śmierć, a nawet śmierci pragnieniem. Przemykałoprzeze mnie raz po raz coś w rodzaju dziecięcegowspółczucia. Patrzyłem na nich przez szczeliny międzyzmurszałymi sztachetami w płocie. Przykucałemsprytnie. Tak by nie być przez gospodarzy dostrzeżonym.Zaciekawiali mnie ci starcy swoim niecodziwacznym wyglądem. Nieustannym, głośnymgadaniem w samotności do samych siebie. Chwilamijakby samemu Stwórcy powierzali swoje życiowesekrety, żale, przewiny i prawdy. Niekiedy także czyniliwymówki i pretensje z powodu krzywd doznanychi niesprawiedliwości losu, a nawet o coś bardzoprozaicznego z kimś zdawali się toczyć spór.Zapewne miewali nadzieję, że jeszcze uda im sięjakieś życiowe ustalenia wytargować lub wyzbyć sięzłej pamięci, grzechów, bólu i zadry, która przez latatkwiła w nich, nigdy nie wyrzucona z serca, nikomunie odkryta, nawet zatajona na spowiedzi. Mogłemdługo tak na nich patrzeć i wysłuchiwać ich głosóworaz pojękiwania z bólu. Twarze wychudzone,kościste, blade, oczy zapadłe, biały zarost widocznyz daleka. Byli jak prasłowiańscy mędrcy, wizjonerzyi prorocy, co oglądali swoimi oczami całe życie, nieboi ziemię, ale nikt ich bezgranicznie osłabłycho mądrość już nie pytał. Przychodziła wreszcie nanich spodziewana, oczekiwana pora, godzina, ostatniagodzina, dotykalna ostateczność, przychodziłaniezauważalnie, by prawdziwie mogli odpocząć pocałym życiu, gdy ono już niczego w tym śnie nie byłow stanie z siebie objawić. Nie działo się nic nowego.Znany im dokładnie, od samej podszewki, repertuarsmaków, porywów wiatru, festiwal barw, zapachów,roślin, ptasiego śpiewania, swoimi racjami i rewelacjamidla nich się wyczerpał. Wzmagał już komuśinnemu bicie serca. Młodym, ostentacyjnie śmiejącymsię, silnym. Chcącym przejść tę samą drogę, cooni, do samego końca. To oni teraz prawomocniewszystkiemu naokoło nadawali ton. Wykarmieni,wyrośnięci i zaprawieni w podejmowaniu ciężkich,codziennych zadań. Intensywnie, żarliwie doglądaliswego świata, zanurzali się w nim bez reszty, w pocieczoła. Jedli swoją sól. Jedni zastępowali drugich.Młodzi stawali dokładnie w tych samych miejscach,na miedzy, pod gruszą, na ścieżkach, za pługami,w chlewie, na podwórzu, przy studni, wiadrami czerpaliz niej wodę, poili krowy, konie, wypowiadali tesame słowa modlitw i trosk, gdy zjawiała się burzai spadał grad, te same spojrzenia wiedli po polu, tensam ruch ręki towarzyszył pozdrowieniom, nic się niekończyło, mimo że ktoś umierał. Trwało continuum.Młodzi urządzali z zapałem po swojemu świat rzeczymałych i wielkich. Począwszy od uporządkowaniazawartości starych szuflad, kredensów, szaf z wyjściowymiubraniami, ustalenia koloru ścian, a skończywszyna nadawaniu imion domowym zwierzętomoraz powoływaniu do życia swoich dzieci. Latemw pokojach zacienionych półprzejrzystymi zasłonaminiemal niezauważalnie dyszały ostatnie oddechyzapomnianych, starych ludzi, ostatnie sekundymierzył zegar.W sadach narastał zapach jabłek w coraz intensywniejszejczerwieni. Na trawie usiadł motyli falował skrzydłami, w kwiecie koniczyny miododajnemiejsce znalazła pszczoła. Rzeczy i losy, jednow drugim zanurzone. Chodziło właśnie o to tylko, bynie było inaczej w żadnym, kolejnym dniu. Nawet weśnie, by nie było inaczej. Od rana Jaromierz wypełniałsię mową ludzi i zwierząt. Najwyraźniejszy, mocnyi piękny był dźwięk u kowala. Już od wczesnychgodzin dnia stukał swoim młotkiem o żelazo nakowadle. Konie przyprowadzone tu do podkuciapodnosiły swoje kopyta. Parskały głośno. Zachowywałysię niecierpliwie. W wiosenne wieczory szliśmyprzed kapliczkę śpiewać naszej Pani majowe pieśnipochwalne, doliny zielone. Zaś w długie, zimowewieczory po kolei chodziliśmy po sąsiedzku, jak swójdo