11.08.2015 Views

Lubuskie Pismo Literacko-Kulturalne

Cały numer 27 w jednym pliku PDF - Pro Libris - Wojewódzka i ...

Cały numer 27 w jednym pliku PDF - Pro Libris - Wojewódzka i ...

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

Czesław SobkowiakContinuumŚni się sen w małej wiosce Jaromierz. Tuzobaczyłem dom jak kropkę w zdaniu, matkę, ojca,stół, chleb, sól, podwórko grubo pokryte śniegiem,obrazek na ścianie i usłyszałem klekocącego bocianana słomianym dachu stodoły Bartkowiaków, gdziebyło wielkie gniazdo. Tu na podwórku, podwórkuteraz innych już ludzi, cudownie pachniał kwiat lipy,który czerpaliśmy na herbatę w zimowe dni, krowastała w oborze, dawała mleko, pasąc ją, czytałemjakieś książki, grałem na zbożowej trąbce, ranoradośnie rozśpiewywały się kury, tak, rozśpiewywałysię jedna przez drugą na stertach słomy, tam znosiłyjajka w swoich gniazdach, a wyżej, wysoko podsamym dachem tej stodoły ja zakładałem sobieswoje trony dla królewskich moich marzeń i wymyślałembieg wielu rzeczy, które miały nastać w przyszłości.Podróże bajeczne, morza, góry, miłości i skarby.Spełniło się wszystko co do joty. Niczego więcejjuż nie trzeba. Już nastały wszystkie smutki, którewtedy były nawet nie do pomyślenia. Jest wyczekiwanaprzyszłość, tak wtedy chciana, mam ją nawyciągnięcie ręki. Czemu teraz to, czego takpragnąłem, sprawia mi ból. Siedzę w środku nocy,piszę. Jak przez mgłę lub przyćmione niebiesko,pomarańczowo szkiełko widzę krajobraz, znajomymi krajobraz, horyzont z czarnym pasemkiem lasu,patrzę tak, jak to zwykle czynią dzieci w swoichzabawnych oglądaniach świata, których się późniejjuż nie umie powtórzyć ani nie ma powodukolorowych świateł pamiętać. To czarne pasmo lasuna horyzoncie przez całe dzieciństwo nie dawało mispokoju. Pytałem po sto razy siebie, co jest za nim, cojest dalej. Z chwili na chwilę wyraźnieją zarysy nawetmałych rzeczy. Domów ściany, szrony na łąkach,w polu żniwny skwar, palące słońce, w zimę ptasie,zajęcze ślady na śniegu. Pojawia się zapach śliwek.Akacji zapach. Słyszę nagły, mocny plusk rybyw stawie szczelnie, wokoło otoczonym trzciną.I faliste kręgi aż do brzegu idą po lustrzanejpowierzchni wody. Kołyszą całym stawem tak, żekołysze się również niebo. A potem jednak wracai niebo, i woda do swojego poprzedniego, już nierozchybotanego położenia. I znowu cisza, spokój,powtarza się ulubiony zapach śliwek. Dzień, kolejnedni, od czasu do czasu zaciągnięte deszczem, toznów pełne słońca, pracy, wołania. Płaczu. Codziennychkłopotów. Niebem liczne klucze ptaków ciągnąna zimowiska, podchodzą pod dom sarny.Śni się sen ciągle niewyśniony, którego nie trzebasobie wyobrażać, bo po prostu, zwyczajnie, każdegodnia się objawia. Pług oparty o ścianę stodoły. Żelazolemiesza wytarte czarną ziemią podczas orania świeciniczym lustro, że można się w nim przeglądać.Pamiętam ten blask. Pośrodku podwórza stoi wóz,z którego wyprzężono parę gniadych koni. Siano śpispokojnym, wyschniętym snem w stodole. Całośćistnienia wyświetla się aż po linię widnokręgu.Czerwone cegły szkoły, szkolne podwórko, nauczycielLewandowski, nasz przydomowy murek, naktóry wspinałem się, żeby z niego dojrzeć maleńkąTereskę. Tam ciągle szeleszczą liście topoli, brzózi wierzb. Ich pnie od północnej strony dostrzegalniepokryte są cienką warstewką zielonego mchu.W górę i w dół, po szorstkiej korze wędrują mrówki.Czes³aw Sobkowiak35

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!