HMP 70
New Issue (No. 70) of Heavy Metal Pages online magazine. 68 interviews and more than 190 reviews. 176 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Riot V, Grave Digger, Darkness, Necronomicon, U.D.O., Virgin Steele, Voivod, Angelus Apatrida, Seax, Nocny Kochanek, Ashes Of Ares, Crystal Viper, Crisix, Nervosa, Injector, Verni, Source, Cauldron, Night Demon, Wretch, Warfare, Destroyer 666, Vandallus, Deliverance, Thrashist Regime, Axegressor, Chastain, Stormzone, Haunt, Stormwitch, Wardance, Lord Vigo, Professor Emeritus, Iron Void, Helion Prime, Weapon UK, Elvenstorm, Droid, Hitten, Sonic Prophecy, Northward, Into Eternity, Necrytis, Mystic Prophecy, Mob Rules, Redemption, SoulHealer and many, many more. Enjoy!
New Issue (No. 70) of Heavy Metal Pages online magazine. 68 interviews and more than 190 reviews. 176 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Riot V, Grave Digger, Darkness, Necronomicon, U.D.O., Virgin Steele, Voivod, Angelus Apatrida, Seax, Nocny Kochanek, Ashes Of Ares, Crystal Viper, Crisix, Nervosa, Injector, Verni, Source, Cauldron, Night Demon, Wretch, Warfare, Destroyer 666, Vandallus, Deliverance, Thrashist Regime, Axegressor, Chastain, Stormzone, Haunt, Stormwitch, Wardance, Lord Vigo, Professor Emeritus, Iron Void, Helion Prime, Weapon UK, Elvenstorm, Droid, Hitten, Sonic Prophecy, Northward, Into Eternity, Necrytis, Mystic Prophecy, Mob Rules, Redemption, SoulHealer and many, many more. Enjoy!
- No tags were found...
You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
żniejsi z nich to Rick Parfitt, Alan
Lancaster, Andy Bown i Bob Young
wszyscy z Status Quo, Micky Moody,
Bernie Marsden i Neil Murray z Whitesnake,
Phil May z Pretty Things, a
także Ray Minhinnett, Jackie Lynton,
Lemmy, John Gustafson i Chrissie
Stewart. Ogólnie wynikało to z charakteru
zespołu, który wchłaniał muzyków,
którzy aktualnie mogli dołączyć aby
wspólnie grać. W 1981 roku powstały
nagrania, które miały stanowić pierwszy
album kapeli, ale oprócz utworów "River
Of Tears" i "No Moon Shines", które
stanowiły wydany wtedy singiel, nie ujrzały
one światła dziennego. Zespołowi
nie udało się podpisać kontraktu. Był to
typowy angielski rock nasiąknięty rock-
'n'rollem i białym bluesem i oprócz
kompozycji oryginalnych zawierał covery
Frankie Millera "Ain't Got No
Money" i Jimmy Reeda "Baby What
You Want Me To Do" oraz utwory z
repertuaru Quo "Living On An Island"
oraz "Mean Girl". Jednak Disel nie
tylko pisał i nagrywał muzykę, ale także
koncertował, więc powyższe wydawnictwo
uzupełniają dwa dyski z nagraniami
koncertowymi z występu w klubie Marquee
w lipcu 1985 roku. Ciekawostką
tego występu są cudze kawałki takie jak
Larry'ego Williamsa "Bad Boy", Young
& Moody "Make No Excuses" czy Chucka
Berry'ego "Let It Rock". A zupełnie
przedziwną historią jest pojawienie się
Alana Lancastera i Ricka Partfitt'ego,
z którymi wykonano niesamowity finał
grając miks "Johnny B Goode" Chucka
Berry'ego oraz "Whole Lotta Shakin"
Jerry Lee Lewisa, ponownie kawałek
Chucka Berry'ego "Bye Bye Johnny",
cover The Doors "Roadhouse Blues" i
w końcu utwory Quo "Caroline" i "A
Mess Of Blues". Finał ten stanowi już
trzeci dysk. Nad masteringiem wszystkich
materiałów czuwali Bob Young i
John Coghlan, pracując na oryginalnych
taśmach. Szkoda, że nie mogli wyciągnąć
więcej z nagrań koncertowych,
są niezłe ale mają bootlegowy posmak.
