11.03.2023 Views

HMP 80 Running Wild

New Issue (No. 80) of Heavy Metal Pages online magazine. 72 interviews and more than 200 reviews. 212 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: KKs Priest, Running Wild, Judas Priest, Cirith Ungol, Dee Snider, Destruction, Sodom, Flotsam And Jetsam, Mordred, Evile, Rage, Axel Rudi Pell, Gamma Ray, Doro, Herman Frank, U.D.O., Miecz Wikinga, Witch Cross, Space Chaser, Vulture, Killing, Crisix, Militia, Pharaoh, Somo Inquisitore, Lycanthro, Dark Arena, Distant Past, Illusory, Breathless, Gipsy's Kiss, Eisenhand, Antioch, Heavy Sentence, Blazon Rite, Parish, Scald, Wheele, Anahata, Spirit Adrift, Godslave, Cryptosis, Paranorm, Eradicator, Ibridoma, March In Arms, Paladine, Rebellion, Hammer King, Bloodbound, Nocturnal, Saratan, Hellhaven, Ian Pary, Lee Aaron, Todd Michael Hall, Secret Sphere and many, many more. Enjoy!

New Issue (No. 80) of Heavy Metal Pages online magazine. 72 interviews and more than 200 reviews. 212 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: KKs Priest, Running Wild, Judas Priest, Cirith Ungol, Dee Snider, Destruction, Sodom, Flotsam And Jetsam, Mordred, Evile, Rage, Axel Rudi Pell, Gamma Ray, Doro, Herman Frank, U.D.O., Miecz Wikinga, Witch Cross, Space Chaser, Vulture, Killing, Crisix, Militia, Pharaoh, Somo Inquisitore, Lycanthro, Dark Arena, Distant Past, Illusory, Breathless, Gipsy's Kiss, Eisenhand, Antioch, Heavy Sentence, Blazon Rite, Parish, Scald, Wheele, Anahata, Spirit Adrift, Godslave, Cryptosis, Paranorm, Eradicator, Ibridoma, March In Arms, Paladine, Rebellion, Hammer King, Bloodbound, Nocturnal, Saratan, Hellhaven, Ian Pary, Lee Aaron, Todd Michael Hall, Secret Sphere and many, many more. Enjoy!

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

prawny kawałek na albumie, "King

of the Dead", do którego zespół postanowił

wypuścić nawet teledysk.

Nie są to już młodzieniaszki, ale

przynajmniej przekłada się to na

bardzo solidny warsztat instrumentalny.

Tu szczególnie doceniam

pracę gitar i bas (co za brzmienie

- na przykład w intro do

"Feed the Night"!), co nie powinno

dziwić, bo Mad Matt ma ze wszystkich

największe doświadczenie -

do tego to ex-basista Havok. Pojawia

się jednak problem w postaci

wokalu. Jens Peters, znany też z

Aleatory, z pewnością nie jest

złym wokalistą. Ma dobry głos do

metalu, co nie zdarza się dziś często

i operuje nim technicznie na

przeróżne sposoby, zamiast trzymać

się jednej maniery (co słychać

w "Banging in the Grave, gdzie dodatkowo

pojawiają się też chwytliwe

chórki), ale, być może ze względu

na produkcję, wypada w Neck

Cemetery zbyt łagodnie, wygładzenie

i nieszczególnie klei się z

warstwą instrumentalną. Ta ma

swoje dobre momenty. Początkowy

riff z "Castle of Fear" przypomina

starą szkołę Running Wild -

być może nie bez znaczenia jest

fakt, że panowie również są Niemcami.

W tytułowym "Born in a

Coffin" mocno flirtują z power metalem,

co często zdarza się w refrenach

na tej płycie. Ciekawie wypada

więc "The Creed", w którym

znalazł się ocierający się o death

metal breakdown (z niesamowitym,

wyróżnionym już brzmieniem

basu) refrenami podszytymi thrashowymi

riffami refrenami. To

akurat nie powinno dziwić, bo jednym

z gitarzystów zespołu jest

obecny muzyk Sodom, Yorck Segatz,

z którymi nagrał wiele współczesnych

wydawnictw, m.in. "Partisan",

"Genesis XIX" i "Bombenhagel".

Stąd też "The Creed", ostatni

numer (do niego zaraz przejdziemy)

i stworzony do występów

na żywo i wspólnego pokrzyczenia

"Banging in the Grave" ("power

from hell keeps as alive" wydaje się

dewizą łączącą zespół z publicznością)

są najmocniejszymi

punktami płyty. Reszta wypada

przy nich dość powtarzalnie, a

przez to po prostu… poprawnie. Są

i próby zróżnicowania albumu i

pierwszą połowę kończy obiecująco

zaczynająca się pół-ballada "The

Fall of a Realm", która w późniejszej

części okazuje się jednak również

przeciętną kompozycją. Wolne

partie są za to jak najbardziej

interesujące. Najlepsze panowie

postanowili zostawić na koniec.

