HMP 72 Enforcer
New Issue (No. 72) of Heavy Metal Pages online magazine. 68 interviews and more than 180 reviews. 172 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Enforcer, Myrath, Destroyers, Stos, Turbo, Doro, Herman Frank, Tyr, Possessed, Protektor, Usurper, Bewitcher, Empheris, Evangelist, Monasterium, Smoulder, Spirit Adrift, Exumer, I.N.C., Xentrix, Savage Messiah, Hunter, Ruthless, Steel Prophet, St. Elmos Fire, Attica, Ritual, Wretch, Zarpa, Rock Goddess, Twisted Tower Dire, Metal Inquisitor, Paragon, Icarus Witch, Traveler, Chevalier, Riot City, Booze Control, Skull Fist, Vultures Vengeance, Leathurbitch, Bat, Sanhedrin, Pulver, Ironflame, Pounder, Ravager, Critical Defiance, Fabulous Desaster, Quiet Riot, Iron Fire, Emerald, Astral Doors and many, many more. Enjoy!
New Issue (No. 72) of Heavy Metal Pages online magazine. 68 interviews and more than 180 reviews. 172 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Enforcer, Myrath, Destroyers, Stos, Turbo, Doro, Herman Frank, Tyr, Possessed, Protektor, Usurper, Bewitcher, Empheris, Evangelist, Monasterium, Smoulder, Spirit Adrift, Exumer, I.N.C., Xentrix, Savage Messiah, Hunter, Ruthless, Steel Prophet, St. Elmos Fire, Attica, Ritual, Wretch, Zarpa, Rock Goddess, Twisted Tower Dire, Metal Inquisitor, Paragon, Icarus Witch, Traveler, Chevalier, Riot City, Booze Control, Skull Fist, Vultures Vengeance, Leathurbitch, Bat, Sanhedrin, Pulver, Ironflame, Pounder, Ravager, Critical Defiance, Fabulous Desaster, Quiet Riot, Iron Fire, Emerald, Astral Doors and many, many more. Enjoy!
- No tags were found...
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
Myrath - Hope
2007 Brennus Music
Gdzieś w 2010 roku w moje ręce wpadła
płyta Myrath "Desert Call". Co tu dużo
mówić. Zachwyciłem się nią. Wtedy
myślałem, że mam do czynienia z debiutem.
Jednak dość szybko okazało się,
że parę lat wcześniej - bo w 2007 roku -
Tunezyjczycy wydali swój pierwszy album
zatytułowany "Hope". Krążek rozpoczyna
się intro, które od razu wyjaśnia
w czym tkwi wyjątkowość tego zespołu.
A chodzi o wykorzystywanie znakomicie
zaadaptowanych orientalnych
melodii, basenu śródziemnomorskiego,
a najpewniej, bezpośrednio z ojczyzny
muzyków Tunezji. Owe orkiestracje są
niezwykle barwne i bajkowe, do tego z
wykorzystaniem oryginalnego instrumentarium.
Nie chodzi tylko o same
wstawki ale także o melodie, które nierzadko
są głównymi tematami poszczególnych
utworów. Same orkiestracje,
bogato zaaranżowane, na razie są dość
dyskretne, choć przez swoją specyfikę
intensywnie wyróżniają się na tle całej
muzyki. Znakomicie można to zaobserwować
w tytułowej kompozycji "Hope".
Niemniej prawdziwą istotą Myrath na
debiucie to znakomitej jakości progresywny
metal, w stylu Dream Theater,
Symphony X czy Pagan's Mind. Wielowątkowością,
wielobarwnością, emocjonalnością,
klimatycznością, bogatą
strukturą, techniką czy niezwykle tajemniczą
aurą Tunezyjczycy od samego
początku dorównują swoim idolom. Na
polu wykonawczym też nie słychać jakiejś
różnicy. Jak to bywa w wypadku
muzyków grających procesywny metal
ociera się on o wirtuozerię. O ich rozmachu
i braku respektu do wielkich i
mocno rozbudowanych form, niech za
przykład posłuży ponad jedenasto-minutowy
"Confession". Choć pod względem
melodyjności zdecydowanie wolę
równie pokaźny "Seven Sins". W kwestii
kompozycji zdarzają się również wpadki,
a w zasadzie na "Hope" miało miejsce
jedno takie potknięcie, a jest nim
słabo wymyślona końcówka "My Inner
War". A może to tylko moje odczucie...
