HMP 72 Enforcer
New Issue (No. 72) of Heavy Metal Pages online magazine. 68 interviews and more than 180 reviews. 172 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Enforcer, Myrath, Destroyers, Stos, Turbo, Doro, Herman Frank, Tyr, Possessed, Protektor, Usurper, Bewitcher, Empheris, Evangelist, Monasterium, Smoulder, Spirit Adrift, Exumer, I.N.C., Xentrix, Savage Messiah, Hunter, Ruthless, Steel Prophet, St. Elmos Fire, Attica, Ritual, Wretch, Zarpa, Rock Goddess, Twisted Tower Dire, Metal Inquisitor, Paragon, Icarus Witch, Traveler, Chevalier, Riot City, Booze Control, Skull Fist, Vultures Vengeance, Leathurbitch, Bat, Sanhedrin, Pulver, Ironflame, Pounder, Ravager, Critical Defiance, Fabulous Desaster, Quiet Riot, Iron Fire, Emerald, Astral Doors and many, many more. Enjoy!
New Issue (No. 72) of Heavy Metal Pages online magazine. 68 interviews and more than 180 reviews. 172 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Enforcer, Myrath, Destroyers, Stos, Turbo, Doro, Herman Frank, Tyr, Possessed, Protektor, Usurper, Bewitcher, Empheris, Evangelist, Monasterium, Smoulder, Spirit Adrift, Exumer, I.N.C., Xentrix, Savage Messiah, Hunter, Ruthless, Steel Prophet, St. Elmos Fire, Attica, Ritual, Wretch, Zarpa, Rock Goddess, Twisted Tower Dire, Metal Inquisitor, Paragon, Icarus Witch, Traveler, Chevalier, Riot City, Booze Control, Skull Fist, Vultures Vengeance, Leathurbitch, Bat, Sanhedrin, Pulver, Ironflame, Pounder, Ravager, Critical Defiance, Fabulous Desaster, Quiet Riot, Iron Fire, Emerald, Astral Doors and many, many more. Enjoy!
- No tags were found...
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
binują i, co ważne, z tym nie przesadzają.
Kompozycje bronią się
rytmicznymi łamańcami, kąśliwymi
riffami, zajmującymi i przemyślanymi
solówkami. Całość uzupełnia
charakterystyczny wokal, który
mimo maniery, nie męczy. Bez
strachu sięgnijcie po "Tragic Intense"
jeśli chcecie posłuchać mało
znanego, ale dobrego progresywnego
thrashu z początku lat 90.
Nie jest to może strasznie odkrywcza
płyta, jednak brzmi nieźle, a
przede wszystkim daje dowód, że
Sacrosanct jako zespół nie stał w
miejscu. Warto poświęcić tej kapeli,
jak i jej trzeciej płycie, trochę
czasu.
Adam Widełka
The Marshall Tucker Band -
Dedicated / Tuckerized / Just Us
2018 BGO
Southern rock ma niesamowity
zasięg i to nie tyczy się tylko lat
siedemdziesiątych zeszłego wieku,
bo nawiązania do tego stylu spotkać
można i w dzisiejszych czasach.
Jak dla mnie największymi
gwiazdami tej sceny są The Allman
Brothers Band oraz Lynyrd
Skynyrd. Ich rock przesiąknięty
jest amerykańskim klimatem, taką
specyficzną mieszanką country i
bluesa. Właśnie takich przedstawicieli
tego nurtu jest zdecydowanie
najwięcej. Ja - o czym przy każdej
okazji przypominam - zdecydowanie
wolę jej bardziej hard rockowe
wcielenia, jakie prezentują Molly
Hatchet czy Blackfoot. Wspominam
o tym, bo niedawno BGO Records
wydało reedycję trzech albumów
nieznanego mi wcześniej zespołu
The Marshall Tucker
Band. Kapela została założona na
początku lat siedemdziesiątych,
wydawała regularnie studyjne płyt
i z tego co wiem działa do dzisiaj,
dając nawet dwieście koncertów
rocznie. "Dedicated", "Tuckerized"
i "Just Us" to krążki z początku
lat osiemdziesiątych, czyli
już po okresie największych sukcesów
kapeli. Niemniej przedstawia
zespół jako w pełni dojrzałych muzyków,
którzy doskonale wiedzą
jakie chcą grać dźwięki. Jest to głównie
wspomniany southern rock w
typowych brzmieniach lat siedemdziesiątych,
oparty przede wszystkim
na wpływach country, bluesa
i folku. Czasami przemyka się boogie
czy rock'n'roll. Jednak to nie jedyne
inspiracje, bowiem znajdziemy
wiele wyraźnych odniesień do
jazzu, progresywnego rocka czy też
psychodelii. Jednak w wypadku
omawianych płyt bardzo ważny
jest sposób w jakim przygotowano
poszczególne pieśni. A są to typowo
popowe lub rock popowe
aranżacje w stylu wspomnianej dekady.