swego, od domu do domu, popatrzeć po braterskuw oczy, uścisnąć dłonie. Pogadać. Dowiedzieć się,co na świecie. Jaki chłopak z jaką dziewczyną będąsię pobierać. Rozmawiało się o codziennych zdarzeniach,zwyczajnych losach ludzi i polnych upraw, przydarciu pierza, przy sypaniu maku. O tym, co się udałoi nie udało. Czasami kobiety wśród nocnej ciszyzaśpiewały, zawsze zaśpiewały, pocieszały się wzajemnie,dawały sobie rady, odmówiły modlitwę,litanię za chorych, za zmarłych, tych niedawnych,jeszcze pamiętanych, to znów ktoś opowiedział jakąśhistorię mrożącą krew w żyłach, wymyśloną lubprawdziwą, lub tylko zasłyszaną opowieść albo poprostu bajkę, ale opowiedział. Czasami jakaś z kobietopłakiwała swój los. Lubiłem się wsłuchiwać w tępierwszą literaturę. Legendę. W środku nocy pojawiałsię na stole smakowity poczęstunek chleba z masłemi wątrobianką. Dlatego też chciałem zabierać sięz mamą na takie długie wieczory dziwności i tajemnic.Mimo że potem najczęściej nagle kleiły mi się powiekii zasypiałem na twardej, drewnianej ławce. Upierałemsię jednak, by ciągle do kogoś iść. Zawsze coś się38
działo, a ja byłem spragniony wrażeń nocnej wyprawy,a zwłaszcza tej aury płynącej z subtelnych, czasamiprzyciszonych głosów kobiet.Śniło się i ciągle śni dzieciństwo w dzieciństwie.Jego błogość i anielskość. Jego światło nie takiemocne, idące od naftowej lampy. Matka i ojciecsiedzący przy stole. Zamyśleni tacy. Patrzyłem nanich. Ten czas i nie czas, od którego zaczyna sięKsięga. Na jej początku, na pierwszej stronicy, byłanapisana najważniejsza litera „A”. To ja pojawiłem sięw jej wnętrzu ze swoim krzykiem. Mama rodziłamnie w majowe, pełne słońca południe, gdy dzwonuderzał na kościelnej wieży, wołając ludzi na mszę.W małej wiosce Jaromierz śni się sen, ja w nimbyłem i jestem. Już inny i ciągle ten sam. Teraz czytanietamtych piaszczystych ścieżek, które poznawałembosymi stopami, także łąk przebieganie,zwłaszcza bieganie w ciepłych kałużach po burzy,gdy tęcza intensywnie świeci w powietrzu, kukakukułka i ktoś komuś mówi o miłości, teraz delikatnyzapach kwitnącego żyta, ach, zapach żółtych śliwekidący od sadu Masznera, jedyny w swoim rodzaju,i cudowny nie do opisania zapach lip, bzów, akacji,całego świata zapach, teraz przypominane imionadziewcząt, kosmyki ich włosów, ich śmiechy zalotne,imię małej, jednej, na zawsze jedynej, delikatnej,nieśmiałej Tereski, tak małej jak ja wtedy, nagiej, borozebranej w brzozowym lasku. Na jej białe ciało i białyłonowy wzgórek, na nią całą ułożoną na miękkimmchu, dziecięco, zaciekawiony bez reszty swoimodkryciem patrzyłem, przytulając głowę do jejciepłych rąk i kolan, tak, teraz zasmuca mnie widokopustoszałej kuźni, wszystko w niej umarłe, głuche,nikogo nie ma, nie czekają konie do podkucia, stawzaciągnięty zieloną rzęsą, kaszą pożywną dla kaczek,staw nad którym w gorące niedzielne popołudniatańczono, śpiewano, pachniała oranżada i kiełbasa,czasem nieopodal w wysokiej trawie jakiś chłopakkochał się z dziewczyną, a później wracali i tańczylimocno przytuleni, zapatrzeni w siebie, to wszystkoprzyprawia mnie o ból. Całość prześwietlona światłemsłońca, słońcem samym, porankami, zapachami,głosami. Wszystko w czułości istnienia. W nieogarnionejnostalgii. I nic już na to, żadna rozmowa, modlitwaani bezsenna noc. Tak. Ani skarga, ani prośba,ani łzy. Tam w porze lata ciągle blado-żółto napustkowiu jałowej ziemi, wysuszanej skwarnymsłońcem, kwitną wysokie piołuny, o których wtedynic a nic nie wiedziałem. Zwłaszcza o tym, że kiedyśbędą tak bardzo ważne.39
- Page 3 and 4: Lubuskie Pismo Literacko-Kulturalne
- Page 5 and 6: Od redakcjiPrognozy są, paradoksal
- Page 7 and 8: VARIA . . . . . . . . . . . . . . .
