HMP 72 Enforcer
New Issue (No. 72) of Heavy Metal Pages online magazine. 68 interviews and more than 180 reviews. 172 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Enforcer, Myrath, Destroyers, Stos, Turbo, Doro, Herman Frank, Tyr, Possessed, Protektor, Usurper, Bewitcher, Empheris, Evangelist, Monasterium, Smoulder, Spirit Adrift, Exumer, I.N.C., Xentrix, Savage Messiah, Hunter, Ruthless, Steel Prophet, St. Elmos Fire, Attica, Ritual, Wretch, Zarpa, Rock Goddess, Twisted Tower Dire, Metal Inquisitor, Paragon, Icarus Witch, Traveler, Chevalier, Riot City, Booze Control, Skull Fist, Vultures Vengeance, Leathurbitch, Bat, Sanhedrin, Pulver, Ironflame, Pounder, Ravager, Critical Defiance, Fabulous Desaster, Quiet Riot, Iron Fire, Emerald, Astral Doors and many, many more. Enjoy!
New Issue (No. 72) of Heavy Metal Pages online magazine. 68 interviews and more than 180 reviews. 172 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Enforcer, Myrath, Destroyers, Stos, Turbo, Doro, Herman Frank, Tyr, Possessed, Protektor, Usurper, Bewitcher, Empheris, Evangelist, Monasterium, Smoulder, Spirit Adrift, Exumer, I.N.C., Xentrix, Savage Messiah, Hunter, Ruthless, Steel Prophet, St. Elmos Fire, Attica, Ritual, Wretch, Zarpa, Rock Goddess, Twisted Tower Dire, Metal Inquisitor, Paragon, Icarus Witch, Traveler, Chevalier, Riot City, Booze Control, Skull Fist, Vultures Vengeance, Leathurbitch, Bat, Sanhedrin, Pulver, Ironflame, Pounder, Ravager, Critical Defiance, Fabulous Desaster, Quiet Riot, Iron Fire, Emerald, Astral Doors and many, many more. Enjoy!
- No tags were found...
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
twórni High Roller Records możemy
sięgnąć po smaczki z przeszłości.
W ostatnich dwóch latach
zostały odświeżone klasyczne albumy
Warlord oraz ich współczesne
dokonania. Robota jak
zwykle pierwszorzędna - dwupłytowe
edycje zawierają cały szereg
bonusów, które kierowane są dla
wszystkich tych, którzy chcieliby
na przykład posłuchać, jak brzmiały
utwory w fazie przed produkcyjnej
czy wstępne wersje demo
piosenek. Esencja gatunku. Nic
dodać, nic ująć.
Warlord - And The Cannons of
Destruction Have Begun…
2017/1983 High Roller
Podobno odgrzewane kotlety są
niedobre. Nieprzypadkowo utrwaliło
się takie powiedzenie, gdyż tylko
jedzone pierwszy raz mają w sobie
niepowtarzalny aromat. Potem
to już nie to samo, kulinarna nuda.
Wszystko jednak zależy od tego,
jak te kotlety są zrobione, jakich
przypraw i składników użyto, a jeśli
takowe są pierwszej jakości - to
nawet zjedzone później smakują
wybornie. Trochę inaczej sprawa
ma się w kontekście muzyki. W
tym temacie rzadko się zdarza, żeby
takie ponowne serwowanie tego
samego wychodziło na zdrowie.
Jednak jak zwykle zdarzają się wyjątki
- jednym z nich jest na pewno
"And The Cannons of Destruction
Have Begun…" amerykańskiego
Warlord. W ciągu roku oddzielającego
od siebie dwa wydawnictwa
Warlord, tj. EP "Deliver
Us" oraz pierwszego LP "And The
Cannons…" zdarzyło się dużo.
Między 1983 a 1984 roku w zespole
odbyła się znacząca zmiana
składu. Oprócz trzonu jakim byli
gitarzysta Destroyer (właść. William
J. Tsamis), obsługujący klawisze
Sentinel (Diane Kornarens)
i perkusista Thunder Child (Mark
Zonder) pojawiły się tutaj nowe
twarze. William odpuścił sobie
granie zarówno na basie jak i gitarze,
więc cztery struny miał dzierżyć
od teraz Dave Watry posługujący
się pseudonimem Archangel.