"Sisters of Battle" to najdłuższy na

płycie, ponad siedmiominutowy

kawałek, prawdziwe szaleństwo

wypełnione dzikimi solówkami i

agresywnymi riffami, w których

także słychać thrashową duszę

Yorcka. Właściwie to właśnie jego

gitarowa robota w tym numerze,

długim, ale bez miejsca na nudę,

pozostawia dobre wrażenie po odsłuchaniu

całości. Wystarczy jednak

puścić płytę od nowa, żeby

niesmak po tym zupełnie niepotrzebnym

intrze powrócił. Na

obronę Neck Cemetery przypominam,

że jest to ich pierwsze długogrające

wydawnictwo (wcześniej

pokazali światu demo "Death by

Banging", do którego prawdopodobnie

nawiązuje kawałek z nowej

płyty "Banging in the Grave" i singiel

"The Night False Metal Dies").

Być może potrzebują czasu na wypracowanie

indywidualnego brzmienia

i zgranie ze sobą wszystkich

elementów. Bo oceniając je indywidualnie

- niby wszystko się zgadza.

Razem - czegoś brakuje. Czas

pokaże, co będzie dalej. (3,5)

Nightfear - Apocalypse

2020 Fighter

Iga Gromska

Nie ma lepszego sposobu na rozpoczęcie

albumu niż porządnie

zagrane solo perkusji. Perkusją stoi

nie tylko otwierający album hiszpańskiego

Nightfear "We Are

Back", ale i cały album. Jest znakomite

vintage'owe brzmienie z delikatnym

pogłosem, jest nienaganna

technika - Osckar Bravo decyduje

się nawet na blasty. Są wojownicze,

"wikingowe" refreny, jest

orientalnie brzmiąca solówka - i

choć gdy zwykle wrzuci się zbyt

dużo do jednego worka kończy się

klapą, to zdecydowanie nie w tym

przypadku. Wokal ocierający się o

geniusz ratującego w latach 90.

Helloween Andreasa "Andiego"

Derisa, zabójcze gitary na światowym

poziomie, które nie boją się

używać whammy bara ("Shine")

czy pinch harmonics ("A Better

World") jak broni. Należy jednak

powiedzieć jasno, że to nie są debiutanci.

Już w pierwszym kawałku

zapowiadają przecież swój wielki

powrót. Nighfear działa prawie od

dziesięciu lat, a "Apocalypse" jest

ich trzecią płytą - jak dotąd produkcyjnie

najlepszą (słychać przepaść

pomiędzy nią a "Inception" -

pierwszym LP z 2012 roku).

Oczywiście kawałki ocierają się o

powermetalowy kicz (np. przepełniony

takimi powerowymi wstawkami

i partiami wokalu jest

"Shine"), a wcześniej zespołowi bliżej

było do heavy, ale fani takiego

grania raczej nie będą z tego powodu

smutni. Szczególnie, że taka

maniera zdarza się w prawie każdym

refrenie. Pomijając to, kawałkom

takim jak "A Better World"

blisko nawet do Judas Priest z ery

"Redeemer of Souls" i pomysłów

Faulknera. Sam zespół od początku

określa się jako miks pomiędzy

Nothing Sacred - No Gods

2021 Rockshots

Wydanie "No Gods" to szczególny

moment: nie tylko dla zwolenników

tego australijskiego zespołu,

ale generalnie fanów prawdziwego

thrashu o podziemnym statusie.

Nothing Sacred powstali bowiem

jeszcze na początku lat 80., by w

ciągu kilku lat wydać niskonakładowe

EP "Deathwish" i LP "Let

Us Prey"; w tak zwanym międzyczasie

3/5 składu przewinęło się

przez Hobbs' Angel Of Death, a

gitarzysta Mark Woolley zakotwiczył

nawet w nim na dłużej, biorąc

udział w nagraniu kultowego debiutu

tej grupy. Co było dalej łatwo

przewidzieć, ale grupa nie dała

tak łatwo za wygraną, reaktywując

się w roku 2012 na serię okolicznościowych

koncertów. Ich przyjęcie

utwierdziło muzyków w decyzji,

że warto wrócić na 100 %,

ale trochę to trwało, nim zreformowany

skład (trzch weteranów, nowi

gitarzysta i wokalista) przygotował

premierowy materiał. Zapowiedział

go ubiegłoroczny singiel

"First World Problems"/"Oracle".