- Page 9 and 10: centrum polskości; Gdańsk, Toruń
- Page 11 and 12: Projekt plakatu - Ma³gorzata Go³u
- Page 13 and 14: temu. Wpierw zatem czwartkowe spotk
- Page 15 and 16: Przyznanie w 1996 r. Literackiej Na
- Page 17 and 18: Radovan BrenkusPercepcja literatury
- Page 19 and 20: je w należyty sposób wykorzystywa
- Page 21 and 22: Karl GrenzlerPolska literatura w Ni
- Page 23 and 24: Anita Kucharska-DziedzicDanuty Most
- Page 25 and 26: wiadczeniem wojny, walki, obozów w
- Page 27 and 28: Marek Grewling***Tutaj nawetzabrak
- Page 29 and 30: yło, ani jednego, omijały to miej
- Page 31 and 32: Oglądałam galerię zdjęć z opis
- Page 33 and 34: KatosHistoria polskiego kina niezal
- Page 35 and 36: metrów. Grzegorz Lipiec nocami mon
- Page 37 and 38: Czesław SobkowiakContinuumŚni si
- Page 39: i samodzielnie zdobywać świat. M
- Page 43 and 44: Kinga MazurZła miłośćZła miło
- Page 45 and 46: okrutnie kłócą, a my podsłuchuj
- Page 47 and 48: Władysław ŁazukaWe mnieBiegną w
- Page 49 and 50: Karol GraczykRedrumW Krzyżu o tej
- Page 51 and 52: czterdzieści. Pomyślałem więc,
- Page 53 and 54: - Nie ma nic gorszego niż możliwo
- Page 55 and 56: - Dzień dobry, wolne? - zapytała
- Page 57 and 58: ca woreczek, zahaczając dłonią o
- Page 59 and 60: Grażyna ZwolińskaTeatr poza teatr
- Page 61 and 62: się nie nudził, nie wychodził z
- Page 63 and 64: to potrafi. To umiejętność warsz
- Page 65 and 66: w razie czego mam. I wcale się cie
- Page 67 and 68: Beata Patrycja KlaryspotkaniePodsze
- Page 69 and 70: Zawiera tzw. przyjacielski układ z
- Page 71 and 72: ozkudłane włosy. „Jakoś zmieni
- Page 73 and 74: ocznie w bycie codziennym. Stan tak
- Page 75 and 76: pt. Bunt kur. Autorkę artykułu da
- Page 77 and 78: którzy po przekształceniu się w
- Page 79 and 80: Anita Kucharska-DziedzicSzanowny Pa
- Page 81 and 82: Średniowiecze. Przypominam Panu,
- Page 83 and 84: towanie całkiem przeciętnego obia
- Page 85 and 86: udzieli paniom audiencji, w której
- Page 87 and 88: w różnych życiowych sytuacjach,
- Page 89 and 90: sich für die Kommunalwahlen aufste
- Page 91 and 92:
Eugeniusz WachowiakBereska - Bjerjo
- Page 93 and 94:
Andrzej Bobrowski, Fundacja dobrego
- Page 95 and 96:
Andrzej Bobrowski, Stan pamięci II
- Page 97 and 98:
Leszek KaniaŚlady pamięciReliefow
- Page 99 and 100:
VARIAWojciech JachimowiczHistoria o
- Page 101 and 102:
awantury. Robił to dość zabawnie
- Page 103 and 104:
antologia pt. Dopowiadanie zieleni,
- Page 105 and 106:
Wiesława SiekierkaAd brewe tempusN
- Page 107 and 108:
RECENZJE I OMÓWIENIANa marginesie
- Page 109 and 110:
tłumaczyć: Głupi Jaś jest męsk
- Page 111 and 112:
charakteru narodowego, jak nie upor
- Page 113 and 114:
„Wenn ein Pole Ihnen die Hand kü
- Page 115 and 116:
jak i wiele wcześniejszych, jest w
- Page 117 and 118:
intymnych, trudnych, wręcz boleśn
- Page 119 and 120:
zozy / Pod nami dzik / barłoży”
- Page 121 and 122:
ZAPOWIEDZI115
- Page 123 and 124:
I Gorzowski Festiwal PoetyckiW paź
- Page 125 and 126:
aktorki - amatorki, a sztukę wyre
- Page 127 and 128:
KSI¥¯KI NADES£ANE10 lat Państwo
- Page 129:
Viktoria KorbUr. się w Kazachstani