Kontynuując wytykanie słabych stron
debiutu Myrath trzeba wspomnieć o
produkcji i brzmieniu. Jeśli ktoś myśli,
że teraz obrzucę błotem muzyków tego
zespołu to jest w błędzie. Ogólnie jest
dobrze, jednak trochę brakuje do perfekcji,
którą charakteryzuje się ich muzyka
na następnych płytach. Przez co
czasami zawartość "Hope" brzmi trochę
szorstko i topornie. Ten efekt podkreślają
z rzadka pojawiające się mocne
szarpane i lekko nowoczesne gitarowe
riffy. Chociażby te z "All My Fears". Następną
różnicą względem kolejnych krążków
jest wokal. Na debiucie śpiewa
klawiszowiec Elyes Bouchoucha. Ma
on mocny acz melodyjny głos, jednak
do klasy Zahera Zorgati jednak mu
brakuje. Pod względem melodii i śpiewu
na "Hope" jest zacnie, nie ma co drzeć
szat. Niemniej dobrze, że na "Desert
Call" pojawił się już Zaher. W sumie
niezły debiut, z niezgorszą muzyką, w
świetnym świetle prezentujący ten naprawdę
oryginalny progresywny band.
(4)
Myrath - Desert Call
2010 XIII Bis/Amro
Wszystko zaczęło się właśnie od tej płyty.
Zrobiła na mnie duże wrażenie i w
sumie trzyma mnie tak do dziś. Na tej
płycie - w stosunku do poprzedniej -
zmieniają się szczegóły, ale właśnie w
tym tkwi diabeł, dzięki któremu tak
bardzo polubiłem "Desert Call". Progresywny
metal wymyślony przez Tunezyjczyków
nabiera na tej płycie niesamowitej
płynności. Obojętnie czy to są
ciężkie gitarowe momenty czy zdecydowanie
bardziej subtelne muzyczne fragmenty,
czy też zupełnie inne kontrasty,
typu; zestawienie technicznego "szarpanego"
progresywnego metalu z wysublimowanym
progresywnym rockiem,
wszystko nie tylko brzmi świetnie ale
jest natychmiast przyswajane przez odbiorcę.
Starsi koledzy z Dream Theater
czy z Symphony X nie tylko powinni
być dumni, że mają tak wybitnych naśladowców,
ale też zazdrościć im talentu,
dzięki któremu potrafią w tak ekscytujący
sposób zinterpretować ten konkretny
styl. Tym bardziej, że muzycy
Myrath na tym albumie śmielej rozwinęli
również wpływy ambitnego melodyjnego
power metalu czy nawet symfoniki.
Dzięki czemu w muzyce tego zespołu
jest więcej przestrzeni oraz akcentów
takich zespołów jak Angra czy
Heavenly. A przecież są jeszcze fragmenty
inspirowane muzyką orientalną
tak wyśmienicie zinterpretowanej przez
tunezyjskich muzyków. Wprowadzone
są w całość "Desert Call" zdecydowanie
śmielej oraz przygotowane z dużo większym
rozmachem, równocześnie zachowują
precyzję i umiar. Piękne jest to,
że te partie nie odgrywane są wyłącznie
przez rokowe instrumentarium ale również
za pomocą oryginalnych arabskich
instrumentów. Te wschodnie
brzmienie wnika również w melodie
oraz rytm. Jego obecność odczuwalna
jest praktycznie na każdym kroku. Te
wszystkie składowe na wzajem bardzo
płynnie przenikają się i jest to prawdopodobnie
tajemnica sukcesu baśniowych
dźwięków Myrath. Dodatkowo
muzyczny efekt podkreśla świetna narracja
nowego wokalisty Zahera Zorgati.
Jego wokal jest czysty, melodyjny a zarazem
pełen mocy. Po prostu rockowo
klasyczny. Że Tunezyjczycy trafili akurat
na niego, to trzeba wręcz domniemywać
boską interwencję. Ogólnie
rzecz ujmując, muzycy stanowiący ten
zespól należą do jednostek wybitnych,
ich talent i umiejętności mogą wielu
wpędzić w kompleksy. Takie albumy
słucham w całości, nie ma w nim miejsce
na wyróżnienie, bowiem całość jest
wyjątkowa. Zawiera, znakomite pomysły
muzyczne, iskrzące różnorodnością
kompozycje, przenikające się wieloma
wpływami, gdzie najbardziej wyraziste
są dźwiękowe wycieczki na Bliski
Wschód. "Desert Call" trwa ponad siedemdziesiąt
minut, a za każdym razem
mam wrażenie, że to zbyt krótka chwila.