Wydawnictwo to skierowane jest do
najzagorzalszych fanów Status Quo, a
także dla zwolenników angielskiego
rocka. Ci na pewno nie zawiodą się
"Flexible Friends". Dodam jeszcze, że w
późnych latach 90. Coghlan założył
grupę John Coghlan's Quo, w której
grał przeboje Status Quo z lat, w których
bębnił tam na perkusji. Natomiast
na początku roku 2012 wraz z Alanem
Lancasterem dołączył do Ricka Partfitt'ego
oraz Francisa Rossi, aby wziąć
udział w kręceniu dokumentalnego filmu
"Hello Quo!", a w roku 2013 zagrali
serię koncertów w oryginalnym składzie.
Rossi mimo śmierci Partfitt'ego
nadal ciągnie wózek Quo, John Coghlan
również grywa koncerty ze swoim
Quo. Są to artyści, którzy do końca będą
stali na scenie. Oby jak najdłużej.
\m/\m/
Manilla Road - Out of the Abyss -
30th Anniversary Edition
2018 Golden Core
Ciężko w to uwierzyć, ale 27 lipca 2018
roku Manilla Road zagrała swój ostatni
koncert. Po świetnym występie na
Headbangers Open Air w Niemczech,
zmarł Mark "The Shark" Shelton.
Współzałożyciel grupy, jej główny kompozytor,
gitarzysta oraz, przede wszystkim,
ciekawy człowiek. Żmudnie, przez
lata, wypracował markę Manilla Road.
Najpierw w trio z Rickiem Fisherem
(perkusja) oraz Scottem Parkiem
(bas), a po trzeciej płycie w najsłynniejszym
składzie, gdzie Fishera zastąpił
Randy Foxe. Potem bywało różnie, mimo
rozpoznawalności nigdy nie posmakował
sukcesu komercyjnego. W ostatnich
latach, czas jakby się dla zespołu
zatrzymał. Kapitalne płyty i energiczne
koncerty przerwał jednak cios. Przykro,
że rocznicowe wznowienie "Out of The
Abyss" ukazuje się w cieniu tragedii.
Dziwnym zrządzeniem losu akurat w
momencie śmierci Sheltona zamiast jednej
z bardziej rozpoznawalnych płyt
grupy, w nasze ręce trafia reedycja albumu
dość mało popularnego. Tak jakby
los chciał pokazać pewną prawidłowość
- że Manilla Road mimo wszystko nie
może zasłużyć na przełożenie popularności
na sukces kasowy. Zostawmy jednak
te dywagacje i przyjrzyjmy się z
czym mamy do czynienia. Wydawnictwo
zostało pomyślane jako dwupłytowe.
Na pierwszym dysku otrzymujemy
"Out of the Abyss" w wersji remaster
2017 Black Dragon, na drugim zaś niepublikowany
wcześniej, pierwszy miks
płyty nazwany "The Unreleased Miller
Tapes". Dodatkowo sporo ciekawych
bonusów, a całość otrzymała podtytuł
"30th Anniversary Edition". Album
"Out of the Abyss" jest przedostatnim z
klasycznego okresu działalności Manilla
Road. Nie jest on może najbardziej
rozpoznawalny w dyskografii grupy, ale
też nie można zapominać, że po "The
Deluge" (1986) zespół zaczął szukać inspiracji
w popularnym wtedy thrash metalu.
Chociaż - inaczej - oni ten thrash
metal zaadaptowali po swojemu. Wpisali
go jakby do stylu Manilla Road.
Więc "Out of the Abyss" trzeba oceniać
pod tym względem. Razem z "Mystification"
tworzyły drugi okres twórczości
Manilla Road. Może wydawać się
trochę niedostępny, mniej przyswajalny
od poprzedniej. Mniej tutaj może melodii,
ale słychać charakterystyczną liryczność,
rękę Marka Sheltona. Na rok
1988 można powiedzieć, że był to
szczyt możliwości kompozytorskich.
Idealnie zespolone współczesne, wtedy,
inspiracje, z cechami klasycznego okresu
działalności. Ciężko znaleźć w albumach
tej zasłużonej formacji jakieś minusy.
Szczerze - nawet ich nie szukam.
Ta muzyka po prostu brnie do przodu,
atakując niczym starożytni wojownicy.
