21.03.2023 Views

HMP 75

  • No tags were found...

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

cej. Only Sons zaczęli przed dwoma

laty od debiutanckiej EP-ki, teraz

firmują pierwszy, bardzo udany,

album. "Lions And Unicorns"

na pewno zainteresuje zwolenników

klasycznego hard'n'heavy,

southern i klasycznego rocka.

Grunge w sumie też, bo sporo tu

odniesień do choćby Alice in

Chains - domyślam się, że chłopaki,

zanim zaczęli łoić death i inne

takie, zasłuchiwali się ich płytami,

innych grup tego nurtu również.

Teraz wychodzi to choćby w pięknej

balladzie "Bonfire" czy dynamicznym,

tytułowym openerze.

Nie brakuje też fajnych nawiązań

do pustynnych klimatów Kyuss,

jest mocniejszy hard rock w mrocznym,

posępnym "Nothing Left To

Save" oraz w rozwijającej się w coraz

bardziej mocniejszą stronę balladzie

"No One's Eyes". Finałowy

"Cabin In The Woods" ma z kolei

sporo z bluesa, ale też do czasu i

mrocznej, surowej końcówki. Sporo

też w tych utworach urokliwych

melodii oraz świetnych solówek

Daniela Keslera, którego pamiętam

jeszcze z początków Redemptor.

Bardzo zaskoczył mnie również

Andrzej Nowak, bo człowiek

znany z blackowego Outre czy

deathowego Banisher okazał się

rasowym, rockowym wokalistą -

bez niego "Lions And Unicorns"

na pewno nie byłaby tak ciekawą

płytą. Bardzo udany debiut, czekam

na więcej! (5)

Wojciech Chamryk

Orphan Devil - Victims Of The

Night

2019 Gates Of Hell

Siedmiocalówki wciąż są modne, a

Orphan Devil z Finlandii debiutują

wydawnictwem w takim właśnie

formacie. Kiedyś było to normą,

obecnie dominują digital single i

takie tam, fajnie więc, że ktoś jeszcze

kultywuje te dawne tradycje.

Zespół gra tradycyjny heavy z

wczesnych lat 80., wymarzony na

taśmę czy winyl, totalnie oldschoolowy,

surowy, ale niepozbawiony

też melodii. Numer tytułowy

ze strony A fajnie się rozkręca, ma

też dynamiczny refren i sporo

chwytliwych patentów. "Drifting

Away" jest szybszy, też nie poraża

mocą, ale tak grano circa 1982,

szczególnie w Skandynawii. Perttu

ma wysoki, czysty głos, refren jest

melodyjny, a unisono na finał

równie chwytliwe - ja to kupuję,

stawiam (4,5) i czekam na debiutancki

album.

Wojciech Chamryk

Outlaws - Dixie Highway

2020 Steamhammer/SPV

Outlaws to ponoć legenda southern

rocka. Niestety nic na ten temat

nie wiem. Wytłumaczenie jest

proste. To nie jest southern rock w

stylu Blackfoot, 38 Special czy

Molly Hatchet. Banitom, bliżej do

The Allman Brothers, Lynyrd

Skynyrd a nawet The Eagles, dlatego

formacja nigdy nie znalazła

sie w moim kręgu zainteresowania.

Najnowszy album wypełniony jest

w głównej mierze radiowym southern

rockiem. Już otwierające

"Southern Rock Will Never Die" i

"Hevenly Blues" naprowadzają nas

na klimat całej płyty. Dość przyjemne

przesłanie krążka bywa jeszcze

zmiękczane country rockowymi

kawałkami, takimi jak "Over

Night From Athens" czy "Macon

Memories". Jednak moje uszy bardziej

zastrzygły, gdy w utworach

przeważył mocny blues z elementami

hard rocka. Takimi kawałkami

są tytułowy "Dixie Highway"

oraz "Rattle Snake Road". Gdyby

Outlaws nagrywaliby właśnie takie

utwory, prawdopodobnie byłbym

ich zagorzałym wyznawcą.

Oczywiście bywa, że wpływy miłego

southern rocka mieszają się z

tym mocniejszym bluesowo-hard

rockowym ("Dark Horse Run",

"Wind City Blue"), co świadczy, że

muzycy starali się aby album był

naprawdę urozmaicony. Nie jestem

osłuchany z takim typem muzyki,

ale coś niecoś też się słyszało,

więc wiem, że album pod względem

muzycznym i produkcji został

przygotowany bardzo przyzwoicie.

Ogólnie "Dixie Highway" to moje

pierwsze zetknięcie z Banitami, i

mimo, że nie trafili w moje preferencje,

to w cale nie uważam czas

spędzony z nimi za stracony. Świetny

album do słuchania. (4)

\m/\m/

Ozzy Osbourne - Ordinary Man

2020 Epic Records/Sony Music

Pamiętam doskonale, jakim szokiem

dla mnie było poznanie albumu

"Diary Of A Madman", pierwszej

solowej płyty Ozzy'ego Osbourne'a

jaką usłyszałem. Później

poszły "Bark At The Moon" i debiutancka

"Blizzard Of Ozz", a

kolejne poznawałem już na bieżąco.

I do połowy lat 90. były one co

najmniej dobre, a czasem nawet

wyśmienite, jak "No Rest For The

Wicked" czy "No More Tears".

