| armia spotkania| Mógł Pan zostać sportowcem, reprezentować Polskę, zdobywać medale. To też honor i ciekawe zajęcie, a mniej ryzykowne. Z racji tego, że z wielu rzeczy nie lubię rezygnować, jestem także sportowcem. Uprawiam dżudo. Ale zawsze priorytetem było dla mnie zostanie żołnierzem. Dlatego dzień promocji oficerskiej to jeden z najszczęśliwszych w moim życiu. Wtedy w dwójnasób spełniły się moje marzenia, bo trafiłem do 17 BZ. Niewielu podporuczników się do niej garnęło. Wiedziałem, że służba w tej jednostce wymaga wyrzeczeń. Dlaczego wybrał Pan Międzyrzecz? Wiedziałem, że brygada dostawała odpowiedzialne zadania i osiągała wysokie oceny za szkolenie i działanie. W braci piechocińskiej była na pierwszej linii. Uznałem, że jeśli chcę doskonalić rzemiosło wojskowe, to właśnie tu. Nie pomyliłem się. Jest Pan o tyle nietypowym oficerem, że pnie się Pan po drabinie służbowej kariery mozolnie, od zupełnych nizin, poznał Pan uroki służby zasadniczej. Po liceum wojskowym nie dostałem się na studia w szkole oficerskiej, więc odbyłem służbę zasadniczą i z niej dostałem się przy najbliższej okazji do podchorążówki. Już jako oficer, kiedy dowodziłem pododdziałami, byłem de facto pozbawiony możliwości zdobycia wielu doświadczeń sztabowca. Ten etap zaczynałem od wysokiego „C” – kierowania sekcją operacyjną w sztabie brygady. Cieszę się jednak, że przez sześć lat dowodziłem kompanią – najpierw zmechanizowaną na BWP-1, następnie zmotoryzowaną na Rosomakach – i byłem w tym czasie na misji w Iraku. To była świetna szkoła żołnierskiego fachu. Kiedy odbierałem dyplom, powiedziałem, że sukces zawdzięczam podwładnym. To oni na wojnie robili najważniejszą i najniebezpieczniejszą robotę W jaki sposób tak młody dowódca wyrabiał sobie autorytet u podwładnych, niewiele młodszych od niego samego? Autorytetu nie zdobywa się na skróty. Ważne są wcześniejsze dokonania zawodowe, to, jakim się jest człowiekiem i jak traktuje się kolegów. Podwładni to widzą, akceptują, szanują lub odrzucają. Ja mam szczęście być słuchanym dowódcą. Na kim Pan się wzoruje? Miałem też szczęście do przełożonych. Identyfikuję się zaś mocno z moim pierwszym dowódcą brygady, którym był ówczesny pułkownik Mirosław Różański. Skarbnicami wiedzy i autorytetami stali się również kolejni przełożeni, włącznie z obecnym, który jest postacią legendarną w gronie dowódców. W jedenaście lat od żółtodzioba podporucznika do doświadczonego podpułkownika. Czy spośród promowanych w 2000 roku we Wrocławiu Pan pierwszy został dowódcą batalionu? Jeżeli chodzi o tempo, to kariera wielu osób potoczyła się szybko. Jeden kolega z mojego rocznika od dwóch lat jest pułkownikiem, wielu jest podpułkownikami i majorami, ale głównie w innych rodzajach sił zbrojnych. Są też tacy, którzy byli moimi przełożonymi, a teraz są podwładnymi lub zajmują stanowisko niższe od mojego. Losy służbowe żołnierzy bywają zawiłe. Trudno jest odnaleźć się w takiej sytuacji? Przyjaciół poznaje się także przy okazji zamiany ról. Dla mnie takie sytuacje są okazją do przekonania się, czy nasza lojalność pozostaje równie silna po awansie, jak była przed nim. Niestety, nie zawsze można pozostać kolegą, ponieważ niektórzy usiłują to wykorzystać. To pewnie za dziesięć lat będzie Pan generałem? Mam nadzieję, że nadal będę służył w wojsku. Czuję w sobie siłę, mam ambicje i poczucie niespełnienia jako żołnierz. Jeszcze wiele wyzwań przede mną. Wojsko ciągle podlega transformacji, mamy więc szanse je rozwijać. Czy dowódca batalionu może mieć pomysły szkoleniowe i organizacyjne? Może je wdrażać, czy pozostaje bezwolnym wykonawcą rozkazów przełożonych? Cechą dowódcy każdego szczebla musi być kreatywność. A wojsko jako instytucja musi inwestować w żołnierzy, którzy chcą dokonywać konstruktywnych zmian, wdrażać nowości. Dobrze jest, jeśli najwyżsi przełożeni to dostrzegają i wspierają, bo jak wszędzie, tak i u nas, ważna jest atmosfera pracy. Ja mam mnóstwo mikroplanów, które chciałbym wdrożyć, i czuję się z tym pewnie, bo zaliczyłem ważny sprawdzian – misję afgańską. Co Panu przeszkadza w codziennej służbie? Nasze narodowe przywary przenoszone przez żołnierzy na grunt wojska. Najgorszą jest pesymizm, brak wiary w sukces, w to, że można zmieniać rzeczywistość. Staram się, aby w 7 Batalionie Strzelców Konnych Wielkopolskich panowały pozytywne podejście do służby i wiara we własne możliwości. W takiej atmosferze lepiej się pracuje i osiąga sukcesy. Jakie więc cechy powinien mieć kandydat na oficera? Musi być entuzjastą. Człowiek z przypadku, który myśli, że wojsko dostarczy mu sposobu na życie, szybko się rozczaruje. To musi być także patriota, potrafiący wiele dawać z siebie, chcący coś dobrego po sobie zostawić, a nie tylko brać. Nienastawiony konsumpcyjnie, nietraktujący służby jak ośmiogodzinnej pańszczyzny w korporacji. W wojsku nie sprawdzą się też indywidualiści. Nam potrzebne są osoby potrafiące działać w zespołach. Nie każdy musi być dowódcą, ale każdy musi czuć więź z kolegami w grupie. Czy Pan służy dla idei? Idee są ważne. Nigdy nie będzie dobrym żołnierzem ten, który przyszedł do wojska tylko dla zarobku. • 24 NUMER 2 | maj 2012 | POLSKA ZBROJNA
NUMER 2 | MAJ 2012 | POLSKA ZBROJNA 25