Mimo 30 lat od wydania "Out of the
Abyss" nadal chwyta za gardło. Nieważne
nawet, czy to pierwszy czy odczyszczony
miks. Wykonawczo i kompozytorsko
niesamowicie się broni. Bardzo
bezpośrednio, bez zbędnych ogródek,
jesteśmy położeni na podłogę aż do
ostatniego dźwięku. To było bardzo piękne
zderzenie z niekwestionowaną klasyką.
Ci, którzy nie znają lub unikali
późniejszych płyt klasycznego składu
Manilla Road - warto zaopatrzyć się w
to nowe, dwupłytowe wydanie rocznicowe.
Oprócz właściwego materiału mamy
chociażby możliwość posłuchania kilku
nagrań koncertowych z epoki. Jeszcze
mocniejsze ciarki na plecach.
Adam Widełka
Megadeth - Killing Is My Buisness
And Buisness Is Good: The Final Kill
2018/1985 Century Media/Legacy Recordings
Dziwny to czas na wydanie tego, bądź
co bądź, obszernego wydania debiutu
Megadeth. Zwykło się dawać fanom takie
prezenty przeważnie na okrągłe jubileusze.
W przypadku "Killing Is My
Buisness And Buisness Is Good: The
Final Kill" ktoś albo spóźnił się trzy
lata, albo pospieszył o dwa. A może to ja
źle odczytałem to wydawnictwo - może
to po prostu kolejny remaster? Jeśli wierzyć
tytułowi - na pewno ostatni. Każdy
szanujący się fan thrashu zna Megadeth.
Nie sposób nie kojarzyć rudego
Dave Mustaine'a, który na pewno jest
jedną z barwniejszych postaci ogólnie
pojętego metalu. Od momentu głośnego
wyrzucenia z Metalliki w 1983 roku
przez całą swoją karierę niestety nie
uporał się z jej kompleksem. Zawsze
czegoś brakowało. Nagrywał dobre, bardzo
dobre, a nawet wybitne krążki. Jednak
ciągle był o ten krok za Jamesem
Hetfieldem i Larsem Ulrichem. Start
miał wyborny - to właśnie w 1985 roku
wyszedł na rynek pierwszy album jego
świeżo powołanej formacji. Płyta "Killing
Is My Buisness… And Buisness Is
Good!" miała w sobie całą złość w
związku z przykrymi dla Dave'a wydarzeniami.
Jakby na gorąco postanowił
pokazać byłym kolegom, że też może
odnieść sukces. Prawdę mówiąc to debiut
Megadeth, słuchając po latach,
miał wtedy wszystkie cechy, żeby
Megadeth mogło wypłynąć na szersze
wody. Przede wszystkim to bardzo, odnoszę
wrażenie, szczera płyta. Pisana w
oparach alkoholu i narkotyków. Tak jak
wspomniałem wcześniej, słychać tutaj,
że Dave przemielił wszystkie swoje pretensje,
całą złość do Metalliki, w kapitalne
riffy. Powstał krótki, bo raptem 31
minutowy materiał. Co z tego jednak,
jeśli "Killing Is My Buisness…" z
każdą minutą powoduje gęsią skórkę.
Od początku do końca albumu ciężko
jest wysiedzieć. Bije z tej muzyki niesamowita
energia. Płyta daje też pewność,
że Dave był i jest kimś, kogo nie
interesowało tylko bycie sobą. Dlatego
też wcale nie silił się na powtórzenie patentów
z konkurencyjnej (dla siebie najbardziej)
"Kill'em All" Metalliki. Był
już na tyle świadomym kompozytorem,
że z prawdziwą łatwością przyszło mu
napisanie ośmiu świetnych numerów (z
czego jeden był z czasów pobytu w Metallice).
Oczywiście, thrash to dość hermetyczny
gatunek, chociaż wtedy, w
połowie lat 80. wiele furtek było jeszcze
zamkniętych lub też lekko uchylonych.
Grupy dużo korzystały z punka, trochę
przemycały speed metalu, czasem klasyki
heavy. Nie można jednak odmówić
twórcom tych najsłynniejszych własnej
tożsamości. Megadeth bez wahania załączam
do tego grona. Zespół oprócz
właściwego albumu przygotował garść
(albo i dwie) dodatków. Otrzymujemy
kilkanaście nagrań live z epoki oraz trzy
utwory w wersji demo. Co ciekawe, właściwa
część i tym razem nie doczekała
się poprawnej tracklisty. Przypomnę, że
wszystkie wersje "Killing Is My Buisness…"
wychodzące już od lat 90. nie
zawierały oryginalnie zamieszczonego
jako czwarty coveru Nancy Sinatry -
(kwestia odmowy artystki). W wydaniu
"Final Kill" dostajemy ten utwór, ale
jako ostatni, po "The Mechanix", co,
nie ukrywam, niszczy trochę odbiór materiału.
