21.03.2023 Views

HMP 75

  • No tags were found...

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

a klawiszowe wstawki są autorstwa

Scotta Warrena. Na początek

- szybki hard rockowy

strzał. Otwieracz na "Master Of

The Moon" jest jednak w opozycji

do wolniejszych form. Dio

znów postawił na gęste, owiane

tajemnicą dźwięki. Trochę złowieszcze,

trochę majestatyczne.

Środek płyty przez to może się

odrobinę dłużyć. Dopiero końcówka

materiału przynosi odświeżenie

w postaci kilku szybszych

numerów. Całość jednak

jest w miarę spójna, choć nie jest

"Master Of The Moon" krążkiem

tak dobrym, jak wydany

dwa lata wcześniej "Killing The

Dragon". Jest inny, co może być

potraktowane jako zaleta.

Wszakże nikt nie oczekuje, by

artysta raczył nas kopiami swoich

wcześniejszych dokonań.

Czasem jednak podświadomie

chcemy takiego obrotu sprawy

bo czujemy się w znanych sobie

tematach bezpiecznie. Pomijając

wszelkie dywagacje - po szesnastu

latach od premiery "Master

Of The Moon" brzmi nad wyraz

dobrze i zawiera sporo ciekawych

momentów, potrafiących

dać prawdziwą przyjemność.

Szkoda jedynie, że dopiero teraz

album doczekał się w miarę

porządnej reedycji. Podobnie jak

z trzema poprzednimi, "Master

Of The Moon" będzie miał

dodatkowy dysk z bonusowym

materiałem. Złożą się na niego

kawałki z trasy 2004/2005, kiedy

Dio ogrywało swoje nowe

dzieło na żywo. Minusem może

być ilość tych utworów. Nie wierzę,

że nie udało się znaleźć jakiegoś

pełnego koncertu. Zawsze

wtedy ma się komfort spójności

odsłuchu, a w przypadku nagrań

live to niezwykle ważne. Tak czy

siak - dla wszystkich fanów klasycznego

hard rocka nie posiadających

"Master Of The Moon"

w kolekcji to pozycja priorytetowego

zakupu.

Adam Widełka

Artillery - Deadly Relics

2019/1998 Mighty Music

Wznowień płytek demo ciąg dalszy.

Tym razem sytuacja nietypopwa,

bo mamy reedycję reedycji.

Jakkolwiek to brzmi to tak jest.

Pod koniec 2019 roku nakładem

firmy Mighty Music ukazała się

na CD i winylu płyta "Deadly Relics"

duńskiego Artillery. Pierwotnie

pojawiła się w 1998 roku, również

dzięki zaangażowaniu tejże

firmy, pod inną okładką i o dwa

kawałki dłuższa. Temat jest prosty.

Mamy przed sobą zbiór nagrań

pięciu krążków demo. Są ułożone

od góry do dołu, to jest od 1989

roku do początku, czyli 1984 roku.

Jedynie "We Are The Dead" z

1982 roku nie doczekała się ponownego

masteringu. Generalnie w

sumie nic nadzwyczajnego dla kogoś,

kto już wcześniej miał z tym

materiałem do czynienia. Dla

wszystkich innych - dość ciekawa

płytka, chociaż nie rzucająca na

kolana. Lwia część tego, co możemy

znaleźć tutaj, jest zarejestrowana

również na regularnych albumach

Duńczyków. W sumie za dużo

nie ma się co rozpisywać. Brzmi

to nieźle, zważywszy, że jest to nagranie

przed właściwą produkcją.

Wspomnieć należy, że utwory rejestrowane

były przez różne składy,

ale nie ma to jakiegoś mocnego

przełożenia na jakość odbioru.

Kompilacja "Deadly Relics" to

blisko godzina wędrówki w przeszłość

duńskiej załogi. Prawie

sześćdziesiąt minut solidnego

thrash metalu, który nawet w wersji

demo potrafi przyciągnąć i wywołać

wiele pozytywnych emocji.

Tyle i aż tyle.

Artillery - In The Thrash

2019 Mighty Music

Adam Widełka

Równo z wydaniem reedycji

"Deadly Relics" firma Mighty

Music w grudniu 2019 roku wypuściła

na rynek drugą kompilację

nagrań demo zasłużonej duńskiej

formacji Artillery. Pod ładnym tytułem

"In The Thrash" otrzymaliśmy

kolejną porcję dźwięków z

przeszłości. Proszę się jednak nie

bać - na tym krążku dostajemy

zupełnie inne numery. Nie chce tutaj

się rozwodzić na temat, która z

tych dwóch składanek jest ciekawsza.

Obie, naturalnie, pełnią doskonałą

formę edukacyjną i są

świetną sentymentalną wycieczką

dla co niektórych starszych fanów.

Fajnie, że tym razem nie pominięto

najstarszej płytki demo. W

końcu można posłuchać, jak Artillery

brzmiało w 1982 roku na,

chyba, czterech pierwszych kawałkach.

Jakość jest jak najbardziej na

plus, słucha się tego dobrze, a sam

materiał potrafi zadziwić. Wszakże

bliżej wtedy Duńczykom było do

klimatu angielskiego heavy metalu!

