Sądeczanie...„Tarzan” z oddziału „Tatara”5219 lutego br. w Nowym Sączu zmarł Stanisław Jawor (ur. 7 listopada1924 r. w Starym Sączu), partyzant 9. kompani 3. batalionu1 Pułku Strzelców Podhalańskich AK – oddziału „Tatara”,uczestnik akcji bojowych.Z z a w o d ubył inżynieremtechnologiimetali(absolwentemP o l i t e c h n i k iWarszawskiej).Zasłużony pedagog,dyrektorkilku szkół średnichw NowymSączu. Należałdo współzałożycieliZasadniczejSzkołyZawodowej nr 1, której był pierwszym dyrektorem.Budował i kierował przez 16 latTechnikum Elektrycznym, a następnie dyrektorem„budowlanki” (1962–1969). Dokumentalistawojennego wysiłku sądeczanpodczas II wojny światowej, inicjator odnowypomników martyrologii i czynu zbrojnegona cmentarzu komunalnym w NowymSączu i poza miastem.Trzej braciakwiecień 2009Podczas drugiej wojny światowejw domu Jaworów przy ul. Mickiewicza 24w Starym Sączu znajdował się punkt kontaktowydla żołnierzy usiłujących przedostaćsię na Węgry przez zieloną granicę,a następnie dla partyzantki AK. W oddziale„Tatara”, wraz z Stanisławem byli starsi bracia:Eugeniusz ps. „Antek” i Leopold ps. „Boguś”(ur. w 1926 r.).O udziale w akcjach bojowych braciJaworów rozmawiałem niejednokrotniew domu pana Stanisława przy ul. Matejkiw Nowym Sączu.– Do ważniejszych wyczynów zaliczyćnależy np. zasadzkę na niemieckie ekspedycjena trasach Nowy Sącz – Krynicai Kamienica – Zabrzeż, czy też zniszczenieurządzeń stacyjnych w Tymbarku – wspominałStanisław Jawor.Lista jest dłuższa: np. dwudniowa bitwaz hitlerowską obławą w rejonie Ochotnicyw październiku 1944 r. i bój w obronie magazynówz bronią i sprzętem zrzuconymprzez aliantów w rejonie Szczawy w styczniu1945 r..Przyszło zdać brońod lewej: Stanislaw Jawor, rodzice Józefa i Leopold Jan, najmłodszy brat Mieczysław, maj 1956Ponad 54 lata, w styczniu 1945 r., StanisławJawor zdawał broń.– Wypełniliście, żołnierze, obowiązekwalki o wolność Polski, naszej ojczyzny, dziśzdajemy broń, kończy się okres naszej partyzanckiejsłużby, rozpoczynamy nowe życie– usłyszał 19 stycznia 1945 r. młody partyzant,wraz z grupą kolegów, od swojegodowódcy majora Juliana Zubka „Tatara”.– Pamiętam ten dzień jak by to byłodziś, byłem już wtedy kapralem – opowiadałpan Stanisław. – Oddział stanął w Łomnicy,skąd nazajutrz przebrnęliśmy przezśnieg i góry furmankamido Nawojowej. Karabinynieśliśmy na plecach,ludzie zerkali ciekawiekim jesteśmy. Dotarliśmydo Nowego Sącza. Niktnas nie witał kwiatami,nie słyszeliśmy oklasków.Początkowo broni niktnie chciał od nas przyjąć.Wreszcie „Tatar” zadecydował:zrzućcie karabinyna beton podwórzaw starostwie.Broń komisyjnie przejęli i policzyli Rosjanie,na czele z komendantem miasta,pułkownikiem Nagatkinem, dopiero 24stycznia. Po kilkunastu dniach posypałysię aresztowania, NKWD zatrzymało nawet„Tatara”, który dzięki wstawiennictwu IwanaZołotara (dowódcy partyzantów rosyjskich)wyszedł na wolność, ale został zmuszonydo opuszczenia kraju.W dowód wdzięcznościSwoje pamiątki wojenne ofiarowałizbie pamięci przy Zespole SzkółSamochodowych.