych serwitutach, lecz stawia jednostk~ przed Zywym paradoksem, przedodpowiedzialnoscill nie podzielonll.Ewa BieIikowska, Smierc Simone WeilA1eksander Isajewicz nigdy nie uwaZal, iz odnalazl jui: prawd~ i jego ustami samaprawda przemawia - on jest tyiko tej prawdy-isliny poszukiwaczem ... Zaraz poprzybyciu do Francji 17 wrzeSnia 1993 wystllPil w programie telewizyjnym BernardaPivot, zatytulowanym Bulion kulluralny. Francuskie gazety, ktOre nazajutrz rozpisywalysi~ 0 owym wydarzeniu, zapomnialy napisac 0 najwailliejszym jegofragmencie. Pivot pytal dociekliwie: "Co chcialby Pan powiedziee Bogu, jesli Onistnieje, gdy Pan jui: umrze?" SoIZenicyn spokojnie odpowiadal: "Popros~ 0 przebaczenieza grzechy."Grzegorz Przebinda, Aleksander Solienicyn - lekcja mfSlwaProjelrt oldadki:ANNA BACZKOWSKANa oldadce Stworzenie czlowieka z portalu katedry w Chartres


ZNAKLISTOPADMIESIF;CZNIKIKRAK6WROKXLVI. NR <strong>474</strong> (11) ,<strong>1994</strong>TREse ZESZYTU:ad redakcji _________________ 3JIJII Andrzej Kloczowski OPCZAS MARNYCH MISTRZ6w? ____________ 4JlJllina Katz-HewetsonMOJA MISTRlYNI 8Ewa BierikowskaSMIERC SIMONE WElL ______________ 11S. Malgorzata Borkowska OSBKORZBNIE MONASTYCZNFJ TOZSAMOSCI ________ 18Andrzej DrawiczBONHOEFFER WZASIFPU R~ ___________ 25Bronislaw GeremekFERNAND BRAUDEL - WIZJONER HISTORII 30Grzegorz PrzebitulaALEKSANDER SOLiENICYN - LEKCJA M~TWAI PRAWDOM6WNOSCI ______________ 37Andrzej Os~kaCZAPSKI - ZAGADKA POCZCIWOSCI 51Tadeusz NyczekJERZYK __________________57MATFJKO, MALCZEWSKI, KANTOR ...Z Jerzym Nowosielskim rozmawia Piotr Kosiewski 67Marla Wykaczy MIEUSMY MISTRWW? ____________ 75Malgorzata Kitowslca-l.ysiakGOMBROWICZ KULTOWY 79Andrzej ZawadaZASWIADCZENIE DLA KAZIMIERZA WYKI ________ 85


ArktuB,m. Baglajew8kiLEKCJA ESEIsroW: Vincenz - StempowskiPawel Trzopek OPLISTY PRZEORA ZTAlzEDIALOG ZPAPlFi:EMStefa WilktuwwiczPAPIEZ WDIALOGU ______________ 99StIllJi!law GrygielMILUJESZ MNIE1 PANIE, TY WSZYSTKO WIESZ... _______91 96 104 WOKOL "VERITATIS SPLENDOR"Gabrielle DufOllT--KowtilikllPRZECIW DUCHOW! NOWYCH CZASOWtIwn. Dorota Zail.ko ______________ 110TEMATY I REFLEKSJENicola CltiaromtJlIte"ILIADA" SIMONE WElL dum. Stanislaw KasprzysiakZDARZENIA - KSli\ZKI - LUDZIEMiclud Pawel Markow!kiMILOSZA KSI~A ~ROScIJuek Luluuiewic1.WEINTRAUB WSROD INNYCHl1.abel/a Sariu8z-Skqp8UPETERSBURG POLUDNIAAlIlIrze} Niewitulonuki"WAKACJE MIZANTROPA" ALBO POB1JA WOBEC LI~KUMonikll AdamczYk-Garbow!uPOKRijrNA PRAWDA113 118 124 128 133 139 Maja J",.kow!kIlLIST ZNANTES: GORl\CE iYWIOLYABSTRAKCII JOAN MITCHELL __ 142 A/ebfllUlr DobrojerLIST ZALMATY: SC~GAWKA DLA ARCHIMEDESA146 Robert Ku%ntarekLIST ZPARYZA: UBOSTWIENIE NAUKI148 KrynylUl CzerNCZVTAJAC MIESI~IKI RBCBPTA NA SUKCESSUMMARYSOMMAlRE151 159 160


OD REDAKCJILekcja wielkich mistrzow ... Przed dwudziestu pi{ciu laty byl jui podobnyzeszyt "<strong>Znak</strong>u" (1969, nr 181-182), a jego has/o brzmialo wowczas:"Mistrzowie naszego czasu". Wtedy jednak opublikowano teksty pOSwi(}coneglownie klasykom - i tak, mistrzami naszego czasu okazali si(} i Platon, i sw.Augustyn, i Sw. Tomasz ... OczywiScie, nie sposob kwestionowac wyborowowczesnych Autorow - zwlaszcza, ii niektorzy z nich sq wspoltworcamirowniei tego numeru. Jednak intencja tegorocznej "lekcji" jest inna. Jejbohaterami sq ludzie ksztaltujqcy oblicze tego stulecia i w tym stuleciuiyjqcy. Czy rzeczywiScie, jak pyta w swoim wprowadzeniu Jan AndrzejKloczowski, przeiywamy czas marnych mistrzow ? A moie (odwracajqc szyktejfrazy) to czasjest "marny", a naszym zadaniemjest poszukiwac mistrzowiycia pomimo wszechobecnego biadania nad rozlicznymi wsp61czesnymikryzysami, z kryzysem autorytetu wlqcznie?Kim jest mistrz? Jedni odpowiedzq, it wspanialq i niedost(}pnq postaciq,ktora swojq indywidualnosciq goruje nad otoczeniem i wyznacza mu najswietniejszecele. Bywa, ii do takiej osoby nie ma bezposredniego dost(}pu, bo poprostu ten mistrz iyje w innym nii my czasie i w innej przestrzeni. Wtedyjedynqformq dialogu pozostanq ksiqiki, mqdre pisma. Taki mistrz wskazujeswemu uczniowi ogolny kierunek i daleki cel zycia. Inni dostrzegq iyciowegoprzewodnika blitej siebie i nazwq mistrzem kogos, z kim mogq napraw~ pobyci porozmawiac, kogo odwaiq si(} zapytae wprost 0 rzeczy najwainiejsze.Czy mistrz musi bye nieomylny i nieskazitelny? W wyznaniach naszychAutorow nie rna idealizacji i okolicznosciowych laurek, przywolywani przeznich mistrzowie sq postaciami zloionymi. Bowiem poprzez Swiadectwo iyciai mySli mistrza poznajemy swiat wjego rOinorodnosci. Dzi(}ki niemu rozumiemydOSwiadczenie konkretnej formacji ludzi czy konkretnego pokolenia.Prawdziwy mistrz nie boi si(} nazwae takie swoich bl(}dow - a prawdziwyuczeri potraji przebaczye mu zwyczajnq, ludzkq slabose. B 0 zyciowy przewodnikmusi pokazae wszystko, a wi(}c i wspanialose, i ulomnose. W obu tychwymiarach iycia odbija si(} mistrz i jego uczeri.W niniejszym numerze rozpoczynamy nowy cykl wypowiedzi - tym razemb(}dzie to "Dialog z Papieiem", a jego tematem jest ksiqika Jana Pawla II"Przekroczye prog nadziei".


JAN ANDRZEJ KLOCZOWSKI OP CZAS MARNYCH MISTRZ6W? Spr6buj~ najpierw opisae, jak wyobrai:am sobie "prawdziwego mistrza",czuj~ bowiem nieprzepartll potrzeb~, aby samemu sobie uSwiadomic,kogo oSmielilbym si~ nazwae m i s t r z e m.Najbardziej potoczne rozumienie tego terminu wzi~te jest ze starejtradycji europejskiego rzemiosla - mistrzem stawal si~ ten, kto opanowaldobrze sztuk~ robienia but6w, pozlacania oltarzy czy ciosania kamienia.O1ogo trzeba bylo czekae, wiele trzeba bylo si~ nauczyc, bye najpierwuczniem, czeladnikiem, aby wreszcie dostllPic tej godnoSci.Na sre


CZAS MARNYCH MISTRzOW15Takie doSwiadczenie rna moc otwierania nas - niejako wewn~trznie - na t~dziedzin~, inaczej niedos~pnll. Dlatego tak waZnll rol~ odgrywa odkrytyosobiscie autorytet czlowieka, ktory przekroczyl prog przeci~tnosci, i dlategozdolny jest on odslonic przed uczniern nowy horyzont. Autorytet stajesi~ mistrzem poprzez to wlaSnie, ze prowadzi, Ze jest przewodnikiem nadrogach urzeczywistniania wartosci.Ale musimy posunllc si~ w naszych rozwaianiach dalej, aby poszukaebardziej precyzyjnych kryteriow pozwalajllcych odnaleze mistrza. Zapytajmy:jakie cechy czynill czlowieka mistrzem? W jakiej dziedzinie ludzkiegodzialania i mysienia mamy prawo oczekiwac rnoZliwosci spotkania z mistrzem?Zaryzykuj~ i sprobuj~ podae prostll zasad~ pozwalajllcll wyromicprawdziwego mistrza - mistrz rna uczniow, mistrz nie rna "fanow". Prawdziwymistrz nie zatrzymuje na sobie, nie wymaga zadnego kultu, a nawetgdy jest nim otoczony, to nic 0 nim nie wie, po prostu go to nie interesuje.Dlatego ci, ktorych otworzyl na wielkie wartoSci, szybko stajQ, si~ samod:d.elnii nie twoIZll sekty wielbicieli. Pseudo-mistrz szuka poklasku dla swoichpogl~ow, a moze bardziej dla swoich zachowari, dlatego zarowno jegozewn~trzne gesty, jak i j~zyk, ktorym si~ posluguje, sluzll przede wszystkimzdobywaniu bardziej czy rnniej latwej populamosci. Czasami tacy ludzie Sllznakomici i oddani sprawie - bywa, Ze najlepszej - ktorej poswi~ajll swojesHy. Ale mistrz jest kims innym - mistrz nie poszukuje wyznawcow, on raczejnajpierw odstrasza od siebie. To zresztll bardzo interesujllCY temat - znamyrome opowidci 0 tym, jak mistrzowie, ci wieicy, starzy mistrzowie i:yciaduchowego odstraszajll od siebie, na przyklad stawiajllC wymagania, ktorymadept w zaden sposob nie moze sprostae. Wlasrue te wymagania, a nierzucaj~ si~ w oczy pragnienie podobania si~ sprawia - podejrzewam - i:ektos uznaje kogos za mistrza na zasadzie pierwszej fascynacji. Choc oczywisciedrogi Sll rome, jest ich tyle, iiu jest mistrzow.Sll bowiem mistrzowie, ktorzy otwierajll przed adeptem nowe horyzonty,nowe dziedziny swiata, a tych nalezy odromic od mistrzow, ktorzyprowadzll krok za krokiem i pozwaiajll spokojnie dojrzewac. Sll wreszciei tacy, ktorych mistrzostwo polega na umiej~tnosci niezwylde trudnej- pozwalajll osillgnllc dojrzalosc; inaczej mOwillC, Sll to mistrzowie, ktorzyzwiericzajll. W rozmaitych wyznaniach spotykamy zapisane w mlldrychksi~gach slowa, ii: mistrzem moze byc ktos, kto po prostu wskazaladeptowi drog~, niewieie mu potem pomagajllc, po prostu - otworzylpewnll perspektyw~. Sll tacy, ktorzy uporczywie uCZQ, rzemiosla, mlodemuczlowiekowi otwierajllc drog~ trudnego zmagania si~ z danym warsztatem,niezalemie od tego, czy jest to "rzemioslo" w doslownym sensie tegoslowa, czy tez w przenoSnym, odniesionym do pracy czysto inteiektualnej.Powtorzmy wi~: sposrod wielkich mistrzow nalei:y wymienic tych,ktorych powolaniem - i dopemieniem, to wame w wypadku mistrza - jestotwieranie nowych drog, oraz tych, ktorych powolaniem jest doprowadzaniedo pelni. Dotyczy to dziedziny mysli, sztuki, religii ...Mistrz 0 twie raj II c y: nie przychodzi mi na mysl nikt bardziej charak­


6 JAN ANDRZEJ KLOCZOWSKI OPterystyczny niz sw. Franciszek. Wystarczy przeczytae jego i:yciorys napisanyprzez Chestertona, aby uswiadomie sobie wielkose powolania tegoczlowieka, czlowieka, ktory caly Kosciol wprowadzil na nowe drogi,otwieraj'l,c niezn ane przedtem mozliwosci i horyzonty, a zachowuj'l,c przytym absolutn 'l, wiernose podstawowym wartosciom chrzeScijanstwa, wi~jnawet: odnawiaj'l,c w nim to, co bylo w chrzescijanstwie najbardziejtworcze u samego pocz'l,tku.Natomiast mistrz zwienczaj ~cy to ten, kt6ry prowadzi adepta kujego dojrzalosci., nie tylko otwieraj


CZAS MARNYCH MISTRZOW17smutku, kannillcego si~ podejrzeniem , Ze, niestety, wi~kszosc mistrzowumaria. Dlugoletnia obserwacja i liczne kontakty z mlodymi ludZmiprzekonaly mnie, i:e nie mamy na naszych uniwersytetach, w naszychwarsztatach, a moZe taue i w naszych zakonach mistrzow, ktorzy bypewnll r~kll wprowadzali wci,!z nowe pokolenia adeptow w dziedzin~trudnll - dziedzin~ wartosci.Wiele si~ mowi 0 kryzysie nauki, 0 kryzysie naszych uniwersytetow.Mowi si~ 0 trudnoSciach finansowych, organizacyjnych, etc. - i wszystko tojest prawda. Ale kryzysjest gI~bszy: gdzie Sll wielcy wykladowcy, otwierajllcyprzcd sluchaczami nowe horyzonty myslowe, gdzie S,! wielcy profesorowie,prowadZ'lCY mistrzowskie seminaria? Czy w szkolach artystycznych, pI astycznychczy teatralnych Sll jeszcze wielcy pedagogowie, ktorzy potrafillprzekazywac sztuk~ i rzemioslo w poslugiwaniu siy p¢zlem czy slowem?A w dzied:zinie wartoSci sakralnych, dzied:zinie, ktora jest dla mnieszczegolnie wama, czy mamy ,,mistrzow Zycia"? Mamy wielu "d7ialaczyreligijnych", leaderow roi:nych, nawet bardzo chrzeScijatiskich partii, mamynieziomnych obrOllcOw :iycia - ale nie mamy mistrz6w, czyli tych - powtarzam- ktorzy wprowadzajll w Swiat wartoSci, ktorzy posiedli trudnllsztuk~ wtajemniczania w :iycie. Nazwa, ktofll obdarzamy mistrzow w dziedziniereligijnej, brzmi "ojciec duchowy". Pami~tam zarzut postawiony mi przezmlodll osob~: "Wy (ksi~) boice si~ bye ojcami, boicie si~ brae odpowiedzialnoseza dojrzewanie do pelni :iycia duchowego. Wolicie si~ zajmowae niezliczonymisprawami organizacyjnymi, budowlanymi czy politycznymi, a uciekacieod tego, co jest przecie:i najwainiejszym wymiarem waszego powolania- uciekacie od ojcostwa duchowego. Boicie si~ bye mistrzami."Wiem, Ze przesadzam, wiem, Ze wielu si~ ze mn,! nie zgodzi, jak i ja samnie zgadzam si~ ze sobll formuiujllc takie twierdzenia. Mamy mistrzow,mamy Ojca Swi~tego. To prawda, ale mistrzem jednak nazw~ tego, ktopotrafi poprowadzie r~k~, kto pokrie, jak urzeczywistnie na co dzienwielkie idealy. Mistrzem jest ten, kto potrafi przelamae niewiar~ w to, zejest moZliwe :iycie inne niz tylko przeci~tne. Mistrzem jest ten, kto potrafiobudzie - przynajmniej - aspiracj~ do :iycia bardziej tworczego i wykraczaj'lCegopoza przyj~te standardy.Z wielkim zainteresowaniem przyjlllem wiadomose 0 tyro, ze w "<strong>Znak</strong>u"przygotowywany jest nwner poswi~cony mistrzom, uwazam bowiem,iz temat ten trafia w sedno duchowych trudnosci i zmagan, jakie staly si~udzialem naszego pokolenia (czy te:i naszych pokoleri). Ale jestem pesymistll-nie od czytania tekstow 0 mistrzach pojawiaj,! si~ mistrzowie, wymagato znacznie powamiejszego wysilku duchowego. Powstrzymuj~ zas tenpesymizm swiadomoSciIl, i:e si~ 0 mistrzach jednak mowi, to maczy, Ze jestogromne zapotrzebowanie na mistrzow. Czy ten numer "<strong>Znak</strong>u" przekonamnie, Ze jest inaczej, ze naprawd~ Sll mistrzowie, Ze kridy z nas malazlkogos, kto przed nim otworzyl szerszll perspektYWIl :iycioWIl, kto potrafilprzekonae, ze warto bye wariatem czyli innym?Jan Andrzej Kloczowski OP


JANINA KATZ-HEWETSON MOJA MISTRZYNI Wybieralam bez skutku rozne mlejsca, aby 0 niej napisac: parki,kawiarnie, kamienn,! lawk~ w pobli:iu monumentalnej fontanny niedalekoportu, gdzie slony zapach wiatru miesza si~ z zapachem chloru i szczepionychroz, a wszystko to w srodku miasta, zaledwie par~ metrow odzamkowego placu. Kopenhaga jest mala i przytulna. Szukalam jednaknastroju nie w rniejscach, lecz w sobie. Powtarzam: bez skutku. Ofiary,ktorym w jakis sposob udalo si~ przechytrzyc kat ow, pisz,! czasem wspomnieniaz miejsc wlasnej kaini. Znamy jednak stosunkowo malo relacji,ktore zostaly spisane przez katow. St¥l moje trudnosci.Byla moj,! mistrzyni,! i anty-mistrzyni,!. MowiClC inaczej: bylam pod jejdobrym i ziym wplywem. Jeszcze inaczej: kochaj,!c mnie milosci,! podobn,!do tej, jak,! darzyla mnie matka, dawala mi znacznie wi~j swobody. Niebylam do niej prawnie przypisana. Nie chciala i nie umiala rnnie karac.Nauczyla mnie czytac i nauczyla mnie palic. Dwa nalogi 0 nierownejwartosci, ale pod pewnymi wzgl¢ami rownie niebezpieczne. Sarna palilarzadko, tylko dla towarzystwa, ale dla mnie miala zawsze schowanepapierosy. I nauczyla mnie zadawac innym boi. Co nie znaczy, Ze jakomloda dziewczyna nie umialam odromiae zlego od dobrego i ze nie czulamwstydu. Umialam wyobrazic sobie jej bol, ale wyobrainia to jeszcze nie tosamo co wspolodczuwanie. Obrazki, ktore zapami~talam, S


MOJA MISTR2YNI9Innym razem, rowniez za moj~ namow~, przyniosla do kina gamuszekknedli ze Sliwkami - byly jeszcze cieple - ktore pozwolily mi przemlaskaccaly seans.Byla arystokratk~ ducha, rzucon~ po wojnie w socjalistyczn~ nie tylen¢z~, co niewygod~. Malenki pokoj we wspolnym mieszkaniu, zreszt~pelnym Zyczliwych jej i kulturalnych ludzi, z tradycjami, ktore byly jejbliskie. Dante i Szekspir w oryginale lezeli na podlodze; czytywala ichz rown~ latwosci~, jak my - jej uczennice w gimnazjum - czytalysmy PanaTadeusza. Znala francuski rownie dobrze jak polski, poza tym grek~,lacin~, niemiecki. Dodatkiem do pokoju byla lazienka, ktora sluZyla zarodzaj kuchni - ale nie lazienk~ - i w ktorej nie gotowala - nigdy nie rnialana to ani czasu, ani ochoty - ale w ktorej parzyla najleps~ w swiecie kaw~i herbat~ . Na ganku - bylo to w czasach bezlodowkowych - chlodzila si~pol¢wiczka, zdobywana spod lady w delikatesach, ktor~ kupowala dlamnie i dla swoich kolejnych psow. Pierwszy pies umarl w jej ramionach naseree. Drugi, nieznosny i rozszczekany od rana do nocy, Zyl jeszcze, kiedywyjezdzalam z Polski.Wydawala pieni~ze na innych, ale nigdy nie pomyslala, zeby wydac jena dentyst~. Byla wysoka, garbila si~, miala siwe, k~cone wlosy, pi~kner~ee i bardzo ksztaltne nogi. Nigdy nie wyszla za m~z. Byla cork~ jednegoz najslynniejszych Polakow, ktorego zaszczuto za rzekom~ lub prawdziw~zdrad~. Zmarl na gruZl.i~ we Wloszech, w kraju, ktory kochala i doktorego obiecalam j~ zabrac. Ale, oczywiscie, obietnicy nie dotrzymalam.Na jego ksi~Zkach wychowalo si~ par~ pokolen polskich humanistow,politykow i pisarzy, w tym co inteligentniejsi legionisci i mlodziutcy poeci,ktorzy zgin~li w Powstaniu Warszawskim. W socjalistycznej Polsce jegodziela - niesfornego socjalisty i najostrzejszego krytyka polskiej niemomoscipolitycznej i kulturalnej - byly na pol zakazane: istnialy w bibliotekach,ale nie zostaly ponownie wydane. Umad w roku 1911, maj~c zaledwie 33lata, a za sob~ dziela filozoficzne, krytycznoliterackie i wspaniale powiesci,niektore na miar~ Dostojewskiego, i - jak zauwaZono znacznie poZniej- prekursorskie w stosunku do Tomasza Manna. 0 ile dobrze pami~tam,nie znal Kierkegaarda, ale wiele ich l~czylo, i dla polski ego Zycia umyslowegoznaczyl na pewno nie mniej niz autor ~ku i drzenia dla Dunczykow..Rehabilitowano go wiele razy przed wojn~ i po wojnie. Wiele razy - toznaczy nigdy do konca. A kiedy wreszcie, w 50. roczni~ smierci, ukazal si~numer "Tworczosci" w calosci mu poswi~ony, on a, oczywiscie, otrzymalawybrakowany egzemplarz. Og1~dalysmy go bez slowa, obracaj~c kartki,w ktorych co druga strona ziala szaraw~ bialosci~.Byla obdarzona talentem literackim, ktory wykorzystala bodaj tylkoraz, pisz~c wspomnienia - drukowane rowniez w "Tworczosci" - z dziecinstwawe Florencji. I miala talent pedagogiczny. W gimnazjum byla moj~"pani~ od polskiego". Uczyla nierowno, w zalemosci od humoru, alenigdy nie przestala nas zdumiewac wiedz~ i fantazj~. W dzien smierci


10 JANINA KATZ-HEWETSONStalina weszla z dziwnym uSmiechem do ldasy, mowillc: "Panienki, umadStalin". Nic wi~cej, bo w tym samym momencie poplyn~ z glosnik6wdZwi~ki Marsza Zalobnego.Nauczyla mnie zastwowaC Zycie literaturll i nauczyla mnie zdrady. Tojui: powiedzialam, ale musz~ to powiedziee jeszcze raz. Sarna, choe potrafilabye zlosliwa, nie byla w stanie nikomu zrobie krzywdy. Ale jakii:talent do ich przyjmowanial Zdradzilam jll najdogl~bniej jak momazdradzic drugiego czlowieka, z roku na rok odkladajllc zadoSCuczynienie ...ai: umarla. Wyjechalarn z Polski nie poi:egnawszy si~ z nill. Byla jui: wtedybardzo chora. Z tego, co pozniej slyszalam - a jestem niemal wdzi~cznatym, kt6rzy wbili mi ten n6i: w &erce - w ostatnim okresie i:ycia opuscil jlltald:e rozum.Wspomnialam na poczlltku, i:e wiele razy, w r6i:nych miejscach usilowalarn0 niej napisaC, ale nigdy mi si~ to nie udalo. Ale to nie jest pernaprawda. Udalo mi si~ - dwa razy - napisac 0 niej po dunsku. Za pierwszymrazem przeslizgn~lam si~ po powierzchni: byla jednll z wielu postaciksilli:ki, ktorll- nomen omen - zatytulowalam Moje iycie barbarzyncy. Zadrugim razem si~gn~larn gl~biej, czyli tam, gdzie nie istnieje nic poza bolemi przerai:eniem sobll. Pi salam ladne, wychlodzone zdania z obawy przedekshibicjonizmem i jeszcze jednll zdradll. Nie po to, i:eby ukrye prawd~ czyuestetycznie smierteiny grzech; w rejestrze grzechow glownych nie rna"zdrady", ale moma jll umidcie w nawiasie obok "lenistwa". Wstydpowiedziee, ale ta sztuczka - a jednak tylko sztuczka - udala si~ w j~zykucillgie mi obcym. Moi:e diatego, i:e obcy j~zyk narzuca psychologicznydystans ("kurwi luz", jak mawiala jedna z moich nieocenionych przyjaciolekw Krakowie): nawet pisZllC 0 sobie, pisze si~ 0 obcym, 0 drugim ...Moma si~ ludzie, i:e to pozwala na bardziej obiektywny ogilld i os~.PodsumowujllC: moja mistrzyni i anty-mistrzyni nauczyla mnie egzorcyzmowaew sobie diabla. A kai:dy, kto si~ tym zajmowal, wie, i:e jest toSyzyfowa praca. Podobno w Slldny DzieD. Pan Bog wybacza ludziomwszystkie grzechy popelnione przeciwko Niemu, ale nie przeciw bli:inim.Jdli literatura bywa czasem spowiedzill, niech nikt nie oczekuje od niejabsolucji. Karll za zdrad~ i za nieumiej~tnose odplacania miloScill za miloscjest parni¢ czyli samowiedza. Jest to kara ci~i:ka, ale niedostateczna.Janina Katz-HewetsonJANINA KATZ-HEWETSON, Uf. 1939, abso1wentka po1onistyki i socjologii UI,Uumaczka, publicystka, pisarka (dunska). Od 1969 mieszka w Danii.


EWA BIENKOWSKA SMIERC SIMONE WElL Simone Weil, filozotka i mistyczka chrzcScijanska, umarla pi~Cdziesilltlat temu. Jej Smiere, na eroigracji w Anglii, byla wlaSciwie samob6jstwem- a wiQc czynem, kt6ry KoSci6l zdecydowanie potQpia, widz!l,c w nimadwr6cenie siQ od woli Boga. Bunt z gruntu antychrzescijanski nawet- i zwlaszcza wtedy - gdy wywoluje go rozpacz. Samob6jstwo Simone Weilbylo innej natury - ani akt buntu, ani nihilistycznej rozpaczy. Byl to aktutoi:samienia z ofiarami drugiej wojny, ludnosci!l, z teren6w okupowanych,wi~Zniami oboz6w, Zydami z likwidowanych gett. Swiadectwo b6lu, kt6reprzeczy jednostkowemu wyodr~bnieniu, chce bye obecne w kai:dym cierpillCymciele i kaidej duszy, poniewai ich agoniajest wlasnym umieraniem.Bylo w tym cos z gestu Nasladowania Chrystusa - smierc za bezmiemecierpienie swiata. Niekt6rzy z tego ostatniego gestu (zaglodzenie si~ nasmiere) czynili zarzut Simone Weil: zarzut pychy odrzucaj!l,cej ludzk!l,przyrodzon!l, miar~, pragnienia, by przemienic si~ w czyst!l, duchowosc.W swiat chrzescijanski weszla od razu w atmosferze polernik: z jednejstrony niech~c i podejrzliwose, z drugiej pietyzm wypelniony wdzi~cznosci!l,.Niestety, w Polsce wzbudzila niewiele ech - jeszcze jed en przykladswoistego polskiego "indyferentyzmu religijnego" wsr6d wierz!l,cych. Dwiewyj!l,tkowe po stacie znalazly w niej krzepi!l,cy pokann - krzepi!l,cy zawart!l,w nim dawk!l, sprzecznosci i cierpienia: J6zef Czapski i Czeslaw Milosz.Sp6r 0 Simone Weil trwa i zapewne b¢zie trwal - dotyka zar6wnointerpretacji samego j~ra poslania chrzescijanskiego, jak i najbardziejosobistej wrai:liwosci kaidego z nas. Czy jej bezkompromisowosc trafnieoddaje gl6wn!l, inspiracjQ Ewangelii (niezgod~ na zwierZQc!l" nieadkupion!l,stronQ w czlowieku i wyrywanie si~ ku absolutowi milo sci); czy tei:znieksztalca j!l, przez niezdolnose do ujrzenia podstawowej ewangelicznejafirmacji, uswi~cenia Zycia ludzkiego w calej rozci!l,glosci? Czy reprezentujepadst~ny nawr6t religii manichejskiej, z kt6r!l, ad dw6ch tysi!l,c1eci chrzdcijaristwonie potrafi si~ uporae ostatecznie, a wi~c odrzucenie stworzenia,ciala, materii; czy tei: odswiei:a, odslania spod historycznych skarnielinistot~ chrzdcijaristwa jako tego, co wprowadza zam~t, "uwiera" swiat


12 EWA BIENKOWSKAzbudowany wygodnie na chrzeScijanskim dziedzictwie? Na te pytaniatrudno odpowiedziee, bo nie wystarczy do tego egzegeza tekstow SimoneWeil. Ten, kto odpowiada twierdz,!co b,!dz przecz,!co, mowi rowniezo sobie: 0 swoich porywach czy t~sknotach, 0 swoich idiosynkrazjach b,!dzl~kach.Uderza w Simone - w jej osobie i historii - cos jakby naznaczenie, rzeczod dawna nie znana w naszym swiecie. Cos zarowno z przeklenstwa, jaki z wywyzszenia - zuperoa niemomose zadomowienia si~ w ludzkiejrzeczywistosci, na zwyklych prawach obejmuj,!cych nas wszystkich. Oddziecinstwa interesuje j,! tylko Zycie wnyslu. Niezwykle zdolna uczennica,studentka fIlozofii - torturowana nieustannymi bolami glowy, wbrewktorym stara si~ Zye, to znaczy studiowae, myslee, pisae. Mowimy: wbrewktorym, ale to nie calkiem tak. Stara si~ Zye nie pomimo cierpienia, alew jego przedluzeniu, wydobywaj~ z niego prawdziw,! esencj~. Cierpiee todotrzeedo sedna kondycji ludzkiej, to zgodzie si~ na ni,! i dopiero po peroejzgodzie przejse na jej drugi brzeg - na stron~ ducha. B¢zie to dla niejdoswiadczenie pierwsze, dlugo przedtem zanim odkryje, Ze w cbrzeScljanstwienazywa si~ to NaSladowaniem Chrystusa. Uczestniczenie w duchowoscijest oplacane bolem - to b¢zie wiedziala juz w latach gimnazjalnych.Przechodzi blyskotliwie przez egzaminy, ktore otwieraj,! dost~ dofrancuskiej elity intelektualnej. Droga wydaje si~ wytyczona. Ale nie. Znowcierpienie miesza szyki. Cierpienie zepchni~tych na dol struktury spolecznej,struktury, ktora odczlowiecza. Simone Wei I wst~puje do fabryki jakorobotnica, Zyje w warunkach b¢,!cych udzialem jej towarzyszek, narzucasobie ograniczenia, jakich one doswiadczaj,! (sarna wywodzi si~ z zarnomeji nasyconej kUltur,! Zydowskiej burruazji). Praca i warunki zycia pot~guj,!bole glowy - znaj,!c jej pomiejsze sk,!pe zwierzenia, pytarny siebie nie bezzgrozy, jak bylo moZliwe Zye tak z wolnego wyboru. Simone Weil oddajesi~ cierpi,!cym, upokorzonym, tym, ktorym odmowiono dost~u do swiatlaistnienia: do mysli, pi~kna, kontemplacji. Chce uczye robotnice fIlozofii.Ale nie potrafi Zye jak one - dziel'!c ich ponizenie, nie wnie dzielie radosci,nidwiadomej beztroski, prymitywnych rozrywek prostych dziewcz'!t. Tujeszcze jeden element, ktory nalezy przypomniee dla zarysowania jejosobowosci. Simone Weil przezyla jako oczywistose bezwarunkow,! odmow~plci (jakby malo jej bylo moralnych wysilkow wyrwania si~ z "kondycjikreaturalnej"). W slynnym liscie do ojca Perrin, gdzie tlumaczy swoj,!drog~ do wiary, opowiada, ze ten stan ducha nawiedzil j,! (i juZ nie ~uscil)pod koniec dziecinstwa, gdy patrzyla na osniezone szczyty gorskie. Sniemyszczyt przeciw losowi czlowieczemu - co za tym stoi u intelektualistki, dlaktorej bezlitosna migrena staje si~ narz¢ziem poznania i fonn'! ofiaryzlozonej nieznanemu Bogu - jaki nierozwiklany splot buntu i poddania,sarnowywyzszenia i sarnowyzucia. (frzeba dodae, Ze wewn~trzna logika jejpost~owania nie rna wiele wspolnego z tym, co okreslamy jako powolaniezakonne - jej ofiara jest bez uzasadnien.) W kaZdym razie czujemy, ze ta


SMIERC SIMONE WElL13niezwykla mloda kobieta dr~ doswiadczenie, ktore jest jej najbardziejosobist~, w zaden spos6b nie daj~c~ si~ uogolnie spraw~. A zarazem, i:ezakresla wok61 siebie ogromny horyzont: ten horyzont to autentycznaobecnosc wezwania religijnego w dzisiejszym swiecie.To nie koniec sprzecznosci. Przei;ywa solidamose z hiszpanskimi republikanami,walcz~cymi przeciw nacjonalistycznej rewolcie, i jedzie na front,by zasilic ich szeregi. Istniej~ kornicm~ramatycme relacje Swiadkow z jejpobytu w okopach: niezr~cznosc i krotkowidztwo sprawily, Ze tylkoprzeszkadzala obroncom, w koncu dow6dca brutalnie zakazal jej mieszaesi~ pomi¢zy walcz~cych. Podobnie jak w doswiadczeniu z robotnicami,z przyjaci6hni, uderza jej niedopasowanie, nieprzydatnosc - jakas skazawobec i;ycia, kt6r~ nazywamy nieudacznictwem. Z kolei lewicowe zaangai:owaniezostaje niejako zaprzeczone przez jedno z teoretycmych dzielSimone Weil, rozpraw~ 0 zakorzenieniu, ktora ukazuje wraZliwose z gruntukonserwatywn~. Wzorem i;ycia wkorzenionego okazuje si~ tu i;yciechlopa przywi~zanego do wlasnej ziemi, czerpi~cego z tego przywi~iaprawdziw~ godnosc - natomiast Swiat przemyslowy, anonimowy i skoszarowanyw miastach jest dla niej obrazem zatraty, obrazem piekla urz~dzonegoprzez ludzi. Jej lewicowosc byla odwrocona tylem do przyszlosci.Dodajmy, Ze nie byla to wtedy postawa rzadka wsr6d francuskich chrzescijanskichsyndykalist6w, rozgrzewaj~cych sobie serca wizj~ drobnegorzemieslnika, malego fannera, ktorzy mog~ si~ stae zapor~ dla nieludzkoscikapitalizmu.Sekretna historia Simone Weil nie zaczyna si~ od spotkania z chrzes..cijanstwem, ale si~ w nim dopelnia. Jej poszulciwania, jej milosci doznaj~ tupojednania i podniesienia. Milosc do Grecji - Grecji Homera, filozofowjonskich, tragik6w; do najwi~kszego darn Grecji, kt6rym jest stosunek donatury, uczczenie w naturze tej jakoScl ontologicmej, kt6ra bezposredniootwiera na Boga. (Zn6w Simone Weil miesza nam szylci: co na to ci, kt6rzyj~ oskari:aj~ 0 manicheizm?) Kultura grecka jest dla niej najpi~kniejszymtworem ludzkiego ducha i jej poganskosc nie oznacza ograniczenia czynii:szoSci. By ui;ye sl6w niemieclciego historyka Rankego, jest w tej samejodleglosci od Boga co kultury ery chrzeScijanskiej (a znaj~c surow~ ocen~,jak~ Simone obdarzala cywilizacj~ wyrosl~ z chrzescijanstwa, moma by si~i nad tyro zastanowie). Cud grecki, kt6ry w XIX wieku wycisn~l tyle tezentuzjazmu, dla Simone Weil b¢zie gl~bokim osobistym kultem, jakbyzakladem wiary w inn~ ludzkose, peln~ powagi w swoich poszukiwaniach.Mimo tak wyrazistego wyboru nie bez zaskoczenia trafiamy w jejpismach na twarde slowa na temat Starego Testamentu i ludu i;ydowskiego- jest to dla niej przyklad barbarzyt1stwa i plemiennego za§lepienia. Ludokrutny i ograniczony, wszystko sprowadzajllcy do siebie, nie rozumiejllCYSwiata, kt6ry jest scen~ jego mstorii, i nie rozumiejllCY swojego Boga,kt6rego poniZa do roli plemiennego dobroczyricy i oSmiela si~ nazwaebluinierczym imieniem Pana Zas~p6w. W przeciwienstwie do Biblii, swiatbohater6w Homera, swiat krwi, podst~u, pozarow i miast branych w jasyr


14 EWA BIENKOWSKAjest wypelniony swiatlem medytacji nad losem smiertelnych, czulosci~ dlaprzegranych , swiadomoSci~ ludzkiej wspolnoty, gdzie ostatecznie nie mazwyci~c6w i pokonanych, ale rowna dla wszystkich kruchose istnienia.Uniwersalizm grecki wydaje' si~ jej wlaSciwszym wst~pem do chrzescijatistwaniz zasciankowa historia ludu wybranego. To jeszcze jedna sprzecznosedotykaj~a, bye moZe, jej wlasnych dylematow zwi~zanych z poczuciemtoZsamosci. Jest w tym jakby odmowa "naturalizacji" religii, danejrzekomo juz przez sam fakt etnicznej przynalemosci.Prawdziwe spotkanie to spotkanie z Ewangeli~ i przeZycie absolutnejoczywistosci, odpowiedzi na wszystkie oczekiwania, na wszystkie niemozliwosciswiata. W liscie do ojca Perrin Simone Weil opowiada 0 wydarzeniu,ktore przychodzi w nienaruszonej ci~gloSci Zycia, jak cos od dawnaniezb¢nego. Bez w~tpienia spotkanie to przyblizylo j~ do KoSciola katolickiego,rozpoznala si~ w wersetach Symbolu Nicejskiego, w dogmatach,symbolach liturgii, w misterium Eucharystii. Zycie duchowe Kosciolaodpowiada jej odczuciu Zycia jako daru z siebie dla jedynego celu, ktoryjest rzeczywistosci~: miloSci niemozliwej w porz~ku naturalnym, a jednakprawdziwej. Simone Weil wie, Ze jest w Kosciele, Zyje jego Zyciem, napelniasi~ jego wiar~ - i nie chce przekroczye progu. Tlumaczy w liscie: to caleogromne dziedzictwo jest jej nie tylko bliskie, ale jest w niej, przyswojonemoCll olsniewaj~cej pewnosci, lecz aby uczynie krok, ktory rna rowniezci~zar materialny, wi~Ze jednostk~ wi~ziami instytucji, aby widzialniepokonae prog, przeszkadza jej Oak pisze) jedno male zdanie: "anathemasit". ParaliZuje j~ Kosciol, ktory pot~ia, kontroluje myslenie, niszczyniepodporz~dkowanych, KoSciol inkwizycji i stosow. Ktory glosz~c Ewangeli~, nie waha si~ pomnaZaC sumy cierpien, czyli przyjmuje na siebie rol~Lewiatana, gdzie materia triumfuje nad miloSci~.Jak pogodzic ten podw6jny spadek? Niejeden chrzeScijanin czystegoserca i wysokich wymagan rozbil si~ 0 t~ raf~ . Simone Weil stwierdzaistnienie nieuchronnej c~sci zla, wlaSciwej wszystkim rzeczom ludzkim.Nie chce w tym zlu uczestniczye, nawet gdy przedstawia si~ one jako cienprawdy nadprzyrodzonej, lecz jednak lepionej ludzkirni r~kami. Zatrzymujesi~ na progu. Czy oznacza to szalon~ decyzj~ "odtworzenia" Kosciolaw sobie, wchloni~a w siebie i odbudowania bez ziemskich przymieszek?Pokora skladaj~ca ofiar~ z osobistych zabezpieczeti, z rozdawanych hojniegwarancji, aby trwac przy tym, co najmniej gratyfikuj~ce: przy milosci,kt6ra zaprzecza naturze i uniewaznia podstawy ladu spolecznego? Pycha,kt6ra chce obye si~ bez innych, bo kazda zbiorowose jest dla niej podejrzana,i ktora czuje si~ zdolna do zast~pienia duchowym mikrokosmosemogromnego kosmosu historii, zdolna do bezustannej osmozy mi¢zy c~sci~i caloSci~?Simone Weil odmawia przyj~a chrztu z jeszcze jednego powodu: niemoZe tego zrobic, gdy Zydzi s~ przesladowani, ci, ktorych oddziela barierachrztu (nawet gdy furia zniszczenia uderza bez roZnicy w nawroconychi wieroych przodkom). Cierpienie swiata skupilo si~ na narodzie Zydow­


SMIERC SIMONE WElL15skim, jest wi~ w nim obecny Jezus Ewangelii. Dna chee cierpiee, jakcierpill Zydzi, jak cierpi Jezus. Wchodzi w ten sposob w prastarll tradycj~chrzeScijanskll - ale znow w atmosferze nieomal zgorszenia, braku miary,konfliktu z ogolnie przyj~tymi wyobraieniami.Lata wojny i emigracji w Londynie Sll ostatnill stacjll jej drogi. Wydajesi~, ie informacje 0 tym, co dzieje si~ w Europie opanowanej przezNiemcow, stanowily ella Simone definitywny cios. Dopeinienie wiedzyo rzeczywistosci jako czyms, co nieuleczalnie oddzielilo si~ od laski.Wspolczesnosc z nowll brutalnoscill odslonila powszechny stan rzeczy:nieobecnoSc Boga w historii ludzi. Bog objawiony przez Jezusa jest"Bogiem bezsilnym" - w jej oczach to jedyna odpowiedz na wszystkieproby teodycei. Bog bezsilny nie jest jednak Bogiem obezwladnionym, aledziala wylllcznie w porZlldku nadprzyrodzonym - terenem Jego pojawieniasi~ jest pojedyncza swiadomoSt wezwana do milosci. To wezwanie ujawnianieskonczonll przepase mi¢zy prawami swiata (podleganie stadu, Lewiatanowi)a zdolnoScill do dostrzei:enia Boga w slabym, n¢znym, upokorzonym.Rozdarcie na natur~ i nadnatur~ rna u Simone Weil swoj znak,wyraZa si~ w jej bezustannej migrenie - b¢zie jll traktowala jako dar. Alepoza tym darem Bog nie moie juz nic. Nie prowadzi zastwow do walki,nie blogoslawi sztandarow, nie czuwa nad sukeesem przedsi~wzi~c tych,ktorzy si~ na Niego powolujll.W roku 1943 wewn~trzny impuls pcha Simone Weil ku temu, co inniuznajll za skrajnosc, za szalenstwo. Decyduje si~ jeSt tylko racje wyznaczaneoficjalnie w okupowanej Francji Gest chora na gru:ili~). Mornaprzewidziec koniec. Ale ona nie moie dluiej, jest chora na i:ycie. Wiara niedaje sily, nie pozwala przei:yc. Nie byla jedynll, ktorll i:ycie zabilo przezsam fakt, i:e jest, jakie jest. W XIX wieku byla to specjalnosc garstki"przekl~tych artystow". Mowi si~ 0 nich "nieprzystosowani". NieprzystosowanieSimone Weil jest innej natury. Wskazuje na een~ i:ycia normalnego,cen~ egzystencji "biednego chrzescijanina". Nie b¢zie on wymagalod siebie rzeczy niemoi:liwych, da im symboliczne zadoStuczynienie i pojdziedalej, wiedzllC, ie inna jest jego droga. Ale dzi~ki Simone Weil mozeodczuc, ze jeSli ma grunt pod nogami, to dlatego, ze jest on wytyczony naskraju przepasci i ze jego solidnosc w niezrozumialy sposob zalei:y od tego,iz przepase istnieje. Nie jest do kOlica sluszne twierdzenie, i:e Simone Weilwycillga skrajne wnioski - z wiary, z i:ycia. Dna nie potrafi korzystaez podstawowego blogoslawienstwa snu duszy, kt6ry jak sen ciala zmazuje,odnawia, pozwala trwac. Bezsennosc byla moi:e jej jedynll skazll.Zawsze mnie zastanawialo, ie fascynacj~ Simone Wei! odczuwali ludzieo pot~ych duchowych konstrukcjach, 0 fenomenalnej w~cz zdolnoSci doafirmacji. Milosz, Czapski. Artysci 0 wyrainej potrzebie adoracji, kt6rawytryskuje z miejsca b61u, z takiego spojrzenia na swiat, gdzie "tak"i "nie" Sll nierozdzielne. Obaj potrzebowali r6wniez innej, odnowionejformy chrze8cijanstwa, kt6re nie grz~e w zbiorowych serwitutach, leczstawia jednostk~ przed i:ywym paradoksem, przed odpowiedzialnoScill nie


16 EWA BIENKOWSKApodzielonl!. W podziwie Milosza dla Simone Weil ujawnia si~ bunt przeciwkatolicyzmowi oficjalnemu, ktory jak wszystko, co ziemskie, wiernoscwobec swego :hOdla miesza nieuchronnie z niewiernoSciI!. Simone Weil todla niego chrzeScijariska intelektualistka niepodporz!!dkowana, wewn~trzniewolna. Interesowaly go rowniez w jej mysli echa dawnych herezji,odrzuconych w oficjalnej nauce Kosciola, lecz ciwe przechowujl!Cychproblemy trudne bl!dz niemoZliwe do rozwil!Zania.Iesli sl!dzie z artykulow, fragmentow dziennika, rozm6w, I6zefa Czapskiegopocil!galo chyba co innego: jej posluszeristwo, ponad ludzkl! miar~.Posluszeristwo przezyciu :hOdlowemu: odkupienie cierpienia - pojedynczego,nieprzeliczonego - jest czyms niemoZliwym i niezb¢nym. Czapskichcial malowaC cierpienie, aby malowac w prawdzie. Trudno powiedziee,czy mu si~ to udalo - nawet gdy malowal smutek, starose, opuszczenie,w tym smutku triumfowalajakas blahostka niczym nie dajl!ca si~ usprawiedliwie,urzeczenie magicmym widowiskiem, otwierajl!cym si~ w banalecodziennosci. Moina powiedziee, ze malarstwo nie nadaje si~ do gloszeniacierpienia, jest aktem zachwytu, nawet jdli dotyka tematow tragicmychczy okrutnych. Gdy Czapski m6wil, ze Simone Weil jest dla niego kimsnajblii:szym i najwainiejszym, czy mowil to przeciw artyscie, jakim byl? I tubyl z nil! w zgodzie. Gerpienie i zachwyt, afirmacja i niezgoda Sl! u niejdwiema postaciami wi~zi ze swiatem, z innymi, z Bogiem. Ta wi~z spelniasi~ autentycmie dopiero wtedy, gdy i jedno, i drugie zostanie przekroczonew tym, co ona nazywa usuni~ciem si~ z siebie, by zostawie w sobie miejscena spotkanie Boga i swiata.Malarstwo Czapskiego rozgrywa si~ wok6l tak upragnionego przezSimone Wei! "spojrzenia czystego", gdzie subiektywnosc patrzl!CCgo sluZydo wydobycia na jaw szczeg6lnej, jedynej w swym rodzaju perspektywy narzeczy - i zaraz chcc ustl!Pie przed czystym promieniowaniem realnoSci.Spojrzenie malarza jest niezastl!Pionl! perspektYWI! na stworzenie pod warunkiem,Ze wycofa si~ z niego to, co m6wi ,ja", co potwierdza si~w istnieniu kosztem swiata, kosztem Boga. Dla Simone Weil spojrzenieczyste to takie, kt6re pozwala Stworcy wejsc w kontakt ze stworzeniem zaposred.nictwem patrZI!CCgo - spojrzenie, ktore nie stawia mi¢zy nimi zaporyutworzonej z ,ja". U Czapskiego odpowiadalo to Sciganej przez cale Zycieutopii spojrzenia blyskawicmego, zanotowanego przez pami~e mimowolnl!.Widziee - zaskoczyc rzeczy zanim swiadomosc zawladnie nimi, zanim jewll!C2Y w swoje deformujl!cc operacje. Dostwne dzis dzienniki Czapskiegowypeinione Sl! zapiskami codziennej monotonnej walki 0 realizacj~ tej sprzecznosci:patrzeC inaczej, pokonae uwildania osobiste, uwiklania w kult~, styl,doswiadczenie, aby bye przy rzccza.ch nie dotkni~yclt jeszcze spojrzeniem.Czytajl!C ten codzienny komcntarz do zmagan malarskiclt, powtarzajl!CY si~prawie bez zmian przez dziesi~olecia, czujemy obecnosc innego wymiaru,innego dllZenia, kt6re zapewne nie moZe bye wyrai:one wprost: pragnienietakiego daru z siebie, kt6ry sprawi, Ze opadnie zaslona oddziclaj~ od tego,co najistotniejsze. Dzialanie malarskie przypomina wtedy to, 0 czym m6wi


SMIERC SIMONE WElL17Simone Wei!: oddae Bogu jedyn~ rzecz, k:tor~ naprawd~ posiadamy - nasze ja.Usprawiedliwic malarstwo w Swiecie cierpienia.Rzeczywistosc byla - wedlug Simone Weil - zbudowana ze sprzecznosci,do tego stopnia, ie sprzecznosc stawala si~ "kryterium rzeczywistosci",pozwalala stwierdzic, ie nie tkwimy w samouludzie. Ale w jej r~kach niezmieniala si~ ona w mlynek, ktory wszystko miele i zrownuje hi erarchi~rzeczy. Zbyt blisko byla irodla, z ktorego sprzecznosc wyplywa: bolu. Jejnotatki, przypomin aj~ce w stylu Mysli Pascala, rozwijaj~ star~ m~droscteologii negatywnej, doswiadczenia mistykow. Nietrudno byloby j~ wcielicdo dziedzictwa katolicyzmu, gdyby nie opor wpisany w sam~ zasad~ jejmySlenia. Te teksty roztaczaj~ atmosfer~ takiego osamotnienia, jakiegoiadna wspolnota, iadne utoisamienie nie potrafi pokonac. I w tyro sensieSimone nie moglaby si~ uznae za przynalei:n~ do Kosciola, ktory wlasnie t~samotnosc - ontologiczn~, religijn~ - rna w nas przezwyci~iyc, abysmymogli odkryc cZllstk~ Gala, k:tore, b¢~c mistyczne, jest przecie rownieispoleczne. Wspolnota religijna nie ogrzeje si~ przy jej refleksjach, co innegojest jej potrzebne, by wytrwae - zarazem w wierze i przy iyciu. TrzebarOzScielie przed ni~ przestrzen tego, co moi:liwe. Co innego z jednostkarni,ktore wsp6lno~ tworz~ - irn do przetrwania moZe bye niezb¢ne zderzeniez niemoi:liwym, spojrzenie w przepasc samotnosci. Sprzecmosci SimoneWeil mo~ wydac si~ obezwladniaj~ce a1bo stat si~ iroolem energii duchowej,dzi~ki ktorej iycie si~ potwierdza, zaprzeczaj~ wlasnej oczywistosci.Ewa BierikowskaEWA BIENKOWSKA, ur. 1943, uprawia eseistykllliterackil i filozoficznll, tiurnaczka.Wydala m.in. W poszukiwaniu kr61estwa czlowieka. Utopia sztuki od Kanta doTomasza Manna (1981) i tryptyk nowelistyczny Dane odebrane (1985).


S. MALGORZATA BORKOWSKA OSB KORZENIE MONASTYCZNEJ TOZSAMOSCI Zyjemy w epoce, kt6rej jednll, z glownych trosk wydaje si~ cill,gleustalanie tozsamoSci kogos lub czegos. Nie wystarczy juz nazwa miejscowosci,potrzebny jest numer kodowy. Nie wystarczy imi~ i nazwisko:potrzebny jest numer dowodu osobistego, a na wypadek gdyby i tozawiodlo, potrzebny jest niepowtarzalny i przemyslnie wykoncypowanynumer ewidencyjny, zawierajll,cy od razu tam dat~ urodzenia, infonnacj~o pici danej osoby i nie wiadomo jakie jeszcze inne, tajnym kodem zapisaneszczeg6iy. Centralny komputer moi:e na kaide zawolanie dostarczye wszystkichtych danych, i:eby si~ przypadkiem nie pomylil jeden obywatel z drugim;jest to swoisty hold skiadany przez ch ~tne skll,dinllrl do odczlowieczaniapanstwo indywidualnej niepowtarzalnoSci osoby ludzkiej. Ale i sama taosoba bada i kwestionuje swojll, tozsamosc, czy to indywidualnll" czynarodowll, lub wyznaniowll,. Ludzie szukajll, nami ~tnie korzeni swojejrodziny; nie po to, i:eby znalezc slawnych przodk6w, ale i:eby wiedziee, kimSIl. Dyskutujll, nami~tnie, co to (na przyklad) znaczy bye Polakiem.A Soborowi Watykanskiemu Drugiemu papieZ Pawel VI jako program dalpytanie: "KoSciele, co myslisz sam 0 sobie?" Co to znaczy bye czlonkiemKoSciola?To sarno dotyczy tak:i:e grup mniejszych niz cale narody i cale KoScioiy.Tysill,ce ludzi na Swiecie przyznajll si~ do powolania monastycznego. Mo:i:ebyiy takie epoki, w kt6rych moma bylo powiedziee: "Mnich, kim jest,kaZdy widzi." I Zadnych wyjaSnien nie bylo trzeba, rzecz byia zrozumiaiasarna przez si~. Moze i byly takie epoki, ale min~ iyl Dzisiaj jednymz podstawowych zadan, jednym z pierwszych problem6w kaZdego, ktodecyduje si~ na Zycie monastyczne, jest znaleze odpowiedz na pytanie:"Kim wiaSciwie staj~ si~ przez to?" Przyczyn jest kilka. Po pierwsze, tenstyl zycia istnieje juz w Kosciele przez dobre ponad p6ltora tysill,ca lat,i kaZda kolejna epoka stawiala kolo niego, jak kolejny tom historii


KORZENm MONASTYCZNEJ TOZsAMOSCI19duchowoSci chrzeScijanskiej, jahs inn'l form~ Zycia Bogu poswi~conego:zakony kanonicze, zakony Zebracze, zakony kleryckie, zgromadzenia czynne,zgromadzenia duszpasterskie, instytuty swieckie, pobome zwi'lzki ...Wspolnoty monastyczne niejedno od nich przejmowaly, stosuj'lC to z roznyrnskutkiem we wlasnyrn Zyciu; jesli skutek okazywal si~ niewlaSciwy,zapoZyczenie szlo w niepami~e, ale wkrotce zjawialo si~ jakies inne. Dopolowy XIX wieku ten proces byl niejako automatyczny: moma bylo, naprzyklad, stwierdzie koniecznose reformy liturgii alba refonny karnoscizakonnej, ale nikomu nie przyszlo do glowy pytac 0 monastycznosc lubniemonastycznosc zmienianego zwyczaju. Jdli pasowal (zdaniem danejepoki) do tekstu reguly, to choeby go wymyslono nie wczesniej niz dzisiaj,nalezalo go wprowadzie i zachowywae. Ale wiek XIX przyniosl historycznepodejscie do tozsamosci zakonnej. Zacz~to pytae nie 0 to, czy cos pasujedo reguly, ale czy tak post~powali i zyli nasi poprzednicy. Kim oni byli,tyrn i my powinnismy bye. Jak oni Bogu sluZyli, tak i my powinnismysluZye. W tej sytuacji oczywiscie rzecz'l pierwszej wagi stalo si~ dokladnezbadanie historii monastycznej.Nadto nasze czasy, przynajmniej w wydaniu europejsko-amerykanskim,charakteryzuj'l si~ aktywizmem; czlowiek, ktory wybiera Zycie z zalo­Zenia nie skoncentrowane na produkcji czy jakiejkolwiek (choeby i chrzescijanskiej)dzialalnosci, musi udowodnie sensownose takiego wyboru nawetsamemu sobie. TakZe i tendencji do cenienia przede wszystkim tego, conowe, i tyrn bardziej, im nowsze - jakby caly swiat byl jednyrn gigantycznyrnkomputerem trzeciej generacji, marz'lcyrn tylko 0 generacji czwartej- sprzeciwia si~ wybor stylu Zycia istniej'lcego w Kosciele od wiekow,najstarszej wr~cz ze wszystkich znanych form chrzescijanskiej wsp6lnoty.I wreszcie, niemal we wszystkich ludziach drzemie dzis poczucie wykorzenienia.Pami¢ rodzinna nie si~ga na ogol wstecz dalej niz dwa pokolenia,wielu nie zna nawet imion swoich dziadk6w; nie wiedz'l, kim S'l, codziedzicz'l, do czego S'l zdolni, gdzie "nalez'l". I tak, jak niejednemudziecku rozbitej rodziny dopiero wspolnota modlitewna pokazuje, czymludzie mog'l wzajemnie bye dla siebie, tak kandydat do Zycia monastycznego~sto dopiero w klasztorze rna czym wypelnie bolesn'lluk~ w swoimpoczuciu tozsamo&ci i przynaleznoSci.To wszystko sprawia, Ze naszym czasom potrzebna jest gl~boka znajomosehistorii monastycznej: historii Zycia i mysli. Juz XIX-wieczni krzewicieleodnowy monastycznej zafascynowani byli przeszloSci'l, ale przedewszystkim w sensie "wspanialej przeszlosci", ktor'l chcieli wskrzesie. Z bardzoniepelnych danych odtwarzali sobie t~ przeszlose w duZej mierze przypomocy wyobraini. My dzisiaj szukamy raczej wiedzy 0 rzeczywistejprzeszloSci, kt6rej chcemy bye kontynuacj'l - nie powtorzeniem, ale kontynuacj'lZyw'l, przystosowan'l jak kaZdy zywy organizm do warunk6wZycia - a jednak toz.sam'l, jak tozsamy jest czlowiek w roi:nych fazachswego rozwoju. Otoz tak poj~ta znajomosc przeszloSci monastycyzmuwymaga Zmudnych i bardzo szerokich bad an. Ta przeszlosc obejmuje - nie


20 S. MALGORZAT A BORKOWSKA OSBprzesadzarn - tysi!!ce wspolnot. Sarna tylko kongregacja kluniacka mialaich okolo 1500, prawie wyl!!cznie we Francji; a przeciez nie byla to jedynawe Francji kongregacja monastycma. Wkrotce potem cystersi osi!!gn{:liw Europie liczb{: przeszlo 700. Fontevrault bylo "mal!!" kongregacj!!, boobejmowalo tylko okolo 150 klasztorow. Byly i inne kongregacje, bylyi klasztory nie zrzeszone w zadnej z nich. A wszystko to pulsowalo Zyciem,refonnowalo si ~, podupadalo i m ow si~ refonnowalo. W przeciwienstwiedo naszych XIX-wiecmych poprzednikow nie widzimy juz dzisiaj przeszlo­Sci jako wspanialego, statycznego, przez wieki trwaj!!cego obrazu, ale jakoproces, ktorego poszczegolne etapy wynikaly z historycznej ewolucji i ktoryz punktu widzenia nonny dostarcza nam przykladow aktualnych dla nas- albo i zupelnie nieaktualnych. Nie mowiruy wi~ juz "dawniej"; mowimy"w takim a takim wieku, na takim a takim etapie naszych dziejow".Obecnie, w ostatnich dekadach XX wieku, historia monastycm a fascynujemn6stwo ludzi; Centre Europeen des Recherches sur les Congregationset Ordres Monastiques (rozszerzone pozruej na "Religieux")skupia setki uczonych, przewamie swieckich. Zagl~biaj!! si~ oni w dziejeposzczeg6lnych wsp6lnot, 0 kt6rych nieraz dot!!d nic nie bylo wiadom0,albo pr6bujll tematycmych przekroj6w i syntez. Jeszcze niedawno jednakhistori~ monastycm ll uprawiali wlaSciwie tylko mnisi, a i to niewielu.Dokladnie w progu, w punkcie przelomu stoi postac najwi~kszego w naszychczasach historyka mysli monastycmej: o. Jeana Leclercq.Zyl W latach 1911-1993. Maj!!c lat 18 wstllPil do benedyktynoww aervaux w Luksemburgu (nie mylic z cysterskim Clairvaux!). Chcialzostac konwersem i sp¢zic cale i:ycie w murach klasztomych. Okolicmo­Sci, przelozeni oraz zdolnoSci zrobily z niego kaplana, uczonego i niemalieobiei:ySwiata, kt6ry zapraszany wsz¢zie na zjazdy i wyk!ady, odwiedzilblisko 60 kraj6w i byl na wszystkich kontynentach. WOZllC ze sob!!w teczce, jak z niego zartowano, swoj Stub staloSci miejsca, pomimowszystko by! mu wiemy - jest to slub przynalemosci do jednej konkretnejwspolnoty monastycmej, a ojciec Jan i:yl i umad jako mnich aervaux,oddany swojej wsp6lnocie i wdzi~y Bogu za swe w niej miejsce.Jego gl6wne pola zainteresowania byly cztery. Historia mysli monastycznej(byl czolowym 7.'l awC!! i wydawc!! sw. Bemarda, ale zajmowal si~wielu innymi autoraJr ...... ~'Wlaszcza z XII wieku); historia zycia monastycznego;monastycyzm dzisiejszy; i wreszcie monastycyzm - nazwijmy to- ekumeniczny. Ojciec Jan objechal w swoich podr6zach ogromnllliczb{:klasztor6w mniszek i mnich6w, czasami przejazdem tylko, czasami, w mia­~ momoSci, na dluZej (pami~tam swietne i bardzo wesole rekolekcje, kt6redal u nas, w Zamowcu) - mal wi~ problemy, aspiracje i realizacjewsp6lczesnego monastycyzmu od Afryki po PRL i od Kalifornii poIndochiny. Juz w czasach soborn ta jego wiedza, zar6wno historycma jakaktualna, tak byla oeniona, ie zaproszono go nan jako eksperta w dziedziniei:ycia zakonnego. Jednocze&nie by! w stalym kontakcie ze wsp6lnotamimniszymi niekatolickimi i nawet niechrzeScijatiskimi, od prastarych dzeins­


KORZENm MONASTYCZNEJ TOZsAMOSCI21kich do nowo powstajClcych animistycmych (SCl takie w Afryce). Odwiedzal,doradzal, zach~cal. Mial w swiecie wielu przyjaciol, do ktorychkierowal krotkie, nieczytelne listy (trzeba bylo dlugiej praktyki paleograficznej,Zeby je odcyfrowac) pelne radosci, zach~ty oraz potrzebnychinformacji.Byl mnichem szcz~sliwym ze swego powolania i bardzo za nie Boguwdzi~cmym. Jego skromnosc zdumiewala, zwlaszcza przy bardzo Zywymusposobieniu rodowitego Francuza. Bylam raz i drugi swiadkiem , jakspotkalo go mimo wieku i zaslug jakid upokorzenie: nie przejmowal si~tym zupelnie, chociai; w cudzej obronie potrafil wybuchnClC. Od dzieckachorowity, sp~dzil iycie na dietach i kuracjach, szczegolnie uciClzliwych(i szczegolnie koniecznych) w podrozy; sam pierwszy smial si~ z roi:nychdrobnych, nieraz dziwnych przyzwyczajen, ktore z tego w koncu wynikly.Mowil plynnie przynajrnniej szdcioma j~zykami, w tym po lacinie. Czytalniezwykle szybko: mowilo si~, ze ojciec Jan czyta karoCl stron~ nie linijkapo linijce, ale na skos. Wspominam 0 tym wszystkim, Zeby dac mozliwiepelny obraz czlowieka i przyjaciela, ktory odszedl i ktorego mi teraz brak.PosiadajClc fenomenalnCl znajomosc literatury monastycznej, zwlaszczasredniowiecznej, ojciec Jan mogljuz nie tylko twierdzic, ale tatie udowodnic,Ze teologia uprawiana przez mnichow ogromnie romi si~ ad scholastycznej,ktorCl zresztCl wyprzedza. Mniej fil ozoficma, ale bardziej modlitewnai biblijna, ta Oak j Cl nazywal) teologia monastyczna, nie traqc zadnejz prawd wiary ani nie zastwuj Clc mysli dywagacjami uczuciowyrni, traktujemimo to wiedz~ 0 Bogu tylko i wylClcznie jako podstaw~ do osobowegokontaktu z Nim i tylko dlatego jCl ceni; stCld mniej dba 0 stworzeniesystemu, a zupeloie nie dba 0 intelektualne igraszki. (Nawiasem mowiClc,wiele cech teologii monastycmej odnalezc moma w najnowszym KatechizmieKosciola Katolickiego.) Co natomiast ciekawe, pisarze monastyczniwykazywali bardzo wyrain Cl dbalosc 0 literackCl stron~ swego dziela, odpoprawnosci gramatycmej zaczynajClc: uwazali, ze leto pisze na chwal~Boga, powinien pisac d o b r z e. Ta tendencja jest tak wyraina, ze podstawowedzielo ojca Leclercq nosi tytul L 'amour des lettres et Ie desir deDieu. Podtytul Initiation aux auteurs monastiques du Moyen Age jest niecoza skromny: ksiClZka jest nie tylko wprowadzeniem, lecz swietnym obrazemkultury monastycmej w jednej z jej najplodniejszych epok. Wi~kszoscdzisiejszych mnichow i mniszek nie rna moi:nosci ani czasu dotrzec dotekstow naszych owczesnych Ojcow; ta ksiClzka jest wi~c dla nas podstawowymzrodlem informacji 0 tym, co po nich dziedziczymy. Ichstosunek do Boga, ich stosunek do swiata, do wiedzy i kultury: to SCl naszekorzenie i jdli ich nie m amy, to naprawd~ nie wiemy, kim jestesmy.Glowne dziela ojca Leclercq poswi ~ cone byly n ajcz~Sciej bCldz, jakwspomniana tu juz pozycja, syntezom ogolnym (np. L 'humanisme et laculture monastique, L'experience spirituelle et la theologie), bCldz pojedynczympostaciom (sw. Bernard, Piotr "Czcigodny"), bCldz wreszcie przekrojom,ukazujClcym konkretne zagadnienia. Do tego ostatniego rodzaju


22 S. MALGORZAT A BORKOWSKA OSBnalezll, takie ksi'lZki jak L'amour vu par les moines au XII" silcle czy Lafemme et les femmes dans l'oeuvre de Saint Bernard, ale przede wszystkimjego dzielo ostatnie, Regards monastiques sur Ie Christ au Moyen Age.Specjalisci powitali ty ksill,zky jako zapemienie luki, kt6ra istniala w historiichrystologii miydzy okresem patrystycznym a scholastycznym, przy czymokazuje siy, ze ta luka to mniej wiycej siedem wiek6w zapomnianej,a bardzo bogatej literatury. Dla dzisiejszych dziedzic6w mysli i postawymonastycznej jest to kontemplacyjna chrystologia naszych Ojc6w: ichmodlitewna refleksja 0 Tym, ktory stal siy osrodkiem, celem i wartoscill, ichiycia.Oczywiscie, ze studium mysli i historii monastycznej tak doglybne,uwzglydniajll,ce dziesill,tki zapomnianych autor6w i setki nie badanychpoprzednio irOdel nie moglo nie obalie wielu mitow, z ktorych w duzejmierze skladala siy poczll,tkujll,ca historia monastyczna XIX wieku. Jednymz najbardziej zawziycie przez ojca Leclercq zwalczanych byl mit 0 "czystymbenedyktynizmie", czyli 0 istnieniu takiej interpretacji reguly sw. Benedykta,ktora by byia w kaZdym czasie i miejscu poprawniejsza niz wszystkieinne, totez w kazdym czasie i miejscu powinna bye zalecana i realizowana.Ojciec Jan podchodzil do tej sprawy przede wszystkim faktograficznie:wykazywal, Ze w blisko juz tysi'lc piyesetletnich dziejach monachizmubenedyktynskiego istniaio bardzo wiele roznych interpretacji reguly; Zenigdy nie bylo jednej glownej (tej wlasciwej) oraz kilku drobnych, ubocznych,niewainych i niegodnych uwzglydnienia, ale istniala, i rosla w cill,guwiekow, wielose nurtow. Wszystkie one byly uprawnione, plynyly z konkretnychpojye, potrzeb i postaw ludzkich, i w wiykszosci swojej S'laktualne do dzisiaj. A nie jest to, jakby ktos mogI pomyslec, problemczysto akademicki! Jeszcze bowiem do niedawna w irniy owego "czystegobenedyktynizmu" robiono niemalo zamieszania; zwlaszcza w klasztorachzenskich, sklaniajll,c je do zrniany ustaw i zwyczajow nie po to, Zeby lepiejsiuiyly Chrystusowi, ale zeby ich "benedyktynizm" byl czystszy. Otoismiem s'ldzic, ie mnichom i mniszkom przystoi reform a w imiy Chrystusaale nie w imiy jakiegos ,,-izmu"! Rzecz w tym, ie w cill,gu dziejow rozwojduchowosci i liturgii Kosciola dodal do iycia mniszego wiele roi:nychpraktyk, ktore nie byly jeszcze znane sw. Benedyktowi, jak na przylcladcodzienna Msza sw., tabernakulum, adoracja Najswiytszego Sakramentu,naboienstwo maryjne; odrzucac ktorll,s z nich dlatego tylko, Ze 0 niejregula nie mowi, jest robieniem z iycia monastycznego czegos w rodzajuskansenu minionej epoki.W moim wlasnym swiecie wiedza ojca Jana zjawila siy w okresie, kiedyszczegolnie bylo mi potrzebne odnalezienie i zrozumienie korzeni megazakonu, a to przede wszystkim jako pomoc w iyciu osobistym; ale takiei dlatego, Ze zaczynalam wlasnie badania historyczne i potrzebowalamw nich jakiegos ukierunkowania. To, co mi w nowicjacie podawano jakohistoriy monastycznll" budzilo zastrzeienia jui przy pierwszym kontakcie,zwlaszcza jesli siy zd~lo przed tern zaliczyc kilka semestrow historii


KORZENm MONASTYCZNEJ T02:SAMOSCI23KoSciola, co nieco liturgiki itp. Byl na szc~scie blisko profesor KarolG6rski, pierwszy m6j mistrz historyczny, ale jego specjaInosc byla niecoinna: dzieje duchowosci wszelkiej w Polsce, nie zas dzieje mySli monastycznejwsz~zie. W dodatku, zeby naprawd~ i dogl~bnie poj,!c mySl monastyczn'l:,najlepiej bye mnichem. Ojciec Jan spadl mi doslownie z niebawtedy, kiedy byl najbardziej potrzebny.Na okras~ zas, oprocz jego wiedzy, otrzyrnalam taki:e kilka podroZyw jego towarzystwie. Po polsku nie mowil, je:idz'l:C po klasztorach polskichpotrzebowal trumacza, no i wlasnie ja bylam tym tlumaczem. Byly tozwariowane eskapady, peme zabawnych przygOd; w owych czasach za 10dolarow moma si~ bylo przejechae (nielegalnie) taksowk'l: z Cz~stochowydo Warszawy, wi~ jeidzilismy na ogol alba tak wlasnie, alba samolotem.Docieralismy w rome zapadle k'l:ty Polski do klasztor6w rnniszek, najc~sciejbenedyktytlskich, ale nie tylko; w jednym sennym miasteczku wzbudziliSmYwielki niepok6j, gdyz wzi~to nas za szpieg6w (w tym mnie zaprzebranego m~zczyzn~). Te "UJtermezzi polaccM' maj,! osobny rozdzialw jego wspomnieniach, wydanych po wlosku pt. Di grazia in grazia:memorie; szkoda tylko, ze kawaly polityczne, ktore ja mu trumaczylamz polskiego na angielski, a on potem usilowal sobie przypomniee pofrancusku i oddae po wlosku, w wi~kszosci zostaly w tych wspomnieniachpolozone. MoZe za duzo bylo po drodze j~zykow?J ak wspomnialam, odwiedzalismy glownie klasztory zenskie. Ojciec Janmial do mniszek szczegolny stosunek, ktory najtrafniej streScila ksienibenedyktynek w J ouaere cytatem biblijnym: "Przyjaciel Oblubienca"; ten,ktory nie z'l:daj'l:c nic dla siebie stoi i cieszy si~ z pidni milosci Oblubiencai oblubienicy (J 3, 29). Bylo w tym talcie nieco staromodnego etosurycerskiego, gdyz ojciec Jan bardzo cz~sto widzial koniecznose stawaniaw obronie mniszek i robB to z takim zaangaZowaniem, ze niemal slyszalosi~ brz~k ostrog i szcz~k kopii 0 zbroj~ przeciwnika. Przede wszystkimjednak pomagal: wyjasnial trudne problemy, teoretyczne czy praktyczne,ukazuj'l:c ich dzieje i histori~ dotychczasowych rozwi,!zan; doradzal, jeSli goo to wyraZnie proszono; kontaktowal ze sob'l: ludzi z odleglych kranc6wswiata, ilekroe uznal, Ze im si~ wzajemna znajomosc przyda. ZasluZyI sobiena wdzi~cznose co najrnniej kilkudziesi~ciu wspolnot, a jednoczeSnie zdolalunikn'l:C jakiegokolwiek rZ'l:dzenia si~ w nich. Po prostu zbyt szanowalmniszki, aby bodaj pomyslee, Ze si~ nie b¢,! urnialy rz'l:dzie same; jegorzecZ'! bylo tylko zach~ae, dodawae odwagi, wlaSnie osmielac do samodzielnosci.Jego rad~ wolno bylo przyj'l:C alba nie, w zadnym wypadku nietraC'l:c jego ZyczliwoSci i przyjaini. Nie byl nigdy niczyim przelozonym anikierownikiem duchowym: po prostu, maj'l:c ogromny zapas wiedzy i doswiadczenia,stawial go do naszej dyspozycji.A jednak nie tylko nam, mniszkom (czy szerzej, nam - rnnichomi mniszkom) ta jego wiedza jest potrzebna. Kultura europejska rna kilkaglownych korzeni, a jednym z nich jest na pewno mysl monastyczna.Choeby si~ Zylo w swiecie, choeby si~ nawet bylo ateist'l:, to i tak, szukaj'l:c


24 S. MALGORZATA BORKOWSKA OSBkorzeni naszej chrzescijanskiej i europejskiej touamoSci, trzeba t~ myslmac i jako tako rozurniec, inaczej obraz b~dzie niepelny i niesp6jny.Szkoda wielka, ze zadna z ksi~k ojca lana, tlumaczonych jui: nawszystkie gl6wne j~zyki europejskie, nie jest jeszcze dost~na po pol sku; alemoze da si~ ten stan rzeczy zmienic. Rok temu, na krotko przed jegosmierci~, obiecalam mu przelozyc L'amaur des fettres i mam nadziej~ slowadotrzymac; pozostanie maleic wydaw~.lednemu ze swoich przyjaci61-historyk6w dal kiedys obrazek Maryi, naodwrocie kt6rego napisal krotki tekst, streszczaj~cy tak dobrze powolaniechrzeScijariskiego uczonego, ze wsp6lnota Clervaux po jego smierci rozeslalato jako rodzaj rekapitulacji jego iycia i dziela. Tekst brzmi:To Ona wydala Zbawiciela. Jest abecna przy tej pracy, ktora wyprawadzaz materii Praw~, ukrytq tam po to, ieby slf magla abjawie.Wiedza nie pawinna bye jednq wi(Jcej przeszkadq mlfdzy Bagiema ludimi. W tajemnicy, z daleka ad tlumow, przygatawuje ana dlaludzi, ktorzy nie wiedzq nic a jej istnieniu, czqsteczk(J tej prawdy, ktoraich wyzwali. Tatei nasza praca jest pasrod zaj(Je, asladzajqcych namaczekiwanie, pladnq paslugq. A kiedy swiat zastanie zwinifty jakksi(Jga zapisana recto i verso, Bog-Slawa da slf razpaznae w slawachwyrytych tam przez paszukiwaczy; przez tych, ktorzy napraw~ szuka­Ii Baga pod faktami alba znakami, ktorymi On si(J oslo nil. Odkrye Gotam, padniese t(J zaslan(J, to nasza funkcja w Kasciele. Obysmy tylkanie pagrzebali Go pod naszq wlasnq wiedzq! To dabrze, jeSii uczanychswiat nie zna i jesli krytyka pamlfdzy nimi akazuje slf tylka tawarzystwemwzajemnej pagardy: przynajmniej ich to ciqgfe pamniejsza wewlasnych aczach. Ba nie sq sami swiatlem; ale sq glasem, ktory napustyni daje swiadectwa a Swietle.S. Malgorzata Horkowska OSHMALGORZATA BORKOWSKA OSB, pisarka, historyk. Wydala m.in. Mniszki(1980), Dekrel w niebieskimferowany parlamencie (1984), Bozek lemplariuszy (1986).Mieszka w Zarnowcu na Pomorzu.


