11.08.2015 Views

Lubuskie Pismo Literacko-Kulturalne

Cały numer 27 w jednym pliku PDF - Pro Libris - Wojewódzka i ...

Cały numer 27 w jednym pliku PDF - Pro Libris - Wojewódzka i ...

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

Władysław ŁazukaOkruchy wspomnieńKompletMaj. Kwitnienie. Pastelowa zieleń liści i traw. Idęnad kanałem łączącym stawy. Trzcina, tatarak, dalejgdzieniegdzie pływająca rdestnica. Pełna słoneczność.Wiatr północno-wschodni. Ciągnie chłodem.Jest już kilku wędkarzy. Zajmuję stanowisko. Dmucha,faluje. Zarzucam zestaw. Pod wiatr. Pytam o efekty.Wzruszenia ramion, czyli nic. Nie biorą. Zanęconei zero. Patrzę w spławiki; jak zaczarowane ani drgną.Spławiki, które po zasiadkach śnią się później… Ktołowił liny, ten wie. Ryby te niejednemu dały się weznaki. Z linami nigdy nic nie wiadomo… Człowiekprzysypia w domu, a tu widzi, jak spławik drga,odjeżdża, zanurza się – trzeba zacinać… sny, sny, sny.Obrazy utrwalone po długich nieraz godzinachłowienia. A teraz. Co jest…? Nikt nie ma nawet skubnięcia.Zbieram się i idę w lewo na przeciwległy brzeg.Wchodzę w tatarak. Przysiadam. Zaczajam się.Słońce przygrzewa. Zdejmuję kurtkę. Woda jaklustro. Zawietrzna. Ustalam grunt. Płytko. Zarzucam.Po chwili, drgnięcie, odjazd – zacinam…. Jest. Do podbieraka.Jak najmniej hałasu. Do kasiorka. Pomarańczowewargi, złociste podbrzusze, reszta oliwkowaw różnych odcieniach. Tłuścioszek, koło kilograma.Piękny, majowy. Widzę poruszenie wśródwędkarzy, którzy tkwią tam, gdzie i ja byłem. Natamtym brzegu z falowaniem i wiatrem prostow twarz. Tu gdzie jestem; wypłycenie. Zacisznie. Ha –ryby się tutaj zgromadziły. Wygrzewają się. Mamnastępne branie. Po pewnym czasie, pięć sztuk,pięknie wybarwionych majowych, aksamitnych,„prosiaczków”. Komplet. Jak w książkach wędkarskichpiszą. Zauważam poruszenie. Niektórzy wędkarzeprzemieszczają się w moim kierunku. Ruszyłoich. Na sto dwa. Narobili hałasu. Nie mieli tam nawetbranka. Ja szukałem. Za rybą trzeba chodzić. Znaleźćsię w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie.To jest to. Wkładam kurtkę, składam sprzęt. Wyciągamkasiorek. Nie robię uwag, gdy mijam kolegówpo kiju. Nie ma co. Wiem, jak to jest. Ten nałowił,a my nic. Wracam do domu. Cześć. Cześć… Kompletto komplet. Wystarczy.KociaKocia była damą. Wysmukłą i delikatną. Nosiłasię z wysoka, ale nie była zarozumiała. Poruszała sięlekko i z wdziękiem. Była kotką o połyskliwymczarnym futerku z białymi dodatkami na łapkach,pyszczku i ogonie. Miała również biały krawacik.Z nikim za bardzo się nie spoufalała, ale lubiła,kiedy oczywiście miała na to ochotę, ocierać sięo nogi i żeby ją za uszami podrapać też. Chodziłasobie tylko znanymi drogami, ale dom odwiedzałaregularnie. Od pewnego czasu Kocia stawała sięcoraz grubsza, najzwyczajniej przytyła. I nagleschudła. Co jest? Przychodziła, prosiła o jedzenie.I znikała. Gdzie? Zacząłem podpatrywać. Kiedypewnego razu po posiłku Kocia ostrożnie wyszła, jaza nią. Przebiegła podwórze i po drabinie weszła nastryszek tam, gdzie składowane było siano. A tamgniazdo. W nim kociaki. Ślepe maleństwa o różnejmaści. Kocia popatrzyła na mnie trochę zaniepokojona,jakby dawała mi do zrozumienia – tylkokrzywdy im nie zrób, bądź ostrożny, bo pazury62

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!