31.03.2023 Views

HMP 72 Enforcer

New Issue (No. 72) of Heavy Metal Pages online magazine. 68 interviews and more than 180 reviews. 172 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Enforcer, Myrath, Destroyers, Stos, Turbo, Doro, Herman Frank, Tyr, Possessed, Protektor, Usurper, Bewitcher, Empheris, Evangelist, Monasterium, Smoulder, Spirit Adrift, Exumer, I.N.C., Xentrix, Savage Messiah, Hunter, Ruthless, Steel Prophet, St. Elmos Fire, Attica, Ritual, Wretch, Zarpa, Rock Goddess, Twisted Tower Dire, Metal Inquisitor, Paragon, Icarus Witch, Traveler, Chevalier, Riot City, Booze Control, Skull Fist, Vultures Vengeance, Leathurbitch, Bat, Sanhedrin, Pulver, Ironflame, Pounder, Ravager, Critical Defiance, Fabulous Desaster, Quiet Riot, Iron Fire, Emerald, Astral Doors and many, many more. Enjoy!

New Issue (No. 72) of Heavy Metal Pages online magazine. 68 interviews and more than 180 reviews. 172 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Enforcer, Myrath, Destroyers, Stos, Turbo, Doro, Herman Frank, Tyr, Possessed, Protektor, Usurper, Bewitcher, Empheris, Evangelist, Monasterium, Smoulder, Spirit Adrift, Exumer, I.N.C., Xentrix, Savage Messiah, Hunter, Ruthless, Steel Prophet, St. Elmos Fire, Attica, Ritual, Wretch, Zarpa, Rock Goddess, Twisted Tower Dire, Metal Inquisitor, Paragon, Icarus Witch, Traveler, Chevalier, Riot City, Booze Control, Skull Fist, Vultures Vengeance, Leathurbitch, Bat, Sanhedrin, Pulver, Ironflame, Pounder, Ravager, Critical Defiance, Fabulous Desaster, Quiet Riot, Iron Fire, Emerald, Astral Doors and many, many more. Enjoy!

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

czas trwania "Lords Of Hypocrisy"

to album ujmujący. Raz dostojny,

powolny, roztaczający aurę

doom metalu. Z kolei z drugiej

strony pachnący klasyką hard

rocka. Nie boję się też napisać, że

nawiązujący trochę do Manilla

Road. Można trochę tych wpływów

dostrzec, ale jak wcześniej

zaznaczyłem Brytyjczycy posiadali

swój przepis na świetne granie.

Odpowiedzialnymi za unikalność

piosenek byli ojciec i syn - Terry i

Alan Jones. Pierwszy, bardzo charakterystyczny

wokalista, z osobliwą

barwą głosu. Drugi to solidny i

bardzo pomysłowy gitarzysta i

kompozytor. Na płytach towarzyszyli

im Trevor Portch na basie

(od 1982-1985 i 2004-2007) oraz

na perkusji wymiennie Mark Elliot

(2004, 2006) i John Mizrahi

(1998, 2005). Pagan Altar to grupa,

z której twórczością warto się

spotkać. Chociażby zaczynając od

"Lords Of Hypocrisy" ta podróż

będzie prawdziwie magiczna.

bum wyszedł w 2004 roku. Trzon

składu był taki, jak przy poprzednim

czyli: Terry Jones (wokal),

Alan Jones (gitara) i Trevor Portch

(bas). Natomiast miejsce bębniarza

zajął John Mizrahi. Czym

dłużej zagłębiam się w

"Judgement Of The Dead" dochodzę

do wniosku, że porządne, mocne

granie, musi opierać się na plastyce

brzmienia i wyobraźni kompozytorów.

Panom z Pagan Altar

udało się wytworzyć niezwykle

ciężki klimat, nie tracąc pierwiastka

melodii. Wpuścili w swoje

utwory przestrzeń, jednak nie zapomnieli

o sprawdzonych wzorcach.

Broń jednak Boże - nie słucha

się tego albumu jak kalki grupy

Black Sabbath. Dźwięki na "Judgement

Of The Dead" mają absolutnie

swoją tożsamość.