– Już po przejściu na emeryturę uczyłemjeszcze w „samochodówce, dzięki życzliwościdyrektora Andrzeja Dąbrowskiego,pragnąłem więc jakoś się odwdzięczyć –wspominał kilka lat temu.Darem kombatanta były m.in. opracowaneprzez niego cztery monografieo oddziałach partyzanckich działającychna Podkarpaciu i Podhalu w latach1939–45, kaseta z dwugodzinnym nagraniem„Chłopcy od Tatara”, towarzyszącedokumenty.Izba pamięci w „samochodówce” to niemalżeprofesjonalne muzeum. Można tu zapoznaćsię z udziałem sądeczan w kampaniiwrześniowej i późniejszych kurierskichakcjach przerzutowych, martyrologią i szlakamiwojennymi od Lenino po Monte Cassino.Sporo tu oryginalnych dokumentów:zarządzeń władz niemieckich, hitlerowskichafiszów śmierci, jest bogata kolekcjaprasy polskiej (tzw. gadzinówek i podziemnej)oraz niemieckiej, pieniędzy i papierówwartościowych, militariów, zdjęć, map. Ponadtohistoria 1. Pułku Strzelców Podhalańskichi zbrodni katyńskiej.(Leś); fot. z archiwum rodziny JaworówSądeczaninFot. Jerzy Leśniak
Sądeczanie...Basia znad PopraduCzuje się kobietą spełnioną, choć jako poetka, artysta plastyk,redaktor poczytnego miesięcznika „Znad Popradu” nie powiedziałajeszcze ostatniego słowa. To nie w stylu Barbary Krężołek-Paluchowej z Piwnicznej-Zdroju, która w swoim zawodowymżyciorysie, wyznaczanym przez mniej lub bardziej znaczące dlaniej chwile, daty, cezury zapisała w ubiegłym roku tę jedną,szczególną – czterdziestolecie pracy twórczej.Cztery dziesięcioletnie okresy kroczeniaobraną kiedyś z rozmysłemdrogą, zmagania się z przeciwnościamilosu, cieszenia sukcesami,które przychodziły stopniowo, zdobytymiwyróżnieniami i nagrodami,pierwszymi kroczkami dzieci – Alicjii Artura i ich nieporadnymi słowami– mama. Piwniczna-Zdrój – to jej „małaojczyzna”, chociaż nie jedyna. To raczej- miłość z wyboru. Czy żałuje?– Nigdy się nad tym nie zastanawiałam.Nie ma to według mnie najmniejszegoznaczenia, gdzie się tworzyi w jakim krajobrazie zapisuje swoje kolejnekarty życiowe. Piwniczna jest moim,a także dzieci i męża domem od ponadczterdziestu lat – przyznaje Barbara Paluchowa.- Wszyscy wrośliśmy w ziemięCzarnych Górali, zżyliśmy się z ludźmitu z dziada pradziada mieszkającymi, dlaktórych honor i sprawiedliwość to nie jakieśwyświechtane słowa, ale także tyminapływowymi, podobnymi do nas. Przyjechaliśmytutaj w latach 60. Mąż Jerzybył wówczas młodym lekarzem pediatrą,stawiającym pierwsze kroki w zawodzie,szukającym stałej posady. Piwniczna,a pamiętajmy, jakie to były czasy, oferowałataką w ośrodku zdrowia. Długonie zastanawialiśmy się. Decyzję podjęliśmywspólnie. Późną jesienią 1968 rokuwysiedliśmy z maleńkim synem, skromnymibagażami, a ja ze sztalugą podpachą z pociągu, który zatrzymał sięna małej stacji w Zdroju. Dzisiaj jesteśmyjuż, przez tak zwane „zasiedzenie” prawdziwymi„krzokami” i miło wspominamytamte chwile, choć przyznać muszę,ze opuszczałam Kraków z nutką żalu.Pejzaż gór pod powiekamiPrzed dwudziestokilkuletnią absolwentkąWydziału Architektury WnętrzAkademii Sztuk Pięknych otwierały sięinne możliwości, kariera naukowa byłaniemal na wyciągnięcie ręki. Propozycjazostania asystentem w pracowniarchitektury przestrzennej i rzeźby architektonicznejkierowanej przez prof.Józefa Różyskiego kusiła młodą absolwentkęz dyplomem wyższej uczelni.Stało się jednak inaczej. Wielkomiejskizgiełk Krakowa zamieniła na spokojnemiasteczko, otoczone górami, wtopionew przepiękną dolinę. Do gór, urzekającychswoim majestatem, mieniącychsię w zależności od pory roku soczystązielenią, żółciami, wszystkimi odcieniamibrązu, czerwieni zawsze miała wyjątkowysentyment. Widok góry Kociołnad podgorlickimi Dominikowicami,widocznej doskonale z Kobylanki k.Gorlic, gdzie się urodziła, czy pasma Jaworzynyw Krynicy, gdzie spędziła dzieciństwoi lata młodzieńcze pojawia siępod powiekami zawsze, gdy nachodziją nutka nostalgii za minionymi czasy.– Z tarasu mojego domu też widzęgóry, są dosłownie na wyciągnięcie ręki.Sądeczanin kwiecień 200953