To właśnie one nadają The
Marshall Tucker Band charakteru
muzyki popularnej, gdzie
królują akcenty soulu, r'n'b, gospel
czy swingu. Generalnie miszmasz
tego wszystkiego, co do tej pory
grał band ale w bardziej przyswajalnej
formie. Słuchając tej muzyki
zdawałoby się, że przez zgromadzenie
zbyt wielu elementów, których
nie lubię, powinna wzbudzać
we mnie w większości negatywne
wrażenia. Niemniej dokonania
Amerykanów sprawdziły się głównie
jako świetna rzecz do wyciszenia
się, a zostały zagrane i zarejestrowane
tak, że poszczególne
piosenki potrafiły podtrzymać ciągłe
zainteresowanie całością muzyki.
Muzykę słuchałem w całości,
czyli sto osiem minut na okrągło.
Lubię tak skonstruowane albumy,
gdzie można skupić się na całości
muzyki. Pewnie z czasem, gdy będę
wsłuchiwał się dłużej w poszczególne
kompozycje, to będę
mógł wskazać na te bardziej ulubione.
Teraz jednak skupiam sie na
wszystkich trzech krążkach. Fani
southern rocka powinni poznać
"Dedicated", "Tuckerized" i "Just
Us" i ogólnie The Marshall Tucker
Band. Jest wart zachodu.
Turbo - Ostatni wojownik
2019/1987 MetalMind
\m/\m/
Przyznam się, że dawno nie sięgałem
po ten album, a przecież
swego czasu z czarnego placka aż
wióry leciały. Ponowna publikacja
"Ostatniego wojownika" z okazji
okrągłej rocznicy jego wydania, był
dla mnie również sposobnością do
jego przesłuchania i to po latach.
Repertuar tej płyty, kolejność
utworów, itd., różni się od formy w
jakiej ta płyta wyszła pierwotnie.
Teraz to wydane przypomina
anglojęzyczną wersję "Last Warrior"
tylko, że Kupczyk śpiewa po
polsku, no i zachowana jest wersja
polskiej okładki. Wraz z tą płytą
Turbo wchodzi w zdecydowanie
ostrzejszy heavy metal. Aktualnie
muzykę z tego krążka powszechnie
określa się thrash metalem. Dla
mnie jednak jest to kontynuacja
heavy metalowej "Kawalerii Szatana",
podana w ostrych i szybkich
interpretacjach, z tego względu dla
mnie "Ostatni Wojownik" jest
bardziej speed metalowa. Owszem
formy thrash metalu też odnajdziemy,
ale jednak wolę myśleć o
tym albumie jako speed metalowy
z elementami thrashu i heavy. W
każdej kompozycji gitary Hoffmanna
i Łysówa tną niczym brzytwy,
gęsto, niemiłosiernie, bez
opamiętania, a krew bryzga niczym
w serii "Kill Bill" Tarantino. Zespół
mógł rozbujać tak gitary dzięki
zwartej sekcji rytmicznej, a
szczególnie perkusji, za którą po
raz pierwszy w Turbo usiadł Tomasz
Goehs. Bębny nie tylko nabijają
tempo utworów ale też często
wybijają z tego tempa, urozmaicają,
ubarwiają, a zdarza się, że
zadziwiają. Tytułowy utwór zaczyna
się epickim wstępem by gwałtownie
rozpocząć mord. Riffy masakrują,
sola rozrywają, a sekcja
wręcz miażdży słuchacza. Do tego
wyjątkowo ostry śpiew Kupczyka,
a w zasadzie to wrzask, tylko czasami
na plan pierwszy powraca jego
klasyczny rockowy śpiew.
"Ostatni wojownik" to nie tylko
niekontrolowany pęd do przodu,
ale także dysonanse, zwolnienia i
wyciszenia. I to mistrzowsko wymyślone
i zagrane. "Miecz Beruda"
kontynuuje koncepcje openera.
Rozpoczyna je "balladowe" intro -
wzorem Metalliki - poczym gitarowe
riffy i sola w tempie blitzkriegu
kontynuują rzeź seryjnego
mordercy. Zdawałoby się, że już
nic nie przebije wymienionych kawałków,
dopóki nie zaczyna wybrzmiewać
"Seans z wampirem".