(5)
Myrath - Tales Of The Sands
2011 XIII Bis/Amro
Już tak jest, fani jak dostaną dobry produkt,
to następny chcą jeszcze lepszy.
Muzycy, gdy uda się im nagrać dobrą
muzykę przy następnej produkcji starają
się napisać jeszcze lepszy materiał.
Tylko, gdy ta sztuka się nie uda, to fani
mają kolejna radość i mogą dopiec
swoim pupilom, a muzycy jedynie mogą
próbować wymigać się od dostawania
razów po głowie czy innych zadów. Bywa
też, że zespół w ramach "rozwoju"
zmienia wypracowane przez siebie regułom,
nie raz dokonując ogromnej stylistycznej
rewolty. Co przeważnie nie daje
dobrych efektów, ani dla kapeli ani
dla jej zwolenników. Całe szczęście Myrath
nic takiego nie uczynił. "Tales Of
The Sands" to w prostej linii kontynuacja
"Desert Call". W podstawowym
czasie (45 minut), to nadal wyśmienity,
wielowątkowy i niezwykle barwny progresywny
metal przepełniony emocjami
i tajemniczą aurą wschodniej kultury.
Kapela nadal pozwala zachwycać się bogactwem
pomysłów ale także ich czytelnością,
mimo programowej złożoności
muzyki. W wypadku tego albumu nacisk
na przystępność i komfort odbioru
muzyki wydaje się głównym założeniem
tej sesji. Podobnie jest z orientalnymi
ornamentami, choć nadal wykorzystywane
jest oryginalne arabskie instrumentarium,
to więcej ich opracowań
wtłoczone jest w klasyczne orkiestracje.
Ogólnie rzecz biorąc na tym krążku
orkiestracji jest sporo ale wiele z nich
stanowi bardzo dyskretne tło dla całości
muzyki. I właśnie jedynie powyżej wymienione
elementy stanowią pewne novum
w dokonaniach Tunezyjczyków.
"Tales Of The Sands" to ciągle wysoki
pułap muzyczny choć nie aż tak porywający
jak na "Desert Call". Oczywiście
najlepiej słucha się tej płyty jako całości.
Aczkolwiek w jej wypadku szczególnie
lubię wracać do utworu "Braving The
Seas". Tej harmonii nie zaburzają nawet
dodatkowe dwa utwory. Potwierdza to
przypuszczenie, że muzycy tego zespołu
nie schodzą poniżej swoich kompozytorsko-wykonawczych
wysokich standardów.
W dodatku jeden z nich "Apostrophe
For A Legend" zapowiada śmielsze
postawienie muzyków na trochę
prostszy ale za to ambitny melodyjny
power metal. Muzykom Myrath nie
udało się przeskoczyć jakości "Desert
Call" ale w żaden sposób nie dali powodów
aby nad nimi wyzłośliwiać się.
(4,5)
Myrath - Legacy
2016 Verycords
"Legacy" błyszczy w podobny sposób co
"Desert Call" ale w trochę inny sposób.
Zespół zachowuje swoje muzyczne
DNA ale zaczyna przeważać w nim
wcielenie ambitnego melodyjnego power
metalu czy jak kto woli melodyjnego
prog-poweru. Przed wczesne inspiracje
Dream Theater, Symphony X,
Pagan's Mind przedzierają się wpływy
Kamelot, Angra i powiedzmy Orden
Ogan. Jednakże ta ewolucja to nie przejęcie
wzorów od innych, a po prostu wewnętrzna
i naturalna potrzeba muzyków
z Myrath. Przepięknie obrazuje to
bajkowe i zagadkowe orientalne intro
"Jasmin" oraz następujący po nim, dynamiczny
i ekscytujący niczym "filmowy
hit", "Believer". To ostatnie porównanie
nie jest przypadkowe, bowiem
utwór zaopatrzony jest w doskonały
teledysk zrealizowany niczym "hollywoodzki"
film przygodowy w stylu
"Król Skorpion". Kolejną cechą "Legacy"
jest pewien podział. Pierwsza część
albumu jest bardziej dynamiczna niż
druga. W drugiej połówce kompozycje
są bardziej rozmarzone, zadumane, tkliwe
oraz pełne liryzmu. Nie jest to jakaś
szczególna nowość bo takimi emocjami
Tunezyjczycy raczą nas na każdej płycie.
