31.03.2023 Views

HMP 70

New Issue (No. 70) of Heavy Metal Pages online magazine. 68 interviews and more than 190 reviews. 176 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Riot V, Grave Digger, Darkness, Necronomicon, U.D.O., Virgin Steele, Voivod, Angelus Apatrida, Seax, Nocny Kochanek, Ashes Of Ares, Crystal Viper, Crisix, Nervosa, Injector, Verni, Source, Cauldron, Night Demon, Wretch, Warfare, Destroyer 666, Vandallus, Deliverance, Thrashist Regime, Axegressor, Chastain, Stormzone, Haunt, Stormwitch, Wardance, Lord Vigo, Professor Emeritus, Iron Void, Helion Prime, Weapon UK, Elvenstorm, Droid, Hitten, Sonic Prophecy, Northward, Into Eternity, Necrytis, Mystic Prophecy, Mob Rules, Redemption, SoulHealer and many, many more. Enjoy!

New Issue (No. 70) of Heavy Metal Pages online magazine. 68 interviews and more than 190 reviews. 176 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Riot V, Grave Digger, Darkness, Necronomicon, U.D.O., Virgin Steele, Voivod, Angelus Apatrida, Seax, Nocny Kochanek, Ashes Of Ares, Crystal Viper, Crisix, Nervosa, Injector, Verni, Source, Cauldron, Night Demon, Wretch, Warfare, Destroyer 666, Vandallus, Deliverance, Thrashist Regime, Axegressor, Chastain, Stormzone, Haunt, Stormwitch, Wardance, Lord Vigo, Professor Emeritus, Iron Void, Helion Prime, Weapon UK, Elvenstorm, Droid, Hitten, Sonic Prophecy, Northward, Into Eternity, Necrytis, Mystic Prophecy, Mob Rules, Redemption, SoulHealer and many, many more. Enjoy!

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

jest możliwe śpiewać niżej, ale całościowo wyszło

na prawdę dobrze. Niezaprzeczalnie obok

samego Halforda, to Faulkner był "numerem

jeden" na scenie, gdzie ekspresja i kunszt granych

przez niego solówek oczarowywały zebranych

fanów. Ian Hill i Scott Travis odpowiedzialni

za sekcję rytmiczną także nie odpuszczali,

dzielnie wspomagając kolegów, a to co

rzucało się w uszy, to selektywność brzmienia, z

łatwością wychwycenia każdej niemal nuty.

Sama publika reagując żywiołowo na coraz to

większe hity śpiewała razem z zespołem a atmosferę,

jaka zapanowała pod sceną można było

porównać do wielkiego muzycznego święta.

Koncert Judas Priest był właśnie takim świętem,

gdzie każdy, bez względu na wiek mógł

znaleźć coś dla siebie. Niemal pół wieku na scenie,

dziesiątki płyt na koncie i niezliczone przeboje

robiły tutaj swoje, a nam nie pozostało nic

innego jak dołączyć do kilkudziesięciotysięcznego

chóru wtórującego co rusz kapeli! A było

w czym wybierać, gdyż w dalszej części koncertu

poleciały min. "Blood Stone", "Turbo Lover",

"Tyrant", czy też bardzo wyczekiwane "Hell

Bent For Leather" i majestatyczny "Painkiller".

Działo się na prawdę sporo, Rob zmieniał

wdzianka, interaktywna scenografia dopasowywała

się do granych utworów, nie zabrakło również

Harleya Davidsona, na którym Halford

"wjechał" przy okazji "Freewheel Burning".

Wszystko to składało się na niemal doskonałą

całość, czego dopełnieniem był gościnny występ

Glenna Tiptona, w granych na koniec bisach. I

choć stwierdzenie "gościnne" nie bardzo tutaj

pasuje, to ze względu na stan zdrowia gitarzysty

zagrał on na "Metal Gods", "Breaking The Law"

i kończącym wszystko "Living After Midnight".

Świetna sprawa, że Tipton pokazał się w ogóle

na scenie i należy to docenić!

Tegoroczny, wackeński koncert Judas Priest

dobiegł tym samym do końca, zajmując zasłużone

miejsce w czołówce festiwalowych sztuk...

A nam - oprócz wspomnień - pozostał spacer na

pole prasowe, by odpocząć przed atrakcjami kolejnego

dnia festiwalu.

Piątek - drugi dzień festiwalu

Festiwalowy poranek tradycyjnie rozpoczęliśmy

od przebieżki do centrum, nie licząc oczywiście

śniadania, które pozostawało głównym zastrzykiem

energii. Pod sceną zameldowaliśmy się po

13, bo już za chwilę swój koncert mieli rozpocząć

Amorphis.

Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie żar lejący się

z nieba, a piekielne warunki nie doskwierały tak

bardzo. Przyjemność z oglądania koncertów w

40 stopniowym upale z automatu pikowała ku

dołowi, jednak Finowie robili wszystko, ażeby

tak niekorzystną aurę nam wynagrodzić. Swój

70 minutowy występ rozpoczęli od promowania

swojego najnowszego krążka "Queen Of Time",

a miękkie i bardzo klawiszowe dźwięki nie do

końca nastrajały tu pozytywnie. "The Bee" i "The

Golden Elk", powiedzmy sobie szczerze, nie są

najlepszymi utworami Amorphis w historii, jednak

w miarę upływu czasu sytuacja stawała się

coraz lepsza, gdy ze sceny poleciały starsze

kompozycje. Tomi wraz z ekipą w dobrej jak

Foto: Judas Priest

zwykle formie udowadniali, że znają się na swojej

robocie, przy czym to ten pierwszy ze swoim

wokalem i potężnymi growlami błyszczał na

pierwszym miejscu. Szkoda tylko, że gitary Holopainena

i Koivusaari wypadły tak niemrawo,

"schowane" gdzieś w tyle. Czasami miało się

wrażenie, że jedynie klawisze się tutaj liczą,

choć do dzisiaj pamiętamy koncertowe sztuki w

wykonaniu Amorphis, w których gitarzyści rzeźbili

aż miło. Całościowo koncert Finów obronił

się jednak bezsprzecznie, dając wiele radości

najwierniejszym fanom. "House Of Sleep",

"Against Widows" i "Silver Bridge" chyba najbardziej

przypadły nam do gustu, a stary "The

Castaway", pamiętający czasy "Tales From The

Thousand Lakes" spowodował uśmiech na wielu

twarzach...

Niestety, dające w kość warunki wymusiły na

nas dłuższy odpoczynek, a cień jaki znaleźliśmy

w namiocie prasowym umożliwiał regenerację i

zebranie sił na dalsze koncerty.

Ciąg dalszy fińskich klimatów zapewnili nam

Children Of Bodom, choć niewiadomą pozostawało

z jakimi kawałkami wystrzelą, a dokładnie,

czy będzie to nowy materiał, czy raczej

ten sprzed lat? Na szczęście chłopaki postawili

na "zabytki", a najlepsze przyjęcie miały te

sprzed 10 - 15 laty, w których dominowała melodia

i rozbudowane solówki. Swój wesoły "taniec

z kosą" rozpoczęli od "Are You Dead Yet" i

"In Your Face", przy czym w okolicach czwartego

"Blooddrunk" Alexi i reszta jego czeladki

byli już dobrze rozgrzani, rzeźbiąc charakterystyczne

solówki. Połączenie agresji z melodyjnymi

riffami od zawsze było znakiem rozpoznawczym

Children Of Bodom i choć ich ostatnie

krążki nie dorównują tym z pierwszych lat istnienia

grupy, to rdzeń z pewnością pozostał.

"Angels Don't Kill", "Needled 24/7", "Hate Me",

czy powolny "Everytime I Die" stanowiły mocny

punkt programu, a jeśli dodać do tego klawisze

Warmana z jego "pojedynkami" z Laiho, to

wszystko układało się tutaj jak trzeba. Zawsze

podobały mi się jego partie, a talent i wirtuozeria,

których nigdy mu nie brakowało, wzbogacają

kapelę. Występ Finów należał z pewnością

do udanych, zgromadzona na placu publika wyglądała

na zadowoloną, a finałowym kawałkiem,

którym COB zakończyli koncert był "Towards

Dead End"...

W między czasie na sąsiedniej scenie trwały już

przygotowania do kolejnego koncertu, by za

moment mogła wkroczyć Królowa Metalu - Doro.

Taaa... Dorotka dostała drugą, zaplanowaną

z góry szansę na zaprezentowanie tego, w

czym od lat jest najlepsza, czyli następnego jubileuszu

i scenicznego świętowania. Ileż to już

razy? W naszym przypadku to kolejne takie

show i można się pogubić, czy dzisiaj to jej 35

lat na scenie, 25-lecie Johnny Dee, czy kolejna

dekada Nicka Douglasa w zespole? A może

wszystko naraz? Jakby nie spojrzeć, wspólną cechą

takich koncertów jest masa gości, którzy

przewijają się przez wszystkie utwory, dużo

zabawy i niespodzianek temu towarzyszących.

Tym razem nie mogło być inaczej! Znakomitą

większość kawałków zagranych tego wieczoru

stanowiły kompozycje z czasów, gdy Doro

współtworzyła Warlock, a "Burning The Witches"

i "I Rule The Ruins" były tutaj swoistą rozgrzewką.

Dobra forma samej kapeli, z niezłym

wokalem Dorotki to duży plus, szkoda tylko że

wszystko śpiewane było na jedną modłę, w mocno

ograniczonej skali.

Pierwszymi gośćmi okazali się Andy Scott i

Peter Lincoln ze Sweet i razem z Królową wykonali

ich "The Ballroom Blitz". Panowie pokazali

się z najlepszej strony, a wokale Linkolna

stały na wysokim poziomie. W kolejnych minutach

karuzela z gośćmi się rozkręciła i na scenie

wylądował Tommy Bolan (gitarzysta historycznego

Warlock) grając "East Meets West" i

najpiękniejszą kompozycję koncertu "Fur Immer",

a zaraz potem ujrzeliśmy Johana Hegga,

towarzyszącego wokalnie Doro w "If I Can't

HaveYou - No One Will" oraz amon amarthowym

"A Dream That Cannot Be". Hegg, jak na

uśmiechniętego Wikinga przystało wokalnie

miażdżył wszystko, będąc mocnym punktem

programu.

Koncert trwał w najlepsze, dobrej zabawy zdawało

się nie być końca, a przez scenę przewijali

się kolejni zaproszeni goście. W dalszej części

usłyszeliśmy jeszcze "Hellbound", "All For

Metal", "We Are The Metalheads" będący oficjalnym

hymnem W:O:A oraz kultowe, wspólnie

odśpiewane "All We Are". Wisienką na torcie

było odegranie judasowego "Breaking The Law",

gdzie na gitarze ujrzeliśmy Jeffa Watersa z

Annihilator. Trzeba przyznać, że był to świet-

130

WACKEN 2018

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!