You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
studyjna to cztery premierowe
utwory, opisane jako EP - i fajnie,
zawsze lepiej, kiedy taki materiał
dostępny jest w fizycznej postaci,
nawet na okazjonalnej kompilacji.
W "Metroid", "Into The Nightosphere",
"Space Seed" i tytułowym
"Decade Of Revival (Traitor Part
IV)" Traitor w żadnym razie nie
spuścił z tonu, wciąż łoi z podziwu
godną konsekwencją nad wyraz
solidny geramński thrash, jawiąc
się niczym współczesna wersja dawnego
Kreatora. Materiał koncertowy
- 10 utworów - zarejestrowano
podczas Rock Hard Festival
2018 i tu też zespół Andreasa
Mozera, łączącego obowiązki wokalisty
i perkusisty, wypada bardzo
kompetentnie. Co ważne nie słychać
tu żadnych studyjnych ingerencji,
sound jest brudny, typowo
koncertowy, a wykonanie naprawdę
bez zarzutu. Pewnie, gdybym
był fanem Traitor czy maniakiem
wyłącznie thrashu, to pewnie bym
sobie ten zestaw zafundował. (4,5)
Wojciech Chamryk
Transgresión - ...Hijos e Hijas de
lo Que Engendramos
2019 Inriri Discos
Przyleciała do nas ta płyta aż z
Portoryko. Po drodze nieźle jej się
oberwało, ale nie na tyle, by krążek
CD nie nadawał się do odsłuchu.
Minęło prawie 50 minut i okazało
się, że jest tak sobie. Może nie ma
obciachu, ale thrash/speed w wydaniu
tego kwartetu niczym szczególnym
nie porywa. To co prezentuje
Transgresión skłania też do wniosku,
że skoro przez osiem lat istnienia
zdołali wysmażyć raptem
jeden, w dodatku tak nudny i monotonny,
album, to raczej nic już z
nich nie będzie, bowiem tempo ich
rozwoju jest zbyt powolne, szczególnie
jak na nasze, nader dynamiczne,czasy.
Jeśli już trafi się tu jakiś
fajniejszy riff to na 100% został
bowiem podkradziony Metallice,
bezbarwny Roberto Duran męczy
za mikrofonem siebie i przede
wszystkim słuchaczy, a nadmierne
rozwlekanie utworów do 5-7 minut
też mija się w przypadku tego
zespołu z celem. Owszem, fajnie
wykorzystują oud czy darbukę
("Credo al todopomeroso"), finałowy,
thrashowy strzał "Sociedad acefala"
też jest OK, ale cała reszta to
wtórny i skazany na zapomnienie
gniot. (1,5)
Wojciech Chamryk
Traveler - Termination Shock
2020 Gates Of Hell
Ale jak to? To ten sam Traveler?
Ten przebojowy Traveler, w którym
zderzają się tradycje amerykańskiego
heavy metalu z NWoB
HM? Ten Traveler, który napisał
takie hity jak "Starbreaker" czy
"Street Machine"? Drugi Traveler
też jest bardzo fajny, ale w nieco
innym stylu. W debiucie było więcej
miejsca; tempa były szybkie, ale
nie rozpędzone, a przebojowość
riffów i harmonii szła w parze z
przebojowością linii wokalnych. W
nowym Travelerze słychać jego
znak firmowy - świetnie prowadzone,
zgrabne riffy, ale same kompozycje
popędziły w nieco innym
kierunku. Jest szybciej, dynamicznej
i gęściej. Słychać to zwłaszcza
w przypominającym numery
Scanner "Termination Shock", exciterowym
"Deepspace" czy rozpędzonym
"STK", który skradł moje
serce swoim klimatem i patetycznym
zwolnieniem. Są też kawałki,
które mogłyby się znaleźć na
poprzednim krążku, jednak mają
przeniesiony ciężar przebojowości
z wokali na gitary - posłuchajcie
"Shaded Mirror", "Foreverman" czy
"Terra Exodus". Kanadyjczycy nagrali
też dwa utwory, których nie
sposób wrzucić ani do jednego, ani
drugiego worka. Po pierwsze jest
nim podsuwający tytułem trafne
skojarzenia "Diary of a Maiden".
Ten złożony kawałek naprawdę
momentami nawiązuje do najlepszych
epickich numerów Iron
Maiden. Drugą niespodzianką
płyty "Termination Shock" jest
klasyczna power ballada - "After
the Future", w której subtelne, niemal
łkające wokale JP Abbouda
przechodzą w siarczyste uderzenia
perkusji, cudne maidenowe harmonie
i świetne, narracyjne linie wokalne.
Istny wehikuł do późnych
lat 80. Płyta brzmi naturalnie,
analogowo, klasycznie i przywołuje
wszystko, co dobre w tradycyjnym
heavy metalu. Mnie się chyba jednak
bardziej podobała jedynka,
ale "misiępodobizm" nie ma tu nic
do rzeczy. Zespół nie chciał popaść
w typowy dla debiutantów błąd
"kalki pierwszej płyty". Naprawdę
bardzo cieszy mnie to, co dzieje się
obecnie w świecie klasycznego
heavy metalu. Żal tylko, że przez
zarazę nie mogliśmy zobaczyć Travelera
na żywo. Trzymam kciuki,
żeby było jeszcze wiele okazji.
