11.03.2023 Views

HMP 80 Running Wild

New Issue (No. 80) of Heavy Metal Pages online magazine. 72 interviews and more than 200 reviews. 212 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: KKs Priest, Running Wild, Judas Priest, Cirith Ungol, Dee Snider, Destruction, Sodom, Flotsam And Jetsam, Mordred, Evile, Rage, Axel Rudi Pell, Gamma Ray, Doro, Herman Frank, U.D.O., Miecz Wikinga, Witch Cross, Space Chaser, Vulture, Killing, Crisix, Militia, Pharaoh, Somo Inquisitore, Lycanthro, Dark Arena, Distant Past, Illusory, Breathless, Gipsy's Kiss, Eisenhand, Antioch, Heavy Sentence, Blazon Rite, Parish, Scald, Wheele, Anahata, Spirit Adrift, Godslave, Cryptosis, Paranorm, Eradicator, Ibridoma, March In Arms, Paladine, Rebellion, Hammer King, Bloodbound, Nocturnal, Saratan, Hellhaven, Ian Pary, Lee Aaron, Todd Michael Hall, Secret Sphere and many, many more. Enjoy!

New Issue (No. 80) of Heavy Metal Pages online magazine. 72 interviews and more than 200 reviews. 212 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: KKs Priest, Running Wild, Judas Priest, Cirith Ungol, Dee Snider, Destruction, Sodom, Flotsam And Jetsam, Mordred, Evile, Rage, Axel Rudi Pell, Gamma Ray, Doro, Herman Frank, U.D.O., Miecz Wikinga, Witch Cross, Space Chaser, Vulture, Killing, Crisix, Militia, Pharaoh, Somo Inquisitore, Lycanthro, Dark Arena, Distant Past, Illusory, Breathless, Gipsy's Kiss, Eisenhand, Antioch, Heavy Sentence, Blazon Rite, Parish, Scald, Wheele, Anahata, Spirit Adrift, Godslave, Cryptosis, Paranorm, Eradicator, Ibridoma, March In Arms, Paladine, Rebellion, Hammer King, Bloodbound, Nocturnal, Saratan, Hellhaven, Ian Pary, Lee Aaron, Todd Michael Hall, Secret Sphere and many, many more. Enjoy!

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

wtedy młodych i gniewnych,

Cream, Free, a nawet Led Zeppelin.

Kolaborują z wieloma stylami,

rock'n'rollem, folkiem, country,

hard rockiem, rockiem, rockiem

psychodelicznym, jazzem itd... co

zdecydowanie chroni ich muzykę

przed nudą. Ciekawie wygląda też

wykorzystywane instrumentarium.

Oprócz tego najczęściej spotykanego

w rocku oraz bogatego wachlarza

instrumentów klawiszowych

(hammondy, fortepian, pianino),

kapela korzystała również z harmonijki,

saksofonu, gitary steel,

itd. Te dwa ostatnie instrumenty

nazwałbym nawet znakami rozpoznawczymi

Jouicy Lucy. Sama

gra muzyków jest niesamowita.

Pełna luzu, feelingu, oparta na

improwizacji i tam gdzie trzeba nie

pozbawiona zadziorności. Niestety

takie utwory jak "Who do You

Love?" to jednak rzadkość u Anglików.

Ale niekiedy pobrzmiewa

potężny elektryczny rhythm'n'

blues, kolaborujący z rock'n'rollem

i hard rockiem, gdzie rządzi gitara

steel oraz słychać heavy rockowy

sznyt. Zdecydowanym faworytem

z omawianej trójki albumów, jest

debiut anglików. Nie tylko ze

względu na "Who do You Love?".

Świetne są tu blues-rockowe "Shes

Mine, Shes Yours" i "Train" zagrane

z hard rockową dynamiką. Niesamowite

są także "Just One Time",

sennie ciągnący się kawałek, z niesamowitym

klimatem oraz "Are You

Satisfield", jak dla mnie utwór z

duszą Rolling Stones. Całkiem

niezłe są również dynamiczne

"Willie the Pimp" oraz "Lie Back

and Enjoy It" z albumu "Lie Back

and Enjoy It", a także "Midnight

Sun" z "Get A Whiff A This". Te

trzy płyty Jouicy Lucy są głownie

dla fanów bluesa i maniaków hard

rocka, ale tradycyjni heavy metalowcy

też nie powinni się wzdrygać,

wszak korzenie tego stylu sięgają

właśnie bluesa.

Legendry - Mists Of Time

2021 High Roller

\m/\m/

Magia i moc Manilla Road jest

silna. Zespół Marka Sheltona odcisnął

ogromne piętno na wielu

młodszych formacjach, chcących

podbijać te same rejony. Jednym z

takich tworów jest amerykańskie

Legendry, którego debiut zostaje

wznawiany właśnie przez High

Roller Records na podwójnym winylu.