ANDRZEJ DRAWICZ BONHOEFFER WZAS I~GU R~KI 1. Wielcy mistrzowie mysli i czucia, etycznego bll,dz estetycznego, swiecll,swym blaskiem na wielkie obszary przestrzenne bll,dz czasowe. Mistrzowiemniejsi rzucajll, blask 0 mniejszym zasi~gu. Ale ostatecznie od nas zalei:y,w ktore tego swiatla kr~gi najch~tniej wchodzimy i gdzie si~ szczegolnielubimy grzac. Mnie osobiscie jest szczegolnie cieplo przy Dietrichu Bonhoefferze,ktory zaZywa slawy umiarkowanej, w kr~gu wtajemniczonym,choc przeciez bodaj niemalym. Odkrylem go dla siebie stosunkowo poino,poznalem blizej w stanie narzuconej izolacji, ktora, jak wiadomo, sprzyjagl~bszym lekturom. Tadeuszowi Mazowieckiemu zawdzi~czam podsuni~ciepodstawowego irodla, Bonhoefferowskiego Wyboru pism, opracowanegow Bibliotece "Wi~zi" przez Ann~ Morawskll, I oraz szkicu tej ostatniej,ktorego zlokalizowac juz dzis nie potrafi~, a chcialbym, zwlaszcza, Zew Wyborze ... wst~pu ani poslowianie rna, Sll, tylko kornentarze. Z tejostatniej racji jest tez tak, ze moja wiedza 0 protestanckim teologu opierasi~ na przeslankach rnocno niepelnych. Uwiera mnie to niekiedy, zwlaszczagdy czytarn tu i owdzie potoczne notki infonnacyjne na ternat Bonhoeffera;wydajll, rni si~ cz~sto wyrywkowe i mylll,ce. Ale rna to i strony dobre.Zerkajll,c ku tomikowi "Wi~zi", stojll,cemu zawsze na polce najblizszejbiurku, wsrod ksill,Zek pierwszej potrzeby, mam uczucie sll,siadowaniaz dzielern otwartym, w ktore dopiero zajrzalern, z zaproszeniem dopodroi:y w glll,b tekstow i i:yciorysu, ktorll, jeszcze odb~~, jesli zd;p:~ .To, co wiem 0 Bonhoefferze, wiem zatem na razie. W zapleczu tejwiedzy midci si~ swiadornosc, Ze moj mistrz byl teologiern i protestanckimmyslicielem religijnym; ze rna tu istotne dokonania, 0 charakterze ktorychnie rnog~ jednak kompetentnie sll,dzic. We wspornnianych notkach infor­1 D. Bonhoeffer, Wy bor pism, wybOr, opracowanie, noty Anna Morawska, tlwnacze r6:ini ,Biblioteka " Wi~zi", tom 27, Warszawa 1970 (wszystkie cytaty, z wyj!ltkiem spe'


26 ANDRZEJ DRAWICZmacyjnych, kt6rym nie dowierzam, czytatem, Ze sformutowal id~ "bezreligijnegochrzeScijanstwa", proponuj~c~ wyt~cmie etycm~ in terpretacj~nakazow dogmatycznych. W wyborze, ktory mam, nie zauwaZylem jednak,by Bonhoeffer szedl az tak dalekoj malazlem tu natomiast propozycj~Zycia "etsi Deus non daretur", jakby Boga nie bylo, co wydaje si~ nakladacna czlowieka pewien szczegolny rodzaj odpowiedzialnosci, ale niekonieczniezasrugiwac na nazw~ "chrzescijanstwa bez Boga", uZyt~ w swoim czasieprzez H.J. Schultza 2 • Niech jednak stanie si~ to przedmiotem interpretacjipogl~bionych teologicznie. M oj Bonhoeffer miesci si~ bardziej na skrzyzowaniumysli i czynu. Najpierw, w porze ekspansji i triumfu hitleryzmu ,w pierwszej potowie lat trzydziestych, rozwaza granice kompromisu z wladz~.Znacma cz~sc Kosciola protestanckiego w Niemczech, z naturywdrorona w rygory posruszenstwa wobec wladzy, ku takiemu kompromisowisi~ sklania. Bonhoeffer doznawal rozterek, zmierzaj~c jednak kunieposluszenstwu. W roku 1933 wyjechal do Londynu, gdzie obj~ niemieck~parafi~, co moma bodaj interpretowac jako moment slabosci. Poniespetna dwu latach wrocil jednak na wezwanie protestanckich nonkonformistowz tak zwanego Kosciola Wymaj~go oraz pod wptywemmonitu Karla Bartha, wybitnego teologa protestanckiego, uznawanegoprzez Bonhoeffera za autorytet. "Zadne slowa nie s~ za mocne - napisalBarth - Zeby uswiadomic Panu jak najwyramiej, ze naleZy Pan do Beriina,a nie do Londynu i w Berlinie jest Pana miejsce."JDalszy los jest szkol~ myslenia 0 solidamosci w sprzeciwie. Bonhoefferszuka tu uzasadnien w teologii, ale uzasadnien gl~bokich, niekoniunkturalnych.Mysli swoje wyraza w referatach seminaryjnych, kazaniach, notatkach.Nie wiem, ile kamuflai:u powodowaly proste wymogi elementamejostroinoSci w kraju t~zej~cego policyjnego terroru. Zapewne sporo. Alei tak sens przemyslen wylania si~ coraz wyrainiej. Co nie oznacza wszakZebynajmniej prostego dojrzewania do heroicznosci (moina sobie tylkowyobrazic t~ arcytrudn~ realnose niemieckiej, hitleryzowanej codziennoscilat trzydziestych, w nieustannym zgielku nie tylko oficjalnych tub propagandowych,ale i pojedynczych deldaracji kapitulacyjnych, wsr6d wielorakichmeandrow czynnego konformizrnu). Zn6w jest chwila slabosci- jesli tak wlasnie wolno to interpretowae? - lub pr6ba odmiany losu.Niemal w przeddzien wojny Bonhoeffer jedzie do Stan6w Zjednoczonych,gdzie rna zapewnion~ pra~ i moZliwosc stalego pobytu. "Niepodobnajednak rozstae si~ z wlasnym losem - pisze w dzienniku podromym- a szczeg6lnie juz tu, na obczyZnie, tu dZwiga go si~ samemu, a nie rna si~ani glosu, ani zadnych praw w obcym kraju." I jeszcze: "B¢~c Niemcemnie moma tu po prostu wytrzymac,jest si~ doslownie rozdzieranym. Bye tupodczas katastrofy, jdli si~ nie musi, jest juz rzecz~ nie do pomyslenia."4Wr6cil po miesi~u, w lipcu 1939, zeby podczas katastrofy bye w jej2 ..Merlrur" 1975, or 5. 3 D. Bonhoeffer, op. cit., trum. Cz. WaWTZyIIiak, s. 83 4 Op.cit., tIum. j.w., s. 120-121.


BONHOEFFER W ZASI~GU R~KI17epicentrwn. Mysli 0 odpowiedzialnosci za istnienie najwidoczniej zac~tysirr konkretyzowaC w nakazie dzialania. Podobno przeZywal nowe, jeszczeglrrbsze rozterki, skoro musialo to bye dzialanie zupelnie s w i e c k ie,nios4ce w dostrzegalnej perspektywie zapowiedz uzycia przemocy wobectyrana. "On, teolog, nie bal sirr roli sprawcy, a nawet zamachowca"- napisal wsp61czesny komentator. 5 Zwi4zal si~ z gruP4 antyhitlerowskichkonspirator6w, w szczeg6lnosci z generalarni Beckiem i von Osterem,wykonuj4c okreSlone zlecenia. W pismach z tych lat pojawiaty sirr warnemysli 0 indywidualnej odpowiedzialnosci, a zarazem 0 solidamym "przejrrciuwiny" za nie zrealizowany, szeroki sprzeciw wobec nazizmu. Staral si~BonhoefTer nadae tym myslom charakter uporZ4dkowany, pisal eseje,kt6re rnialy si~ zloZye na Etykt;, prac~ uznan4 za najwamiejsze zadanieZyciowe. Konspiracyjne zaangazowanie nasycilo refleksje og61ne przejmuj4Cym,choe kamuflowanym konkretem. Ta r6wnowaga doramoscii uog6lnieniajest w BonhoefTerze fascynuj4ca. Nie traci jej nawet w6wczas,gdy trafia do wi~zienia, pocz4tkowo jeszcze wojskowego, w <strong>listopad</strong>zie1943, a nast~pnie, po prawie roku, juz w r~e Gestapo. Sledztwo si~przedluza, a wi~zien z niezm4con4 jasnosci4 mysli opowiada w listachbliskim (~ korespondencji szla jako grypsy) 0 swych etycznych przemysleniach.Sacrum i pro/anum, razem i z osobna, uzyskuje w tych refleksjachszczeg6lny wymiar; bye moze zreszt4 powstawaniu tego wymiaru sprzyjanasza wiedza 0 tym, co si~ stanie dalej. Pocz4tkowo warunki wi~zienne S4znosne. Ba, wi~znia odwiedza wuj, general von Rase, komendant Berlina,kaz4c przynieSe szampana i biesiaduj4c z krewniakiem przez kilka godzin ...Ale w trzy tygodnie p6zniej, po nieudanym zamachu Stauffenberga,general von Rase zostaje stracony jako wsp6llconspirator, BonhoefTeraprzejmuje Gestapo, warunki sledztwa znacznie si~ zaostrzaj4' Konczy si~juz hitleryzm, ale r6wnolegle konczy si~ tez dochodzenie w sprawachspiskowc6w; ta wsp6lmiemose czasowa nabiera w wypadku BonhoefTeracharakteru przewrotnie wyrafinowanej, szarpi4cej nerwy rezyserii losu. Jestjuz rok 1945, wiosna, system si~ wali, ale wal4c si~, zd4i:a jeszcze zgnieseofiar~. Na niecaly miesi4c przed koncem wojny BonhoefTer zostaje straconyw obozie koncentracyjnym.2. 0 sprawach naprawd~ wamych nie umiem pisaC zbyt dlugo, a to, coBonhoeffer mysial w czasie wojny, wydaje mi si~ tym istotniejsze, ii:swobodnie wybiega w dalek4 przyszlosc. Szczeg6lnie uniwersalny okazalsi~ tekst Po dziesifciu latach, rodzaj podsumowania wniosk6w i nauk,plyn4cych z dziesi~ciolecia hitleryzmu, sporz4dzony dla przyjaci6l-konspirator6ww porze Bozego Narodzenia 1942. Zamiast 0 nim pisac,zacytuj~ fragmenty, i:eby przem6wily do tych, kt6rzy jeszcze BonhoefTeranie czytali.Wielka maskarada zla pogmatwala i przeinaczyla wszystk:ie poj~cia etyczne.To pojawienie sill zla w postaci Swietlanej, dobroczynnej, historycznie konie­, H.J. Schultz, "Merlrur", op . cit.


28 ANDRZEJ DRA WICZcznej, po prostu konfunduje tych, co wyszli z naszego tradycjonalnego,etycznego Swiata poj~; dla chrzeScijanina, ktory zi;yl si~ z Bibli!l przez towlaSnie potwierdza si~ przepastna zlosliwosc zla.Glupota jest bardziej niebezpiecznym wrogiem dobra nii przewrotnosc.Przeciw zIu moma protestowac, moina je demaskowac, w razie potrzebymoma przemoc!l mu zapobiec. Zlo obarczone jest zawsze zarodkiem samozaglady,gdyi pozostawia w czlowieku co najmniej niesmak. Wobec glupotyjestesmy bezbronni. Protestami czy przemoC!i nic si~ nie wskora. Argumentyna glupiego nie dzialaj!l, faktom, ktore przecZ!l jego uprzedzeniom, po prostunie wierzy - w tych przypadkach staje si~ nawet wr~z krytyczny - a kiedy juifaktow omin!lc si~ nie da, odsuwa je zwyczajnie na bok, jako nic nie mowi!lce,sporadyczne przypadki. Glupiec przy tym, w odromieniu od zlego, jestcalkowicie z siebie zadowolony. Tak, staje si~ on nawet i niebezpieczny, gdy,lekko podrainiony, przechodzi do ataku. Jest wskazane przeto zachowywacwi~ksz!l przezornosc wobec glupc6w nil wobec zlych. Nigdy jui wi~j nieprobujmy przekonywac glupca odwoluj!lc si~ do sedna rzeczy; jest to bezsensownei niebezpieczne.Wokol nas, we wszystkich warstwach spolecznych, toczy si~ proces umasowienia,a zarazem bije godzina narodzin nowej postawy szlacheckiej, ktorawi~ ze sob!lludzi ze wszystkich dawnych sfer i klas. Szlachectwo powstajei trwa z ofiamoSci, z odwagi, z jasnej wiedzy 0 tym, co si~ jest winnym sobiea co drugim, ze zrozumialego wymogu szacunku dla siebie, lecz takiez rownie oczywistego przestrzegania szacunku wobec niiej i wyiej stoj!lcych.Idzie w tym wszystkim 0 odnalezienie poczucia jakosci, 0 lad na podstawiejakosci. Jakosc jest najsiIniejszym wrogiem wszelkiego rodzaju umasowienia.Spolecznie oznacza to wyrzeczenie si~ gonitwy za pozycj!l, zerwanie z wszelkimkultem gwiazd i gwiazdorow, nieuprzedzone spojrzenie ku gorze i dolom,szczegolnie gdy idzie 0 dobor kr~gu bliskich przyjaciol, radosc z iyciaprywatnego, jak tei i odwag~ oddania si~ iyciu pUblicznemu. Kulturowopoczucie jakosci oznacza odejscie od gazet i radia a nawrot do ksi!liki, odpospiechu do chwil spokoju i ciszy, od rozproszenia do skupienia, od sensacjido namyslu, od idealu wirtuozerii do sztuki, od snobizmu do skromnoSci, odbraku miary do poczucia miary. 1I0sci tworz!l przestrzen wzajemnie kontrowersyjn!l,jakosci wzajemnie si~ uzupelniaj!l.Dzis w powyzszy fragment, przed "gazetami i radiem" wstawmyw mysli "telewizj~" i mocno podkrdlmy.M!ldrzej jest poddae si~ pesymizmowi: zapomina si~, co to rozczarowanie,i nienagannie wygl¢a si~ przed ludZmi. M¢rzy odiegnuJ!l si~ wi~ odoptymizmu. W swojej istocie optymizrn nie jest jednak pogl¢em na aktualn!lsytuacj~, lecz sil!l iywotn!l. Jest sil!l nadziei, tam gdzie inni zrezygnowali, sil!lnie opuszczania glowy, gdy zdaje si~, ie jui wszystko zawiodlo, sil!l znoszeniaciosow, sil!l, ktora przeciwnikowi nigdy nie oddaje przyszlosci, lecz zagarniaj!l dla wlasnych roszczen. Oczywiscie, istnieje tei glupi i tchorzliwy optymizm,od ktorego naleiy si~ odiegnac. Ale niech nikt nie rna w pogardzie optymizmujako woli przyszlosci, nawet gdyby myIi I si~ sto razy; jest bowiernzdrowiem iycia, ktorego chory nie powinien zakaiac. S!l ludzie, ktorymniepowame zdaje si~ podtrzymywanie nadziei na lepsz!l przyszlosc ziemsk!l


BONHOEFFER W ZASI~GU R~KI29i przygotowywanie sil( do niej - chrzescijanom wydaje sil( to niepobome.Wierzq, w chaos, bezlad, katastrofl( jako sens wspokzesnych zdarzen i zrezygnowanilub pogrq,Zeni w swej poboinosci uchylajlj, sil( od odpowiedziaInosciza dalsze zycie i jego odnowl( d1a przyszlych pokolen. JeSJi jutro, byc moZe,nadejdzie dzieD. slj,du ostatecznego, porzucimy chlttnie naszq, praclt dJa lepszejprzyszlosci; wtedy, ale nie przedtem.Bylismy milczlj,cymi Swiadkami czynow zlych, jedlismy chleb zniejednegopieca, nauczylismy silt sztuki maskowania i wieloznacznej mowy: doswiadczeniauczynily nas podejrzliwymi i nierzadko musielismy skq,pic ludziomnalemej im prawdy i woInego slowa; wSr6d konfliktOw nie do zniesieniastaJismy sil( zepsuci, bye moze cyniczni - czy mozemy silt jeszcze przydaC? Niegeniusze ani cynicy, mizantropi czy wyrafinowani taktycy, a1e prosci, zwykli,szczerzy ludzie blldll jutro potrzebni. Czy nasz opor wewnlttrzny przeciwtemu, co zostalo nam narzucone, b¢zie dose siIny, a prawosc nasza wobecnas samych dose bezwzgl\ldna, by moc ponownie odna1ezc droglt do prostotyi szczerosci?63. Refleksje Po dzies~ciu ialach kOlicz~ si~ jak wy:iej: znakiem zapytania.Pewnosc BonhoefTerowskich zasad wydaje si~ dyskretna; tym twardsza,im dyskretniejsza. Zadnego narzucania swoich odkrye innym; przeciwnie,staly niepok6j 0 ich wartosc. I, na kraw¢zi unicestwienia, trosho przyszlosc.C6Z tu jeszcze komentowae? Podoba mi si~ ten spos6b bycia i, przymamszczerze, podoba mi si~ najpierw wlaSnie jako spos6b, styl, rodzajzachowania, zanim jeszcze zaczynam roztrz~sae mySli, kt6re w sobie kryje.Podoba mi si~ zgodnosc refleksji i postawy, postawy i dziaiania, dzialaniai ponoszenia jego konsekwencji. Jest to jakby szczegolna odmiana weberowskiejetyki odpowiedzialnoSci, uniesionej na wyi.sze pi~tro , sprawdzanej aZdo sytuacji ostatecmej wl~znie .Wiele musz~ si~ jeszcze 0 Bonhoefferze dowiedziec. Nie wiem nawet,jak wygl~al, nie widzialem Zadnej jego fotografii.Bardzo chcialbym mie6 pewnosc, :ie, jak uczen u mistrza, czegos si~u niego nauczylem. Ale jej nie mam i moze nigdy miee nie b~ ~.Poki co, musi mi wystarczycjego tomik, zawsze w zasi~gu r~ki. To i takbardzo wiele.Atulrzej Draw;czANDRZEJ DRAWICZ, ur. 1932, absolwent filologii polskiej UW, prof. de hab.w UW i PAN. Znawca literatury rosyjskiej, tlumacz. Wydal m.in.: KarlSlonlyllde/orlS Galczyflski (1 968, 1973), Spor 0 Rosje (1987), Mislrz i diabel (1990).• BonhoelTer, op. cU., tIum . St. Tyrowicz, 8. 214-227.


BRONISLAW GEREMEK FERNAND BRAUDEL - WIZJONER HISTORII W humanistyce wsp6lczesnej miejsce szczeg6lne przypada francuskiejszkole historycznej. Wydarzeniem stulecia dla historiografii, ale takre dlahumanistyki i nauk spolecznych, stalo si~ rozpocz~e w 1929 roku wydawaniaczasopisma "Roczniki Historii Gospodarczej i Spolecznej" ("Annalesd'Histoire Economique et Sociale"). Byl to czas, kiedy taki:e w Polscerozpoc~to wydawanie pod redakcjll, Franciszka Bujaka i Jana Rutkowskiegoczasopisma pod identycznym tytulem. Losy tych czasopism bylyjednak calkowicie odmienne. Francuskim "Rocznikom" patronowali dwajhistorycy: Lucien Febvre i Marc Bloch. Zamierzali oni stworzyc pismo,kt6re b¢zie odpowiadalo na problemy swiata wsp6lczesnego. Dwaj ludzieo odmiennych temperamentach, ale majll,cy takie samo poczucie, ie niemoma uprawiac historii i humanistyki tak, jak to dotll,d czyniono. ObajszukajllCY myslenia syntetycznego, myslll,cy 0 tym, ze historia nie moze byenaukll" ktora postrzega tylko drzewa, a nie postrzega lasu, szukajllcywielkiej wizji historycznej. W swietle wspolczesnej metodologii humanistycznej,kt6rej nowll modll stal si~ postmodernizm, moma powiedzie6, ie cidwaj wielcy historycy proponowali histori~ jako poetyckll wizj~ przeszloSci,jako formowanll, przez historyka wyobraZni~ 0 ludziach, ldasach spolecznych,narodach i cywilizacjach. Losy tego srodowiska od lat powstaniapisma do obecnego rozkwitu byly bardzo szczeg6lne. Bylo ono niech~tnieprzyjmowane przez swiat akademicki, i odwrotnie, srodowisko "Ann ales"z niech~ wobec tradycyjnego swiata uniwersyteckiego uczynilo r6wniezsw6j program.W takim kontekScie pojawil si~ Fernand Braude!. Historyk, po studiachna Sorbonie byl nauczycielem w Algierze i wtedy zajlll si~ historill dyplomacjiw wieku XVI, dyplomacji krola Hiszpanii Filipa II i jego politykllsr6dziemnomorskll,. Trudno sobie wyobrazic bardziej ldasyczny temattradycyjnej historii, zwanej przez niektorych metodologow historill wydarzeniowll,.Traf sprawil, ze w trakcie jednej ze swoich podr6zy, wracajllcz nowo zaloi;onego uniwersytetu francuskiego w Sao Paulo w Brazylii,


FERNAND BRAUDEL - WIZJONER HISTORII31Fernand Braudel spotkal Lucien Febvre'a. I zac~la si~ przyjam, mocnaprzyjaiD dw6ch ludzi w r6mym wieku, ktorych polll,czyla przede wszystkimogromna solidamosc intelektualna. Podczas ktorejs z rozmow nastatku Piynllcym ku Francji Lucien Febvre powiedzial Braudelowi: "FilipII i Morze Sr6dziemne ... A dlaczego nie - Morze Srodziemne i Filip II?Dlaczego przedmiotem refleksji historycznej nie uczynic Morza Sr6dziemnego?"I tak si~ zac~la przygoda intelektualna Fernanda Braudela.Losy stulecia sprawily, ze w atmosfer~ bibliotek wkroczyl czas wspolczesny.Braudel, oficer armii francuskiej, w czasie wojny znalazl si~w obozie jenieckim i tam, w oflagu pod Lubekll" pisal dzicio, ktore mialow sposob zasadniczy zmienic wizerunek historiografii wsp61czesnej. Pisal jemajll,c w warunkach obozowych dos~p tylko do literatury niemieckiej, aleprzede wszystkim pisal z pami~ci, na podstawie ogromnej kwerendyarchiwalnej. Kwerenda Braudela dla dziela 0 Morzu SrOdziemnym w XVIwieku obj~a niemal wszystkie znane archiwa srOdziemnomorskie tegoczasu, taki:e i archiwa dotychczas nie uporZllrlkowane. Podkreslam ten faktjako jeden z bardzo wai:nych elementow pisarstwa Braudela: MorzeSrodziemne i Swiat srodziemnomorski w czasach Filipa II jest to dzieloogromnej erudycji i i:mudnego poszukiwania archiwalnego. Powstalo dzieloniezwykle i urzekaj~ce. W pierwszym zdaniu przedmowy autor powiada:"Oto ja, czlowiek P6lnocy, z fascynacjll, zakochalem si~ w Morzu SrOdziemnym."W ksi~ tej bardzo znamienna jest fascynacja losami morza- nie tylko cywilizacj~ srodziemnomorsk~, bo ta juz byla losem kolejnychpokolen od antyku po wspolczesnosc.Francuski obyczaj nakazuje dzielic wszelki wyklad na trzy cz~ci. I to,jak mi kiedys m6wil Fernand Braudel, bylo pierws~ przyczyn~, dla kt6rejpodzielilon swojll, ksi~~ na trzy cz~sci. Najpierw byl wyklad tego, co jestnieruchomym lub niemal nieruchomym kontekstem historii; autor zatrzymalsi~ mianowicie nad srodowiskiem geograficznym i strukturamigospodarczymi, nad tym, co stanowi uwarunkowania rozwoju basenuMorza SrOdziemnego. W drugiej cz~ci zajll:l si~ rozwojem koniunktury,a wi~ tego, co si~ pod koniec XVI wieku dzialo w gospodarce i w iyciuspolecznym. I wreszci.e, w trzeciej c~sci, zaj~l si~ histori~, kt6r~ okreSlic bynalei:alo wydarzeniowll,. Historill, krotkiego oddechu. Ten podzial na trzycz~sci stal si~ dzisiaj klasycznym przeslaniem pewnego modelu mysleniao historii. Jest to przeslanie 0 trzech wymiarach czasowych, w ktorychdzieje si~ historia. Pierwszy jest wymiarem dlugiego trwania. Drugi - wymiaremcykl6w koniunkturalnych wydarzen, w kt6rym moma dostrzecstawanie si~ narodow, klas spolecznych, formowanie si~ grup kulturalnych.I wreszcie trzeci, wymiar kr6tki, wymiar wydarzenia, w kt6rym trzebazrozumiec bitw~ pod Lepanto, dostrzec, jak ustawione byly przeciwstawnesobie floty. Nowoscill, bylo przede wszystkim wprowadzenie dlugiegowymiaru czasowego, tego, kt6rym historycy nie zwykli si~ zajmowac.Pierwsze reakcje na ksill:i:k~ Braudela, opublikowanq, w roku 1946, bylyskoncentrowane na przeslaniu geograficznym. Odebrano ~ ksillZk~ jako


32 BRONISLAW GEREMEKmanifest geograficznego myslenia 0 historii, a cal~ problematyk~ dlugiegotrwania i struktur rozwojowych potraktowano jako element wtomy. Glownymproblemem byl geografizm tej orientacji historiograficznej. Szukanojej uzasadnienia w niemieckiej szkole determinizmu geograficznego. Jednaknic bardziej obce~o mysli Braudela ni:i ten geograficzny determinizm.Kiedy na Morze Sr6dziemne i swiat sr6dziemnomorski w czasach Filipa IIspogl~a si~ z punktu widzenia metodologicznego przeslania, zapoznaje si~nieco to, co stanowi niezwykle wamy element zarowno tworczoSci Braudela,jak i francuskiej szkoly historycznej: tutaj literacka jakosc pisarstwa rnaswoje znaczenie. Jest to po prostu bardzo pi~kna ksi~:ika, bardzo pi~knienapisana, ktora w gruncie rzeczy zmieniala sposob mySlenia 0 historii,sposob myslenia 0 przeszlosci.Femand Braudel zajmowal si~ prac~ dydaktyczn~, osi~gn~l najwy:iszestanowiska uniwersyteckie we Francji, kontynuowal dzielo swojego rnistrzaLucien Febvre'a w Szkole Nauk Spolecznych (Ecole des Hautes Etudes enSciences Sociales), ktora powstala najpierw jako VI Sekcja Szkoly NaukPraktycznych na Sorbonie. Byla to naukowa organizacja tego nowegoprogramu myslenia 0 przeszlosci i 0 wspolczesnosci. Braudel zaj~l si~ naszerok~ skal~ histori~ gospodarcz~ . Mowil mi nieraz, :ie do historiigospodarczej doprowadzila go znajomose matematyki, ktor~ musial wladacjako oficer artylerii. Nie mial za sob~ naukowego treningu gospodarczego,ale wlasnie w historii gospodarczej odnajdowal ten horyzont czasowy,ktory opisal w pracy 0 Morzu Sr6dziemnym.Bardzo wolno powstawalo dzielo, ktore odegralo nie rnniejsz~ rol~ ni:iksi~Zka 0 Morzu Srodziemnym - ksi


FBRNAND BRAUDBL - WIZJONBR HISTORII33jednej z ostatnich stron dziela 0 kulturze materialnej Braudel mowi 0 tym,:ie najwainiejsze w Zyciu czlowieka i calych spoleczenstw s~ gospodarkarynkowa (on sam byl zafascynowany rynkiem), demokracja i nieco braterstwa.W tej formule nie rna retoryki, ale jest w niej refleksja. Refleksjaotwieraj~ca pewien sposob myslenia przy pomocy historii, mysleniao wspolczesnosci, m6wi~ca 0 znaczeniu zrealizowanej wolnosci ludzkieji - jak powiedzieliby§my w j~zyku polskich doSwiadcZen - 0 wymogusolidamoSci. Braudel, liberal ze starej szkoly europejskiego liberalizmu,postrzegal wolnosc jako zasad~ organizuj~~ gospodark~, ale rowniezrelacje mi¢zy obywatelem a wladz~ czy tei: stosunki mi~dzy luMmi. Bobraterstwo nie jest nakazem, tylko wyborem ludzkim. St~ ten ftlutemystyl sformulowania "nieco braterstwa" - realista-historyk wie, ze jedn~z rzeczy najtrudniejszych do uzyskania jest trafny wybor postawy etycznej.Ostatnim dzielem Braudela byla wielka ksi~ka 0 toi:samosci Francji.Raz jeszcze trzy ogromne tomy, w ktorych historyk Morza Sr6dziemnegoi historyk kapitalizmu zastanawia si~ nad tym, czym jest jego wlasny kraj.Paradoksem bylo podj~e tego tematu w sytuacji, kiedy Europa staje si~jednoSci~, a Francja najaktywniej uczestniczy w integracji europejskiej,kiedy utrata pewnych praw suwerennych i oslabienie narodowej toi:samosciwydaje si~ niezb¢nym warunkiem procesow hlcz~cych. Braudel uwai:al, Zetozsamosc narodowa nie jest elementem agresji wobec innych grup narodowych,etnicznych, politycznych. Jest paradoksem, iz ten historyk, ktoregofascynowala Italia, ktorego fascynowala Hiszpania, ktory jako jeden z nielicznychsposr6d historykow francuskich nie tylko znal niemiecki, ale znalhistori~ Niemiec i nill si~ fascynowal- Ze wlaSnie taki czlowiek, tak pozomiew sposobie myslenia ponadnarodowy czy tez kosmopolityczny, ostatnieswoje dzielo poSwi~cil okreSieniu tozsamosci swojego narodu. Czyni tozreszt~ w sposob, ktory narusza rutyn~ tematu, narusza rutyn~ historyczn~.Braudel zastanawia si~ tutaj raz jeszcze nad kultur~ materialnll, nadgospodark~ , nad sposobami funkcjonowania miast jego ojczystej LotaryngU,nad systemem fortyfikacji i w ten sposob probuje sledzic, jak Francjaformuje swoj~ odr~bnosc i swoje poslanie dla Europy.Trzeba pami~tac, Ze trzy wymienione przeze mnie dziela obejmuj~tysi~ce stron - po dwutomowej ksi~e 0 Morzu Sr6dziemnym w XVIwieku, powstalo wielkie, trzytomowe dzielo 0 dziejach kapitalizmu i wreszcieogromna, chociai: nie zakonczona praca 0 tozsamoScl Francji. Oboktego francuski historyk publikowal artykuly, programy metodologiczne,manifesty nowej historii. Do Braudela mam stosunek osobisty nie tylko zewzgl¢u na bardzo osobiste wi~, jakie istnialy porni~dzy nami, alei dlatego, ze poza Morzem Srodziemnym... bylem swiadkiem powstawaniatych dziel. Bylem sluchaczem wykladow i uczestnikiem dyskusji, w ktorychz wolna formulowal i dzielo 0 kapitalizrnie, i dzielo 0 francuskiej tozsamo­Sci. Nalezal on bowiem do sokratejskiego typu intelektualist6w europejskich,typu, ktory wydaje si~ juz calkowicie zanikac, a rnianowicie lubili umial rozmawiae. I to odmiennie od uniwersyteckiego zwyczaju, nie byly


34 BRONISLAW GEREMEKto rozmowy 0 karierach akademickich, ale rozmowy 0 sprawach, pomyslach,ideach. Tak powstawaly jego ksi4i;ki.Fernand Braudel zmarl majll,c osiemdziesill,t dwa lata. Nie zdilZYlnapisac ksillZki, do ktorej byl bardzo przywill,zany - a bylaby to ksill,zkao Wenecji. W fascynacji Braudela przeszloSciIl, i wspolczesnoscill, Wenecjaodgrywala ro l ~ szczegolnll,. Myslt(, ze ta ksi4Zka nigdy nie napisana, ktorll,tylko slyszalem, bylaby uzupelnieniem i zwienczeniem realizacji jego programumetodologicznego. Takll, tez rolt( spelnilaby inna ksi4Zka nie napisana:biografia Karola V. Mowil mi kiedys Braudel : "Gdybym raz jeszczemogl rozpocZilc pra~ historyka, nie zajll,lbym sit( Filipem II, bo to postacantypatyczna, ale raczej wspanialll, postacill, K arola Y." Podkreslam to,gdyz Braudel jako historyk zburzyl sposob myslenia 0 historii odziedziczonypo pozytywistycznej historiografli i byl autorem obrazoburczych manifestowmetodologicznych, ale przeciez byl historykiem w pelnym tegoslowa znaczeniu, to znaczy byl urzeczony czlowiekiem i ludzkim tworem,spoleczenstwem, cywilizacjll,. Myslt(, ze gdyby obok historii pewnego morza,obok historii pewnego systemu i obok historii pewnego kraju powstalajeszcze historia pewnego czlowieka i historia pewnego miasta, to jegoprzeslanie byloby skonczone.Ale niezalemie od tego trudno sobie wyobrazic wspolczesnll, historiografi~takll,. jakll, ona jest, bez dziela Braudela. Chodzi nie tyle 0 jegouniwersyteckll,. organizacyjn ll, dzialalnosc, ale przede wszystkim 0 jegosposob myslenia, tak fascynujll,CY dla nauk spolecznych i dla wspolczesnejkultury. Niedawno, z opomieniem, przeczytalem ksiltikt(, ktora powstalajako jeden z rozdzialow wielkiej historii Wloch, a po francusku wyszla juzpo &mierci autora. Jest to proba przedstawienia tozsamoSci Wloch przypomocy wymienionych juz elementow metodologicznych, proba przedstawienianarodu, ktory trudno okreslic narodem, przedstawienia cywilizacji,ktora w samym swoim zalozeniu byla uniwersalnll" oraz systemugospodarowania i iycia tego kraju, ktory stworzyl model dla swiata. Towszystko nazywa wlaSnie Braudel "modelem wloskim". W ostatnich slowachtej ksillZki powiada, Ze warto si~ zastanowic, jaka jest relacja mit;dzyprosperity a kulturll" mit;dzy powodzeniem kraju gospodarczym a jegoosi llgni~ ami kulturalnymi. "Mysl~ - mowi patrzll,c na Wlochy - Ze jest torelacja odwrotna: to wlaSnie w okresach braku prosperity materialneji politycznej czy nawet w okresach upadku obserwujemy rozkwit kultury."Ta refleksja jest tane swiadectwem aktualnoSci przeslania historiograficznegoBraudela, przeslania, ktore dotyczy nie tylko historii, nie tylko naukspolecznych, ale kultury europejskiej w ogole.W koncu 1956 roku grupa pol skich socjologow, fll ozofow, ekonomistowi historykow goscila pod auspicjami UNESCO w Paryru. Bylo to podlugim okresie zamroZenia wszelkich kontaktow. Wtedy rozpoc~la si~przygoda Bralldela z PolskI!, i polskich historykow z Braudelem. Polskaprzycill,gtl ~a Braudela przede wszystkich iywoSciIi owczesnej mySli spolecz­


nej; w marksizmie dostrzegal on sil~ destrukcyjnq w zakresie polityki - i t~jako liberal zawsze odrzucal - a zarazem niezwykle pociqgajqcq sil~intelektualnej interpretacji. W Polsce francuski historyk dostrzegl to, coniekiedy nazywal marksizmem otwartym, a zwlaszcza w polskiej historiii socjologii widzial tego realizacj~. Intelektualna przyjazn z Witoldem Kulqi Marianem Malowistem, dwoma historykami dziejow gospodarczych, bylaistotnym momentem zblizenia mi¢zy Braudelem a polskq historiografiq.Nal~ do pokolenia mlodszego w stosunku do tych dwoch moichpolskich mistrzow i przyjaciol, a moim pierwszym spotkaniem z Braudelembyla lektura w latach studiow ksiqzki 0 Morzu Srodziemnym. W mojejwyobraini 0 tym, czym jest historia, wyobrami opartej na polskiej i niemieckiejhistoriografii, otworzyl si~ przede mnq calkowicie nowy swiat.Pierwszy raz spotkalem Fernanda Braudela w 1956 roku. Bylem sluchaczemjego wykladow w College de France i przez kilkanascie nast~pnychlat, kiedy tylko zdarzalo mi si~ bye w Paryi:u, nigdy nie zaniedbalempojscia na wyklad. Po wykladzie w pobliskiej kawiarni odbywalo si~spotkanie przy lampce wina i rozmowa 0 historii i wspolczesnosci.Polacy pozostawali w scislym zwiqzku ze srodowiskiem Braudela i zeszkolq "Annales" . Na lamach pisma odnaleze morna teksty historykowpolskich rornych pokolen. W seminariach w Ecole Pratique des HautesEtudes Polacy pojawiali si~ ustawicznie. Braudel stworzyl na Sorboniekatedr~, ktora byla stale obsadzana przez przedstawiciela pol skich naukspolecznych: historyka, ekonomis~, socjologa. Mysl~, Ze slady tej przygodyBraudela z Polskq (i odwrotnie) Sq obecne we wszystkich znaczqcychdzielach polskiej historiografii. Takze pewna slawa polskiej humanistykiw Europie jest rezultatem dzialan Braudela, warunkow, jakie stworzyl onpolskim naukom spolecznym.Ja sam jestem uformowany w programie historiograficznym FernandaBraude1a. To byl wielki historyk- wizjoner. Gdy si~ bada, na przyklad,biografi~, to moma jq traktowaC w romy sposob. Morna tak wlasnie, i:ebyskrupulatnie i prawdziwie odtworzye wszystko, co si~ dzialo w i;yciudanego czlowieka, a nast~pnie probowaC oceny tego czlowieka zast@ujqCinstancj~ Sqrlu Ostatecznego... Ale morna taue probowae zrozumieeczlowieka przez epok~ i zrozumiee epok~ przez czlowieka. Lucien Febvrenapisal kiedys biografi~ Marcina Lutra, a bylo to jeszcze zanim nowoczesnabiografistyka skonsumowala tak zwanq psychologi~ historycznq (psycha-history).Jezeli porowna si~ biografi~ Lutra napisanq przez LucienFebvre'a z biografiq Lutra, ktorq napisal Erickson, to morna dostrzeccalkowitq odmiennose instrumentow, jakimi si~ poslugujq obaj uczeni.Erickson odwoluje si~ do psychoanalizy i stosuje jej metody w odniesieniudo przeszloSci. U Febvre'a podstawowym jest wysilek zrozumienia biografiiLutra jako elementu jego czasow; tak samo pr6buje on zrozumieepostae Rabelais'go, aby zarazem przedstawie kwesti~, czy w XVI wiekumorna bylo bye niewierzqcym. W gruncie rzeczy cala ksiqzka 0 Rabelais'mjest temu poswi~cona.


36 BRONISLAW GERBMEKBraudel w taki wlaAnie sposob pojmowal historiy. I jei:eli m6wiy, i:e bylwizjonerem historii, to dlatego, Ze nie probowal on ukladac wszystkiego pokolei, ajego wyb6r wizjonerski czy tei; - jak powiadaj~ inni - "impresjonistyczny"ma ogromn~ sHy organizuj~Cll. Moma zadac sobie pytanie, czytaka wizja jest prawdziwa? Postmodemisci odpowiadaj~, i:e to jest w og61efalszywe pytanie, poniewaZ kaZdy ma prawo w swojej wizji uloZyc wszystkieelementy, jak mu siy b~zie podobalo. Wprowadzenie w Gramatycecywilizacji, rozprawie, ktoI1l Braudel napisal z zamyslem edukacyjnym,sposobu mySlenia, kt6re wykracza poza historiy gospodarcZij" a takZewprowadzenie tu pojycia modelu bylo w gruncie rzeczy scjentystycm~pr6bll zredukowania arbitralnoSci w badaniu przeszioSci. Model - napisalkiedys Braudel - jest to po prostu arbitralnie zbudowany statek, kt6ry siyrzuca na morze erudycji. Ale model pozwala uloZyc obraz przeszioSci i jllzrozumiec. St~ dla Braudela ogromne maczenie miala ksillZka WitoldaKuli 0 ustroju agramym dawnej Polski, bo proponowaia ona pewnllkonstrukcjy, wlaSnie model. Model pozwala budowae syntezy na zasadachswoistej matematycmej precyzji. Mniejsze maczenie maj~ elementy sldadowekonstrukcji i ich rzea.owy czy statystyCZllY ksztalt, najwainiejsze Sllrelacje mi~zy nimi.Fernand Braudel byl mistrzem historii przez swoje dziela i oozyl przezswoje dziela. Ale byl mistrzem szczeg6lnym. W niewielkim stopniu wplywa.lna swoich ucmi6w, w niewielkim stopniu pr6bowal bezposrednio okreSlaeicb drogi badawcze. M6wil 0 tym, co go interesuje, i tylko to, co jegointeresowalo, a co majdowalo siy w pracach podjytych przez ucmi6w, byloelementem rozmowy. Braudel potrafil jednak czascm jednym zdaniemdokonae orientacji badail swoich oomi6w. Taki typ rozmowy niezwyklewplywal na mySlenie 0 wlasnej pracy i myslenie 0 historii w og6le. Gdybymnatomiast mial odpowiedziec na pytanie, co jest przeslaniem FernandaBraudela jako mistrza wsp6iczesnej humanistyki, to odpowiedzialbym, i:ejest to prude wszystkim nauka 0 wieloSci wymiar6w czasowych i maczeniuinercji w historii. Paradoksalnie, w nauce, kt6rej przedmiotem jestzmiana, niezwylde maczenie ma inercja. I za waZny element tego przeslaniauWaZalbym przekonanie, kt6re Braudel czysto wyraZal: dla zrozumieniawsp6lczesnosci i dla baa ania przyszlo8cl gl6wnym polem badawczym jesthistoria. Historykami czasu przyszlego Sll historycy czasu przesziego, booni, jak w Zadnej innej nauce spolecznej, maj~ do swojej dyspozycji poledoswiadczalne dla formulowania i dla sprawdzania Modell.Bronirl4w Gn~kBRONISLAW OEREMEK, ur. 1932. historyk, studiowal na UW i w EcolePratique des Hautes Etudes w paryZu. Pracownik Instytutu Historii PAN, wykladowca.Sorbony, czlonek wielu in&tytucji naukowych krajowych i zagranicmych,polityk, a1ctualnie w Unii Wolnoki.


GRZEGORZ PRZEBINDA ALEKSANDER SOLZENICYN - LEKCJA M~STWA I PRAWDOMOWNOSCI Profesorowi Ryszardowi Lumemuz uczniowskim szacunkiem• M~two nieracjonalneW polowie 1981 roku, czytajllc po raz pierwszy Traktat moralny Milosza,zwr6cilem uwag~ (jak wszyscy inni wtedy) na ow fragment:Nie jesteS jednak tak bezwolny,A choebys byl jak kamyk polny,Lawina bieg od tego zmienia,Po jakich toczy si~ kamieniach.Po raz wtory przyszly mi na mysl slowa Miloszowskie osiem lat pozruej,gdy z perspelctywy Monachium obserwowalem Jesien Ludow 1989 roku.Poetycka fraza autora Traktatu miala dla mnie wtedy podwojny (proczestetycznego, najmniej tu istotnego) wymiar.Po pierwsze, traktowalem jll jako inwokacj~ do poszczegoloego czlowieka,zarowno "czlowieka prostego", jak i wielkiego. Slldz~, Ze wielumlodych, ktorzy w latach 1981-1989 uczestniczyli w roi:norakich publicznychdemonstracjach, czynilo to nie tylko dla romantycznej przygody, lecztaki:e dlatego, iz przyznawali, chocby nieSwiadomie, racj~ Miloszowi.Po drugie, na Miloszowskie przeslanie patrzylem wowczas tane z historiozoficznegopunktu wid zenia, bylo one dla mnie jawnll polemikllz heglizmem-marksizmem, nieuchronnll dziejowll koniecznoScill, ontologiczno-etycznymprymatem materii nad duchem. Rzecz ciekawa, ze gdy dzisiajsluchamy dochodzllcych zewszlld zwierzen zarowno tych, kt6rzy ongiswraz z Armill Czerwonll zaprowadzali w Polsce "historyczny materializm",


38 GRZEGORZ PRZEBINDAjak i tych, kterzy wstcwili do PZPR w roku 1980, zawsze styszymy jedno:nie morna bylo nic zrobie w obliczu dziejowej koniecznosci, a my chcielismyt~ koniecznose "zmi~kczye", zlagodzie, mielismy dzialae jak owatabletka przeciwko porodowyrn belom ...Nie 0 tych ludziach pisal Milosz w Traktacie z roku 1947, nie oni byli- choe dzisiaj chcieliby to tak widzie6 - owyrni "kamykami", kterezmieniaj~ bieg lawin. Slowa zas Milosza od paru lat ukazuj~ swoj wymiarproroczy. Lawina historii zmienia wlasnie od czterech lat swoj bieg, gdyztak zachcialo si~ kamykom ...Aleksander Isajewicz Soli:enicyn (urodzony 11 grudnia 1918 roku)wloZyl w usta jednego ze swych powidciowych bohaterow nast~puj,!ceslowa: "Historia Zyje jako drzewo i:ywe i rozwnem jej nam nie poj~e...Rozum jest dla niej jako topor."Te slowa nalezy rozumie6 nie tylko jako Soli:enicynowski glos w ponadstuletniej dyskusji pisarzy i myslicieli rosyjskich z europejskim (kartezjansko-kantowsko-heglowskim)racjonalizmem, lecz taue jako wyraz postaw y samego Solzenicyna, jego Zyciowego credo. "Rozumna" bylanatomiast, gdyz uznawala koniecznose brerniewowsk~, ogromna wi~kszosejego kolegow po piorze. Dodajmy, iz owa "dziejowa koniecznose"obdarowywala swoich wyznawc6w mieszkaniami, daczami i bezplatnyrniwczasami w poludniowych kurortach. Wszyscy pami~tamy scen~ z BulhakowowskiegoMistrza i Malgorzaty, w ktorej autor opisal kolejk~ dopokoju w Domu Pisarza, gdzie udzielano urlopow tworczych na pobytw slonecznych uzdrowiskach: Suuk-Su, Cichisdziri, Machindzauri. Dwatygodnie na nowel~ i opowiadanie, dwanascie miesi~cy na powiese i trylogi~.Solzenicyn zas po powrocie z lagru i zeslania w roku 1956 nie mialzwyczajnie gdzie si~ podziae ...Jesieni,! 1966 roku Solzenicyn "nierozumnie" zloZyl do druku w pismie"Nowyj Mir" swoj,! now'! powidc Oddzio.l chorych na raka. Mogl coprawda przypuszczae, iz po oszalamiaj,!cyrn sukcesie Jednego dnio. IwanaDenisowicza (1962) uda si~ opublikowae wi~ksz~ juz tym razem rzecz, ale"rozumna rzeczywistose" (Nikita Chruszczow wlasnie zostal zastcwionyprzez Leonida Brerniewa) znow ukazala swe stare oblicze. Koledzy-pisarzeze swej strony tak usilnie starali si~ "nad~zye" za histori~, ze wi~kszosez nich w czasie tej gonitwy tropem Solzenicyna zwyczajnie polamala piora.Dzisiaj nikt ich nie czyta, w historii literatury (procz moZe Fiedina) istniej~jako literaci trzeciorz¢ni. Wyj~tkowo bez smaku zachowywali si~ podczastych wydarzen: wspomniany Konstanty Fiedin, Aleksy Surkow oraz AleksanderKomiejczuk.I wlasnie ustami Komiejczuka "uswiadomiona koniecznose" jasnoprzemowila do Soli:enicyna jesieni~ roku 1967:My swoj~ tw6rczosci~ bronimy swojego rz¥iu, swojej partii, swojego narodu ( ... )Wiemy, Ze duro wycierpieliscie, ale nie Wy jeden. W lagrach, opr6cz Was, bylowielu innych. Starych komunist6w. Prosto z !agru szli na front. Nasza przeszlosc


ALEKSANDER SOLZENlCYN - LEKCJA M~STWA I PRAWDOM6WNOSCI 39to nie tylko bezprawie, to r6wniez bohaterstwo. Ale Wy tego nie zauwa:i:yIiOCie.Wasze wyst~pienia maj~ tylko oskar:i:ycielski charakter (...) A kiedy&cie tamsiedzieli. Nie w trzydziestym sioomym roku! A w trzydziestym sioomym myprze:i:ywalismy!! ale nie nie zdolalo nas zatrzymae! (...) Id:i:cie w b6j przeciwkowrogom naszego kraju! Przeciez wiecie, ze na Swiecie istnieje bron j~rowai pomimo wszystkich naszych wysilk6w Stany Zjednoczone mogll jej uzyc?I jakze my, sowieccy pisarze, mamy nie bye zolnierzami?lSolZenicyn, wspierany przez Wieniamina Kawierina, Lidi(: Czukowsk!!,Pawla Antokolskiego oraz Gieorgija Wladimowa, okazal w tej trudnej dlasiebie sytuacji m(:stwo nieracjonalne. Do zorganizowanego na pi(:ooziesi(:­ciolecie bolszewickiej rewolucji Zjazdu Pisarzy Sowieckich napisal list,z ktorego zwyczajnie wynikalo - z czego malo kto zdawal sobie spraw(:w tamtych czasach - iz warto bye przyzwoitym. llez lat - pytal retorycmieSolZenicyn - za kontrrewolucyjn!! uwazano poezj(: Siergieja lesienina,a Wladimira Majakowskiego nazywano "politycmym chuliganem"? Z wie1­kim opomieniem powrocila do Rosji Sowieckiej tworczose Iwana Bunina,Michaila Bulhakowa, Andrieja Platonowa, imi(: Borysa Pasternaka momawymawiae dopiero po jego smierci. Celn!! Puszkinowsk!! fraz!! AleksanderIsajewicz okreslil istot(: martwej bolszewickiej cywi1izacji: "Oni umiej!!kochae tylko martwychl"2Materialnym efektem takiego wyst!!pienia moglo bye, rzecz jasna,jedynie wykluczenie ze Zwi!!zku Pisarzy Sowieckich, co ujmy Solzenicynowiani wtedy, ani dzisiaj nie przynosi; w 1969 roku jednak wiltZalo si(:z wie1kimi materialnymi klopotami. W lutym zas 1974 roku pisarz, ktoryw grudniu 1973 opublikowal we Francji pierwszy tom Archipelagu GULag,zostal przemoc!! wsadzony do samolotu i wywieziony z Rosji do NiemiecZachodnieh. Tam na lotnisku, procz pisarza Heinricha Bolla, ezekali naniego (przyjamie nastawieni) urz(:dnicy z niemieekiego "bezpieezenstwa"...Po drodze byla jeszeze literacka nagroda Nobla w roku 1970, jednakZeszwedzkim panstwowyrn u~ni kom, dzielnie wspomaganym przez sowieekieh,nie starezylo odwagi, aby j!! godnie laureatowi wr(:czye. 3• Zycie i tworczosc bez klamstwalozefTisehner napisal w roku <strong>1994</strong> nast(:puj!!ce slowa 0 "moralizrnie":Drug~ stronll manicheizmu jest "moralizm" . Nazywam "moralizmem" przekonanie,ze "gdyby wszyscy byli moraini, byloby lepiej". A poniewaz "nie1 Dielo Soltenicyna 1. Wtoroje izdanije. Paris b. d., s. 76., W tym samym czasie odby! si~ proces Josifa Brodskiego, za publikacj~ utwor6w za granicllskazano Andrieja Siruawskiego i Julija Daniela, rue dopuszczono do druku rueprawomyslnychdziel Aleksandra Beka, Lidii Czukowskiej, Warlama Szalamowa, Eugerui Ginzburg, GalinySieriebriakowej, a nawet zatrzymano wojenne memuary Konstantego Simonowa.J W roku 1970 SolZerucyn rue m6g1 wyjecbac na wr~zerue Nagrody do Sztokholmu, w rokp6iniej, z powodu maloduszoooci 6wczesnego ambasadora Szwecji w Moskwie, rue doszlo dopubliC20ego wr~czenia Nagrody w siedzibie tejre ambasady. Szwedzki dyplomata tlumaczyl si~,ie w budynku rue ma odpowiedruego pomieszczcnia dla uroczystosci. W 1972 roku do akcjiwkroczylo sowieckie MSZ - sekretarz Akademii Szwedzkiej rue otr2ymal wowczas wizy nawjazd do Rosji.


40 GRZEGORZ PRZEBINDAjest dobrze", widocznie "wszysey s~ niemoralni" C... ) Moralno~c okr~laprzede wszystkim kr~g bezpo~ednieh stosunk6w miedzyludzkieh. Oto jai m6j bliZni. Nie oklamujl; go. Nie zabijam go. Nie zdradzam bliZniego.Moralizm wierzy, i:e eale zlo spoleczne daje sil; wyprowadzic z obszarubezpoSrednieh stosunk6w mi¢zyludzkieh. Je~li ehcemy naprawic gospodarkl;i panstwo, rnusirny naprawic stosunki bezposrednie C... ) Stlld ma on prost~recept\; naprawy swiata: trzeba "umoralnic" swiat.·Tymczasem w roku 1974 Soli:enicyn, wkr6tce powt6mie aresztowanyi manu militari wyp¢zony z Rosji na dwadzieScia lat, napisal w poczekalnido wi~enia slowa w stosunku do Tischnerowskich odwrotne:I tak w bojaZliwoSci naszej kai:dy niech dokona wyborn C... ) I poc~wszy od dnia tego: - nie napisze, nie podpisze, nie opublikuje ani jednego zdania, kt6re wedlug niego prawdl; wypacza C... ) - w rnalarstwie, w rzeibie, w fotografIi, w teehnice, w rnuzyee nie przedstawi, nie przekai:e ani jednej rnysli, ani jednej skai:onej prawdy, kt6rej skai:enia bylby Swiadom C... ) - nie podniesie w glosowaniu rf;lki za propozycj~, kt6rej szczerze nie popiera C···)- natychmiast opusci zebranie, wyklad, przedstawienie teatralne, sail; kinow~,gdy tylko uslyszy klamstwo, ideologiczn~ bzdurl; Jub bezwstydn~ propagandl;C···)JesJi i tu steh6rzymy, to n¢znismy i nie rna nadziei. I dla nas pogardaPuszkina:A po c6i: stadom dar swobody?Dziedzictwern ich z wieku na wiekJarzmo z dzwonkami oraz mez.'Kto mial przeto racj~ w tym niebezposrednim sporze dwoch pisarzy:Soli:enicyna i Tischnera? Dodajmy, i:e Jozef Mackiewicz w tamtych czasachzarzucal rosyjskiemu autorowi, iz swoim wezwaniem do Zycia bezklamstwa wspiera on komunizm. Tworzy bowiem zludzenie, iz ustroj tenmo:i:na pokonac od we wn II t rz, d u ch 0 w o. Mackiewicz Slldzil (nieslusznie,jak pokazala przyszlosc juz po jego smierci), i:e komunizm upadniew wyniku jakiegos zbrojnego powstania ...Jednakowoz w sporze dwoch swiatopogl~ow: Tischnerowskiego i Solzenicynowskiegoswojll cz~se racji maj~ obie wizje-diagnozy. Polski historiozofodniosl si~ do rzeczywistosci post-komunistycznej, czyli takiej,w kt6rej podstaw~ c a los c i Zycia politycznego i spolecznego nie s~bynajmniej klamstwo i nienawise Gakkolwiek b¢~ one odgrywae znacz~Cll:rol~ w ludzkich dziejach az do ich konca). W takim jak nasz dzisiajsystemie nie w y s tarc z y bye uczciwym i nie kiamae, aby sprawowae• J6zef Tischner, Czlowiek sprawdzonej wolnosci czyli rozdroia naszej wiary w: RomanRadwaoski (wyd.) Pailstwo prawa - pluralizm - Kosci61. Chrzekljanin wobec problembwdemokracj/ w Polsce, Bonn-Krak6w-Warszawa <strong>1994</strong>, s. 64.! Aleksander Sotienicyn, tye bez klamstwa, w: "Aneks. Kwartalnik politycmy", przedruk:NOWA, cz. I, s. 1-3.


ALEKSANDER SOLZENICYN - LEKCJA MijSTWA I PRAWDOMOWNOSCI41najwyzsze urz¢y w panstwie oraz rozwijae jego sfer~ ekonomicznll,.PrawdomownosC i uczciwosc powinny bye jedynie warunkiem sine qua non(ch06 w polskiej demokracji jeszcze nie Sll,... ) dla sprawowania karoegoz trzech rodzajow wladzy. SolZenicyn zaS pisal 0 innej rzeczywistosci,takiej, 0 ktorej nie snilo si~ nawet Polak om urodzonym po 1966 roku.Rosja Sowiecka okresu Brei:niewa (1966-1982) byla krajem totalnie k 1 a­m Ii w y m, panstwem 19arstwa politycznego, ekonomicznego i socjalnego.Iakkolwiek w swym etycznym apelu Soli:enicyn nie zajmowal si~ tymrodzajem klamstwa, zauwai:my przeciez, i:e w tym samym czasie dokonywaljego demaskacji absolutnej w Archipelagu GULag (1973-1975).Rosyjski pisarz przyznaje sferze etycznej pierwszenstwo przed dziedzinll,ekonomicznll" politycznll, i prawnll,. W jego systemie, podobnie jak w Zyciu,byt jest okreSlony przez swiadomosc, a "nadbudowa" okreSla jakose"bazy". Moma powiedzie6, ze SolZenicyn wyznaje (zapewne nidwiadomie)staroZytnll, grecko-chrzescijanskll, zasad~ kajron gnoti. Poznaj samego siebie,uwierz w to, ze jestes stworzony na obraz i podobienstwo Boga,przestan klamac ... Taki:e ty, pisarzu Aleksandrze Iewdokimie (Korniejczuku)jestd dzieckiem Boga i dlatego nie klam, odrzue 19arstwol To nieon i Sll, winni, my sam i, tylko my. W tym sensie SolZenicynowski apelbrzmi dla nasjak dwudziestowieczne Sokratesowe przeslanie. W roku 1976SolZenicyn mowil w Paryi:u:Dzisiejsza sytuacja Zachodu - to nie tylko kryzys polityczny, jej przyczynylezq, 0 wiele glt(biej. Jest to kryzys duchowy, ktory trwa od trzystu lat. Tenkryzys wziq,l sit( z tego, ze w poinym Sredniowieczu rzucilismy sit( w objt(ciamaterii, chcielismy posiq,se wiele przedmiotow i rzeczy, chcieliSmY:lye wylq,czniepodtug praw ciaIa, a 0 moraInych zadaniach zapomnielismy.6A nie byla to tylko krytyka - jak wowczas powszechnie SlI,dzono- cywilizacji Zachodu, lecz krytyka calego tego ponad-geograficznego,historycznego nurtu ideologicznego, kt6ry zrodzil si~ w Oswieceniu naZachodzie, ale ze smiertelnll, konsekwencjll, zostal wcielony w Zycie naWschodzie. Marksizm wszak mial swe zr6dla r6wniez w oSwieceniowymracjonalizmie. Soli:enicyn nie robil sobie zludzen, ii: komunist6w momab¢zie w w jakikolwiek spos6b przekonae. Byloby najlepiej nie wybrae ich,ale przeciei: wybor6w w panstwie Lenina-Brei:niewa nigdy nie b¢zie. NaZachodzie walczy si~ przy uZyciu strajk6w i publicznych demonstracji- zahukana Rosja do tego na razie nie dorosla ... Aleksander Isajewiczironicznie odzegnal si~ r6wniez od rewolucyjnej tradycji "ojc6w Oswiecenia":"Dzisiaj, gdy wszystkie topory dorll,baly si~ juz swego, gdy wszystko,co zasiano - wzeszlo, jasno widzimy, jak blll,dzila, jak zatrula swe umyslyzadufana w sobie mlodziez, kt6ra myslala, i:e terrorem, lcrwawym powstaniemi wojnll domowll, moma uczynie kraj sprawiedliwym i szc~s-• Wystuplenije po francuzskomu lie/ewidieniju w: Aleksandr Sotzenicyn, Sobranije soczinienij.TX: PublicLrlika. ObszczeslWiennyje zajawlenija, inlierwju, priesskonfieriencii, Vermont-Parii:1983, s. 315.


42 GRZEGORZ PRZEBINDAliwym. Nie, dzi~kuj~ warn, ojcowie Oswiecenia. Teraz przeciez wiemy, Zezle metody prowadzl! do zlych rezultat6w. Nasze ~ce - niechze b¢l!czyste,"7 Jednak zamykac w sobie si~ nie moina, sarno nic nigdy si~ niezrobilo - jeZeli na razie nic nie moina uczynic przeciwko Przemocy,zwalczajmy przynajmniej jej sojusznika - Klamstwo. Nigdy swiadomietemu Lgarstwu nie sprzyjajmy - nie zszywajmy czerwonej zbutwialejszmaty.8Jak z powyZszego widae, plan SolZenicyna nie byl planem m a k ­s y mal is t Y-1'roroka, lecz moralnO-j)olitycznyrn planem minimum. W innychswych pracach z tego okresu, na przyklad w Liscie do przywOdcowZwiqzku Sowieckiego, pisarz przedstawial swe propozycje rozwil!zan ekonomicznO-j)olitycznychw bardziej praktyczny, narnacalny sposob. PoniewaZtyrn razem zwracal si~ do ciemi~zc6w, a nie cierni~zonych, proponowalkonkretne i, jego zdaniem, wykonalne rozwil!zania polityczne i ekonomiczne.Warunkiem, bez kt6rego niemozliwe jest spelnienie zadan nastwnych,mialo byc, wed lug SolZenicyna, odrzucenie przez sowieckich rZl!dcowideologii marksistowskiej. Dalej pisarz radzil, aby pozostawic w spokojukraje Europy Wschodniej. Nastwnie - i to juz jest postulat ekonomiczny- SolZenicyn proponowal, aby Rosja wycofala si~ na tereny Syberiii zagospodarowala p6lnocno-wschodnil! c~sc kraju. Mialoby to wzmocnicjl! ekonomicznie, a zarazem obronic przed chitiskl! ekspansjl!.!1 Dzisiajwyrainie widae, jak wiele racji mial SolZenicyn w swoich postulatachprzepowiedniach:przywodcy sowieccy odrzucili ideologi~, porostawiajl!cw spokoju (na razie jeszcze dosyc wzgl¢nyrn) kraje Europy Wschodniej.Jedynie Syberia nie rostala do dzisiaj zagospodarowanajak nalezy. Wydajesi~ jednak, Ze i tutaj przepowiednia SolZenicyna wkrotce b¢zie si~ musialaspelnic. 10Lewicowe srodowiska na Zachodzie przyjmowaly pisarstwo i wyst@ieniaSolZenicyna z pewnyrn rozdraznieniem, a niekiedy nawet z wrogoscil!.Oto, mowilo si~, prorok, ktory uroil sobie, iz zna jedynl! prawd~ 0 rzeczywistosci.Na dodatek jest taki wielkoruski i ksenofobiczny. PodobneoskarZenia wobec pisarza pojawily si~ natychmiast, gdy tylko przybyl on7 Aleksandr Sot:i.enicyn, tyt' nie po liil, w: tegoz Sobronije soczinienlj. Tom IX: Publicistika.Statji i rfeczi, Pariz 1981, s. 169.B Ibid., s. 169-170.• Aleksandr Soli.enicyn, Pis'"", wozdiam Sowietskogo Sojuza, w: teni:e, op. cit., s. 134-167.10 0 Syberii warto wiedziee nieco wi~ ponad to, :i.e byta ona miejscem zeslan Po!ak6w. Jestto ogromny (10 min km') azjatyclci obszar Federacji Rosyjskiej rozci,!gaj,!cy si~ od Uralu nazachodzie do Morza. Ochoclciego na wschodzie oraz od P6lnocnego Oceanu Lodowatego dopag6rkowatych step6w Kazachstanu na Potudniu. Wi~ksza ~~c Syberii, co prawda, leZyw strefie surowego kontynentalnego ldimatu, ale ju:i na przyklad w potudniowej jej ~Scimomwe S,! uprawy rolnicze. Dobrze to rozumial - i tutaj Soli.enicyn poszedl jego §ladem- wybitny rosyjslci reformator, Piotr Stolypin. W roku 1906, czyli w okresie mi~zy I a n Dum,!,rozpocZijI on "stolypinowsk,! reform~ agramll", kt6ra, pr6cz tego, :i.e rozwi,!zala wreszciechlopsq obszczin(, przewidywala taJc:i.e dobrowolne przesiedlanie rosyjskiego chtopstwa natereny zauralslcie - por. Piotr Arkadjewicz Stolypin, Nam llUina wlelikaja Ross/ja. PolnojesobranlJe rieczej w gosudarstwiemlOj Dumie i gosudarstwiennom Sowietie 1906-19 II, Moskwa1991.