Traveler musi przyjechać. Nazwa
zobowiązuje. (4,5)
Strati
Veritates - Killing Time
2020 Pure Steel
Ten niemiecki kwartet całkiem
nieźle naśladuje na swym debiutanckim
albumie takie sławy jak
Iced Earth czy Kamelot. Zespół
tworzą doświadczeni muzycy, bo
wokalista Andreas von Lipinski
jest przecież frontmanem Wolfen,
a perkusista Marcus Kniep od kilku
lat współpracuje z Grave Digger.
Przekłada się to na jakość poszczególnych
kompozycji, ale chociaż
Veritates grają heavy/power
metal na wysokim poziomie, to jednak
niezbyt oryginalny. Nie ma
tu nic własnego, chociaż trudno też
powiedzieć, że "Killing Time" to
tylko ciekawostka dla najwierniejszych
fanów zespołu. Słucha się
bowiem tej płyty bardzo dobrze,
szczególnie kojarzącego się z Running
Wild "Jerusalem Syndrome"
czy krótkiego, intensywnego "Hasta
La Muerte", a że nie wywołuje
ona żadnych emocji? Ano, takie
czasy. Niezły jest też epicki, trwający
ponad 11 minut, "Hangmen
Also Die", warto też zauważyć, że
zespół wspomogło w studio wielu
gości. Są wśród nich takie znane
nazwiska jak wokalista André
Grieder (Poltergeist) i gitarzysta
V.O. Pulver (Carrion, Poltergeist),
który miał też udział w realizacji
dźwięku "Killing Time" - to też
może zachęcić do jej posłuchania
fanów tych grup. (3,5)
Wojciech Chamryk
Vinnie Moore - Soul Shifter
2019 Mind's Eye Music
Vinnie Moore rozwija się z każdą
płytą. Na pierwszych, wydanych za
młodu, wymiatał więc jak szalony,
ale bycie jednostronnym w sumie
shredderem szybko mu się znudziło.
Pewnie nie bez znaczenia
był tu również akces do UFO,
gdzie musiał sprawdzić się w hardrockowej
stylistyce czy wycieczki w
stronę bluesa czy klasycznego
rocka. Na najnowszym albumie
"Soul Shifter" gitarzysta pokazuje
się więc jako instrumentalista bardzo
wszechstronny, dzięki czemu
płyta, chociaż w całości instrumentalna
i trwająca ponad 45 minut, w
żadnym razie nie nuży. Mamy tu
więc ognsity funk w "Funk Bone
Jam" (świetny bas Rudy'ego Sarzo)
i "Kung Fu Grip", w którym Moore
gada "kaczką" niczym Steve Vai.
"Brother Carlos" to oczywiście hołd
dla Santany, ale bez imitowania
jego stylu i brzmienia w rozbudowanej
solówce, co jest kolejnym
plusem. Są też kolejne pokłony, bo
bluesujący "Gainesville Station"
jest poświęcony Steve'owi Gainesowi
z Lynyrd Skynyrd (piękne
emocjonlne solo gitary to jedno, bo
fortepianowe dokłada tu też Jordan
Rudess), a czerpiący również z
bluesa i southern rocka "Soul Rider"
przypomina Gregga Allmana
z The Allman Brothers Band. W
podobne klimaty uderzają też
"Heard You Were Gone" i "Mirage",
z kolei "Same Sun Shines" to klimatyczna
ballada, a równie urokliwy
"Mystified" ma w sobie coś z
jazzu. Vinnie puszcza też do nas
oko w finałowym "Across The
Ages", bo to dynamiczny, przypomijacy
jego nagrania z wczesnych
lat, siarczysty numer. Piękna płyta,
praktycznie dla każdego, nie tylko
fanów gitarowego wymiatania. (5)
Void Vator - Stranded
2019 Self-Released
Wojciech Chamryk
"We're all about Riffs, Hooks, and
Leads". Kalifornijczycy z Void
Vator wydają co kilka miesięcy
energetyczne hard'n'heavy mini
albumy. "Stranded" jest ich przedostatnią
EP z marca 2019, oprawioną
w okładkę przypominającą o
potrzebie zaopatrzenia się w papier
toaletowy przy okazji następnego
wyjścia z garażu. Fajna muzyka dla
młodzieży z Los Angeles, która
może wspólnie imprezować i chodzić
na te same koncerty. Void
Vator zapowiada buńczucznie
podbijanie całego świata, jest żądny
akcji, chce rozsadzać sale koncertowe.
Ich zapał jest porównywalny
do wczesnego TSA. Nawet
jeżeli sami o sobie mówią, że sednem
sprawy są riffy, zwrotki i motywy
przewodnie, tak naprawdę
nie ma znaczenia co grają, lecz raczej
jak grają. Nie ma co analizować
detali, trzeba machać łbem. To
jest jak pocisk - nikt nie widzi naboju,
każdy wokół jest wprawiony
w ruch. Żyj bo zginiesz. (4)
Vulcano - Eye In Hell
2020 Mighty Music
Sam O'Black
Nietrudno zauważyć, że coraz więcej
zespołów preferuje tę najbar-
RECENZJE 183