Grupa działa od 2015 roku i

ma na koncie już trzy pełne albumy.

Grają coś z pogranicza epic

metalu a power metalu, w tekstach

poruszając klimaty fantasy czy też

historii. Muszę przyznać, że

wcześniej nie rzucili mi się na uszy,

ale absolutnie nie żałuję spotkania.

Wiadomo - Manilla Road była

jedna - jednak "Mists Of Time"

słucha się nadzwyczaj dobrze.

Kompozycje są wielowątkowe i

ozdobione charyzmatycznym wokalem.

Dominuje bardzo dynamiczne

granie osadzone na gęstym

podkładzie sekcji rytmicznej. Pojawiają

się też całkiem intrygujące

wstawki aranżacyjne, świadczące o

tym, że Legendry snują swoją

opowieść starając się nie powielać

czegoś bezmyślnie, ale wyciągnęli

wnioski z przeszłości. Masywne riffy

i dudniące bębny z pulsującym

basem tworzą osobliwy hołd mrocznym

zakamarkom epickiego metalu.

Czym dłużej zanurzamy się w

świat na "Mists Of Time", tym

łatwiej jest zgubić świadomość, że

muzyka ta nagrana została w 2016

roku. Mimo, że wydanie nowe, winylowe,

ma trochę zmienioną

tracklistę (rozbita na dwie płyty) w

stosunku do pierwszego, Non N-

obis Productions na kompakcie,

to w żadnym wypadku dla kogoś

nie znającego materiału nie będzie

miało to znaczenia. Całość jest naprawdę

wciągająca i strasznie równa.

Kompozycje, mimo swojej długości,

nie nudzą a wręcz zachęcają

do głębszej interakcji z muzyką,

która łączy w sobie niebanalne pomysły,

sprawny warsztat oraz najlepsze

fragmenty twórczości Manowar

i wspomnianej już na początku

legendy Kansas. Zresztą

Legendry zamieścili na "Mists Of

Time" całkiem udany cover "Necropolis"…

Adam Widełka

Miecz Wikinga - Grona Gniewu

2021 Ossuary Records

Szczerze przyznam, że płyta ta nie

zestarzała się w ciągu 17 lat ani

trochę. Inna sprawa, że już w 2004

roku, kiedy wychodziła, była stara

jak pierwsze nagrania Kata. Dobra,

żarty na bok! Sprawa jest poważna.

Oto niezastąpione Ossuary

Records wykopało z czeluści pierwszą

z, zakładam, wielu pereł rodzimej

sceny hard'n'heavy - debiutancki

album Miecza Wikinga zatytułowany

"Grona Gniewu". Zakładam

że większość z naszych

czytelników wie z czym mamy tu

do czynienia, ale jeśli jednak ktoś

nie bardzo kojarzy o co ten szum,

to śpieszę z wyjaśnieniami. Miecz

Wikinga skopał tą płytą po mordzie

całą masę fanów klasycznego

grania, którzy po prostu nie byli

gotowi na powrót takich klimatów,

takiej jakości, takiego uderzenia w

czasach, kiedy metal niebezpiecznie

zaczął romansować z hip-hopem

czy elektroniką a staroszkolny

heavy metal zepchnięty został głęboko

do podziemia. "Grona Gniewu"

z marszu zostały okrzyknięte

objawieniem rodzimej sceny a zespół

utonął w zachwytach. Niestety,

dość nieoczekiwanie, formacja

najpierw zmieniła nazwę, aby

zmierzyć się z klimatami modernmetalu

a potem zniknęła całkowicie

z metalowej mapy Polski, jak

się okazało - na zawsze. Mamy rok

2021 i "Grona Gniewu" ponownie

goszczą w naszych odtwarzaczach,

tym razem już w formie solidnie

przygotowanego jewel case'a z książeczką,

masą świetnych zdjęć z

czasów świetności formacji i oczywiście

krążkiem CD, którego nie

boimy włożyć się do kieszeni playera

(z pierwszą edycją "Gron…" bywało

różnie). Materiał doczekał się

solidnego remastera, który z jednej

strony brzmi rasowo, ale - tu moje

ogólne wrażenie - nieco obdziera z

charakterystycznego brudu oryginalny

materiał. Ale uznajmy, że

idzie się do tego przyzwyczaić i nie

jest to rzecz która w jakikolwiek

sposób przeszkadza w odbiorze.