ALEKSANDER SOLZENICYN - LEKCJA Mll;STW A I PRAWDOM6WNOSCI 43w 1974 roku na Zach6d i nie oglosil si~ - jak oczekiwano - za socjalistycznegorefonnist~. GloSne glosy protestu na lewicy slyszane byly przeznast~pnych kilkanascie lat - glos zabierali nie tylko dziennikarze, lecz takZepisarze i profesorowie uniwersyt6w. Niestety, na og61 slabo znali oni dzieloi Zycie SolZenicyna, za to do perfekcji opanowali sztuk~ krytyki emocjonalnej,opartej na "lekturze" z drugiej r~ki, lekturze "nie-sobistej", jakrnawiajll, Amerykanie ... 11Oto na przyklad Janusz Tazbir, nie wiadomo dlaczego akurat w ksill,Zceo sfalszowaniu przez ochran~ carskll, tzw. Protokolow M¢rc6w Syjonu,broni~c prawa Polakow do miana tworcow literatury lagrowej, rzucazarazern ci~ilie, acz nieuzasadnione oskarienie wobec Solzenicyna:Z aktuaInie prowadzonych badan nad Iiteraturll lagrowll wynika zas, ie juipod koruec iat dwudziestych zapoczlltkowali jll ci Poiacy, ktoryrn udale si~ujsc z Solowek. Si~gajllC do kiasyki tego typu literatury warto wspomruee, ieGustaw Herling-Grudzinski (lnny swiat) i JDzef Czapski (Na nieludzkiejzieml) wydali swe reiacje 0 "archipeiagu Gulag" na dlugo przedtem, zanimopisa! go Solierucyn. Notabene ten ostatni zarowno w pogilldach na rusofobi~jak i na rol~ Zyd6w w wywolaniu rewoiucji boiszewickiej zbliia si~ do tezzaprezentowanych przez Szafarewicza, z ktorym zresztlllllCZY Solienicyna odlat bliska przyjain.12Jaki:e dziwnie brzmi dla mnie owo metodologiczne i etyczne pomieszanie.Po pierwsze, gdy Tazbir pisze (a jego praca rna przeciez charakternaukowy, Ze to Herling-Grudzinski i Czapski, a nie Solzenicyn, oglosiliswiatu prawd~ 0 Gulagu, to popelnia par~, mowi~c lagodnie, uproszczen.Zapornina jakby, iz Czapsld oglosil sw~ ksi~k~ w 1949 roku, Herling­Grudzinsld - w 1951 roku, a SolZenicyn - w latach 1973-75. !nne okresyopisywali, inne przei:ycia rnieli za sob~. Wielka ksi~ka Herlinga najpierwzostala wydana po angielsku, a potern doczekala si~ wielu przekladow (naj~zyki: niemiecki, wlos~ki, hiszpansld, szwedzld, japonski, chmski i arabski),tym niemniej, w niewielki tylko sposob oddzialala ona na zachodni~swiadomose. A nie byla to, rzecz jasna, "wina" ksi~ili, lecz wina tarntychczasow. Archipelag natorniast SolZenicynowski przeoral europejsk~ swiadornose.Wi~ksza tez byla waga ksi~ SolZenicyna aniZeli obu ksill,Zekpolskich, a co najwamiejsze czasy dojrzaly do tej SolZenicynowskiej"proby analizy artystycznej".To tyle 0 "pornieszaniu" metodologicznym i dziwnym dla mnie ahistoryzrniepolskiego historyka. PrzejdZmY teraz do "pornieszania" etycz-JJ 0 tym sposobie lektury sotzcnicyna piszc Wladimir Bukowski w ksillZcc Lfsly podroznikarosyjskiego. Polcgalo to na tym, iz amcrykanski .. czytclnik" posiadal na p61cc opaslc tomyArchlpe{~, ana pytanie, czy je czytal, odpowiadal: ..Tak, ale nie osobiscie." Znaczylo to, izznal tc kslJli;ki jedynie z receDZJi.11 Janusz Tazbir, Proloko{y M~drcoHi Syjonu. AUlentyk czy /alsyjlical, Warszawa 1992. Polskiautor twierdzi za Andriejem Siniawskim, iz tcgo rod711ju pogi'ldy Soli:enicyn zawarl w powicSciLenin HI Zurychu, ibid., s. 123. Nawet jednak, gdyby polski profcsor-bistoryk powolal si~ nasarno dziclo SoIZenicyna, a nie na par


44 GRZEGORZPRZEB~Anego. Andriej Siniawski, na kt6rego Tazbir si~ powoluje, znany jestz wielkiej, talcie osobistej niech~ci do autora Archipe/agu GULag. Niezawsze tez w ideologicznych sporach z nim zachowuje si~ sine ira et studio.Wszak moma chyba pisa6 0 udziale Zyd6w w rewolucji bolszewickiej, skorotaki by!... Podobnie, jak nalezy pisa6 0 roli Polak6w w tejZe rewolucji ... Jestto niezbity empiryczny i historyczny fakt, a SolZenicyn bynajmniej niewyci,!:ga z niego Zadnych historiozoficzno-rasistowskich wniosk6w.Na koniec tej dygresji warto zapyta6, czy wspomniana przez Tazbira"przyjaio Soli:enicyna z Szafarewiczem" musi moralnie dyskredytowa6autora Archipelagu GULag?Kolejnym etapem Soli:enicynowskiego "i;ycia-tw6rczosci bez ldamstwa"byla publikacja w 1990 roku broszury Jak odbudowac Rosj~? Rozwazaniana miar~ moich silo W okresie Gorbaczowowskiej pieriestrojkiSolZenicyn zachowywal nalei;yte i godne milczenie, przeto publikacja nowejksi,!:ili tym bardziej spotkala si~ z wielkim odzewem posr6d czytaj,!:cejpublicznoSci. Glosy zn6w byly w wi~kszosci krytyczne. Szczeg6lnie emocjonalniereagowali Ukraincy, kt6ry podejrzewali SolZenicyna, iz on niesprzyja ich rusiDskiej irredencie, czyli ambicjom "wybicia si~ na niepodleglose".Soli:enicyn w tej dyskusji powolywal si~ na najwamiejsze, gdy chodzio kwesti~ ukrainsko-rosyjskich stosunk6w, zdanie swej broszury: "Oczywiscie,gdyby narod ukrainski fa k t y c z n i e zap rag n '!: I si~ oddzielie, niktnie b¢zie smial zatrzymywae go Sil,!:."IJ Krytycy ukrainscy wymagalijednak od niego znacmie wi~j. Chcieli, aby rosyjski pisarz umal, izoddzielny nar6d ukrainski z oddzielnym ukrainskim j~zykiem istnial juz odIX wieku, a sw. Wlodzimierz rowniez byl Ukraiocem, skoro zyl i umarlw Kijowie ... SolZenicyn nie m6g1 wszelako uznae tych "prawd" skoro pisalzgodnie z p raw d '!: historyczn'!::Tymczasem kolebk~ nas wszystkich [Rosjan, Ukrainc6w i Bialorusinow- przyp. GP] jest przeslawny Kijow, "sk~d wyszla ziemia ruska", jak mowiLatopis Nestora, i sk!l'i zajamialo nam chrzescijanstwo. Rzll'izili nami cisami ksilj,~ta: laroslaw M~dry podzielil mi¢Zy synow Kijow, NowogrOdj caly obszar od Czernichowa po Riazan, Murom i Bielooziero; WlodzimierzMonomach byl jednoczesnie ksi~em kijowskim i rostowskCHiuzda!skim;taka sarna jednosc byla w posludze metropolitOw. 14Moma jedynie zrozumie6 ukrainskich krytykow Soli:enicyna, gdy nieodwzajemniali oni milosci Rosjanina-pisarza do ich kraju ani nie godzilisi~, Zeby na ukrainskich terenach zamieszkalych w wi~kszosci przez Rosjanprzeprowadzae referenda na temat przynalemosci panstwowej. Bardzom'!:drze mowila 0 tym swego czasu Irina Howajska-Alberti:Soli;enicyn - niechi:e to b¢zie po raz setny wyrainie powiedziane - nigdy nie13 Aleksander SolZenicyn, laic odbudowac Ros1f? Refleksje na miar(! moich sfl, przetorylJUliU8Z Zychowicz, Krak6w 1991, s. 13.14 Ibid., s. 11.


ALEKSANDBR SOLZENICYN - LEKCJA ~STWA I PRAWDOMOWNOSCI45byl wrogiem niepodJeglosci Ukrainy. Uwaial jednak, i2: w tej kwestii powinniwypowiedziec si~ jej mieszkaIicy. Nie wykazal si~ on rzeczywiScie realizmem,gdy proponowal, aby rejony, w kt6rych mieszka wi~ksza Iiczba Rosjan,wypowiadaly si~ oddzieInie. Ale przecie:i taka propozycja nie byla. antyulmunskimprzest~stwem, jak pr6bowano nam wmawiae. Wydaje mi si~, i2:Sol:ienicynowi jest bardzo 1rudno pogodzic si~ z tym nurtem w ukrainskiejmySIi, kt6ry glosi fanatycznll nienawisc do wszystkiego, co rosyjskie. SamemuzaS Sol:ienicynowi mom zarzucic jedynie pewnll naiwnosc. A niekt6rymUkraincom naIeZaloby przypomniee, i:i ich szowinistyczna postawa przyczyniasi~ jedynie do wzmocnienia komunizmu.15JednaIcie krytycy SolZenicynowskiej broszury Jak odhudowac Rosjf!? niewywodzili si~ bynajmniej wyl~cznie z narodu ukrainskiego. Powiedzmy odrazu, ii: w og6le nie maj~ sensu oskar:ienia gloszone szczegolnie glosnoprzez Siniawskiego, ii: SolZenicyn sam sobie przypisuje rol~ prorokai jasnowidza. lui; sam tytul broszury, opatrzony znakiem zapytania,a tam jej podtytul: Rozwaiania na miarf! moich sil, swiadcz~ 0 nalei;ytejpokorze jej autora. My jednak, jako jej czytelnicy, smialo mo:iemy dzisiajm6wie 0 wyplywaj~ym z prawdom6wnoSci proroczym charakterze ksi~czki.Pierwsze jej zdania brzmi~ nast~puj~co: "Godziny komunizmu dobiegaj~kresu. Ale jego betonowa konstrukcja jeszcze nie run~a. I obysmy- zamiast dostwie wyzwolenia - nie zostali przygnieceni jego gruzami."l~Nast~nie SolZenicyn zaapelowal, aby Zwi~ek Rosyjski, kt6ry powstaniepo rozpadzie ZSRR, natychmiast, nieodwolalnie i po wsze czasyoddzielil od siebie: trzy republiki baltyckie (Estonia, Litwa oraz Lotwa),trzy republiki zakaukaskie (Annenia, AzcrbejdZan oraz Gruzja), czteryirodkowoazjatyckie (Kirgizja, Tadi;ykistan, Turkmenia oraz Uzbekistan).Wiltpliwosci mial co do Kazachstanu, slusznie pisZllC, ii: w "rozd~tymterytorialnie Kazachstanie" Kazach6w jest mniej nii: polowa. Za ichrdzennll ojczyzn~ uznal- r6wniei: w zgodzie z historyczn~ prawd~ - "terenyrozcillgajllce si~ lukiem z daleka od wschodu na zachoo prawie aZ doMorza Kaspijskiego". Pisal: "I jeSli w tym zakresie zechc~ si~ odl~czye, toD6g z nimi."17 My wiemy, i:e odlllCzyli si~ w "innytD zakresie", wlaAnie tym"rozd~ym" - problemy wynikaj~ z takiego odl~enia s~ dokladnie takie(co widae jasno tane z polskiego punktu widzenia), jak to przewidzialSolZenicyn. Podobnie przewidzial i przepowiedzial Soaenicyn niedwolalneodl~ie si~ od Rosji republik baltyckich, zakaukaskich oraz srodkowoazjatyckich.Gdy chodzi 0 Ukrain~ i Dialorus, to apelowal on w tymi:e 90 roku dosumien i przyjacielskich wobec Rosji uczue przedstawicieli tych narod6w.Publicystyka ukrainska odrzucila ze wstr~tem ten apel. Nas~uj~ce jednakw kolejnych czterech latach historycme wydarzenia dowiodly, ii: zar6wnoUkraina jak i DialoruS b¢1l k:u Rosji ci~e, ekonornicznie i kulturowo.11 Ro.fif IIrall4jq m/odzt Ro.Jjanie. Z ITlnq RowqJ.f/ccrAlblfT'ti rozmaw/a GrzegOTZ PrzeiJlntiJJ, w:,,Arb" Dr 39-40 (1992), I. 125-126.18 00., I. S.11 /bed., I. 8.


46 GRZEGORZ PRZEBINDAI m6w mial tutaj dui;~ cz~sc racji Aleksander Isajewicz, choc tak bardzo gow6wczas krytykowano za jego Slowo do Ukrainc6w i Bialorusin6w. 18Ciekawa rzooz, iz mniej krytykowano w6wczas Gorbaczowa, ktoryw 1990 roku przyjmowal Pokojow~ Nagrod~ Nobla (ktoz jeszcze dziso tym pami~ta?). Przypomnijmy wszelako, iz to za czasow Michaila Siergiejewiczastarano si~ krwawo stlumic niepodlegloSclowe d~Zenia Billoworaz dokonano masakry w Tbilisi. Jak jednak ostatnio dowiedzialem si~z radia Swoboda, owczesny gensek nic 0 tych wydarzeniach nie wiedzial.SolZenicyn przeciwnie, juz w6wczas wi ed zi al. Dlatego, iz caly czaszachowywal on wielki szacunek nie tylko dla swojego rosyjskiego narodu,looz takZe dla najmniejszego nawet narodu Federacji Rosyjskiej. Uwazalbowiem i uwaZa - jak niegdys rosyjski chrzescijanski filozof WladimirSolowjow - Ze "kaZdy, nawet najmniejszy narod jest niepowtarza1n~cz~stk~ Bozego zamysm" .19• Zycie darowaneW 1953 roku SolZenicyn zostal wypuszczony z lagru i jesieni~ - choryna zlosliwego nowotwora - udal si~ na zeslanie. W kilkanascie lat poiniejwspominal 0 tytn:Oto zacz~la si~ zsylka i od razu na poczlj,tku zesiania - rak. Jesienilj, 1953roku wydawalo si~, :ie dOZywam swoich ostatnich miesi~y. W grudniupotwierdzili lekarze, zesbuicy-przyjaciele, :ie pozostalo mi nie wi~j nil: trzytygodnie zycia.Grozilo niebezpieczenstwo, iZ wraz z moim zyciem, umrze tak:ie to, copowstalo w Iagrze w mojej glowie.Byl to straszny moment mojego zycia: smierc na progu wyzwolenia,utrata wszystkiego, co napisalem, tak:i:e sensu wszystkiego, co do tej poryprzeZylem. Cechy szczeg6lne sowieckiej cenzury powodowaly, iZ nie moglemdo nikogo z zewnlj,trz krzyknlj,C, przywolae go: przyje:i:dmj, zabierz, uratujwszystko, com napisal! Ale przeciez nie moma wolae obcego czIowieka.A przyjaciele sami po obozach ... Mama - umarIa. Zona - za inn ego wyszla;mimo to prosilem jlj" aby przyjechala si~ po:iegnae, moglaby zabrac r~kopisy- nie przyjechala.Podczas tych obiecanych przez lekarzy tygodni nie moglem si~ wykr~cicod pracy w szkole, ale wieczorami i noCll" nie spilj,c z b6lu, spieszylem si~,zapisujlj,c drobniutko karteczki, potem je zwijalem po kilka w ruloniki,a ruloniki wpychalem w butelk~ po szampanie. Butelk~ zakopalem w swoimogrOdku - i gdzie§ kolo Nowego Roku pojechalem umierae do Taszkientu.Nie umariem jednak (wobec mojego beznadziejnie zapuszczonego niezwyklezlosliwego nowotworu byl to cud Bozy, nigdy tego inaczej nierozumialem. Cale zwr6cone mi zycie od tej pory nie nale:i:y do mnie w pemymsensie - ono rna eel zadany).zoSkoro tak, to wiemy juz, sk~d si~ bierze i stale si~ odradza 6w11 Jest to fragment broszury Jok odbudowaC Rosjf?, ibid., s. 11-13.1. Ibid., s. 15. 20 A. Solienicyn, BodaJsia tielonok s dubom. Oczerki IitieralUrnoj zyzni, Paris 1975, s. 8-9.


ALEKSANDER SOLZENICYN - LEKCIA MijSTWA I PRAWDOM6WNOSCI 47Soli:enicynowski imperatyw nakazuj~cy mu najpierw napisanie w okrutnejRosji Archipelagu GULag, a potem w goscinnych Stanach Zjednoczonych- gigantycznego Czerwonego kola. Niebo, ktore Soli:enicyn ogl~al w Rosji,bylo zapewne rownie gwiaidziste, jak niebo nad Kro1ewcem Kanta.Zatern i prawo moralne w gl~bi autora Archipelagu dzialalo z rown~ sil~,jak prawo moralne w gl~bi autora Krytyk.Czyz wi~ nie miala racji dziennikarka pisma "Le Monde", ktora zarazpo przybyciu SolZenicyna z wizyt~ poi;egnaln~ do Francji 17 wrzesma 1993roku pisala, ze to zapewne Boza obecnosc pozwala 75--letniemu pisarzowizachowywae swiezosc i energi~ mlodego czlowieka?21• Powrot do MoskwyWybitny francuski znawca Soli;enicyna, Georges Nivat, jesieni~ 1992roku sp¢zil dwa miesi~ce w Rosji i udalo mu si~ wtedy obejrzec filmStanislawa Goworuchina 0 autorze Archipelagu, film, ktory w rzeczywisto­Sci byl dlugim wywiadern rei:ysera z pisarzem, wtedy jeszcze mieszkaj~cymw goscinnym amerykanskim stanie Vermont. W grudniu 1992 roku Nivatnapisal:Pisarz jest we wspanialej fonnie, oZywiony, wesoly, Smieje si". Widae jegokolosalnll :zdolnosc do pracy, jego archiwa, drugie stoly do pracy, gdzieprzygotowujll si" rozdzialy Czerwonego kola, konczonego wlaSnie. Ale bardziejjeszcze przejmujllcr jest jego Zar m6wienia 0 teraZniejszo~ci Rosji, kraju,kt6ry opuScil, wyp¢zony manu mililcui w lutym 1974 roku, a ktory bezwlltpienia ponownie zobaczy w przyszlym roku, gdy bagaZe w Cavendishb¢1l jui; zwini"te, przejmujllCC jest to, Ze ten, kt6ry rozkolysal twierdz"komunizmu, powr6ci wreszcie do Rosji.llDobrze sobie przypominam, jak spotkalem si~ po raz pierwszy z Nivaternw Krakowie w <strong>listopad</strong>zie roku 1983 - wtedy byl on przede wszystkimmany jako autor pracy 0 Soli:enicynie. W tej ksi~ce zastanowila mniejedna fotografia: oparty 0 spory kamien Soli;enicyn patrzy w odlegl~ dal,maj~ przed sob~ trzech jasnowlosych siedz~cych okrakiem na kamieniuchlopaczkow, ktorzy tatie patrz~ w dalek~ przestrzen; jeden z chlopc6wpokazuje pa1cem przed siebie, a pozostali patrz~ w t~ dal swymi gl~bokimidziecinnymi oc~tami.23 Nivat wyjaSnial, i;e ojciec-Soli:enicyn z perspektywyswego ogrodu w Cavendish pokazuje synom, w ktorym miejscu naswiccie znajduje si~ Rosja. Ja sam od tej pory, stale maj~c przed oczyma t~fotografi~, pewien bylern, i;e SolZenicyn do Rosji powroci, chociai: wtedy,moj Boi;e, nie zanosilo si~ jeszcze na upadek Zwi~zku Sowieckiego.Nivat w grudniu 1992 pomylil si~ zaledwie 0 pol roku - 28 maja A. D.<strong>1994</strong> Soli:enicyn wysiadl z samo1otu we Wladywostoku i po dwudziestu.. Cyt. za: Irina llowajska, Alek.randr Solienicyn MIa Francii w: "Russkaja Mysl", 23-29 IX1993, s. 6.21 Georges Nivat, Impre3non.J de Rw.rle l'An Un (CrimH:, Dural, Haute-Volga), Pant­LaulllUl1le 1993, 8. 128.13 Fotografia majduje si~ w ksillice Nivata pt. Soljtnitsyne, Paris 1980, s. 185.


48 GRZEGORZ PRZEBINDAlatach wygnania postawil stop~ na swojej rosyjskiej ziemi. Pierwsze jegopubliczne oswiadczenie no silo dat~ 27 maja, a miejscem jego wygloszeniabyl Magadan. Samolot relacji Anchorage - Wladywostok sr6dl¥Jowalwlamie w Magadanie, a Aleksander Isajewicz - nie opuszczaj~c lotniska- poklonil si~ ziemi kolymskiej "chroni~cej w sobie wiele setek tysi~cy, jdlinie miliony, naszych zabitych rodak6w":Podlug staroiytnych chrze~cijanskich wyobraien ziemia, ktora pochowalaniewinnych rn~czennikow, staje si~ §willta. Takq, wlaSnie bl;dziemy jq, czcic,w nadziei, ze do kolymskiego kraju przyb¢zie §wjatlo przyszlego ozdrowieniaRosji.Korespondentowi zas agencji IT AR-TASS wyjasnil, dlaczego nie powr6cildo Rosji przez Moskw~:Teraz powinienern wiele po Rosji pojeldzic, aby z ust moich wsp610bywateliuslyszeC choeby gorzklb lecz za to najbardziej wiarygodnq, informacj~ 0 aktuainejsytuacji w rozlicznych regionach naszego kraju. Dlatego wlasniepowracam do domu nie przez Moskw~, ktora w porownaniu z prowincjq, :i:ylai do tej pory :i:yje uprzywilejowanym zyciern. Stosunek Moskwy do pozostalejcz~sci Rosji rna si~ tak jak stosunek Buropy do Moskwy. RozpoczQ,C odMoskwy znaczyloby zamknq,c si~ w betonowym pudelku, a mnie si~ bardzochce Zywych wraien.24Zdobywanie Zywych wrai:en trwalo osiem tygodni i wreszcie 21 czerwca<strong>1994</strong> Soli:enicyn wraz z rodzin~ przyjechal do Moskwy poci~giem z J aroslawianad Wolg~. Do skladu relacji Pekin - Moskwa w Jaroslawiu dopi~todwa wynaj~te wagony, kt6rymi Aleksander Isajewicz powr6ci1 do grodu,o kt6rym po raz pierwszy wspornniano w latopisie z 1147 roku ...Zanim jednak SolZenicyn do Rosji powr6cil, j esieni~ 1993 roku udal si~w pozegnaln~ podr6z do Buropy, aby podzi~kowac krajom, kt6re goscilygo przez p6ltora roku przed ostatecznym wyjazdem do USA. Szczeg6lnllgoScinnosc wykazala wtedy, pr6cz Szwajcarii i Niemiec, Francja. Dobrzeznaj~ca zar6wno Solzenicyna, gdyz byla przez pewien czas jego sekretarzemw Cavendish, jak i Francj~, gdyz mieszka w niej na stale odkilkunastu lat, Irina Uowajska pisala jesienill roku 1993:Nie rna wq,tpliwo~ci, i:i: kraj ten [Francja - przyp. OP] powalniej, gl~bieji bardziej szczerze od innych kraj6w Buropy Zachodniej umial zareagowaC,gdy pojawil sill na horyzoncie ow zupelnie nieoczekiwany i cZllsto dla niegoniezrozumialy czlowiek; Francja zdolala wldciwie odczuc jego wielko~ci rzadko tylko ulegala kampanii klamstw i oszczerstw, poprzez ktorq, sowieckiewladze pr6bowaly zastllpic wyrok ~ierci na pisarza - podczas gdyw innych krajach 6w potok brudow szeroko sill rozlewal. 25Wdzi~znosc Soli:enicyna, owego "proroka bez gniewu", jak go ktosprawdziwie nazwal, wobec Francji jest przeto zrozumiala. Ale i dawnaM Teksty oSwiadcl.en podaj ~ za pismem "Ruubja Mysl" z 2-8 czerwca <strong>1994</strong>, s. 1. 2J Irina nowajska, .A.lek.randr Solitnicyn wo FranC/i, s. 6.


ALEKSANDHR SOLZENICYN - LEKCJA ~STWA I PRA WDOM6WNOSCI 49"wiema cOra KoSciola" duio Solienicynowi zawdzi~za - wielu ludziuwaia, ii to jego slowo zmienilo bieg dziej6w Francji, ktora w swoimczasie zbyt latwo zbliiala si~ do komunizmu ... 2eZaraz po powrocie Solienicyna do Rosji rozlegly si~ glosy krytyki,dlaczego wr6cil tak p6Zno, a takie czemu podroiuje po kraju pociwemw salonce i zamiast mieszkae na wsi w Gubemi Iwanowskiej (bo takpodobno mialo bye), mieszka na ekskluzywnym osiedlu gosdacz, w Troice­Lykowo, w granicach Moskwy? (Dokladnie taki "zarzut" uslyszalem z ustmieszkanca Moskwy ...) Na pierwszy "zarzut" Solienicyn odpowiedzialjesienill 1993 roku, jeszcze nim powrocil do Rosji. Objasniajllc przyczyny"p6Znego powrotu", mowil 0 kwestiach osobistych i polityczn~polecznych.Po pierwsze, musial zakonczye swoje prace, nie mogl przeciei urwaelinijki wpOl, tak, aby potem nie dalo si~ do niej powrocic. Po drugie, sWllrol~ odegraly przyczyny polityczne:Od samego poczlltku wydarzen w Rosji serce moje rwalo sill do kraju. Ale napoczlltku droga dJa mnie byla. zamkni~. Gdy byli jui: "dozwoleni" wszyscyzakazani dotychczas pisarze, ja caly cms bylem "niedozwolony". Stalem silltaki jako ostatni - pod koniec 1989 roku. Potem mnie zapraszano, abymprzyjechal - ale czyZ mogiem przyjechaC do swego kraju jako turysta?Rzeczywi§cie, sytuacja w Rosji, poczynajllc od roku 1990 byla caly cmsburzliwa i niestabilna, wymagala wiele wysilku. Jei:eli przyjechalbym wcze§­niej, bye moze jakOB wywarlbym wpIyw na niekt6re wczeSniejsze procesy.Lecz to wcaIe jeszcze nie maczy, i:e najwaZniejsze procesy mialy jui: miejsce.Powiem nawet [SolZenicyn m6wil te slowa szesna§cie dni przed krwawymiwydarzeniami wokol moskiewskiego Bialego Domu 3-4 X 1993 - przyp. GP),i:e najwai:niejsze procesy mamy jeszcze przed sobll. Nasze nieszcZ\l§cie rosyjskietak dhJgo trwae b¢zie, i:e ja nie za pOZno Przyjadll. A i Zycia mojego niestarczy, aby we wszystkim pouczestniczyc. ~7Ci zaS, ktorzy piszll i mowill 0 "rozkoszach Solienicynowskich" w Moskwie,zapominajll jalcby, sklld ten pisarz przyjechal i ile rna lat, ie "tenleremiasz" jest nie tylko prorokiem, lecz takie czlowiekiem, czasamizm~onym, moie tei nieraz chorym, rna ion~, dorosle dzieci. Krytycywytworzyli sobie idealny obraz pisarza, cos na ksztah Tolstoja w lasnejPolanie, obraz, kt6rego zresztll sami bardzo nie lubill. Tym niemniejdopasowujll pisarza do swego "idealnego" obrazu i kame odstwstwo odnormy karzll surowll reprymendll. Idealna toisamose obrazu z modelemzaistnialaby jedynie wtedy, gdyby Solienicyn 0 chlebie i wodzie przeszedlz iebraczll torbll przynajrnniej calll Srodkowll Rosj~. Ale i talc wowczas cikrytycy wysmiewaliby si~ z jego "slowianofllskiej naiwnosci ..... Oni tei,odrzucajllC SolZenicynowskie przekonanie 0 wyZszoSci. norm etycznych nadstosunkami polityczno-spolecznymi, do samego SolZenicyna (takZe przeciei:czlowieka) stosujll normy absolutne, a przebaczenia u nich nie znajdziesz ...24 Piaze 0 tym lIowajaka w cytowanym tek6cie.27 cyt za: Aleksandr Ginzburg, Poczemu on w~czno okazywajeula praw?, ..Russkaja Myal",23-29 IX 1993, 8. 2.


50 GRZEGORZ PRZEBINDAWie1ki wygnaniec rozczarowal taki:e ka.Zdll par t i ~ rosyjskll, kai;destronnictwo politycme, ka.Zdll grup~, ktora slldzi, ii: oto w niej Rosjaodnajdzie teraz sw6j ratunek. Obiecai bowiem jesienill 1993 roku i slowadotrzymai, co widzimy ogllldajllc jego kolejne audycje w telewizji "Ostankino",Ze nie b¢zie zabieral glosu w :ia.dnej politycznej ki6tni:Poniewaz nie ~~ &i~ liczyl z zadnym politycznym autorytetem, nie ~~zwiQ,Zany z Zadnym politycznym ruchem. z Zadnll politycznll partill. z i:adnllpostacill politycznll, ~~ mowil to, co uwaZam za poZyteczne i potrzebne dJaRosji, a nie b¢~ si~ z tym liczyl, co dzisiaj podoba si~ temu, a temu si~ niepodoba, jutro zaS jest na odwrOt. 28Soli:enicyn, trzeba to wyrainie powiedziee, nigdy nie stanie si~ "rosyjskimHavlem", zawsze natomiast pozostanie - bo takie jest przemaczenieludzi m~Znych i prawdomownych - postacill kontrowersyjnll.Aleksander Isajewicz nigdy nie uwai:al, ii: 0 dna1 a z I jui: prawd~ i jegoustami sarna prawda przemawia - on jest tylko (i za takiego si~ uwai;a) tejprawdy-istiny poszukiwaczem ...Zaraz po przybyciu do Francji 17 wrzesnia 1993 roku wystllpil w prograrnietelewizyjnym Bemarda Pivot, zatytuiowanym Bu/ion kulturalny.Francuskie gazety, ktore nazajutrz szeroko rozpisywaly si~ 0 owym wydarzeniu,zapomnialy napisac 0 najwai:niejszym jego fragmencie.29Pivot pytal dociekliwie:- Co chcialby Pan powiedzie6 Bogu, jdli On istnieje, gdy Pan jui:umrze?Soli:enicyn spokojnie odpowiadal:- Popros~ 0 przebaczenie za grzechy.Grzegorz PrzebindaGRZEGORZ PRZEBINDA, ur. 1959, flI010g-rusycysta, adiunkt UJ, aut or monografiiWlodzimierz Solowjow wobec historii (Kra.kow 1992); w roku 1983 obronilw Instytucie Filologii Rosyjslciej UJ pra~ magisterskll Aleksander Solienicyn wobectradycji slowianofllstwa rosyjskiego, w roku 1991 z jego inicjatywy ukazal si~ polskiprzeklad SolZenicynowskiego Jak odbudowaC Rosjf? (Krakow 1991); obecnie przygotowujeksillZk~ Od Czernyszewskiego do Solienicyna. Spor tradycji Sredniowieczaw dziedzictwem Oswiecenia w tworczosci wybranych myslicieli rosyjskich ... Ibid., B. 2.2. ZauwaZyia to j natychmlut przypomniaia Irina I10wajska w artylrule Aleksandr Sol1enicynwo Frandi, "RuBSkaja Mysl", 23-29 IX 1993, s. 6.


ANDRZEJ OS~KACZAPSKI ZAGADKA POCZCIWOSCI Zanim poznalem lozefa Czap skiego , mialem 0 nim s~d ustalony.Podobnie jak wielu ludzi mojego pokolenia, staraj~cych sifl: w drugiejpolowie lat 50. myslee nowoczeSnie, patrzylem na tego pana po sZeSedziesi~tcejako na przedstawiciela forrnacji odchodz~cej."Kapisci", do ktorych gron a Czapski przed wojn~ nalezal, sprawowaliwtedy, po upadku socrealizmu, rz~dy w akademiach PRL; przeciw nimkierowal sifl: bunt mlodych ekspresjonistow, abstrakcjonistow. On byl dlanas po prostu czlonkiem "Komitetu Paryskiego", i to tym, ktory raczejpisal 0 sztuce niz malowal, raczej organizowal niz tworzyl. W zbiorowejwyobraini srodowiska artystycznego istnial przede wszystkim jako autorksi~ 0 Pankiewiczu. Odgrywal tam rolfl: wiernego ucmia wobec m~rkuj~cegoautora mdlych, nudnych obrazow. Spisywal to, co Pankiewiczmowil mu w Luwrze.Kiedy pomalem Czapskiego, byl rok 1957. Luwr nie interesowal mnie;w Paryw rozgl~alem sifl: za wszystkim, co najnowsze. Wmawialem sobie,Ze najwifl:kszym moim przei:yciem s~ wystawy malarzy jak Pollock, Hartung,Soulages, Fautrier, Wols, Burri. Dzisiaj raczej sifl: juz 0 nich niepami~ta, w tamtych latach jednak taki romantyzrn abstrakcyjny wydawalsi~ przyszlosci~ sztuki. Romie sifl: to nazwywalo: "peinture de la matiere","action painting", "informer'; materia malarska miala wydobywae si~z wnfl:trza artysty, rodzie si~ z jego gestu, kaprysu, nieskr~powanej wyobrami,trwogi metafizycznej (krytycy uZywali cz~sto slowa "angoisse").Czytruem La litterature et Ie mal Georges'a Battaille'a (wlasnie si~wtedy ta ksi~a ukazala) i Sade, mon prochain Pierre'a Klossowskiego.Chodzilem do kabaretu "Contre-Escarpe" sluchae piosenek Leo Ferre(w wykonaniu jego nasladowcOw), mi~zy innymi tej slynnej: Merci,Satan!.


52 ANDRZEI OS~KAWydawalo mi si~, Ze to si~ jakOB da pogodzie, a nawet uzupelnie jednodrugim: Zycie w PRL i anarchi~ artystyclllll znad Sekwany. Zadowolony,Ze me rna jui: stalinizmu, socrealizmu - uwai:alem, Ze Sk011Czyi si~ czaswybor6w ostatecmych. Rei;ym przestal bye zbrodniczy, zmienia si~ najwidocmiej,me rna si~ wi~ co nad jego przeszloSclll zastanawiae. PRLnada! zagraia wolnoScl slowa (wlaSme rozwil}Zano "Po prostu"), ale w tejsytuacji sposobem na Zycie jest anarchia, czarny humor, poetyka gorzkiejdwumacmoScl.Wiedzialem, Ze Czapski jest jednym z tych, kt6rzy otarli si~ najbliZejo Katyn i kt6rzy twierdZll, Ze zbrodni~ popelnili Rosjanie. RownieZ z domuwynioslem taki wlaSnie pogllld na spraw~; potem jednak, na uniwersytecie,inteligentni wykladowcy przedstawili mi wiele argument6w za wersjll"hitlerowskiej prowokacji". Wreszcie uznalem, Ze Iepiej b¢zie (a pewniei oryginalniej), gdy w sprawie Katynia pozostan~ Wl}tpillcym: moglo byetak, mogio bye inaczej.Gdy pochwalilem si~ Czapskiemu tll koncepcjll, spojrzal na mniei powiedziat: "Nie, to Rosjanie". Potem dal mi swojll ksillZk~ Na nieludzkil!jziemi. Zanim za~em jll czytae, bytem jui: przekonany.W tych paru slowach czy zdaniach, jakie od mega wtedy uslyszalem,wypowiedzianych zresztll spokojme, bez gniewu - wyczuwalo si~, Ze on wie,o czym mowi. Ze dla mega me jest to kwestia mmej lub bardziej zawzi~tegoantykomunizmu, og6Jnych pogllldow na Zwil}Zek Sowiecki - tylko sprawakonkretnych ludzi, kt6rych mal, z wieloma przyjaZnil si ~, a kt6rzy w pewnychokolicznokiach przepadli, po czym okazalo si~, Ze ich zamordowano.Zwykle ekscytujemy si~, gdy cos na naszych oczach nabiera historycznegowymiaru. W tym przypadku historia - wydarzenie, 0 kt6re oddziesi¢ oleci spieraly si~ dwa wrogie bloki panstw - nabrata nagle w reIacjitego swiadka wymiaru osobistego. Takie uczlowieczenie sprawy ucinawszeIkll kazuistyk~, przymusza do wyboru: a1bo si~ opuszczajakichs ludzi,ch06by i meobecnych - a1bo me.Stopmowo zacZlltem inaczej patrzee na dwukrotne szukanie przezCzapskiego zaginionych kolegow: oficer6w Pulku Ulanow Krechowieckichw roku 1918 i oficerow z obozOw jenieckich w Griazowcu, Starobielskui Kozielsku w roku 1 >41. Byto to cos lllacmie wi~j mi; spelnianieobowil}Zku sluZbowego, misji dyplomatycznej, nawet - szlachetnego poslanmctwa.Chodzilo tam - Slld~ - 0 szczeg6Inie istotny i najgl~biejuwewn~ trzni ony prywatny obowil}Zek.W roku 1918 szukal pi~ u osob, w roku 1941 - kilkunastu tysi~y .Wai:ne byly dIan jednak oba poszukiwania. MysIl}C 0 ludziach, mgdy nierozumowal kategoriami statystyki. Nie bylo w jego widzemu swiata miejscadla everymana.Czytajllc teksty Czapskiego, rozmawiajl}C z nim czasem, powoli zaczynalemrozumiee - trwalo to cale d zie si~ciolecia - w jaki sposob on na


CZAPSKI - ZAGADKA POCZCIWOSCI 531udzi patrzy: nie jak na poj~a, kt6re "brzmil! dumnie", ani na postaciegraj~ce w opowidci ro1~ artysty, robotnika, zolnierza czy te:i kochanka,1ecz jak na osoby - pojedyncze, nicpowtarzalne. Byly one dla niego zawszeostatecznym, najwamiejszym punktem odniesienia.C~sto znal te osoby dlugo i dobrze, czasem widzial je przez chwil~w kawiami czy na stacji metra; wtedy zatrzymywal dla siebie ich wizerunekrysunkowy, malarski - razem z tlem p1am barwnych i ksztalt6w. Dosycp6ino pojlllem, Ie tak wlaSnie powstawalo jego malarstwo i Ie to juZ nierna nic wsp61nego z "kapizmem", zmyslowym tkaniem plaszczyzny barwnej.Kiedys, po wie10godzinnych rozmowach 0 sztuce, 0 wsp6lnych znajomych- powiedzial nagle, ze takie rozmowy sll najwamiejsze. Wazruejszeniz dziela sztuki, niz problemy pr!ld6w artystycznych. Bardzo mi si~ tauwaga spodobala, ale - przynajmniej po cz~sci - traktowalem jll jako milyzwrot retoryczny. Wreszcie pojltlem, ze Czapski rozumial to, co wtedypowiedzial - najdoslowniej. ZwillZki uczuciowe ludzi znaczyly d1a niego- przynajroniej tak to czasem ujmowal- ty1e, co religia, a moze i wi~ej.6 paZdziemika 1961 zapisuje:... tylko te trzy dziedziny dawaly mi to wymkni~ie si~ z czasu i to olsnienie.Najrzadziej, prawie nigdy religia, najcz~sciej przecie, ale wca1e nie najsilniejsztuka, najsilniej i w toku najwi~kszego b61u - uczucie. Tak ie cillgle jeszczeuczucie jest moim doswiadczeniem, dziedzinll, kt6rej nawet wspomnieniehamuje, gasi, oslabia inne swiaty przeiye ...10 czerwca 1965:Wlasciwie tu jest m6j ciemny punkt, ie iycie posmiertne, "swilltych obcowanie",ze to wszystko jest dla mnie let tr e m 0 r t e, to zaciemnia zycie,moje iycie i to daje: "po co?". To zycie okrutne, a potem? Nic, jeieli zatratapami~i, cillgioSci mojego ja. Jeieli swiatlo wieczne w Bogu, ale bez tejswiadomosci, bez pamillci 0 najbli:i:szych - to po co zye, i tu kochac?W swiecie szalejllcych ideo10gii, swiatopoglltdowych urzeczen i rozczarowan,tworzllcych si~ i upadajltcych utopii, pi~knych hasel przeslaniajllcychslabosc tych, co je gloSZl! - taki punkt widzenia na sprawy, uparciepersonalistyczny, otrzeZwia i zobowillZUje. Latwy do przyj~cia, nawiasemm6wiltc, nie jest.Wiosnll 1960 Czapski przygotowywal wyb6r swoich artykul6w 0 sztuce- ten, kt6ry ukazal si~ w Instytucie Literackim pod tytulem Oko. Bylemwtedy w Pary:iu; robilem do tej ksillZki indeks nazwisk, zapoznalem si~z nilt wi~, gdy byla jeszcze w kolumnach.Jest tam rozdzial "Aura letsza", jeden z niewielu tekst6w Czapskiego,gdzie autor pozwala sobie na sarkazm, nawet drwin~ . Rzecz dotyczykrajowej "odwilzy", gl6wnie zas krytyk6w sztuki, kt6rzy z gorliwych 1ubprzynajrnniej poslusznych piewc6w socrealizmu stali si~ w polowie lat 50.entuzjastami Nowoczesnosci. Wczoraj pi~tnowali fonnalizm lub tez na


54 ANDRZEJ OS~KAprzyklad gromili malarza obrazow z iycia wsi za to, ze nie widac na nichwyraznie, czy gospodarstwo jest juz uspolecznione - a dzisiaj skwapliwieobjasniaj~ kierunki awangardowego malarstwa, pisz~ 0 potrzebie wytyczanianowych drog w sztuce.Szczegolnie surowo os~dzal Czapski mojego profesora, Juliusza StarZyDskiego,kt6ry istotnie uzasadnial byl jako teoretyk sztuki dyktatur~kulturaln~ partii - ale kt6rego ja pami~tam, jak w tych trudnych czasachmowil, ze oficjalnie pot~piany impresjonizm - to jednak wielkie malarstwo.Pami~tarn jego wyglaszane w roku akademickim 1954-1955 wykladyz doktryn artystycznych XX wieku - kompetentne, rzeczowe. Bronil tezStarzytiski uwi~zionego za przynalemosc do AK Michala Walickiego.Mowilem 0 tym Czapskiemu, z pozycji kogos, kto lepiej zna prawd~: ludziepublicznie czynni w latach stalinowskich wcale nie zachowywali si~ w sposobjednoznaczny.Sluchal tego, potakiwal. A potem do wspomnianego rozdzialu dopisalpar~ slow wprowadzaj~cych:Dzis mam wiele elementow, wowczas mi nie manych ( ...) Wi em, ze wlasnieniektorzy historycy sztuki najagresywniej propagujq,cy socrealizm Smialoprzychodzili z pomoClj, tyro artystom i historykom sztuki, ktorzy w :ladensposob nie chcieli poddae si\! wymogom socrea1izmu. Nie zamierzam tunikogo sq,dzie, coi: wiem, jak bym si\! zachowal w tamtych, specjalnychwarunkach, nie zmienia to jednak faktu, i:e wszystko, co wowczas wypisywano0 sztuce i zadaniu sztuki, zabagnilo i zniszczylo rzetelne myslenie 0 niej( ... ) "Niepoczciwose slowa" tamtych lat musi bye uSwiadomiona i zapami\!tana- grozi ona zawsze nowym nawrotem i nowq, degradacjq,.Bylem przekonany, ze autor Oka niepotrzebnie moralizuje. Zacytowaneprzez niego przy tej okazji zdanie biologa Jeana Rostanda - "Prawda razpodeptana podnosi si~ z ziemi bardzo wolno" - wydawalo mi si~ pretensjonalnei falszywe. Prawda nie iyje osobno - myslalem - jest w ludziach,a ci po pro stu razj~ mowi~, a raz nie. Jakajest -wszyscy z grubsza wiedz~ ,problem tylko: co w niej zakrye, co odkrye; ile i przed kim.Par~ razy ja sam, za aprobat~ (c~sci przynajrnniej) srodowiska artystycznego,mijalem si~ po Pazdzierniku swiadomie z prawd~, opisuj~cliberain~ polityk~ kulturaln~ panstwa, przychyinosc wobec awangardyi w ogole sztuki romorodnej. Chodzilo 0 to, by w ludziach wladzy utrwalienawyk tolerancji. Niewykluczone nawet, ze ten zabieg terapeutyczny,uprawiany przez wielu, skutkowal: mielismy w koncu najweselszy barakw obozie. Byla to jednak oczywiscie pol-prawda: dzialala cenzura, niedrukowano Milosza etc. PoblaZliwosc wladzy zacz~la si~ narn samym mylicz wolnosci~, ktora przeciez, jak z jej natury wynika, przez nikogo reglamentowanabye nie moze.Nauczylismy si~ iye wsrod prawd zast~powanych pseudonimami, mowiej~zykiem szyfrow, z zadowoleniem przyjmowae mniejsze zlo, zwlaszczagdysmy sarni je wypracowali. Nieuchronnie prowadzilo to do sytuacji,kiedy ludzie nie umiej~ juz spierae si~ 0 zlo i dobro, tylko 0 dopuszczalne


CZAPSKI - ZAGADKA POCZCIWOSCI 55na danym etapie ilosci jednego i drugiego. I to si~ wlecze za nami do dzis.Po dwudziestu latach dzialania otwartej opozycji, po pi~u latach odupadku komunizmu, nie mo:iemy ze swiadomosci zbiorowej pozbyc si~"slow niepoczciwych", uZywanych, by kogos uwiesc, oszukac, pogn~bic. NiemOZemy si~ wydobyc z poj~owego zam~tu, ktory utrzymywal si~, falowalprzez 40 lat. Zyje jeszcze pokolenie, ktore czuje na plecach stalinowski garb;czuje - nie tylko dlatego, Ze wszyscy go pokazuj~ palcami.Malo prawdopodobne, by Czapski przewidzial to wszystko chocbyw ogolnych zarysach. A przeciez na podstawie jakiegos duchowego doswiadczeniamial pewnosc, ku czemu praktyki deprawacji slowa prowadzCl.Byl przeciwienstwem tego, w czym si~ wychowywalem: cwaniactwai kr~tactwa intelektualnego PRL. Nigdy nie uprawial targow z komunistami0 ust~pstwa i korzySci, nie prowadzil dialogow w stylu "wicie-rozumicie"i nie moglby ich sobie nawet wyobrazic. Nie "ratowalsubstancji" - kosztem zasad.Jego biografia jest jednoznaczna, w przeciwienstwie do typowych dlaPRL biografii dwuznacznych, gdzie cz~sto nie sposob oddzielic uczynkowprzynosz~ych szkod~ od innych, spolecznie pozytecznych. Albo gdzieczyjeS i:ycie dzieli si~ na okresy zasadniczo sprzeczne: partyjnego fanatyzmu,zarliwego antykomunizmu. Jdli pomin~c mlodziencze urzeczenienaukami Toistoja - Czapski obywal si~ bez przelomow ideowych, naglychodkryc, ze czarne jest czarne, biale - biale.Wychowanek PRL moglby powiedziec: on nie musial- siedzial w Pary­Zu. Trzeba jednak przypomniec kolejnosc wydarzen: swoj pokoik w Maisons-Laffittewybral Czapski po bardzo wielu i:yciowych przygodach,mi¢zy innymi takich, jakie opisal we Wspomnieniach starobielskich i Nanieludzkiej ziemi. Moma wskazac tysi~ce ludzi, rowniei: i znanych politykow,pisarzy, co po takich doswiadczeniach poddali si~ bezwarunkowo, razna zawsze uwierzyli w pot~g~ przemocy. Swoj~ decyzj~ urnieli uzasadniac,posilkuj~c si~ wielkCl ilosciCl faktow.Czapski wlasne post~owanie tlumaczyl zawsze w sposob, ktory wydawalsi~ najprostszy, wr~cz naiwny. Nie ubieral dobroci w zadn~ mask¥, conadawalo mu charakter czlowieka poczciwego. Rzecz znamienna: nie balsi~ tego slowa. Wspomnianemu tekstowi "Aura letsza" dal cytat z Norwida:"Co ci ludzie z poczciwoSci slowa zrobili".Zaskakuj~ca tajemnica poczciwosci polega chyba na tym, ze zakladaona otwartosc slow i czynow, co - gdy jest swiadome - wymaga odwagi.Tymczasem ludzie poczciwosc lekcewaz~. Ma ona zl~ pras~, zl~ opini~w literaturze. Mowi si~ w zwiClZku z ni~ 0 krowim cieple. A przeciez - mozeona kryc w sobie fundamentalne wyzwanie: zeby bez wzgl¢u na efektmowic prawd¥ i dawac ludziom dobro, a nie zlo. To si¥ wlasciwie prawienikomu nie udaje: cos pcha czlowieka ku dzialaniom pokr¥tnym, wywolujeochronny grymas na twarzy. StCld irytacje wobec ludzi jak Czapski - dlaktorych to, co uczciwe i prawdziwe, jest naturalne.


56 ANDRZEJ OSijKAStq,d irytacja Czapskiego - szczeg61 na poz6r drobny, ale wamy - naGombrowicza ("Gombrowicz tak mi obcy, wi~j, wrogi ..."), kt6ry, ostentacyjniebmq,c ze sztucznosei w sztucznosc, weiq,z wartoseiuje innych,obwodzi wyrainym konturem oceny. Jest w tym - powiada Czapski- "arcypolski i coraz to zadziwiajq,co katolickil" (2 czerwca 1965).Tekst ten, zgodnie z tematem niniejszego numeru "<strong>Znak</strong>u", ma m6wico mistrzu duchowym. Mistrz, jak rozumiem, to jest ktos, kto potrafiwychowac sobie ucmia. Z niejednego wzgl¢u nie m6glbym tu widziee- w zwiq,zku z Czapskim - siebie. A jednak nie potrafi~ wymienic czlowieka- pomijajq,c osoby najblii:sze - kt6ry tak jak on spowodowalby zmianyw moim ogll¢zie swiata. Kilka razy wskazal mi rzeczy wai:ne w rejonachnajzupelniej nieoczekiwanych, gdzie niewiele mnie eiq,gn~lo, by patrzee.On sam zapytal kiedys. 0 mistrzow - moich ulubionych tworc6w.Powiedzialem dumnie: Szekspir. 1-0 ile pami~tam - Dostojewski. Ocenil,z widocznym rozczarowaniem, Ze "wysoko mier~". Bylo to istotniewysoko i, jak dzis mysl~, daleko. Gdy ja go wowczas 0 ulubionych autor6wzapytalem, wymienil Simone Weil, ktora, gdy zyla, byla od niego mlodszao kilkanaseie lat. Weiq,z j~ czytal, gdy tylko ksiq,zki Simone Weil zac~ly si~w latach 50. ukazywac, cytowal i nie raz bardzo si~ z ni~ spieral. Tillei w tej sprawie od hierarchii i godnosci wai:niejsza byla dla niego bliskosc.Andrzej Os(!kaANDRZEJ OS~, ur. 1932. Krytyk sztuki i pubJicysta. Dziennikarz "GazetyWyborczej". Zwi!}Zany m.in. z "Po prostu", "Przeg!!ldem Kulturainym", tygodnikiem"Kultura", miesi~znikiem "Kultura Niezalema", "Kulturlj," parysklj, (nagrodaza rok 1986). Autor ksilj,i:ek m.in. Poddanie Arsenalu; Mit%gie artysty,Sztuka z dnia na dzien, Cos sif konczy, cos si(! zaczyna.


TADEUSZ NYCZEK JERZYK Nie pami~tam, kiedy zobaczylem jego pierwszy obraz. Koniec siedemdziesill,tych?Tak poZno? Galeria Studio w Palacu Kultury, przy teatrze?Chyba tak. Majll, tam Stajudy dwa albo trzy obrazy, wszystkie bardzopi~k:ne. Chadzalem swego czasu do Studio dosyc cz~sto, do narzeczonej,kt6ra p6Zniej, kiedy juz odeszla stamtll,d i przeniosla si~ do Krakowa,zostala panill, Nyczkowll,. Przystawalem i wgapialem si~ w Stajud~; niby nicspecjalnego, takie cos paj~zynowato delikatne, rozmazane, tylko swiatelkaprzeSwitujll,ce tu i 6wdzie, te slynne Stajudowe biale plamy i plamki, ktorebyly na kaZdym jego plotnie i chyba kaZdej akwareli. W obu przypadkachzabieg byl ten sam: zostawiony goly podklad. Biaia podmal6wka plotna(polinit? gesso?) albo naturalna biel papieru. Te biele byly wi~ pierwszymikolorami jego obrazow, reszta przychodzila poZniej. W miar~ malowaniabiel uciekala, gin~la pod zalewem barw, ale nigdy do konca; gdy kurczylasi~ do wymiarow swiatelka, Stajuda jll, zostawial.Malarze zazwyczaj post~ujll, odwrotnie, najjasniejsze swiaUa dajll, nakoncu, one r6wnowazll, obraz i nadajll, gl~bi~. Ale wtedy obrazy swiecll,jakby od zewnll,trz, od naszej strony, powierzchniowo. SwiaUa Stajudyswiecll, od srodka, p r z eS w i e c a j lI,. Jakby ktos dawal znaki z drugiejstrony plotna, z tamtego innego, niepoznawalnego swiata.Tak si~ w6wczas nie malowalo, w Polsce lat sZeSooziesill,tych i siedemdziesill,tychpanowal raczej ekspresjonizm, grube faktury. Niedaleko Stajudywisiaiy brutalne pl6tna Eugeniusza Markowskiego, pop-artowski collageSobockiego, chybajakis Sempolinski, tei; poszarpany, i gruboziarnistyKobzdej nieopodal. Stajuda glad ki, damski prawie, elegancki, prawiemonochromatyczny, w rozwodnionych ugrach, zolcieniach, sepiach alboszarych bl~kitach . Delikatne linie zw~Zl.ajll,ce si~ nagle w jakims punkcie,kurczowym splocie (barwy tez si~ wtedy Sciemnialy, jakby skupione w osrodkub6Iu). Albo proste, ledwo faliste, biegnll,ce poza horyzont, przypominaj~zamglone druty trakcji elektrycznej. Wszystko zawieszone w pustce,proZni niemal kosmicznej. Czasem jakieS wi~ksze bryly ci~zko opadajll,­


58 TADEUSZ NYCZEKce albo, odwrotnie, unosz~ce si~ byle podmuchem. Zarys pejzaru? Ktochcial, zobaczyl ito.Mnie bardziej przekonywalo inne iroolo natchnienia, zdradzone kiedysprzez Stajud~ w tekscie do katalogu wystawy lodzkiej z 1988: "Interesuj~mnie obrazy hypnagogiczne (te, ktore chodz~ pod powiekami w staniepolsnu, a jak si~ rna szcz~scie, to i na jawie)." Mysl~, Ze moina je tezzobaczye w troch~ inny sposob, na przyklad intensywnie w cos si~wpatruj~c, a potem mocno zaciskaj~c powieki. To si~ chyba nazywapowidokiem, obrazem zatrzymanym, ale juz polzapomnianym, rozmazanym,wyrywaj~cym si~ w nicose. Powidokami inspirowal si~ Przybos.Beksinski, ktory tez opowiadal 0 powidokach i malowaniu z polsnu,polzawidzenia, nazywal to obrazami z wizji. Nie wiem , czy ten sammechanizrn dzialal u Stajudy. Obaj maj~, w przypadku Stajudy juz mieli,podobny instynkt autorefleksyjny i przypuszczam, ze musieli porz~dnieprzyjrzee si~ mechanizrnom wlasnych bodicow i percepcji. Ale rzadkoktory artyst& lubi zdradzae publicznie do konca takie rzeczy.Teoretycznie rzecz bior~c malowanie Stajudy nie powinno mi si~ bylopodobae. Nigdy nie ci~gn~lo mnie do sztuk abstrakcyjnych, od Malewiczapo konceptualizm, tak zwan~ awangard~ mialem za twor dosye podejrzanyintelektualnie i estetycznie. Moi profesorowie w liceum pIastycznym , naczele z Adamem HofTmanem, to byli ludzie wychowani na poj~iu sztukijako rozmowy artysty z prawd~, Bogiem, cierpieniem, pi~k:nem i samymsob~. Zadne pi~knoduchostwo, formalne bajery, umyslowe kombinacje,pycha tworczego gestu. Sztuka jest wyrzeczeniem, pokor~, ci~zk~ praq,piekieln~ odpowiedzialnosci~, chorob~ na koniecznosc, za ktor~ si~ ponosikary niespcinien, wyrzutow sumienia, upokorzen odrzucenia. Liczyl si~trud, nie blichtr. Awangardy, goni~ce jedna drug~, niosly blichtr kublamii wzbudzaly nieufnose.Moje malarskie fascynacje kr~zyly w tamtych latach mi¢zy Beksinskima Grup~ "Wprost", co si~ wydaje swoist~ paranoj~, bo trudnoo wi~ksze sprzecznoSci. Tak jakos bylo, nic nie porad~. Sil~ wi~ rzeczyraz ci~gn~lo rnnie w stron~ wizyjno-surrealnej metaforyki, raz nowofiguracyjnejrealnosci. Na Stajud~ i takie malarstwo teoretycznie nie bylomiejsca. A jednak ... Dzis, gdy ° tym mysl~, mam wrazenie, ze pojawil si~jako jeszcze inne rozwi~zanie, nie tyle spomi¢zy, co spoza. A raczej- z gl~bi zapomnianego juz "kiedys", dziwnie wspolnego dla obu moichsprzecznych fascynacji. Krotko mowi~, z mlodosci zarowno Beksinskiego,co "Wprostowcow". I on, i oni wywodzili si~przeciez, co moze niecoszokowac obserwatorow ich obecnej dzialalnosci, z tego samego pniapoststalinowskiej awangardy drugiej polowy lat pi¢dziesi~tych.Beksinski, starszy ° deka~ od "Wprostowcow", byl u irodel i t~awangard~ wspoltworzyl. "Wprostowcy" przyszli na jej koniec. Zahaczyli° ni~ i jako pierwsi podnieSli przeciw niej bunt, w polowie lat szesedziesi~tych;jedyna formacja zarazem dekadentow i rebeliantow. Beksinskitez od szed I, troch~ wczesniej, tyle Ze w zupelnie inn~ stron~. Stajuda,


JERZYKS9debiutant Z okolic 1957, pozostal przy swoim, podobnie jak wielu niecostarszych kOleg6w z jego fonnacji estetycmej, Sempolinski, Gierowski,Tarasin, Dominik. Ale u6dlo bylo wsp6lne.Stajudowe pl6tna i akwarele, tez rysunki pi6rkowe i olowkowe, mialyw sobie cos, co w polskiej sztuce, zwlaszcza powojennej, bylo znaczn~rzadkosci~: czystosc, doslown~, wykonania, czystosc wizji i czystose technihPrecyzj~ i elegancj~, doskonalosc i dbalosc jakby z innej kultury,szwajcarskiej, holenderskiej, niemieckiej ... nie chodzi 0 przyklady, alecalkiem stereotypowe analogie. Jdli wi~kszose polskich obrazow malowanychza mojego Zycia to byly karuZe, kanaly, w najlepszym razie zamulonestawy, plotna Stajudy przypominaly g6rskie rzeki albo Ocean Indyjski naporudniu Australii, gdzie dno na dwudziestometrowej gl~bokosci daje si~czytac jak ksi~zk~ (bylem, widzialem).Nie idzie 0 wyJizanie powierzchni obrazow, takZe nie 0 steryln'lkonstrukcj~ ala StaZewski i jego nasladowcy. Stajuda przy czyros takim tomgly i zawierucha, mroina przer~bel i polac sniegu pod lasem, duszny upalstoj~cy w wiklinach pachn~cych blotem i i:roijami. Tam po prostu nie rnamatematyki, wykonawstwa zadania, niewolnictwa stylu, zwyci~stwa narz~dzianad ulomn~ ludzk~ dloni~. Pod lekk~, muslinow~ zaslon~ plami kresek, pod tancem wyrafinowanej kompozycji kryj~ si~ kosmicme wizjerozpi~te na Zelaznych ramach wielogodzinnej harowki nie polegaj~cej nawypelnianiu pustych miejsc, ale na dogrzebywaniu si~ jedynie trafnegotonu barwnego, nieomylnej konstrukcji swiatel i cieni, zw~Zlen dramatycznychi oddechu nieskonczonosci.Zagl~aj~c do warszawskiego mieszkania przy Wiejskiej, gdzie w przej­Sciowym pokoju Stajuda mial niby--pracowni~, czasem spotykalem nasztalugach ten sam obraz - stal tam tygodniami, uzupelniany, wci~pokrywany laserunkami, odstawiany do wyschni¢a (w mi¢zyczasie szlyna warsztat nast~ne), i tak w kolko, do perfekcji, czyli finalnego werniksu.Czasem trwalo to miesi~ce. Dlatego tak w surnie niewiele namalowal, niewiem, czy ponad dwiescie obrazow w ci~gu trzydziestu kilku lat. Niesprawdzalem, tak przypuszczam.W sztuce szuka si~ zazwyczaj dreszczu tajemnicy albo zachwytu robot~.Zresztl! tajemnica tkwi true w robocie, wykonaniu. Od wspolczesnych"nowoczesnych" odrzucila mnie swego czasu jedna z ich doktryn: zeprzyszly wreszcie czasy, kiedy kazdy moze bye artystl!. To bylo w latachwczesnych szesCdziesi~tych. Wyroyslono in/ormel, taszyzm, i glosno byloo malpie, kt6ra jezdz~c rowerem po pl6tnie "malowala" kolami. J ak moglkazdy, czemu nie malpa. Mysl~, Ze wtedy tak zwani ludzie stracili resztkiszacunku dla artyst6w. JeSli moze stroz Walenty i byle baba z tramwaju, toco to za sztuka. Mialem wtedy kilkanascie lat i jako uczen liceumplastycmego tyro bardziej powinienem byl si~ zachwycae, chocby z przekorywobec szkoly. A jednak nie, wr~z przeciwnie. Widac skutecmiewpajano nam zachwyt dla Rembrandta i Caravaggia. Ten uraz z mlodoscido bylejactwa i niekontrolowanej "spontanicznosci" zostal mi do dzis.


60 TADEUSZ NYCZEKPotem doszly do tego glupstwa i nierzadkie hochsztaplerstwa - intelektualne- konceptualizm6w i pokrewnych. Nic nie porad~, geny. Stajudabyl nowoczesny, ale nienowoczesnie. Jego techniki moma bylo studiowacjak Veronesego albo Tumera (nie por6wnuje; odnos~). W akwareli,tcchnice z papierowych najtrudniejszej, osillgnlll maestri~ Anglik6w, nakt6rych si~ uczyl- i nauczyl. Jednym z jego wielkich mistrz6w, niedoScignionych,byl Paul Klee. Nawet nie smialby si~ don porownywac. Choc niemial specjalnych kompleksow na tie wlasnych umiej~tnoSci i talentow.Prawdziwy Europejczyk. Jego bliski przyjaciel, mali si~ ,,00 zawsze",Wladyslaw Terlecki, talent pisarski godny talentu malarskiego swojegoprzyjaciela, napisal 0 nim w posmiertnym artykule w "Gazecie Wyborczej",Ze z calej ekipy redakcyjnej "Wspolczesnosci": "Jurek byl najbardziejbodaj wyksztalconym i posiadajllcym najrozleglejszy intelektualnyhoryzont pisarzem". Przez "Wspolczesnosc", jedno z najlepszych intelektualniei artystycznie pism powojennej Polski, przewin~o si~ tak wielewspanialych talent ow, ie nawet jesli opini~ Terleckiego zaliczyc po troszena poczet zalobnego wienca chwaly, same miejsce wsr6d nich Stajudy i takjest swiadectwem nie byle czego. Wszak do zawodowych pisarzy, krytyk6w,reportazystow - przychodzil ktos zupelnie z zewnlltrz, architektz Politcchniki, raczkujllcy malarz, majllCY za sobll ledwie kilka tekstowkrytycmych w katolickim "Za i Przeciw" i branzowym "Przegl~zieArtystycmym". Byl rok 1959. Dostal z miejsca autorski felieton. Nosilnadtytul ,,0 obrazach i innych taldch".Rzeczywiscie drobiazg: mal kilka j~zykow, czytal w nich literatur~,ftIozofi~, eseistyk~. Byl pianistll samoukiem i z czasem posiadl wcalerozleglll wied~ muzykologicmll (tu czul dodatkowe powinowactwo z PaulemKlee, malarzem i skrzypkiem). W domu mial dwa fortepiany, jedenmocno zdezelowany, drugi sprawny. Czasem moma go bylo nakryc, jakwystukuje ktorlls z sonat Bacha. Bywal na wszystkich WarszawskichJesieniach i polowa jego przyjazru artystycznych to byli kompozytorzyi muzykolodzy, z ktorymi mogl pogadac na przyklad 0 asocjacjachstrukturalnych Koncertu no marimbf i orkiestrf Hanny Ptaszynskiej.Wielki pan, jednym slowem.Mieszkal- okropnie. Nawet nie to, Ze chlew, balagan czy cos takiego.To byla atmosfera domu-nory, gdzie karoy mial swojll jamk~ do zycia,okopanCl; gdzie niczego, co raz si~ przydalo, nie wyrzucano, moze pusteflaszki. Byl wdowcem, mieszkal tylko z synem, mlodszym; kiedy pierwszyraz ich OOwiedzilem, chlopiec mial kolo dziesi~ciu lat, teraz jest juz chybadorosly. Mieli wspolnCl pasj~; klejenie modeli czolgow, samolotow, okr~tow.Zastawione nimi byly oba fortepiany, walaly si~ wsz¢zie, po bibliotece,korytarzu, parapetach. Do dzis nie mog~ dociec, dlaczego Stajudastarszy zestawil kiedys oboksiebie, jako rownie silne, dwa doswiadczeniawieku dojrzalego: studia pisma chinskiego i badanie morfologii okr~towwojennych 1850-1950.Mysl~, ze wielu ludziom odwiedzaj'lCym Jerzykowe gospodarstwo, jesli


JERZYK 61nie byli to zadomowicni przyjaciele, ten zapuszczony do niemoZliwoscilokal musial si~ wydawaC czyms szokuj~cym. Przychodzili do kogos, ktomalowal swietliscie i przcstrzcnnie, a zastawali nor~ kloszarda. Wsr6dciemnycb, dziesi~tki lat nie malowanycb scian, rozpadaj~cych si~ mebli,stosow ksi~k, zardzcwialych urz~zcn wod-kanu, krZlltal si~ niewielki,brodaty okulamik, podobny do krasnoluda z Wladcy Pier1cieni Tolkienai troch~ do Szpotanskiego, autora antyrz~dowych oper narodowycb;podejrzanej aparycji malarz dziel przeczystej urody.Hodowca krysztalow nieswiadom zcwn~trznego swiata? Zwyldy abnegat?Stajuda mial dziwaczne, nieco zaskakuj~ce poczucie hurnoru. Czasemtrudno bylo odroZnic ironijk~ od paradoksu, nie lubil zbytnio si~odkrywac, wymijal zaklopotanie zartem, choc czulo si~, ic gdzies podspodem bije frodelko serio. Otoz nie okazywal Zadnego zaicnowaniagoszcz~ kogokolwiek, ale jeSli ktos wyrwalby si~ z pytaniem 0 scns brudui bardaku, mial odpowicdz godn~ filozofa, ktory problem ow sam sobiekicdys postawil i przctrawil: ic mianowicie dom powinien si~ starzeCnaturalnie, bo i on podlega, jak wszystko, niszcZllccmu dzialaniu czasu.Skoro mieszkaniec nie jest w stanie powstrzymae proccsow wlasnegorozpadu, niechic rna w tym towarzysza nicdoli; dom Stajuda traktowalcielcSnie, osobiscie, jako cz~sc siebie samego.Nicnaprawialnosc jako domowa filozofia.. . Mysl~, ic byly i inneprzyczyny - wyboru? koniecznoScl? - takiego abnegackiego z lekka zycia,bardziej prozaiczne. To byl pewien styl. Niew~tpliwie jcden z wielu, ale tenakurat byl nadzwyczaj wyrazisty: styl egzystencji tego pokolenia.Roczniki trzydzieste; w czasie wojny mieli po kilka, najwyicj kilkanascielat; za mali na dorosl~ wojn~, bawili si~ w ni~ jak wszyscy w tym wieku(pytalem niektorych, potwierdzali). W stalinizm weszli wcilli: jeszcze na poluformowani, nie calkiem doroSli, niekoniecznie dojrzali. Konczyli szkoly,za.czynali studia albo szli do pierwszcj roboty. To byl przcdsionek zycia,przygotowalnia. ]dli kto si~ swinil, skala byla niewielka, szkody malozakresowe,choc zapewne pami~tliwe. rch najwi~kszll szanSll stala si~ "odwili:".To oni zakladali ~S-y i Bim-Bomy, icby rzucac w pysk klamliwcmuswiatu swoje gorllcc prawdy. Bodaj dopiero wtcdy odkryli poczucieprawdziwcgo udzialu. Dot~d wszystko zalatwial za nich ktos inny, wojn~,potem komunizm. Na ich oczach iclazne dotlld reguly, zasady ~kaly jakbanki mydlane. Nicdawne swi~tosci - dzisiejszc Smieci. Jak moina si~ bylodo czegos przywi~ac? Konstanty Puzyna, jedcn z nich, wiele lat poiniejnapisal 0 tym wiersz:Du:i:o umialem po nie. Z geografiisame pilltki dzis Icrajobrazy inne floragranice nawet klimat. Histori~ przerabialema.:i: jll na sNsmll przerobiono. Ortografiaprzeszla ten zabieg tylekroc :i:e po nieglowic si~ czy ..napra~" piszemy osobno


62 TADEUSZ NYCZEKczy w ogole piszemy "naprawdc,;" bo chybatermin zanikl ( ... ) Wic,;clatwo zapominam. Cos przecieZ trwaw pamic,;ci: dodatkowy sweteri nie og1~c sic,; przez prog przechodzllc gdy dwaj panowie w plaszczach zadzwonill do drzwi. (Lehrjahre, Herr von Goethe,ja, z tomu Kamykl)"Nie ogll!rlac si~", "Latwo zapominam". To byla jedna z recept naZycie w przeci~gu, gdzie wiatr historii wyrywal kartki z kalendarza w tempieszybszym niz czas. Nie mnie, mlodszemu 0 pokolenie, wdawac si~w analizy tamtych wybor6w, ale widz~, czytam, wi~c opisuj~. Pojawil si~taki styl zycia: jestem, zaraz wychodz~. Wpadam, pokr~ si~ i juz mnie nierna. Szkoda sprz~tac, urz~dzac si~, przyzwyczajac. Lepiej, nie zdejmuj~cpiaszcza, szybko strzelic pa~ w6dek, popi61 strzepn~c do pudelka odzapalek.Osaczala go tandeta, rozsypujll,ca sic,; materia. Ale zajc,;ty byl czyms innym.Zresztll, guziki Sll, nie do przyszycia, Sll, rzeczy, ktorych uprasowac nie moma.Nie rozumiejll go ci, kt6rzy harmonic,; kolorystycznll, krawata ze skarpetkamimajll, we krwi i dla ktorych nalezycie dopasowane spodnie staly sic,; nieomalinstynktem (...) SIl, mieszkania, w ktorych nie moma ranD wzilj,C do rc,;kizelazka czy igly, bo wydaje sic,;, Ze jesli spc,;dzilo sic,; w nich noc, to byl to czasgrubo za dlugi na wytrzymalosc ludzkll,pisal Hamilton, czyli Jan Zbigniew Slojewski, 0 swoim przyjacielui r6wierniku, Jerzym Falkowskim, nieZyj~cym od wielu juz lat intelektualnymmeteorze tego pokolenia, dziennikarzu, krytyku teatralnym, dzialaczu,ftlozofie--nihiliscie. Zabila go bieda, w6da, spalona wiara, i tylko jakodopelnienie losu zawal serca i wylew krwi do m6zgu.I jeszcze cos:Byly to czasy, gdy sztuka po okresie socrealizmu zaczc,;la lapczywie chlonlj,Ci przedstawiae peerelowskll, brzydotc,;, gdy bohaterem literackim stal sic,;czlowiek upadku, kloszard, lump. Ale tworcy "czarnej sztuki" rychlo zaczc,;lisic,; na niej dorabiac. Wchodzic w ukladY z krytykll, i wiadzll. Ze swoich lepiejczy gorzej urzll,dzonych mieszkati robili tylko wypady w ciemnll, rzeczywistoscdla zebrania obserwacji do nowych utworow. On laS naprawdc,; zyl jak lump.To nadal 0 Falkowskim, pi6rem kogos znacznie juz mlodszego, jegobiografa Piotra Mitznera. Stajuda to nie bylo dokladnie to, raczej cosw polowie mi¢zy "lepiej czy gorzej urzl!rlzonym mieszkaniem" a Zyciemlumpa. Ale poszczegolne losy ich pokolenia, jak zreszt~ kaZdego, krZYZuj~si~, splataj~. Moma odnaleze w nich te same gesty, podobne zachowania,reakcje. Czasem tei:, niestety, podobn~ drog~ ku samozatracie. Falkowski,Hlasko, KrzysztOll, Grochowiak, Herdegen, Bursa, Komeda, najmlodsiz nich Dymny i Stachura, gwiazdy wbite na smierc w barowe lady, szpitalne16Zka, uliczny bruk, jakis strych, z Nkni~tym sercem, zatrut~ krwi~.