Kawałki na "In The Thrash" są

trochę porozrzucane czasowo, choć

nie ma ich wiele i nie wpływa to

jakoś mocno na komfort odbioru.

W porównaniu do "Deadly Relics"

mamy tylko (albo aż) trzy demówki

- wspomniane "We Are The

Dead", potem dwa kawałki z 1984

roku ("Bitch" oraz "Blessed Are The

Strong") i "Terror Squad" datowane

na 1986 rok. Całość dopełnia "Hey

Woman" wyciągnięty z kompilacji

o dźwięcznym tytule "Speed

Metal Hell" z połowy lat 80. Tak

jak i w przypadku bliźniaczego albumu

spod znaku Mighty Music,

ten zbiór nagrań to bardzo przyjemna

podróż w czasie. Dzięki "In

The Thrash" możemy nie dość, że

uzupełnić wiedzę zebraną już na

"Deadly Relics", to sprawdzić jak

ten świetny duński zespół brzmiał

na prawie że początku swojej artystycznej

drogi. Jeśli nie było to

Waszym marzeniem to przynajmniej

warto sięgnąć z czystej ciekawości.

A jeśli te fakty Was w ogóle

nie interesują to znak, że być może

czytacie nie ten periodyk.

Adam Widełka

Beneath The Surface - Race The

Night

2020 Divebomb

Divebomb Records wzięli się po

raz kolejny za krążek pokryty grubą

warstwą kurzu. Do naszych rąk

trafia reedycja jedynego materiału

grupy Surface z roku 1986. Mowa

oczywiście o długogrającym debiucie

w postaci koncertu "Race The

Night". Tym razem dostajemy dodatkowo

demo datowane rok wcześniej.

Wszystko to pod zmienioną

po 1988 roku nazwą - Beneath

The Surface. Pod nią nagrania

ukazywały się wcześniej nakładem

JCI Records licencjonowane przez

macierzystego wydawcę Killerwatt

Records. Pierwszy raz jestem chyba

zadowolony ze zmienionej

okładki. Jak takie manewry wzbudzają

we mnie złość i zażenowanie,

to w przypadku Beneath The Surface

wyszło to na dobre. Naprawdę.

Oryginalnie kopertę zdobił

straszliwy kicz. Rysunek, który lepszy

popełniłyby dzieci w przedszkolu.

Cóż, nie było widać wszystkim

dane stworzyć czegoś ponadczasowego.

Reedycja co prawda nie

rzuca na kolana w tej materii ale

przynajmniej jest znośnie. Nijako,

ale znośnie. Za to warstwa muzyczna

po latach się broni. Chociaż

to bardzo specyficzny heavy metal.

Wzbogacony intensywnie partiami

klawiszy za które odpowiedzialny

był Dean Field. Momentami aż

nadto i brzmiący strasznie cukierkowo.

Hmm… brytyjscy chłopcy

zazdrościli chyba swoim tapirowanym

kolegom zza wielkiej wody.

Jednak po reakcji publiki wnioskuję,

że nie było tak źle. Pomiędzy

utworami nie trzeba wytężać skupienia,

żeby w ucho wpadły damskie

krzyki i piski. Widać, że jakąś

popularność wśród pań Surface

mieli. Z taką muzyką nie było chyba

o to trudno. Krążek "Race The

Night" może kojarzyć się z późnym

Whitesnake. W sumie numery

złe nie są i słucha się tego dość

dobrze. Rażą trochę brzmieniem,

ale instrumentaliści dają radę i nie

mamy do czynienia z jakąś amatorką.

Kompozycyjnie są spójne i

utrzymane w żwawym tempie. Nie

ominie nas również ckliwa ballada

i niby-to-mocne fragmenty osadzone

w gęstej pracy sekcji rytmicznej

Iana i Jamie Hawkinsa. Praca gitar

i solówki mogą się za to podobać.

Ten element grupy robi najlepsze

wrażenie. Słychać, że Mark

Davies i Loz Rabone nie próżnowali

podczas ćwiczeń. Nie można

w sumie też zapomnieć o charyzmatycznym

i szalenie melodyjnym

wokalu. Gez Finnigan brzmi czysto

i energicznie. Jeśli nagrania

koncertowe nie do końca mogły

przynieść skojarzenia z ekipą Davida

Coverdale'a to dołączone demo

czyni to od pierwszych sekund.

Pozbawione otoczki występu, żaru

grania na żywo, brzmią bardzo sterylnie.

Troszkę jak spod igły. I cały

czas zbyt mocno przypominają

Whitesnake. Mnie Surface zdecydowanie

bardziej przekonali głównym

materiałem wydawnictwa.

Surface / Beneath The Surface

"Race The Night" to absolutny

znak czasów. Współcześnie taka

muzyka może wzbudzić lekki uśmiech

ale w połowie lat 80.,

zwłaszcza w USA, była na szczycie.

Mimo, że nie jest to zbyt oryginalne

granie i nie adresowane do

wszystkich, to na pewno pomoże

rozruszać niejedną wspominkową

prywatkę.

Adam Widełka

Blitzkrieg - A Time Of Changes

2017 Dissonance

Czasem do pewnych wykonawców

podchodzi się z swoistym dystan-

RECENZJE 187

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!