Adam Widełka

Tylko o dziwo "Two Sides Of A

Coin" jest płytą o swoim własnym

charakterze. Nie ma tutaj mowy o

jakiejś ubogiej kopii bardziej znanych

grup. Tym bardziej szkoda,

że nie odnieśli sukcesu, bo po przesłuchaniu

tego materiału można

pokręcić głową w zadumie. Dla

wielbicieli nieoczywistego thrash

metalu, nasyconego roztworem z

klasyki gatunku, "Two Sides Of A

Coin" nie jest zapewne niczym nowym.

Wszystkim tym jednak, którzy

szukają czegoś, co nimi solidnie

wstrząśnie a będzie dla nich swoistym

odkryciem, szczerze ten album

rekomenduję. Czym prędzej

do sklepów!

Adam Widełka

szkoła brytyjskiego hard rocka -

czasów, gdzie każda płyta, mimo,

że z tego samego gatunku, była w

mig rozpoznawalna. Quartz zaczęli

swoją karierę z prawdziwym

przytupem. Po latach od wydania

nadal ich muzyka się broni, a co

więcej, potrafi wciąż być niezwykle

intrygująca i brzmieć bardzo świeżo.

Album "Quartz" to nie tylko

pozycja dla maniaków lat 70. Po

płytę mogą śmiało sięgać też adepci

heavy metalu - by przekonać się

kto zalewał fundamenty pod ich

ulubione zespoły.

Adam Widełka

Adam Widełka

Quartz - Quartz Live

2019/1980 Dissonance

Pagan Altar - Judgement Of

Dead

2019/2005 Temple Of Mystery

Na szczęście nie mam tak, że słuchanie

muzyki uzależniam od pogody.

Jestem twardy i nawet

w największy upał nie boję się włączyć

lejących się jak smoła dźwięków.

Czasem nie ma innego wyjścia

kiedy termin nagli. Za oknem

wścieka się słońce a ja oddaje się

ciężkiej i magicznej muzyce Pagan

Altar. Album "Judgement Of The

Dead" to trzeci longplay w dorobku

tej zasłużonej brytyjskiej formacji.

Podobnie jak poprzedni

osadzony jest w klimatach doom/

heavy metalu. Kompozycje inspirowane

są też, co da się wyraźnie

usłyszeć, folk rockiem spod znaku

Jethro Tull. Nie ukrywam, że w

tym Pagan Altar trafiają w mój

czuły punkt bo ekipę Iana Andersona

uwielbiam. To oczywiście nie

jest podane jak na tacy - trzeba się

w tą muzykę porządnie wgryźć żeby

odkryć dla siebie pewne niuanse.

Jako całość "Judgement Of

The Dead" to może niezbyt skomplikowana,

ale za to bardzo dobrze

zagrana płyta. Można mówić, że

Pagan Altar to żadni wirtuozi, ale

mieli w sobie charyzmę i dokładnie

takie umiejętności, które pozwalały

stworzyć doskonale broniącą się

po czasie muzykę. Zwłaszcza, że

oryginalnie materiał napisany był

na przestrzeni od 1978 do 1981

roku. Dopiero w 1998 roku był

pierwszy raz upubliczniony a al-

Pyracanda - Two Sides Of A

Coin

2019/1990 Divebomb

Zdumiewające jak wiele świetnych

załóg thrash metalu wywodzi się

zza naszej zachodniej granicy.

Mimo swojej szorstkości niemiecki

metal cieszył się i cieszy niesłabnącą

popularnością. I tak jak w

większości krajów oprócz zespołów

bardzo rozpoznawalnych są i były

również takie, które z jakichś powodów

zostały niedocenione. Jedną

z takich grup była Pyracanda

i jej debiutancki album "Two

Sides Of A Coin". Ciężko uwierzyć,

ale dopiero blisko trzydzieści

lat po premierze ukazuje się porządna

reedycja. Dzięki firmie Divebomb

Records możemy sięgnąć

po jeden z lepszych albumów

thrash metalu w ogóle. Wydany w

1990 roku mógł przywoływać, za

sprawą okładki, skojarzenia z

"Release From Agony" Destruction.

Na tym jednak jakiekolwiek

podobieństwa się kończą bo muzycznie

Pyracanda proponowała

thrash bliższy temu z Ameryki. Na

"Two Sides Of A Coin" próżno

szukać szorstkości. Brzmieniowo

krążek może przypominać Megadeth

czy Testament. Album jest

bardzo plastyczny i, jeśli można

użyć takiego sformułowania, progresywny.