JERZ¥K 63Wspaniale zreszt'l pokolenie. Coraz bardziej je doceniam, moZe najzdolniejszaformacja ostatniego polwiecza, spelniona i niedopelniona zarazem,spelniona polowicznie, z jednym skrzydlem Ikara, drugim mocnoobdartym i utaplanym w blocie. P'lgowska, Beksiitski, Kutz, Herdegen,Jarocki, Swinarski, Puzyna, Szpotanski - rocznik 29; Abakanowicz, Lebenstein,Odojewski, Starowieyski, Skrzynecki, Mrozek, Flaszen, Hiibner,Krystyna Zachwatowicz, Tadeusz Nowak - rocmik 30; Urszula Koziol,Krzyszton, Blonski, Komeda, Himilsbach - rocznik 31; Gielniak, Bursa,Kurylewicz, Kapusciilski, Kilar, MySliwski - rocznik 32; Kuc6wna, Terlecki,Polanski, Gorecki, Grotowski, Penderecki - rocmik 33; Grochowiak,Hlasko, Zapasiewicz, Kuron, Giowinski, Lukasiewicz - rocmik 34; Cywinska,Jaroslaw Marek Rymkiewicz, Nowakowski - rocznik 35. I Stajuda,Dymny, Jan Ptaszyn Wroblewski, krok za nimi, rocznik 36. A przeciei: totylko garsc nazwisk wybranych moj'l arbitraln'l r~k'l z wielkiego worka,pemego po brzegi.J erzyka pomalem listownie. J ako red a k tor a Stajud~. Tyle mielismywtedy wspolnego, Ze obaj bylismy redaktorami, gdzie indziej i czego innego,ale zawsze. Byl koniec lat siedemdziesi'ltych, on patronowal dzialowi plastycznemuw "Miesi~iku Literackim", dok'ld przeniosl si~ re "Wspolczesnosa",aja tam wtedy pisywalem felietony 0 poezji. Konczylem tez ksi


64 TADEUSZ NYCZEK"wlasnymi slowami" pewne aspekty doktryny Kleego, ale przeciez byiy tonaprawd~ jego wlasne slowa, pisal 0 sobie: "Zadaniem artysty nie jestnasladowanie czyinterpretacja natury, ale dzialanie jak natura.Poznanie swiata poprzez ruch mysli, przetlumaczony na ruch narz¢zia;poprzez ruch narz¢zia powodujllCY ruch znaczen. Poznanie rownoznacznez dzialalnoSciIl demiurgicznll, wznoszeniem bytow."To byl oczywisty refleks myslenia 0 sztuce jako bycie autonomicznym,samokreacji podlegiej boskiemu gestowi sprawczemu. Taka postawa niebyla populama, co tu kryc, w moim pokoleniu. MySmY woleli wersj~Stendhalowskll: widziec sztuk~, literatur~ jako zwierciadlo na goscincuprawdy. Dlatego pisalem 0 Dudzie-Graczu. I dlatego Stajuda to odrzucil.MieliSmY na mysli po prostu rome prawdy. Drugo przekonywalem si~ doprawdy Stajudy. 0 dziwo, dlui:ej w teorii. Praktyka przekonala mnienatychmiast. Moze 0 sztuce trzeba mniej gadac, bardziej patrzeC.A przeciez jako krytyk, zwlaszcza z poczlltku, kiedy zaczynal, Stajudabyl otwarty na rzeczy, 0 jakie trudno by go podejrzewac. Zadebiutowalw 1957 we wspominanym juZ "Za i Przeciw", potern, wspominalismy, byla"Wsp6lczesnosc" i "Miesi~ik Literacki". Sprawdzilem na wyrywki - sarnabibliografia jego publikacji to 13 stron maszynopisu - 0 kim i 0 czympisal. Niebywale. Jankiel Adler i Antoni RZllSa. Zygmunt Waliszewskii Henry Moore. Jozef MehofTer i Alina Szapocznikow. Odilon Redoni Aleksander Kobzdej. Bronislaw Linke i Tytus CzyZewski. DuZo 0 Brzozowskim.Kocbal jego malarstwo, to widac po obrazach Jerzyka, ktore podpewnymi wzgl¢ami Sll zbyt skrajnll odwrotnoSciIl malowania starszegokolegi, by wyglildalo to na przypadek. Pisywal 0 Gielniaku i Tchorzewskim,Nowosielskim i Ziemskim, to juz bylo cos bardzo bliskiego.W paryskiej rozmowie z Lebensteinem (takze wielce admirowanym),wydrukowanej w 1965, snul przypuszczenia, rychlo potwierdzone przezrzeczywistosc, czy aby nie nadszedl czas na przyjrzenie si~ Boecklinowii w ogole nurtowi mistycyzujllCCgo symbolizmu. Napisal zdumiewajllcytekst W obronie Matejki.Redakcyjne zlecenia, zobowillZlUlia? Nie Slldz~. Zazwyczaj wypowiadalsi~ w autorskich cyklach felietonowych, mial z pewnoSciIl znacznll swobod~wyboru tematow. Mlodosc, jeszcze poszukujllca, penetrujllca rozmaiteSciezki kultury, giodna poznania? MoZe. Z Pewnoscill sprawa bieZ!l(:egorecenzowania wystaw, ta IllCzka rna zawsze rome kwiatki. Przypuszczam,Ze Cwiczyl oko i r~k~. Wczesne teksty bywajlljeszcze przyci~Zkawe, solenne.Ale widac, jak styl nabiera rozp¢u. Gdyby Stajuda wytrwal w pisaniu,bylby dzis wzilll, kto wie, lutni~ po Czapskim. Jego ostatnie teksty SIlwspaniale, lotne i ostre, si~gajllce bezbl¢nie &edna spraw, oczyszczonez gadatliwej zb¢noSci i mentorstwa wykladu, zarazem kolokwialnie kontaktowe,gdzie mi¢zy precyzyjnll analizll a towarzyskll anegdotll bywazaledwie miejsce na zaczerpni~cie oddechu. To juz byl styl mistrza eseju.Morze zrobiono bez zbytnich wahan. Stoi pionowo, jak blacha, r6wnozapastowane rozbielonym kobaltem - i nie mialoby transparencji ani dali,


JERZYK 65gdyby nie kotara farfoclowatej, bardzo ciemnej zieleni, ktora dzieli plany. Napierwszym, na brudnoro:i:owej drodze - dwie osoby 0 kurtyzowanych no:i:­kach: dama i dumajllcy na lawce kapelusznik. Ma si~ tu jakas aferasentymentalna. Nie najmniej jest ona w obrazie wama, przeciwnie, romantycmiejest dopowiedziana nieoboj~tnlj. naturlj.. Pi~kny , czysty akord.Albo COS takiego:Obrazy paryskie przywiozl w 1939. Dziwna logika, wracal w przekonaniu,:i:ewojna jest murowana. Ocalaly w Krakowie nie tyle cudem, co dzi~kiStrzaleckiemu, ktory wyniosl je w 1942 ze strychu Nachtow za plecamiTreuhandera. Przekabacanie stro:i:a: dyplomacja, samogon, portretowaniestro:i:owny ostatecmie; w opowiadaniu Strzaleckiego ladnie wychodzll komiczneaspekty akcji, lagodnie mowillc - ryzykownej. Plash refleksja: w tamtympokoleniu poczucie kole:i:enstwa obejmowalo rownie:i: przekonanie 0 wartoscicudzych prac. Hm ...To z przedostatniej pracy Stajudy, zreszt'l najwi~kszej, jak'l zrobil,i niestety nieukOIlczonej, proby monografii Artura Nacht-Samborskiego,wydrukowanej dwuodcinkowo w ..Miesi~czniku Literackim" w 1977. Jest totekst rewelacyjny i dla pisania 0 sztuce jeden z najwaZniejszych, jakie znamw powojennej krytyce. Nikt nie wie, dlaczego go nie skonczyl. Nie wiedzialnawet on sam. Twierdzil, i:e nagle skonczyla mu si~ wena, wyobrainia, wola.To byl zreszt'l jedyny pisarski wyskok po latach milczenia, hold zloi:onyjeszcze jednemu mistrzowi, darzonemu uczuciem niemal synowskim. Mialsobie za zle nieskonczenie tego tekstu, miala z tego bye ksi'li:ka.Zerwal z gazetowym recenzowaniem w marcu 68. Troch~ symbolicznie,co dobrze wzi'lc pod uwag~, zwai:ywszy okolicznosci. Jeszcze dwa, trzyfelietony w "MiesiQCzniku", w 71, kiedy byla chwila lepszego samopoczuciapo przyjsciu Gierka, i koniec. Potem, po Nachcie, napisal jeszczejeden wi~kszy tekst, to znaczy wi~kszy nii: par~naScie zdan do kataloguwystawy (takich not na zamowienie wykonal jeszcze w tamtych czasachkilka). To byly Rozwazania chirurga 0 nozyczkach zaszytych w osobi£bliskiej, niewielki eseik na motywach postaci i dziela Aleksandry Semenowicz,malarki i scenografki, 'wydrukowany w "Teatrze" w 1991. Ola bylaostatni~ kobiet'l jego i:ycia i motywy osobiste przewai:yly w konflikciemi¢zy naciskami redakcji a oporami autora.Czterech mistrzow Stajudy: Klee, Nacht-Samborski, Brzozowski i jeszczejeden, prawie w Polsce nieznany, rowidnik Nachta, Anglik BenNicholson . Dosye rome swiaty, ale zadziwiaj'lca wsp6lnota w dwoch conajmniej kwestiach: absolutnym zaufaniu do s z t u k i jako materii pierwszej- i deklaracjach niewaZnosci podzialu malarstwa na przedstawiaj'lcei abstrakcyjne.Stajuda cytuje Kleego i pointuje wlasnym komentarzem: ,,»Czasembardzo mnie cieszy, gdy w utworze pojawi si~, jakby mimo woll, jakasznajoma twarz. C6i: to szkodzi? Uznalem, i:e poj~e przedmiotowe maprawo bytu w obrazie, i zyskalem dzi~ki temu nowy wymiar.« Wi~c podzialna abstrakcj~ i przedmiotowosc jest dla malarstwa nieistotny."


66 TADEUSZ NYCZEKZ Bena Nicholsona: "Abstrakcja wcale nie jest wiez~ z kosci sloniowej,gdzie artysta moglby si~ schronic przed rzeczywistosci~; przez abstrakcj~sztuka raz jeszcze zblii:a si~ do Zycia codziennego." Nicholson malowalpejzaZe i martwe natury na pograniczu figuracji i nie-figuracji, malowal tezcalkiem abstrakcyjnie. Uchodzi za mistrza w ksztahowaniu ukladow geometrycmych0 zaw~zonych, niemal monochromatycznych gamach barwnychi wyrafinowanej, do chlodu, prostocie. Inspiracja natu~ bez truduprzybiera postae niezalemej kreacji form. Moglbym to wszystko odniesedo Stajudy. Chyba w tym byl mi najblizszy, w latwoSci niewi~ania si~z Zadn~ doktryn~, zadnym jednorazowym pomyslem na sztuk~, ktoryniejedn~ juz awangard~ sprowadzil do poczekalni urz¢u patentowego.Tajemnica, czyli po co warto robie sztu~ i szukac sztuki, tkwi w zadawaniupytan wyobraini.Byl malarzem nieomal niemanym. To maczy albo uwielbianym przeznielicmych, albo nikim. Gdyby zd~la go pomae dzisiejsza mlodziez,chodzilby zapewne z zaszczytnym tytulem malarza kultowego. W pewnychkr~gach mano go chyba lepiej za grani~ niz w kraju. 0 Stajudowe obrazyi akwarele ubiegaly si~ niezle galerie europejskie (w ParyZu, Brukseli,Rzymie). Jego biogram moma tez malezc w kilku licz~cych si~ leksykonachsztuki swiatowej; niewielu polskich artyst6w tam trafilo.Umieral dlugo, prawie rok. Do pewnego momentu walczyl, jeZdzil nana&wietiania, do sanatorium. Potem si~ poddal. Malo wstawal, coraz mniejczytal, nie chcial ani rysowac, ani pisae, nic. Czasem jeszcze rozmawial,niedlugo. Sukcesywnie zapadal si~ w sobie i w siebie, calkiem swiadomie.Wiedzial, i:e odchodzi. Namawialem go, i:eby spisal intelektualne i artystycznedzieje swojego pokolenia, byl przeciez przy wszystkim najwai:niej­8zym od stalinizmu po wolnose, nikt nie wiedzial wi~j i nie napisalbylepiej. Machal r~k~. Jui; nic nie bylo waine oprocz umierania, skupial si~jui; tylko na myslach 0 drugiej stronie.Dostalem kiedys od niego w prezencie obraz. Mam r6mych obraz6wtroch~, nienajgorsze nazwiska, Beksitiski, N owosielski, Lebenstein, Sienicki,Grzywacz. Kiedys odwiedzil mnie Janek Sawka, przyjechal po latach z Arnerykina wlasn~ wielkq, wystaw~, zorganizowan~ w ramach przepraszania si~z emigrantami. Znam go jako nieprzesadnego wielbiciela cudzych tworczo­Sci. 0mi6tl wzrokiem Sciany i trafil na Stajud~. Postal przed nim chwil~,potem usiadl i zaczq,l gadae 0 czym innym. Dopiero wychodzq,c mruknq,ljakby mimochodem: - Ten tu naJ1epszy ze wszystkiego, co masz.Tlumm NyczekTADEUSZ NYCZEK., ur. 1946, absolwent polonistylci UJ, krytyk, eseista. Wydal:Pelnym glosem. Teatr studencki w Polsce 1970-1975 (1980), Powiedz tylko slowo(1985), Lakierowanie kartofla (1985), Emigranei (1988), Zdzislaw Debirlski (1989),Rozbite lustro (1991), OkreSlona epoka. Poezja NoweJ Fali 1968-1993 (<strong>1994</strong>).Wsp6lwlaSciciel bylej galerii .. Inny Swiat", obecnie kierownik literaclci Teatru im.Slowackiego.


MATEJKO, MALCZEWSKI, KANTOR ... Z JERZY"M NOWOSIELSKIM ROZMAWIA PIOTR KOSIEWSKI PIOTR KOSIEWSKI: Chcialbym rozpoczqe od pytania 0 tworc~, z ktorymw Polsce bywa utozsamiana sama proJesja artysty. Chodzi oczywiScie 0 JanaMatejk~. Ale by! on, a przynajmniej pretendowal, do pelnienia Junkcji nietylko malarza. Pragnql bye mistrzem, nauczycielem, przewodnikiem narodu.W powstalym na zamowienie /gnacego Korwin Milewskiego cyklu autoportretowartystow polskichjedynym, ktory wylamal s~ z narzuconego schematu,byl wlaSnie Matejko. Przedstawil on siebie siedzqcego w starym Jotelu, zestarq ks~gq obok pa/ety, nie zaS na stojqco, z paletq w dloni. Byla to bardzoznaczqca manifestacja.JERZY NOWOSIELSKI: Matejko to dobry przyklad. Ostatnio og1~dalemw TV program 0 polskiej awangardzie z udzialem mi¢zy innym AndyRottenberg. Powtarzono tam staroswiecki banal, ze Matejko nie bylzadnym malarzem. Banal powstaly u pocz~tku Drugiej Rzeczypospolitej,kiedy mawiono, Ze nie rna w jego obrazach gl~bi, przestrzeni itp., innymislowy, Ze jego prace nie maj~ zadnej wartosci malarskiej. Teraz, gdy naprzyklad Dwurnik Swiadomie abstrahuje od wartosci malarskich, czyni si~z tego cnot~ estetyczn~.Poniewai: jest to alternatywa dla estetycznej tworczosci innych artystow,wypranej ze wszystkich znaczen.A przeciez Matejko zdawal sobie spraw~ ze swoich ograniczen. Podczaszwiedzania jednej z zachodnich galerii jego zona zwracila uwag~, Zew jednym z portret6w Tycjana ~ka zostala Zl.e namalowana. Powiedziala:"To bl¥l, ty bys takiego bl¢u nie popelnil." On na to odpowiedzial: "Tak,to bl~d, ale, chocbym p~kl, nie potrafilbym namalowac takiego obrazu."Matejko wiedzial, z czego rezygnuje w swoim malarstwie. Byl w jakimssensie rewolucjonist~, i nie mysl~ tu 0 jego aspiracjach zostania nauczycielemnarodu, kronikarzem itp. NajwaZniejsze to wyrzeczenie si~ obowi~-


68 ROZMOWA Z JERZYM NOWOSIELSKlMj~cych w tym czasie regul estetycmych, b¢~ce, w sensie malarskim, aktemwielkiej odwagi. Pami~tam, jak kilkanascie lat temu uczestniczylismyz Waclawem Taranczewskim w jubileuszu 150-lecia istnienia krakowskiejASP. Impreza odbywala si~ na tIe Holdu Pruskiego. I Taranczewski naglepowiedzial: "Wie Pan, strasma rzecz, ale ten obraz zaczyna mi si~ corazbardziej podobae." Cos musi bye w jego malarstwie, jeieli zainteresowaloone nawet Taranczewskiego.To jednak tworczosc Matejki i jego postawa artystycma staly si~ w Polscepewnym wzorcem, modelem. Jedni opowiada/i si(! za Matejkq, uznajqckoniecznosc spolecznego zaangaiowania artysty. Inni zaS - gruho rzeczupraszczajqc - poczynajqc od Stanislawa Witkiewicza. krytykowali go zapodporzqdkowanie sztuki ideologii ...Ale Witkiewicz w porownaniu z Matejk~ byl tradycjonalist~l Wystarczywspomniee 0 przeksztalceniach przestrzeni u Matejki. Przyczyn~ nie byla,jak wielu twierdzi, wada wzroku. Podobnych gier z przestrzeni~ niemajdzie si~, moZe z wyj~tkiem Pogrzebu w Ornans Courbeta, w calymmalarstwie historycmym dziewi~tnastego wieku. I nie jest waine, Zew wielu przypadkach s~ to prace nieporadne warsztatowo. Imponuj~cy jestsam wklad pracy, mnoZenie szczegolow, nagromadzenie fakt6w pikturalnych- nie chcialbym tu mowie 0 malarskich - na ograniczonej przestrzenidose dui:ego pl6tna, stanowi~ce now~ jakose estetycznll. OczywiSci.e, dalekoMatejce do osi~~e impresjonistow, Moneta, Maneta, innych.To, co Pan mowi, jest ko/e.in4. probq obrony Matejki. Chcialbym powrociC dopytania 0 Matej~ jako postaci wzorcowej - mistrza bqdi tez antywzorca.Niegdys tei: mialem bardzo negatywny stosunek do jego malarstwa.Dopiero teraz zaczynam doceniae jego wartosci, ale w moim rozwojuartystycmym Matejko nie pelnil nigdy roli mistrza.W rozmowach ze Zbigniewem Podgorcem wspominal Pan cZfSto 0 znaczeniunadrealistow w PaiJskim rozwoju artystycmym. Rzadziej moma maleickonkretne postacie, unika Pan nazywania po imieniu swoich mistrzow.Czasem tylko pojawia sif Modigliani, Van Gogh. A Polacy?Dol~czylbym do tej listy Cheimonskiego i najlepsze prace Malczewskiego.S~ to malarze - co dzisiaj jui: wiem - kt6rzy wplywali na rozwoj mojejtw6rczoSci., ale wtedy tego wplywu sobie nie uAwiadamialem.Chelmoriski?Niektorego jego obrazy s~ bardzo pi~kne, chocia:iby namalowany przezniego jakis dukt leSny.lednoczemie Chelmoriski namalowal wiele slabych ohrazow.Tak. Ale ja tei: jestem artyst~, kt6ry namalowai wielkll ilose slabychobraz6w. Mam wi~ zrozumienie dla Chebnonskiego. Jego slabose pol ega­


la na niklej samoswiadomosci artystycznej, na braku intelektualnej analizyswej tw6rczosci.W jednej ze wspomnianych rozmow powiedzial Pan: "Gdy Malczewskizachodzil do swych studentow, a czynil to raz na miesiqc, a moze t rzadziej,mawial: »Malujcie tak, ahy Polska byla«. To bylajego idea" (Wokol ikony.Rozmowy z Jerzym Nowosielskim).Nie chcialem przedstawic Malczewskiego w zlym swietle. Po prostu mialemklopoty ze studentami. Od przeszlo dwudziestu lat bardzo ceni~ jegomalarstwo, a zaczlllem tak uwazac dzi~ki lekcji nadrealist6w.Za co ceni Pan Malczewskiego? Czy za pewne momenty malarskie pojawiajqcesi~ w jego mniej znanych pejzaiach, czy za chwyty narracyjne, sposoby0powwdania?Malczewski zostal doceniony przez nadrealistow francuskich jako bardzoodwamy artysta antyestetycmy. Dowiedzialem si~ 0 tym jeszcze w 1947roku. Jui: ta opinia dawala mi pow6d do powamiejszego zastanowienia si~nad jego malarstwem. Zaczlllem uwazruej przyglllrlac si~ jego obrazom,wyluskujllc z nich elementy w malarstwie bardzo cenne i wai:ne. Trudnopowiedziee cos wi~j, bo 0 malarstwie nie moma opowiadac.Te slowa sq dose zaskakujqce, jezeli si~ pami~ta 0 opiniach, Jakie funkcjonowalyw latach Paftskiej mlodosci. W tym czasie Malczewski wesp61z Matejkq i kilkoma innymi artystami pelnili funkcj~ negatywnych bohaterow,czy wr~cz: mistrzow negatywnych.Oczywiscie, wystarczy si~gnllc na przyklad do tekst6w Leona Chwistka natemat Malczewskiego - uderza wyrama dezaprobata. Na mnie rzeczywisciewielki wplyw wywad nadrealizm. On wlaSnie uodpomil mnie nawszystkie ortodoksje estetycme.W numerze "<strong>Znak</strong>u" przed dwudziestu pifciu laty, zatytulowanym Mistrzowienaszego czasu, opublikowal Pan tekst Nadrealizm i chlystowie. Pisaltam Pan 0 otwartej wizji sztuki stworzonej przez surrealizm.Otwartej pod kai:dym wzgl¢em przestrzeni duchowej. Otwartej na wszystkieniespodziane zjawiska.Nadrealizm dal poczqtek reinterpretacji calej rzeczywistosci artystycznej.Czy jednak nie mialo to negatywnych nast~pstw? Podziwiamy sztuk~ prymitywnq,sztuk~ pierwotnq, sztuk~ Wschodu, sztuk~ dzieci, sztuk~ szalencow ...Kolejne sztuki z dookrdleniami. Czy tym samym nie postawiono na jednejplaszczyinie calej wytworczosci artystycznej, wifcej, ogromnych sfer ludzkiejdzialalnosci nie uznawanych dotqd za tworczosc artystycznq?Nie, poniewai: autentyczny nadrealizm byl bardzo selektywny i stawialw stosunku do sztuki wysokie wymagani a, nie estetycme, ale moraine.Dlatego wyrzucono z grupy Salvadora Dali, usuni~to, chyba nie do kOllca


70 ROZMOWA Z JERZ¥M NOWOSIELSKlMsprawiedliwie, Maxa Ernsta. Jei:eli chodzi 0 podejscie do sztuki, nadrealiscibyli ludZmi 0 czystych n;kach.Ale mowiqc 0 nadrealistach posluguje sir Pan duiym kwantyjzkatorem,a przeciei byla to bardzo zindywidualizowana grupa. Z drugiej strony,wirkszosc z nich okazala si~ podatna na rozmaite ideologie,jui nie tak czyste- chociaiby Aragon, Eluard. Breton usuwal ich, ale sam ulegl na przykladTrockiemu.Taki byl kontekst owczesnego iycia intelektualno--politycmego. Pomimoswojej krystalicznej uczciwoSci, jei:eli chodzi 0 stosunek do sztuki, AndreBreton byl rzeczywiscie czlowiekiem nieslychanie naiwnym. Pami~tamprzyslanl! przez niego mow~ z roku 1957. Breton rozpoczynal cytatemz Ksiqg Pielgrzymstwa, a kOllCzyl twierdzeniem, i:e dzi~ki naszej uczciwoscityran wycofal si~...Czy jednak, pami~tajqc 0 tym, moina mowic 0 nadrealistach jako 0 mistrzach?A inne zagadnienie, wytworzenie przez nadrealizm, chociai nie przezbezposrednich uczestnikow ruchu, calej "estetyki nadrealistycznej", banalnej,epatujqcej.To juz nie jest nadrealizm.Ale czy nie jest niepokojqca chociaiby ich fascynacja zlem?Oni musieli fascynowac si~ de Sadem i osiemnastowiecznym libertynizmem,poniewaz chcieli miee pelny obraz rzeczywistosci artystycznej, a wi~crowniez si~gn~li po zjawiska nie dozwalane dotl!d przez cenzora wewn~trznego.rch postawa to nieustanna walka z tym cenzorem. A byla onajednym z elementow ich uczciwosci intelektualnej.lednak owo dOSwiadczanie pelni rzeczywistosci i rozmaite ichfascynacje, odszczeliny w murze fotografowanej przez Brassai'ego, po dziela de Sade'a czyBatai/Ie'a, wytworzylo wizj~ otwartosci bez granic. Ale, jak sam Panpodkrdla, istnienie granic, kanonu, pewnych rygorow jest w sztuce koniecznosciqchociaiby po to, by miec pokus~ ich przekroczenia.Ma Pan racj~. Wszelkie fenomeny z zakresu awangardy artystycznej mogl!si~ zdarzyc tylko raz. S'l zjawiskami jednostkowymi. Jednak, na przyklad,surrealisci byli ograniczeni. Mieli cenzora wewn~trznego - pewnego rodzajutabu spoleczne i psychologiczne. Oni to tabu przelamywali. Ale jeZelidzisiaj ktos probuje spekulowac na polu wolnoSci, kt6re oni potrafilistworzyc, i posuwaC si~ dalej, to znajduje si~ w proi:ni filozoficmej,poniewaZ tabu mozna przezwyci~iyc tylko raz. Raz przezwyci~zone jest juzniewaine i niepotrzebne. Dlatego awangarda nie moZe miec kontynuacji.W awangardzie funkcjonowalo wiele indywidualnosci, mistrzow w przekraczaniugranic sztuki.Sl! to jednak, i:e tak powiem, plaszcze jednorazowego ui:ytku.


MATEJKa, MALCZEWSKI, KANTOR ...71Czy moina by okreslie tych wlaSnie artyst6w, pam~tajqc 0 nastfPstwach ichczyn6w, mianem antymistrz6w, wielkich uwodzicieli? Dla wielu nastfpnychartyst6w oni wlamie byli mistrzami, nauczycielami.Tylko Ze oni nie ebcieli byc mistrzami. Co wi~eej, ex deflnitione s~ oniantymistrzami. Ieb heroiczne akty w tworczosci polegaly na negaeji samegoidealu mistrza. Mistrz nie jest "plaszczem jednorazowego ui:ytku". Z jegodokonan moma korzystac, mozna je kontynuowae, moma na nich budowac.Cenino Cenini radzil: majdz sobie jednego mistrza i staraj si~ wedlugjego zasad postwowac, a z ezasem wyrobisz sobie wlasn~ manie~.Czy jednak dzisiaj moiliwe jest istnienie takich mistrz6w w sztuce?Mysl~, Ze tak, poniewaz nasz wiek wyezerpal moZliwoScl awangardy. Tobyly wowezas akty odwagi intelektualnej, filozofiemej i artystyemej, ale,jak powiedziruem, jednorazowego uzytku. Teraz moma nie robic w sztuceniczego alba robic sztuk~, jak~ si~ ehce, i szukae oparcia we wszystkiehmoZliwych precedensaeh powstalyeh w jej obr~bie.Tylko ie pojawil s~ silny nacisk na artystf. Moina wykazywae brakzainteresowania wsp6lczesnosciq i robie swoje. Jednak mlodsi tw6rcy, dopierowchodzqcy w obieg artystyczny, sq w pulapce ciqglego zagroienia - nie majui awangardy, lecz sam proces funkcjonowania sztuki, r6wniei ten komercyjny,jest jej pozostalosciq.Ale artysta nie moze sobie pozwolic na jakiekolwiek koncesje. I jezelidzisiaj jest moZliwy jakis akt odwagi, nawet typu awangardowego, todzi~ki uwolnieniu si~ od cienia moZliwosci ulegania jaidemukolwiek naciskowi,a szczeg6lnie estetyemo--komereyjnemu, ktory tak bardzo wplywana briery mlodyeh malarzy.Jest tei pokusa ulegania mistrzom (a raczej magom) ostatnich lat, takim,jakJoseph Beuys czy Andy Warhol.Alez to s~ kompletne bzdury! Warhol to ostatni smietnik, jaki wydalasztuka zaebodnia. Jest to, niestety, ehodliwe na rynku, wi~e mlody artystapragn~cy zaistniec, nawet w sensie fm an sowym , z latwosci~ moZe ulee tejpresji rynkowo-estetyezn o--artystyeznej.Tradycyjnym miejscem ksztalcenia artyst6w, wlaSnie pod okiem mistrz6w,nauczycie/i byla akademia ...... ale juz nie jest. Kto dzisiaj na Zachodzie liezy si~ z akademi~?A w Polsce?U nas jest inna sytuaeja, nie powiedzialbym prowinejonalna, ehociazezasem ten element prowinejonalnosci jest blogoslawienstwem dla rozwojusztuid lokalnej. W Polsce akademia pelni jeszeze jak~s rol~ - zastwezegosrodowiska, bo nie rna bardziej rozwini~tego w sensie rynkowo-komerejal­


72 ROZMOWA Z JERZl'M NOWOSIELSKIMno-artystycznym. Jest tei: i:yczliwym srodowiskiem dla mlodych talentow.Dlatego pracowalem w akademii, chociai: wiedzialem, Ze niewiele mog~nauczye. Z podobnych powodow bylem czlonkiem "Grupy Krakowskiej"- aby podtrzymywae Zywotnosc wartosciowego srodowiska intelektualno-artystycznego.W czasach Pana studiow mistrz, moze rozumiany mniej wzniosle jakonauczyciel, pelnil funkcj~ przewodnika, wzoru, chociazby rozumianego negatywnie,kogos negowanego.Wlasciwie to niewiele studiowalem, ale element zanegowania swojegonauczyciela w pewnym okresie rozwoju mlodzienczego jest bardzo wai:ny.Dopiero teraz uswiadamiam sobie, jak wiele cennych elementow swiadomoscimalarskiej przejCl,lem od Eibischa, Rudzkiej-Cybisowej, Cybisa.Chociai to wlainie Panskie pokolenie i pokolenia nast~pne tak ostro zanegowalydokonania kolorystow. Dzisiaj zaS, to jest zaskakujqce, coraz cz~sciejmozna uslyszec 0 nich cieple opinie. Przypominajq mi si~ slowa JackaSempolmskiego, ktory, rnajqc swiadomosc ograniczen kapistow, rowniez ichdocenil ("<strong>Znak</strong>" 1993, nr 11). Obecnie jednak w tworczosci mlodychartystow trudno znaleic ten element negacji.S4dz~, i:e obecnie bardzo spadlo cisnienie i:ycia artystycznego, trwa okrespeaajCl,cej entropii. Dzisiaj trudnCl" a moZe wr~cz niemoi:liwCl, rzeczCl, jesttworzenie sztuki, bo jei:eli nawet nie moma protestowae, to jak przejawiaeswojCl, wolnose artystycznCl,? .. Przeciei: nie istnieje wolnoSt w sensie abstrakcyjnym,ale zawsze wobec czegos, przeciw jakiemus zniewoleniu.Ale jednak doszlo do absolutyzacji wolnosci, do upadku rygorow, konwencji,ktore wczesniej kr~powaly artyst~. Nie mowi~ jut 0 naSladowaniu, kroczeniupo sladach mistrza. Z drugiej strony, w latach czterdziestych mowiono, iez pracowni Cybisa wychodzi cale grono "Cybisiqtek", ktorych obrazy bylyidentyczne; dziS okazuje si~. ie wielu jego uczniow stalo si~ wybitnymi.indywidualnymi artystami. Kiedy dzisiaj patrzy s~ na prace wielu mlodszychtworcow, nawet po latach z latwosciq moina powiedziec, kto byl ich nauczycielem.Nie rna tu mowy 0 rozwoju artystycznym, lecz 0 zwyklym powielaniu.Poniewai dzisiaj trudno kontynuowae tworczose swojego nauczyciela,zwlaszcza uwaiajCl,cego si~ za awangardzist~.Ale czy, paradoksalnie, nie zostal artystom wpojony l~k przed ograniczeniami,konwencjami, mistrzami. kanonami?Od lat powtarzam swoim studentom: ostatnim zmartwieniem ma bye l~ko twojCl, indywidualnose. Jei:eli Pan Bog zechce, to b~ziesz indywidualnosciCl,.A jak nie, to chociaibys na glowie stawal, b~ziesz powielal innych.Obok wspomnianego jui nadrealizmu. a mowiqc szerzej calej sztuki Zachodu.ogromny wplyw miala na Pana tradycja ikony.


MATEJKa, MALCZEWSKI, KANTOR ...73Ale doszedlem do niej dopiero po kontakci.e ze sztuk~ franeusk~ i nowoczesnoSci~.To wlasnie otwarlo mnie na ikon~.W tradycji ikony inne jest rozumienie mistrza.To jest funkeja warsztatu.Ale ukrywanie s~ tworcy za dzielem, jego anonimowosc, nie mogq zostaczaakceptowane przez wspOlczesnych artystow.Dlatego nie lubi~, kiedy moje malowidla sakraine, malowane w warsztacieikony, s~ eksponowane na wystawaeh malarskieh. To bylo przyezyn~,dlaczego nie bylo tyeh prae na moieh ostatnieh wystawaeh. Te dziela nie s~moje, tylko nalei:~ do wielkiej szkoly, ktorej jestem swiadomym uezestnikiem,kontynuatorem, ale nie mam prawa do zglaszania swego autorstwa.I trzeba tu dodac tylko jedno, bo wiele zostalo juz na ten tern atpowiedziane: ikona nauezyla rnnie jednej rzeczy - nie blaznowac w sztuce.Chcialbym raz jeszcze wrocic do Matejki. Wiadomo, ie wielu artystowpodejmowalo proby dialogu z jego tworczosciq, wadzilo s~ z nim. Przed latyprofesor Mieczyslaw Por~bski podjql si~ pr6by zestawienia prac wspOlczesnychartystow z Holdern Pruskirn. Na jego zamowienie kilku artyst6w,m~dzy innymi Tadeusz Brzozowski, Stanislaw Fijalkowski i Pan, namalowa­10 prace, ktore wystawiono obok dziela Matejki. 1ak Pan ocenial t~ wystaw~?Chyba bez speejalnej faseynaeji. S~ ~awiska bardzo trudno poddaj~ee si~porownaniorn na jednej plaszczy:mie i w jednej przestrzeni.Por~bskiemu chodzilo 0 szukanie pewnych zwiqzk6w genetycznych. Znaczqcebylo natomiast, ie Kantor byl jedynym artystq, ktory podjql dyskusj~z Matejkq.To me dziwnego, bowiem Kantor, b~d~e klasyeznym przyldadem awangardzisty,mial pelen ciepla i szaeunku stosunek do ChelmOllskiego, Malezewskiego,Matejki, a nawet do pewnyeh obrazow Siemiradzkiego. Nie byl"bubkiem", ktory wymiata wszystko. Jak powiedzialem najego pogrzebie,absolutnie nie morn a si~ bylo od niego dowiedzie6, ezym jest sztuka;natomiast bardzo dobrze wiedzial, czym nie jest.B~dqc modelowym przykladem wiecznego poszukiwacza, awangardzisty, testujqcegonowe technologie w sztuce Kantor jednoczesnie swiadomie nawiqzywaldo "klasycznej" postawy mistrza. Kantor, funkcjonujqc w obiegu wielkichcentrow artystycznych, potraftl czerpac pelnymi garSciami ze zjawiskprowincjonalnych, pozostajqcych na marginesie. Stwarzajqc pozory wielkiegobufona...Alei: on byl wielkim bufonern! Jednak mial jako ~awisko artystyezne takici.~ar gatunkowy, Ze rozgrzeszano go z tej przywary.Przy swoim zachowaniu potraftl z wielkq pokorq analizowac tworczosc


74 ROZMOWA Z JERZYM NOWOSIELSKlMuluhionych artyst6w, pokazywac ukryte w ich dzielach znaczenia, zastosowa­TIl! chwyty artystyczne.On tylko robi! miny czlowieka bardzo pewnego. Bardzo dobrze go znalem.W stosunku do sztuki byl bardzo pokorny. W Kantorze byla rzecz, zaktorll go ceni~, mianowicie nie mial kompleksu prowineji. On nie snobowalsi~ na nie, co tak zwane zaehodnie, swiatowe. Wrocil do Wielopola, doWita Stwosza ...... i jezeli mowil 0 bLiskich sobie artystach, to wymienial MaLczewskiego,Wyspiariskiego, SchuLza.Natomiast pewne osoby, dose humorystyezne, propagujllcc w tej ehwiliidealy awangardy, powolujll si~ cillgle na ilosc notatek 0 jakims tampolskim artyscie w prasie amerykanskiej lub zaehodnioeuropejskiej. Nobilitacjamusi ise przez sito tej prasy. Tu si~ ujawnia kompleks prowineji.Zresztll ehcialbym zapytae, co to jest prowineja, bo przeciei trudnoo bardziej prowincjonalnego artyst~ nii, na przyklad, Jan Sebastian Bach.Dzisiaj w miejsce wzoru, kanonu weszly szybko zmieniajqce sif kody.Tak, dose szmatlawej prowienieneji, a ealosc rna poJegae na wyliezankach,kto, gdzie i za ile. I to rna bye legitymaeja na Parnas?sierpien <strong>1994</strong>Z Jerz,ym Nowosielskimrozmawial Piotr KosiewskiJERZY NOWOSIELSKI, Uf. 1923 w Krakowie, malarz, profesor krakowskiej ASP,eseista, wydal m.in. cykle rozmow, ktore przeprowadzil Zbigniew Podgorzec: Wokolikony (1985), Moj Chryslus (1993).


MARTA WYK.A ezy MIELISMY MISTRZ6w? Wyb6r i posiadanie mistrza to sprawa indywidualna. Niezalema, jakmysl~, od charakteru epoki i czasow, w kt6rych dokonuje si~ takiegowyboru. Zalema natomiast od osobistych predyspozycji, a moZe rowniei:od poczucia, ii: swiat, kt6ry nas otacza, nie jest prawdziwy. Czy dlategoczytano Prousta w lagrach i sluchano Bacha na Lubiance? Tak, sldonnabylabym powiedziee, ii: przeSwiadczenie 0 nieautentycmoSci rzeczywistoSci(duchowej, umyslowej), w kt6rej tkwimy, zwi~zane cz~sto zjej charakteremrepresyjnym, wysyla nas tropem poszukiwania wzoru. Nale~ do pokolenia,ktore poddawane bylo dialektycmym presjom, karmione literatur~prawie wyl~cznie realistyczn~, do pokolenia zlaknionego mtiany, ruchu,perspektywy. I pierwszym bodaj sygnalem takich zmian stala si~ - wyzwolonaprzez zlagodnienie cenzury - inwazja literatury francuskiej z nurtuegzystencjalistycmego. Egzystencjalizm (czasem mowiono wowczas "egzystencjonalizm"...) otworzyl perspektywy nie tyle niemane, ile frapuj~ce.Pierwsze wydanie dramatow Sartre'a to byl rok 1956, opowiadania Camusa(tom KrOlestwo i wygnanie) rok 1958, a potem rozbila si~ baniaz egzystencjalistami (nie bylo ich mow tak wielu) zwienczona mam~ dosyc,ale nami~tnie wowczas czytan~ srodowiskow~ powieSci~ Simone de BeauvoirMandaryni. Sekundowala jej (wczesniejsza) trylogia Sartre'a Drogiwolnosci, buntownicza powiesc rodzinna nawi~zuj~a do podobnych wielkichcyk16w przedwojennych.Zapyta ktos: dlaczego mowi~ w liczbie mnogiej, dlaczego 0 ksi~ach,nie 0 ludziach? Funkcje mistrzowskie (choc moi:e pozbawione dlui:ejtrwaj~ych konsekwencji ...) mog~ pelnic r6wniei: ksi~i:ki, zaS fascynacjeintelektualne trwaj~ w podswiadomoSci, gdy jui: dawno 0 ksi~i:kachzapomnieliSmy. Liczba mnoga zas? Ot6i: posluguj~ si~ ni~, bo byla to napewno zbiorowa fascynacja, choc dotyczyla - rzecz jasna - kr~gow dosycw~kich. Nie wiadomo bylo jeszcze, ii: drogi Sartre'a okai:~ si~ dosycpokr~tne, zas jego ksi~ pokryje kurz. Nie wiedzialo si~ rowniei:, boi sk~d, i:e b¢zie rosla slawa Camusa, dzisiaj przei:ywaj~cego wyramy comeback. Nie zaistnialy jeszcze rewelacje 0 i:yciu osobistym Sartre'a, w swietle


76 MARTA WYKAktorych Inial bye on obrzydliwym czlowieczkiem i na dodatek okropniemalym - tylko 158 em (to Sll, informacje, jakie z zarem godnym lepszejsprawy przytacza na przyklad Paul Johnson w swej ksill:ice IntelektualiScL).Wokol tych dwoch nazwisk narastaly inne ksilI,zki, podobne duchem(przyszly troch~ pofuiej). Przede wszystkim Kierkegaard tlumaczony przezIwaszkiewicza (Bojedn i drzenie).Generacja - tak dzisiaj sll,dz~ - przylgn~a do literatury egzystencjalistycznejz paru powodow, kt6re sprobuj~ tutaj wyliczyc. Egzystencjaliscipisali nie tyle 0 rzeczywistoSci realnej, ile absurdalnej, wewn~trznej, a takZewyobrai:onej. Imaginacja - zarowno w dziedzinie fabul, jak przyg6d ducha- oto czego brakowalo naprawd~. Wyobrainia - a wi~ rome formy"niezwyklosci". W dramacie Sartre'a Przy drzwiach zamkn~tych jest dzwonek,ktory nie dzwoni, noz do przecinania papieru - ale nie rna ksill,Zek,swiatlo, ktore pali si~ caly dzieil w jasnym mieszkaniu. Na koncu wychodzina jaw, iz znajdujemy si~ w piekle, slynne zdanie "pieklo to Sll, inni"zdejmowalo z bohaterow odium boskiej kary i czynilo to pieklo poniekll,dbardziej zrozumialym, zeby nie powiedziee oswojonym.Kiedy przeczytalam dzisiaj Przy drzwiach zamkni(!tych, uleglam pewnemuprzyjemnemu zdumieniu. Chyba nie marnowalismy czasu? Tenzwarty jednoaktowy dramat, swietnie napisany (i przciozony przez JanaKotta) nie stracil ai: tak wiele na swojej starosci. Wydaje si~ co prawda zbytkonceptualny. Sztucznosc - to w nim jest, sztucznose fabuly i sytuacji. AlesruZy ona celowi nadrz~nemu wykladni egzystencjalnych zapasci, ktoremoma przezywac rowniez w innym, dowolnie skomponowanym decorum.Innym, podobnie dynamicznie dzialajll,cym zdaniem, oprocz Sartre'owskiegopiekla, bylo pytanie Camusa: kim jest czlowiek zbuntowany? Czlowiekiem,ktory mowi "nie". Ale dalej Camus powiada tak: "Jednaki:estawiajll,c sprzeciw nie wyrzeka si~; jest to bowiem czlowiek, ktory odpierwszej chwili mowi tak. Niewolnik, ktory przez cale Zycie otrzymywalrozkazy, uznaje nagle nowy rozkaz za niemozliwy do przyj~a."Czulo si~ w tyro pewne analogie - odmowa, niezgoda, przeczenie. Nietylko w dziedzinie ftlozoficznej, moZe rowniez w politycznej? Nie bezpowodu przeciez wszystkie, wyjll,wszy zupelnie ostatnie lata, wydaniaCzlowieka zbuntowanego wychodzily u nas ocenzurowane i na romesposoby pokaleczone. Dzisiaj nie pocill,ga mnie juz Camus polityczny(chociaz on pierwszy w sposob stanowczy powiedzial "nie" uwielbieniufrancuskiej lewicy dla Wschodu ...).W Dzumie, w Upadku wid~ znakomitll, pro~ srodziemnomorskll, (takwlarnie), nostalgiczne i symboliczne pejzaze Algierii, ktorll, zawsze kochal,wspaniale opisy morza, slonca, roslinnosci i ludzi. Oczywiscie, to nieprzewaza. Ale Camus-pisarz wcill,z rosnie, tak jak Sartre karleje. Tenostatni padl ofiarll, swoich politycznych wyborow, bez wll,tpienia. Znalazlamniedawno wymownll, opini(! dotyczll,ClI: Sartre'a. W tekscie AndrzejaBobkowskiego Wiosna w Paryzu, napisanym zapewne w latach chwaly tejliteratury, taki fragment:


CZY MIEUSMY MISTRzOW 777Zagadnlllern dzis 0 egzystencjalizm jednego mJodzienca z rezerwatu, kt6rernuzwracalern robotc.;. W tych rozmowach rnoma sic.; czasern dowiedziee ciekawychrzeezy. Ten opowiedzial mi, Ze byl z Sartrern w jednym obozie w niewoliniemieckiej i Ze rnusieli rnu niernal sil~ sci~gac brudnll- koszulc.; i zmuszaCzawsze do zmieniania bielizny. Sartre obrastal po prostu brudem. Voilal'existentialisme - stwierdzil, CZ¢uj~ rnnie Morrisern. Amerykatiski papierosto teraz rzadkoSc. Oui, powiadam, et vow savez - wszystko razernprzypornina mi zwyczajny handel rnysl~. Ten rynek tei: jest pusty. Ludziekupuj~ egzystencjalizm Sartre'a tak sarno, jak pan te Morrisy, kt6rych braki kt6rych wartosc wydaje sic.; wskutek tego bezsensownie wielka.Bobkowski mial zapewne raej~ - i dla nas r6wniez te fascynacje I~ezyly si~z wypelnianiem pustyeh miejse. Oeeny przyszly p6Zni.ej.Duchowe iodoktrynacje epoki soerealizmu okazaly si~ zatem nieskuteczne,zaS optymistyema wizja rzeczywistoSci zgola humorystycma. Wykrzywialasi~ ona groteskowo na naszyeh oezaeh i akceptowaIismy z upodobaniemjej karykaturalne portrety. Mrozek Die byl w6wezas co prawdamistrzem - ale pelnil rol~ poniek~ katarktyem~, ukazuj~ komicme dnoabsurdu, kt6ry nas otaezal. A moZe by cos zasiac? Pytania rod em z Indykawyzwalaly Smiech i pozwalaly oddalic si~ na stosown~ odleglosc odcodziennosci. Mrozek mial jeszcze t~ dodatkow~ zale~, iz byl na pewnoSmiesmiejszy od Sartre'a. Na najdalszym zaS, niezbyt w6wczas wyrainymhoryzoncie majaczyl Witkaey. Wyb6r jego dramat6w w opracowaniuPuzyny naleZaI do kultowych ksi~Zek pokolenia i wszysey si~ Dim zaczytywaIi.Nie ~zilam wtedy, iz kiedys b¢~ te dramaty analizowala naCwiezeniaeh ze studentami. Nie staly si~ one jeszcze swego rodzaju publiczn~i akademiek~ wlasnosci~, zaS Witkaey klasykiem. Jako Die-klasyk bylchyba ciekawszy. To, co jeszcze nie-do-interpretowane, poci~galo swoj~tajemniczoSci~, biografia Witkacego raz po raz zaskakiwala ciemnymimiejscami (dzis juz wytlumaczonymi...). Zakopane tamtyeh lat zaehowaloresztki przed-wojnia . W Domu Literat6w straszyly Witkacowskie postacie- Czajka-Staehowiez czyli Bella, Stemowa, Samozwaniec.Ale Die 0 wspominki tutaj ehodzi. Wyl~gala si~ jakaS nowa forma- i caly czas pr6buj~ tutaj powiedzie6, iZ uczestniczeDie w obrZ¢ziepowstawania formy moze mice podobne maczenie jak przebywanie w orbiciewybitnej osoby. R6wniez form~ da si~ nasladowac i akceptowae- podobnie jak czynimy to z Autorytetem. Autorytet6w bowiem byloniewiele. Biurokratyczna kultura sredniak6w przytlaczala indywidualnoScii wszystko, co j~ rozsadzalo od srodka, zaslugiwalo na akceptacj~ i na­Sladowanie. Poszukiwania biegly, jak widac, r6myrni szlakami. Wykorzenionybohater Mdlosci Sartre'a spotykal si~ gdzieS z Witkacowskimiwariatami. Bronilismy si~ przed Edkiem, przed Parobkiem, i ehcielismywystrzegae si~ Pimki.To konsekwentne unikanie wyboru wzoreowej postaci moze si~ wydacnieco podejrzane. Ale m6j przypadek tak wlasDie si~ przedstawia, nie mysl~zatem go upi~kszac. Mistrz6w dosyclatwo wyrnySle6 sobie ex post, ez~to


78 MARTA WYKAtel zdarzaj~ si~ swoiste akty idealizacyjne. Nasze czasy nie sprzyjaly,generalnie patrz~c, odtwarzaniu starego wzoru: czcigodnego nauczycielaotoczonego gromadk~ uczniow. Wi~ksze znaczenie natomiast posiadalimistrzowie ze sfer jakby zakazanych (moZe dwuznacznych?). Ro:i:nie todzisiaj moma oceniae. Bo zapewne istnialy gdzies duchowe monolity (patrzHerbert-uczen i Elzenberg-mistrz) - nie umielismy tylko do nich dotrzee,albo tel nie uwaialiSmy za stosowne podejmowae taki trud.Jak by to wszystko streScie, podsumowae? Napisalam tutaj 0 pewnychdoznaniach, ktore odnosz~ si~ do lat dose dawnych. Takich szczegolnychlat, kiedy ksi!lika i mysl ksi~:i:kowa waiyly 0 wiele wi~j nil dzisiaj.A nawet - waiyly tyle, le niepotrzebny byl czlowiek z krwi i kosci, abywidziee mistrzostwo, wz6r, stygmat osobowoSci. Dla mlodych ludzi, spragnionychinnej wraZliwosci, ta pierwsza fala nowej prozy i nieznanejliteratury mi¢zywojennej stala si~ pokannem, ktory, bye moZe, pochlania­10 si~ zbyt lapczywie i bezkrytycznie. Ale czy moma winie siebie za to?Nasze wzory zmienily si~ w czasie, ale tamte ich wcielenia :i:yj~ w naszychumyslach. Na tyle wi~, na ile lektura ksztaltuje ducha, duch nasz zostalni~ naznaczony. MoZe, z biegiem lat, z absurdu zrodzil si~ relatywizrn,z laickoSci. liberalizm? Ale to jUl zupelnie inne pytania.Marta WykaMART A WYKA, profesor Uniwersytetu Jagiellonslciego i krytyk literacki. Autorkaksilli:ek 0 Brzozowskim, Galczytislcim, Staffie oraz szkicow krytycznych GlosyrozlIych pokoldt (1989), Szkice z epoki powillllosci (1992). Redaktor naczelny,,Dekady Literackiej".


MALGORZATA KITOWSKA-LYSIAK GOMBROWICZ KULTOWY Maly slownik j~zyka polskiego, do kt6rego najpor~miej bylo misi~gnll:e, podaje, ie mistrz to "cziowiek przewyiszajll:cy innych biegloSclIl:i umiej~tn08cill: w jakiejs dziedzinie" (moZe to bye, na przyldad, strzelaniedo celu) oraz "czlowiek, kt6rego obiera si~ za wz6r, nauczyciel", a tam"rzemieSlnik majll:cy dyplom uprawniajll:cy do prowadzenia warsztatu, dosamodzielnego wykonywania swego zawodu". A zatem mistrz to rodzajwzorca, niby z podparyskiego 8evres, tyle ze przyobleczony w ludzkll:powlok~. Punkt odniesienia, miara, kanon. Ktos, 0 kim mysl~, gdy stoj~przcd rozwi~iem problemu, podj~em decyzji. To on odpowiada zamnie na pytanie: "co robie?". Czuwa - jak sumienie. Jest autorytetemduchowym i Aniolem Str6Zem w jednym wcieleniu. Busolll:, kt6ra prowadzii wyznacza granice bezpieczenstwa. Wedle definicji tak przynajmniej byepowinno. Gdzie szukae idealu?Szukajll:C wlasnej odpowiedzi na zarysowane wyZej pytania, pomyslalamzrazu, Ze lojalnosc wobec profesji, kt61'11: przy akompaniamencieokrzyk6w urz¢niczek PaDstwowych (,,Ach, jaki oryginalny zaw6dt", ,)ate:i zawsze chcialam bye historykiem sztukit") zwyldam wpisywae doankiet personalnych. nakazuje bronic honoru artyst6w uprawiajll:cychsztuki dawniej znane jako pi~kne. COz. kicdy trudno mi wskazae nie tylkojedno nazwisko. ale ograniczye list~ do takich, 0 kt6rych pr6cz tego. Ze Sll:waine, moglabym powicdziee, iz byly istotne dla mnie samej. Nigdyzresrtll:, nawet na prywatny sw6j u:iytek, nie potrafilam udzielie odpowicdzina pytanie 0 u I ubi 0 neg 0 na przyklad malarza. Kto mialby nim bye?JeSli chcialabym pozostae w xx wieku. to de Stael czy Stajuda? A moZeusytuowany na marginesie targowiska pr6moSci tragiczny Dzi¢ziora?Sempolinski. kt6rego "zranione" obrazy z lat 70. III:CZIl si~ w mojej pami~ciz oswajaniem sztuki "innej"? Nowosielski z powstalymi tu:i po wojniekompozycjami abstrakcyjnymi? A jest jeszcze Lebenstein, Schulz, Balthus- artySci 0 skomplikowanych rodowodach i takichZe kolejach losu. Silwreszcie nie malarze, jak Szapocmikow czy Gaudi, kt6rego zar6wnodzielo, jak biografia predestynujll: do roli przewodnika duchowego. Dzisiaj


80 MALGORZA T A KITOWSKA-I.. YSIAKzawstydzaj~ mnie niektore fascynacje sprzed lat, jak ta tworczosci~ BemardaBuffeta - dzieci~-mlOOziencze fatalne zauroczenie powierzchownosci~malarstwa, lctorego komercyjnoSci wtedy nie wyczuwalam.Moma by wymieniae dalej, ale powstanie wtedy - nie wolna adrozterek aksjologicmych - rnoja prywatna historia XX-wiecznej sztuki,z przewag1l malarstwa. Coz zatem poc~e? Moze zamiast podae jednonazwisko, latwiej byloby zestawie list~? Ale moja, niepelna i powstala adhoc, obejmuje zarowno mistrz6w "bieglych", jak "nauczycieli" i "rzemieslnikow".A czy rnistrz nie powinien zgOOnie l~czye umiej~tnosci z wiedz~i powolaniem wlasciwym wychowawcy?Szukajmy gdzie indziej. Jest to tym latwiejsze, Ze naprawd~, kiedy mniezaproszono do udzialu w "rnistrzowskim" przedsi~wzi~ciu, szybko 00­rzucilam wi~kszose nazwisk, ktore mi przyszly na mysl, i zostalo jedno:Witold G om b rowicz. Tu w~tpliwosci nie mam. Alejak zdolam uzasadnieswoj wybor? Jest to zadanie trudne, bo jego ksi~ili towarzyszyly rni adprzyslowiowego "zawsze", ich czytanie traktowalam jak czynnose na polyfizjologiczn~ i nie chcialam - bo specjalnie nie musialam - zastanawiae si~,dlaczego tak jest. A zdarzylo si~ - wid~ to z perspelctywy czasu - Zez Iud Zrni, ktorych spotykalam, pol~czyly mnie mi¢zy innymi te wlaSnielektury. Po raz pierwszy nad tym, dlaczego kocham Gombrowicza, zamyslilamsi~ zupelnie niedawno, kiedy wyrainiej niz przedtern uswiadomilamsobie, Ze nie wszyscy to uczucie padzielaj~. Pewna znajoma powiedziala mi,Ze autora Iwony nie mosi. Oswiadczyla rzecz ton em, ktory nie osrnielilmnie do zapytania 0 przyczyny. MoZe s~ irracjonalne? Czy zatem powadymojego upojenia t~ literatur~ nie nalez~ do tej samej sfery? I jak 0 tymnapisae, by nie narazie si~ Cieniowi? ..Pami~tam pocz~tki bratania si~ z t~ literatur~ i jej autorem. Prowadzilamwowczas cos w rodzaju pensjonarskiego dziennika, do ktorego przepisywalamcelniejsze fragmenty Ferdydurke. W tym, ze jest to proza doniosla,umacnial mnie entuzjazm Schulzowskiej recen~i, na ktor~ trafilam niernalrownoczesnie z lektur~ powieSci. Zarazem OOkrywalam wokol siebie srniesznosepoz i sytuacji opisywanych przez Gombrowicza.ChOOzilam jeszcze wtedy do szkoly i w swojej klasie, wypelnionejdzieemi ambitnych, nowoczesnych inZynierow, dyrektorow, lekarzy-ordynator6wetc., wsrOd wyemancypowanych, wysportowanych kolezanekz nieco zlosliw~ satysfakcj~ OOnajdywalam krewniaczki Zuty Mlodziakowny.Ta wlamie, obyczajowa warstwa powiesci byla dla mnie wowczasnajbardziej oczywista. Chociai: zdawalam sobie spraw~ (niech rni b~dziewybaczona pewnosc siebie, z jak~ "projektuj~" owczesne wrazenia), ZeFerdydurke "sklada si~" z kilku polcladow, jak rzeczywistose, do ktorej si~OOnosi. Czulam oparcie w tej lekturze, ktora potwierdzaj~c rnoj "stylOObioru" owej rzeczywistosci, dawala poczucie sily. Dopiero potern jednakpoznalam jego tajemny sens: braiD si~ one z lekcji odmitologizowywaniaprzez Gombrowicza "kultury", "normalnosci", "post~pu", z jego nieustannegozmagania si~ z Fonn~. Taka kolejnose przenikania w gl~b


GOMBROWlCZ KULTOWY81powidci daje si~ wytrumaczye czasem, w ktorym si~gn~lam po Ferdydurke.Jest oczywiste, ie w lekturach mlodzienczych poszukuje si~ przeloi:eniawlasnych w~tpliwosci, rozwiania ich, wreszcie - wskazania drog. Czyta si~je przez pryzmat ksztaltuj~cej si~ osobowoSci. Choe wi~ wkrotce wiedzialamjui:, ie w sporze 0 ran g~ Ferdydurke w tworczoSci Gombrowiczai w historii polskiej literatury zdaj~ si~ zwyci~i:ae milosnicy tej prozy,uwai:aj~cy j~ c~sto za utwor kanoniczny, oddawalam si~ nadallekturze poswojemu. Niemal~ rol~ odegraly w niej dwa fragmenty: Przedmowa doFilidora dzieckkm podszytego i Przedmowa do Filiberta dzieckkm podszytego,ktore uderzaj~co wyrainie pokazywaly odmiennose Gombrowiczowejmetaliteratury. Tu ponadto czulo si~ bezposredni~ bliskosc pisarza,a takie elementy, jak fascynuj~ca, pozomie wolna konstrukcja opowiesciczy b¢~ca swoist~ gr~ swoboda j~zykowa dowodzily jego mistrzostwa.Ten "skrajny indywidualista i personalista" (Michal Glowinski) dystansowalsi~ tu od roi:nych odcieni literatury zaangai:owanej, co przed laty,w perspektywie szkolnych lektur obowi~kowych, nasyconych jedyniesrusznymi tresciami, nie moglo pozostae dla mnie bez znaczenia. Swiadomoseowego dystansu oddzialala ostatecznie silniej bodaj nii: poZniejszawiedza 0 tym, ie w samej rzeczy autor Ferdydurke tak do konca "niezgadza si~ na odideologizowanie Iiteratury" (Glowinski).Powiese jawila mi si~ jako dzielo absolutne. Dna byla miar~, do niejautomatycznie odnosilam poZniejsze czytelnicze objawienia. Ferdydurkebyla zreszt~ ksi~~ niemal w calosci ui:yteczn~. Imponuj~co sugestywnyj~zyk nadawal wyrazistosc malowniczym obrazom i blyskotliwym wywodompodszytym przenikliw~, przewrotn~ i prowokuj~c~ mysl~. Zas takisposob operowania przez autora slowami, ktory sprzyja intensyftkowaniunapi¢ mi¢zy nimi, dzi~ki czemu odzyskuj~ one swoje sensy lub uzyskuj~nowe, musial olSniewae, jdli wokol wszyscy - prywatnie i publicznie-lubowali si~ w bezladnej paplaninie. Dlatego wlasnie z Ferdydurke moi:nabylo wypisywae nie tylko zgrabne sentencjonalne frazy (w rodzaju: "swiatistnieje tylko dzi~ki temu, ie zawsze za poi:no si~ cofae", "nie widzianojeszcze wyjasnienia, ktore by nie bylo zaciemnieniem"), ale tei: niew~tpliwiepowstale w natchnieniu (sic!) cale akapity obsmiewaj~ce "konwencjy". Nieda si~ ukrye: najszczerzej bawily mnie te, ktore wprost dotyczyly szkoly.Pracowicie wynotowywalam cytaty do wspomnianego diariusza, gdziemieszaly si~ z iscie dziewczyilskimi wynurzeniarni i wzruszeniami. Ba,zdominowaly je szybko, poniewai: urzekly mnie do tego stopnia, i:euzurpatorsko traktowalam je jak swoje. Autor pojawial si~ w nich jako"Witek", a wi~ - 0, zgrozol - kumpel. Tak przysposobione kartkiz dziennika poddalam surowej ocenie redaktora poczty Iiterackiej pewnegomiesi~cznika, grupio i naiwnie nie bior~c pod uwag~, ie kogos mog~ niezainteresowae m 0 j e wypisy z t a k i e j lektury. Odpowiedziano mi srusznie,ie mam zadatki na bibliotekark~, a nie na artystk~. Mog~ rzec, ii:Gombrowicz uchronil mnie przed niebacznym krokiem i przyczynil si~ dotego, i:e utkwilam w pol drogi: pomi¢zy dzielem a odbiorc~.


