HMP 72 Enforcer
New Issue (No. 72) of Heavy Metal Pages online magazine. 68 interviews and more than 180 reviews. 172 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Enforcer, Myrath, Destroyers, Stos, Turbo, Doro, Herman Frank, Tyr, Possessed, Protektor, Usurper, Bewitcher, Empheris, Evangelist, Monasterium, Smoulder, Spirit Adrift, Exumer, I.N.C., Xentrix, Savage Messiah, Hunter, Ruthless, Steel Prophet, St. Elmos Fire, Attica, Ritual, Wretch, Zarpa, Rock Goddess, Twisted Tower Dire, Metal Inquisitor, Paragon, Icarus Witch, Traveler, Chevalier, Riot City, Booze Control, Skull Fist, Vultures Vengeance, Leathurbitch, Bat, Sanhedrin, Pulver, Ironflame, Pounder, Ravager, Critical Defiance, Fabulous Desaster, Quiet Riot, Iron Fire, Emerald, Astral Doors and many, many more. Enjoy!
New Issue (No. 72) of Heavy Metal Pages online magazine. 68 interviews and more than 180 reviews. 172 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Enforcer, Myrath, Destroyers, Stos, Turbo, Doro, Herman Frank, Tyr, Possessed, Protektor, Usurper, Bewitcher, Empheris, Evangelist, Monasterium, Smoulder, Spirit Adrift, Exumer, I.N.C., Xentrix, Savage Messiah, Hunter, Ruthless, Steel Prophet, St. Elmos Fire, Attica, Ritual, Wretch, Zarpa, Rock Goddess, Twisted Tower Dire, Metal Inquisitor, Paragon, Icarus Witch, Traveler, Chevalier, Riot City, Booze Control, Skull Fist, Vultures Vengeance, Leathurbitch, Bat, Sanhedrin, Pulver, Ironflame, Pounder, Ravager, Critical Defiance, Fabulous Desaster, Quiet Riot, Iron Fire, Emerald, Astral Doors and many, many more. Enjoy!
- No tags were found...
You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
ców. Demo "Chemical Depedency"
to, można powiedzieć, thrash w
pigułce. Niczym nie ograniczony,
buzujący całą paletą emocji. Nie
brak tutaj granych na pełnej szybkości
solówek, pozornie jednowymiarowej
sekcji rytmicznej oraz
prawdziwie szczerego wokalu. Słucha
się tego wznowienia bardzo dobrze.
Mimo szaleńczych temp i
szatkujących uszy riffów całość
brzmi klarownie. Nie mam oczywiście
punktu odniesienia do oryginału,
ale czuć, że nie jest to absolutnie
współczesna produkcja.
Udało się zachować klimat końca
lat 80. Warto nadmienić, że wydawca
pokusił się tutaj o ciekawy dodatek
- cztery utwory zarejestrowane
na koncercie w Toronto, rok
1989. Dają one namiastkę tego, co
prezentowało Atrophy na żywo.
W tych kilkunastu minutach słychać
potęgę thrashu zamkniętą na
płycie CD. Atrophy "Chemical
Depedency" to materiał już pewnie
na wylot znany przez maniaków
gatunku. Wznowienie jednak
ma swoje plusy i myślę, że wielu z
nich celowo zdubluje go sobie na
półce. Nie lubię się powtarzać, ale
to po prostu thrash metal najwyższej
próby.
Adam Widełka
Attika - When Heroes Fall
1991/2019 Pure Steel
Z płytami takimi jak "When Heroes
Fall" jest problem tego rodzaju,
że obecnie są one postrzegane
jako klasyczne wydawnictwa z
epoki największej chwały heavy
metalu, ale w momencie wydania
nie były niczym szczególnym, nie
budząc też większego zainteresowania
branży, mediów czy fanów.
Z Attiką było podobnie i pewnie
dlatego jej albumy oryginalnie ukazywały
się tylko na kasetach - nośniku,
który w Stanach Zjednoczonych
przełomu lat 80. i 90. był co
prawda bardzo popularny, ale nie
liczył się na tle CD's i LP's, będąc
czymś gorszym - do powszedniego
użytku czy korzystania w samochodzie.
Dlatego materiały Attiki
ukazały się w wersjach płytowych
znacznie później, a obecnie pojawiło
się kolejne wznowienie
"When Heroes Fall". To heavy/
power metal w amerykańskim wydaniu,
rzecz dla fanów Omen,
Attacker, Hexx czy wczesnego Savatage,
ale jednak nie takiej klasy.
