merze âPrzeglÄ duâ¦â dotyczy statusu studentów studiów II
merze âPrzeglÄ duâ¦â dotyczy statusu studentów studiów II
merze âPrzeglÄ duâ¦â dotyczy statusu studentów studiów II
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
uczelni, której – na dobrą sprawę – nawet nie wypadamu krytykować. Za studentami nie przepada,choć nie da się ukryć, że częściowym powodem tejniechęci jest przecież głęboko skrywane poczuciewspólnoty doświadczenia. Wykładowców za to, owszem,ceni, ale w nieco bojaźliwy i podszyty odrobinązazdrości sposób; chciałby być kiedyś jednym z nich,sęk w tym, że niekoniecznie tak się stanie – nad muramiuniwersytetu unosi się już bowiem damoklesowymiecz niżu demograficznego. Doprawdy, ktośmógłby powiedzieć – doktorant to postać wybitniesmutna. Tak właśnie rodzą się przewlekli frustraci.Na szczęście nie jest chyba z nami aż tak źle.Oczywiście – w żadnym wypadku nie możemyprzejść do porządku dziennego nad wymienionymiprzed chwilą patologiami. Defekty te, coraz bardziejuciążliwe, mają głównie charakter systemowy i dadząsię dzięki temu usunąć przez zmiany dokonywanew obrębie instytucji. Są to sprawy naglącei powszechnie komentowane, jednak warto zauważyć,że ze studiów trzeciego stopnia może wyniknąćrównież coś dobrego. Bo w istocie mają one kilkaniezaprzeczalnych zalet.Stare i nowe wyzwaniaPrzede wszystkim: jakkolwiek naiwnie by to niebrzmiało – studia doktoranckie są przedłużeniemjednego z przyjemniejszych okresów życia. Pomijamtu sprawy przyziemne; nie w tym rzecz, że studia toprzygoda towarzyska i podróż koleją za pół ceny(choć są również i tym), mam je raczej na myśli jakookres intelektualnego pobudzenia.Trzeci stopień uniwersyteckiej edukacji dajew tej perspektywie wciąż to, co humaniści cenią najbardziej,a nawet więcej: kolejne lektury, intensywnepolemiki. Dodatkowo – zajęcia w roli wykładowcy,które są zupełnie nowym jakościowo typem intelektualnegodoświadczenia. Próba przekazania czegośstudentom (oraz, co nie wszystkim wydaje się takieoczywiste, nauczenia się czegoś od nich) wymagawykształcenia w sobie zupełnie innych nawykówi innego podejścia do pracy niż wszystko to, co dotądsprawdzało się po przeciwnej stronie barykady. Ponadto– rzecz wcale niemarginalna – pomaga spojrzećkrytycznie na samego siebie.Szkoła samodzielnościChoć uczestnik studiów doktoranckich uczęszczana wykłady i ćwiczenia również jako słuchacz –to stanowi to jedynie fragment wymaganej od niegoaktywności. Prowadzenie badań wymaga nie tylkowiedzy i warsztatu, ale również samodzielności, pomysłowościoraz – last but not least – interdyscyplinarnegotemperamentu. Szczególnie właśnie „intelektualnekłusownictwo”, jak zwyczaj zapuszczaniasię do nie swoich naukowych ogródków nazwał kiedyśClifford Geertz, jest na studiach doktoranckichcoraz bardziej w cenie – i widać to w sylabusach,tematach prac i programach konferencji. Doktorancisą z zasady mniej skrępowani instytucjonalnymi podziałami,dzięki czemu powoli zaczynają krążyć pomiędzywydziałami, zaglądać na „cudze” konferencje,poszukiwać osobliwych kontekstów dla swojej pracy,słowem – korzystają z całkiem sporej wolności.Ważna tradycjaWreszcie: kwestia współpracy z promotorami. Faktemjest, że w wyniku drastycznego przyrostu liczbystudentów ich więzi z naukowymi opiekunami straciłyswój dawny charakter. Przemysłowy sposób działaniauczelni rzeczywiście odbił na nich swoje piętno, co musibyć o tyle bolesne, że relacja uczeń-mistrz była przecieżod zarania uważana za fundament akademii (także jakota, która często prowadziła do intelektualnego ojcobójstwa– w tej możliwości również tkwiła jej wartość).Trudno podważać diagnozy mówiące o jej erozji;niemniej jednak to właśnie studia trzeciego stopniamogą jej nie ulec. Mimo że doktorantów jest z roku narok coraz więcej, prawdopodobnie długo jeszcze niebędzie dochodziło do znanych nam aż nazbyt dobrzesytuacji, gdy promotorzy prowadzą jednocześnie dziesiątkirozpraw magisterskich i licencjackich. Mamy więcokazję zachować coś ważnego i, jak się wydaje, wciążw procesie edukacji niezastąpionego – nastawiony naindywidualny rozwój model pracy z wykładowcą mentorem.W tym sensie – ujmując rzecz nieco pompatycznie– studia doktoranckie mają dla uniwersytetu rolęocalającą.Ale: co dalej?Tego pytania, niestety, uniknąć się nie da. Jak sięrzekło, studia trzeciego stopnia – dobre czy złe – nie powstałypo to, aby wszyscy ich absolwenci zasilili kadryakademickie, ba, w obecnej sytuacji demograficznejbędzie to prawie na pewno przywilej nielicznych z nich.Spora część z nas może jeszcze pozwolić sobie na „służbęmuzom” – dzięki całkiem niezłym stypendiom, częśćłączy studia z pracą zawodową, inni na rozmaite sposobyjakoś wiążą koniec z końcem, w czym, nawiasemmówiąc, mają z pewnością udział pospołu najbardziejcierpliwi z naszych rodziców i podatnicy.Co jednak potem? Lub inaczej: czemu właściwiestudia trzeciego stopnia mają służyć? Poza nielicznymiprzypadkami realnych profitów ze zrobienia doktoratu– tak jest np. z możliwością nauczycielskiego awansuzawodowego – korzyści dodatkowych czterech latz nosem w księgach wydają się dyskusyjne. W czasach,kiedy już pierwsze roczniki studentów namawiane sądo intensywnych praktyk zawodowych (a niedługo zapewnebędą robić to licealiści), pięknoduch z tytułemdoktora uzyskanym nawet na najlepszej uczelni wyglądaw oczach pracodawcy po prostu blado.Niepewna przyszłośćCo więc będziemy robić za kilka lat? Wybór jednegoz nieścisłych kierunków studiów jest dziś uważanyza oznakę słabości; studia humanistyczne – wyjąwszymoże prawo – raczej nie kojarzą się ze statusem społecznymi podnoszeniem PKB, co zresztą doskonalewyczuwa się w potocznym dyskursie, w którym wzoremcnót jest zdolny informatyk zakładający portalspołecznościowy lub inżynier patentujący przebieglekolejny „rewolucyjny” wynalazek (tylko chyba niecodwuznaczne postaci copywritera i dziennikarza wdarłyTEMAT NUMERU17