82 MALGORZAT A KlTOWSKA-LYSIAKAle wspomniany fakt rue odmienil mojej manii przepisywania. Wielki,gruby kajet zapelnialy teraz fragmenty Dziennika. KaZda mysl wydawalami si~ olSnieniem, a hide zd anie doskonaloSci~. Generalnie jednak Dziennikbyl odkryciem polskoSci. U Konstantego Jelenskiego moroa przeczytac(1957): "Nie rna bodaj dzis pisarza, ktory rownie trafnie, mimo i:yciaw diasporze, odczuwa polski charakter i polsk~ sytuacj~. Nic dziwnego, Zemlodych pisarzy w Kraju interesuje z generacji przedwojennej przedewszystkim Gombrowicz. W Ferdydurke widz~ oni ksillZk~ proroc~, a poj~cie»upupienia« dalo im w najgorszych latach obronny ladunek sarkazmu(...) Jedno jest pewne - Ze Gombrowicz wskazuje now~ drog~ polskiejliteraturze i sztuce, dr og~ prawdziwie rewolucyjn~, poprzez odrzuceniefikcji zarowno burruazyjnych, jak socrealistycznych, i Ze jego swobodai fascynaga wszystkim, co ruedojrzale, odpowiada obecnej socjologicznejewolucji polski ego spoleczenstwa." To, co pisal Gombrowicz 0 "byciuPolakiem", tak bardzo romilo si~ od tego, co krolowalo w oficjalnych,"prawomySlnych" wypowiedziach politykow i artystow mizdrz~cych si~ doEuropy (vide sytuacja obecna), Ze musialo zastanawiac. Dzisiaj najwi~kszewrai:enie robi~ na mnie te same, co ruegdys, wypisy z Dziennika. Stal si~ onprzy tym lektur~ tak osobist~, Ze w dUZej mierze warunkuj~~ przyjamie.Ponadto - jdli proza Schulza mnie t yl k 0 intrygowala, to dzielo Gombrowiczaat nasycalo. Schulz wydawal mi si~ - mimo calej estyroy, jak~mialam dla jego artyzmu - jakis zbyt dopowiedziany, odkryty, a to gostawialo poniZej tworcy Ferdydurke. Gombrowicz, pomimo tego, ze wielekrocnatrafialam u ruego na stwierdzenia, ktore mialam za oczywiste,pozostawal nieprzenikniony, gl~boko tragicm y, rue tylko jako pisarz. Gra,kto~ prowadzil przede wszystkim ze sob ~, skrywala tajemni~ jego samotnoSci.Ekshibigonizm Schulza, jak wariactwo Witlcacego, uwaZalam jednak zarodzaj samoobrony, zabieg katartyczny - lask~, ktorej Gombrowicz niedostllpil."Archeologia naszej swiadomosci", ktora umoZliwia czytelnikom i wyznawcomtowarzyszenie mysli autora, nie l~czy si~ wszakZe tylko z przypominaniemprawd od dawna znanych. Chociai: poc~tkowo czujemy przedewszystkim radosc z tego, Ze ktos wskazuje nam Sciezk~, ktor~ kiedysstracilismy z oczu. Ale Gombrowicz jest mistrzem niebanalnyro, to znaczytakim, w ktorego nie moma zapatrzee si~ bez zastrzeZen. Osobowoscczytelnika jego prozy formuje si~ ruejednokrotnie w sprzeciwie, jaki bud~w odbiorcy prowokacje autora. To rue jest lektura uspokajaj~ca, taka,w kt6rej latwo jest si~ zadomowic. To jest mistrzostw o jako wyzwanie,niejako nauka, lekcja do opanowania ... i powtorzenia. MoZe tunalei:y szukae wyja&nienia, dlaczego autor Transatlantyku rue rna uczniow?A moze - po pol sku - znowu w sprawy Snuki wpl~tala si~ Historia?A moZe - po ludzku - trudno mierzyc si~ z determinacjll pisarza, kt6ry naprzyklad mowi: ch~ byc "dzieckiem, ale takim, ktore dotarlo do wszystkichmoZliwoSci doroslej powagi i doznalo ich. W tyro cala r6Znica.Najprzoo odepchnllc wszystkie ulatwienia, malezc si ~ w kosmosie tak


GOMBROWICZ KULTOWY83bezdennym, jak tylko to dla mnie moZliwe, w kosmosie 0 zasi~gu maksymalnejmojej swiadomosci, i doswiadczyc tego, Ze si~ jest zdanym nawlasn~ samotnosc i na wlasne sHy - wtedy dopiero, gdy otchlan, ktorej niezdolales okieimac, zrzuci ci~ z siodla, si¥iz na ziemi i odkryj na nowotraw~ i piasek. Aby dziecinstwo stalo si~ dozwolone, trzeba dojrzaloscdoprowadzic do bankructwa."Ta przewrotnosc, ambiwalencja i zarazem ostrosc wid zeni a, b~d~caprzyczyn~ postrzegania rzeczywistosci przez okulary 0 podwojnych szklachi dostrzegania w niej scieraj~cych si~ przeciwstawnych sil, znajduje najbardziejdramatyczne przeloZenie na materi~ literack~ w Kosmosie - pos~pnymtestamencie artysty. "Najbardziej mrocznym i wieloznacznym sposrodutworow Gombrowicza" - nazwal ksi~zk~ Jerzy Jar~bski, a sam pisarzkomentowal tajemniczo: "Kosmos dla mnie jest czarny, przede wszystkimczarny, cos jak czarny rozbeltany nurt, czarna woda unosz~ca tysi~ceodpadkow, a w ni~ zapatrzony czlowiek - zapatrzony w ni~ i ni~ porwany- usiluj~cy odczytac, zrozumiec, powi~zac w jak~s calosc ... Czem, grozai noc. Noc przeszyta gwaltown~ nami~tnosci~, skaZona milosci~. Bog raczywiedziec ... mnie si~ zdaje, Ze groza Kosmosu zostanie odczytana, ale nie takpr¢ko." Niestety, to autokomentarz z gatunku tych, ktore niczego niewyjaSniaj~. Wi~cej: znaj~c go, nabieramy pewnosci, ze wyjasnien nie mamyprawa oczekiwac od autora. Kosmos pozostaje lektur~ truj~c~: tu ,jednostka,ktora wyzbyla si~ wiary w Boga i wszelki )przedustawny porz~dek«,staje naprzeciw wszechSwiata i probuje sprostac mu wlasn~ mysl~ i dzialaniem,ale usilowania te koncz~ si~ k1~sk~ (...) Zlozenie uporz~dkowanego))kosmosu« z chaosu rzeczywistosci okazuje si~ dla samotnej jednostkizadaniem niewykonalnym lub wiod~cym wprost w szalenstwo" - napisalJerzy Jar~bski, ale slowa te przeczytalam wiele lat po pierwszej lekturzepowiesci, powieSci, ktor~ studiowalam w ponurej czytelni KUL-owskiejpol onistyki, bo tam z dzialu prohibitow udawalo si~ j~ wypozyczyc "dokorzystania na miejscu". Znowu - juz teraz w grupie - przepisywalamfragmenty do wspolnego brulionu, bo pojedyncza lektura byla niewystarczaj~ca,a i wymagala innego tla niz publiczne lektorium. Pierwszy kontaktz t~ ksi~~ kojarzy mi si~ troch~ z wrazeniami odniesionymi podczas"wst~nego" czytania Ferdydurke: ujmuj~ca blazenada skrz~ca si~ dowcipnymigrepsami (okreSlenie "Katasine usta" zrobilo karier~ wsrod moichznajomych, ktorzy uciekali si~ do niego niczym do zak1~cia rozumianegotylko przez wtajemniczonych). Ale przeciez jeszcze przed czytaniem "wlasciwym"czulo si~, Ze "wrobel wisial na drucie" juz na drugiej stronietekstu nie po to, by smieszyc ... Metafizyczna rozleglosc Kosmosu zdumiewalai szokowala. To nie byla "przygoda intelektualna". Jaka tam przygoda,skoro w ~ wchodzi dramat istnienia... Kosmos nalezy do tychutworow, ktorych nie moma zac~c czytac zbyt wczesnie. Nie z powodutrudnosci, jakie stwarza lektura, ale z uwagi na konsekwencje: rnaswoje miejsce wsrOd ksi~Zek, ktore bezkamie przyspieszaj~ dojrzewanie.


84 MALGORZAT A KlTOWSKA-L YSIAKInaczej Operetka r2Y zabawna Iwona. Przypominam sobie, Ze kunsztpierwszej dotad do mnie via spektald w reiyserii Kazimierza Dejmkaw 16dzkim Teatrze Nowym (prapremiera polska 13 kwietnia 1975), gdziewielkie wraZenie robila Muzyka Tomasza Kiesewettera oraz Marek Barbasiewiczjako Fior i Mieczyslaw Voit jako Ksi~ Himalaj. Z Iwonq,kt6rej wydanie krajowe (z ilustracjami Kantora) wpadlo mi w ~ce w ktorejsz bibliotek, zwi~ane s~ doswiadczenia bardziej prywatne. Kiedy jakisczas po tym, jak przeczytalam dramat, moj stryj dlawil si~ osci~ karpiapodczas wieczerzy wigilijnej, zupelnie nieodpowiedzialnie zaSmiewalam si~do lez, zapominaj~ 0 charakterze swi~ta, nie baczllc na groz~ sytuacjii wyrzuty czynione przez rodzin~. Tak wlaSnie, mi¢zy innymi, dzieloGombrowicza uobecnialo si~ w moim iyciu ...Swobodny tok tych refleksji podyktowala mi zawodna pami¢. A tammilo rozluZniaj~a Swiadomose, Ze nie mu~ przybierae pozy zawodowca.Nie potrafilabym tego, szczeg61nie wobec faktu, Ze tw6rczo~ Gombrowiczaobrosla juz wieloma interpretacjami. Paed laty jednak przyszlakariera tej literatury byla oczywista przede wszystkim dla samego autorai jego przyjaci61, w duiej mierze z kr~gu paryskiej "Kultury", jak KonstantyJelenski r2Y Jerzy Giedroye. Ale juz pi¢ lat po Smierci pisarza badaczezgadzali si~ co do tego, Ze zasi~g Swiatowy tego dorobku stale wzrasta, przyczym jest to sukces autentycmy, bo ostatecznie nie usankcjonowanyBardzo Wielk~ Nagrod~ i nie ograniczony do uniwersyteckich centrow.Bye moZe jednak zbliZa. si~ - uZyj~ slow Ludwika Stommy 0 LCvi-Straussieze wstwu do niedawnego polski ego wmowienia Smutku tropikow - "czas,by poj~ dalej lub inaczej. K to j edn ak ni e prze szed I p rzez j egodzielo, nie zazna ani objawienia, ani buntu" (podkreslenieMKL). Mam nadziej~, Ze ta w¢r.owka od Gombrowicza nie rozpocznie si~szybko, choCby dlatego, Ze jego literatura wolna jest od dorainosci.Ponadto do jej czytelnikow nale:iy bodaj tylu fachowych egzeget6w, cobezinteresownych wielbicieli. Dzisiaj - dokladnie Cwiere wieku po Smiercitw6rcy Ferdydurke - moma przypU8ZCzaC, ze dlugo jeszcze b¢~ onitworzye grono wiemie podtrzymujll


ANDRZEJ ZAWADA ZASWIADCZENIE DLA KAZIMIERZA WYKI Kazimierz Wyka umarl w styczniu 1975 roku, prawie dwadzieSci.a lattemu. Byl wtedy uWaZany za najwi~kszego polskiego krytyka literackiego.Czytalo si~ Wyki ksi4iki i eseje, chodzilo si~ na Wyki odczyty. OpinieWyki mialy swojll, wag~. Nagle odejscie krytyka przyj~te zostalo z bezsilnymi:alem, jako odejscie przedwczesne. W trzy lata pozruej ukazal si~obszerny zbior esejow 0 jego tworczoSci i wspomnien 0 nim. W liczll,cymprawie szescset stronic tomie uczestniczylo czterdziestu siedmiu autorow:wybitnych polonistow, krytykow i pisarzy.Przez kilka najblii:szych lat po smierci autora ukazywaly si~ kolejnejego ksi4iki. Byly to nie tylko poszerzone wznowienia prac fundamentalnych,jak Rzecz wyobraini, czy wyj~te z archiwum a napisane w koncu lattrzydziestych znakomite Pokolenia literacki£. Wyszly, na przyklad, dwiemonografie, obydwie wlasciwie gotowe, choc w stosunku do zanotowanychautorskich zamierzen nieco niepelne: ksill,i:ki 0 Roi:ewiczu i Reymoncie.Tam zbior esejow Nowe i dawne w(!dr6wki po tematach, tytulem nawilj,ZUjll,cydo wczesniejszych trzytomowych W(!dr6wek po tematach. OpublikowanDtom opowiadan, jakie Wyka pisywal do szuflady. lui: w staniewojennym wyszla ostatnia kolekcja znakomitych i bardziej nii: inne osobistychesej6w, zatytulowana Odeszli.Moma powiedzie6, i:e jeszcze przez kilka lat tworczosc krytycznaKazimierza Wyki uczestniczyla w i:yciu literackim i intensywnie wsp61­ksztaltowala swiadomosc krytyki oraz historii literatury.A p6zruej przepadla gdzies w naglej niepami~i.2Kazimierz Wyka byl Mistrzem dla pokolenia 1956. Wprawdzie jeden z najzdolniejszych jego uczniow, Andrzej Kijowski,


86 ANDRZEJ 'ZA.WADAtwierdzil, iz zadnego "pokolenia '56" nie bylo, ale zaprzeczenie to nalei;alobyraczej traktowae jako krytyczn'l, prowokacjr;. Ze niechi;e przedstawicie1etego pokolenia pokaz'l, wreszcie swoj'l, niepodwazaln'l, odrl(bnose. Niechw koricu napisz'l, dziela, ktore pozwol'l, krytykowi zobaczye w nich formacjl(wybitnll i jedyn'l, w swoim rodzaju. Bo sarna przyna1eznose pokoleniowato moze bye dla historii literatury za malo, i zmieszaj'l, sil( z poprzednikamii nastypcami tak, i;e nikt nie spamil(ta ich indywidualnosci. Tenzarzut Kijowskiego calkiem byl w swej istocie "wykowski"; bral sil(z laytycznego maksymalizmu. Literaturze trzeba stawiae rzetelne wymagania.Owszem, krytyk jest, powiada Wyka, tworc'l, "fikcji genezy". Aletrzeba czegos wiycej nii retrospektywnego wizjonerstwa. "Powiem bardzopo staroswiecku - pisal Wyka w Lowach na kryteria - problematykagenezy perspektywicznej na pewno, problematyka genezy retrospektywnejw mniej widocznym stopniu jest w istocie spraw'l, swiatopogl'l,dow'l, i filozoficzn'l,."Maksymalizm swiatopogl'l,dowy dziedziczyl Kijowski po Wyce. Wykabyl nauczycie1em Kijowskiego nie tylko w doslownym, uniwersyteckimsensie. Zapewne, pokolenie autora Bolesnych prowokacji uczylo sil( literaturytakie u innych, przede wszystkim u Gombrowicza. Ale czym jestrzemioslo krytyczne, pokazal mu Kazimierz Wyka. W latach trzydziestychjeden z mlodych zdolnych, stal sil( Wyka od roku 1945 krytycznymautorytetem. Redaguj'l,c w pierwszym, przed-socrealistycznym okresie"Tw6rczose" i tworz'l,c dla niej formull( najpowainiejszego pisma literackiego,Kazimierz Wyka projektowal estetyczoy fundament powojennejliteratury. Nie "Kuinica" ze swym ortodoksyjnym i od pocz'l,tku anachronicznym"realizmem", i nie "Tygodnik Powszechny", maksymalistycznieobstaj'l,cy przy pelni praw estetycznych i tematycznych literatury, moglysamodzielnie decydowae 0 obrysie tego fundamentu. Akceptuj'l,C paristwowystatus "Tw6rczosci", uczynil z niej Wyka pismo eklektyczne,w kt6rym stworzyl miejsce na oswiycimskie opowiadania Borowskiego,dramaty Marii D'l,browskiej i Traktat poetycki Milosza. Tak pojmowalroll( krytyka - jako zobowi'l,zanie do obiektywizmu i rozumienia odmiennychpostaw artystycznych. Realizm, 0 kt6rym pi sal w roku 1945, ii"czeka na wszystkich", nie byl podszyty ideologiczn'l, kalkulacj'l,. Byllogicznym wnioskiem wyprowadzonym z uwainej lektury dziel napisanychw koricu lat trzydziestych i podczas wojny.U korica lat czterdziestych, traqc "Tworczose", odchodzil Wyka odczynnego zajmowania sil( wsp6lczesn'l, literatur'l" pozostawiaj'l,c Pograniczepowiesci jako dokument doswiadczenia literackiego, kt6re na razie nieb¢zie mialo kontynuacji, i jako jeszcze jeden slad zaprzepaszczonychmoZliwosci. Rozpoznania i wnioski postawione w tej ksi'l,zce pozostalydlugo aktualne i w powai;nej mierze uksztaltowaly krytyczne myslenieo powojeonej prozie. Kategorie "tragicznosci" i "drwiny", kwalifikacjetematyczne w rodzaju "rozrachunk6w inteligenckich" czy "ksi'l,Zek 0 wsi"funkcjonuj'l, w opisach powojenoej prozy jak paradygmaty. Wracaj'l,c


w 1956 roku od ubogiej utopii do rzeczywistej literatury krytyka wracala doWyki. Do porzuconych i z koniecznosci zaniechanych przez niego w~tkow.3Sam Wyka rowniez wracal, pelen energii, pornysl6w i nadziei. OIcresy"nonnalnienia" Zycia, nie tylko literackiego, dobrze wplywaj~ na wzrostkrytyki. TeZ nie tylko literackiej. Powstala w tamtym czasie Rzecz wyobraini.Ksi~zka, bez ktorej nie jest rnoZliwy opis powojennej poezji. Tutajodslonil Wyka pelni~ swych rnoZliwosci analitycznych i syntetycznych, tuzobaczylisrny, jak kreuje si~ gene~ i projektuje przyszle w~tki estetyczne.Zadna inna ksi~ka powojenna nie pokazala w takim bogactwie, Zerowniez krytyka jest rzecz~ wyobraZni.Ubolewaj~, iz generacja "Wspolczesnosci" nie rna wtasnej krytyki,pokoleniowej, wiernej i pol~czonej z poezj~ i proz~ gl~bokimi wi~zamibiograficznej wspolnoty, Wyka pracowicie kornponowal literacki obrazformacji popaidziernikowej. Jego uczniowie - Jan Blonski, Andrzej Kijowski,Ludwik Flaszen, w jakims stopniu takze Jacek Lukasiewicz - wspotkreowaliliterack~ swiadomosc pokolenia, pracowali nad wyostrzeniemodr~bnoSci. Wyka z pozoru przeciwnie: wpisywal t~ now~ i do wczesniejszejniepodobn~ poezj~ w bogate tlo tradycji, pokazywat ukryte zwi~ki,tropil wplywy i nawi~ia, cieszyt si~, gdy mogl pokazac, ze rnlodaliteratura tylez rozumie potrzeb~ odr~bnoSci i buntu, co koniecznoscdialogu z przeszloSci~ . W Rzeczy wyobraini dowodzil, ze indywidualnoscpowstaje przez pogodzenie sprzecznosci: pragnienia nowatorstwa i szacunkudla tradycji.Oczywiscie, godzenie ognia z wod~ jest tylko idealem, i Wyka swietnieo tym wiedzial. W Rzeczy wyobraini pokazal, Ze od czasu do czasu jest tornoZliwe.4Co zatem wedlug niego znaczylo "uprawiac krytyk~"?Posrednio pokazywal to stale. Bezposrednio forrnulowal odpowiedz nato pytanie cz~sto, ale t~ bezposredniosc budowal na metaforze. Albo nacytacie. Na przyklad takim:Celem tych bad an jest wnikni~cie w organizm dzie!a poetyckiego, wyjasnieniejego logiki wewn~tr211ej, ods!oni~cie jego fizjognomii indywidualnej. Obokodr~bnosci indywidualnej wystlUlic maj~ wyrame linie zespalajllce ka2dyutw6r z utworami poprzednimi i nas~pn ymi, pozwalaj~ce wskazae ewolucjllmotywow, idei, uczuc, historill artyzmu i osobistosci; zarazem ujawnic sillmajll zwi~, ktore dadzll tworczosc (...) w!IlCzyC w ca}osc poezji polskieji w calosc [epolal Jesli badania doszly do rezultatow odpowiednich, tozarysuje sill na ich podstawie indywidualnosc tworcy w jednosci swej i logice;ale nie moze ona przes!oDic - indywidualnosci utworow.Tak sformulowanej zasady funkcjonalizmu i wieloaspektowoSci opisutrzymal si~ Wyka konsekwentnie od pierwszych swych do ostatnich szki­


88 ANDRZEJ ZAWADAcOw. Literatura byla dla niego bytem wewn~trznie skomplikowanym i zewn~trznieuwiklanym, a bez rozplll:tania tych komplikacji i uwiklan nieczytelnym.Dzi~ki swej otwartej metodzie potrafil Wyka przechodzic zeszczeg610wego planu konstrukcji slownej na og6lny plan wzor6w kultury,w okruchu wiersza dostrzec zapisany kod genetyczny organizmu spolecznego.<strong>Znak</strong>omite i pod tym wzgl¢em niedocenione slI:jego pi sane podczasII wojny swiatowej eseje zatytulowane Zycie na nihy. Specyficzne mechanizmyindywidualnych zachowan spolecznych i ekonomicznych w warunkachrepresyjnego totalitaryzmu opisal Wyka z imponujll:ClI: wnikliwoScill:. Redagujll:cksill:zk~ dziesi~c lat po wojnie, umiescil w niej dyskretny sladSwiadomosci, iz sformulowane w studium reguly, z tytulowll: zasadll: "ryciana niby", w Polsce Ludowej dziruajll: nada!. Mirno to ksill:zka miala dwawydania.5Wyczucie spolecznych kontekst6w literatury w powamym stopniuzadecydowalo 0 znaczeniu pisanej przez Kazimierza Wyk~ krytyki. Pisarza,podobnie jak czytelnika, obchodzily sprawy zasadnicze: sensy i konsekwencje.Artystyczne i spoleczne. A czytac sensy i odczytywac przyszlekonsekwencje Wyka umial. W Lowach na kryteria, pisanych u progu latsZeSooziesill:tych, zauwaZaI (to tylko jeden z wielu przyklad6w): "Dostrzegamjednak bardzo ostrll: dialektyk~ przemian. Mala stabilizacja albab~dzie sygnalem nast~pnego zakr~tu, alba - nie bawmy si~ w proroctwa."Jak pami~tamy, "nast~pny zakr~t" byl w roku 1968. Wyka nie Musial"bawic si~ w proroctwa" - jemu wystarczalo uwaZnie czytac.Byl w tym nie tylko pilnym uczniem ... Juliusza Kleinera, z kt6rego pismwynotowal przytoczony tu wyzej fragment 0 zasadach wieloaspektowejanalizy. Byl takZe uwamym czytelnikiem Stanislawa Brzozowskiego. Mys­I~, Ze to od Brzozowskiego nauczyl si~ Wyka uZywac stylu jako komentarzado rzeczywistosci. Kto, jeSli nie uczen Brzozowskiego, moZe byeautorem zdania, Ze powojenna Polska to "porosla wierzbami i pokrytastluczkami od w6dki parafia intelektualna od Szczecina po Przemysl"?6Lapidame syntezy byly specjalnoscill: Kazimierza Wyki. Lubil dokonywacprzekroj6w przez epoki, style i nurty tematyczne. Lubil smialorzutowac zjawiska literackie na szersze tio artystyczne. Lubil pisac 0 sztuce,a literatur~ rozumial jako jeden z j~zyk6w ekspresji doswiadczenia egzystencjalnego.Napisal ksill:Zk~ 0 Jacku Ma1czewskim, kiedy czul, Ze polskimodemizm nie mieSci si~ w literaturze. Jest autorem najgl~bszego, jakienapisano, studium krakowskiego oltarza Wita Stwosza. W studium tyrowiedza harmonijnie przenika si~ z m~roscill:.Lubi! pisac syntezy i najlepiej mu si~ je budowalo w poetyce eseju.Napisal tych syntez mn6stwo, malych i duzych, ledwo mieszcZll:cych si~w rozmiarach ksill:ili, dobrze dopasowanych do wymiar6w szkicu albo


ZMiWIADCZENIE DLA KAZIMIERZA WYKI89wypowiedzianych od niechcenia jak aforyzm. Zanotowal wiele mysli nowatorskichi nadal uderzajllcych przenikliwoscill, ktore wcillz Sll odkrywcze- nieraz chcialoby si~ powiedziee: niestety. DuZy przekroj historyczny bylkrajobrazem intelektualnyrn, w ktoryrn Wyka czul si~ najswobodniej.Drugll jego ulubionll forroll wypowiedzi byl calosciowy przekroj przeztworczosc z dodatkiem biografii: portret literacki. Od pocZlltkow swegopisarstwa byl personalistll. Swojll lekturll kierowal tak, aZ doprowadzalago do 0 sob y. Wsporninajllc Tadeusza Mikulskiego, cytowal celne spostrze:ieniaCzeslawa Hemasa:Naukowiec podszeptuje tu rozwillzania literackie pisarzowi. Rzecz gruntownajest prawdziwie zajmujllCa, jeSli jest gruntowna nie wy1llcznie w zakresiewykorzystanych Zr6del, ale tak:i:e w ambicji odtworzenia ludzkiej prawdyi klimatu epoki, jakiej dotyczy. To jest wlamie "portret" czlowieka: prawdziwy,gdzie pozwalajll Zroola, a prawdopodobny, gdzie Zrodla milczll,a ciekawosc ludzka domaga si~ uzupebrienia, jakiejs humanistycznej interpretacjilosu, ogolniejszej refleksji.Takich portretow napisal Wyka sporo i nie wracaC do nich znaczylobyzaczynac od poczlltku i w niewiedzy prac~ ju:i wykonanll.7Niewykluczone zresztll, ze od podobnego postwowania jestdmy specjalistarni.Kiedy si~ czyta wamy w dorobku Kazimierza Wyki i rownieistotny w powojennyrn polskim mysleniu 0 literaturze zbior Lowy nakryteria, kiedy si~ stronica po stronicy obserwuje, jak systematyczniei cierpliwie autor odbudowuje estetyczny i spoleczny fundament polskiejkrytyki literackiej, to podstawowll reakcjll jest bezsilny zal. Oto utalentowanykrytyk i literaturoznawca, pisarz gl~boko pojmujllcy istot~ i kulturotworczlldonioslosc literatury, pisarz, ktory moglby uZyc swego piorado pisania skomplikowanych i pi~knych esejow, boryka si~ z wyjaSnianiemprawd gdzie indziej oczywistych. A potem jeszcze raz i jeszcze raz. A ponim nastwni. Zadnej cillglosci, zadnego dziedziczenia, zadnego sumowania.RWll si~ wlltki, a swieze i dawne doswiadczenia pochlania nuworyszowskanieparni¢.8Kazimierz Wyka byl mistrzem przede wszystkim dla pokolenia 1956i tak juz zostanie. Nowa Fala miala innych rnistrzow: Gombrowicza,Milosza. Czytala ich eseje, podgll!dala ich sposob przezywania literatury.Ale w krytyce nikt nie stal si~ nauczycielem tej formacji, byl czas kontrkulturyi zaden z krytykow krajowych nie wydawal si~ wystarczajllco posl!gowy.Wsrod nich z pewnoscill nie Kazimierz Wyka.Nawet pielltgnujllcego swoj profesjonalny obiektywizm historyka literaturymogll lekko irytowac te wtrltty, w lctorych docenia silt osillgni~ciapolskiej literatury jako literatury Polski Ludowej. Z pewnoScill i Wyka


90 ANDRZEJ ZAWADAdbai 0 obiektywizm swoieh opinii i nie podlegai ziudzeniu, ze wszystko, COprzedwojenne albo emigraeyjne, musi bye zawsze lepsze albo zawszegorsze. Kiedy tylko zelzaia cenzura, zaraz po "paidzierniku", publikowaistudia 0 Czesiawie Miioszu i Aleksandrze Wacie. W roku 1948 pisai, Zeegzystencjalizm jest nie do wymini~cia i i:e, dzis zabroniony, wr6ci, tyle i:ewzmocniony sitCl zakazanego owocu. A literatura, administracyjnie kr~owana,odcinana od europejskich dopiyw6w, musi wysychac. Ale go niesiuchan 0, juz odbierano mu "Tw6rczosc", odchodzii do studi6w nadPanem Tadeuszem. Czy miai ziudzenie, Ze uda siy z PRL zrobic taki tw6r,kt6ry nie powt6rzy wad Polski mi¢zywojennej, a uniknie strukturypanstwa sowieckoidalnego?Byi posiem na Sejm. Przez wiele lat dyrektorem Instytutu Badati.Literackieh. W potocznym mysleniu to ne, bo potocme myslenie lubi trybdorainy, jak sCldy w stanie wojennym. Byi z tych, co uWaZali, i:e trzeba"ratowac substancjy". Troch~ si~ z nieh podsmiewaliSmY, ze tacy naiwnipozytywiSci, moze odrobin~ podszyci konformizmem. De tej "substancji"uratowali i do jakiego stopnia byli autorami upadku "socjalizmu" w Polsce,tego nikt zmierzyc nie potrafi i, przynajmniej na razie, nie chce.W kai:dym razie obawiam siy, ze niepamiyC jest teraz udziaiem tw6rezosciKazimierza Wyki. Czy zadziataiy tam inne przyczyny? Zanik krytykiliteraekiej, rozpad Zycia literackiego? Czy winne s~ lata osiemdziesi~te,z ieh intelektualnym niedotlenieniem obydwu piuc, "oficjalnego" i "niezalemego"?A moi:e tw6rczosc krytyczna jest bluszezem, kt6ry musi zgin~cz drzewem ezy krzewem, kt6re oplata?Ja sam ezytam Wyky coraz rzadziej, coraz bardziej wybrednie. Aledawniej studiowatem go pilnie i on byt moim nauczycielem krytycmym,w obydwu maczeniach tego przymiotnika. Winien mu jestem to zaswiadezenie.Borowice, 6 sierpnia <strong>1994</strong>Andrzej ZawadaANDRZEJ ZAWADA, ur. 1948, prof. dr hab. Uniwersytetu Wroclawskiego,krytyk literacki, tlumacz.


ARKADIUSZ BAGLAJEWSKI LEKCJA ESEISrOW (VINCENZ - STEMPOWSKI) W jednym z listow pisanych do Jerzego Giedroycia na pocz~tku latpi¢dziesi~tych Jerzy Stempowski sformulowal paradoksa1n~ tez~, Ze Polskakomunistyczna ,Jest tylko dalszym ci~giem, logicznie rozwini~tymPolski roi¢zywojennej". W swoich esejach Hostowiec wyrainie wskazywal,ii; w epoce "powszechnej parcelacji Europy", to znaczy zaglady Europy"maiych ojczyzn", procesy przezen opisywane, a wczesniej przeczuwane, s~wyrazem gl~bokiego kryzysu kulturowego i cywilizacyjnego. Stempowskitwierdzil, iz Polacy utracili pami~ Kresow, zgodzili si~ duchowo na amputacj~tradycji jagiellonskiej, a wi~ pozbawili si~ czegos, co przez lata naznaczalot~ kultur~. On znal dalszy ci~ tej historii. Nie godzil si~ wszatie natakie zakonczenie idei Kresow. Zagladzie przeciwstawil wi~ mit. Dlategow tym samym liscie zapisal: "W tych warunkach jedyn~ rzecz~ wart~zachodu jest poszukiwanie nowych drog, ktorymi moglibysmy przeniescprzez t~ powodi troch~ odziedziczonych wartoSci, nie licz~c na nikogo."Wyjasnia to, dlaczego klasyk polski ego eseju nie stal si~ kontynuatoremanachronicznej (choc pi~knej) formuly nostalgii. Tak, chodzilo Stempowskiemui eseistom z kr~gu paryskiej "Kultury" 0 "poszukiwanie nowychdrog". Ale jest w tym zdaniu moe sformulowanie warte namyslu - "nielicz~c na nikogo". Od razu chcialoby si~ powiedzie6 - Be duchowej energiizamyka lapidarne zdanie Hostowca. "Nie licz~c na nikogo", a wi~czwracaj~c si~ ku sobie, wydobywaj~c projekt kultury, zapewne w innychwarunkach politycznych b¢~y wyrazem dumnej misji eklektycznegomtelektualisty. Stempowski, jak Vincenz, Milosz i moi, zwracaj~c si~ kuutraconemu swiatu "malej ojczyzny", wyprzedzal dzisiejsze hasla pogranicza,kresowoSci, lokalnosci. Wiemy, ze to przypomoienie nie bylo rozumianejako nostalgiczno-idylliczna widokowka z Kresow, co zaprz~talo niemal~cz~sc pismiennictwa emigracyjnego. "Przypomniec" znaczylo w przypadkumistrzow polskiego eseju - stworzyc wlasciwie odr~bny mitkulturowy, skierowany jednak ku przyszlosci. Mit, w ktorym zapis tamtego,


92 ARKADlUSZ BAGLAJEWSKlutraconego swiata stanowil jedynie poczCj,tek projektu-wyzwania kierowanegodo wspolczesnej kultury i to nie tylko polskiej, ale takZe europejskiej.Czy zal im bylo pejzaZu, drag, drzew, barokowych kosciolow, ktaretam zostaly? Spiewow ludu slyszanych wieczorem na drodze? Pewnie tak.WszakZe W, nostalgia nie zniszczyly umiej~tnosci chlodnej i rzeczowejanalizy skladnikow przyporninanego i kreowanego mitu. To wame. Bo jestto miejsce, w ktarym spotyka si~ dzisiejsza wraZliwosc i wspolczesnemyslenie 0 swiecie z mitycznCj, wizjCj, eseistaw. Oni opisali swiat zarownotaki, jaki zapami~tali, ale - co warniejsze - taki, jakim powinien bye.MCj,dry swiat symbiozy narodowosci, wspolistnienia religii, kultur, swiatkompromisu i przenikania tego, co nasze, w to, co inne. I moglbympostawie kropk~ nad "i" - dlatego nazywam eseistow mistrzami,bo dali duchowy, intelektualny pokarm pokoleniu jak moje, dlaktorego Kresy sCj, rozdzialem zamkni~tym, ale otwarta i atrakcyjna pozostajeidea "malych ojczyzn" i war to sci przezierajCj,ce zza kresowego rnitu.W tym rniejscu dygresja: wrocie chcialbym do listu Hostowca, w ktoryrnto liScie eseista dostrzegal mentalne trwanie mi¢zywojnia w realiachPolski komunistycznej. Jak wiadomo, nie godzil si~ na to. Wyczulony nawszystko, co zatrCj,calo nacjonalizmem, nie chcial powrotu do retorykiPolski rni~dzywojennej, tak sarno jak nie aprobowal totalizmu. Widzialbowiem wybuchowCj, mieszank~ frazeologii komunistycznej i upiorow myslineo-endeckiej, co powodowalo nienawisc do tego, co obce, inne. Dostrzegalprzeniesiony z dwudziestolecia styl myslenia zaadoptowany dlaprostackich potrzeb propagandy lansujCj,cej wzorzec jednorodnej etniczniePolski. Nie godzil si~ na to, on i inni eseisci, dlatego piel~gnowal mito "malej ojczyfnie" i przez lata przypominal utraconCj, na zawsze dolin~Dniestru. Tak jak Vincenz Huculszczyzn~.Posruchajmy glosu eseistow. "Chaty akuratne, kladzione na tamie,a w nich slychae glosy diad'kow, wsZ¢zie ukramskie stichija, stara cywilizacjaludowa oddzielajCj,ca si~ od pseudocywilizacji nowej dzielnicy willowej,pelnej kurzu, i:ebrakow, zgielku, IKC, obiadow na margarynie" (zlistu Stempowskiego). I cytat z Vincenza: "Ilez sily duchowej krylo si~ podtymi niepozornymi chalatami! N a jednej uliczce, tej wokol Wielkiej Biblioteki,sledzono poch6d mysli najnowszej - a na drugiej - ogien nie gasnCj,lani na chwil~, rozpalal si~ chyba nie mniej plomiennie niz przed wiekami."A wczesniej zdanie mowiCj,ce, Ze swiat wspolczesny maglby nauczyc si~czegos istotnego z obserwacji malego miasteczka z bornicCj,. Zgodnie wi~cwyszydzono kuIt nowoczesnosci, powiedzielibysmy dzisiaj - nowoczesnosciz ducha Mlodziakow. Tak Stempowski jak Vincenz wskazywali. Ze staracywilizacja ludowa, ze inne swiaty wnoszCj, cos istotnego, 0 czym "zm~czona"Europa chcialaby zapomniee. Nie znaczy to wcale, by eseisci przypominalirussowskCj, antyte~. Otoz nie, chcieli przypomniee, ze stereotypoweprzeciwstawienia ni:iszych i wyzszych kultur zawodzCj" co wi~cej, ze autentycznezrozumienie bogactwa innych kultur w ostatecznym rachunkuwzbogaca kuItur~ polskCj,.


LEKCIA ESEIST6w93Jakie jest znaczenie glos6w tych eseistow dzisiaj? Pytanie 0 wsp6lczesnyrezonans jest konieczne, jeSIi nie chcemy pozostac tylko przy opisie,a zastanawiamy si~ nad lekcjll eseist6w. Ot6i: s~ to glosy bardzo wspolczesniebrzmi~ce. Przykladem dzialalnosc srodowisk czerpi~ych inspiracj~z szeroko rozumianej kresowosci. Problem polega jednak nie na interpretacjiwyobrai:en i mysli eseistow, ale na przeniesieniu ich pomysloww obr~b wspolczesnych wyzwan i projektow kulturowych. Fakty s~ znane,nie b¢~ si~ wi~ na ten temat rozpisywal, zwrocic warto moi:e uwag~, iZtak Stempowski jak i Vincenz pisali 0 zjawiskach (wydawaloby si~) jui:zamkni~tych, ale mieli gl~bokie przekonanie, i:e Kresy mog~ zaistnie6 jakoaltematywa dla d~en unifikacyjnych wsp6lczesnej kultury i cywilizacji.Dlatego sprzeciwiali si~ wielokrotnie, gdy myslenie 0 Kresach przybieraloksztalt nostalgicznego wspominkarstwa, w dodatku obarczonego polonocentrycznympunktem widzenia zloi:onych i wcale nie jednoznacznychfaktow z historii. Wyczuleni byli na falsz i zawlaszczanie tradycji przezjedn~ n acj~ , rozumieli, Ze tylko autentyczny dialog kulturowy rna sensw swieci.e, gdzie w imi~ racji narodowych doszlo do jalowego oddzieleniatego, co "nasze", od tego, co "obce".Zaiste, wspaniala to byla formacja. Utraciwszy na zawsze rodzinneziemie, maj~tki, ksi~gozbiory gromadzone latami, przeniosla na wygnaniewzOr myslenia pozbawiony resentyment6w i zludnych majakow nowoczesnychm6d intelektualnych.Zapytajmy, dlaczego wracano na Kresy i dlaczego kreslono nienagannezdania 0 ukrainskich chatach i n¢znych uliczkach Zydowskich miasteczekkresowych? Stempowski w jednym z esej6w pisal, ii: w pejzaZach, kt6reutracil, odnajdywal obecnosc wiekow, ktore przeszly (podobnie czytalkrajobrazy szwajcarskie). Klimat duchowy Kres6w zawieral cos, czegoEuropie nie dostawalo, co Europa utracila przykrywaj~c pokostem cywilizacjii kultury autentycznll i starll tradycj~. Postuchajmy Vincenza: "Jami:to objaSnic w swiecie patent6w, doktorat6w i akademij, i:e w ludzie tym[wSr6d chasydow - AB] wielka tradycja i gl~boka kultura docierala moi:ena co dzien, a co najmniej w szabat do najbiedniejszychl" Podobnie pisalStempowski. Kluczowym poj~em, ktore organizowalo myslenie eseistow,byla trwalosc tradycji zakorzeniona w staroZytnej kulturze pasterskiej.Innym poj~em, kt6remu nadali nowe znaczenia, bylo "wieloS6", "romorodnosc",zawsze ujmowane w stanie niegotowym, d~~cym ku stopieniusprzecznych c~to element6w. I wreszcie wolnosc. Przypominano chociai:­by czasy, kiedy narodowosc byla "dzielem wolnego wyboru" (Stempowski).Wi~c Arkadia? Jednak nie. W tej przestrzeni "wspomnien historycznych",przestrzeni dajllcej przywilej zakorzenienia w dziejach, w tradycjikulturowej, posr6d ruin staroZytnych i z czasow swietnoSci Rzeczypospolitej,ujrzal Hostowiec "wzory rzeczy przysz!ych" - kres Europy "malychojczyzn", Europ~ przykrojoDll na miar~ prowincji, wydan~ na pastw~zaczadzenia umyslow myslll Marksa. To byl koniec Arkadii. Ale takZekoniec Europy. Wszaki:e nie lament stal si~ tonem eseist6w, lecz wlasnie


94 ARKADIUSZ BAGLAJEWSKIprzypomnienie bogactwa zaprzepaszczonych frooel europejskosci widzianejz perspektywy "malych ojczyzn" (ta perspektywa odgrywa kapitaln~rol~ u Vincenza). Wiemy juz, dlaczego nalezalo arkadyjskosc (utracon~)przypomniee i zinterpretowac. W lekcji Vincenza, Stempowskiego i innychwame jest bowiem myslenie 0 calosci, uniwersalne, ale wyprowadzanez uformowanych przez wieki w ich stronach ojczystych wartoSci parexcellence europejskich i swojskich zarazem. Lekcja eseistow stala si~ wi~cwyzwaniem rzuconym Europie prowincjonalnej, czy inaczej Europie prowincjuszce,bo tak~ chciala zostac wchodz~c w slep~ uliczk~ nacjonalizmui totalizmu. Wame przeto bylo wyposaZenie intelektualne zabrane ze sob~na wygnanie, ow Conradowski "bagaz z Kalinowki" - pami~c 0 wolnej odkonflikt6w symbiozie lud6w, kultur, religii, j~zyk6w.Na ile projekt kulturowy "malych ojczyzn" rnial charakter spekulacjimyslowej, na ile zas byl wyposazeniem intelektuainym, organicznie obecnymw formacji Europejczyka z Kres6w? To prawda, moma bylo czue si~Europejczykiem na Ukrainie. Wieloj~zyczne biblioteki, tradycje rod owe,kulturowe, cywilizacyjne, dawaly szlif europejskoSci. Ale zastanawiaj~ce,jak ta europejskosc, "swiat patent6w, doktorat6w i akadernij", swietniemieScila si~ posroo wartosci i tradycji kultur innych nacji i stan ow. Bo i tewartoSci, i tradycje byly europejskie, staroi;ytne - jak pisali Vincenz czyStempowski. Nie bylo antagonizmu rnit;


LEKCIA ESEIsr6w95Wprawdzie wielokrotnie w ostatnieh latach usiiowano zakwestionowaespetryfikowane wzorce myslenia, wraeaj~e ku testamentowi pozostawionemuw zbioracb esej6w, ale nie mam zludzen, ii: testament 6w zajmuje juznale:.i:ne sobie miejsce we wsp6lczesnym projekcie kulturowym. Wszakzelekeja mistrzow eseistyki zaezyna bye powoll rozumiana. 0 wzajemnie nasiebie wplywaj~yeh 10kalnoSciaeh, 0 inspiraejach promieniuj~cyeh na inne10kalnoSci swiadezye mog~ iniejatywy kulturowe powstale w ostatniehlatach, co nie bez znaezenia - na pograniczaeh b~dz w przestrzeniaehdawniej uznawanyeh jako "antykulturowe". To zapewne swiadectwo,podkresl~ raz jeszcze, in spiraeji, kt6ra plynie z lektur. przekonanie, :.i:ewarto ponowie gest odzyskania utraeonej wieloSci i r6:.i:norodnoSci kultur,ehoe nie tak, jak dawniej bywalo. Jest dla mnie oezywiste, :.i:e lekejamistrz6w nie powinna polegae na imitowaniu tematow, rozwi~an, kopiowaniustylu mySlenia, ale na wyprowadzaniu starnt~d, z ieh ksi~k,wzorc6w zaadoptowanyeh dla potrzeb wsp6lezesnosci.Vincenz, Stempowski i inni s~zi1i, :.i:e opisuj~ swiat zarnkni~ty. Dlategozarnkn~li go w struktury mitu. Dzisiaj wiemy, :.i:e moze bye inaezej.Podg1~amy, jak potrafili czytae pejza:.i:e, peine znakow zrozumialyeh nietylko dla lokalnyeh spolecznoSci, bo wyrastaj~eyeh z uniwersalnego pniacywilizacyjno--kulturowego. Pisali swoje eseje w czasach, kiedy granicepanstwowe niwelowaly i rozrywaly przestrzenie kulturowe, tworzone przezwieki nawarstwienia r6:.i:nyeh kultur w tym samym pejza:.i:u. Byly to ezasy,kiedy W~gier nie mogl udae si~ na grob matki, ten bowiem znajdowal si~w Siedmiogrodzie, kiedy sami eseiSci. mogli odtwarzae tylko w parni~ciksztaity "Spi~cej kr61ewny-H ueulszczyzny". StempoWski w liScl.e do ZygmuntaHaupta znajdowal w melaneholijnym marzeniu obraz utraconejojczyzny: "zarnykarn cezy, wybierarn sobie jakis dobry plaj i id~ nimw mysli powolutku, zatrzymuj~ si~ na zakosaeh scie:.i:ki, kolo drzew i k~ptrawy, ktore mog~ sobie przypomnie6. Ostatnio z okazji zaburzen nerwowo-m6zgowychposzedlem tak grani~ z Delatyna przez Rokiet~ i Hordj~a:.i: do Kosmackiej Lysiny (...) Kiedy otwieram oezy, znow ezuj~ si~:.i:wawy. Ci~ar lat i k1~sk spada mi z rarnion." Ale niech nas nie zwiedziemelaneholijny ton przypominanej "malej ojczyzny". Ona nie zostala utracona.Niecz~te s~ to wszak:.i:e tony. Nostalgia, wiedzial Stempowski, zabijazdolnosc widzenia spraw, wprowadzaj~ w to miejsce retoryk~ ideologii.Lepiej wi~ "ci~:.i:ar lat i k1~k" przyoblec w formul~ poi:egn ani a, ale niezapomnienia. Nalei:y si~ po:.i:egnae z Kresami w sensie geograficznym, aleDie wolno pozostawi6 "malej ojczyzny". Przeciwnie, myslenie 0 stronachrodzinnyeh nale:.i:y przenieSe nawet na wygnanie, ale w taki spos6b, bymyslenia 0 niemo:.i:noScl. powrotu nie zast~ic formul~ zapomnienia.Arkadillsz BagllljewlkiARKADIUSZ BAGLAJEWSKl, ur. 1962, pracownik Instytutu Filologii PolskiejUMCS w Lublinie, publikowal w"<strong>Znak</strong>u", "Akcencie", "Tw6rczo§ci", "Kulturze"i ,,Kresach", kt6rych jest wsp6lredaktorem, oraz w wydawnictwach naukowych.


PAWELTRZOPEK OP LISTY PRZEORA ZTAIZE Mistrz ma swiadomosc, iZ sam jest ucmiem. Nie zatrzymuje przy sobietych, kt6rzy do niego przychodZll:, lecz odsyla ich dalej - do Tego, kt6ryjest Nauczycielem wszystkich (zob. Mt 23,10) .•o ryciu brata Rogera i 0 dziejach wspolnoty z Taize napisano juz wieleksi~k (kilka ukazalo sit( takZe po polsku) i kazdy moZe do nich sit(gn~c.J a chcialbyrn jedynie podzielic sit( tyrn, czego nauczylem sit( od Przeoraz Taize i jego braci.Pierwszy raz zobaczylem brata Rogera w kwietniu 1989 roku podczasspotkania mlodych Wsch6d-Zach6d w Pees na Wt(grzech. Mialem wtedy17 lat i bardzo balem sit( doroslego rycia. Nie chcialem ryc tak, jakwit(kszosc ludzi, lctorych malem - bezbarwnie, smt(tnie i bez sensu. Szukalemswojego powolania. Wiedzialem, Ze chef( w jakis sposob poswit(cic sit(Bogu. PrzybliZal sit( czas wyboru, a ja ci~g1e nie umialem podj~c decyzji.MySlalem i 0 ryciu w rodzinie, i 0 kaphuistwie. Mysl 0 pojsciu do zakonuodrzucalem natychmiast. Na zakonnikow patrzylem jak na dziwakow,ktorzy, uciekaj~c od swiata, zamykaj~ sit( w swoich ciasnych i zimnychcelach, by w nieludzkiej ascezie wyniszczac swoje grzesme ciala. I wtedyspotkalem czlowieka - zakonnika, ktory zupelnie burzyl moje wyobrai:enia.Byl pelen radosci, biel habitu podkreSlala jego dobroc. Zachwycilemsit( jego postaci~, jego slowami, a przede wszystkim emanuj~cymz niego pokojem, ktoryrn zarazal wszystkich woko!' Wlasnie pokoju takbardzo rni wtedy brakowalo. Czytalem w LiScie z Rusi: "Gdy przygniataj~nas poraiki, bolesne doswiadczenia, miecht(cenie, jak stale pamit(tac 0 tejjednej z najistotniejszych dla calego zycia rzeczywistoSci, ktora rodzi sit( wewnt(trzu osoby ludzkiej, a nazywa sit(: pokoj serca (...) W pokoju sercarozpraszaj~ sit( twoje obawy 0 siebie samego i dochodzisz do odkrycia, jakdalece sit( urzeczywistniasz daj~ swe rycie."Zobaczylem zupelnie inny obraz rycia, ujrzalem ludzi, ktorzy oddawszysit( bardzo radykalnie Chrystusowi, uzyskali pokoj i radosc. Chyba wtedy


LISTY PRZEORA Z TAIzE97po raz pierwszy pomyslalem 0 zostaniu zakonnikiem - chcialem oczywisciewst~pic do wspolnoty z Taize.Inn~ rzecz~, ktora mnie zadziwila u brata Rogera, byla prostotamodlitwy. W LiScie z Pragi czytalem: "Pokorna modlitwa uzdrawia ukryt~ran~ duszy. I zrywa si~ powiew, ktory jui: nie oslabnie ... N asza modlitwa niewymaga ponadludzkich wysilkow. Niczym ciche westchnienie, niczym modlitwadziecka, podtrzymuje nas w czuwaniu." Zobaczylem, ze modlitwa tonie tylko i nie przede wszystkim m6j wysilek - to raczej milosc Ojca, ktorymnie odnajduje i zaprasza do odnajdywania lego Zycia w moim i:yciu.Prostota modlitwy jest u brata Rogera scisle zwi~ana z prostot~ i:yciai szczerosci~. Przeor z Taize wzbudza zaufanie juz od pierwszego spotkania.Tak bardzo potrzeba teraz ludzi przejrzystych, prostych, ktorzypokazywaliby, ze moi:na zaufae innemu cziowiekowi, ze drugi nie musi byedla mnie zagroi:eniem czy rywalem.Balem si~, ze zakon moi:e mnie jakos miszczye czy okaleczye, i:e mozezabie we mnie indywidualnosc i wszelkie ludzkie uczucia. W Regule Taize,zredagowanej przez brata Rogera w 1951 roku, znalazlem takie oto slowa:"Obawiasz si~, zeby wspolna regula nie przytlumila twojej osobowosci,podczas gdy jej zadaniem jest przeciez wyzwolenie ci~ z niepotrzebnychwi~zow, abys lepiej mogl podolae obowi~kom, smielej postwowae w poslugiwaniu."Nie umiem mowie 0 bracie Rogerze bez wspomnienia 0 jego wspolnocie.Potrafil on zaryzykowae bardzo wiele osiedlaj~c si~ w Taize z paromapierwszymi bracmi. I to ich ryzyko wydalo owoc - wspolnot~ b~d~c~swiadectwem, i:e zaufanie i pojednanie mi¢zy ludZmi s~ moi:1iwe, boponad naszymi slabosciami i zranieniami jest Ojciec, ktory ufa namwszystkim bezwarunkowo i pragnie, bysmy Mu zawierzyli swe zycie. Gdypis~ te slowa, staje przede mn~ pytanie, czy ja potrafi~ tak zaufac Temu,ktory mnie posyla, i moim braciom. Cz~sto odpowiedz jest negatywna ...Brat Roger pisze w swym dzienniku: "Kim jestdmy? Gdyby trzeba bylokrotko okreslic nasz~ obecn~ sytuacj~, powiedzielibysmy: jestesmy jakbynagromadzeniem naszych osobistych slabosci, lecz jednoczesnie wspolnot~nawiedzon~ przez Kogos innego niz my sami."Mysl~, ze moje spotkania z bratem Rogerem, zjego pismami i doswiadczeniemduchowym, wplyn~ly na moj wybor, na to, ze stalem si~ dominikaninem.Oczywiscie bylo tatie wiele innych czynnikow, ktore pomogly mizadecydowac 0 mojej drodze. lednak swiadectwo braci z Taize bylo bardzowai:ne - oni pierwsi pokazali mi pi~kno i:ycia we wspolnocie dla Chrystusa,wai:nose zaangaZowania az do smierci, wartose daru z siebie dla innychludzi i dla Boga. Teraz, gdy zyj~ we wspolnocie zakonnej, wid~ bardzowyrainie, jak wiele to ode mnie wymaga. Nie jest to tylko nieustaj~caradosc i bycie "na haju". Ci~gle coraz wyramiej odkrywam moj~ wlasn~slabose, niskie motywacje, cz~sto rani~ moich braci i sam jestem przez nichraniony ... Uc~ si~ odpowiedzialnosci za siebie, za braci, za tych, ktorymmam glosie slowo Boze. Brat Roger nauczyl mnie, bym stale pami~tal


98 PAWEL TRZOPEK OPo Chrystusie, kt6ry Zyje w moim sercu. Ody ch~ bye Mu posluszny namojej drodze, nie mog~ stac z boku, zajmowae pozycji obserwatora. "Abyprzenikn~a ci~ jasnosc Chrystusowa, nie moZesz poprzestac na jej kontemplowaniu,jak gdybys byl tylko czystym duchem, lecz musisz wejse zdecydowaniena t~ drog~ cialem i duchem" (Regula Taize). A przeciez dominikanskiegloszenie rna wyplywae z bogactwa kontemplacji Chrystusa, kt6ryZyje i dziala w swoim Ciele - KoSclele.W tekstach brata Rogera znajduj~ doskonale uzupelnienie i dopowiedzeniedo Konstytucji mojego Zakonu. Dominikanin, "w pelni przeznaczonydo gloszenia slowa Bozego w calosci, wsz¢zie, wszystkim i nawszelkie sposoby" (Konstytucja podstawowa, III), czyz nie jest weZWanY dotego, by "otworzye si~ na to, co ludzkie, i lObaczyc, jak znika wszelkiepr6i:ne pragnienie ucieczki 00 swiata" (Regula Ta/ze)? Czerpanie z doswiadczeniatej wsp61noty bardzo mi pomaga w OOnajdywaniu bogactwaduchowego mojego Zakonu, bogactwa, kt6re w cillgu wiek6w zostalochyba w jakims stopniu zapoznane. Weimy chociai:by to, co brat Rogernazywa d ynamikll tymczasowosci. Prostota Zycia umoi:liwia wi~ksZllotwartosc na Boze natchnienia i pOOejmowanie nowych wyzwan. Takprzeciez pos~powal nasz Ojciec, sw. Dominik, gdy pOOjlll misj~ wsrOdalbigensbw. Porzucil wielkie srOOki, jakie m6gl miee do dyspozycji, byw ub6stwie glosie Ewangeli~ Chrystusa. Teraz tak ~to brakuje nam,mnie samemu, odwagi, by zostawic swoje dotychczasowe zaangai:owaniai wejS6 w cos nowego, nieoczekiwanego, moze nawet niebezpiecznego.Wol~ robie to, z czym jui: si~ jakos oswoilem. A przeciez jako dominikaninjestem wezwany do rozeznawania znak6w czasu i gloszenia Prawdy tatiena krancach KoSclola ...•Brat Roger jest niewlltpliwie jednym z wielkich prorok6w naszegoczasu. Czy m og~ nazwac go moim mistrzem? Nie umiem odpowiedzie6. NapocZlltku tego tekstu napisalem, i:e mistrz winien wskazywac na Mistrza.Brat Roger jest wlaSnie takim czlowiekiem - nie zatrzymuje przy sobie,wskazuje na Jezusa, kt6ry jest Bogiem Zywym.W Didache zawarte jest wezwanie: "staraj si~ codziennie spotkaez czlowiekiem sprawiedliwym", by doskonalic wrai:liwosc twojego sumieniai otwierae serce na Bozll milosc i pok6j, kt6ry jest owocem Ducha (lOb.Oa 5,22). Moje spotkania z Przeorem z Taize (ostatnio tylko za posrednictwemjego tekst6w) pomagajll nabierac sil do wchOOzenia coraz gI~biejw T ajemni~ Chrystusa - Boga, kt6ry Zyje w sercu czlowieka.Pawel Trzopek OPPAWEL TRWPEK OP, ur. 1972, studiuje filozofi~Teologicznym 00. Dominikanow w Krakowie.w Kolegium Filozoficmo­


DIALOG ZPAPIEZEM STEFAN WILKANOWICZ PAPIEZ WDIALOGU • Przekroczyc prog nadziei. Jan Pawel II odpowiada na pytaniaVittoria Messoriego, Redakcja Wydawnictw Katolickiego UniwersytetuLube1skiego, Lublin <strong>1994</strong>Spotykalismy si~ juz wprawdzie wielokrotnie z sytuacjami dialoguw trakcie papieskiego pasterzowania - zawsze wtedy, gdy przerywalismyMu oklaskami kazanie czy przem6wienie - ale byl to dialog bardzouproszczony, choc sympatycmy i niekiedy bardzo wymowny. Znamy tezJego rozmowy z Andre Frossardem - ale maj~ one swoj~ specyfik~ wynikaj~~z osobowoSci tego ostatniego, ktory przedstawia swoje opinie i problemyoraz stawia pytania jego interesuj~ce. Nie wszyscy si~ w nich adnajduj~.Inaczej juz bylo w wywiadzie Jasia Gawronskiego, ktory post~uje jakdziennikarz, to znaczy zadaje pytania interesuj~ce czytelnikow, a niekonieczniejego samego. I tak jest tei: w ksi~ Przekroczyc pr6g nadziei, gdzieVittorio Messori stawia niekiedy pytania, z ktorymi si~ nie zgadza - bo niepodziela w~tpliwosci w nich zawartych - ale uWaZa, ze powinien je postawic,bo wlaSnie one nurtuj~ wiele osob. Jest wi~ jakby glosem tych, kt6rzyw praktyce glosu nie maj~ bo nie maj~ okazji do rozmowy z Papie:iem, niemog~ z Nim wejS6 w bezposredni dialog. Juz tylko z tego powodu jest toksi~a bardzo wama, mam ochot~ powiedziee - przelomowa.Ale nie tylko z tego powodu, takZe z racji zadawanych pytan. Jest ich35 i obejmuj~ szeroki zakres zagadnien - ad padstaw wiary, istnienia Boga,Bostwa Jezusa, cierpienia i zla, do ekumenizmu, buddyzmu, feminizmui kultu Maryjnego. Chwilami robi to wraZenie, jakby Messori chcialuzyskae ad Ojca Swi~tego katechizm w Jego wlasnej wersji, i to jeszczewzbogacony 0 przegl~ zagadnien, ktore dr~cz~ wspolczesnych ludzi.Ale katechizm szczeg6lny, bowiem dziennikarz zadaje pytania osobiste- nie 0 to, jaka jest nauka KoSciola na dany temat, lecz dlaczego Papiezwierzy i jak wiar~ rozumie, jak pojmuje sw6j zwi~ek z Chrystusem, jak si~


100 STEFAN WILKANOWICZmodli, jak dZwiga ci~zar papiestwa? I Papiez odpowiada rzeczywtSCle"subiektywnie", choc c~sto cytuje dokumenty Kosciola, naj~sciej Soboru.Widac zresztll wyrainie - sam 0 tym wprost mowi - jak wielk~ rol~odegral ten Sob6r w lego zyciu, jak wzrastal razem z nim.Odpowiedzi nie Sll wcale "katechizmowe" w rutynowym tego slowarozumieniu, lecz nieraz okr~i:ne , posrednie, uZywajllce przykladu. Nie dasi~ ich "wykuc", czasem trzeba wydobywac z kontekstu; zmuszajll wi~ donamyslu, do pewnej pracy intelektualnej - i duchowej. Nie naleZy wi~ ichpospiesmie polykac - do czego pcha ciekawosc - ale czytac spokojniei uwamie, a potem wlasnymi slowami formulowac konkluzje. Wtedylektura b ~zie prawdziwie owocna. A moze najlepsza w malym zespole,z moi:liwoScill wymiany mySli i wspomagania, szukania gI~bszych sensow- i praktycmych wnioskow.Od pewnego czasu niecierpliwimy si~, Ze jeszcze nie ma polskiegoprzekladu Katechizmu Kosciola Katolickiego, ale moZe to i lepiej - poprzeczytaniu "papieskiego katechizmu" b~zie on gI~biej rozumiany, zaSwielu czytelnik6w ksillili Papieia zapewne ch~tn iej po niego si~gnie.•Nie jest odkrywcze stwierdzenie, ze Jan Pawel II przywillzuje wielkllwag~ do osobistego pasterzowania, zapewne wi ~k sZll niz do administrowania.Wiadomo tez, ze umie sluchac i ceni umiej ~ tno sc sluchania. Zaswoich krakowskich czas6w nosit si~ z zamiarem utworzenia studiumdialogu i zbieral opinie na temat postulowanego charakteru owego studiumi metod pracy. Nie zdlli:yl tego zamiaru zrealizowaC, a kiedy zostalwybrany na Stoli~ Piotrowll, Jego momwoSci bezposredniego dialoguz wieloma osobami macznie si~ skurczyly - choc tak bardzo dba 0 wykorzystanienati czasu swoich posilkow. Odtlld wypowiada si~ niemal wylllCZniew kazaniach, homiliach, modlitwach i przemowieniach oraz oficjalnychdokumentach. Znalazl si ~ wi~ w sytuacji - osmielam si~ powiedziee- przeciwnej l ego naturze. OczywiScie, j~zyk i stylistyka tych dokument6wulegiy wplywowi lego osobowoSci, Sll bardziej osobiste i chwilami dialogicme,ale nie mogll (i niestety nie powinny) calkowicie zmienic swegocharakteru. A ponadto Sil one najcz~ej wynikiem pracy wielu ludzi,a zatem pewnego dialogu - co jest koniecme i slusme - ale, niestety,zazwyczaj zmienia na niekorzysc ich literackie w~Ll ory i si l~ oddzialywania.Tu nie da si~ nie powiedziec, Ze rodzaj literacki i slownictwo koscielnychdokumentow sll taki:e przeciwne naturze wsp61czesnej kultury. Owszem,encyklopedie i traktaty Sll zawsze potrzebne, ale najbardziej cenionejest Swiadectwo i literatura faktu - one 8Il zgodne z gI~bszymi potrzebamiczlowieka a tam z jego psychologicmymi mo:i1iwoSciami, moi:liwoSciamiczlowieka wychowanego w kulturze poruszajllcych si~ obrazow i natlokuniezbomych informacji. Tego typu literatura jest dla niego dostwna,a jednoczeSnie wydobywa z chaosu, ponieklld leczy ze schorzeti wywolywanychprzez nasZll cywilizacj~.


PAPIE:2: W DIALOGU101Czlowiek przez nill uksztaltowany odrzuca autorytety, ale z tego wcalenie wynika, :ie icb nie po trzebuje, moZe nawet coraz bardziej potrzebuje- czego dowodem zdumiewajllce wplywy sekt, nawet doprowadzajllcychludzi do zbiorowych samob6jstw. To SIl, oczywiscie przyklady skrajne,szczeg61nie ci~zkie przypadki schorzen cywilizacyjnych. Czlowiek mniejwi~j normalny potrzebuje autorytetu, kt6ry rodzi si~ w dialogu, prowadzido osobistego zawierzenia osobie rzeczywiscie znanej - rna natomiasttrudnosci z uznaniem autorytetu instytucji, choeby najbardziej szanowaneji cenionej. Dotyczy to zwlaszcza mlodzieZy. Jan Pawel II jest tego swiadomi tak to ujmuje:W kaMej epoce iycia czlowiek pragnie bye afirmowany, pragnie majdowaemilo§e. W tej epoce pragnie tego w szczegolny sposob - przy czym taafirmacja nie mo:i:e bye akcePtacjll wszystkiego bez wyjlltku. Mlodzi wcaletego nie chclj.. Chcll tak:i:e, ai:eby ich poprawiae, chclj., a:i:eby im mowie tak lubnie. Potrzebujll przewodnik6w i to potrzebujll przewodnikow bardzo blisko.Je:i:eli odwolujll si~ tak:i:e do pewnych autorytetow, to tylko 0 tyle, 0 ile teautorytety potwierdzajlj. si~ rownoczeSnie jako ludzie bliscy, jako ci, ktorzyidll z mlodzie:i:!j. po wszystkich szlakach, po ktorych ona pos~puje.Dialog z Janem Pawlem II, Ojcem Swi(:tym i til wlaSnie konkretnllosobl!, jest dzisiejszym ludziom bardzo potrzebny.Czy jest potrzebny Polakom? Pytanie wydaje si(: retoryczne, ale wcaletakie nie jest. Stosunki Polakow z Papiezem-Polakiem Sl! bowiem doseszczegolne. Same to sfonnulowanie "Papiez-Polak" niesie, z jednej strony,poczucie bliskosci, z drugiej jednak - przesuwa akcent na dum(: narodowll.Papiez to oczywiscie autorytet, Glowa Kosciola, ale dla wielu to mozenajpierw tytul do narodowej chwaly. Wszyscy oczywiscie chCl! bye w Rzymie,miee zdj~e z Papiezem, wszyscy czcZl! Go i kochajl!, ale wielu tojakby wystarcza. Ale i dla innych, gl(:biej zaangaZowanych w Zycie religijne,strona emocjonalna bardzo cz(:sto zdecydowanie goruje nad intelektualnl!.Po drugiej pielgrzymce do Polski oglosilismy ankiet(: zatytulowanl!Moja odpowiedi na slowa Papieia. Prosilismy naszych Czytelnikow (i nietylko naszych, bo ankieta byla drukowana w kilku pismach) 0 refleksj(: nadprzeslaniem, ktore do nas skierowal, 0 wycil!gni(:Cie z niej osobistycbi spolecznych wnioskow, 0 jakl!s wlasnl! odpowiedz na program pracy,ktory nam przekazal.Wyniki byly mizeme. Wi(:kszose pisala 0 swoich przeZyciach - zresztl!bardzo wainycb, bo nieraz nawroceniach - kilka osob probowalo zrozumiee,dlaczego nie rozumiemy Papieia, tylko kilka odpowiedzi przynios­10 oczekiwane przez nas refleksje (tu najlepsze byly wypowiedzi zbiorowe),wykazujllce gI(:bsze zrozumienie Jego mysli i prob(: okreslenia jej "cil!gudalszego" w naszym Zyciu.Dlaczego taki byl wynik? Przyczyn moglo bye kilka.Najpierw po prostu niski poziom kultury religijnej, bardzo utrudniajl!cyrzeczywiste zrozumienie papieskiego nauczania (ktore zresztl! niejest takie latwe, na jakie wygll!da).