Album trzyma oczywiście poziom,
słucha się go całkiem przyjemnie,
szczególnie kiedy Attika idzie też
w bardziej brytyjskim kierunku,
tak jak w utworze tytułowym, typowym
dla lat 80. "Prisoners Of
Habit" czy "Seventh Sign". Cały
czas mam jednak poczucie obcowania
z płytą, która w roku 1983/85
byłaby czymś, ukazując się na
przykład nakładem Metal Blade,
gdy pięć lat później zainteresowała
nielicznych. Teraz może być pod
tym względem nieco lepiej, ale na
pewno nie jest to jakieś objawienie.
Wojciech Chamryk
Carmine Appice - Rockers & V8
2019 Metalville
Poznawanie dokonań Carmine'a
Appice'a ciąg dalszy. Jego solowe
dokonania można podzielić na
dwie części, pierwsza to ta z Carmine
Appice's Guitar Zeus a druga
to po prostu Carmine Appice.
W wypadku tej drugiej artysta na
koncie ma dwa albumy: "Rockers"
(1981) i "V8" (2008). I właśnie
oba krążki ukazały się jako zbiór
dwóch dysków nakładem Metalville.
W sumie zestawienie tych
płyt ma sens, bowiem obydwie sesje
powstały dzięki podobnej koncepcji.
Są to solowe przedsięwzięcia
perkusisty, więc muzyka nastawiona
jest na rytm. Wyraziście
obrazuje to instrumentalny cover
kawałka Rolling Stones "Paint It
Black", który w dwóch wersjach
znalazł się na jednym i drugim wydaniu
solowego projektu Carmine'a.
Poza tym jest to stylistyczny
miszmasz. Od rocka po przez soul,
rock'n'roll, pop, progresywnego
rocka po jazz. Jedynie "Rockers"
ma w sobie więcej rock'n'rolla a
"V8" bardziej stawia na soul i progresywne
granie. Ogólnie obie płyty
słucha się bardziej jako ciekawostkę.
Carmine Appice niejednokrotnie
udowadniał, że jego warsztat
przekracza przeciętne umiejętności.
Jednak materiał zebrany na
obu dyskach, mimo, że całkiem
znośny, to raczej zachwytu nie
wzbudza. Żadna z tych płyt po
przesłuchaniu nie zachęcą do ponownego
odtworzenia. Dotyczy się
to nawet "V8" przy nagrywaniu
której brała większa gromadka
muzyków, a i sama muzyka wydaje
się bardziej dojrzalsza. Nie ma
wstydu ale kunszt Carmine'a lepiej
podziwiać chociażby na płytach
Vanilla Fudge, Cactus czy
King Kobra. "Rockers" i "V8" to
płyty dla największych maniaków
talentu Carmine'a Appice'a.
\m/\m/
Gaskin - Beyond Worlds End 80-
81
2019 High Roller
Bardzo rzadko słucham krążków
kompilacyjnych. Po prostu nie lubię
z góry narzuconych utworów,
które ktoś tam uznał za, powiedzmy,
najlepsze. Są one pewnie
reprezentatywne dla danego zespołu,
ale znając już trochę twórczość
nie jestem taką formą kompletnie
zainteresowany. Natomiast kiedy
czegoś nie znam - wtedy raczej szukam
longplayów. No ale są wyjątki
- kiedy album zawiera materiał
niedostępny, w jakiś wcześniejszy
sposób niepublikowany, to wyciągam
po niego rękę. Muszę przyznać,
że wcześniej nie kojarzyłem
grupy Gaskin. No a przecież to,
jak się okazało, jeden z reprezentantów
NWOBHM. Cóż, wszystkiego
człowiek nie może znać od
razu. Jak to jednak bywa w moim
przypadku, z angielskim heavy metalem
polubię się chyba w każdej
postaci. Pierwszy kontakt z Gaskin
przeszedł więc bezboleśnie i
bardzo pozytywnie. Pomógł w tym
album kompilacyjny właśnie pod
tytułem "Beyond Worlds End 80-
81". Zawiera on pełne demo "End
Of The World" z 1980 roku,
utwory z demo roku 1981, dwa numery
z sesji do debiutanckiego albumu,
numer koncertowy marnej
jakości ale zarejestrowany na żywo
w 1981 roku oraz dwa wykonania
z roku 2017. Zacny zestaw, zważywszy
na to, że w oryginale te wydawnictwa
są pewnie w ogóle nie
do dostania. Numery z demo do
debiutu "End Of The World" zaostrzyły
mi apetyt na pełną płytę.