Damien King I (Jack Rucker) zostawił
mikrofon równie charyzmatycznemu
i melodyjnemu wokaliście,
Rickowi Cunninghamowi,
który (może w hołdzie dla poprzednika?)
przyjął imię Damien King
II. Przyznacie, że w Warlord działo
się trochę jak w brazylijskiej
telenoweli, ale za to muzycznie panowie
wybrali dość prostą drogę po
bardzo udanej EPce. Różnica tkwi
w szczegółach. A raczej, chciałoby
się rzec, diabeł. Mała płyta
"Deliver Us" liczy sobie 28 minut,
a LP "And The Cannons…" zaledwie
6 minut więcej. Po co o tym
wspominam, skoro przecież materiał,
ktoś powie, jest inny? No właśnie
i tutaj zaskoczenie - długogrająca
płyta Warlord opiera się
głównie na podanych raz jeszcze
utworach znanych już fanom rok
wcześniej. Ciekawy zabieg, prawda?
Trzeba jednak przyznać, że
płyta nic a nic na tym nie traci.
Cztery kompozycje się powtarzają
- "Deliver Us From Evil", "Child Of
The Damned", "Black Mass" i
"Lucifer's Hammer" jednak zagrane
są nie gorzej niż na EPce. Nawet
wokalnie nowy Damien radzi sobie
podobnie. Ten lekko niepokojący
klimat z "Deliver Us" został
zachowany i tutaj. Natomiast te
nowe - też cztery - "Lost And Lonely
Days", "Soliloquy", "Aliens"
oraz "1984" w niczym nie przynoszą
ujmy albumowi. Troszkę można
jednak odnieść wrażenie, że
momentami za sprawą tych świeżych
kompozycji panowie wpuszczają
trochę "powietrza" w duszny
klimat reszty. Chyba najbardziej
wyróżnia się "Lost And Lonely
Days", bardzo "wesoły" numer.
Nowością w porównaniu z EPką na
LP jest instrumentalny, enigmatycznie
zatytułowany "1984". Reasumując
to "And The Cannons…" to
swoista kontynuacja "Deliver Us".
Nagrane na nowo utwory nie szkodzą,
słucha się ich dobrze, ale jednak
chciałoby się więcej premierowego
materiału. Zwłaszcza, że
wtedy Warlord proponował naprawdę
ciekawą i solidną muzykę.
Może jest ten album bardziej
"dopracowany" ale znów według
mnie EP nic nie brakowało. Nie ma
co się jednak czepiać, to są jedyne
dwa pozostawione po tej grupie
dzieła z lat 80. Mimo wszystko odgrzewanie
kotletów w przypadku
"And The Cannons…" nie powoduje
niestrawności. (5) Dodatkowo
jak zwykle za sprawą High
Roller Records na drugim dysku
cała masa smakowitych bonusów z
epoki. Między innymi materiał
znany tylko z dysków demo roku
1981.
Warlord - Rising Out Of The
Ashes
2017/2002 High Roller
Początek lat dwutysięcznych był
okresem dość ciekawym w historii
muzyki metalowej. Sporo klasycznych
zespołów wracało w glorii i
chwale po chudych latach albo po
kompletnym niebycie. Fani mogli
cieszyć się z wydawnictw, które pozwalały
na nowo cieszyć się z obecności
ich idoli. Powrót nie ominął
także amerykańskiego Warlord.
Płytą o wymownym tytule "Rising
Out Of The Ashes" na nowo zaznaczyli
się na mapie heavy metalu.
Był to jednak dość osobliwy
krążek. Po, wtedy, osiemnastu latach,
które dzieliły ostatni (jedyny)
album długogrający Warlord
w latach 80. ukazała się płyta, która
jednak nie była zapisem nowego
materiału. Był to powrót do zamierzchłej
przeszłości grupy, bowiem
William J Tsamis (gitara) i Mark
Zonder (perkusista) postanowili
nagrać na nowo w większości
utwory z demówek zespołu oraz
projektu Williama z lat 90. -
Lordian Guard. Wyjątkiem są
dwa numery - drugi "Enemy Mind"
oraz zamykający "Achilles Revenge"
- to nowe kompozycje. Zaprosili do
współpracy wokalistę Joacima
Cansa, znanego z HammerFall, a
Tsamis sam, jak kiedyś, zagrał
wszystkie partie basu i gitary. Muszę
przyznać, że oryginałów nie
słuchałem. Wziąłem na warsztat
"Rising Out Of The Ashes" w
kontekście dyskografii Warlord.
Nie można jednak traktować tego
albumu pełnoprawnie, mimo, że
spokojnie mógłby nim być. Nie
wiem z czego wynikało takie postawienie
sprawy, czy z braku pomysłów
czy jakichś innych powodów,
ale teraz jest to mało istotne. Krążka
słucha się przyjemnie. Nawet
po czasie zapomina się o jego
trochę kompilacyjnym charakterze.