102 STEFAN WILKANOWICZDalej: brak umiej~tnosci powamego myslenia 0 sprawaeh religii i Kosciolau ogromnej wi~kszoSci swieckieh, ktorzy nie s~ przekonani 0 wlasnyehobowi~zkaeh ewangelizaeyjnyeh i nie przyzwyezajeni do myslcniaw tyeh kategoriaeh - nie ezuj~ si~ ani odpowicdzialni, ani kompetcntni.I wreszcie, zapewne cos w rodzaju paraliru, ktory blokujc wypowicdzi:mysli si~, ie wlasciwie nie moma komentowae Ojea Swi~tego, trzebaprzyj~ Jego slowa bez m¢rkowania. A jezeli Jego wymagania s~ zbyttrudne do zaakceptowania, to si~ je jakby bierze w nawias, traktuj~e jakopi~kny i sluszny ideal, w praktycc niemoZliwy lub bardzo trudny dozrealizowania, nie maj~ey zastosowania w Zyciu kairlego z nas. Zatem lepiejsi~ nad tym zbytnio nie zastanawiae. Wyst~uje tu postawa moZe i typowadla Polakow, ktorzy maj~ jakis "eharyzmat niekonsekweneji", latwosebezkonfliktowego oddzie1ania teorii od praktyki. Jest to oezywiScie bardzoniebezpieczne, ale rna takZe pewne dobre strony: jesli Polak nie jest w staniesprostae zasadom, to przyjmuje to z prostot~ jako skutek kondyeji ludzkiej,nie musi za wszelk~ cen~ zmieniae zasad, aby unikn~e nieznosnej sprzeeznoscimi¢zy nimi i swoim post~owaniem. Bye moze dose latwo akceptujeswoj~ grzesznose, nie musi likwidowae poj~a grzechu, jeSli nie jest w staniesi~ z niego wyzwolie. Ale tez latwo przyzwyezaja si~ do swoistej schizofrenii,logika nie jest jego bezwzgl¢nym panem. A zatem konieeznose dostosowaniaZycia do zasad nie jest tak mocno odezuwana ... J akos nie przychodzi mudo glowy, i;e jednak trzeba stale praeowac nad tyro, aby t~ coraz wi~ksz~zgodnosc osi~ae, ehocby malymi krokami. Latwiej 0 akt bohaterstwa nizo dlug~ i Zmudn~ pr~. I 0 pami~, ze w tej praey ezlowiek nie jest sam.Papieska ksi~Zka 0 nadziei otwiera dialog i zarazem niesie nadziej~.I jedno, i drugie jest dzis Polakom bardzo potrzebne.Ksi~ka Przekroczyc pr6g nadziei nie jest 0 dialogu, ale jest podwojniedialogiezna. Najpierw przez sam fakt wywiadu, przez osobiste odpowiedzi,w ktoryeh wyklad przeplata si~ ze wspomnieniami i zwierzeniami.Dalej zas przez stawianie sobie samemu pytan ezy przytaezanie problemowludzi wspolczesnyeh, a taki:e ukazywanie terenow dialogu. Najwyrazniejwidae to w rozdzialaeh mowi~yeh 0 stosunku katolieyzmu doinnyeh wyznan ehrzeseijanskieh czy ehrzeseijanstwa do innyeh religii. Nierna tutaj zadnego zamazywania roZnie (Chrystus bowiem jest bezwzgl¢nieoryginalny, jedyny i niepowtarzalny, a "mistyka karmelitanska zaezyna si~w tym miejscu, gdzie konez~ si~ rozwaZania Buddy i jego wskaz6wki dlaZycia duehowego"), ale mocne poezucie wspolnoty, przekonanie, ze ehrzescijanwi~j I~ezy niz dzieli "KoSciol, wlasnie jako katolieki, otwarty jest nadialog ze wszystkimi innymi ehrzeseij an ami, wyznaweami religii pozaehrzeseijanskieh,a takie z ludZmi dobrej woli".Opowiadaj~e 0 swojej drodze duehowej Jan Pawel II pisze:Mysl~... ie zasadniczll rol~ odegraty tu slowa mojego rodzonego ojca, boone kazaty mi bye prawdziwym czcicielem Boga, kazaly mi szuka(: przynalei:­nosci do prawdziwych Jego czcicieli, to jest tych, ktorzy CZCZll Go w Duchui w Prawdzie. Odnalazlem Kosci61 jako wspolno~ zbawienia. Odnalazlem


PAPIEZ W DIALOGU103w tym Kosciele swoje miejsce i swoje powolanie. Stopniowo zrozumialemznaczenie Chrystusowego odkupienia, a przez to znaczenie sakrament6w,a zwlaszcza M szy Swi ~ej . Dostrzeglem, za jakll cen~ zostali§my odkupieni.I to wszystko wprowadzilo mnie jeszcze bardziej w tajemni~ Ko§ciola, kt6rywlaroie jako tajemnica rna wymiar niewidzialny ... Tajemnica ta jest wi~kszaniz sarna tylko struktura widzialna Ko§ciola i jego organizacja. Strukturyi organizacje sluzll Tajemnicy. Ko§ci61, jako Cialo mistyczneChrystusa,przenika nas wszystldch i wszystkich ogarnia. Jego duchowa, mistycznapojemno§c jest 0 wiele wi~ksza, ani:i:eli potrafill to ukazae jakiekolwieksocjologicme statystyki.Nie mog~ si~ powstrzymac ad jeszcze jednego cytatu, w kt6rym Papiezokrdla jedno z wainych p61 dialogu. Ciesz~ sie z niego szczeg6lnie, bo jui:dawno myslalem, ze trzeba by kiedys w "<strong>Znak</strong>u" pr6bowac zestawicchrzescijanski personalizm z fil ozofil! dialogu reprezentowanl! przez kilkuZydowskich myslicieli. I oto Jan Pawel II tak 0 tym pisze:A je:i:eli chodzi 0 wsp6lczesnych my§licieli, nie mo g~ powstrzymac si~ odwymienienia przynajmniej jednego nazwiska. Jest to EmmanueJ Levinas,reprezentant szczeg6lnego kierunku we wsp61czesnym personalizmie orazfllozofri dialogu. Podobnie jak Martin Buber i Franz Rosenzweig, WYlaZa ontradycj~ personalistyczn!!, Starego Testamentu, gdzie tak bardzo silnie uwydatniasi~ stosunek mi¢zy ludzkim ,ja" a Boskim, absolutnie suwerennym"Ty". Bog, kt6ry jest najwyzszym prawodawc!!" wypowiedzial na Synajuz cal!!, moc!!, to przykazanie: "Nie zabijaj!", jako jeden z imperatywowmoralnych 0 charakterze absolutnym. Levinas, kt6ry podobnie jak jegowsp6!wymawcy gl~boko prze:i:yl dramat Holocaustu, daje temu wieJkiemuprzykazaruu Dekalogu szczeg6lny wyraz. Oto osoba objawia si~ dJa niegoprzez oblicze. Filozofia oblicza to tak:i:e dziedzictwo Starego Testamentu,psa1mow i ksi!lg prorok6w, gdzie tyJe razy jest mowa 0 "szukaIriu BoskiegoobJicza". Z koJei za§ oblicze, jako twarz ludzka, przemawia poprzez kaidegoczlowieka, poprzez kaidego skrzywdzonego czlowieka, przemawia wlasnieslowami: "Nie zabijesz mnie!"Filozoficmy dialog na poziomie Jana Pawla II i Levinasa nie kazdemujest dost~ny . Ale macma wi~kszosc papieskich rozwazan nie wymagawiedzy fachowej, jest dos~na szerokim kr~gom czytelnik6w. Moze stacsi~ wi~c przedmiotem dialogu. Ale jak go prowadzic?Nie udala si ~ nam poprzednia ankieta, ale sl!dz~, i:e nie powinnismy si~poddawac. Zamiescilismy juz seri~ wypowiedzi na temat encykliki Veritatissplendor, zapraszamy tam do refleksji 0 swiadectwie-nauczaniu zawartymw omawianej ksil!Zce. Jui: zaprosilismy niekt6re osoby do przedstawieniaswych mysli i otwieramy lamy naszego pisma dla tych, kt6rzy sami zechcl!podzielic si~ z nami (i z Papiei:eml) swoimi przemySIeniami. Oczywiscie, niezdolamy wszystkich wydrukowac, jesli ich b¢zie duzo (oby!), ale postaramysi ~ je wnikliwie om6wic, przedstawic ich najwainiejsze trdci.Stefan Wilkanowicz


STANISLAW GRYGIEL MILUJESZ MNIE? PANIE, TY WSZYSTKO WIESZ... Ksi~zka Przekroczyc prog nadziei fonnalnie sldada siy z odpowiedziPapieza na pytania postawione mu przez znanego wloskiego publicysty,Vittorio Messori. W gruncie rzeczy natomiast jest wielk~ medytacj~ nadmilosci~, jak~ czlowiek jest w zamierzeniu tej Milosci, jak'l, jest B6g. Papiezzamyslil siy nad stawaniem siy czlowieka sob~ w Wydarzeniu, kt6remu nairniy Chrystus, oraz w tym drugim, kt6re rna miejsce tam, gdzie dw6ch albatrzech spotyka siy w Jego irniy, a kt6re nazywamy Kosciolem. W perspektywieeschatologicznej te dwa Wydarzenia stanowi~ organiczn~ calosc."Nie dana ludziom pod niebem zadnego innego imienia, w kt6rymmoglibysmy bye zbawieni" (Dz 4,12). Slowa Piotra "napemionego DuchernSwiytym" (Dz 4,8) i przemawiaj~ego moc~ wiary Kosciola przewijaj~siy na kartach ksillZki Papieza, daj~c jej, ze tak powiem, jednosc akcji,czasu i miejsca.Pierwsze pytanie pozwolilo Papiezowi wejse od razu w serce sarnoswiadomoscichrzeScijanina. Co ty, czlowieku, w kt6rym tylu ludzi widzi"namiestnika Chrystusa" oraz Skaly, na kt6rej buduje On sw6j Kosci61, coty, czlowieku, kt6rego obecnosc na tym swiecie jest taka, Ze kto ciy spoth,staje wobec koniecznosci wyboru "albo-albo", co ty myslisz sam 0 sobie?Odpowiedi Jana Pawla II zaskoczy czytelnika prostot~ oraz swiezosci~swojej glybi. Kai:dy papiez, m6wi on, stoj~c w obliczu siebie jako Piotra,musi dokonac wyboru "albo-albo". Dokonuje go codziennie i ten Papiez.Jak kazdy chrzeScijanin, tak i on musi uwierzye Chrystusowi m6wi~cemu,Ze trese Piotrowego wyznania wiary w Syna Boga iywego nie wynikaz jego, Piotrowego, ciala i krwi, lecz jest darem Ojca, kt6ry jest w niebiesiech.TakZe ion, jak kaZdy ch rZeScij anin , musi uwierzye, ze Chrystuspowierza Piotrowi swoj~ trzody, kt6rej rna on sluzye na miary potr6jniewyznanej rnilosci. Takze ion, razem z wszystkimi chrzescijanami, musiuwierzye w swoje bycie Piotrem.


MILUJESZ MNIE7 PANIE. TY WSZYSTKO WIESZ ...105Nazywanie papieza vicarius Christi nie wywyzsza go. Wskazuje jedyniena cil!i:~cy na nim obowi~zek szczegolnej sluzby "malej trzooce", rozsianejpo calym swiecie. Jego samoswiad omosc ksztaltuje wiara w bycie sruzebnymznakiem jednoSci tej "trzodki". Jednosci~ chrzeScijan jest Chrystus.Papiez zatem, jako jej znak, dziala in persona Christi. I tylko t~ sluZb~powinnismy miec na mysli, kiedy nazywamy papieza "namiestnikiemChrystusa". KaZdy kaplan, a przez chrzest kaZdy chrzescijanin, jest "namiestnikiemChrystusa" w tej mierze, w jakiej slui:y ludziom powierzonymjego trosce. KaZda sruzba innym rna W sobie cos Chrystusowego; Chrystusnie przyszedl, aby Mu sruzono, lecz aby srui:yc. Wezwanie do wi~kszejmiloSci jest wezwaniem do wi~kszej sruzby.Milosc budzi czlowieka, wzywaj~c go do bycia miloSci~. Budzenienigdy nie jest "grzeczne" (por. Milczenie Norwida). KaZe bowiem opuscicswiat snow i wejse w swiat tego, co jest i co domaga si~ poszanowania. Nicwi~ dziwnego, Ze milose jest zawsze znakiem sprzeciwu. KaZdy chrzescijaninmusi przyj~e w swojej samoswiadomosci trudnego bycia znakiemsprzeciwu, Ze jego ziemski los roZni si~ od losu Chrystusa tylko tym, ze on,czlowiek, jest znakiem sprzeciwu takZe dla samego siebie.W tej perspektywie cytowane przez Jana Pawla II slowa sw. Augustyna- Vobis sum episcopus. vobiscum christianus, dla was jestem biskupem,z wami jestem chrzescijaninem - mowi~ 0 organicznym zwi~ku pytan"kim jest papiez?", "kim jest chrzdcijanin?". "Zastanawiaj~c si~ dobrze- pisze Jan Pawel II - 0 ilez wi~j znaczy to christianus niz episcopus- nawet gdyby chodzilo 0 Biskupa Rzymu" (pyt. 1).To jednak Piotra zapytal Chrystus 0 milosc trzykrotnie ... "Poj~l todoskonale sw. Grzegorz Wielki, kt6ry sposrod wszystkich tytulow zwi~zanychz funkcj~ Biskupa Rzymu wyro:i:nial miano servus servorwn Dei(Sluga slug Boi:ych)" (pyt. 1). Trzykrotnie wyznana milose oznacza obowi~kzwielokrotnionej sruzby i bycia zwielokrotnionym znakiem sprzeciwuzarowno dla innych, jak i dla samego siebie.Samoswiadomosc czlowieka albo rozwija si~ wedlug "praw" logikiwlasciwej sprawom BoZym, albo poddaje si~ "prawom" obcych mu rzeczy.Logika spraw Bozych objawia si~ w pelni we Wcieleniu, ktorego momentemcentralnym jest KrzyZ i Zmartwychwstanie. Znaczy to, Ze budz~a si~samoswiadomosc czlowieka trzeZwieje i zaczyna go przynaglae do miloscidopiero w obliczu cierpienia i smierci. Wtedy dopiero czlowiek dokonujewyboru "albo-albo": albo umrzee dla siebie, aby i:ye w Innym, albo umrzeedla Innego, aby zye zamkni~ty w sobie, jesli to jeszcze moma nazwac i:yciem.Budz~ca czlowieka miJose przychodzi zawsze jak lekki wiatr, ktorycz~to niedostrzegalnie zmienia nasze i:ycie. Ouch Swi~ty tchnie, k~dy chce."Pami~tam - pisze Papiez - ze Ojciec dal mi kiedys ksi~zeczk~ donabozenstwa, w ktorej byla modlitwa do Oucha Swi~tego. Powiedzial mi,abym t~ modlitw~ codziennie odmawial. Tak tez staram si~ czynie. Wtedypo raz pierwszy zrozumialem, co znacz~ slowa Chrystusa do Samarytankio prawdziwych czcicielach Boga, to znaczy tych, ktorzy czcz~ Go w Ouchu


106 srANISLA W GRYGIELi w Prawdzie. Moje dalsze losy mialy wiele etapow." Byl mistyk IanTyranowski, bylo spotkanie ze sw. Ianem od KrzyZa. "Mysl~ jed.nak, Zezasadniczil rol~ odegraly tu slowa mojego rodzonego ojca, bo one kazaly mibye prawdziwym czcicielem Boga, kazaly mi szukae przynaleinoSci doprawdziwych Iego czcicieli (...) Odnalazlem Kosci6l jako wspolnoty zbawienia.Odnalazlem w tym Kosciele swoje miejsce i swoje powolanie" (pyt. 21)."Iako mlody kaplan nauczylem si~ milowae ludzkil milose. To jestjedna z tych podstawowych tresci, na ktorej skupilem swoje kaplanstwo,swoje poslugiwanie na ambonie, w konfesjonale, a takZe uzywajilc slowapisanego (...) Bo milose jest pi~kna" (pyt. 19). Troska 0 milosc, mowiPapiez, winna ksztaltowac wszystkie pytania czlowieka. To 0 niil, 0 milosc,chodzi w kai:dym pytaniu 0 czlowieka. Wiara i nadzieja pomagaj~ jejrozwijac si~, bo tylko ona jedna, milose, pozostanie. Bog jest MiloSci.~...Pod wieczor zycia, przypomina I an Pawel II slowa sw. I ana od Krzyza,b¢ziemy s~zeni z miloSci.. Wszyscy, lilcznie z Piotrem, jestdmy jednakowoslabi, ale r6wnoczdnie jestesmy jed.nakowo silni moc~ Chrystusa.Jego sluZebna moc objawia si~ w naszym oddawaniu si~ innym.Dopiero oslepieni blaskiem Bozej prawdy, jak~ jestesmy w Mysli Boga,zaczynamy rozumiej~o patrzec na czlowieka i na swiat. W jasnosci takiejnocy wszystko okazuje si~ darem. Darem jest nawet j~zyk , w ktorymprawda dochodzi do glosu w swojej prostocie. Nikt nie doscignie prostotyj~zyka Ewangelii. Ona bowiem juz nie mowi poj~iami, ona mowi tym, kimczlowiek jest w Bogu. Dlatego tylko Chrystus, On jeden, "wiedzial, cow czlowieku si~ kryje" (I 2,25); niemoc i laska, bez ktorej nic nie mo:iemy.Prostot~ j~zyka ksiilZki Przekroczyc prog nadziei Jan Pawel II osiilgn~lutozsamiajilc swoje myslenie 0 czlowieku i 0 swiecie z Ewangeli~. Prostotata jest owocem codziennego trudu :iycia wiaril Kosciola w posluszenstwieChrystusowi. Trod ten pozwala Papiei;owi z latwosci~ odnajdywaew Ewangelii odpowiedzi na fundamentalne pytania nie tylko naturyteologicznej, ale takZe i filozoficznej, jakie dzisiaj stawiaj~ sobie ludzie.Zapewne jego lelctura tekstow biblijnych zaskakuje niejednego egzeget~ .No coz, dla Jana Pawla II w Ewangelii dzisiaj objawia si~ Zycie i Prawda,ktore s~ "przedmiotem" wiary powierzonego mu Ludu Bo:iego, a nie materi~filologicmo--historycmych dociekan, sk~~ poZytecznych, ktorych celemjest zrekonstruowanie pierwotnego sensu ewangelicmych tekstow.W zewangelizowanym mysleniu Jana Pawla II filozoficzne pytaniaodzyskuj~ gl~bi~, ktorej pozbawily je zabiegi ftlozof6w, usiluj~cych obyesi~ bez laski. Ich myslenie, znalazlszy si~ poza zasi~giem swiatla bijilcego odtajemnicy czlowieka, skupilo si~ na przedmiotowych jego fragmentach.Tym, ktorzy pozwolili przykue si~ do tych fragmentow, tak jakby one bylyzasadami bycia i dzialania czlowieka, znikla z pol a widzenia prawda,a z ni~ i wolnosc. Ich mysli tlumione przez to, co nazbyt ludzkie, zamykaj~osob~, ktora ze swojej natury jest milosci~, w saeculuml, gdzie kazdy,1 Por. mane slowa Tacyta: id quod corrumpil et quod corrumpitur saeculum dicitur.


MILUJESZ MNIE1 PANIE, TY W5ZYSTKO WIESZ ...107zagrozony przez czas rozpadu, mySIi tylko 0 sobie, a raczej 0 swoich snach.Ksi'!i:ka Przekroczyc prog nadziei utwierdzila mnie w przekonaniu, Zeodrodzenie europejskiej filozofii dokona si~ w mySlicielach, ktorzy odk:ryj~w swojej samoswiadomoSci miejsce przeznaczone Bogu-Czlowiekowi. WtelcymySIiciele i:ydowscy Cnp. Buber, Rosenzweig i inni) stworzyli filozofi~osadzon~ w Slowie objawionym Starego Testarnentu. Czy mysliciele-chrzescijaniemaj~ tyle odwagi, zeby wydobye si~ spod cogito i ratio, ci~z~cychnad europejsk~ mentalnoSci~, i osadzie swoje filozofowanie w SlowieWcielonym Nowego Testarnentu? Bye moi;e moglby im przyjse z pomoqMaurice Blondel, ktorego antropologi~ przenika chrystologia.Wszystko to znaczy, Ze Chrystus przemienia Swiat poprzez obecnosew nim wspolnoty tak ewangelicznie samoswiadomych osob. Sil~ KOScioias~ swi~ci. "Nowej ewangelizacji", ktorej Jan Pawel II poswi~ca wiele uwagiw tej ksilli:ce, Bog dokona w i poprzez swi~tych. Jdli tych zabraknie,wszystkie ewangelizacyjne dzialania ugrz~zn~ w jalowym gadaniu, pozbawionymtroski nawet 0 slowa.W swi~tych, czyli w ludziach przyznaj~ych si~ do calego swojegoczlowieczenstwa, KoSci61 spotyka siy z kultur~ kai:dej epoki i poprzez nich j~ewangelizuje. Miejscem "nowej ewangelizacji" nie s~ rozumowania argumentuj~ceza slusznosci~ Wcielenia, Krzyza i Zmartwychwstania, tak jakbyto byly hipotezy i teorie potrzebuj~ce weryfikuj~cychje eksperymentow, leczsamoswiadomose ludzi odkrywaj~ych w tyro Wydarzeniu Drog~, Prawd~i Zycie. "Nowa ewangelizacja" domaga si~ teologii, w ktorej b¢zie mniejinterpretacji a wi~j swiadectwa dawanego Slowu Boga w wierze Kosciola.Czlowiek nie odnajduje si~ w monologu, to znaczy w mysleniu oderwanymod milosci. Prawda objawia siy ludziom patrz~ym we dwoje na to, co jest.Swiadczenie prawdzie w gruncie rzeczy jest rozmow~ z Bogiem w obecnosciinnych ludzi. 0 prawdzie bowiem Morna z nimi sensownie mowie Iitylko w Jego obliczu, a nadziejy, jak~ pokladarny w konsekwencjachprawdy, wyrai:amy prosb~ skierowan~ do Jego Milosci. Wszystko jestlask~, a jesli tak, to w prosbie 0 ni~ dojrzewa nasza samoswiadomose;modlitwa jest miar~ dojrzalosci czlowieka. Jan Pawel II mowi 0 swojejmodlitwie tak, Ze odslania swoj~ nadziej~ . Moja modlitwa, mowi on,wyrai:a dzi~kczynn~ radose z dobra, prawdy i pi~kna emanuj~cych z aktustworzenia. Moja radose l~zy si~ z trosk~ 0 wartosci, ktore trzebawspoltworzye z Bogiem i 0 nie walczye. Dzi~ki takiej modlitewnej walceo dary aktu stworzenia laska przewaza nad grzechem, dobro zwyci~za zlo.Nietrudno dostrzec, i;e slowa sw. Augustyna credimus in quem crediditPetrus - wierzymy w Tego, w Ktorego uwierzyl Piotr - odnosz~ si~ talcZei do naszej milosci, nadziei, a zatem i do naszej modlitwy. Wiara, nadzieja,milose i modlitwa nie s~ moim czy twoim dzialaniem. One s~ dzialaniemKosciola.Teologia rodz~ca siy w modlitewnej walce czlowieka z Bogiem 0 czlowieka,jak walczyl z Nim 0 niego Hiob, nie skurczy si~ do wymiarowmonologizuj~cego cogito, ktore stanowi jedn~ z glownych przeszkOd dla


108 STANISLAW GRYGIEL"nowej ewangelizacji". To cogito smieje si~ dzisiaj na "nowych Areopagach"ze Zmartwyehwstania, a wi~ z Wcielenia, z Krzyza oraz zeswiadectwa, jakie KoSciol daje temu Wydarzeniu. Smiechu cogito nieuciszy teologia wymyslona przez sarno cogito; taka teologia to tylko inny,bluinierezy smiech z Krzyza i ze Zmartwychwstania.Nadzieja wyrai:aj~ca si~ w modlitwie pozwaIa Janowi Pawiowi IIpatrzeC bez l~ku na slabosci KoSciola stanowionego przez ludzi. Kiedy przyroi;nych okazjach powtarza slowa Chrystusa "nie l~kajcie si~I", przypomina,ze anamneza Krzyza i Zmartwychwstania oprzytomnia czlowiekamimo jego slabosci, aby mogl tworczo istniee w rzeczywistym swieciew oparciu 0 dar prawdy powierzony jego prosz~cej nadziei. Bog czyniw ezlowieku i dla czlowieka rzeczy tak wielkie, ze nawet jego nadzieja ichnie przeczuwa (por. 1 Kor 2,9). 0 t~ anarnne~ rzeczy przekraczaj~cychnawet nadziej~ chodzi w "nowej ewangelizacji".Ale Kosci61 w¢ruje, przestrzega Papiez te spoleczenstwa, ktore odchodz~od Prawdy Wcielonego Slowa w "daIekie strony" (POf. Lk 15,13),gdzie w snach cogito marnotrawi~ dziedzictwo prawdy, dobra i pi~kna ."Nie l~kajcie si~I" - KOSci61 nie zginie. Inni przychodz~ do niego, a moi:etylko wracaj~ do ojcowskiego domu, skoro Ewangelia przenika czlowiekaw najgl~bszej warstwie jego czlowieczenstwa. "Nie l~kajcie si~!" - Kosci61w¢ruje po swiecie, jak Zydzi w¢rowali po pustyni, odpowiadaj~c nadziej~na Obietni~, kt6r~ plon~li razem z Moji:eszem w swoim intimum.Nadzieja Jana Pawla II perna jest Przyszlosci.To ona, nadzieja, skierowuje jego spojrzenie w stron~ cierpi~cychi mlodziezy. Ci, kt6rzy umiej~ cierpiec, s~ epifani~ Przyszlosci, kt6rej ludziemlodzi tak bardzo szukaj~. Sarnoswiadomoscludzi cierpi~cych oraz sarnoswiadomoscludzi mlodych przenikaj~ podstawowe pytania 0 sens zycia,o rnilosc, kt6q kazdy pragnie byc. Nic wi~ dziwnego, ze Jan Pawei IIezuje si~ tak dobrze wsroo ludzi mlodych oraz wsroo tych, kt6rzy cierpi~ .Rozumie ieh, a oni rozumiej~jego. To w nieh, w mlodych, z kt6rymi razemprzezywal ich milosc, oraz w ludziach cierpi~cyeh, kt6rym nie odmawiaswojej obecnosci i z biegiem lat coraz wi~kszego wsp61~zucia, odslonila si~temu Papierowi na pocz~tku jego kaplanstwa prawda milosci. To, co dzisiajm6wi on 0 malzenstwie i 0 rodzinie, dostrzegl juz wtedy w tej epifaniiPrawdy, jak~ s~ ludzie mlodzi oraz cierpi~cy, kiedy caiym swoim jestestwempytaj~ 0 sens iycia. Oni tei: ukazali Papiezowi niezb¢nosc heroizmu dlaczlowieka, to znaczy tej czystosci umyslu i woli, kt6ra pozwaIa im prZY.i~cdar prawdy i dobra. "Ci, co zaufali Jahwe, odzyskuj~ siiy, otrzymuj~skrzydla jak ody; biegn~ bez zm~zenia, bez znuZenia id~" (Iz 40,31).Papiez wspomina w swojej ksi~zce srodowisko, zwlaszcza to krakowskie,i ludzi, wsr6d ktoryeh i z pomoc~ kt6rych rosla jego milosc, wiarai nadzieja ksztaituj~ce jego Piotrow~ poslug~. Czy nie jest to jakiesszczeg6lne zobowi~anie dla tego srodowiska? Czy srodowisko to zrozumialoje wlasciwie i przyj~lo na siebie?Sarnoswiadomosc Slugi slug ma wymiar ekumeniczny. Sluga ze swojej


MILUJESZ MNIE1 PANIE, TY WSZYSTKO WIESZ ...109natury otwiera si~ na innych. Sluga slug otwiera si~ na wszystkich. DlaJana Paw!a II, zapatrzonego w Chrystusa, w ktorego Irnieniu jest zbawieniekaZdego czlowieka, jednosc chrzeScljan de facto jui: istnieje. Ale jest onatak wielkim darem Boi:ym, i:e pomajemy i przyjmujemy go z trudnosci~ ."Gdybys znala dar Boi:y i kim jest Ten, kto ci mowi ..." (J 4,10).Prosba 0 gl~bsze poznanie daru jednosci przez KoScioly Zachodnii Wschodni zadecyduje 0 przyszlosci Europy i swiata. "W Swiecie podzielonymponadnarodowa jednosc KoSci.ola katolickiego pozostaje wielk~sil~, ktor~ w swoim czasie dostrzegli jego wrogowie i ktor~ w dalszymci~gu dostrzegaj~ rome instancje swiatowej polityki (...) Nie dla wszystkichjest to sila wygodna. W wielu kierunkach KoSci.ol powtarza swoje apostolskienon possumus (Dz 4,20), ale przez to pozostaje sob~, niesie w sobie owveritatis splendor, ktory Duch Swi~ty rozlewa na obliczu swej Oblubienicy"(pyt. 26). Mentalnosc anarchicmie rozdemokratyzowana, sprowadzaj~caprawd~ do technicznej skutecznosci funkcji, widzi w tym non possumus,wynikaj~cym z posluszenstwa Bogu, autokracj~ koscielnej hierarchii.Swiadomosc niezb¢ nosci anamnezy darn Boi:ego dla KoSciola i dlacalej ludzkoSci. przynagla Jana Pawla II do zrobienia wszystkiego, co leZyw jego mocy, i:eby razem ze swoim Bratem z Konstantynopola stan~cw prawdzie jednej wiary i jednego chrztu obok Chrystusa obecnegow ofierze eucharystycznej. Teologowie dol~cz~ poZniej. W jakieS mierze s~oni jak te sowy, kt6re wzlatuj~c pod wieczor ogl~daj~ dokonania dnia.Z okazji podzialu rani~cego KoSciol w samym jego byciu KoSclolemodslonily si~, mowi PapieZ, poklady prawdy 0 czlowieku i 0 KoSci.ele, ktoreinaczej moi:e nigdy nie bylyby doszly do glosu. S~ jednak granice, przyktorych podzial musi si~ zatrzymac, aby nie zdegenerowac si~ w bezsensownyi grzeszny konflikt; roi:nosc prowadzi do daru, a nie do wojny.Tylko milosc jest w stanie dostrzec te granice."Milujesz mnie? - Panie, Ty wszystko wiesz ..." W tyro ewangelicznymdialogu ludzkiej miloSci. odpowiadaj~cej na Milosc Boga objawion~w Chrystusie rozgrywa si~ i dojrzewa w l~cznoScl z milosci~, wiar~i nadziej~ Piotra samoswiadomosc kaZdego chrzeScljanina, a w jaldmssensie taki:e i samoswiadomosc kamego czlowieka. Pytaniem tym Chrystusodslania prawd~ aktu stworzenia czlowieka. "Ewangelia jest najpelniejszympotwierdzeniem wszystkich praw czlowieka. Bez niej moi:na bardzolatwo rozmin~c si~ z prawd~ 0 nim" (pyt. 30). Ten, komu Slowo mowi, jakby powiedzial Norwid, "i:yj , jako Zylem" , czuje si~ "na wyjrzeniu";przeciera "palcem powieki, jak przebudzony m~ z ziemi dalekiej" (Prornethidion).0 tym czlowieczym byciu "na wyjrzeniu", 0 miloSci jeszczepodpieranej nadziej~ i wiar~ jest ksi~a Jana Pawla II.Stanislaw GrygielSTANISLAW GRYGIEL, mozof, profesor antropologii, wykladowca w Instytucieim. Jana Pawla n przy Uniwersytecie Lateranenskim.


WOK6t "VERITATIS SPLENDOR" GABRIELLE DUFOUR-KOWALSKA PRZECIW DUCHOWI NOWYCH CZASOW Ponizszy tekst nie jest prob~ jakiejkolwiek oceny ostatniej encyklikipapieza Jana Pawla II Veritatis splendor, lecz skromnym swiadectwemftlozofa i zwyklej chrzeScijanki, w ktorym chcialam podkreS1ie pewneistotne wedlug mnie aspekty. Ogranic~ sirr do trzech uwag:1. Jui; we Wstfpie i w rozdziale pierwszym Ojciec Swirrty przypominanam dwie prawdy oczywiste, ale ktore oczywistymi dzisiaj byep rzes t aly:a) istnieje etyka chrzeScijanska - pewien zespol zasad, normi wartoSci specyficznie chrzescijanskich;b) etyka ta wymaga pewnych podstaw pochodz~ych z porz~dkuponad-ludzkiego, transcendentnego i boskiego.Przypomnienie tych dwoch prawd nie wyda sirr z pewnosci~ czymszbytecznym, jeMi weZmiemy pod uwagrr fakt, ze nie s~ one juz oczywistedla samych chrzeScijan (do tego stopnia, i;e spod piora pewnegoteologa, profesora wydzialu teologii protestanckiej, moglo wyjse to nieslychanestwierdzenie: "etyka chrzeScijanska nie istnieje").Dzis trzeba przede wszystkim potwierdzie to istnienie moralnoScichrzescijanskiej - Papiez jest tego calkowicie swiadomy. "Ewangelizacja- mowi nam - jest rownoczesnie przepowiadaniem i propozycj~ okreslonejmoralnosci" (107).Prawda druga, a mianowicie boskie pochodzenie przykazan etykichrzescijanskiej, rowniez przestala bye czyms oczywistym dla wie1u chrzescijan.W swojej Encyklice Jan Pawel II nie przestaje tez -przypominaeo nierozerwalnym zwi~zku mi¢zy porz¢kiem moralnym a bosk~ transcendencj~,a czyni to za pomoc~ /eitmotivu: "Jeden tylko [Bog] jest Dobry"(Mt 19, 17). Sprowadza sirr to do stwierdzenia, ze istot~ i zrOdlem wszelkiej


PRZECIW DUCHOW! NOWYCH CZAs6w111etyki jest religia, co moZe znaczyc r6wniez: Zadna etyka nie jest godna tegomiana, jesli ogranicza si~ do zbioru przepis6w, poniewaZ karoy przepisodwoluje si~ do jakiegos Absoiutu dobra, zalecaj~c je i por~zaj~c jegosrusznosc. Zadna etyka nie jest wama, jesli wypiera si~ swego boskiegopochodzenia, jdJi zrywa wi~zi l~c~ce wszeik~ moralnosc z pierwiastkiemmetafizycznym i zastyga w ten spos6b w ciasnym moralizmie. Poniewazstaje si~ wtedy niezdolna do przekroczenia samej siebie i otwarcia napierworodn~ prawd~, ktora daje jej podstawy i zarazem transcenduje,ktora p oci~ga j ~ do kr6iestwa woinosci ponad wsze1k~ norm~.2. To, Ze Papiez uznal za konieczne przypomnienie tych dw6ch zasadniczychprawd, ktore sami chrzeScijanie przestali za takie uWaZac, swiadczyo jego przenikliwosci. Slowa jego zdradzaj~ gl~bokie zaniepokojenie. I tuwlaSnie drugie spostrzeienie: niepok6j Ojca Swi~tego odbijaj~cy si~ w Encyklice,ktorej inspiracj~ wyrainie stal si~ zam~t naszych czasow, r6wniezjest faktem pelnym znaczenia. Co to za niepokoj? A przede wszystkim, cojest jego przedmiotem? Nic innego jak zakwestionowanie, a nawet negacja,porz~ku etycznego wraz z jego racjami religijnymi przez pewien rodzajwieiokierunkowego liberalizmu, ktory graniczy dzisiaj z szalenstwem. C~stenawi~anie (niemal na kawej stronie Encykliki) do wspolczesnosciswiadczy 0 zaniepokojeniu Jana Pawla II, ktore dzielic powinien terazkaroy chrzeScijanin, zaniepokojeniu wobec zjawiska nie b¢~go juz tylkonazwanym tak niegdys przez o. de Lubaca "dramatem ateistycznegohumanizmu", lecz nihilizmem prowadz~cym do - wedrug slow Papieza- "autodestrukcji osoby ludzkiej" (84), jej Zycia wewn~trznego i ponadbioiogicznego,bez ktorego nie ma ani norm, ani wartosci, ani jakichkoiwiekzasad etycznych.Encyklika jasno podkresia fakt, i:e scjentyzm, wynikaj~y ze spektakularnegow XX wieku rozwoju nauk scislych i nauk humanistycznych,to znaczy takich dyscyplin intelektualnych, kt6re z zasady Sll: oboj~tne, obcedziedzinie woli, wolnosci, wyboru, porz~ku dobra i zla, stanowi jednll:z najpowainiejszych przyczyn wsp6lczesnego nihilizmu i etycznej pustki,kt6ra z niego wynika: "Teolog moralista musi zatem dokonywae wnikliwegorozeznania w kontekScie wspolczesnej kultury 0 przewadze naukowej i technicznej,naraZonej na niebezpieczenstwo reiatywizmu, pragmatyzmu i pozytywizmu"(112). I Jan Pawel II przeciwstawia naukom humanistycznymEwangeli~ jako jedyne iroolo wszelkiej morainoSci chrzeScijanskiej: "naukihumanistyczne, mimo wielkiej wartoSci wiedzy, ktor~ zgromadzily, nie mogll:zostae uznane za najwainiejsze wskaZniki norm moralnych. To Ewangeliaodslania peln~ prawd~ 0 czlowieku i jego Zyci.u moralnym ..." (112).3. Trzecia uwaga wynika z dw6ch pierwszych: podkreslic nalei:y radykalnieteocentryczny i "chrystycmy" charakter po~ku moralnego okresionegoprzez Encyklik~ . przez teocentryczny rozumiemy tu fundowaniedziedziny wartosci i norm moralnych na Bogu, ,jedynym Dobrym".JeSii chodzi 0 termin "chrystyczny", nie oznacza on tylko zakorzenieniaporz~ku moralnego w objawieniu Nowego Testamentu, to znaczy


112 GABRIELLE DUFOUR-KOWALSKAw nauczaniu Jezusa, ale w sam e j J ego 0 sob ie, czyli wcielenie egzystencjaInei mistyczne, by nie powiedziec ontologiczne, wszelkiego d zi a I a­n i a chrzescijanskiego zgodnego z or¢ziem miloSci w 0 sob y cierpi~cegoi zmartwychwstalego Syna Bozego.W konsekwencji, nic mniej doktrynalnego i moralizuj~cego - cokolwiekzamierzalibysmy twierdzic - niz encyklika Veritatis splendor, kt6ra niezawiera niczego, co nie byloby osadzone w kontekScie ewangelicznym, co niebyloby odniesione do Jezusa Chrystusa - Alfy i Omegi wszelkiej moZliwejetyki. R6wnoczeSnie nic bardziej obcego duchowi tej Encykliki niz pewienrodzaj uniwersalistycznego humanitaryzmu - abstrakcyjnego, a w koncui obludnego - opartego na wielkich hipostazach polityczno--spolecznych(Wolnosc, R6wnosc, itp.), tych idolach naszych czasow (zauwaZmY, zew Encyklice brakjakichkolwiek wypowiedzi na tematPraw Czlowieka). JeSlichodzi 0 prawo naturalne, ten postracb naszych chrzeScijanskich intelektualistow,Papiez m6wi 0 nim w znaczeniu SciSle chrzeScijanskim i w powi~zaniuz natur~ czlowieka, okreSlonego przez Objawienie jako istota stworzonana obraz Boga i podporz~dkowana Jego woli. Wszystko to zgodnie zeswiytym nauczaniem, ktore rozum ludzki, rowniez stworzony na podobienstwoBoga, roolny jest poj~. Naleiy r6wniez zwrocic uwagy na lic:zneodniesienia poj~a prawa naturaInego do prawa wiecznego, to jest boskiego.Perspektywa otwartosci na prawdy wieczn~ stanowi zreszt~ jedn~z cech charakterystycznych tej Encykliki, kt6ra jawi siy jako szczeg61niewierna swemu tytulowi, kontempluj~c prawdy jasniej~c~ ponad czasem,a w szczegolnosci ponad n as z y m czasem. I oto co Ojciec Swiyty roaje siymowic wspolczesnym sobie chrzeScijanom, biskupom lub po prostu wiernymi co jest wpisane niejako miydzy wierszami jego wypowiedzi: IstniejeprzepaSC pomi¢zy kultur~ naszych czasow a etyk~ chrzeScijansk~, pomiydzyide~ prawdy wywodz~~ si~ z kultury naukowo-technicznej a prawd~chrzeScijansk~, pomi¢zy pojyciami wolnoSci przekazywanymi na uzytekwspolczesnych filozofri a wolnoSci~ chrzescijansk~. Nie jest w konsekwencjimoZiiwy, pomimo wielu bezowocnych dzialan w tym kierunku (i czynam siy to podoba, czy nie) zaden kompromis chrzeScijanina ze "wspolczesnymswiatem". "Nie bierzcie wiyc wzoru z tego swiata"- oto tytul 2 rozdzialu Encykliki.Jan Pawel II napisal sw~ EnCYkliky bez najrnniejszego kompromisuz duchem tego swiata, nie pr6buj~c w iaden sposob mu si~ spodobae- "rnusimy je [nasze czyny] spemiac jedynie z t~ mysl~, aby podobac si~Bogu" (78). Napisalj~ z odwa~ , ktor~ daje milosc do ,jedynego Dobrego",ze wzrokiem wpatrzonym w twarz Ukrzyzowanego, ktory zmartwychwstal.Gabrielle Dufour-Kowalskatlum. Dorota ZaiJkoGABRIELLE DUFOUR-KOWALSKA, ur.1939, dr fIlozofll, autorka m. in.L 'origine (paris 1973), Un phifosophe de fa vie et de kl praxis (paris 1980), CasparDavid Friedrich. Aux sources de i'imaginaire romantique (Lausanne 1992).


TEMATY I REFLEKSJE NICOLA CHIAROMONTE "ILIADA" SIMONE WElL Simone Weil spotkalo to, co obecnie spotyka niemal wszystkie Iudzkiezdarzenia, sprawy czy wypowiedzi: zostala zaakceptowana przez tych, cojuz wczesniej z takich czy innych przyczyn sklonni byli jll, zaakceptowac;oni tei: nie SZC~zll, jej pochwal, podczas gdy inni podziwiajll, jll, z dystansu;mowill,c natomiast najogoIniej, jest uznawana Iub odrzucana w calosci,a rozumiana i zgl~biana w bardzo malym stopniu. Tymczasem ta wyjll,tkowaistota, ta kobieta, ktora sarnotnie i ai: do kOilca w odosobnieniuprobowala odnalezc i przezyc realnosc bez reszty dzis utraconll" duchowyAbsoIut, zasluguje przede wszystkim na to, i:eby jej mysli poswi~cic wi~cejuwagi, a na jej nieugi~te wyzwanie odpowiedziec narzuceniem sobie tego,co ona sarna sobie narzucila: dyscypliny.Wydanie, ktore zawiera pozostawione przez Simone Weil artykuiy,notatki, komentarze i fragmenty, a ktore opracowal Albert Camus do seriiwydawniczej Gallimarda Espoir (Nadzieja), ma t~ ogromnll, etycznll, i kulturalnll,przewag~ nad wyborami rzucanymi na i:er publicznosci przezrozmaitych katolickich swieckich i duchownych, i:e zamieszcza te teksty(wszystkie, jakie rodzina pisarki posiada) bez intencji budujll,cych i "uduchowiajll:CYch";jest to wi~ wydanie, ktore umoi:liwia analiz~ wnikliwll, i wywazonll,.W tych dniach wyszedl tom pill,ty: La source grecque (irodlo greckie).Ma on wag~ szczegolnll" poniewai: zawiera eseje i niedokOllczone szkiceSimone Weil na tematy greckie. A przeciez Simone Weil nie tylko znalawyjll,tkowo dobrze kultu~ greckll" Grecj~ i Grekow, poetow i filozofow, nietylko uczynila z tej wiedzy glownll, pasj~ swego intelektu, ale tez przemienilaumilowanie hellenizmu w najwai:niejsze iroolo swoich inspiracji religijnychi mistycznych, choc zarazem uniemoi:liwilo jej to wewn~trznll, zgod~ nakatolicyzm, mimo i:e pragn~1a uznac siebie za chrzescijank~ i nill, si~ stae.W tym tomie znajduje si~ jeden z najpi~kniejszych i najdojrzalszychszkicow Simone Weil: esej 0 lliadzie, zatytulowany L'lliade ou Ie poeme de


114 NICOLA CHIAROMONTELa force (IliadtJ czyli poemat 0 sile), a napisany w latach 1939-1940 dla"Nouvelle Revue Fran~aise", ale opublikowany dopiero w styczniu 1941roku w "eahiers du Sud" pod pseudonimem Emile Novis. Przeczytalemten esej w6wczas w Marsylii, gdzie znalazlem si~ po opuszczeniu Paryza,zgn~bi ony tym wstr~tnym i przerai:aj~ wydarzeniem, jakim bylo zwyci.~two Hitlera i triumfatne, bye moZe ostateczne, zgniecenie kruchychresztek nadziei Zachodu przez "ludzi bez twarzy". Nie wiedzialem, ktokryje si~ pod nazwiskiem Emile Novis. Bylem jednak pewien, Ze nie jest toani profesor, ani pisarz. Musiala to bye osoba do gl~bi udr~zona tym, conastllPilo, zdolna umyslem rozswietlic poczucie tej poraZki, kt6ra zagrai:alaEuropie od co najmniej czterech lat. A to, Ze ta osoba chciala i umialawypowiedziec si~ poprzez p onownlllektu~ lliady, oznaczalo, jak cennymimyslami moZe jeszcze zaowocowac "czlowieczy trud pisania". P6fniej,w rom 1945, przebywajllc jui: w Ameryce, z radoSciIl przyczynilem si~ doopublikowania tego szkicu w ,'politics", piSmie redagowanym przez DwightaMacdonalda, i moglem stwierdzic, jak gl~boko te medytacje nad Homeremporuszyly srodowisko nowojorskich radicals, ludzi w malym stopniu zhellenizowanychi na poz6r zaj~tych wylllcznie polemikami ideologicznymi.Prawciziwym bohaterem lliady, prawdziwym, stojqcym w jej centrum podmiotem,jest sila ... Ci, kt6rym sifil roilo, ze dzifilki pos1filpowi sila nalciy juz doprzeszloSci, mogli w tym poemacie dojrzec jakby dolrument; ci, kt6rzy umiejlldostrzec, :ie tak dzi§, jak i niegdy§ sita zajmuje centralne miejsce w historiiludzko§ci, widzll w Iliadzie najpifilkniejsze, najczystsze zwierciadlo. Sila jesttym, co z kaZdego, kto jest jej poddany, czyni rzecz. IGedy spelnia sifil dokonca, czyni z czlowieka rzecz w maczeniu najbardziej doslownym, gdyzzmienia go w martwe cialo... Sita, kt6ra zadaje smierc, jest najprostsZll,brutalnll form, sily. 0 ilez bardziej r6:inorodna w swoich dzialaniach, 0 ilezbardziej zadziwiajllC& w skutkach jest inna sita - kt6ra nie zadaje Smierci; tojest ta, h6ra nie zadaje smierci od tazu... Z mocy przemienienia czlowiekaw rzecz poprzez zadanie mu Smierci wywodzi si~ inna moc, ho wie ely niebardziej graniCZIlC& z cudem: moc zamiany w rzecz czlowieka, kt6ry jest:iywy. Zyje, ma dusZ\l; a przecie:i jest rzeCZIl- To byt bardzo dziwny: rzecz,kt6ra posiada dusz~; i dziwna sytuacja takiej duszy. Kto potrafi powiedziee,jakie w kai:dym momencie musi prze:iywac ro:zdarcie i jak lrurczy sifil w sobie,:ieby si ~ nagiQ,6 do tej sytuacji?l•Oto temat eseju 0 ILiadzie, i trudno zaprzeczyc, i;e jest on dzis jaknajbardziej aktualny w naszym swiecie, gdzie w stopniu znacznie wi~kszymniz w roku 1940 wszystko jest "zaznawaniem sily" i l~ku przed t~ sill!,"kt6ra nie zadaje Smierci od razu". Cytaty z poematu zostaly wybraneprzez pisark~ tak trafnie i przeio:ione stylem tak prostym, tak uwaZniewywa:iajllCyID ka.:ide slowo, Ze czytelnik w trakcie ich lektury got6w jest1 Wszystlde fragmeoty szkicu Simone Weil L 'JI1ath ou If! p~me de /a force przelotylaZ oryginatu francusldego Aleksandra Ol¢zka-Frybesowa.


,,lLIADA" SIMONE WElL115niemal uznac Iliad~ za epicki tren, opiewaj~cy sil~, niedol~ i smierc, wi~ zacos w rodzaju Bhagawadgity. Potem naturalnie przypomina sobie 0 He1enie,Odysie i sporze mi~zy Bogami, 0 fonnie i calym bogactwie poematu.To jednak w niczym nie umniejsza powagi rozwaZan, jakie rna przed sob~.Rozwazania 0 sile staj~ si~ nieuchronnie rozwaZaniami 0 losie ludzkim:o tym, co w Swiecie, czy wr~cz w kaZdej z rzeczy i ze spraw swiata, opierasi~ pragnieniom, d~eniom i odwadze czlowieka. W przejawach natury silamoze si~ wydawac czyms tajemniczym, niepoj~tym i slepym, ale czlowiek,choc jest Pascalowsk~ "roseau pensant", rna momosc zdecydowanej obronyswojej godnoSci. Kiedy jednak sila przejawia si~ wprost w sercuczlowieka, w zderzeniu czlowieka z czlowiekiem, w nami~tnosciach, niesprawiedliwosciachczy na wojnie, wtedy zespala si~ w jedno z zagadk~wszechswiata: staje si~ Przemaczeniem, "palcem Bozym" lub Opatrmosci~.Wydaje si~, ze neguje ludzk~ wolnosc w chwili, kiedy jest jej tak bardzooczywistym i niepodwaZalnym przejawem, nie tylko bowiem zmieniapokonanego w "rzecz", ale tez sprawia, ze zwyci~zca rowniez staje si~wskutek swojej gwaltownosci jej ofiar~ lub narz¢ziem; moma wi~ 0 silepowiedziee to samo, co filozof mowil 0 Naturze: "nie da si~ zapanowaC nadni~ inaczej, jak tylko podlegaj~ jej nakazom". Tyle, Ze tutaj nikt nie moZepowiedziec, jak daleko taka podleglosc prowadzi. Jdli bowiem w obliczuNatury moma w istocie nie przekraczac granic tego, co mane, to prawa silys~ w rownym stopniu niepodwaZalne co nieprzeniknione: w rownym stopniujest niepodwai:alne to, ze kaZdy czyn kryje w sobie wszystkie nast~pstwa, jaktez jest niemozliwe pomac nastwstwa danego czynu, zanim zaistniej~. Dlazwyci~zcy szalenstwem jest swego zwyci~twa naduZywac, ale jest tez szalenstwemprzerwac walk~ ·, zanim doprowadzil do jej zwyci~stwa . Wyl~czniesam rozstrzyga, jakiej granicy nie wolno mu przekraczac, a kiedy jui:rozpatrzy i wywaZy wszystkie aspekty sprawy, jego decyzje zaleZec b¢~ odtego, za co sam uznaje natur~ tej calosci rzeczy oZywionych i nieoZywionych,jak~ jest wszechswiat. Scislej m6wi~c, jego czyny dowodz~, na jakiegorodzaju wszechswiat stawia i w jaki wierzy. Z tego rodzi si~ w nim, 0 He si~rodzi, poczucie nieprzekraczalnych granic, a jest ono zaleme od jakiejs jego"dzielnoSci", 0 jakiej sam nie rna zadnej wiedzy. Z tego takZe plynierozromienie rni¢zy czynieniem dobra a czynieniem zla. Bo jednak, jakw rnicie Platonskirn opowiadaj~ym 0 romych losach ludzkich, "kaZdy samodpowiada za swoj wybor, a boskosc nie rna tu nic do rzeczy".W latach 1939-1940 Iliada wydala si~ Simone Weil dzielem tak niezwyklesugestywnym, poniewaZ czula si~ ona udr~zona do gl~bi duszy tympopisem sily, triumfuj~cej nad wszystkimi nadziejami cywilizacji i rozurnu,a u Homera malazla to, czego nie zawieraj~ inne poematy, powidci czywspolczesne systemy ftlozoficme: swiat sily poddany "kontemplacji", kl~s-_k~ bohatera pokonanego i Nemezis oczekuj~c~ bohatera zwyci~skiego,ktore s~ pojmowane jako wspolny los, jako rome aspekty tego samego,nieuchronnego i zwyczajnego losu ludzkiego, ktory zostaje umany za taki,jaki jest, i jakiego nie moZe odmienic "zadna nios~ca u1g~ fikcja, zadna


116 NICOLA CHIAROMONTEpociecha nieSmiertelnoSci, :laden mdly blask slawy c:z;y ojczyzny". To losgeometrycmy.Ta dzialajllCa z geometrycznq, Scislosciq, kara, kt6ra automatyeznie karzenaduiywanie sHy, starn. si~ dla Grek6w podstawowym przedmiotem medytacji...Wsz¢zie tam, gdzie przenikn~la kultura hellenska, jej poj~e zostalopowszechnie przyj~te... Ale ZachOO zagubH je i w Zadnym z zaehodnieh,Nzyk6w nie ma nawet slowa na jego wyrai:enie; takimi poj~ciami jak granica,miara, r6wnowaga, kt6re powinny by okrdlac spos6b pos~owania, poslugujemysit; teraz jui tylko w teehnice. Zasady geometrii stosujemy wylllczniewobec materii nieoiywionej - Grecy stosowa1i je przede wszystkimw nauczaniu cnoty.Stld konkluzja eseju:Ale woo tego, co stworzyly ludy Buropy, nie znajdziemy niezego, co bymoglo dor6wnae pierwszemu poematowi, jaki mamy, stworzonemu przezjed.en z tyeh lud6w. Geniusz epicki moZe zostanie odnaleziony wtedy, gdy teludy ujrZ/l, ie przed wtadzll losu nie nie jest bezpieczne, kiedy przestanllwielbic si t~ , nienawidziec wrog6w i gardzic nieszcz~liwymi. Naleiy wlltpic,czy nastllpi to niedtugo.W przytoczonych tu fragmentach istotne jest nie to powtarzajllce si~stwierdzenie Gakkolwiek sluszne i niezaprzeczaIne), :ie Greey mieli poczuciemiary, podsuni~te czlowiekowi przez samll natu~ rzeezy, a ze my tegopoczucia nie mamy. Istotne jest tu zdanie: "Zasady geometrii stosujemywylllCZDie wobee materii", a wi~ przeswiadczenie, Ze rozum czlowiekawsp6lczesnego, choc jest tak Scisly i dociekliwy w odniesieniu do swiatamaterii i tak doswiadczony w manewrowaniu silami natury, okazuje si~bezradny w odniesieniu do Swiata ludzkiego i jest niezdolny do wymierzania,rozumienia i ..kontemplowania" sily, kiedy objawia si~ ana w samymczlowieku i w zwillZkach mi¢zy ludZmi.Kiedy zadajemy sobie pytanie wlaSnie 0 to, tym samym zadajemy sobiepytanie 0 ksztalt wszeehswiata, jakiego potrzebujll ludzie wsp6lczemi;chcemy wiedziee, na czym opiera si~ ich poczucie dozwolonego i niedozwolonego,chcemy wi~ wiedziec, w co wierZll, jakie wsp6lne wierzenia ichze sob~ wi~, zalozywszy, :ie takie wi~ mi¢zy nimi istniej~ . Jest topytanie jak najbardziej egzystencjalne. I naturalnie nieuniknione. AlekaZrla odpowiedz teoretyczna, jakiej zechce si~ na nie udzielic, w pew si~z nim rozminie. Oczywista odpowiedz brzmi bowiem tak, :ie wszechswiatludzi wsp61czesnych nie ma ksztaltu, Ze ich poczucie dobra i zla jestcalkowicie niewyrame i :ie nie IllCZll ich ze sobll Zadne wsp6lne wier zenia,czego dostatecmie dowodzi ich reaIne zbiorowe i:ycie. Gdyby odpowiedznie byla tu negatywna, pytanie naturalnie w og6le by si~ nie pojawilo.Skoro jednak trudno zaprzeezyc, :ie si~ pojawia, Simone Weil mialaniezliczone powody, :ieby je umac za jedynll kwesti~ istotnll. Poza tymtrudno teZ zaprzec:z;yc, :ie ta kwestia dotyczy i obchodzi wszystkich, :ie jestwsp6lna w n ajgl~bszym sensie tego slowa, i ze :ladna odpowiedz indywidualna,zar6wno teoretycma, jak i ascetycma (b~z Illczllca oba


,,ILIADA" SIMONE WElL117rodzaje w sob ie, jak w przypadku Simone Weil), nie moze miee innejwartosci, jak tylko wartose przykladu mniej lub bardziej przekonujllcego.Czlowiek wspolczesny nie moZe sHy tylko kontemplowae blldz "geometryzowae",moZe natomiast albo si~ na nill uzalac, alb 0 jll ideologizowac (tomaczy starae si~ jll spoi:ytkowae dla celow teoretycznie "dobrych"). Bymoc to czynie, powinien wiedziec, gdzie w swiecie konczy si~ to, co ludzkiei zrozumiale, a zaczyna si~ "boskose", powinien miee poczucie swi~tychgranic, czyli jaklls religi~, ktora nie wyrzekalaby si~ tego, co on przeciez juzna temat swiata wie. Trudno jednak rowniez zaprzeczye, ze tego rodzajureligia nie istnieje, a co wi~ej, ze to wlasnie drodzy Simone Weil GrecyuCZll, aby 0 tych sprawach lepiej nic nie mowie.Simone Weil, zdecydowana odnaleie elementy "geometrii dzielnosci"za wszelkll cen~, placllC za to sobll, wyruszyla samotnie swojll droglli dotarla nill nieuchronnie do calkowitego duchowego odosobnienia.A tkwillc w tak wielkiej samotnosci, trudno nie roie marzen.Na ostatnich stronicach eseju 0 lliadzie moma po raz pierwszy natraficna nakrdlony jeszcze z dyskrecjll, ktorej potem ta rzucajllca wyzwaniekobieta miala si~ coraz wyramiej wyrzekae, zarys jej chrzdcijanstwa.Szczegolne to bylo chrzescijanstwo. Ewangelie Sll w nim wyrazem duchawspolnoty greckiej, a poslanie chrzescijanskie, w miar~ jak oddala si~ odhellenizmu, zostaje coraz bardziej zaprzepaszczone, gdyz ulega zgubnemuwplywowi judaizrnu i Rzymu. A z kolei tradycja hellenistyczna (wesejach:Zeus i Prometeusz oraz Bog u Platona), interpretowana w duchu nieumiarkowanegospirytualizrnu, staje si~ zapowiedzill chrzescijanstwa, a Prometeuszjest ni mniej ni wi~ej tylko prekursorem Chrystusa. Szczegolny wi~cto byl hell enizm , dla ktorego trzeba bylo wyrzec si~ Grecji, Zeby niewyrzekae si~ greckosci chrzescijanstwa. Zresztll, zdaniem Simone Weil,ludzkiej prawdy Ewangelii wyrzekli si~ nawet pierwsi chrzescijanie. Popelnilibowiem to swi~tokradztwo, Ze poczuli si~ uszcz~sliwieni cierpieniemi smiercill, wobec ktorych sam Czlowiek-Bog byl zdolny odczuwae jedynietrwog~. "Czlowiek, ktorego nie chroni zbroja k1amstwa, cierpillc przemoc,musi zostac nill ugodzony aZ do gl~bi duszy", wola wzburzona Simone.Zatem nawet wiara przeobraZaj!lca czlowieka moze byc klamstwem, jdlitraci z oezu najdrobniejszll chocby czllstk~ czlowieczenstwa. Moma si~z tyro zgodzic. Ale gdziei: tu jest chrzescijanstwo?Nie rna tu ani chrzeScijanstwa, ani hellenizrnu. Jest to tylko samotnaherezja Simone Weil, wywodzllca si~ z gorllczkowego l~ku wobec zla swiatai docierajllca do upartej woH czystosci duchowej, ktora nie jest wolll zycia,ale wolll odcielesnienia: czyms tabm jak ostatnie namaszczenie dawnychkatarow, dzi~ki ktoremu, kiedy cialo zostalo juz zniszczone przez wycienczenie,dusza "czystego" zespalala si~ z Duchem Wiecznym.Nicola Chiaromontetlurn. Stanislaw KasprzysiakTekst po raz pierwszy ukazal si", w .. II Mondo" w dniu 30 maja 1953.


ZDAR ZENIA - KSlt\ZKI - LUDZIE MILOSZA KSI~GA M1\DROSCI • Czeslaw Milosz, Wypisy z ksiqg uiytecznych, Wydawnictwo<strong>Znak</strong>, Krakow <strong>1994</strong>, SS. 344Szesc lat temu, w przedmowie do Roku mysliwego, Czeslaw Milosznapisal: "moina chciee zbudowaC siebie, uloZye swoj obraz, taki, jakipowinna wedle naszych Zyczen otrzymae potomnose, co jest przyj~te i naogol nie sci~ga zarzutow. Powstaje pytanie, czy warto post~owaC wr~czodwrotnie: odslaniac swoje slabosci, pokazywae pokr~ony zyciorys dlategotylko, ze tak si~ w diariuszu dla siebie samego prowadzonym zapisalo.Na pewno mysl 0 przyszlych czytelnikach byla obecna, odbieglbym odprawdy, gdybym zaprzeczyl. Jednak Zaden obraz idealny, mnie samego,takiego jakim chcialbym bye widziany, nie dostarczal wskaz6wki."Wiadomo: u Milosza, z biegiem lat, coraz to natarczywiej pojawia si~cb¢ - jak sam to okreslil - "podania innym ludziom prawdziwego obrazusiebie". Ani wiem, kim bylem, ani wiem, kim jestem, powtarza nieustannieautor Dalekich okolic, a ukladacz Roku mysliwego, nieoczekiwanie parafrazuj~cRimbauda, dodaje: nie jestem, kim jestem. Choc mi¢zy poszczegolnymiosobami odpowiedzialnymi za jego biografi~ trudno nierazustalie jednoznaczne powinowactwo, to jedno jest pewne: w tie calej,zarowno prozatorskiej, jak poetyckiej tworczosci Milosza, tkwi stanowczo(choc dyskretnie) konstruowany projekt autoprezentacji. Pewnejestjednak takze to, ze napotyka on na trudne do przezwyci~i:enia klopoty.A rnianowicie: jdli zaloiymy (co czyni Milosz), ze ludzkie Zycie jestwypadkow~ "zmiennej gry pomi¢zy obrazem samego siebie i swoimobrazem w oczach innych", co czyni z kaidego autoportretu rzecz nienaturaln~ lecz stworzon~, to gdzie szukac esencji, prawdy, wiemosciprzedstawienia, kogo obwolac glownym depozytariuszem bezposredniejwiedzy 0 mnie samym, ufaj~c jednoczeSnie, ze prawda taka istnieje,a podmiot nie jest tylko - jak chcieliby wymowni Francuzi - nietrwalym


ZDARZENlA - KSL\ZKI - LUDZIEsplotem przypadkowych wlaSciwosci? JeSli slowa nie przystaj~rzeczy, to jak moZliwe jest wieme, adekwatne odwzorowanie?119scisle do2"Przesziose. Alei ona jest teram iejszo sci~, czyli i to, co przeZytedziesi~tki lat temu, i wczoraj ukazuje si~ rownoezesnie." W tworczosciMilosza sycenie oezu nieustannie wspomagane jest przez pami¢. Otorybak zarzuca sieci: pojawiaj~ si~ twarze, sytuacje, urywki historii, tekstyi ich ulomki, anegdoty i detale codziennego Zycia, wszystko wyrwanez macierzystego kontekstu, ulozone w nieci~gly zestaw obrazow podlegaj~ywyl~cznie subielctywnej pasji oealania. W tyro miejscu Miloszpodejmuje Proustowskie wyzwanie rzucone Czasowi. Wykroczye pozaczyst~ aktualnose, stapiaj~ w migawkowym trwaniu to, co bylo, z tym, cojest; w pelnym blasku dozoania (zadziwienia, oslupienia, objawienia)dostrzec tylez wieclOotrwalll tresc rzeczy, co prawdziwe wlasne JA - otomarzeniel Bez tego wlaSnje doswiadczenia splataj~cego minione i obecnenie byloby mowy 0 pisarskiej misji oszukiwania czasu. Dawne pytanieMilosza (jak z "ruchu podj~e moment wieclOy" ) dzis pozbawione jests1ad6w walki z heglizmem i sformulowae je moma tak: jak - w swiecierzeczy i w sobie samym - dotrzec mozna do tego, co nieuwarunkowane, comajestatycznie bytuje ponad heraklitejskim potokiem? Jak poza czasemuchwycie wieczoe substancje?Odpowiedzi s~ dwie i jedna nie moZe bye dana bez drugiej. W tymsamym wi~ niemal momencie Milosz b¢zie tworzyl swoj program "poezjiobiektywnej" oraz poszukiwal prawdziwego obrazu samego siebie. W obuwypadkach chodzi 0 nieprzypadkowose istnienia i moZliwosc jego przedstawienia.Co jednak oznaczaloby fmalne dotarcie do esencji? Skoro musialobydokonae si~ poza czasem, to taue poza mow~, a to unicestwiloby pisarsk~egzystencj~. Pozoanie poetyckie, dokonuj~ce si~ wedle Milosza "na poziomiegl~bszym niz ftlozofia", moZliwe jest 0 tyle, 0 ile istnieje okreSlonyideal polOawczy, do kt6rego ono zroierza. Jesli spelnienie tego idealu- ostatecznego objawienia - podwaza zasadnose "czemienia papieru", tojedynym usprawiedliwieniem dla Milosza moze bye tylko traktowanieswojego dziela w kategoriach niedokonania: p r z y got 0 wan i a ("Jeszczejeden rok przygotowania / Juz jutro zasi !ld ~ do pracy nad wielkimdzielem"), u b 0 1 e w a n i a (nad mow ~ , ktora nie jest w stanie "upolowaedzikiego lab¢zia swiata"), niespelni enia (,jestem jak niemy, ktorybelkocze, a zarazem wie, ze juz nie przemowi") i pro bow ani a (w takimrozumieniu eseistycznose stanowi 0 istocie Miloszowego dziela). 0 milczeniu,kt6re jak cien ldadzie si~ nad pomyro jego dzielem, Milosz m6widwojako. Albo jest to odium nalozone na poet~, ktory nie radzi sobiez nadmiarem widzialnego swiata, alba upragniony ideal wi enc~cy dlugotrwal~w¢rowk~ . M owi ~c 0 milczeniu poeta skazuje si~ dobrowolnie na


120 ZDARZBNIA - KSlt\ZKI - LUDZIBczysciec rue-dom6wienia, raz po raz pr6buj'lc OOpowiedzie6 na pytanie,kt6re pozostac musi bez odpowiedzi: gdzie "jest prawda obiektywna tejrzeczywistosci, jezeli mieni si~ ona, ta rzeczywistosc, myriadami subiektywnychOOcieni?" W rezultacie pozostaje skladanie okruch6w Zycia, lepieniewylaniaj'lcych si~ z pami~ci fragment6w zmyslowej biografii, sztukowanieutrwalonych pod powiekami obraz6w i przywolywanie str~p6w rozm6w.Taki na przyklad jest Rok mySliwego. A jakie S'l Wypisy z ksi4.g uzytecznych?3Forrnalnie rzecz bior'lc, jest to rOOzaj osobistej antologii, czy moZeraczej jIorilegium, Miloszowych Kwiat6w dobra: zebrane tu utwory (00starOOawnych Chinczyk6w po wsp61czesnych poet6w kalifomijskich i malopolskich),pogrupowane w dzialy (od Przyrody po Historif), stanowi6maj'l OOtrutk~ na mialkosc wsp6lczesnej cywilizacji, kt6ra rue wsruchuje si~juz i nie wpatruje w istnienie swiata takiego, jaki jest: w "sut'l materialnoscrzeczy dost~nych naszym zmyslom". Tak Milosz t~ ksi'lzk~ uloZyI i taknalezaloby j'l czytac: jako kolejn'l pochwal~ obiektywnie istniej'leej rzeczywistoscii jej sruiki poezji, w delektowaniu si~ bytem (sliwk'l, jaszczurk'l,lutni'l, puszk'l po konserwach) znajduj'lcej ukontentowanie. C6Z jednakpowiedzie6 0 takiej lekturze, ponad to, Ze pOOejmowano j'l wielokrotniei ze jej kontynuacja skazywalaby czytelnika na obcowanie z subtelnym, alejednak szablonem. Sytuacja na polu miloszologii nieoczekiwanie stala si~podobna do tej, jak'l zlosliwie zaplanowal onegdaj Gombrowicz: wszyscyniemal pisz'lcy 0 ostatnim Miloszu m6wi'l ostatnim Miloszem, tak jakpisz'lcy 0 Gombrowiczu korzystali w wi~kszosci z narz¢zi podsuwanychprzez autora Pornografii. Innymi slowy" pisanie 0 Wypisach ... zgodne z ichpodstawow'l intencj'l nie rna sensu, 0 tyle, 0 ile przyl'lczaloby si~ do nazbytjuz drugiego ci'lgu kalkowania frazeologii Mistrza.Jak wi~ czytac t~ ksi'lzk~? Moina na wiele sposob6w, ja jednak czytamj'l jako kolejn'l wersj~ Miloszowego autoportretu, co jest 0 tyle interesuj'lee,ze glos pozornie udzielony zostal innym. Podstawowy paradoks tw6rczosciautora Kronik polega bowiem na tym, iz coraz wyrazniejsze zblizaniesi~ ku "obiektywnie" istniej'lcym rzeczom i ostentacyjne porzucanie "subiektywnej"sfery poznania niepostrzezenie przeistacza si~ w ci'lgle samoobjawienie,w rysowan'l wyraZn'l kresk'l figur~ lA. Zapytajmy wi~: ktojest autorem Wypis6w z ksi4.g uzytecznych?4W 1974 roku Milosz 0publikowal w "Kulturze" (a nast~nie wllj,Czyl doOgrodu nauk) tekst zatytulowany Saligia, w kt6rym przypomniany zostalsredniowieczny (tytulowy) akrostych, wi'lZ'lcy nazwy siedmiu grzech6wgl6wnych:


ZDARZENIA - KSIAZKl - LUDZIE121SuperbiaAvaritiaLuxuriaInvidiaGulaIraAcediaBywalo (vide Rok myiliwego), Ze Milosz osmielal si~ pisac 0 swojejpysze (superbia), zazdrosci (invidia), gniewie (ira). Dla pelnego obrazu nieunikal tez napomknien 0 pulapkach, jakie zastawialy nan rozwi~zlosc(luxuria) i pijanstwo (xula). A wszystko to zgodnie z wyznaniem: "moj s~do sobie jest rzeczywiscie ujemny" i epigrafem przepisanym z Simone Weil:"cokolwiek dobrego i zlego pomysli si~ 0 sobie, b¢zie to falszywew chwili, kiedy si~ pomysli. Dlatego trzeba myslec tylko Zle 0 sobie. I nietrzeba wiedziec, ze to falszywe." Choc Milosz robi wszystko, by przekonacnas 0 swojej humilitas, uwai:ny czytelnik bez trudu spostrzeze, ze spozaostatnich ksi~Zek, spoza "wieku, choroby, szminki, przebran, udawan"wylania si~ postac tworcy, ktorego prawdziwe usposobienie nie mieSci si~juz w przywolanym wyZej sredniowiecznym akrostychu. Nie grzesznik, alem¢rzec patrzy na widowisko swiata tego, wytrwale spisuj~c jego najpi~kniejszesceny. Jak u Horacego, Cycerona i ich nasladowc6w, dla ktorychiroolem wszelkiej wymownoSci jest m~rosc, sapientia. Czyz nie nalezalobywi~ zaproponowac nowego, bardziej stosownego, akrostychu, ktory symbolicznieopisywalby ksztah Miloszowego JA, autora i podmiotu Wypisowz ksiqg uzytecznych?Prosz~ bardzo:SolitudoAestimatioPietasInterpretatioEsseNaturaTranslatioIterAdmiratio5SOLITUDO czyli oderwanie. U pomego Milosza samotnosc rna dwaoblicza: dystans do zatrudnien tego swiata pozwala obserwowac literackijarrnark proi:nosci z nieskrywan~ poblai:liwOSci'l. "Oderwanie si~ od codziennejrutyny Zycia" jest niezb¢nym punktem wyjscia do metafizycznejkontemplacji. Jak pisal w Nieobj~tej ziemi: "Oto jest Zycie, jakie zawsze


122 ZDARZENIA - KSU\OO - LUDZIEchcialem miee. Sprawy publiczne wylllcznie na zewnlltrz, a wewnlltrzrozmyslanie 0 samym istnieniu." Pojawia si~ jednak pytanie: czy wielbicielowipoezji Zen wypada utrwalac podzial na wn~trze i zewn~trze? Czyprzedstawiajllc czytelnikowi Wypisy ..., autor we wn~trzu si~ umieScil, czyraczej poza nim?AESTIMATlO czyli hie r arc h i a. 9 kwietnia 1988 roku Milosz zanotowalw swoim dzienniku: "JeZeli ktos powaZnie odnosi si~ do swegopowolania, powinien wiedziec, Ze obowillZUje go scisla zasada hierarchii,kt6ra polega na odrzucaniu wszystkiego, co jest poniZej najwYZszychwymagan, to znaczy tego, co dla naszej in tuicji rna cechy wartoSci pozornych,tandetnych." Nastwnego zas dnia uzupelnil: "Scisla hierarchiaznaczy, i:e wnie si~ zlowic nitk~ swego, niczyjego innego tylko swego losui iadne pokusy nas nie odwiodll od postwowania zogniskowanego najednym celu." W tym podw6jnym znaczeniu Wypisy ... 8ll konsekwencjllScislej hierarchii: jako ostentacyjne odrzucenie tandetnej nowoczesnoScii jako konieczne dopelnienie calego dziela. W oczach Archilocha Miloszz calll pewnoscill bylby jei:em.PIETAS czyli m II i po b 0 in y. Zgoofmy si~, powiada Milosz, i:e "zlyczlowiek nie zdola stworzyc naprawd~ wybitnego dziela". Nitka rozumowanianie jest wcale cienka: wybierajllc poboinosc, czyli "pokor~ wobeczasady porzlldkujllcej rytm wszechswiata", odrzucajllc zas zlosliwe szyderstwaintelektualist6w, poeta jednoznacznie wybiera rol~ pustego naczynia,kt6re mimo kanciastoSci formy gotowe jest na przyj~cie likworu arcydziela.Moma tei jednak na rzeez spojrzee inaczej: jei:eli ens et bonum, ens etpulchrum, ens et verum convertuntur, a dobra, pi~kna i prawdy przybywaw swiecie 0 tyle, 0 ile przybywa istnien, to - zapytajmy antologist~ - czyilosc (wierszy) przemienia si~ tajemniczo w jakosc?INTERPRETATlO czyli u c h y 1 ani e r II b k a. Czlowieka, powtarzalMilosz w Ogrodzie nauk za antropologami kultury, cechuje zdolnoscodczytywania i komunikowania symboli. Oznacza to, Ze jeSli poezja rodzisi~ z uwamej lektury znak6w rozsianych w przestrzeni percepcji, to - nimniej, ni wi~cej - "poetycko mieszka czlowiek na tej Ziemi". Mieszkacpoetycko zas to dla Milosza nie tylko (choc moZe przede wszystkim), jaku Heideggera, "bye poruszonym bliskoscill istoty rzeczy", ale takie stawiacpytania zasadnicze: 0 poznanie dobra i zla, 0 zakres swiadomoSci, 0 mojosci mysikr61ikowatosc, 0 milosc kobiety i m~iczyzny, 0 przemijanie. Mniejwi~j od Widzen nad Zatokq San Francisco Milosz nieustannie powtarza:istniejll znaki, ale nie wiadomo, ezy dajll si~ one poprawnie zinterpretowac.Sens wszelako istnieje, tak jak istnieje najwyZsZY lad, kt6rego jest onodblaskiem i w kt6rego zbawiennym cieple ogrzewa swoje r~ce zm~ezonypoeta.