Później było już jednak tak sobie

("Black Rain", "Scream" jako całości

rozczarowywały), a i obecne

problemy zdrowotne, bardzo już

przecież schorowanego, wokalisty

oraz współpraca z popową gwiazdką

Post Malone przy piosence

"Take What You Want", też nie

rokowały zbyt dobrze co do poziomu

zapowiadanej płyty. A tu proszę,

John Michael Osbourne znowu

zaskoczył, mimo 70-tki na karku,

infekcji dłoni, odnowienia problemów

z kręgosłupem na skutek

upadku, ostrego zapalenia płuc,

Parkinsona czy czego tam jeszcze,

wydając kolejną, udaną płytę. I

chociaż utwór "Take What You

Want", zamieszczony na "Ordinary

Man" jako bonus, jest słabiutki,

syntetyczny i mdły do bólu, to bez

niego nie byłoby tej płyty. Schorowany

Ozzy zajął się pracą, kontynuując

współpracę z producentem

Posta Andrew Wattem - kojarzonym

częściej z Justinem Biberem,

ale grającym też w California

Breed Glenna Hughesa. Watt

zwerbował supersekcję, Duffa Mc

Kagana z Guns N' Roses i Chada

Smitha z Red Hot Chili Peppers,

po czym w niespełna tydzień(!) napisali

dziesięć utworów. Ozzy dołożył

do nich swoje pomysły i teksty,

po czym po miesiącu... płyta

była gotowa. Tempo zaiste imponujące

i tym bardziej godne podkreślenia,

że "Ordinary Man" trzyma

poziom i w żadnym razie nie

ma tu mowy o artystycznej porażce.

Co prawda Ozzy głosowo nie

jest już w najwyższej formie, co

starano się zatuszować różnymi

efektami czy nadużywanym niekiedy

pogłosem, ale to jego najlepsza

płyta od dobrych kilkunastu lat.

"Straight To Hell" z nawiązującym

do dawnych czasów okrzykiem All

right now!, "Goodbye" czy "Eat Me"

z harmonijkowym wstępem w wykonaniu

samego Ozzy'ego na pewno

ucieszą fanów starego, dobrego

Black Sabbath. Do najlepszych

solowych dokonań wokalisty nawiązują

z kolei miarowy "All My

Life", szybszy "It's A Raid" i mroczny,

singlowy "Under The Graveyard".

Nie brakuje też udanych

ballad: tytułowa "Ordinary Man"

to ukłon Ozzy'ego w stronę The

Beatles, zaakcentowany wokalnym

i instrumentalnym udziałem

Eltona Johna. Wypadło to świetnie,

ale czemu nie zaproszono

Paula McCartney'a? Świetną solówkę

wycina w tym utworze Slash

(kolejną w "Straight To Hell"),

udaną balladą jest też bardziej posępna

"Today Is The End". Inni goście

na płycie to Tom Morello w

"Scary Little Green Men", wspierany

w "It's A Raid" przez Posta

Malone, pojawiają się też smyczki i

chóry, dodające dostojeństwa choćby

"Holy For Tonight". I tylko ten

bonus "Take What You Want", pasujący

tu niczym pięść do nosa,

psuje efekt - szkoda, że nie pozostawiono

go tylko na autorskiej

płycie Posta "Hollywood's Bleeding"...

Cała reszta płyty jest jednak

godna uwagi, liczę więc, że nie jest

to ostatni album Ozzy'ego. (5)

Wojciech Chamryk

Palace - Reject The System

2020 Massacre

Nasza historia rozpoczyna się w

1981 roku wraz z powstaniem

Saint's Anger. Niemiecka formacja,

mimo pozostania w undergroundzie,

zdołała wydać jedno demo,

pełnoprawny album "Danger

Metal" w 1985 roku oraz pojawić

się w m.in. TV Bands Battle w roku

1987. Na przełomie dziesięcioleci

zespół ze Speyeru przekształca

się w Palace zmieniając delikatnie

skład. Pod tą nazwą, od 1996 roku,

co kilka lat wydaje nowy album,

nieustannie pozostając w undergroundzie.

Najnowszym (już

ósmym spod szyldu Palace) - "Reject

the System" - zespół uraczył

nas 3 kwietnia 2020 roku. Jest to

na swój sposób wyjątkowy album,

gdyż po raz pierwszy nie usłyszymy

na nim gitarzysty Jasona Mathiasa

- opuścił on band w połowie

2019 roku na rzecz stanowiska

bassmana w Crematory. Zespół

został jednak wsparty w studiu

przez Kaia Stahlenberga oraz

Mickiego Richtera, którzy dograli

swoje partie gitarowe. Na "Reject

The System" składa się z 10 utworów.

Najmocniejszą stroną albumu

jest niewątpliwie jego otwieracz -

"Force of Steel". Kawałek został wytypowany

na singla z promo video

i jak dla mnie słusznie, bo to najmocniejsza

kompozycja z całego

krążka - riff zapada w pamięci, a

refren nuciłem sobie już nie raz .

Singlem stał się również "Final

Call of Destruction", choć nie zapadł

mi w pamięci jak "Siła stali".

Reszta płyty zachowana jest w podobnym

klimacie, co single. Do

najmocniejszych stron na pewno

mogę zaliczyć utwór "Soulseeker",

który jest duchowym spadkobiercą

"Force of Steel", a także "The Faker"

opowiadający o manipulacjach w

RECENZJE 173

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!