30.01.2013 Views

pobierz - Nestor - Czasopismo artystyczne

pobierz - Nestor - Czasopismo artystyczne

pobierz - Nestor - Czasopismo artystyczne

SHOW MORE
SHOW LESS

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

Wspomnienia Co komu pisane, to go nie ominie<br />

to wyglądało na tle lasu). Dwaj Ukraińcy, dla lepszej<br />

celności kładą się na śniegu, zawzięcie strzelając.<br />

Trzeci, przy pomocy furmana, wyprzęga konia, a cywil,<br />

ku mojemu zdziwieniu (taka kanonada) i radości,<br />

wciąż oddala się od prześladowców. Tymczasem<br />

trzeci Ukrainiec nerwowo szamocze się z opornym<br />

rumakiem, który ogłupiały strzelaniną, ani rusz nie<br />

poddaje się woli jeźdźca, co wreszcie doprowadza<br />

do zniechęcenia tego ostatniego. Uciekinier biegnie,<br />

niewiele robiąc sobie ze strzelaniny, która powoli<br />

słabnie, aż całkiem cichnie. Jakaż ulga!<br />

Ale w tym momencie, uświadamiam sobie<br />

własne niebezpieczeństwo. Co robić? Iść dalej?<br />

A nóż oprawcy wpadną na pomysł: „sztuka za sztukę”,<br />

zwłaszcza, że „zamiennik” sam pcha się im<br />

w łapy. Zawracać? Jako, że byłem już blisko pojazdu<br />

i jego pasażerów, mogą to poczytać za ucieczkę.<br />

Z duszą na ramieniu i determinacją idę więc dalej.<br />

Przechodząc obok kłócących się Ukraińców, mijam<br />

ich szerszym, niż by to wynikało z sytuacji „mijankowej”,<br />

łukiem. Nikt mnie nie zatrzymuje. Nie pada<br />

komenda: „stój!”. Wydłużam krok, ale tak subtelnie,<br />

by nie okazać targającej mną paniki. Zebrali się i<br />

znowu mnie mijają, nie przestając się kłócić.<br />

Wreszcie osiągam cel podróży. Żona krawca<br />

prawie siłą ściąga ze mnie mokrusieńką od potu<br />

koszulę i czymś tam okrywszy, zabiera się do jej<br />

suszenia. Trochę to wszystko trwało. Gdy wieczorem<br />

dotarłem do miejsca zamieszkania, pierwszą<br />

wiadomością jaką usłyszałem, była nowina o aresztowaniu<br />

młodego człowieka, powszechnie nazywanego<br />

„synem Fuńki”. Jego prawdziwego nazwiska<br />

nie znałem ani wówczas, ani potem.<br />

Minęło kilka miesięcy. Nadchodziła jesień,<br />

skądinąd wspaniała polska jesień z tradycyjnym babim<br />

latem w tle. Oglądanie jej piękna nie miało być<br />

jednak udziałem pewnego młodego człowieka…<br />

Ale po kolei.<br />

Oto znowu Opatrzność postawiła mnie<br />

w obliczu dalszego ciągu wspomnianych zdarzeń<br />

z 1942 roku. Jednego z tych ślicznych, jesiennych<br />

dni, znowu wędrowałem do Żółkiewki, tyle, że trochę<br />

inną drogą. Była to polna dróżka, z której wiosną<br />

i jesienią korzystali wyłącznie piesi mieszkańcy okolicznych<br />

wiosek. Po lewej stronie tej drogi, idąc do<br />

miasteczka, znajdował się zapomniany po I wojnie<br />

światowej cmentarzyk. Gdy znalazłem się na jego<br />

wysokości, nagle ukazał się moim oczom, stojący na<br />

zaoranym polu, w odległości około 100-150 metrów,<br />

człowiek, a 40-50 metrów od niego, stał wsparty na<br />

karabinie Niemiec. Człowiek wydawał się spokojnie<br />

zajadać coś, co wyglądało na tzw. podpłomyk, wypiekany<br />

kiedyś w wiejskich piecach chlebowych. No, to<br />

mam pecha - pomyślałem - bo jakoś dziwnie nie miałem<br />

wątpliwości, co do dalszego rozwoju wypadków.<br />

Przechodząc koło stojącego Niemca, wysiliłem się<br />

na najobojętniejszą minę na jaką mnie było stać i wydłużając<br />

delikatnie krok, oddalałem się z tego niebezpiecznego<br />

rejonu. Nie uszedłem dalej niż może 200-<br />

300 kroków, gdy padł strzał, po którym odruchowo<br />

skuliłem się w sobie. Nieznacznie odwróciłem głowę,<br />

człowiek leżał na ziemi, a tuż przy nim stał oprawca<br />

z karabinem skierowanym w stronę leżącego. Drugiego<br />

strzału już jednak nie było. W Wehrmachcie<br />

starannie ćwiczono strzelanie do celu… Ile sił w nogach<br />

uchodziłem z rejonu śmierci. Znowu, jak wtedy<br />

w marcu, dopadła mnie niedorzeczna myśl, że<br />

a nóż kat zechce pozbyć się świadka. Nic takiego się<br />

jednak nie stało. W miasteczku, napotkany znajomy<br />

z tajemniczą miną i przyciszonym głosem (po drugiej<br />

stronie ulicy akurat przechodził patrol żandarmerii)<br />

powiedział: - Wiesz, na ruskim cmentarzu Niemcy<br />

zastrzelili człowieka. Któż mógł o tym wiedzieć lepiej<br />

ode mnie? Nie sprostowałem miejsca egzekucji. Nie<br />

miałem nastroju. Po powrocie z miasteczka i tu już<br />

o tym wiedziano. A wieczorem wiadomo było więcej.<br />

Rozstrzelanym był nie kto inny, jak „syn Fuńki”. Ten<br />

sam, który w marcu tegoż roku uciekł eskorcie ukraińskiej.<br />

Niestety, śmierci nie umknął.<br />

Mnie, świadka tych tragicznych wydarzeń,<br />

wówczas i dziś prześladowały takie oto dwa zagadnienia:<br />

Pierwsze, że potwierdziło się na moich<br />

oczach powiedzenie, którym zatytułowałem te wspomnienia.<br />

Drugie, już bardziej złożone. Noszę je w sobie<br />

do dziś: oto stoi człowiek na polu, obok starego<br />

cmentarza, przy nim Niemiec z bronią u nogi, a ten,<br />

który zaraz ma zginąć, spokojnie pogryza placek…<br />

Czy nie zdawał sobie sprawy z zagrożenia? Czy też<br />

uczucie głodu mogło być od tego silniejsze?<br />

O podobnych sytuacjach słyszałem nie raz<br />

w swym życiu. Piszą o tym w książkach, pokazują<br />

w filmach, ale co innego czytać lub oglądać na ekranie,<br />

a zupełnie co innego - w rzeczywistości. Okropność!<br />

Nawet po latach…<br />

Henryk Wasiluk

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!