Ten ostatni, ostry i dynamiczny,

wraz z siarczystym openerem "Final

Crime", pochodzą jeszcze z lat

80. - miały trafić na drugi album

grupy, który nie został wtedy nagrany.

Nowości niczym im jednak

nie ustępują, bo najwidoczniej czas

zatrzymał się dla Nothing Sacred:

to totalnie oldschoolowy thrash/

heavy metal, ostry i drapieżny. Dla

mnie szczególnie efektowny, kiedy

zespół wplata w niektóre kompozycje

akcenty rodem z NWOB

HM, tak jak w przypadku "Virus"

czy "False Prophets". Ale i te pędzące

do przodu niczym najbardziej

rączy mustang (wspomniany

już "First World Problems" czy

"Killing You") to też najwyższa klasa,

podobnie zresztą jak dość długo

miarowy, mroczny "Cold Black" z

dwuczęściową solówką i ultraszybką

końcówką czy finałowy, najdłuższy

z tej 10, "Stoner". (6)

Wojciech Chamryk

Nothing Sacred - No Gods

2021 Rockshots

Utyskiwania na najnowsze albumy

Artillery miałyby większy sens w

przypadku Nothing Sacred. Osobiście

lubię Artillery i broniłbym

ich wokalistę Michaela Dahla, pokazując

dla kontrastu jak nowicjusz

James Davies spowalnia dynamikę

i niweczy wysiłki australijskich

pionierów thrash metalu

Nothing Sacred w stworzeniu

przeciętnego longplay'a. Jeśli

brakuje Wam ognia w głosie tego

pierwszego, to naprawdę spróbujcie

wytrzymać 40 minut z "No

Gods" a być może zmienicie

zdanie i docenicie, że przystępne

heavy metalowe podejście często

się sprawdza, o ile jest wynikiem

szczerego zaangażowania. Kiedy

Australijczycy nazywają brak świeżości

świadomym wysiłkiem, aby

nie być jednowymiarowymi, myślę

sobie, że zamiast się wysilać, powinni

pójść odpocząć, wyspać się,

nabrać sił i dopiero rozważyć penetrowanie

jakichś innych wymiarów.

Thrash thrashem, ale trzeba

jednak o siebie dbać, żeby ogarniać

nagrywanie udanej muzyki. James

Davies brzmi, jakby był po siedemdziesiątce

i powrócił do śpiewania

bez rozgrzewki po dwudziestoletniej

przerwie, ale wydaje mi się, że

to się raczej nazywa "insomnia"

("bezsenność"). Utwory "Final

Crime" i "Oracle" mają nawet potencjał,

tylko że akurat one zostały

stworzone 30 lat temu z myślą o

drugim - nigdy nie wydanym - albumie

Nothing Sacred. Gdyby

pozostałe numery wydał amerykański

tytan thrashu, to uznalibyśmy,

że się pogubił. Ale dyskografia

Nothing Sacred składa się wyłącznie

z "Let Us Prey" (1988) i "No

Gods" (2021), czyli oni uważają,

że właśnie się nie pogubili, lecz

przeciwnie - odnaleźli. Skoro tak,

to dobrze dla ekologii, że żaden

dysk winylowy ani CD nie został

wypełniony twórczością Nothing

Sacred w międzyczasie, bo takie

dyski ciężko rozkładają się na wysypiskach.

Jeśli zapomnimy o etykietce

"thrash" i sami przeanalizujemy,

co to w ogóle za gatunek słyszymy,

to całkiem możliwe, że odnajdziemy

tutaj doomowo - hard

rockowe wibracje. W tym kontekście

"No Gods" wypada jako tako

przeciętnie, można posłuchać, ale

w sumie po co? Przejrzyste brzmienie

i sztampowe riffy to mało. Odnoszę

też wrażenie, że poszczególni

instrumentaliści nie pokazują

siebie z najlepszej strony, bo stać

ich na więcej, a ostatni utwór

"Stoner" dobrze opisuje ich

blokady twórcze: "Where have you

been all my life? This perfect way to

lose my mind. Build me up, I'll drag

you down. Don't walk towards the

blinding light. The soul decays, the

spirit flies" ("Gdzie Ty byłeś przez

całą długość mojego życia? To perfekcyjny

sposób, abym oszalał.

Buduj mnie a ja po-ciągnę Ciebie w

dół. Nie podążaj w kierunku

oślepiającego światła. Natura gnije,

dusza odlatuje"). Nie mam za co

chwalić "No Gods". Nic z tego nie

będzie. (2)

Sam O'Black

RECENZJE 181

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!