Jeśli już mogli go użyć, czemu
nie zrobili tego według pierwowzoru?
Okładka za to jest oparta na szkicach
Dave'a z 1985 roku. Ta, do której każdy
jest przyzwyczajony (głowa Vic
Rattlehead'a na czarnym tle) nie była w
zamierzeniu tą właściwą. Całości dopełniają
wściekłe wersje na żywo kilkunastu
utworów. Można posłuchać, bez
szczególnego remasteringu, jak Megadeth
brzmiał i wypadał na koncertach
w latach 1986-1990. Szczerze - wolałbym,
żeby pokuszono się o odświeżenie
(wzorem nieszczęsnej dla Dave'a Metalliki)
jakichś koncertów z epoki i zamieszczenie
najlepszego z nich w pełnej
wersji. Na pewno słuchałoby się tego
spójniej. Dla fana Megadeth zakup
obowiązkowy. Dla fanów thrashu będzie
zacną ciekawostką, bo wielu z nich
zdążyło się przez tyle lat zaopatrzyć w
starsze wydania, a te kilkanaście bonusów
nie musi na wszystkich robić wielkiego
wrażenia. Podsumowując - prezent
dla maniaków lub zaczynających
przygodę z twórczością Dave Mustaine'a
i thrash metalem.
Adam Widełka
Murderer's Row - Murderer 's Row
2018 HNE/ Cherry Red
Dość niedawno zajmowałem się jednym
z wydawnictw zespołu Skull. Na gitarze
grał tam Bob Kulick. Kolejnym bandem,
z którym Bob próbował się wybić
był Blackthrone, w nim to współpracował
z Grahamem Bonnetem. W tej
formacji poznał również klawiszowca
Jimmy'ego Waldo i basistę Chucka
Wrighta. Z tą dwójką w 1996 roku
zakłada właśnie Murderer 's Row. Zespół
uzupełnia perkusista Jay Schellenbaum,
który wcześniej współpracował z
Asia, Circa oraz Hurricane. Natomiast
wokalistą został David Glen Eisley,
który wcześniej śpiewał w Sorcery,
Giuffria czy Dirty White Boy. Debiutancki
album Murderer 's Row zawiera
dziesięć kompozycji w ulubionym stylu
Kulicka czyli hard'n'heavy. Owszem w
tym wypadku jest również sporo schematów
ale ogólnie to najciekawsza propozycja
Boba i jego kolegów. A to dlatego,
że w muzyce tego zespołu oprócz
naturalnych brzmień i pomysłów wpleciono
elementy, które stanowią mieszankę
inspirowaną Led Zeppelin,
wczesnym Aerosmith i W.A.S.P., co o
dziwo, dało to temu zespołowi sznyt
oryginalności. Wystarczy posłuchać
openera "Blood On Fire", który buja nas
wybornym riffem, następnie wyśmienitego,
soczystego i klimatycznego "Skeletons
In The Closet", ogólnie jednego z
najlepszych utworów na tym albumie,
czy też rozpędzonego i zadziornego
"Bad Side Of Love". Jednak najlepsze to
utwory numer dwa i trzy, czyli "Suicide
Saloon" oraz "India". W obydwu pomysł
zderzenia wspomnianych odniesień Led
Zeppelin, Aerosmith i W.A.S.P zagadał
rewelacyjnie, z tym, że do tego
drugiego dołączono jeszcze orientalne
motywy. Pozostałe kompozycje są bardzo
solidne, a nawet trochę więcej niż
solidne, co w sumie daje udany album.
Oprócz dobrej muzyki, instrumentaliści
zagwarantowali perfekcyjne wykonanie.
A David Glen Eisley znowu stał się
moim bohaterem i zaczynam sie dziwić,
że nie odniósł on jakiegoś większego
sukcesu. Maniaków hard'n'heavy zachęcam
do zapoznania się z debiutem tego
RECENZJE 171