Słuchając tego albumu ciężko jest

mi powstrzymać emocje, po nawet

po tylu latach, znam teksty niemalże

na pamięć i śpiewam je razem ze

Smokiem. I tak, wciąż nie jestem

fanem otwieracza, za to przy

"Żelaznych Mirażach" moja głowa

samoistnie rwie się do headbangingu,

choć włosy już przerzedzone a

i szyja już nie tak wytrzymała co w

młodzieńczych latach. W zasadzie,

ta sama podnieta co wtedy utrzymuje

się przy takich strzałach jak

numer tytułowy czy "Odsieczy

Czas", które niszczą dynamiczną

szarżą sekcji rytmicznej i ciętymi,

melodyjnymi riffami. "Jesteś Krainą

Sposobności" wciąga klimatem a

"Husaria Lepszego Stworzenia" tratuje

niczym ciężka jazda konna.

"Karmazyn", choć szorstki, zwłaszcza

wokalnie, potrafi ująć swoją

bezpośredniością, a "Anielski Puch"

urzeka "kostrzewskim" klimatem.

Płyta przelatuje przez głośniki

niczym nagła nawałnica, przypominając,

że ogólny zachwyt nad zespołem

w żadnym wypadku nie był

przesadzony. I wiecie co? Kiedy

"Husaria…" dobiega końca, czuję

niebywały smutek. Smutek, że tak

dobra płyta, nie doczekała się kontynuacji.

Że tak świetny zespół w

tak spektakularny sposób zamknął

swoją dyskografię po czym po prostu…

zapadł się pod ziemię. "Grona

Gniewu" to klasyk. Być może zabrzmię

niedorzecznie, ale jest to

krążek który spokojnie można

wrzucić do jednego wora z "Kawalerią

Szatana" Turbo czy "Oddechem

Wymarłych Światów" Kata,

opisać jako "najlepsze płyty polskiego

heavy" i wystrzelić w kosmos,

aby cały wszechświat dowiedział

się, że Polacy potrafią w

heavy metal. Nie pozostaje mi nic

innego jak podziękować Mieczom

za masę wspaniałych muzycznych

doznań, a Ossuary Records za to,

że dokonali tej swoistej rezurekcji.

Czapki z głów, Panowie! (666 / 6)

Marcin Jakub

Mindless Sinner - Turn On The

Power

2021 Pure Steel

Po kapitalnej EP "Master Of Evil",

jaką jakiś czas temu miałem przyjemność

recenzować, przyszła pora

na reedycję debiutanckiego, pełnego

albumu szwedzkiej formacji

Mindless Sinner. Krążek o tytule

"Turn On The Power" ukazał się

w 1986 roku, a dziś wznawia go

Pure Steel Records. W taki sposób

drugie życie (po latach) zyskuje

jeden z lepszych krążków w historii

heavy metalu. Szwedzi, poza

melodiami jakie przenoszą sobie w

genach, mają jeszcze świetny zmysł

do łączenia ich z ostrymi riffami i

motoryczną sekcją. Już EP pokazywało

wielki potencjał tej kapeli, ale

"Turn On The Power" po prostu

miażdży. Zupełnie jakbyśmy podłączeni

byli do tej rozdzielni z

okładki, a tajemnicza pani jest o

krok od wpuszczenia w nasz organizm

potężnej dawki muzycznej

mocy. Album potrafi napędzić na

cały dzień. Ba! Mindless Sinner

nie chce wychodzić z głowy tygodniami!

Mimo wielu kapitalnych

płyt z tamtego okresu to po przesłuchaniu

"Turn On The Power"

możemy mieć problem z sięgnięciem

po cokolwiek innego. Przez

trzy lata dzielące pełny album a EP

w grupie nic się za mocno nie

zmieniło, poza kosmetycznym

odświeżeniem wakatu basisty. To

też pokazuje, jak scalił się zespół i

mimo wszystko, jak duży progres

poczynił. Już od pierwszych sekund

muzyka chwyta nas za gardło

i nie ma zamiaru puścić. Rozpędzony,

ale szalenie melodyjny

heavy metal to wizytówka Mindless

Sinner. Zwracają uwagę świetne

wokale Christera Goranssona,

mocne, szczere i idealnie sklejone z

pozostałymi instrumentami. Gitarzyści

Magnus Danneblad i

Jerker Edman zmyślnie uzupełniają

się solówkami i sypią riffami

o sile kołków rozporowych dając

gwarancję długiego nucenia motywów

po zakończonych odsłuchach.

Sekcja jest z kolei w pełni wykorzystana.

Perkusista Tommy

Johansson i basista Christer Carlson

mają swoje pięć minut, a nawet

więcej - raz za razem są odpowiedzialni

za szkielet utworów i

oprócz trzymania prędkości cza-

204

RECENZJE

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!