ZDARZENIA - KSI~ZKl - LUDZIE 123ESSE czyli kaida stroniczka Wypisow z ksiqg uiytecznych.NATURA czyli identyfikacja z kwiatem. Cz~sc 0 przyrodziezajmuje w Wypisach ... najwi~cej miejsca, co nie dziwi lub przynajmniejdziwi mniej niz obecnosc w tej antologii Tadeusza Rozewicza. Historiawlecze si~ tu w ogonie (6 calkiem, jak si~ zdaje, przypadkowych wierszy)i dopiero teraz widac, jak sromotn~ poniosla ona kl~k~ w starciu z metafizyk~,scislej zas - z blyskiem epifanii, kiedy to Die trzeba juz pami~taco tym, co przygodne i nietrwale. Nie ptaki i nie owady, ale jemioruszki,wazki, dzikie g~si, Cmy, zimorodki, nury, motyle: oto wyslannicy upragnionegoladu.TRANSLATIO czyli przeniesienie. Oczywiscie przede wszystkimz r6i:nych j~zyk6w do polszczyzny. Ale taki:e z innych kr~g6w kulturowych(daleki Orient) do naszego swiata. Dalej: z rzeczywistosci do przestrzenikultury (Aleksander Wat: "Ten przeklad z naszego swiata, nie pytaj czydokladny, / rozkosz daje oku"), a z przestrzeni kultury z powrotem dorzeczywistoSci przeZywanej, rzeczywistosci wystawionej na zmysly. St~ zaS- gdzie panuje tajemniczy polcien holenderskich martwych natur, aksamitnyspokoj plocien Chardina, gdzie cezanne zmaga si~ z gor~ Sainte­Victoire - dok~d? leszcze raz Wat: "Cierpliwy b~z. Poczekaj. Zobaczyszjak ta rozkosz / otworzy si~ jak jajo marzen-medytacji". Kolo Gajo?) si~zamyka. Rowniei: dlatego, ze przeniesienie to takze:ITER czyli pod r 0 Z. Oznacza ona, pisze Milosz, "przeniesienie si~ w rzeczywistoscinn~ nii: ta, ktora otacza nas na co dzien, czyli zobaczenieswiata jakby od nowa. luz sama podroz wprowadza to, co stara si~uchwycic poeta czy prozaik, tzn. dziwnosc naszego Zycia na ziemi."Podroi:e pieszo, kolej~, lodzi~, wozem. W Chinach, Ameryce, przez Kresy.Homo viator? Lecz gdzie jest koniec drogi?ADMIRATIO czyli u trwal on a chwil a zach wytu. Oto fundament,na ktorym wspieraj~ si~ Wypisy z ksiqg uzytecznych.Sapienti sat.6Michal Pawel MarkowskiMICHAL PAWEL MARKOWSKI, ur. 1962, praeownik Instytutu Filologii PolskiejUI, teoretyk literatury. Publikowal m.in. w "<strong>Znak</strong>u" , "Aree", "Pami~tnilruLiterackim", "Tekstaeh Drugieh".


124 ZDARZENIA - KSli\ZKI - LUDZIEWEINTRAUB WSROD INNYCH • Wiktor Weintraub, 0 wsp61czesnych i 0 sobie. Wspomnienia,szkice, sylwetki literackie, opracowanie i wstC(p Stanislaw Baranczak,Wydawnictwo <strong>Znak</strong>, Krakow <strong>1994</strong>, ss. 556, 2 nIbWspomnienia, odpowiedzi na ankiety, artykuly jubileuszowe, nekrologisldadajll, siy na ty ksill:Zk~. A przeciez owe okolicznosciowe w genezie tekstyi;yjll, taki:e oderwane od sytuacji, w kt6rych powstaly. Lektura ksill,i:ek jestdla Wiktora Weintraub a obcowaniem z innymi, podobnie jak bezposredniarozmowa, korespondencja, sluchanie wyklad6w. Rome rodzaje obcowaniaz drugll, osobll, uzupelniajll, siy, pozwalajll, na wielostronne pomanie,sluzll, pemosci portretow. Weintraub obcuje z innym czytajll,c liryk~i czytajll,c powidci pi sane z epickim dystansem, ale takZe gdy oddaje siylekturze dziel naukowych. A my czytajll,c 0 wsp61czesnych i 0 sobiemajdujemy siy wsrod osob, ktore odbily wyraine pi~tno na polskiejkulturze. Z ich portret6w (czy raczej - jak na znakomitej okladce - wsrOdich wizerunk6w) powstaje autoportret - oszczydny i dyskretny.Osoby na owych portretach to przede wszystkim znakomici polonisci:Bruckner, Windakiewicz, Chrzanowski, Nitsch, PigOli, Borowy, Zawodzinski,Lehr-Splawiriski, Krzyzanowski, Maver, Pollak, Backvis, Bluth; tworeastrukturalizmu Jacobson, romanista Wydkiewicz, historycy: Kot, Wajsblumi Karpowicz, politolog Sukiennicki. Jawill, si~ Zywi i bliscy poprzezstyle pracy urnyslowej, bycia i sposoby i;ycia. W wymiarach intelektualnych,emocjonaJnych i etycznych.Wiktor Weintraub (1908-1988) nalei:al do generacji pami~tajll,cejz wczesnego dzieciristwa swiat sprzed pierwszej wojny. Wychowywal siyw inteligenckim, pozytywistycznym domu, w kulcie Swi~tochowskiego.Mloda Polska byla dla niego czyms bliskim, ale juz nie wlasnym. Dogeneracyjnego przezycia nalezalo wyrastanie z niej . Przypornina siy Traktatpoetycki Milosza - to sarno pokolenie. Pisze Weintraub: "Kiedy koriczylemgimnazjum, malem niemalze na pami~c dwa zbiorki poezji SlOwka i Ksiflgflubogich. W latach studenckich przyszly lektury chciwie czytanych tomik6wskamandrytow." Do awangardy nigdy siy nie przekonat.Weintraub skonczyl polonistyky w Krakowie, nastwnie blisko wspolpracowalz "Wiadomosciami Literackirni". W czasie wojny uwiyzionyprzez sowiet6w i zeslany, po uwolnieniu zostal urzydnikiem w polskiejambasadzie w Kujbyszewie u swego dawnego profesora, wtedy ambasadora,Stanislawa Kota. Po wojnie w Londynie zwill,zal siy mow na jakis czasz redagowanymi przez Grydzewskiego "Wiadomosciami", by od roku1959 zaczll,c karier~ w Harvardzie.


ZDARZENIA - KSU\ZK.I - LUDZIE125Skamandrytom pozostal wierny, choc nie byl bezkrytyczny, tak wobecich pogl¥l6w czy dzialalnosci publicznej, jak i poezji. Lechon - w pami~tnikach,Jest zupelnie zagubiony w polityce i reaguje na ni~ jak dziecko",a w p6mych jego wierszach "wszystko stawalo si~ r6wnie drogie i cenne,latwo kostnialo w patriotyczny szablon".<strong>Znak</strong>omite s~ wspomnienia Weintraub a 0 Broniewskim. Znal go sprzedwojny, z redakcji "Wiadomosci Literackich", potem spotykal w Kujbyszewiei w Jerozolimie. Charakteryzuje go z sympati~, stara si~ uchwyci6tak odmienn~ od swej wlasnej szlachecko--balagulsko-militarn~ natur~,jakZe silnie zwi~an~ z typem jego najautentyczniejszego poetyckiegotalentu. Na przyklad na Bliskim Wschodzie - "nie poci~gala go egzotyka,nowosc i niezwyklosc tego sWiata, w ktory los go rzucil. Swiat ten dzialalnan nie tylko swoj~ ostro odczuwaln~ obecnoSci~. Swiadomosc tego, ze otoon, Wladyslaw Broniewski, dzi~ki jakiemus absurdalnemu kaprysowi losumalazl si~ nagle »tam gdzie pieprz rosnie«, byla dIan iroolern stalegobolesnego zdziwienia. Nie mial do tego swiata ciekawosci." Broniewskiw takim wlasnie stanie ducha zac~l pisa6 swoj~ epick~ Bani!; z poezjq,nigdy nie dokonczon~. Podobnie Tuwim nigdy nie napisal dalszego tomuKwiatow po/Skich. Nadeszla bowiem wielka zmiana.Ksi~ka Weintraub a mowi 0 tej zmianie, ale interesuje jej autora raczejto, co si~ gwaltownosci zmian tw6rczo oparlo. Humanisci i te ich cechy,kt6re tworzeniu trwalszych wartoSci sprzyjaj~: pracowitosc, trzeiwoscumysru, otwartosc na swiat, umiej~tnosc skupienia si~ na jednym, a trueowych cech przeciwienstwa.o Stempowskim: "Bylo w tym rozstrzeleniu zainteresowan cos z wielkopanskiegodyletantyzmu. Ale bylo tez i duZo z newrozy czlowieka, ktorynie potrafi narzuci6 sobie dyscypliny pracy, zmusi6 si~ do intelektualnejmonogamii. Tak dalece klasycyzm juz nie si~gal." 0 Borowym: "Tymwyczuciem proporcji, polllCZonym ze skupieniem uwagi na wybitnychpisarzach, wraZliwosci~ estetyczn~ oraz szerokimi horyzontami por6wnawczymiprzypomina Borowy innego ze swych krakowskich profesor6w,Windakiewicza." 0 Stanislawie Kocie: "WsZ¢zie widac staranie 0 utrzymaniewlaSciwych proporcji. Oparl si~ Kot jaki;e ~stej u badaczy pokusiewyolbrzymiania zagadnien r:zy ludzi, z ktorymi si~ szczegolnie zZyli w swejpracy badawczej." Ale i tu, pisZllc 0 tw6rczoScijednego ze swych mistrzow,ktorego raczej podziwial, niejest Weintraub bezkrytycmy. Rozprawa Kotao Niemiryczu: "Jest to niestety juz starcza praca. Precyzyjna w ustalaniufakt6w, imponuj~ nadal boga~ kwerend~ Zroolow~, jest ona prymitywnaw analizie, niedopuszczalnie upraszcza skomplikowane zjawiska historycme,wpada w uj~ciu w schematyzm."o Nitschu: studenci (zainteresowani j~zykiem) w kontakcie z Nitschem"odkrywali najcenniejsze dobro, jakie uniwersytet moze dac studentowi:profesora, ktory jest wybitnym uczonym i rownoczeSnie uczonym pedagogiem,cal~ dUSZll oddanym swej pracy nauczycielskiej". Wzorcem wlaSciwejroboty jest Pigori: "Tyle mamy w naszej historii zmarnowanych geniuszow,


126 ZDARZENIA - KSU\ZKI - LUDZIEludzi, kt6rzy roztrwonili swoj talent. W osobie Pigonia spotykamy si~z czlowiekiem, kt6ry w zdolnosciach swoich rozgospodarowal si~ szczegolnierozs~nie i wydajnie. Uprawial je zarliwll i nieust~pliwll praCll. Pochlopsku." Byl "niezalemy duchowo", "nie bylo u niego mowy 0 kompromisachideowych". Z obozu wyszedl "zupelnie wolny od jakiegokolwiekzryczaltowanego niemcoZerstwa (ktore na przyklad tak potwomiezacillZylo na ostatnich stronach Kwiatow po/Skich Tuwima)".Weintraub cz~to porownuje: trzech z chlopow wywodZllcych si~ uczonych- Bujaka, Kota i Pigonia; takZe Briicknera i Borowego; Borowegoi Windakiewicza ... Szuka zwillzkow mi¢zy osobowoSciami, fascynujll go takpo\crewienstwa, jak i przeciwienstwa, rome typy talent6w, rome wlasciwosciumyslowe i sposoby ich wykorzystania w uprawianiu humanistyki.Sam tei: dba 0 zachowywanie proporcji. Konwencje artykulow po­Smiertnych i jubileuszowych narzucajll pisanie pozytywne i c~sto zdawkowe.Artykuly zgromadzone w tym tomie to w wi~kszosci - przy lekkoscii elegancji pi6ra - solidne studia, oparte 0 wielkll wied~, wydobywajlleewartoSci, lecz przy tym nie pozbawione akeentow krytycznych.Wszystkim humanistom, 0 ktorych pisze, stawia ow wymog -planowejpracy, bez rozproszen. Panowania nad tym, co si~ robi. Ale tille, jakbyzwillZany z tym wymog moralny - odwagi, tolerancji, niezalemosci przekonan(Chrzanowski, Pigon). Nie przypadkiem Weintraub tak bardzo interesowalsi~ zalemosciami mi¢zy etycznym Zyciem i natchnionll tworczoScillpiszllC 0 saint-martinizmie Mickiewicza.Styl i metoda humanistow - to dla Weintraub a kategorie bliskie, niemaltozsame. Czlowiek realizuje si~ w stylu. Podziwiajllc rome indywidualnosci,musi podziwiac rozmaite style. Powstajll przy tym doskonale syntetyczneformuly. 0 Ortwinie: "Krytyk poruszal si~ tutaj Wllziutkll ScieZynllmi¢zy przepaSciami pretensjonalnoSci i niezrozumialstwa. Ale tez Ortwinbyl bardzo niezwyklym krytykiem. Tymi perci ami , na ktorych inni taklatwo kark s\cr~ali, on nauczyl si~ chodzic rownym, pewnym krokiem."Zainteresowania historyczne a takZe postawa spoleczna autora przejawiajllsi~ w tych szkicach wielo\crotnie, na przyklad gdy pisze 0 ksi!lZceOrwella rysujllcego w niej obraz Anglii sprzed rz~ow socjalistycznych.Fascynujll go tez ci uczeni i krytycy, ktorzy stosujll analizy socjologiczneniezaleme od doktrynalnego marksizmu. Ale analizy takie w odniesieniudo literatury pi~knej muszll miec graniee. Nie mogll wplywac na oceny, tezalezll od wartosci artystycznej. U podziwianego przezen Briicknera: "Klopotpolegal na tym, Ze kiedy poczucie wartosci artystycznej wchodzilow konflikt z zainteresowaniami Briicknerajako historyka, gor~ w nim bralzawsze ten ostatni."Dla charakterystyki metody czy zainteresowan nie stroni Weintraub odanegdoty, od osobistych wspomnien. KrzyZanowski zajmowal si~ "roman­&em przyg6d, afabulacjll, trzeba wi~ bylo skojarzyc w sobie krytycznegobadacza z czytelnikiem dajllcym si~ latwo porwac perypetiom akcji. Ktomial momosc obserwowac Krzyzanowskiego w czasie ogl~ania awantur­


ZDARZENIA - KSII\OO - LUDZIE127niczego filmu, ten wie, :i.e odznaczal siy on takim wlasnie usposobieniem."Podobnie celnie charakteryzuj~cych fragmentow jest w ksi~ Weintraubawiele.Jeden tekst jest tylko gruntownie krytyczny, wrycz pamfletowy, torecenzja pamiytnikow Stanislawa Lama, ktoremu zarzuca brak kompetencjii wywyzszanie siebie kosztem innych. Na przyldad, Lam byl mlodszymkoleg~ Kleinera: "Kleiner w jego przedstawieniu to kujon, ktory >xio poZnaw nocy uczyl siy systemem pamiyciowym«." Oczywisty absurd, lecz nawetpodobne absurdy, a coz dopiero lagodniejsze pomowienia, w sprzyjaj~cychwarunkach zdolne s~ przemieniac siy w trw ale stereotypy. Ta swiadomoscjest stale obecna w tIe tekstow Weintrauba.Weintraub konstytuuje istotny fragment tradycji; jest to metatradycja:nie tyle moZe strozow tradycji, ile jej tworc6w. Jego pokolenie, a wiycpokolenie, miydzy innymi, Wyki, Milosza, Zgorzelskiego, Mikulskiego- by wymienic kilka sposrod wamych nazwisk - bylo (i jest) wyczulone naswoj obowi!p:ek konstytuowania tradycji. Tradycja to zmieniaj~cy siyw czasie uklad wartosci, ustalenie proporcji i hierarchii. Tworca tradycjijest tez z koniecznoSci kiperem. Rozpoznanie wartosci artystycznej byloi b¢zie (na szczy&ciel) kwesti~ indywidualnego, rozmaicie uwarunkowanegoi ograniczonego gustu. Krytyk, uczony humanista pozostaje osobowymosrodkiem, wokol ktorego gromad~ siy jego lektury, sposoby czytania,rozpoznania. Te osobowe osrodki polonistow s~ rozmaite, ich konstelacjastanowi w duzej mierze 0 polskiej tradycji literackiej, ktor~ mamy wspolczeSnie.Weintraub celnie charakteryzuje roZnice pomi¢zy stylami lelcturyna przyklad Borowego i Krzyzanowskiego. Przedstawia konstelacjy, w lctoreji sam ma miejsce.Konstytuuj~c tradycjy wychodzi siy od wspolczesnoSci. Uzasadnionewybory dawnych dziel cementuj~ wspolczesnosc. Wybitni poloniSci, 0 ktorychpisal Weintraub, wplynyli na literatury mocno takze przeciez bezposrednim,osobistym oddzialywaniem na jej tworc6w. Jak swiadc~ statystyki,wsrOd studiow podejmowanych przez przyszlych pisarzy przewaZalypolonistyczne. Wedlug danych, zgromadzonych w cennej ksi~ OskaraCzarnika Pomifdzy sierpniami, posrOd debiutuj~cych w latach 1951-1965aZ 174 studiowalo polonistyky, inne kierunki ftlologiczne - 59, prawo - 44,medycyny - 9 itd.o Windakiewiczu duZo opowiadali takZe poeci, zwlaszcza J astrun,ktory u niego pisal doktorat. Ale dopiero w ksi~ Weintrauba z 0 b a­czylem tego uczonego, do ktorego wraca parokrotnie, porownuj~ goz innymi, analizuj~ jego tworczosc, metody, cytuj~ anegdoty. Jednaz nich dotyczy studentki, ktora czytala na seminarium swoj pierwszyreferat. Windakiewicz po pierwszych zdaniach zaczlll siy smiac i Smial siyaZ do konca, co bardzo peszylo czytaj~~. "Gdy doczytala, sprawa siywreszcie wyjasnila. Profesor wybuchn¥ wtedy raz jeszcze Smiechem - swoimcharakterystycznym dyszkancikiem, po czym oSwiadczyl: »Ha, ha, janeto zabawne, taka mloda panienka i tak doskonal~ pracy napisala.«"


128 ZDARZENlA - KSI~ - LUDZlENa autoportret Weintraub a skladajll, si~ nieliczne w tej ksill,Zce tekstywprost autobiograficzne, jego opinie 0 innych uczonych, mistrzach i kolegach(te Sll, najwaZniejsze), a tak:i:e teksty wyrai:ajlj,Ce jego stosunek do sobiewsp6lczesnej polskiej literatury. To, co ceni, czego nie docenia (poeciawangardy) i co mocno przecenia ("skamandroidzi"). Autoportret tobogaty, narastajll,cy przez dziesi~ciolecia (najwczesniejsze szkice pochodzll,z czas6w wojny, ostatnie z lat osiemdziesill,tych).Tradycja proponowana przez Weintrauba- uczonego rna ftlary klasyczne:Kochanowskiego i Mickiewicza. 0 stylu Kochanowskiego napisalu Chrzanowski ego rozpraw~ doktorskll" 0 Mickiewiczu dzielo, kt6re uwai:aza swoje gl6wne - Poet~ i proroka. Najtrudniej - stwierdzal - jestanalizowac osobliwosci stylu klasycznego. Zna proporcje i hierarchie, jakieten styl narzuca. Owe proporcje i hierarchie stosuje tam do siebie.Te 550 stron bitego druku w wyborze i z przedrnowll, nast~pcy Weintraubana harvardzkiej katedrze, Stanislawa Baranczaka - czyta si~ swietnie.Ksill,ika wydana zostala bardzo ladnie, z dobrll, okladkll" rnocnosklejona. Niestety, jest w niej nieco bl¢6w korektorskich i ial, ie nie rnaindeksu osobowego (Weintraub 0 indeksy si~ upominal). Trudno bowiemw pelni przewidziec, gdzie i z jakiej okazji ten autor zarnidcil 0 kims wain~r::zy tylko interesujll,cll, informacj~.lacek l.ukasiewiczJACEK. LUKASIEWICZ, ur. 1934 prof. dr hab., historyk literatury polskiej, krytykliteracki, poeta. Ostatnio wydal Rytm, czyli powinnosc. Szkice 0 ksiqikach i fudziachpo roku 1980 (1993). Mieszka we Wroclawiu.PETERSBURG POLUDNIA • Josif Brodski, <strong>Znak</strong> wodny, Hum. Stanislaw Baranczak, Wydawnictwo<strong>Znak</strong>, Krakow 1993Wenecki esej Josifa Brodskiego stworzony zostal dla zachwyconejlektury, a taka najlepiej gdy bywa glosna, zaS sluchar::zern i wsp6l~elnikiemzarazem jest ktos bliski i zwyczajnie nie wstydZll:cy si~ miloSci dopi~kna. Pi~kna samego tekstu, pi~kna przywolywanej w nim sztuki, pi~knapodziwianej przez Autora architektury. Bo tei i taki jest wlaSnie <strong>Znak</strong>


ZDARZENIA - KSV\ZKI - LUDZlE129wodny: az kusi, by wraz z nim rownolegle czytac najrozmaitsze inneksi~ili, od starych baedekerow pocz~wszy az po wytworne albumy miastana lagunie. Kusi, aby przypominac wraz z Brodskim klasyczne juz dzisiaj(najlepiej czamo-biale) filmy, si~gac po wyszukane w jakims antykwariaciemapy, przegl~ac poezj~ romych j~zyk6w.W¢rowka po Wenecji losifa Brodskiego zaprowadzi nas do dziwnejprzestrzeni, wypelnionej takimi wlasnie rekwizytami: tomikami wierszy,ksi~zkami w pi~knych oprawach, albumami kryj~cymi wysmienite reprodukcjei fotografie wytworow architektury, wreszcie - sarnymi arcydzielamiwszelakich srtuk. Czytaj~c <strong>Znak</strong> wodny w t~ wlasnie przestrzenzabl~dzilismy, nieomal czujemy, jakby z przepi~knych srtychow ilustruj~cychesej wychyn~la i podczas lektury ogarn~a nas wenecka, pomojesiennamgla. Mgla, ktor~ Brodski uczynil jednym z glownych bohaterowswojej opowiesci.Przegilldam <strong>Znak</strong> wodny, wracam do miejsc zakreslonych i do gwiazdek,jakie podczas lektury postawilam na marginesach. I wiele fraz kusi,aby je zacytowac, powtarzac na glos czy wkomponowywac w listy, jakiepisze si~ do przyjaci61. A kiedy przygl~darn si~ ilustruj~ym tekst osiemnastowiecznymsztychom 10annesa Baptisty Brustoloni, to cies~ si~, iZwracaj~ pomi¢zy nas takie ksillZki dla pi~knoduchow, ze poezja przestajefunkcjonowac "zamiast" nie istniej~cej przez lata pUblicystyki i znowu jest(tylko?) ukladaniem slow, odkrywaniem obrazow i wyobrai:en. aesz~ si~,Ze mowa Ezopowa literackiej prozy ust~puje miejsca zwyczajnie pi~knymslowom, w ktorych nie trzeba si~ juz dopatrywac wielokrotnie zlozonychkontekstow i podtekstow. I wreszcie, Ze moma cieszyc si~ "sztuk~ e~eju",moZliw~ jedynie w literackiej nonnalnosci. Literatura przeciez jakos umiera,gdy cillgie wymaga si~ od niej walki, bycia "przeciw" i nieustannego"zajmowania stanowiska". Wtedy pi~kne slowa wi¢n~, obrazy traCllbarw~, a wyobrainia zamyka si~ w stereotypach. Przeciw temu byl, pisali pisze Brodski.Cyklicznosc opowiadania 0 midcie idzie w slad za cykl icznosci~przyjazdow do Wenecji opowiadaj~cego: przyjazdow zawsze 0 tej samejporze roku. Coraz dalej zagl~bia si~ Narrator w tutejsze Zywioly, a najwai:­niejsze Sll wsrod nich dwa: popierwsze wOda, ktorej "znakiem" na mapiejest sarna Wenecja, oraz - po drugie - czas. Tak, wlaSnie czas jest dlaBrodskiego jeszcze jednym "Zywiolem", traktowanym na rowni z ogniemczy wiatrem, bo tak jak one rz~dzllcym wydarzeniarni naszego Zycia. Czasjest Zywiolem sprowadzaj~cym na ludzi kataklizmy - gdy rozszalaly.I Zywiolem koj~ym wzburzone zmysly - gdy sam jest ukojony.Czy jest pretensjonalnym dopatrywanie si~ w opisie Wenecji reminiscencjiPetersburga? A jednak - skojarzenie takie uprawomocnia chociai:bywspomnienie eseju sprzed kilku lat - mysl~ tu 0 Przewodniku po przemianowanymmiescie (z pami~tnego tomu Spiew wahadla). Byl to mianowicieprzewodnik po Petersburgu- Piotrogrodzie-Leningradzie (...-Petersburgu).Takze tamta, naznaczona autobiografill opowieSc uwiklana byla w te same


130 ZDARZENIA - KSIAZKI - LUDZIEco w <strong>Znak</strong>u wodnym zywioly. Petersburg bowiem tez nasycony jest ezasem,ezasem, kt6ry wraz z kolejnymi imionami nieublaganie narzuca rodzinnemumiastu Brodskiego cill&ie now~ tozsamosc. Petersburg takZe nasyconyjest wod~, ktorajedyna, wbrew heraklitejslOemu przekienstwu,jest takasarna i odbija wci~ to sarno - prawdziwe czy wyidealizowane? - obliezemiasta. Woda jedyna przechowuje istot~ Miasta, nadaje mu wiecmosc.Szara Newa, kt6ra sw~ wysok~ woo~ zagraia nieustannie miastu caraPiotra, i fale Adriatyku, owa aqua alta, ktora w jesienne czy zimowe dniOObiera weneckim domom ieh partery.A Wenecja Zyla w naszym Bohaterze na drugo przedtem, zanim opuscilpomoe. Pami~ta dawne lektury (powieSci Henri de Regnier) ezy bibeloty,kt6re byly m akiem l~oSci. z weneckim <strong>Znak</strong>iem wodnym. Wsroo dziwacznyehrekwizytow, kt6re przechowywal w rodzinnym domu, bylo zdj¢ekatedry sw. Marka, wyci ~te ze starego numeru pisma "Life", byly dawne,sepiowe pocztowlo, makatka z wizerunkiem Palazzo Ducale i mala miedzianagondola, w ktorej gromadzily si~ jakies szpargaly. To wszystkoi jeszcze swoiste przypisy do tej opowieSci w postaci lektur ezy fIlmow(z areydzielami Viscontiego na czele) przyprawialo Bohatera 0 prawdziwiedebdeneki sen. Byl to sen 0 podrozy do Wenecji, 0 pisanyeh tamwierszaeh czy nawet - 0 samobojstwie w jakims palazzo... Podobnemarzenia, przesiane przez sito lat i przybywaj~cej wraz z nimi autoironii,byly zarazem pierwszym filtrem, przez kt6ry Narrator widzial ow "makwodny" na mapie ItalH. Ale slowianski, pomocny "dekadent" jest takn aprawd~ przede wszystkim romantykiem - i BrodslO, kiedy udale mu si~jui: opuSclc imperium nad Baitykiem, za pierws~ ameryk ansk~ pensj~uniwersyteek~ pojechal do Wenecji....1 tak - wspomina - "Miasto weszlo w pole mojego widzenia."Wra.i:enie spelnienia bylo tak wiellOe, izjedyne, co mogl wtedy wydukac, towielkie slowa 0 Duchu, ktory unosil si~ nad wodami w dniach Stworzenia.Dueh, ktory unosil si~ nad wodami, po prostu musial si~ w tyeh wodachodbic, i dlatego, snuje swoj~ poetyek~ herezj~ BrodslO, to wlasnie wodaprzechowuje Jego wizerunek. W wodzie OObija si~ wizerunek czasu, a przeciez- pisze Autor - byl "zawsze zwolennikiem koncepcji, ze Bog to eZas,a przynajmniej, i:e czasem jest Jego duch".Nie naleZy jednak przesadzaC z paralelami. Wenecja - PetersburgPorudnia? PodroZnik oczekuj~cy na stopniach weneckiego stazione przywolujewspomnienia dziecinstwwa nad dalekim BaltylOem, nawet taki samzapach wodorost6w, ale przestrzega zarazem przed idealizowaniem 00­sylaj ~cego do rzeczywistosci Rosji obrazu: trudno, doprawdy, z nostalgillopisywac dziecinstwo na tamtej Polnocy... Co innego wi~ wizerunkinadbaltyckiego miasta cara Piotra i blyszc~cej nad Adriatykiem Wenecji:"Zroolo upOOobania - zawsze to czulem - majdowalo si~ gdzieS indziej,poza przedzialami biografii, poza czyims ukladem genow: gdzid w hipotaiamusie,posroo innych utraconych pami~tek po naszych przodkach-5trunowcach,jako wspomnienie - posufuny si~ do ostatecznoSci


ZDARZENlA - KSIJ\ZKl - LUDZIE131- tego, Czym byl ow ichthus, kt6ry powolal do Zycia nasz~ cywilizacj~. Czyichthus byl szc~sliwy - to inna sprawa."Podroz po wodzie jest w opisie rosyjskiego poety czyms pierwotnym, couzmyslawia umownosc ludzkich wymiarow i orientacji wsrod przestrzeni.Tu, na wodach laguny, nie rna stalego punktu podparcia, a wraz z nimznika poj~cie horyzontu, ktory zazwyczaj, "na I~dzie", trzyma nas w swojejmocy. Dlatego w weneckiej podroZy, jeszcze bardziej niz w jakiejkolwiekinnej przestrzeni, niezb~dny wydaje si~ przewodnik. Tajemnicz~ Ariadn'l,wprowadzaj~c~ Bohatera do labiryntu miasta na wodzie, jest jakas wloska... komunistka, poznana jeszcze "kiedys" i "tam", na polnocy. Ale mito Ariadnie szybko zamienia si~ w swoj~ odwrotnosc i b¢zie to pierwszyz tropow, ktorym poeta jedynie si~ bawi, przywoluj~c je niby na serio,a potem osrnieszaj~c lub przynajmniej wskazuj~c nieuZytecznosc rnitu(modelu, obrazu) dla interpretacji swojej przygody. Rownie nieuniknionewydaje si~ przywolanie Dantego - i niemal natychmiastowe odrzucenieskojarzen z Boskq Komediq. Raj bowiem, pisze nasz pochodz~cy z Polnocypoeta, nie rna dian zadnego powi~zania z wiar'l, to raczej zjawiskowizualne, a w dodatku obdarzone istnieniem zaledwie "przyblizonym".Ten w~tek mysli b¢zie odt~d nieodl~czny w weneclcim eseju: NarratorkaZd~ odgl~an~ rzecz, kaZde spotkanie przeZywa w takim oto napi~ciu- pomi¢zy etyk~ a estetyk~. I zawsze ostatecznie wybiera rzeczy pi~kne...W uj~ciu poety ten pompatyczny podzial wygl~da daleko proSciej - opowiadanahistoria, wizerunek Wenecji ogll!danej podczas kolejnych siedemnastuwypraw, nie rna na celu opisania zasad moralnych czy pogl~d6wpodr6i:nika. B¢zie to - zaledwie? az? - zapis doznan jego oka. I poetab¢zie w talcim swoim estetycznym planie konsekwentny, mimo nieustannegozagro:i:enia zarzutem "morainego zepsucia" czy chocia:i:by tylko"powierzchownosci".PowierzchownoSci? W Wenecji ambicj~ podr6znika jest, jak piszeAutor, mimikra, to swoiste wtopienie si~ w szarosci rniasta, tym latwiejszejesienno-zimow~ por~. I wit;Cej jeszcze niz ambicj'l - Brodski twierdzi, zeowo roztopienie si~ w szarosciach i cieniach, w obrazach jakby wyj~tychz czamo-bialych ftlmowych kadr6w - jest koniecznosci'l. Ale mimikraw Wenecji rna szczeg61ny sens. Ludzki kameleon, chc~c dostosowac si~ dotla palazzi, do refleksow wody, rusza na zakupy. Wygll!d Wenecji prowokujei do przyjrzenia si~ sobie, i do odnalezienia, oczywiScie, jakichSbrak6w. Przybysz pragn~lby roztopic si~ w tym otaczaj~cym go pi~knie,a gdy to wydajc si~ za trudne, to chcialby bodaj nie wyr6i:niac si~ w rnieScie,gdzie pelno jest luster, a najwi~kszym z nich jest - jak:i:e by inaczej - samawoda. To nie narcystyczna pro:i:nosc pcha kobiety i m~zyzn do miejscowychbutik6w, aby tam przebierac si~ w dziwaczne stroje, kt6rych nigdynie osrniel'l si~ wlozyc w innej niZ wenecka przestrzeni. To nagromadzeniepi~kna w Wenecji rzuca wyzwanie przybyszowi. Czy Wenecja, ktora odbieraprzybyszowi jego tOZsamosc, z czasem za:i:l!da tatie jego duszy?"Rzecz pol ega po prostu na tym - tlumaczy uspokajaj~co Brodski - ze


132 ZDARZENIA - KSU\ZKI - LUDZIEmiasto podsuwa stworom dwunogim poj~e wizualnej wyZszosci, ktaregobrak im bylo w ich rodzinnych matecznikach, w otoczeniu, do ktaregoprzywykli." A moze wszystko to, cwo upi~kszanie ksztaltu samego siebiejest tylko jeszcze jedn~ gr~ oka - bo Wenecja to przeciei:, nieustannieprzypomina Autor-Bohater, "miasto oka".Zreszt~, jakiekolwiek narcystyczne zachowanie i tak traci tutaj sens- Wenecjajest sama zbyt pi~kna, zbyt bogata pi~knem, aby patrz~c na ni~ktokolwiek magI czuc si~ jej gOOnym. To ona jest jedyn~ uwodzicielk~, dlasiebie zbieraj~c caly nalei:ny hold. Wobec jej przepychu nie uchowalby si~:laden Narcyz. Owo "st~Zenie pi~kna" sprawia, iz nie spos6b obj~c gocalego na jawie, dlatego powraca nOell i odbija si~ w snionych tutajobrazach.Nawet narracja ma tu bye "echem wOOy", jej niekontrolowane zwroty,jej migotanie, wreszcie jej - kaprysnosc. I wszystko jest w Wenecji echem,odbiciem. Dlatego tak wielkl!: rol~ w poznawaniu (tak, wlaSnie, w poznawaniu)miasta odgrywaj~ lustra. To, co odbijajl!:, pisze Josif Brodski,nie potwierdza jednak niczyjej toisamoSci, wr~cz przeciwnie, nasze wlasneodbicie w lustrze sprawia, i.Z stajemy si~ sami dla siebie anonimowi. Takdziala magia <strong>Znak</strong>u wodnego.W grze Swiatla i ciemnoSci Wenecja wydaje si~ sam~ widzialnoSci~. Alejako istota zaczarowana umie takZe uczynic si~ "nio-widzialnl!:". Tak dziejesi~ w jesienne czy zimowe dni, gdy z Adriatyku wynurza si~ nebbia,Swietlista mgIa, bora paraliruje miasto. Czy to kolejna paralela Porodnie-Palnoc?To przeciez na ulicach miast Palnocy trwac potrafi mgIa takcielesna, Ze przedzieraj~cy si~ przez nil!: ludzie pozostawiajll: za sob~wydCllZone korytarze. Kiedys, w Widzeniach nad Zatokq San FranciscoCzeslaw Milosz badal, co czuje czlowiek postawiony wobec wielkiegoobszaru. Brodski zwiedzajll:CY miasto na lagunie nie ma przed sob~ przestrzenibez-kresnej. Otaczajllce (osaczajll:CC?) go kanaly i palazzi, placei koscioly Wenecji OO sylaj~ raczej do wymiarow wewn~trznych , do poszukiwaniaistoty tej przestrzeni. MoZe nalezaloby zacZll:6 00 doslownegowejScia do wn~trz konkretnych weneckich domow? Jednak Wenecjanie tonarod nie tylko wyspiarski, ale i plemienny, i pilnie strze~ tej swojejplemiennoSci. Podroi:ny niewielkie ma szanse wejscia w ich domy, skazanyjest wi~ na ludzi sobie oboj~tnych, takicb jak on przybysz6w. I dlategotei:, oddzielony od prawdziwych Wenecj an, moZe jedynie snue marzeniao tyro, jak wyglll:daloby mne :lycie wsroo tych ludzi, i marzenia te ukladaj ~si~ w cale fabuly, a raczej cil!:gi obrazow. Sledzll,c te sekwencje, rozumiemypo chwili, iz mamy przed sobll, zlepek kadr6w fIlmowych zaczerpni~tychz czamo-bialych fllmow. Tak, wyobraZnia mieszkanca XX wieku w stopniuwi~kszym, niz cbcialby si~ on przyznae, uksztaltowana jest przezftlmowe obrazki. Podr6Znik wymySlil nawet tytul dla takiego hybrydycznego,filmowego dzielka. Nazywaloby si~ to Nozze di Seppia.A wiedzie Wenecja :lycie pOOw6jne. Podw6jne :lycie Wenecji ma podobienstwolabiryntu, nied o st~nego dla nio-wtajemniczonych. Przybysz jest


ZDARZENIA - KSIAZKI - LUDZIE133tu oczywiscie intruzem i znalezc si~ moze w zak:l~tym, pilnie strzeZonym"wewnlltrz" tylko w wyniku przypadku lub dlugich staran. Narrator<strong>Znak</strong>u wodnego opowiada 0 jednej takiej wizycie w swiecie po drugiejstronie weneckiego lustra. Opis przyj~cia, w jakim dane mu bylo uczestniczye,i opis gospOOarza domu, a taue opis samego palacu sprawia, izczytelnik przeciera oczy, zdumiony, czy aby nie przeglllda raczej kartjakichS egzotycznych basni, sciga go natr~tne poczucie deja vu. Prowadzeniprzez Bohatera b1lldzimy po korytarzach starOOawnej budowli, uwiklani,pOOobnie jak opowiadajllcy, w bezczasowe trwanie. Fascynujllcy spacerpoprzez pokoje wypelnione rzezbami, malowidlami i spr~tami zaczerpni~tymiz codziennosci sprzed stulecia, dw6ch czy nawet trzech.Potyczka z czasem, tym czasem zak:l~tym w draperiach, deseniach naScianie, w lustrach i kurzu, moZe miee dwa zakonczenia. To pierwsze,gOOne poety, miesci si~ w lustrach, bowiem lustra napotykane w kolejnychpokojach zawierajll coraz mniej i coraz mniej rzeczywistego OObicia, wrazz nim w pociemnialym srebrze amalgamatu doslownie rozplywa si~ samprzeglllrlajllCY si~ . Co stanie si~, gdy przed ostatnim lustrem skonstatuje, ii:nic si~ nie zachowalo z niego samego? Dla powie§ciopisarza, m6wi BrOOski,byloby to zaproszeniem do wejscia w czern bez refleksu swiatla; on zas,skromniej, zamiast wiele obiecujllcej krainy poza lustrem wybraL. drzwido nas~pnego pokoju. To jest wlasnie drugie rozwillzanie.lzabella Sariusz-SkqpskarlABEllA SARlUSZ--SK1\PSKA, ur. 1964, absolwentka filologii polskiej UJ, dr,redaktorka miesi~211ika "<strong>Znak</strong>". Publikowala m. in. w "Tygodniku Powszechnym","W drodze", "Kresach"."WAKACJE MIZANTROPA" ALBO POEZJA WOBEC L~KU• Ewa Lipska, Wakacje mizantropa. Utwory wybrane, WydawnictwoLiterackie, Krakow 1993, ss. 383W poezji Ewy Lipskiej slowo "l~k" i wyrazy mu pokrewne pojawiajll si~wielokrotnie. W wierszu pod takim wlasnie tytulem, pochOOzllcym z trzeciejksilli:ki poetyckiej autorki Zywej smierci, znajdujemy stwierdzenie:


134 ZDARZENIA - KSU\ZKI - LUDZIB"Bojc; sic; 0 nasz wiek / ponad wiek rozwinic;ty." Drugi tom przynosipodobn,! konstatacjc;: "Gdy zaczyna siC; wieczor gdy zaczyna siC; swit/ dziedziczymy lC;k ktory zostal po umarlych / i w ciszy chmur gdy pas,! siC;nad ziemi'! / przeraia nas zwyczajna di:drownica jak miecz" (Jakii w.ielkiten wiecz6r), zas w debiutanckiej ksi'!Zce jeszcze inaczej zostaj,! zakrdlonegranice negatywnych odczuc: "Moj lC;k nie mniejszy niz Europa / I drzwiplecami odwrocone w lC;ku. / I w lC;ku stojc; odwrocona" (Cisza).trOdlem nieustannych obaw we wczesnej tworczosci Lipskiej jest przedewszystkim historia. LC;k narasta pod wplywem przypomnienia konkretuniedawnych katastrof, ale i plynie ze swiadomosci braku uczestnictwaw tych wydarzeniach; lC;k rosnie zarowno w obliczu rozrniarow spodziewanych(i kreowanych) katastrof, jak i tandety powszechnego i powolnegorozpadu stalych punk tow oparcia jednostki w swiecie. N a przecic;ciu plyn,!­cych z przeszlosci i przyszloSci zagrozen sytuuje siC; podmiot wierszy Lipskiej- obserwator rzeczywistosci, ktorej nie sposob zatrzymac, zautonomizowac,przeksztalcic w samodzieln,! chwilC;, terainiejszosc nie bttrl,!C'!jedynie wypadkow'!dwoch innych czasow. Czy jest wiC(C jakis "sposob" na plynnoscswiata? Na rozpad? Katastrofc;? Czy poszukuje siC; tu usilnie takiego "sposobu"?Wroemy na moment do pierwszego z cytowanych tekstow:•Naoczny swiadekpowszechnej utraty wzrokujestem niespokojnao m6j swiat. Ale onw detonacjach kolor6wbeztroski jak komiksszaleje w lunaparkach. Wybuchaj,! rozgrzanemi~nie kontynent6w. Pion,! lodowce.Ale jeszcze - poezja. Odrobinie poezji udalo si~ zbiec. Co ~dzie z ni'! dalej? Wlasnie: poezja. W najnowszym i najobszerniejszym z dotychczaswydanych wyborow wierszy Ewy Lipskiej odslania siC; przed nami wyrazisciehistoria owej "odrobiny poezji", ktorej "udalo siC; zbiec". Sztuki, ktoraz lc;kiem siC; mierzy, od lC;ku ucieka i w koncu jest tei: akceptacj,! takiegostanu ducha, zgod,! na jego istnienie, prob,! perfekcyjnego opisu. W zbiorzePrzechowalnia ciemnosci z roku 1985 napisze bowiem Lipska - po razkolejny slowo "lc;k" klad~c w tytule - ii: wielokrotnie podejmowane probyuwolnienia siC; skazane S,! na niepowodzenie:Nie pytaj co z nim zrobic.Gdzie go wyprowadzic.Na jakie manowce.Gdzie porzucic. Zgubic.Kiedy za kai.dym razemwraca jak bumerang.


W Strefze ograniczonego postoju (1990) i w jedenastu najnowszychwierszach wl~czonych do omawianego wyboru "l~k" juz nie pojawia si~wprost, jest czyms oswojonym i oczywistym, zas najistotniejszym problememokazuje si~ sarna poezja, miejscami "ciemna", nie poddaj~ca si~latwemu rozumieniu, b¢~ca przedmiotem obserwacji, 0 tyle mo~casprostae coraz bardziej skomplikowanemu i nierzeczywistemu swiatu, 0 ilena rowni z nim pogr~Zy si~ w tak~ nierzeczywistosc i zaprzeczenie prostoty.Garsc najnowszych wierszy Ewy Lipskiej, jdli poprzez nie spojrzymyna cal~, zbieraj~~ dorobek z lat dwudziestu pi~iu, ksi~Zk~, pozwalazauwaZyc, ze tworczosc tej poetki 0 ustalonej randze, poetki, po ktorejzawsze moma bylo spodziewac si~ tomikow na najwyZszym poziomierzemiosla, lecz jakby w jedilolitej tonacji, ulegala jednak w tym czasiewyramej ewolucji.L ~ki , ktore niesie ze sob~ historia, neutralizowane byly pocz~tkowoprzez mistrzostwo chwytow poetyckich opieraj~cych si~ na intelektualnychkonceptach. Byty: zbiorowy i indywidualny, niepokoj~co zmienne i skaZonechorob~ powszechnego braku i odwrocenia znaczen, dawaly si~ uchwycici opisac w seriach paradoksow, oksymoronow, antytez ... Swiat ludzki:obcy, niezrozumialy, zimny, poddawal si~ "filozofuj~cemu" nastawieniuwczesnych wierszy Lipskiej, wspomaganemu przez zespol stalych motywow(dom, dziecko, smierc). Ucieczka od "l~ku" byla ucieczk~ w poezj~wirtuozersk~, jednakze klarown~ w zalozeniach tworczego swiatopogll!du,jakby "mimochodem" wyjasniaj~cll swiat, ale tez - z koniecznosci - mistyfikuj~c~rzeczywistosc, bora wzbudza obawy. "Tak pi sac aby n¢zarz/ myslal Ze pieni~dze. / A ci co umierajll: / ze to narodziny." - brzmialoPrzeslanie zarnykaj~ce Czwarty zbior wierszy (1 974)."Przemyslnosc" konceptow Lipskiej nasuwa na mysl rownie mistrzowskierozwi~zania w poezji Wislawy Szymborskiej. lednakZe z biegiem czasuw wierszach Lipskiej coraz mniej mozna bylo dostrzec intelektualnejretoryki i coraz mniej dyskursu. Rzeczy nabierajll "realistycznych" wymiarow,wiersze przechodz~ w relacj~, o gl ~d zbiorowosci, ogll!d historii krajowi narodow - i to historii w perspektywie globalnej - zostaje zast~pionyprzez obserwacj~ jednostki, wyrainiejszy staje si~ kontekst autobiograficzny,ale egzystencjalne tym razem l~ki rownie dobrze zarysowane Sll przypomocy niezliczonej ilosci masek (zob. np. Zwierzenia kurtyzany, Zwierzeniaemigranta, Zyciorys, Tej nocy bylem mordercq). Uroszczenia rozumu"bezbl¢nego w myleniu pogllldow" na nic si~ zdaj~ w obliczu post~uj~cegorozbicia, rozczlonkowania swiata, ktore dokonuje si~ na zewn~trzjednostki, w obliczu rosn ~cego l~ku . To wlasnie intelektualnym wladzomczlowieka naleZy - znow paradoks - "trumaczyc" now~ sytuack "Corazmniej w tobie / leukocytow swiatla. / luz ci ~ nic nie oswieci. / MoZe jeszczeciemnosc" - czytamy w Rozumie z Piqtego zbioru wierszy (1978).Teksty Lipskiej z Iat osiemd ziesi ~ tych s~ odwaZniejszym pogr~Zeniemsi~ w "ciemnosci", a tym samym jakby gwaran cj~ oswojenia "l~ku". Pisz~tu 0 odwadze, gdyz coraz mocniej i konsekwentniej podkresla si~ w owym


136 ZDARZENIA - KSIJ\ZKI - LUDZIEczasie element wyobcowania, samotnego przeZycia rozpadu, ueieczki odchaosu swiata, tak jak - co znamienne - w tytulowych Wakacjachmizantropa. Moma wysledzic cal~ seritr utworow (nie mowi~c jui: 0 tychpominitrtych w wyborze, jak na przyklad Wybaczcie mi to, gdzie na planpierwszy wysuwa sitr wyraznie manifestowane doznanie samotnoSci narzucaj~cesitr bez wzgltrdu na kreacjtr i usytuowanie podmiotu: Moja samotnosc,60 minut samotnosci, Wybieramy wolnosc, Do widzenia ludzie, Torfowiskawifkszosci i wspomniane Wakacje mizantropa. Pocz~wszy od prozypoetyckiej Zywa Smierc z roku 1979 takie i "smierc" , obecna w tejtworczosei od pocz~tku, traktowana jest w sposob bardziej "kameralny",nie ozdobiona poetyckimi fajerwerkami .Ta ewolucja - polegaj~ca na przejseiu do seisle indywidualnej perspektywywidzenia, na porzuceniu pokoleniowych uwarunkowan, ktore s~wyrainie obecne w pierwszych tomach, oraz na odejSeiu od WielkiejMetafory ku poetyckiemu opisowi i zupelnym zarzuceniu form wierszaregularnego na rzecz "prozaizowania" - dokonuje sitr niemal niepostrzei:enie.Bowiem wszystkie "stale" elementy tej tworczoSci z pozoru pozostaj~na swoich miejscach. Ale wystarczy przyjrzec sitr chocby ulubionemu przezLipsk~ kreowaniu pseudo-azylow, tych wydzielonych sfer egzystencji i historiib¢~cych jakby metonimi~ swiata, gdzie dokonalo sitr odwroceniepoj¢. Pocz~tkowo btrd~ to metaforycznie zorganizowane przestrzeniedomu: muzeum, szpital, Dom Dziecka, Dom Spokojnej Mlodosei, DomSpokojnej Starosei, Dom Ostatecznego Spoczynku, Sanatorium Dla LudziKtorzy Stracili Pami¢, pozniej zas odpowiadaj~ce tytulom tomow "Przechowalniaeiemnosei" i "Strefa ograniczonego postoju", sugeruj~ce "przej­Sciowosc", tymczasowosc zarowno zbiorowego jak i indywidualnego bytuczlowieka, by w koncu w jednym z ostatnich wierszy stac sitr "Internatemdla Trudnych Poetow".I znow powracamy do poezji jako "sposobu" na rzeczywistosc. Alejakie inny jest to tym razem "sposob". Niespokojny, nieuschematyzowany(chocby byly to schematy paradoksow), rz~dz~cy sitr innymi prawami nii:przewrotna logika "wymyslonego" konceptu; prawami wyobraini, fantazji,pogranicza snu i jawy. Wczesniej "nierealistycznosc" wierszy Lipskiejwynikala z przewagi konstrukcji intelektualnych, teraz zas z pewnej (kontrolowanejoczywiscie, daleko st~ jeszcze do surrealistycznego automatyzmu)dowolnosci i:onglowania konkretem, znow odrealnionym, maj~cymwartosc jednego sposrod jednakowo niewai:nych rekwizytow. Swiat jako"Internat dla Trudnych Poetow" jest przestrzeni~ odpychaj~~ ("budztr sitrw obcej jawie" - to stwierdzenie nie pozostawia w~tpliwosci), ale jakbypelniejsza jest swiadomosc owej obcosci, daremnosci zabiegow maj~cychodwroci6 zastan~ sytuacjtr, neutralizowac ltrk. Poezja ta przygl~da sitr sobie,mowi "ciemnym" jtrzykiem 0 wlasnej kapitulacji wobec chaosu swiata,mowi 0 bezcelowosci "modernistycznego" myslenia 0 rzeczywistosci . Conie znaczy, i:e kapituluje jako sztuka ukiadania slow. Zmieniajll sitr tylkoreguiy, rozluiniajll sitr witrzy znaczen, Ptrkajll elementy i:elaznej dotlld logiki


ZDARZENIA - KSlJ\ZKI - LUDZIE137skladni . Sposrod jedenastu Wierszy nowych ponad polowa dotyczy wlasniepoezji. A takZe poety. Gdy Lipska pointuje wiersz Stypendysci czasu:"Wszyscy jestdmy do siebie podobni / i wygl~damy jak spadaj~ce akcje /alba smiertelny telegram" - to owo "wszyscy" odnosi si~ tylko do"zakonu" artystow, ludzi piora szczegolnie przez czas "opodatkowanych".Nast@uje odchodzenie, cofanie si~ poezji, "spadek jej akcji" na gieldziegustow i naglych przemian kulturowych. Gdzie indziej (w Zyciu zast(!Pczym):"Komediopisarze oddaj~ walizki do przechowalni humoru",a w Sprawozdaniu dla Alana Turnera, b¢~cym opowidci~ 0 "profesjonalnej"poetyckiej podrozy elementy rzemiosla poetyckiego, wiersze s~ taksarno nierzeczywiste, jak senna sekwencja relacjonowanych zdarzen:J ~yk topi si~ w sloncu jak kostka lodu w przezroczystej szklance. Rzeczywistosc odjei:dia na dziecinnym rowerku. Niestety musimy czytac wiersze. W opisywanym swiecie wszystko jest moZliwe. Takze powrot nieZyj~cychpoetow. I choe "Bukiety roz / rozrastaj~ si~ w ich r~kach w wielkieplantacje" (Rene wr6cil) , to ow powrot jest tylko potwierdzeniem "egzotyki"rninionej sztuki, braku rzeczywistego wplywu na terainiejszose,smierci absolutnie nieodwolalnej ("Biedny blady pan Rilke (...) Potrafi juzbye umarlym"). Trudno powstrzymae si~ tu od przywolania fragmentuwiersza z Plaskorzeiby Roi:ewicza:wymieraj~ pewne gatunkimotyli ptak6wpoet6wo imionach dziwnych i pi~knychMiriam Staff LeSmianNorwidDla najnowszej tworczosci Lipskiej wlasnie Roi:ewicz bylby dobrympunktem odniesienia, pokrewienstwem w "smiertelnej" metaforyce koncapoezji, choc autorka Wakacji mizantropa nie zmierza tak daleko. TakZewtedy, gdy mamy do czynienia z nagromadzeniem rekwizytow, cywilizacyjnymsmietnikiem, posr6d ktorego porusza si~ nie kto inny, lecz poeta- mizantrop, pozbawiony wyj~tkowej roli w spoleczenstwie, nie wyrozniaj~cysi~ niczym szczegolnym, ktos, kto - jak w wierszu Lipskiej - niemysli ,,0 nidmiertelnosci / pozaziemskiej klimatyzacji". Wreszcie rozumieniepoezjowania jako "rozmowy z Wielkim Nieobecnym" nasuwa skojarzeniaz Rozewiczowym "bez" z Plaskorzeiby. Dzi~ki takiej zarnianiepoetyckich powinowactw (Szymborska - Roi:ewicz) wyraZnie rysuje si~linia ewolucji tworczosci Ewy Lipskiej, jasno odkryta przed czytelnikiemw omawianej ksi~ce.Czym jest poezja w takim niedorzecznym ("niedorzecznosc" to jeszczejedno slowo pojawiaj~ce si~ cz~sto w tekstach Lipskiej) swiecie? Kim jest- skazany wyl~cznie na wlasne sily w walce z l~kiem przed niedorzecznos­


138 ZDARZENIA - KSL\ZKl - LUDZIEcill - poeta? Bo przeciez tenre swiat ma jeszcze jak~ bron w zanadrzu:"Azalia / wielobarwna parafia kolor6w / dekoruje nam niedorzecznosc."More wi~ poezja, jak kwiat posr6d zu:iytych rekwizytow i szablonowychzachowari, posr6d zdegradowanej przestrzeni "zewnlltrz" i niespojnego,rozkojarzonego wnytrza ludzkiego, spetnia funkcjy ornamentu,jest czyms, co urozmaica swojll barwnoscill w¢rowanie w swiecie, ktorejest w gruncie rzeczy blllkaniem siy bez kornpasu po obwodzie "bl¢nego"kola, w towarzystwie umarlych poet6w i "powidci pisanych pod psychicznyropseudonimem", z ciyzarem "podatkow", jakie nalezy placie czasowi?Ale to nie Wiersze nowe obficie tu cytowane zamykajll wybor poezji EwyLipskiej. Wbrew zasadzie chronologicznego porzlldku przedrukowywanychtomikow urnieScila ona na kOllCU prozy poetyck'l Zywa smiercpodejrnujllcll ternat bezradnosci czlowieka wobec najbardziej zagadkowychpytari egzystencji, jego samotnego zmagania siy z Tajemnic'l. "Lezalernsparalizowany rnilczeniem i bylern pewny, re obok Zycia i smierci istniejecos jeszcze, cos trzeciego, osobnego, co niekt6rzy nazywaj'l zYwASMIERC, ale czy smiere ... ZYWA SMIERC, kt6ra lezala we mnie nawznak i ssala bladozolte landrynki...""Zywa srniere", "uczenie siy smierci", tak jak ci'lgle stykanie siyprzeszioSci i przyszlosci, jest stanem pennanentnym, powtarzaln'l i ponawian'lsytuacj'l liryczn'l wierszy Lipskiej bez wzglydu na czas ich powstania.W tyro kontekscie trudno uwai:ae to poezjowanie za "ornament"czy "sposob" na rzeczywistose. Bowiem w tych wierszach tak jak smierei Zycie, wyobrainia i intelekt, konkret i abstrakcja, ,Ja" i "my", tak samespotykajll siy tu przywolywanie nielatwego swiata i dyskretne zaklinanieswiata, a tekst poetycki jest pytaniem 0 swiat i odpowiedzill nan udzielon'lzarazem. Nie jest "sposobem", "terapi'l", "zabawll". Jest koniecznosci'l.CiWe i mimo wszystko jest koniecznoscill. W jak doskonalym ksztalcierealizowan'l mozerny siy przekonac, zagilldajllc do najnowszej ksi¥kiLipskiej. Zagi'ldaj'lc nie raz, a wielokrotnie. Gor'lco namawiarn do tego.Andrzej Niewiat/mnskiANDRZEJ NJEWIADOMSKI, ur. 1965, historyk literatury, poeta, asystent w InstytucieFilologii Polskiej UMCS. Wydal tomik Panoplicum i inne wiersze (1992);redaktor "Kres6w". Publikowal taki:e w "brulionie", "NaGlosie", "Pami~tnikuLiterackim", "Tw6rczosci". Mieszka w Lublinie.


ZDARZENIA - KSIJ\OO - LUDZIEPOKR~TNA PRAWDA 139• Joanna Siedlecka, Czarny ptasior, Wydawnictwo MARABUT- Wydawnictwo CIS, Gdansk-Warszawa <strong>1994</strong>, ss. 160Kiedy uslyszalam 0 przygotowywanej przez J oann~ Siedleck~ ksi4iceCzarny ptasior poswi~conej Jerzemu Kosinskiemu, s~dzilam, Ze powstanieciekawa, niebanalna praca, r6zni~ca si~ od niewybrednych atakow lubegzaltowanych zachwytow, jakie towarzyszyly recepcji tw6rczosci i postacipisarza zar6wno w Polsce jak i Stanach Zjednoczonych. MoZe troch~ razilmnie sam tytul, ale wzi~wszy pod uwag~ tytuly poprzednich ksi4iek tejautorki, Jamiepanicz (0 Gombrowiczu) i Mahatma Witkac, pomyslalam, ZemoZe po prostu lubi ona mocne, nie stroni~ce od zgrubien, brzmienie.Sam pomysl wydawal si~ znakomity na reportaZ literacki. Konfrontacjarzeczywistosci z fikcj~, uchwycenie sposobu, w jaki niekt6re elementyrzeczywistosci zostaly przetworzone. Wydawnictwo na obwolucie zapowiadatekst Siedleckiej jako "odkrywczy", jako "klucz do mrocznej perspektywypisarstwa Kosinskiego". Nadziej~, Ze tak rzeczywiscie jest, podsycaj~pierwsze zdania ksi4Zki: "Nie pojechalam do Ameryki. Nie chcialam pisaco zawrotnej, niew~tpliwie, karierze Jerzego Kosinskiego, ani tez 0 opisanychjuz zreszt~ jego skandalach, sukcesach, zaszczytach, kt6re go spotkaly"(s. 9).Dalej Siedlecka stwierdza, Ze interesowalo j~ wyl~cznie dziecinstwopisarza, "podr6z do miejsc, gdzie jako kilkuletni zydowski chlopiec przetrwalokupacj~". Podr6z taka rna wyjasnic istot~ pisarstwa Kosinskiegooraz zagadk~ jego i;ycia i samob6jczej smierci. Autorka podkresla,Ze robi to nie po to, by "demaskowaC" pisarza, lecz zeby "dowiedzie6 si~,co go tak na cale zycie naznaczylo. A przede wszystkim - poznacp raw d z i w ~ wersj~ jego okupacyjnych przezyc" (s. 11).Slowo "prawdziwa" zapisane jest w ksi4ice rozstrzelonym drukiem.I ono wlasnie wzbudzilo m6j pierwszy niepok6j. Co to znaczy "prawdziwa"wersja? Przeciez Malowany ptak to nie pami~tnik z lat okupacji,kt6rych tyle jest w literaturze poswi~conej zagladzie Zyd6w, lecz daleceprzetworzona historia wojennych koszmar6w widzianych oczami zagubionegodziecka. Zaden inteligentny czytelnik nie potraktuje jej jako tej, kt6razdarzyla si~ naprawd~.Zdziwienie moje roslo w trakcie lektury. Autorka, mimo zapowiedzi, iZ"demaskowanie" pisarza nie jest jej intencj~, stale to robi. Dowiadujemysi~, Ze Jerzy Kosinski, a wlasciwie Josek Lewinkopf, wcale nie tulal si~samotnie - jak jego bohater - po kresach Rzeczypospolitej, lecz przeZylwojn~ pod opiek~ zaradnego ojca 0 tak zwanym "dobrym wygl~dzie"


140 ZDARZENIA - KSlJ\ZKI - LUDZIEi troskliwej matki 0 wyg1~dzie "zlym", za to manierach wielkiej damy. Zeojciec KosiIiskiego, Mieczyslaw vel Mojzesz, 0 kt6rym zreszt~ w ksi~Zcejest duzo wi~ej niz 0 samym pisarzu, musial miec jakid konszachtyz Niemcami, a pozruej z Sowietami, bo inaczej by tak spokojnie rue przei:yl.Po wojnie zaS J erzy Kosinski zamiast odwdzi~zyc si~ mieszkailcom wsi,ktorzy go mogli latwo wydac, a jednak nie wydali (ten motyw staleprzewija si~ w narracji), oczernil ich w ksi~zce wydanej w Aroeryeei przetromaczonej na kilka j~zykow. Kiedy natomiast przyjechal do Polskipodpisywac Malowanego ptaka, zamiast zaprosic do Ameryki dzieci tych,ktorych rodzicom najwi~eej zawdzi~zal, unikal wszelkich z nimi kontaktow.Wi~kszosc tych relacji pochodzi z ust ludzi, ktorzy w czasie wojny bylidzieemi lub ktorzy histori~ rodziny Kosinskich znali ze slyszenia. Z relacjirozmowcow Siedleckiej, ktorzy dziwi~ si~, Ze Kosinski przei:yl, bo taklatwo mogl nie przezyc, wynika - co sugeruje autorka - ze malemu Jurkowinic zlego by si~ nie stalo nawet przy zachowaniu mniejszych srodkowbezpieczenstwa: "Zrozumialby, Ze nie s~ potworami, oni natomiast - ze tochlopak jak wszyscy. Zobaczyliby moZe wtedy jego ptaka i nie bylobywreszcie tajemnic, bojek, szarpaniny" (s. 147). Bo to wlasnie intrygujenajbardziej mlodocianych mieszkanc6w wsi: zobaczyc, czy chlopiec jest"obrzezaneem". I choc im si~ to nie udaje, wsporninaj~ kilka seen, kiedyomal do tego nie doszlo, kiedy scigali go po oblodzonym stawie lubzastawiali pulapk~, gdy siedzial w wygodee. Moma si~ nie dziwic, Zewi~kszosc mieszkanc6w wsi nie zdaje sobie sprawy z tego, iZ ucieczka przedlobuzami pr6buj~cymi sci~~c spodnie w srodku zimy lub siedzenie w otoczonejprzez rechoc74cych wyrostkow wygooce to nic takiego, natomiastnalei:y si~ dziwic autorce, ze nie rozumie, iz podobne przei:ycia i skazanie na"wiszenie na plocie" przez kilka lat okupacji mogly w ogromnym stopniuwplyn~ na psychik~ i znalezc odbicie w tworzonej pomiej fikcji.Znam szescioletniego chlopca, ktore po kilkudniowym pobycie w szpitaluprzez par~ miesi~cy dr~zyly halucynacje. Widzial stale, takze dniem,na twarzach ludzi, drzewach i domach przerazaj~cego robota pochlaniaj~cegodzieci. Koszmary przybraly tak niebezpieczny wymiar, Ze koniecznabyla pomoc psychologa i psychiatry. Dziecko to przebywalo na dobrzezorganizowanym OOdziale szpitalnym, do ktorego rOOzice mieli staly dostw,nie bylo ci~zko chore, a w trakcie leczenia wydawalo si~, ze znakomiciemosi pobyt w szpitalu - bylo tam niemalze dusz~ towarzystwa i nikt nierobil mu specjalnych przykrosci. Nie musial - jak maly Jerzy Kosinski- "wisiec na plocie" w obawie, Ze jesli oddali si~ od wzg1~dnie bezpiecznegoschronienia, stanie mu si~ cos zlego. Mimo to pobyt w izolacji odnormalnego srodowiska okazal si~ dla wraZliwej psychiki wystarczaj~coduZym wstrz~sem, aby doprowadzic do natr~tnych koszmarow.Czytaj~c ksi~zk~ Siedleckiej, zadawalam sobie ci~g1e pytanie: moze toja nie potrafi~ jej wlasciwie czyta6, moze intencj~ autorki bylo pokazanieprzede wszystkim mentalnosci rnieszkanc6w D~browy, w ktorej wsrod


ZDARZENIA - KSIAZKI - LUDZIE141innych spraw uderza falct, i:e z najwi~ksz~ sympati~ wspominany jest innyukrywaj~cy si~ w okolicy Zyd, Karol Liebeskind, ktory jednak nie przei:ylwojny. Byl "subtelny", "delikatny", biedniejszy i mniej zaradny od rodzicowKosinskiego. Pozostaje we wdzi~czneJ pami~ci mieszkanc6w pochowanyna cmentarzu w Woli Rzeczyckiej - tak jakby tam bylo jego wlaSclwemiejsce; fakt, i:e nie przei:yl, wystawia mu dobre Swiadectwo, w samymprzei:yciu ukrywaj~cego si~ w czasie wojny Zyda jest cos podejrzanego.Czekalam na zakonczenie, chocby kilka zdan, w ktorych autorkazdystansuje si~ od bohaterow swojego rep ortaZu , stwierdzi, Ze jest toprzeciei: opowieSc niepema, w wiel u aspelctach rownie nieprawdziwa cohistoria Chlopca w Malowanym ptaku, i:e to tylko wycinek, Ze nie wysluchanoprzeciei: innych stron, Ze nie skonfrontowano plotki i pomowieniaz prawd~, na ktorej wedlug zapowiedzi we wst~pie tak bardzo autorcezalei:alo. Szukaiam takich intencji, bowiem wi~ksza cz¥sc narracji jestprowadzona - z duZym zreszt~ talentem - z punktu widzenia prostegomieszkanca wsi, a nie "pani dziennikarki" z Warszawy. Zadnego dystansujednak nie malazlam, za to peln ~ identyfikacj~ z prostym, niewinnymludem odmawiaj~ym roi:aniec za "pokutuj~~ dusz¥" "maiego Kosinskiego".Taki:e w dUZej mierze autorstwa Joanny Siedleckiej, a nie rnieszkanc6wwsi, jest swoista "analiza" przeprowadzona w koncowej cz¥sci ksi~kia polegaj~ na konfrontacji faktow oraz imion i nazw wiasnych wystwuj~cychw ksi~ z tymi "prawdziwymi", aby pokazae, Ze widprzedstawiona w M alowanym ptaku to nie "kraina mityczna", jak twierdzilKosinski, lecz "D~browa, z wyj~tkiem oczywiScle sadyzmow, zboczeti,okrucienstw" (s. 144).Nieistotna jest w tyro kontekscie ocena tworczoScl czy samej postaciJerzego Kosinskiego. Na pewno byl on czlowiekiem 0 skomplikowanejnaturze, w drodze do kariery stosowai roine, nie zawsze najuczciwsze,metody, udzielal zaprzeczaj~cych sobie wzajemnie wypowiedzi; Moina tei:kwestionowaC jego rang\? jako pisarza. Nie znaczy to jednak, Ze zaslugujeon, a tyro bardziej jego rodzice, na pomowienia.Trudno uwierzyc, Ze mogla powstac taka ksi~a, trudno uwierzyc, i:edobre b~i: co b~dz wydawnictwo zdecydowalo si¥ na jej wydanie. A moZedobrze, i:e powstala i zostaia 0publikowana. Stanowi bowiem swiadectwociasnoty umyslow, braku wraZliwoScl i swego rodzaju okrucienstwa nietyiko niekt6rych mieszkanc6w polskiej wsi, ale i autorki manipuluj~cejVI pewnym stopniu swoimi rozm6wcami; swiadectwo dziwnego i niebezpiecznegoze wzgl~ u na sw~ jednotorowosc sposobu myslenia, niestety nietak rzadko spotykanego w dzisiejszej Polsce.Po to, i:eby zrozumie6, co tak ..naznaczylo" Jerzego Kosinskiego, nietrzeba czytac Czarnego ptasiora. Lepiej zapoznac si¥ z DziedzictwemHenryka Grynberga, kt6re - moim zdaniem - jest ksi~k~ 0 wiele bardziejwstrZllSaj~~ nii: Malowany ptak, pomimo braku drastycznych seen i koszmarow.Ta czysto dokumentalna relacja mieszkanc6w wiosek, w ktorych