To po prostu solidny, heavy/
power metalowy zestaw kawałków,
zagranych i zaśpiewanych satysfakcjonująco.
Na pewno kompozycje
zyskały mocy dzięki możliwościom
technicznym podczas realizacji nagrań.
Z drugiej strony pojawia się
pewna sterylność, która może w
odsłuchach przeszkadzać. Nie
wszystkim się jednak dogodzi, ja
mogę z czystym sumieniem napisać,
że "Rising Out Of The Ashes"
to rzecz nie przynosząca absolutnie
wstydu. High Roller Records
na drugim dysku reedycji jak zwykle
wyszło naprzeciw tym najbardziej
dociekliwym i ciekawskim.
Mamy możliwość posłuchania całego
materiału na etapie demo. Są
to instrumentalne wersje wstępnych
prac nad utworami z roku
2001 z trzema wyjątkami pochodzącymi
z roku 1997.
Warlord - The Holy Empire
2017/2013 High Roller
Najbardziej zagorzali fani potrafią
bardzo długo czekać na płyty
swoich ulubieńców. Są to nierzadko
lata. W czołówce zespołów,
które lubiły w ten sposób "rozpieszczać"
słuchaczy, na pewno znajduje
się amerykański Warlord. W
2013 roku ukazał się ich drugi długogrający
krążek "The Holy Empire".
Trudno w to uwierzyć ale od
"And The Cannons of Destruction
Have Begun…" z 1984 roku
minęło wtedy aż 29 lat. Licząc od
EP "Deliver Us" - równo trzydzieści.
Cierpliwość bywa jednak nagradzana.
W międzyczasie fani dostali
"Rising Out of the Ashes"
(2002 rok) ale w tym przypadku
trudno mówić o pełnoprawnym
albumie. Żeby móc posłuchać premierowego
materiału miłośnicy
Warlord musieli czekać jedenaście
lat. W końcu otrzymali "The Holy
Empire". Jest to prawie godzinna
wycieczka na Bliski Wschód, dokładnie
w rejony Jerozolimy. Można
wywnioskować z tekstów, że
album traktuje zarówno o współczesności,
jak i nawiązuje do czasów,
gdy po ziemi chodził Jezus.
Mark Zonder (perkusja) i William
Tsamis (gitara) podjęli się
tych trudnych tematów z pomocą
dwóch nowych twarzy. Philip Bynoe,
najbardziej znany jako współpracownik
Steve Vaia odpowiedzialny
był za partie basu, a za mikrofonem
w Warlord stanął ponownie,
po krótkim epizodzie w
1986 roku, Richard Anderson.
Ponadto w chórkach udzielały się
Barbara i Hannah Anderson, klimat
w utworze pierwszym zawdzięczamy
gościnnemu udziałowi
The Trinity Choir. W końcu dwie
z ośmiu kompozycji zaśpiewał Giles
Lavery. Długo musieli czekać
fani na ten materiał, ale w amerykańskiej
grupie pod względem rotacji
składu wszystko było po
staremu. Muzycznie słuchamy bardzo
interesującego albumu. Bardzo
pompatycznego, ociekającego momentami
patosem, ale potrafiącego
przyciągnąć i zatrzymać. Zaryzykowałbym
stwierdzenie, że "The
Holy Empire" powstało na solidnym
fundamencie starych wydawnictw
Warlord. Komponując ten
materiał panowie postawili na dostojność
niż na szybkość. Zawartość
większości numerów to melodyjny,
epicki heavy metal. Z nastawieniem
na otoczkę, riff, charyzmatyczny
wokal. Wpadające w
ucho refreny. Nie można narzekać
na nudę, chociaż większość piosenek
liczy sobie około 7 minut.
Całość brzmi mięsiście, jednak nie
powinno to dziwić wszakże mamy
do czynienia z albumem nagranym
w 2013 roku. Warto zwrócić uwagę
na tytułową, jedenastominutową
kompozycję. Sporo się w niej
dzieje, od klimatycznego intro aż
po gitarowe solówki. Trzeba oddać
grupie Warlord, że choć "The
Holy Empire" był raptem trzecim
długogrającym krążkiem, to był on
krążkiem udanym. Twórcy uniknęli
pułapki bycia karykaturą samych
siebie. Fani dostali coś, na co
pewnie większość z nich czekała.
RECENZJE 169