Gitary i sekcja ścinają łby za pierwszym
podejściem a "refren" rozsadza
od środka. Ta kompozycja
to niekwestionowana ozdoba tej
płyty. A przecież "Syn burzy" (z
większą dozą heavy), "Bogini chaosu"
(z "maidenowskim" intro) i
"Anioł zła" (z "jajcarskim" wstępem)
również nie odpuszczają i równie
udanie kontynuują całkowitą
demolkę. Pewnym wytchnieniem
wydaje się instrumentalny utwór
"Koń Trojański" - trzeci w kolejności
- który dysponuje wszystkimi
walorami wyeksponowanymi na
"Ostatnim wojowniku", a dodatkowo
kładzie nacisk na płynność i
spójność techniki oraz melodii.
Bardzo ważna płyta dla polskiego
heavy metalu, o której trzeba pamiętać
i zdecydowanie częściej do
niej wracać. Nigdy nie będzie to
stracony czas. Oprócz przypomnienia
samej płyty, Turbo powróciło
do tej muzyki również na koncertach,
które zebrane były pod jednym
sztandarem "The Last Warrior
2019 Tour".
\m/\m/
Voivod - The Nuclear Blast Recordings
2018 Dissonance
Voivod to zespół wielce zasłużony
dla thrash metalu i metalu w ogóle.
Niestety pełne zachwytu recenzje i
ogólne peany recenzentów nie
przekładają się na komercyjny sukces
zespołu. Tak w ogóle komercja
to słowo obce w dokonaniach
Kanadyjczyków, nawet jak jest coś
u nich bardziej przyjazne dla przeciętnego
słuchacza, to nie znaczy,
że tenże w łatwy sposób to przyswoi.
Szkoda tylko, że przez takie
podejście będziemy oglądać ich w
podłych klubach niż na dużych
klubowych scenach (przynajmniej
tu w Polsce). Na "The Nuclear
Blast Recordings" znalazły się
dwa albumy "Katorz" i "Infini" są
to dwa albumy z trzech, przy których
współpracował Jasonic (Jason
Newsted) i nie jest to mój ulubiony
okres w karierze Voivod. Jednak
jest to okres specyficzny. 26 sierpnia
2005r. zmarł Dennis "Piggy"
D'Amour, współzałożyciela kapeli,
jej wieloletni gitarzysta i ogólnie
mózg formacji. Voivod mógł się
wtedy najnormalniej w świecie rozlecieć.
Jednak Dennis świadom, że
odchodzi z tego świata, zostawił
całą masę swoich pomysłów, riffów
i partii gitar. Na tej podstawie powstało
właśnie "Katorz", krążek
specyficzny, przepełniony gitarą
Piggy'go. Muzycznie też był wypadkową
wszystkich okresów w
dotychczasowej karierze zespołu.
Odnajdziemy więc i sporo kąśliwego
thrashu z początku istnienia,
trochę klimatów lżejszego okresu
albumów "Angel Rat" i "The
Outer Limits", czy wpływów bardziej
masywnych i nowoczesnych
"Negatron" i "Phobos". Jest ogólnie
wszystko z psychodelicznymi i
odlotowymi riffami, punkowymi
wstawkami, czy też bardziej nowoczesnymi
wrzutkami. Wręcz typowy
dla tego zespołu galimatias ale
ściśle kontrolowany, a raczej spięty
wokalem Snake'a, który jak zawsze
śpiewa z charakterystyczną
dla siebie manierą. "Infini" to kontynuacja
zamysłu z "Katorz". Okazało
się bowiem, że Dennis
D'Amour zostawił tyle materiału,
że wystarczyło również na kolejny
album. Mimo, że obie sesje dzieli
kilka ładnych lat w zasadzie brzmią
jakby powstały w tym samym
czasie. Choć są różne, mają wiele
ze sobą wspólnego. Przede wszystkim
charakterystyczny jest ten
collage różnych okresów, który w
sumie stworzył indywidualny charakter
muzyki Voivod powstałej
po odejściu Piggy'go. Nie do podrobienia
jest też gitara Dennisa.
W ogóle mam wrażenie, że Pan
D'Amour pozwolił kapeli przetrwać
najgorszy okres czasu, zebrać
się w sobie pozostałym muzykom,
którzy mogli kontynuować karierę
Voivod już bez niego. Wskazał im
też w którym kierunku powinni
zmierzać aby zachować własną
tożsamość i się nie pogubić. Także,
RECENZJE 167