W sumie mógłbym je słuchać na
okrągło. Pełne, gęste brzmienie.
Typowo "angielski" feeling. Czysty,
bardzo plastyczny wokal. No ale
dodatkowo mamy sporo ciekawej
muzyki. Warto posłuchać, jak wypadał
Gaskin na żywo. Mimo słabej
jakości utwór, który się na "Beyond
Worlds End 80-81" znalazł to
świetna, heavy metalowa jazda.
Prosto z epoki! Niestety już takich
emocji nie znajdziemy w dwóch,
kończących kompilację, zagranych
współcześnie, klasykach zespołu.
Jest dobrze, ale chyba lepiej wybrać
się na koncert niż słuchać z płyty.
Podsumowując - lubię robić wyjątek
od swojej zasady. Takie kompilacje
mogę poznawać co tydzień.
Bardzo reprezentatywna a z drugiej
strony przynosząca miłe niespodzianki.
Co prawda dominuje
na "Beyond Worlds End 80-81"
typowa, angielska heavy metalowa
jazda, ale oddech w postaci ckliwych
akustycznych piosenek też
się przyda, bowiem szyję ma się
tylko jedną!
Adam Widełka
Helloween - Keeper Of The Seven
Keys - The Legacy
2019/2005 Nuclear Blast
Ten album, miał być powrotem do
najlepszego okresu w historii
Helloween, czyli do dwóch pierwszych
części "Keeper Of The
Seven Keys". Jednak nie była to
udana próba. Niestety niewielu
grupom udaje się ta sztuka. Wiele
większych kapel niż Helloween na
takich "powrotach" wywaliło się jak
kłoda, więc jakiegoś wielkiego zdziwienia
nie było. Największą bolączką
"The Legacy" są ograniczenia,
które wynikły z założeń do powstania
tego krążka. Słychać, że muzycy
oraz wokalista robili wszystko
aby nawiązać do niedoścignionych
wzorców i klimatu. Najwięcej problemów
miał z tym Andi Deris, co
niekiedy wyraźnie rzuca się w uszy.
To samo tyczy się samych kompozycji.
Niestety większość muzyki
na trzeciej części "Keeperów"
brzmi jakby była pozbawiona dynamiki,
wyrazu, witalności, błyskotliwości,
czy luzu przez co całość
albumu wydaje się lekko nudna.
Wyraźnie to słychać gdy dotrzemy
do utworów bonusowych tej edycji
("Run (The Name Of Your Enemy)",
"Revolution). Obie kompozycje
napisane są w stylu "Helloween
z Derisem" i od razu dużo lepiej
brzmią. Oczywiście album ma swoje
zauważalne dobre momenty, wymienię
chociażby "The King For A
1000 Years", "Pleasure Drone",
"Silent Rain", "Come Alive" czy
"The Shade In The Shadow". Czyli
wcale ich nie mało, przez co muzykom
nie można zarzucić braku zaangażowania
w pracy nad tym krążkiem.
Kontynuując... Niestety
wśród utworów zdarzają się fatalne
potknięcia, jak balladowe "Light
The Universe" z Candice Night
jako gość, czy mający uchodzić za
największy hit tego wydania, czyli
"Mrs. God". Niemniej jakby się nie
rozwodzić nad muzyką "The Legacy"
to daleko jej do pierwowzoru
"Strażników" ale także do najlepszych
momentów wcielenia zespołu,
gdzie wokalistą jest Deris. Niestety
składowi z 2005 roku nie
udało się chociaż w niewielkim
rozmiarze nawiązać do minionych
oblepionych kultem czasów.
Wprawdzie "Keeper Of The
Seven Keys - The Legacy" można
zaliczyć do jednych ze słabszych
płyt w karierze Helloween, to jednak
nie oznacza, że Niemieccy
muzycy przygotowali nam zupełnego
gniota. Choć muzyka nie porywa
to ciągle da się ją słuchać, nie
ma w trakcie odsłuchu odruchu
aby wyłączyć płytę. Niestety przy-
162
RECENZJE