Sporo połamanych klimatów,

zwolnień, ciekawych rozwiązań

rytmicznych. Nie brakuje

rzecz jasna prędkości - muzycy są

niczym auto wyścigowe. Swój debiut

Pyracanda osadziła na solidnym

fundamencie klasyki thrashu.

Słychać inspiracje zarówno

zza wielkiej wody jak i lokalne, np.

od wspomnianego Destruction.

Quartz - Quartz

2019/1977 Dissonance

Angielski Quartz poznałem jakiś

czas temu dzięki znajomemu.

Wśród płyt, które mi załatwił był

tytuł "Stand Up And Fight" z

1980 roku, drugi album grupy.

Była to świetna, motoryczna muzyka.

Od razu mi się spodobała. Po

czasie zdobyłem pierwszą - nazwaną

po prostu "Quartz" (1977) i

szczęka powędrowała do samej

ziemi! Album jest głęboko zakorzeniony

w estetyce hard rocka lat 70.

Kompozycje oblepione są brytyjską

flegmą, choć na nudę narzekać

nie można. Posępne riffy, momentami

przypominające te, które

pisał Tony Iommi, motoryczna

sekcja rytmiczna to cechy pierwszej

płyty Quartz. Do tego bardzo

charakterystyczny, klarowny

wokal Mike Taylora. Szkoda, że

nie ma go już z nami (zmarł w

2016 roku) jak i, znanego z Black

Sabbath chociażby, Geoffa Nichollsa.

Ten pożegnał się ze światem

rok później a w Quartz odpowiedzialny

był za klawisze i za

gitary razem z Mickiem Hopkinsem.

Tego świetnego składu dopełniali

basista Derek Arnold i perkusista

Malcolm Cope. Absolutnie

"Quartz" nie daje powodu, żeby

myśleć o nim jak o kopii Black

Sabbath. Wyczuwalna jest od razu

specyficzna tożsamość grupy.

Czym dłużej słucha się tego albumu,

tym mocniej dostrzegalne są

elementy rocka progresywnego.

Chwycić za serce mogą bardzo

plastyczne melodie, niemal od razu

wgryzające się w głowę, kontrastujące

dla rwanych zagrywek gitarowych

i powolnych riffów. Gdzieniegdzie

pojawiają się subtelne klawisze,

nadające kompozycji smaku.

Ciekawie użyte są też gitary

klasyczne. Ten materiał to stara

Kiedyś każdy szanujący się zespół

hard rockowy posiadał w swojej

dyskografii album koncertowy. Był

on swoistą wizytówką grupy. Starano

się na nim, z różnym skutkiem

oczywiście, zarejestrować występy,

które z różnych względów

chciano uwiecznić. Jak pokazuje

historia muzyki metalowej, choć

nie tylko, niektóre albumy live

stały się dziełami ikonicznymi.

Czy wydany w 1980 roku "Quartz

Live" można do takich zaliczyć?

Szczerze - niekoniecznie. To tak

naprawdę album koncertowy

jakich wiele w okresie lat 70. i 80.

Wydany w starym, specyficznym

stylu czyli zawartość ma być krótka

i zwięzła. Całość, zapisana na

winylu (i reedycji CD) liczy sobie

niecałe czterdzieści minut. To zbyt

mało, by móc wygłaszać górnolotne

stwierdzenia o ikoniczności tej

muzyki, ale zdecydowanie wystarczy

to, żeby przekonać się o sile

Quartz na żywo. Pierwsze co rzuca

się w uszy to brak klawiszy.

Materiał nagrany został w składzie

czteroosobowym - za mikrofonem

nieodżałowany Mike Taylor, na

basie Derek Arnold, riffy i solówki

wycina Mick Hopkins a w bębny

tłucze Malcolm Cope. Czyli

"Quartz Live" portretuje zespół

tuż po wydaniu fonograficznego

debiutu. Jednak tylko pozornie

brakuje tu Geoffa Nichollsa. Bez

klawiszy brzmi wszystko bardzo

surowo i szorstko. Gęściej, mocniej,

duszniej. Bardziej heavy metalowo

niż, jak w studio, hard rockowo

czy nawet progresywnie. To

być może jedna z tych płyt, do

których nie będziemy wracać zbyt

często. Warto jednak od czasu do

czasu odkurzyć "Quartz Live",

chociażby dla zachowanej na nim

specyfiki realizacji nagrań koncertowych

na przełomie lat 70. i 80.

oraz naprawdę rzetelnie zagranej,

RECENZJE 165

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!