Jednak nie na taką skalę jak tym razem.
Przy czym osiągają pewien pułap
doskonałości. Nie wiem, jak wielu zespołom
pokroju Myrath udało się w
ostatnim czasie napisać tak piękne, a zarazem
nie kujące uszy banałem, przesiąknięte
melancholią kompozycje. W tym
bloku niewątpliwie rządzi "I Want to
Die". Niemniej jakich by standardów
nie udało się im osiągnąć na tej niwie, to
jednak zdecydowanie wolę, gdy w muzyce
Tunezyjczyków przeważa wigor,
witalność, energia, dynamika i moc
skrząca się wielobarwnością. I właśnie
tego najbardziej zabrakło na "Legacy".
Mimo tego potknięcia trudno powiedzieć
o tej płycie, że jest słaba. (4)
Myrath - Shehili
2019 earMusic
Tunezyjczycy od dłuższego czasu dążyli
do takiej muzyki jaka znalazła się na
"Shehili". Pełnej energii melodyjnego
progresywnego power metalu z orientalnymi
wpływami muzyki Bliskiego
Wschodu, gdzie bogate muzyczne konstrukcje
naszpikowane są wieloma tematami
muzycznymi, całą paletą emocji,
kontrastów oraz klimatyczną i tajemniczą
aurą ocierającą się o fantastyczne
baśniowe opowieści. Jednak całość miała
być tak zaaranżowana aby potencjalny
słuchacz nie miał problemu z przyswojeniem
muzyki. W moim mniemaniu
tą sztukę muzycy Myrath osiągnęli już
dawno, nawet w momencie gdy ich muzyka
była bardziej skomplikowana i bardziej
akcentowała elementy progresywnego
metalu. Przede wszystkim rezultat
ten uzyskali dzięki niesamowitej
zdolności do pisania znakomitych melodii,
którymi przesiąknięte są ich utwory.
Wszystkie te melodie znakomicie podkreśla
wyśmienity głos Zahera Zorgati.
Niemały wpływ mają także wszelkie
wtręty arabskiego folkloru aranżowane
na modę oryginalnej muzyki basenu
śródziemnomorskiego, ewentualne
przetworzone na wielobarwne orkiestracje.
Zresztą owe orientalizmy przemycane
są w szerszym muzycznym
znaczeniu, bowiem przenikają i melodie,
rytm, konstrukcje utworów czy też
klimat, który przekazuje album, a także
poszczególne kompozycje. Nie można
zapomnieć o konstrukcjach kompozycji,
to one w dużej mierze pracują na przychylność
słuchaczy. Taka jest zdecydowana
większość zawartości "Shehili". W
ten trans i pląs wprowadza już intro,
oczywiście teleportując nas w gorące i
baśniowe rejony Tunezji, za to zupełnie
porywają i wytrącają z poczucia czasu
oraz rzeczywistości pierwsze kompozycje
"Born To Surview" i "You've Lost
Yourself". Reszta kompozycji też nie odpuszcza,
wystarczy przytoczyć utwory
singlowe "Dance" czy "No Holding
Back". Należy tu nadmienić, że obrazy
do tych kawałków nagrano w stylu teledysku
"Believer" i w sumie stanowią one
całość filmowej przygody, która dodaje
kolejny wymiar do muzyki Myrath. Każdy
utwór na "Shehili" to w zasadzie
wielowymiarowa i wielobarwna dynamiczna
kompozycja. Jednak w drugiej części
pojawiają się tracki, w które wkrada
się pewna doza melancholii i zadumy.
Należą do nich "Lili Twil", "Stardust" i
"Mersal". Niemniej ukoronowaniem tej
części jest zamykający płytę oraz z niezwykłą
melodią i klimatem utwór tytułowy,
w specyficzny sposób podsumowuje
on cały album, ale też jest zaproszeniem
do zainteresowaniem się następnym
krążkiem Myrath. Jestem przekonany,
że jeżeli ktoś jest fanem melodyjnego
i ambitnego power metalu, a
także progresywnego metalu i nie przeszkadzają
mu interpretacje muzyki orientalnej,
z pewnością tak uczyni. Tym
bardziej, że Tunezyjczycy jak do tej pory
nie obniżyli swoich standardów co do
kompozycji, połączenia melodii z mocą,
wykonania czy ogólnie produkcji. Fantastyczny
muzyczny świat Myrath czeka
na Was. (5)
\m/\m/
MYRATH 9