142 ZDARZENIA - KSII\ZKI - LUDZIEprzechowywal si~ ojciec pisarza (zgin~ z ~ki jednego z nich ...), spisananiernal pi¢jziesill,t lat po tych wydarzeniach, uzmyslawia nam najlepiej, comusial przejsc niejeden Zyd ukrywajll,cy si~ w polskiej wsi i z jakll, reakcjll,spotyka si~ ocalaly, powracajll:cy do tych miejsc po uplywie pol wieku."Czulern zimny dreszcz stojll,c twarzll, w twarz wobec zla - piszeGrynberg w zakonczeniu Dziedzictwa - ale znalazlem w niektorych oczachi slowach tam cieplo, ktore jest mi niezb~ne do zycia." W Czarnymptasiorze Jerzy Kosinski nie znalazlby ani jednego cieplego slowa.Monika ArlIImczyk-GarbowskaMONIKA ADAMC:lYK-GARBOWSKA, ur. 1956, anglistka, tlumaczka, redaktorka,,Akcentu", pracownik naukowy UMCS w Lublinie. Publikowala m.in.w "Tygodniku Powszechnym", "Wi~", "ExLibrisie", "Gazecie Wyborczej". Ostatniowydaia Polslca Isaaca Bashevisa Singera - rozslanie i powrol (<strong>1994</strong>).LISTZNANTESGOR1\CE ZYWIOLY ABSTRAKCJI JOAN MITCHELL Muzeum Beaux-Arts w Nantes znajduje si~ w czoJowce muzeowfrancuskich ze wzgl~u na wysoki poziom ekspozycji, konsekwencj~ w prezentowaniuwybitnych artystow wspolczesnych i ciekawll, dzialalnoscoSwiatowll,. W zeszlym roku obchodzilo swoje stulecie. Ostatnim maczll,­cym wydarzeniem byla wystawa Kolekcja wloska, na ktorej pokazano c~sczbiorow gromadzonych od pocZlltku XIX wieku. Do skarbow nantejskiegomuzeum nale:i:ll: pl6tna La Toura i Kandinsky'ego. Przypomnijmy niedawnll,wa..Znll, ekspozycj~ Awangarda rosyjska 1905-1925 (wi~kszosc dziel byla niemana publicznoSci europejskiej) czy prac rZeZbiarzy angielskich- BarryFlanagana i Tony Cragga. Dzis rniloSnicy sztuki wspolczesnej majlj, tu


ZDARZENIA - KSL\ZKl - LUDZIE 143okazj~ obejrzec pierwsz,! wielk'! posrniertn'! wystaw~ tw6rczoSci rnalarkiamerykanskiej Joan Mitchell (od 26 czerwca do 26 wrzeSnia 94).Zanirn wejdzierny w abstrakcyjny swiat tego rnalarstwa, warto przyjrzecsi~ samernu miejscu. Muzeum w Nantes rna przepi~kne, calkiern bialepatio, nowoczesne, znakornicie przystosowane do prezentacji dUZych, abstrakcyjnychform i jednoczesnie lagodnie wtopione w k1asyczne ramyarchitektury - balustrad, arkad, szerokiej kaskady schod6w. Ta geornetrycznahannonia i spok6j stanowill wspaniale do, zwlaszcza dla abstrakcji.Magia miejsca przywolywana jest nawet w r6mych reklamach (np. FranceTelecom wybral biel patio jako wizyt6wk~ ksiClZki telefonicznej na calyregion, zwanej tu Les Pages Blanches, w centrum rniasta rozwieszone s,!ogromne afisze z fotografi'! imponuj,!cej Sniemej przestrzeni dziedzinca).U wejscia do jasnej i chlodnej sali czuwaj,! dwa czarne k1asyczne pos,!gi.Wyobraimy sobie teraz w zarysie wielkiego luku, niczym portalu prowadz,!cegodo patio, olbrzymie barwne pl6tno 0 drgaj,!cych, nasyconychtonach oranZu. To pejzai:owa ekspresja Joan Mitchell, g~sta, niespokojna,zlagodzona niklymi przeswitami bladego fioletu. Kolor naldadany warstwamisprawia wrai:enie gl~bi. Two Pianos, rok 1980, dojrzale dzieloartystki zmarlej w 1992 roku.Wystawa obecna jest kontynuacj,! ostatniej, poSwi~conej malarce, z paryskiegoMusee d'Art Moderne (1992). Obrazy Mitchell prezentowane bylyw latach 1988-89 w muzeach amerykanskich, regularnie, od kOIlca lat 60.,w Galerii Jean Fournier, ostatnio w Galerii Roberta Millera w NowymJorku.Organizatorami obecnej ekspozycji jest Muzeum Beaux-Arts w Nantesi Galerie Nationale du Jeu de Paume w Paryru. W Nantes moma obejrzecdziela z pierwszych trzydziestu lat jej pracy tw6rczej, jednoczeSnie w Pary­Zu - z ostatnich dziesi~ciu lat.Sposroo 60 obraz6w duza cz~c nie byla nigdzie dot,!d prezentowanai pochodzi z prywatnej kolekcji artystki.Joan Mitchell urodzila si~ w 1926 roku w Chicago. Wiele lat sp~zilawe Francji, dokCld przybyla w 1959 roku. Pocz'!tkowo mieszkala w Pary:i:u,nast~pnie w Vetheuil nad Sekwan,!, co nie jest bez znaczenia d1a jej drogitw6rczej i 0 czym jeszcze wspomn~. Pod koniec Zycia, w 1989 roku,uhonorowano j'! nagrod,!- Grand Prix National de Peinture.Studia artystyczne ukonczyla w Nowym Jorku. Tam poznala najwybitniejszychmalarzy 6wczesnej awangardy, takich jak Kline, De Koonig,Pollock. Nalei.ala do Artist's Oub i wystawiala swoje obrazy co rokuw Stable Gallery.W dziecinstwie odkryla dziela Van Gogha i pozostala im wiernaw upodobaniu do pemej i.aru gamy chromatycznej, Zywej ekspresji, ostregoswiada, pewnej drapie:inosci i spontanicznoSci wyrazu. Niekt6rzy krytycyzwali jej tw6rczosc nawet "impresjonizmem abstrakcyjnym" ze wzgl~ u naemocjonaInosc, zainteresowanie swiatlem i energill.Jej malarstwo naleZy do nurtu "ekspresjonizmu abstrakcyjnego". Ce­


144 ZDARZENIA - KSIJ\ZKl- LUDZIEch,! ogoln,! ekspresjonizmu jest niepokoj i gwahownosc. Terrnin "ekspresjonizmabstrakcyjny" stosowano pocz'!tkowo w odniesieniu do tworczosciartystow Szkoly Nowego Jorku lat czterdziestych i pi¢dziesi'!tych, takichjak Barnett Newman, Ad Reinhardt, Mark Rothko, Yves Klein, RobertMotherwell, Willem De Koonig, Adolph Gottlieb, Hans Hofmann. Kierunekwytworzyl swoje metody dzialania, na przyldad malarstwo akcji(action painting) czy malarstwo gestu (gestural painting), za ktorego tworcyuznawany jest Jackson Pollock. Plotna Joan Mitchell moina ogl,!dacwlaSnie jako zapis gestu, ruchu r~ki zarysowuj,!cej wibruj,!ce, tancZ'!ceplamy i linie rozbijaj,!ce tio.Obok tworcow awangardy malarka miala tez inne silne iroolo inspiracji- impresjonistow. Podczas studiow w Nowym Jorku odkrylaw tamtejszych muzeach Moneta, Cezanne'a i Seurata. Jej tworczosc nie jestmalarstwem zamkni~tych wn~trz, lecz wywoluje skojarzenie z witalnosci,!natury, wielk,! przestrzeni,!, bujn,! roslinnosci,!, kolorytem nieba, wodospadow,sniemych zawiei i bogactwem ogrodow. Tu warto wspomnieco V6ilieuil, miejscowosci Moneta, w ktorej artystka mieszkalajuz do koncaZycia. Tam, w zaciszu ogrodu, malowala swoje olbrzymie plotna. Romorodnoscich barw moina nazwac rajsk,!. Soczysta zielen przywoluje namysl g~stosc listowia. Mitchell mowila, Ze ogrod w Vetheuil byl rajem.Migotliwosc kolorow przesycona jest u niej ostrym, radosnym swiatiem. Tereminiscencje pejzarowe odnajdziemy w calej tworczosci.Sprobujmy przesledzic, jak kolor wi'!ze si~ tu z ruchem, gdyz niezwyldadynamika, silne wewn~trzne napi~a, cz~sto nawet agresywnosc, Set cechamiwyroZniaj,!cymi to malarstwo.Oprocz dwoch obrazOw kubistycznych Bez tytulu z 1951 roku, 0 spokojnejkompozycji i przygaszonym, mrocznym kolorycie, reszta prac majuz osobisty styl. Charakteryzuje je wyrazistosc i czystosc barw, skontrastowaniew nieoczekiwanym zachwianiu rownowagi, proporcji, nerwowosclinii i pi am.Siady p~z1a nie Set studiowane, lecz spontaniczne, Set to raczej uderzenia.Widzimy to w trzech dUZych obrazach z 1978 roku zatytulowanychTilleul. Obserwujemy eksplozje 1csztalt6w i barw, strumienie swiatia, scisni~tei rozsypuj,!ce si~ wi,!zki. Interesuj'!ce jest, Ze efekt blasku wywoluje tuczern i ciemny granat, podobnie jak w rysunkach Hartunga. Mamywrazenie wybuchu i rozpadu. Ten wibruj,!cy ruch jest tez d'!i:eniem dolagodnosci, gdyz cz~sto ostre, ciemne pr~gi i pi amy wynurzaj,! si~ z jasnegotla lub tei; Set w wyramej dysharrnonii z przewai;aj,!C'! jasn,!, pastel ow'!przestrzeni,!. Obraz 0 takiej kompozycji nie traci nic ze swojej silnejekspresji i porywczosci, jednak uspokojony jest pewnym liryzmem, d'!i:eniemdo wygaszenia. Barw,! tonuj,!c,! jest zwykle bie! przeswiecaj,!caz ld~bowiska linii lub pastelowy fiolet (Cobalt 1981).Wewn~trzny ruch obrazow Mitchell jest nie tylko rozpryskiwaniem si~form, lecz tez opadaniem lub wznoszeniem si~. Sugestia taka powstajedzi~ki zestawieniu g~tych plaszczyzn koloru obci'!zaj'!cych kompozycj~


ZDARZENIA - KSli\ZKI - LUDZIE145z jasnymi przeswitami, dzi~ki zachwianiu proporcji mi~dzy jasnymi i ciemnymipartiami. Powstaje tak doznanie ci~zaru materii i lekkoSci powietrza.Jej plotna nigdy nie osilj,gajlj, kojlj,cego spokoju. Jasne wielkie powierzchnieslj, zawsze oznaczone jakims mrocznym akcentem, przezroczystosc powietrzazakl6cona jest obcoscilj, g~stej masy plam niczym zabrudzona gliniastymigrudami ziemi czy czernilj, opadajlj,cych kamieni. Te skojarzeniaz naturlj, Slj, nieodparte i malarka zresztlj, nie wypiera si~ inspiracji pejzaiowychswojej tworczosci. Czasem spllj,tanie linii wyworuje nawet impresjesruchowe, trzepot skrzydel, krzyk zrywajlj,cego si~ do lotu ptactwa,odglosy podmuchow wiatru. Niekiedy widac mi~kkosc opadajlj,cych liSci,deszczowe smugi. To wyciszenie nie traci jednak nie ze swojej intensywno­Sci ekspresji (4 obrazy Chasse interdite, 1979, tryptyk - Les Bluets, 1973).Ruch jest tei; wywolany samym zakomponowaniem rozmieszczeniaseryjnych obrazow. Na przyklad dzielo Barge z 1980 roku pokazane jestjako dyptyk zestawiony z osobnym plotnem. Jest to wi~ jakby tryptykrozbity, dynamika polega na zrudzeniu odllj,czenia czy tei; przyblii;ania si~w kierunku poziomym. WlaSnie dyptyki, tryptyki i poliptyki dajlj, moi;­liwosc stworzenia przedruzonych rytmow.Choe jest to malarstwo gestualne, bliskie informel, kompozycje gwaltowne,0 nietrwalej rownowadze, zmierzajlj,ce ku zmianie, przeksztalceniuform, to jednak stanowczosc pocilj,gni~c p~dzla i opanowanie sprawiajlj,wraienie pelni kompozycji, przemyslanych zale:inosci barw i ksztahow.Tak wi~ samorzutnosc i przypadkowosc Ilj,czlj, si~ tu z umiarem, energiauj~ta jest w logiczne kadry. Wyrame jest zatem napi~e mi¢zy chaosemi porZlj,dkiem. Jest to tworczosc paradoksu i dwuznacznosci, rozbicia,skontrastowania. Moma by powiedziec - umiarkowana gwahownosc.I mo:ina t~ cech~ przypisac chyba w ogale wszelkiej pracy tw6rczej, jeslitraktowac jlj, jako nieustannlj, walk~ z Zywiolem, prob~ okreslenia tego, coprzemija i jest w cilj,glym ruchu, co wymyka si~ niestrudzonym usilowaniomstatycznego opisu. Cala przestrzen bialej sali jest cichym dopowiedzeniemtych ukrytych treSci.Maja JurkoHlskaMAJA JURKOWSKA, absolwentka polonistyld UW. Publikowala m.in. w "TworclOsci","Akcencie", "Zeszytach Literackich", "Odrze". Mieszka w Nantes.


146 WARZENIA - KSll\ZKI - LUDZIELISTZALMATYSCI1\GAWKA DLA ARCHIMEDESA DIALOG CHRZESCIJANSKO-MUZULMANSKI WALMATY Gdyby Archimedes jeszcze Zyl, moglbym mu podpowiedziee, gdzie jestten poszukiwany punkt oparcia potrzebny do przesuni~a Ziemi. Znalazlemgo na wysokoSci 7000 metrow nad powierzchnill morza i potrzebowalemna to tylko szeSciu godzin. Akurat tyle trwal przelot samolotem natrasie Abnaty - Moskwa - Warszawa.- Ale 0 co wlaSciwie chodzi1! Oto proba odpowiedzi ...W cillgu tysi~leci przeciwstawiano WschOd i ZachOd. Kulturologiazbadala to zjawisko przeciwstawieti od wszystkich stron, zaczynajllc ododnotowania powszechnoSci myslenia przeciwienstwami. Tak wi~ dzielimyswiat na ~ wschodnill i zachodnill, przy czym na Wschodzieumieszczano Raj, ana Zachodzie - pieklo (na zachodnich Scianach SwilltyIimalowano SIlCI Ostateczny). Dla Zyd6w Egipt byl poloZony w zachodniej~ci swiata. Egipcjanie natomiast lokalizowali demony na Wschodzie.Kiedy Brytyjczycy podbijali Indie, a Reagan nazwal Zwi~k Radzieckiimperium zla, wowczas Zach6d byl symbolem dobra, a WschOd symbolemzla. Podobnie w obliczu inwazji muzulmailskiej WschOd uosabial zlo(muzulmanie), natomiast Europa starala si~ stawic czola muzulmanomjako Zachoo.Jako Europejczyk obci~ony takim dziedzictwem skojarzen kulturowychz lekkll obawll schodzilem z pokladu samolotu na muzulmaIiskllziemi~ Kazachstanu. Tymczasem to, co tam si~ wydarzylo w dniach 11-14kwietnia <strong>1994</strong> rolru i nad czym rozmySlalem w drodze powrotnej z AzjiSrodkowej do Europy, zmusilo mnie do mySlenia 0 przesuni~u Ziemi,a raczej przesuni~u stereotypowych podzial6w na dobry Zach6d i zlyWscb6d. Wsch6d i Zachod spotkaly si~ we wspolnym poszukiwaniu dobra.Takim poszukiwaniem bylo polsko-kazachskie spotkanie chrzeSci.janskomuzulmanskiew stolicy Kazachstanu, miescie Abnaty (oficjalna, kazachs­


ZDARZENIA - KSIJ\ZK:r - LUDZIE147ka nazwa miasta). Poczlltkowo planowano konferencj~ naukowll, ostateczniespotkanie przybralo charakter roboczego seminarium badawczego.Promotorami tego spotkania byli: ze strony polskiej profesor AndrzejGrzegorczyk z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, ze strony kazachskiejmlodzi biznesmeni z Almaty (zainteresowani promocjij, rodzimej kultury)lldus Chabipow i Aleksandr Afanasjew. Poparcia dla spotkania udzieliltatie rzymskokatolicki administrator apostolski Kazachstanu i A2ji Centralnej.- biskup Jan Pawel Lenga z Karagandy (czasowo rezydujllcyw miescie Krasnoarmiejsk w p6lnocnym Kazachstanie).W przygotowanie merytoryczne tej konferencji zaangazowal si~ aktywnieInstytut Ekumeniczny KUL, zwlaszcza ks. dr Jan Sergiusz Gajek,znawca problematyki religijnej w A2ji Srodkowej i animator dialogumi¢zyreligijnego tami:e, kt6ry juz w latach 1989-1993 podejmowal pr6byzainteresowania dialogiem chrzeScijansko-muzulmanskim w Azji Srodkowej(w Tadiykistanie i Kazachstanie) polskich srodowisk naukowych.Pr6by te wszatie nie spotkaly si~ w6wczas z wi~kszym oddZwi ~kiem.Tymczasem po upadku ZwillZku Radzieckiego mlode panstwa AzjiSrodkowej widzll drog~ do odzyskania wlasnej tozsamoSci w znacznejmierze w odrodzeniu swych tradycji narodowych i religijnych. Rodzi si~wszaki:e pytanie, ku jakiemu modelowi religijn osci sklonill si~ spoleczenstwaA2ji Srodkowej. Ku religijnosci majllcej wplyw na moralne obliczespoieczenstwa, ale jednoczesnie otwartej na dialog z wyznawcami innychreligii, czy tei: ku religijnemu fundamentalizmowi i fanatyzmowi? W ramachseminarium podj~to ze strony polskiej proby przedstawienia potrzebydialogu i jego zalozen metodologicznych, filozoficznych i teologicznych.Profesor Andrzej Goralski przeczytal referat nieobecnego profesora Grzegorczykana temat demokracji i religii, natomiast nii:ej podpisany przekazaluczestnikom referat przygotowany przezen wespol z ks. Gajkiem,ukazujllcy dotychczasowy przebieg dialogu chrzescijansko-muzulmanskiegow roi:nych regionach Swiata.Uczestnicy spotkania almatynskiego mieli tez moZliwose interesujllcychkontakt6w ze srodowiskiem Uniwersytetu w Almaty, z muftim miastastolecznego Almaty i calego Kazachstanu oraz z prawoslawnym arcybiskupemAlmaty i Semipalatynska Aleksym (z Patriarchatu Moskiewskiego).Mufti okazal si~ wielkiro zwolennikiem wzajemnego zblii:enia i dialogumi¢zyreJigijnego. W spotkaniu z uczestnikami seminarium podkreslil onpotrzeb~ zachowania wlasnej toisamosci wyznaniowej poszczegolnychgrup narodowych przy rownoczesnym szacunku dla innych. Podkreslil ontez, ie nigdy nie nalezy mieszae polityki i religii. (Odwolywal si~ przy tymdo wypowiedzi Papieia Jana Pawla II i patriarchy moskiewskiego AleksegoII.) Wspomnial rowniez 0 trudnosciach na drodze wzajemnegodialogu, mi¢zy innymi 0 partii fundamentalist6w islamskich "Allasz",ktorej bojowkarze zlamali rou r~k~ w odwecie za jego postaw~ ugodowlli dialogicznij,. R6wniez arcybiskup prawoslawny Aleksy podkrdlil aktualnoseproblemu dialogu chrzeScijansko-muzulmanskiego w Kazachstanie.


148 ZDARZENIA - KSL\ZKI - LUDZIEM6wil tei; 0 kontaktach z katolikami. Poniewai; jednak biskup rzymskokatolickimieszka w Karagandzie, na polnocy Kazachstanu, 0 blii;szekontakty na co dzien trudno.W czasie spotkania ahnatytlskiego jedna rzecz stala si~ oczywista.Fundamentaln~ potrzeb~ kaZdego wyznania (religii) jest prowadzenie systematyczneji pogl~bionej edukacji religijnej. Do tego potrzebna jest tei;odpowiednia literatura. NaleZy takZe podejmowac wspolne akcje socjalnei wspolnie szukae rozwi~ania tane trudnosci ekonomicznych.Dui;~ przeszkod~ w dialogu jest fakt, i;e elity intelektualne i kulturalnez Kazachstanu sll bardzo nieliczne, po stronie chrzeSci.janskiej wlaSciwie nieistniej~. Pewn~ nadziej~ budzi fakt zainteresowan dialogiem i kontaktamiz Zachodem niekt6rych lokalnych biznesmenow oraz otwarciern na dialogkulturaIny pewnych muzuhnanskich grup nieformalnych.Zainicjowany dialog wymaga podj~a szybkich i szeroko zakrojonychdzialan. Chrzescijanie z Kazachstanu, zwlaszcza katolicy, patrz~ z nadziej~na pomoc w kierunku Polski.M6j powrot do Europy, to znaczy do Moskwy i Warszawy, bylszybszy. Bye mole dlatego, le w samolocie siedzial ktos 0 jeden stereotypli;ejszy? Podczas podroZy powrotnej i;alowalern, le staruszek Archimedesjui: nie Zyje...AkkstUUlr DobrojerALEKSANDR DOBROJER, ur. 1967, absolwent wydzialu filologii rosY.iskiej naPanstwowym Uniwersytecie w Odessie. Student teologii i socjologii na KUL.LISTZPARYZAUBOSTWIENIE NAUKI Kryteria moraIne wyznaczajll, porZlj,dek stosunkow mi¢zyludzkich,dlatego tei; bywajll, elementem oceny c~ciej w naukach stosowanych nii;podstawowych. Efekty pracy technika czy chirurga trafiaj~ bowiern znacznieszybciej do uldadu spolecznych wi¢. nil; rna to miejsce w przypadku


ZDARZENIA - KSU\ZKI - LUDZIE 149astronoma, i latwiej jest zapytac 0 moralnosc kogos, kto w poszukiwaniunowej wydajnoSci dosypuje wybielaj~cych fosfatow do srodkow pior~cych,aniZeli koleg~, ktory obserwuje gwiazdy. Odpowiada to mniej wi~ejsposobowi, w jakim rozlozony jest uklad motywacji finansowych, przemyslbowiem wykazuje wi~ksze zainteresowanie wysilkiem skierowanym nazastosowania niz badania podstawowe. Mamy tu do czynienia z potwierdzeniemprawa mamony: im wi~ksze pieni~dze, tym dotkliwszy problemmoralny.Tu jednak sprawa si~ komplikuje, poniewaz ogrom zaangazowanychsum nadal pracy naukowej dynamik~ trudn~ do ogarni~cia przez sponsorow.Wkrotce i sarni uczeni strac~ jasnosc wlasnych celow i ostatecznieproblemem nie b¢zie swiadomy rozwoj bad an, lecz zarz~dzanie ichnieoczekiwanymi efektami. Zdaje si~ to szczegolnie dotyczyc innowacyjnejkultury amerykanskiej, na przyklad w wojskowosci, gdzie dla innowacjiprzeznaczenie zawsze si~ znajdzie, w informatyce, gdzie rozwoj architekturyi procesorow wyprzedza moZliwosci oprogramowania, czy wreszciew medycynie, ktora nadui:ywa urz~dzen technicznych.Z drugiej strony, coraz cz~ej kwestionuje si~ klasyczne kryteriarozwoju technologii. Pos~ si~ tu przykladem z wlasnej praktyki. Z koncemlat 80. zajmowalem si~ we Francji problemem wytwarzania czystejenergii elektrycznej dostarczanej przez urz~zenia zwane przetwornikaminapi¢a. Chodzilo 0 parametryczny aspekt jakosci: do optymalnego ksztahusinusoidy napi¢a przetworniki wprowadzaj~ zanieczyszczenia w postaciharmonicznych, dzi~ki czemu fala wygl~a jak grzbiet wielbl~dao nieregularnym wielogarbie. Moim zadaniem bylo wyelirninowanie u irodlatych harmonicznych, co w pewnym stopniu mi si~ udalo. Gdy w roku1989 przedstawialem moje prace kolegom z AGH, ci przytomnie zauwai:yli- a po co to robiles? Celem optymizacji procesow energetycznych jestzmniejszenie strat: czy policzyld ewentualne korzysci?Uczciwie wyjaSnilem, Ze inspiracj~ moich badan byla ekologicznamoda, ktora w szczegolnosci wzmocnila zainteresowanie czystosci~ energiielektrycznej. Wrocilem jednak do Francji i w poszukiwaniu rozwi~zaniazaatakowalem callcowicie inn~ dziedzin~ badan, a mianowicie magnetyzm.Mialem dui:o sz~Scia: pomimo pozorow zagrai:aj~ego swiatu pokojuw roku 1990 wojskowi nadal interesowali si~ rozwojem magnetyzmu i nabadania bylo jeszcze sporo pieni¢zy, ktorych zaczynalo brakowaC przemyslowistalowemu, ledwo jui: dysz~cemu od nadmiaru produkcji. W ci~gutrzech lat opracowalem zasady sterowania przetwornikami sprzyjaj~cezmniejszeniu strat magnetycznych. Gdy przedstawilem je na konferencjiw Paryi:u, uslyszalem pytanie - a po co to Pan robi!? W ci~ ostatnich 50lat zmniejszono straty 0 kilkaset procent. Czy jest Pan pewien, ze przemysljest zainteresowany dalszym ich zmniejszaniem? Gdzie b¢~ pracowaC ludzie,ktorych zwolnimy z pracy w wyniku podniesienia wydajnoSci urz~dzen?Uwaga miala charakter paradoksu, ktory jednak ujawnil zlozone realiapracy naukowej. W Niemczech cena elektrycznosci zawiera w sobie doda­


150 ZDARZENIA - KSII\ZKI - LUDZlEtek na doplaty do gomictwa w~glowego; we Francji nadmiar elektrycznosciz trudem szuka drogi na zewn~trzne rynki. W obu tych wypadkachrynek pracy nie jest zainteresowany zmniejszeniem spoZycia elektrycznosci,na przyklad przez ograniczenie strat. Wreszcie warunkiem przetrwaniaprzed si~biorstw jest obnizka kosztow wlasnych, zas technologie oszcz¢noscioweniekoniecznie s~ tanie: natomiast tanie s~ surowce. W nastwstwieprzemysl promuje badania jakosci i innowacji uZytkowej , mniejsz~uwag~ przywi~j~c do spraw mamotrawstwa. Co wi~j, nierzadko produkcjanakr~ana jest szybkim zuZyciem przedmiotow. Uczeni nie mog~ignorowae tej sytuacji, poniewaz zyj~ z obrotow wielkich flnn. W tychwarunkach uczony, jesli nie przeksztaica si~ w bezwarunkowego wykonaw­~ zlecen pracodawcy, to z pewnosci~ staje si~ jego uwainym sluchaczem.Nie jest to nic nowego; wystarczy sobie uSwiadornie los alchemikowi astronomow, ktorzy mogli rozwijac nauk~ tylko na marginesie glupstw,jakich wymagali od nich ksi~~y mecenasi. Nowa jest wszelako moralnaekspozycja nauki. Alchemika oplacano, lecz zarazem nie skrywano pogardydla jego rzemiosla. Dzis uczony obarczony jest na poly zbawcz~ misj~ .Bez trudu daje si~ on przekonac 0 wyj~tkowoSci swego zawodu - i tymsposobem nic nie stoi na przeszkodzie ubostwieniu nauki. Wymownegoprzykladu dostarczyla mi ostatnio refleksja laureata Nobla z 1992 roku,francuskiego fizyka Gilles de Genes. Zapytany w telewizji, dlaczego niechcial bye ministrem albo pisarzem, odparl: zaj~lem si~ naukami scislyrni,poniewaZ - w odroinieniu od literatury czy ftlozofli - nie da si~ tu drugouprawiae belkotu (baralin).Nie jestem tego taki pewien. Nauka zna przypadki ordynamychklamstw i szeroko zakrojonych oszustw; do wiadomosci publicznej dochodz~sposroo nich na ogol niektore przestwstwa medyczne, ktorenajlatwiej sprzedae w srodkach przekazu. W samej flzyce przytoczyemoina malownicze historie hochsztaplerki naukowej: wspomnijmy tuteo ri~ zmiennej pr¢kosci swi atia, rozwijan ~ w latach 70. przez FrancuzaVallee, angielskie rewelacje na temat zimnej fuzji nukleamej z konca lat80., czy dowody na " p ami~e" cz~steczek wody, opracowane w ostatnichlatach na zamowienie laboratorium homeopatycznego Boison.Uporczywie gloszone bl¢y zdarzaj~ si~ rowniez powaZnym uczonym.Pasteur przez dwadzieScia lat byl przekonany, ze zarazki cholery przenosz~si~ drog~ powietrzn~. Einstein do konca Zycia bronil tezy 0 detenninizmie.Wprawdzie nie nazwiemy tego beikotem, lecz bl¢em: jeSli jednak zejdziemyz parnasu i blii:ej przygl~niemy si~ codziennosci naukowej, wowczasniejednokrotnie staniemy zaklopotani wobec koniecznosci rozroznieniapowyzszego niuansu. Zauwai:my przy tym, ze przekonanie Einsteinao istnieniu ukrytego parametru mechaniki kwantowej zasadniczo nalezalodo tego samego porz~dku wiary naukowej, co Lysenkowa pewnose 0 ucz~cychsi~ genach. Ostatecznie jednak metodologia - oszukancza w przypadkuLysenld - zroznicowala obu panow.Nauka miala swego Lysenk~ i swego Giordano Bruno, tak jak literatu­


ZDARZENIA - KSlJ\iK.I - LUDZIElSIra swego Aragona z poematu 0 Elizie i tego od wiersza 0 GPU. MoZliwoscpiel~gn owania piramidalnych glupot, podobnie jak: cecha wielkosci, nie Sl!niczyim przywilejem. Dzis figury emblematyczne nauki ust~pujl! nieprzeliczonymzast~om uczonych: podnosi to jej praktyczne znaczenie i domagasi~ moralnego unormowania, poniewaz zarowno uczciwosc, jak i nieuczciwoscuczonych przechodzi do kultury szybciej i na wi~kszl! skal~ nizkiedykolwiek wczesniej. Nie wydaje mi si~ jednak, by w gr~ wchodzilyzasady szczegolne, odr~bne od zawodowych imperatywow piekarzy czypolicjantow, krotko mowil!C, calego spoleczenstwa. Motyw ucznia czarnoksi~Znikaopisuje l~k cywilizacyjny raczej niz klanowy, odnoszllCY si~ dowybranych srodowisk. Wspolczesna wykladnia tego mitu przypisuje naucezalety i zadania, ktore jl! przekraczajl!. Wyr6:inianie nauki pod wzgl¢emodpowiedzialnosci czy moralnego rygoru sluZyc mogloby jedynie wykreowaniupozornego lekarstwa na podstawowy problem moralnej pustkii niejasnoSci egzystencjalnych celow, wlaSciwych dla zwyci~skiego rynku.Rohert KacunarekROBERT KACZMAREK, ur. w 1947 w Krakowie. InZynier AGH, doktor uniwersytetuPierre i Marie Curie w ParyZu, kierownik laboratorium materia16w magnetycznychw Wyiszej Szkole E1ektrycznej w Gif-sur-Yvette we Francji. Wydawcakilku pism niezaleinych w latach 1978--83, przewodnicZllCY "S" AGH i czlonekwladz regionalnych "S" 1980-81, szef struktury MKS Krakow w latach 1982-83.Od 1983 we Francji.CZYTAJACMIESI~CZNIKIRECEPTA NA SUKCES W epoce panowania mass-medi6w poj~ie kariery i autorytetu utozsamionezostalo z popularnoScil!. Slawa uznana bywa nie tylko za konsekwencj~,ale i za naoczny dowOd sukcesu - mimo iZ bywa nader ulotnai balamutna, a mechanizmy nil! rZl!dzl!cc - irracjonalne i bezlitosne.Wielka, mitotworcza maszyna nakr~ana przez media, polityk~ , pienil!dze


152 ZDARZENIA - KSIAZKI - LUDZTEi snobizmy obok karier rzeczywistych i zasluzonych produkuje zastypyefemerycmych idoli, krotkotrwale mity. Nie rna pewnych kluczy do slawyi gwarancji na wejscie do historii - karier~ moma zrobic na rzeczachromych - ci~iliej pracy, ale i na skandalach, na pewnosci siebie, ale i naustawicmych kl~skach. Czas poddaje legendy okrutnej weryfikacji - 00­slania si~ dysproporcja mi¢zy popularnosci~ i rzeczywist~ wartosci~,bywa, i:e slawa przerasta jej depozytariuszy, staj~c si~ Zrodlem nieporozumien,klopotow i tragedii."Legendy literackie w polskiej literaturze powojennej to c~sto historienieoczekiwanej, przedwczesnej smierci - zauwaza Henryk Dasko w artykule0 Marku Hlasce, zatytulowanym Krotkotrwaly blask meteoru C"ExLibris", nr 58/94). Od Borowskiego po Wojaczka, od Stachury po Poswiatowsk~,mit tragicznie przerwanej opowieSci podtrzymuje fam~ tych,do ktorych przylgn~o miano k ask ad e row lit era t u r y. Oswietlonezalobnym kagankiem, cienie zmadych przewyzszaj~ rozmiarem sylwetkii:ywych; Waclaw Sadkowski trafnie nazwal niedawno ow fen omen funeraln~wersj~ mitu, stanowi~q budulec dla coraz to szerszych zabiegowmitotworczych. Oto zagadka OOejscia na wiecmosc, ostateczny paradokstworcy porzucaj~cego rzeczywistosc - mrod elementow prolonguj~cychi:ycie najsilniejsza okazuje si~ smierc, uznana w swiadomosci spolecznej juzto za przedwczesn~, juz to za efekt wlasnego wyboru.Jest to przeciei:jednak mit hermetyczny, ktorego zasi~gnie wykraczapoza granice okreslonego obszaru kulturowego. Pomimo wybitniekultowego charakteru legendy »kaskaderow« - nazwisko Andrzeja Bursy,tak bogate w tresc dla jego wyznawcow, jest tylko pustym dZwi\!kiem dlaludzi nie czytuj~cych poezji C•••)W tym smutnym katalogu Marek Hlasko i jego skomplikowana legendastanowi~ wyj~tek, ktory wci~z jeszcze nie pozwala si\! zamkn~c w prostymrownaniu talentu i smierci C .•.) Hlasko byl symbolem tak pot\!mym,ze z jego pozycj~ idola mogl konkurowac zapewne tylko mit ZbigniewaCybulskiego. Popularny obraz Hlaski skladal si\! z wielu elementow,pocz~wszy od najwczeSniej rozpoznanej legendy »miOOego zbuntowanego«i »swi\!tego mlodzianka« C •••) a czas i bieg wydarzen mialy wzbogacic mito kolejne, nierzadko sprzeczne, rozdzialy. Do zmistyfikowanej aury »autentycmegoproletariusza« doszedlliteracki symbol poststalinowskiej odnowy,do kiczowatego wizerunku »komunistycmego Jamesa Deana«- ostatecma, tragiczna legenda przedwczesnie zmadego wygnanca C••.) Niesposob dzisiaj, z perspektywy trzydziestu pi~ciu z gor~ lat, poj¢ emocjei kontrowersje, jakie wywolywal; zaden pisarz, ba, zadna inna postac zeswiata kuItury Polski powojennej nie zogniskowala na sobie tak bardzonarodowych nadziei, z nikim innym renm nie obszedl si\! w sposob rowniedramatycmy C •••) Mial lat ledwie dwadziescia, ale zleg! na nim ci\!zarnadziei polskiej literatury i sumienia narodu, ci\!zar, jakiego udZwign~c niemogli starsi i bardziej doswiadczeni 00 niego. Czy dlatego zyl tak jak i:yli umarl tak jak umarl? Po jego smierci ci, ktorym za to placono, pisali


ZDARZENIA - KSU\ZKl - LUDZIE153z triumfem, Ze jego los jest ostatecznym dowodem na to, gdzie naprawd~jest miejsce polskiego pisarza." ,Odmowa prawa powrotu do kraju - podobno na osobiste ZyczenieWladyslawa Gomulki - stala si~ powodem rzeczywistej tragedii autoraPifknych dwudziestoletnich. Niezgoda na swoj los, walka z przeznaczeniemmogll bye jednak talcZe tylko konwencjll, rodzajem estetycznej Ucentiapoetica. Bunt wobec rzeczywistosci jest jednym z podstawowychskladnikowmitu "artiste maudit"; optymizm i afirmacja swiata wydajll si~banalne, malo tworcze, podszyte konformizmem - sztuka i literaturawspolczesna upodobaly sobie kostium kontestatorski i postaw~ sprzeciwu.Tymczasem nie ma nic banalniejszego niz bunt udawany. Tak przynajrnniejtwierdzi Tadeusz Nyczek, ktory w tekscie Rewolucja i ranka ("Kresy", nr18/94) poddaje beziitosnej wiwisekcji rodzllCl! si~ niejako na naszychoczach legend~ jednego z najzdolniejszych poetow mlodego pokoleoia- Marcina Swietiickiego. Jego wiersze odbierane Sll w pewnych srodowiskachjak tworczose 0 charakterze kultowym - Nyczek probuje zdemaskowacten mit tak interpretujllc tomik Zimne kraje: "Mlody poeta zbuntowanyfotografuje si~ ze spojrzeniem ponuro wbitym w czytelnika, zasw autobiografri wymienia te zaj~a, ktore pokazll go jako facet a bynajmoiejprzez los nie glaskanego. Kto bywal w woju, robil za magazyniera,str6za i strazaka, ten wie, co jest grane, i zna Zycie.JeSii ironizuj~, to tylko dlatego, i:e te wszystkie enturaze, komentarzei deklaracje robill g~b~ wierszom i autorowi. Majll 0 czyms uprzedzic, aleoiepotrzebnie, bo kierujll uwag~ wlasnie na to, co najbardziej w tej poezjiplaskie, wtorne. Na jej buntowniczose, outsiderstwo. Cokolwiek z tegoznajdziemy w samych wierszach, trumaczy si~ ciekawiej bez pomrukowgoiewnych fotografri.I nawet bez legendy, ktora juz calkiem szparko idzie za Swietlickim. Onzresztll, chcllc nie chCllc, sam jej pomaga. Wystwuje na przyklad z zespolemmuzycznym »Swietiiki« i daje recitale, ktore stajll si~ manifestacjami.Kto idzie na »Swietiiki«, by posluchac Swietiickiego podspiewujllcegorapem swoje wiersze z towarzyszeniem kolegow instrumentalistow, ten jestz >>nas« (...) Przy calych swoich antygrach z czytelnikiem i sluchaczem, tychspojrzeniach spode lba i gardlowym glosem polspiewanych rapach (klub,dym, dziewczyny, szklo i te sprawy) Swietiicki zdaje si~ wcale nieZiewiedziee, jak si~ robi tak zwany wsp61czesny, przyjmowany talcZe nasalonach wiersz. lie wymaga cienkosci, delikatnosci pi ora, pracy mysli,trafnosci doboru slow i przecinkow.Wi~c nie dajmy si~ nabierac na te miny i pozy, co pisz~ bez ironii.Przyklad Rafala W ojaczka, za ktorego - patrzllC po czlowieku - nikt bypi~ciu groszy nie dal, powinien bye ostrzei:eniem po wsze czasy. Tenrzadko schludny i przytomny chlopak (Inial 26 lat, kiedy si~ zabil, byl 0 ilemlodszy od dzisiejszego Swietiickiego) pisal wszak niebywale misternieskonstruowane teksty, majstersztyki techniki swiadczllce 0 wielkiej znajomoScipoetyckiej rzeczy."


154 ZDARZENIA - KSIAZKI - LUDZIEMit - zwlaszcza ucielesniony - nader cz~sto bywa oskarzany 0 mistyfikacj~i nieautentycznosc, legendy odruchowo budZl! niech¢, a slawapodejrzenia. Gdy ktorys z przeciwnikow Adama Michnika zarzucil mu, i:eudaje zwolennika tolerancji, ten odparl: "To rna znaczenie, kogo si~udaje." Anegdot~ t~ przytacza na lamach "Zeszytow Literackich" KazirnierzBrandys CZapam iff tane, "Zeszyty Literackie" nr 46), dla ktoregowlaSnie Michnik - ze swoim nieprawdopodobnym zyciorysem, ze skrajnymii kontrowersyjnyrni ocenami, jakie dzis budzi - jest postacill, niemalmitycznll" a w kai:dym razie literackll" poniekll,d teatralnll,. "Przez dwadzie­Scia lat przezywalem jego burzliwe przygody - pisze Brandys. - Sledzilem jez niepokojem i obawll" pytajll,c co si~ z nim stanie, co si~ zdarzy poZni.ej.Balem si~ 0 niego. Stal si~ dla mnie postacill, z basni i wcale nie zartemnazywarn go bohaterem. Mowilem nawet, ze jest skrzyzowaniem Mochnackiegoz ksi~ciem Pepi. przekonywalem znajomych: Mochnacki musialuciekae przed rozwscieczonym trumem, a ksi~a Pepi obrzucano kamieniarnii blotem, zanim wzniesiono mu bram~ triumfalnll,. Jest wielu takich,mowilem, ktorzy czekajll" i:eby dopase Michnika, ale mozecie bye pewni, i:ejesli trzeba b¢zie rzucie si~ do Eistery, to on pierwszy skoczy.Sluchano tego jako zartow. Ja jednak wid~ go nadal w niebezpieczenstwie.Ze swojll, "Gazetll, Wyborczll,", z wywiadami, jakich udzielajll, mupremierzy i prezydenci, z aurll, szcz~sciarza i dziecka salonow, w gruncierzeczy jest w bezustannym zagrozeniu. Walczy 0 rozum spoleczny przeciwdemagogii i fanatyzmowi, czyli 0 sprawy, ktore w naszym swiecie przegrywajll,.W tej walce nie jest sam, prawda, rna sojusznikow. Ale jest zbytbarwny i widzialny, ostentacyjnie wyrazisty. Jego niebezpieczenstwa Sll,rowniez w nim: dar uwodzenia i porzucania ludzi, prowokujll,ca pewnoscsiebie. Odtrll,cil tym niejednego z przyjaciol C... ) Pisz~ 0 Michniku jakoo bohaterze powiesci, ktorej nie potrafilbym napisac. Umiem wymyslacfabuly, tworzylem fIkcyjne po stacie, opowiadalem 0 nich w pierwszej lubtrzeciej osobie. Ale wymyslic postac takll, jak Michnik, napisac 0 niejpowiesC--powiesc, wysnuc z wyobrami i skomponowac przygody jej bohatera,nie, tego bym nie umial. Przerosl moje doswiadczenia i zdolnoscnarracyjnll,. Pewnie dlatego tutaj 0 nim pisz~. Dlatego, i:e budzi we rnniepodziw i niepokoj, dlatego, ze tkwill,cy w nim naboj duchowy odczuwarnjako sil~ losu, ktorej on nie jest swiadomy. Czasami chcialbym mupowiedzie6: zatrzymaj si~. Ostrzec go. Przed nim sarnym i przed ludZmi,ktorzy usilnie pracujll, nad jego i:yciorysem po to, aby go sfalszowac.Ludzka malose bywa utalentowana, kryje w sobie ogrornnll, potencj~tworzenia nieprawdy."Legenda bardzo cz~sto karrni si~ brakiem rzetelnej infonnacji. Anegdoty,plotki, skandale - to wszystko burzy proporcje, znieksztalca fakty ...W przypadku artystow zwill,zek mi¢zy mitycznll, stronll, biografti znanejz pierwszych stron gazet a prawdziwll, ocenll, ich tworczosci cz~sto fatalnieodbija si~ na tej ostatniej. Typowym przykladem dysproporcji mi¢zypopularnoscill, a rzeczywistll, znajomoscill, dziela jest kariera Pabla Picassa.


ZDARZENlA - KSII\ZKl - LUDZIE 155"Slawa Picas sa nie rna precedensu w swiecie plastyki - pisze MarcinGiZycki w artykule Picasso - anatomia mitu ("Obieg", nr 59--60/94) - mozejedynie nazwiska kilku idoli kultury masowej - piosenki, sportu i filmu - Sllrownie powszechnie znane. ° ile jednak tych drugich otacza nimb uwielbienia,otyle Picasso jest dla nas symbolem artystycznych ekstrawagancji.»Picassami« przyj~lo si~, na przyklad, nazywac u nas abstrakcyjne, geometrycznewzory na tkaninach, choc promo podobnych szukac na oryginalach.Praktycznie rozglosowi nazwiska nigdy nie towarzyszyla szerszaakceptacja i znajomose sygnowanych nim dziel. Pozostaly one pozywkllelity, wzbudzajllc wr~cz agresywne reakcje w zetkni~u z nieprzystosowanllpublicznoscill (...)MoZe raczej Picasso stal si~ niewolnikiem mitu, ktory, aczkolwiekkarmiony jego niewlltpliwie niezwyklll osobowoscill, rozwijal si~ niejakopoza nim? MoZe wlasnie, sterroryzowani wizjll wykreowanll przez marszandowi biografow, sklonni jestesmy przejawy zwyklej, ludzkiej slaboscibrae za obrazoburcze gesty? W skomplikowanym uwiklaniu si~ artystyw kontekst czasu i wlasne sprzecznosci widzie6 akty nieskr~owanegogeniuszu? Czy rzeczywiScie byl tworcll tak wolnym, jak ukazuje go 6w mit?(...) Epizod komunistyczny uksztaltowal ostatecznie bardzo rozpowszechniony,trzyelementowy stereotyp Picassa: ekscentryka, pomylerica nawet,uprawiajllcego malarskie dziwactwa (...), ktoremu udalo si~ zbie niebotycznymajlltek i kt6ry byl jeszcze na dodatek komunistll. Taki wizerunek moglpowstae tylko w dobie srodkow masowego przekazu, z charakteryzujllcll je»segmentowoScill« widzenia rzeczy i oPtykll ustawionll na sensacj~ . Aleprzywilejem mass-medi6w jest rowniez wydawanie przepustek do slawy,jaka nie mogla bye czyimkolwiek udzialem w poprzednich epokach.Picasso dostllpil takiego wyniesienia; czy jednak byl najpopularniejszymmalarzem w dziejach sztuki? (...)Mit Picas sa mial w gruncie rzeczy bardzo posredni zwillZek z samlltworczoscill. Jego motorem byl sukces, ktorego skala przemawiala domasowej wyobrafni. U :hodel tego sukcesu leglo z kolei falszywe rozpoznaniew artyscie prowokatora, a jednll z cech wyromiajllcych wspolczesneelity jest masochizm, ch~e bycia prowokowanym, zniewai:anym. Kolekcjesztuki rojll si~ dzis od dziel, ktore w swych intencjach bl!dz deklaracjachwymierzone byly w galerie, koneser6w i rynek. Picasso zbyt wielkieznaczenie przywillzywal do tradycji i swojej sztuki, by posunllC si~ az takdaleko (...) Niemniej, czy 0 to zabiegal, czy nie, calll swojll osobowoscillstanowil niewlltpliwie wyzwanie dla otoczenia i nawet nie spostrzegl, kiedykupiono go jako nadwornego blazna."Karier~ moma zrobie nie tylko na prowokacji czy obrazoburstwie.Karierze koniecznie trzeba jednak pom6c. Nawet najwi~kszy talent i osobowoscmogll nie wystarczye, gdy braknie wiary w siebie, uporu i systematycznejpracy. Swojll recept~ na sukces zdradzil redakcji krakowskiego"periodyku nieregularnego" "Salwator i swiat" (nr 12/94) Zbigniew Preisner,ktorego muzyka zaprowadzila z "Piwnicy pod Baranarni" do Hol­


156 ZDARZENIA - KSU\ZKl - LUDZlElywood: "Zawsze wierzylem w siebie. Wiedzialem, :ie osi~gn~ cos w iyciu.Choe jeszcze nie mialem poj~cia co. A kiedy w jakiejs dziedzinie udawalomi si~ czegos dokonac, natychmiast zaczynalem marzye 0 czyms wi~ej .Mysl~, i;e to jest recepta na sukces. Wiara w siebie. I marzenia. Do tegotroch~ talentu. Duzo pracy. I szcz~scie. Szc~scie , wiara, upor, powoduj~,i;e marzenia si~ spelniaj~ C... ) Nie mog~ poj~c biemosci \udzi, ktorzy niby tozajmuj~ si~ sztuk~, a nie chc~ zrobie kroku naprzOd. Mowi~ do chlopaka,ktory nieile spiewa - naucz si~ nut, to mo:ie ci si~ przydae w iyciu. - Po co,kiedy nie mam zadnych propozycji - odpowiada. - Przeciez jutro mog~ dociebie zadzwonie z Warner Brothers Production. Powiedz~, ze czekaj~ naciebie, masz przyjechae i zaspiewae. A ty co? Powiesz, i;e nie umiesz czytaenut? - Nie zadzwoni~ - powiada - ja nie mam szc~scia w iyciu.Nie wie, i;e po pierwsze na szcz~scie trzeba bye zawsze przygotowanym,a po drugie, i;e szcz~sciu trzeba pomoc. Zycie trzeba sobie wymySlie.A potem je wyreiyserowac. Oprocz szcz~scia potrzebny jest takZe instynktC•••) Trudno mi si~ 0 tym wszystkim mowi. Polska jest takim dziwnymkrajem, gdzie poj~e »kariera« rna wyraznie pejoratywne znaczenie, a ktos,kto swego powodzenia nie ukrywa, budzi niesmak i pod ej rzliwose. Natomiastszacunkiem spolecznym cieszy si~ ten, kto si~ nie dorobil. NaZachodzie mowi si~ 0 takim »niedol~ga«. U nas »Uczciwy czlowiek«.Owszem, zyskuje sympati~ ten, kto zrobil »karier~ artystyczn~« . Ale nie dajBoze, i;eby towarzyszyly temu pieni~dze. Tymczasem swiat nie zna podzialowna karier~ artystyczn~ i fmansow~. Jestes dobry - dobrze zarabiasz.Nie rna w tym nic wstydliwego. Panuj~ jasne kryteria gry. Moj agentdostaje 10% moich zarobkow. Zaleiy mu wi~ na tym, bym ja zarabial jaknajwi~cej i utrzymywal swoj~ pozycj~ jak najdlu:iej C... )Wiem, i;e moje osi~gni~a budz~ cz~sto nieprzychyln~ reakcj~. Tenszczegolny rodzaj pelnej wyzszosci dezaprobaty w stosunku do tych,ktorym si~ udalo, to takZe polska specjalnosc. Pami~tam tak~ rozmow~w Spatifie mi~dzy Danielem Olbrychskim a ktoryms z warszawskichaktorow: Co u ciebie Daniel? - Ledwo iyj~ . Wczoraj wrocilem z Cannes,w poniedzialek jad~ do Wloch, potem do Paryza na rozmowy z Lelouchem,a potem do Ameryki, na postsynchrony. A u ciebie co? - Ja tez nie mamlekko. Jutro nagranie w radio, potem do Radomia z teatrem, w niedziel~prowadz~ w Domu Kultury na Woli »Zgaduj zgadu1~«. Zdawaloby si~normalna rozmowa mi¢zy kolegami. Jeden zaj~ty, drugi zaj~ty. A tu,ledwo Daniel odszedl, tamten mowi do mnie: »Widziald, jaki obrzydliwybufon zrobil si~ z tego Olbrychskiego?« Wi~c ja juz nawet nie opowiadam,i;e w sobot~ bylem w Atenach, w poniedzialek w Paryro, w srod~ w Zurychu.Nie jest istotne to, co zmienilo si~ wokol mnie. Warne jest to, cozmienilo si~ we mnie. A wydaje mi si~ , ze nie przewrocilo mi si~ w glowie.Przeciwnie. Uspokoilem si~ . I nauczylem pokory."Sukces, zwlaszcza ten poparty konkretnymi osi,!gni~iami finansowymi,budzi w spoleczenstwie uczucia mieszane zapewne dlatego, :ie wi~kszosciwydaje si~ nieosi~galny. Swoist~ psychiczn~ odtrutk~ na mit sukcesu


ZDARZENIA - KSlJ\ZKI - LUDZIE157stat si~ kolejny mit - everymana, nieudacznika, zyciowego fajUapy. Paradoksalnykult przeci~tnosci wykreowal postac "antybohatera", z kt6rymmoma si~ utozsamic i kt6rego sposobem na i:ycie jest odmowa: sukcesu,kariery, wyscigu po pieni~ze. W artykule Bez happy endu ("Ex Libris",nr 58/94) Janusz Glowacki wspomina dw6ch takich "bohater6w mimowoli" - aktorskll par~ Maklakiewicz-Himilsbach - kt6rych udzial w RejsieMarka Piwowskiego przyczynil si~ w duzym stopruu do kultowej legendytego fiimu. "Gwiazd to si~ u nas rue lubi - stwierdza Glowacki. - Uczuciepodziwu dla ludzi, kt6rym si~ udalo, jest - w kai:dym razie bylo w PRL-u- r6wno wymieszane z ruech~ll, albo i z agresjll. Kiedy Bogumil Kobielazabil si~ w eleganckim samochodzie, jakas babina na przystanku tramwajowymzauwai:yla rue bez satysfakcji: »Na biednego rue trafilo«.Zdzislawa Maklakiewicza i Jana Himilsbacha kochano, bo im niezazdroszczono. Dla zam~zonego i sfrustrowanego narodu stanowili dow6d,i:e rue trzeba wygl~ ae tak jak Beata Tyszkiewicz, i:eby zrobie karier~.I ze nie rna si~ 0 co bie, bo z kariery tej ruc rue wynika. Artysci - i naekranie, i w i:yciu - byli jak wi~kszose narodu. Napici, dosye obdarcii poi:yczali pienilldze. Janek Himilsbach idllc do knajpy rue wkladalgarnituru, tylko przebiegle umieszczal kai:dll ze swoich sztucznych szcz~kw innej kieszeni, zeby nie zgubie obu razem. Ludzie patrzllc na nich cieszylisi~ i uspokajali. Bo jei:eli jest im tak dobrze, mimo i:e jest im tak ne, toznaczy, i:e wszystko jest w porZll'iku. Obaj artysci bronili tei: prawczlowieka do marzen. Moi:e rue za duzych, ale takich w sam raz. WlaSniei:eby wygrae par~ zlotych w totolotka i przelatae to samolotem... Albojei:eli nie rna si~ szcz~ci a w grze, to chociai: si~ upie. Ale tak, zeby razw i:yciu zapomniee 0 biedzie, milicji, beznadziei. Poczue si~ wolnymczlowiekiem i wywr6cie wszystkie pojemniki na Smieci.Jednym slowem, byla to w oczywisty spos6b dzialalnose ku pokrzepieruuserc i obaj powinni dostae od panstwa medale za obronnose kraju (...)Niby cillgle mieli talent i sukces. Prasa pisala 0 ruch duzo i cieplo, chociai:g1upio. Tak zwane lepsze towarzystwo - jak nazywali je Janek i Zdzisio- cytowalo ich przygody i nasladzalo si~ rumi. Ale oczywiScie za zadnll cen~rue zgodziloby si~ w ruch uczestniczye. Ch~tnie pokazywano sobie oknamieszkania Maklakiewicza - dokladnie te, ktore wskazuje palcem ChrystusuginajllCY si~ pod krzyi:em przed koSciolem na Krakowskim Przedmiesciu.I opowiadano z rozkoszll, co tez tam si~ wyprawia. Ale na widok artyst6wich wielbiciele n aj c~ciej przechodzili na drugll stron~ albo chowali si~ pobramach.Naroo ich cillgle kochal. Ale wiadomo jak to jest z miloScill narodu.Kochal, ale nie szanowal. Bo szanowal to jednak Bea~ Tyszkiewicz, pokt6rej od razu bylo wiadomo, ze jest pani i ma wyzsze studia (...)W pewnym momencie zac~to 0 nich m6wic w liczbie mnogiej. Owszem,bardzo si~ lubili i cenili, ale bez przesady. Byli za wielk:imi indywidualnosciami,uczyli si~ w innych szkolach. Zdzisio najcz~ ci ej powtarzal: Z b y ­szek Cybulski, Janek odpowiadal: Marek Hlasko. Czasami pod­


158 ZDARZENIA - KSIJ\ZKr - LUDZIEpieraj~c to Dostojewskim. Byli tei: cokolwiek zazdrosni 0 swoje sukcesy.I nie byli i:adn~ par'l nierozhtczek. Chocby z tego powodu, i:e Janka niewpuszczano do prawie i:adnej restauracji w rnidcie. Mial szlaban i w Spatifie,i w Scieku. Role dostawali coraz gorsze alba wcale. Jednyrn siowernistniaty, jak to siy kiedys pisywato w "Trybunie Ludu", podejrzeniagranicz~e z pewnosci~, i:e ta para uwielbianych przez prasy »uroczychgaw¢ziarzy« byia dosyc nieszczysliwa ( ... ) War to tei: parniytac, i:e w tejhistorii dwoch - cytujy z pamiyci - ))kr6Iow i:ycia towarzyskiego«, ))mistrzowhurnoru«, »wspotczesnych Franc6w Fiszerow« i )>naznaczonychpalcem Boi:ym geniuszy« nie rna happy endu. Obaj odeszli bez sensu i zawczeSnie. A najwolniejszy z wolnych, Janek Himilsbach, b¢'lc bardzociyi:ko chory, musial jeszcze - i:eby miee ubezpieczenie - zapisac siy dowojennego Zwi~zk:u Literatow, ktorym szczerze gardzil."Krystyna CzerniKRYSTYNA CZERNI, ur. 1957, historyk sztuki, pub1ikowala m.in. w "ResPub1ice", ,,Kontakcie", "W drodze", "Odrze", "<strong>Znak</strong>u". Wydala rozmowy z profesoremMieczyslawem Porl(bskim Nie Iynw 0 szluce (Wroclaw 1992).Uprzejmie informujemy, i:e obok prenumeraty prowadzonej przezredakcjy oraz prenurneraty prowadzonej przez "Ruch:', w II kwartale1995 prenumeraty miesiycznika "<strong>Znak</strong>" prowadzi taki:e PocztaPolska.Warunki prenumeraty prowadzonej przez Poczty:1 - prenumerata pocztowa prowadzona jest na terenie calego kraju2 - przedplaty na prenumeraty Slj, przyjrnowane w urzydach pocztowychoraz przez doryczycieli w miejscowosciach, gdzie dostyp dourz¢u pocztowego jest utrudniony3 - wptaty na prenumeraty przyjmowane b¢'l bez pobierania dod atkowychoptat4 - prenumerata obejrnuje okres kwartalu5 - przedplaty na prenumeraty pocztow~ realizowan'l w II kwartaleprzyjmowane b¢'l w terminie do 25 lutego 19956 - przedptaty uiszczone po terminie byd'l realizowane od nastypnegookresu prenurneraty7 - cena prenumeraty miesiycznika "<strong>Znak</strong>" na II kwartal 1995 rokuwynosi 120000 zl8 - zaprenumerowane egzemplarze S'l doryczane bez pobieraniadodatkowych oplat.


ISUMMARY I- It is times of meager masters we are living in - observes Jan AndrzejKloczowski in his opening article - times when authorities are eitherdeclining or losing credibility. Despite this dusk of authorities - or maybejust because of it - we have invited our Readers for a "lesson of greatmasters". The authors' texts succeed one another to form an array ofoutstanding twentieth-century figures whose personalities have impresseda deep and lasting mark on their disciples' lives. First JaninaKatz--Hewetson in an autobiographical sketch calls back her memories ofa teacher who not only entered her into the domain of literature but alsoshowed her how to acquire a difficult capacity - that of living a good life.The next three sketches delineate the figures of great revivers of religiouslife and thought: Simone Weil (by Ewa Bietlkowska), Jean Leclercq (by S.Malgorzata Borkowska OSB), and Dietrich Bonhoeffer (by Andrzej Drawicz).Bronislaw Geremek and Grzegorz Przebinda mention two notablevisionaries of history, Fernand Braudel and Aleksandr Solzhenitsyn respectively.Essays devoted to renowned Polish painters: J6zef Czapski (byAndrzej O~ka), Jerzy Stajuda (by Tadeusz Nyczek) as well as Matejko,Malczewski and Kantor (by Jerzy Nowosielski in his discussion with PiotrKosiewski) convey us to the realm of art. Sketches on existentialists (byMarta Wyka), Gombrowicz (by Malgorzata Kitowska-Lysiak), the leadingPolish historian of literature Kazimierz Wyka (by Andrzej Zawada),and the essayists: Stanislaw Vincenz and Jerzy Stempowski (by ArkadiuszBaglajewski) number among pictures of "masters" in the field ofliterature.The closing article presents the silhouette of Brother Roger of Taize byPawel Trzopek OP.No sooner have we completed a series including comments on Veritatissplendor (this time Gabrielle Dufour-Kowalska reverts to the subject of theencyclic) than we pass over to another "dialogue" with the Pope: StefanWilkanowicz and Stanislaw Grygiel contribute their remarks on John PaulII's To Cross the Threshold of Hope.Nicolo Chiaromonte turns our attention back again to Simone Weil, onthe occassion of the 50th anniversary of her death. In the review sectionMichal Pawel Markowski writes about Czeslaw Milosz's Extracts fromUseful Books. Jacek Lukasiewicz discusses a selection of treatises byWiktor Weintraub, while lzabella Sariusz-Sk:wska reviews the Polishtranslation of Josif Brodski's Watermark. Andrzej Niewiadomski presentsa new volume of poems by Ewa Lipska, and Monika Adamczyk-Garbowskatakes critical stock of Joanna Siedlecka's monographic work devotedto connections between the life of Jerzy Kosinski and his literary output.Finally Maja Jurkowska sends a letter from Nantes, Aleksandr Dobrojer- from Almaty, and Robert Kaczmarek - from Paris, whereas KrystynaCzemi contributes her review of periodicals.


ISOMMAIRE IDans son introduction, Jan A. Kloczowski OP constate l'indigence denotre epoque en "maftres en humanite", tant il est vrai qU'elle se caracterisepar l'absence ou la remise en question de l'autorite. Malgre ce constatde carence, ou plutot pour cette raison meme, nous convions nos lecteursaecouter une lecon des grands guides, et a emboiter Ie pas aux auteurs dece cahier de Novembre, dans la galerie des portraits de quelques figures duxxem.e siecle qui les ont marques. Figures souvent illustres, parfois humbles,comme Ie prouve Janina Katz-Hewetson, losqu'elle evoque son institutrice,qui lui a non seulement enseigne la litterature polonaise, maisencore Ie difficile art de vivre. Les trois silhouettes suivantes sont celies derenovateurs de la pen see et de la vie spirituelle: Simone Weil, Jean Leclercqet Dietrich Bonhoeffer, respectivement tracees par Ewa Bieitkowska, SrMalgorzata Borkowska et Andrzej Drawicz. Suivent les grands visionnairesde l'histoire que sont Femand Braudel, evoque par son disciple,Bronislaw Geremek, et Soljenitsyne par Grzegorz Przebinda. Ensuite,Andrzej Os~ka et Tadeusz Nyczek nous introduiront chez les peintres JozefCzapski et Jerzy Stajuda, tandis que Jerzy Nowosielski, dans une causerieavec Piotr Kosiewski, nous initiera al'art pictural de Matejko, Malczewskiet Kantor. Pour clore ce parcours par une incursion chez les litteraires,Marta Wyka presente les existentialistes, Malgorzata Kitowska-Lysiak:Gombrowicz, Andrzej Zawada, {'eminent historien de la litterature que futKazimierz Wyka, et Arkadiusz Baglajewski, deux essayistes: StanislawVincenz et Jerzy Stempowski, sans oublier la figure rayonnante de frereRoger, evoquee par frere Pawel Trzopek OP.Tout en continuant a repercuter les reactions provoquees par l'encycliqueVeritatis splendor, celie de Gabrielle Dufour-Kowalska en l'occurence,Ie livre de Jean-Paul II Przekroczyc prog nadziei (Entrez dans['esperance) incite a entamer un nouveau dialogue avec Ie Pape, dialogueamorce dans ces pages par Stefan Wilkanowicz et Stanislaw Grygiel.Nous commemorons egalement Ie cinquantieme anniversaire de ladisparition de Simone Weil avec Nicola Chiaromonte.Les livres suivants ont ete recenses: Czeslaw Milosz, Wypisy z ksiqguzytecznych (choix de poemes et poetes) commente sous forme d'essai parMichal P. Markowski; Wiktor Weintraub, 0 wsp61czesnych i 0 sobie, parJacek Lukasiewicz; Josif Brodski, <strong>Znak</strong> wodny (Watermark en versionpolonaise) par Izabella Sariusz-Skll,pska; Ewa Lipska Wakacje mizantropa(poemes, dernier tome), par Andrzej Niewiadomski; Joanna SiedleckaCzarny ptasior (une monographie de la vie et de l'oeuvre de JerzyKosinski), par Monika Adamczyk-Garbowska.Les correspondances de Maja Jurkowska (de Nantes), d' AlexanderDobrojer (d'Almaty), et de Robert Kaczmarek (de Paris), ainsi que larevue de la presse par Krystyna Czemi completent ce cahier.


ZEsp6L _ SfEFAN SWIEZAWSKI, STANISLAW STOMMA, JERZY TURO­W1CZ, STEFAN WILKANOWICZ, JACEK WOZNiAKOWSKI, HA­UNA BORTNOWSKA, STANISLAW GRYGIEL, MAREK SKWAR­NICKI, WLADYSLA W SfR6i:EWSKI, TOMASZ FIALKOWSKIREDAKCJA _ JAROSLAW GOWIN (sekr. red.), IZABELLA SARIUSZ-SIV\PSKA,KAROL TARNOWSKI, STEFAN WILKANOWICZ (red. nacz.),ELZBIETA WOLICKA, HENRYK. WOZNIAKOWSKI.addres.r~akc~~ _ 30-105 Krakow, KoSciuszki 37, I p., tel. 21-89-20, fax ""!1-98-14I a mlnIstraCJIWARU~KI PREI'"UMERATYPRENUMERATA PROWADZONA PRZEZ ADMJNIsrRAc~~CZNIKA "ZNAK"I. PRENUMERATA KRAJOWAI. Administracja zastruga 80bie prawo kwartalnej regulacji ceny w prenumeracie.2. Informacja 0 nowej cenie podana b¢zie z wyprzedzenicm kwartalnym.3. Cena prenumeraty calorocznej w 1995 r. wynosi 480 zl. Wplaty przyjmuje AdministracjaMiesi~cmika "<strong>Znak</strong>", 30-105 Krak6w, ul. KoSciuszki 37, konto PKO I OM/Krak6w nr35510-25058-136.II. PRENUMERATA ZAGRANICZNACena I eg:zemplarza wynosi 5$, prenumerata rocma za 1995 r. - 60$. Prenumera~ dewizowll moiDa rozpoCZ¢ ad dowolnego miesillca roku. Doptata rocma za wysylk~ pocz1lllotniCZll: Europa - 9$, Ameryka i A2;ja - 18$, Australia - 37$. Konto dewizowe: SIW ZNAK Sp. z 0.0. Bank PKO S.A. O/Krak6w nr 5.35078-7000339-2511-30-1110. Dia adresat6w z Europy Wsch. istnieje r6wniei: moi.l.iwo&C opIacenia prenumeraty w zlot6w­kach. Cena i zasady jak w prenumeracie krajowej plus 100% za wysylk~ pocz1ll zwykbi. Konto PKO I OM/Krak6w nr 35510-25058-136. PRENUMERATA PROWADZONA PRZEZ PRZEDS~BIORsrwO KOLPORTAZOWO-HANDLOWE "RUCH" I. PRENUMERATA KRAJOWACena prenumeraty w I kwartale 1995 r. wynosi 105000 zl. Szczeg610we informacje wewlaSciwych dla nuejsca zamieszkania tub siedziby prenumeratora addzialach "Ruchu" lubw urZl!dach pocztowych.II. PRENUMERAT A ZAGRANICZNAPrenumerata zagraniczna jest 0 100% dro:i:sza ad prenumeraty krajowej i za I kwartal1995 r. wynosi 210000 zl. Wysylka pocz1ll zwykill. Prenumerat~ zagraniczoll przyjmujePK-H "Ruch" Centrala Kolportaiu Pra.!lY i Wydawnictw, Warszawa, ul. Towarowa 28,tel. 20-12-71 Konto P.B.K. XIII Oddz. Warszawa nr 370044-1195-139-11Material6w nie zam6wionych nie odsylamyZaklad Poligraficzny Spolecznego Instytutu Wydawniczego <strong>Znak</strong>, Krak6w uL KoSciwzki 37.ISSN 0044-488 XINDEKS 383716Cena zeszytu w sprzedaZy zI 35000.­w preDlllllerade zl 30 000.-Uwaga! Cena preocmeraty calorocznej w 1995 r. wyoosi 480000 zl.


--, DV\\~tG~~~~ V ~\1~~!i"",,·,,",~"""I< O ,.'''1~~;i~;i~~i~~~~~1~'\ 'OC"w,tlu\)c:,V\)\)t.~t\ ~'\ ~t\)\\~~t>.'{.,\.t~\Y\'{.~ilt1\~S'{.\'\~s'{.,~ '{.\ ~t~~t~, \.t>.~~~s 't>.\.\t>.,~\t\.tl'{.\' ~'{.\ \)t>.~\tS,'{.~~llt~ '{.~'{t>.~t>.,\\~t\.\.t '\~\l1,VWtS~t>.\.lt~~lAMOWIENIl: 10-I3S GDAMSII,tst\t \)'{S'{.~S\t~'(~\t>.\)'{ ~t>.V~~\'{'{.~~\.sV~\\\)t\\l\tv~ltu\.~\)'{~'(V~~\t\)l\ n~\.~~,{l\\V~\.\\'{'{.{)~\ V~lt\)S\\~\~~l{)~UL. SUROU 121/122, ntlt\\\t>.l\t \\~~lTU./f~ ~O-~I~S1tOlII 313931

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!