HMP 70
New Issue (No. 70) of Heavy Metal Pages online magazine. 68 interviews and more than 190 reviews. 176 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Riot V, Grave Digger, Darkness, Necronomicon, U.D.O., Virgin Steele, Voivod, Angelus Apatrida, Seax, Nocny Kochanek, Ashes Of Ares, Crystal Viper, Crisix, Nervosa, Injector, Verni, Source, Cauldron, Night Demon, Wretch, Warfare, Destroyer 666, Vandallus, Deliverance, Thrashist Regime, Axegressor, Chastain, Stormzone, Haunt, Stormwitch, Wardance, Lord Vigo, Professor Emeritus, Iron Void, Helion Prime, Weapon UK, Elvenstorm, Droid, Hitten, Sonic Prophecy, Northward, Into Eternity, Necrytis, Mystic Prophecy, Mob Rules, Redemption, SoulHealer and many, many more. Enjoy!
New Issue (No. 70) of Heavy Metal Pages online magazine. 68 interviews and more than 190 reviews. 176 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Riot V, Grave Digger, Darkness, Necronomicon, U.D.O., Virgin Steele, Voivod, Angelus Apatrida, Seax, Nocny Kochanek, Ashes Of Ares, Crystal Viper, Crisix, Nervosa, Injector, Verni, Source, Cauldron, Night Demon, Wretch, Warfare, Destroyer 666, Vandallus, Deliverance, Thrashist Regime, Axegressor, Chastain, Stormzone, Haunt, Stormwitch, Wardance, Lord Vigo, Professor Emeritus, Iron Void, Helion Prime, Weapon UK, Elvenstorm, Droid, Hitten, Sonic Prophecy, Northward, Into Eternity, Necrytis, Mystic Prophecy, Mob Rules, Redemption, SoulHealer and many, many more. Enjoy!
- No tags were found...
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
Angel of Mercy - The Avatar
2018 Shadow Kingdom
Przez ostatni czas czuję się jak ktoś w
rodzaju paleontologa. Wykopuję jak
spod ziemi prehistoryczne płyty, jak
kiedyś oni dinozaury. Doprawdy jest to
okres dość ciekawy, bowiem poznaję
rzeczy, o których wcześniej nie miałem
pojęcia. Człowiek uczy się przez całe
życie i w każdej dziedzinie. Wpadła mi
w ręce bardzo intrygująca płyta "The
Avatar" Angel of Mercy. Zważywszy,
że jesteśmy równolatkami, to tym milsze
były odsłuchy. Angel of Mercy to,
odnoszę wrażenie po szybkiej lekturze
w sieci, zapomniany twór. Z tego, co się
dowiedziałem było to trio założone w
1980 roku. Nie ma podanych informacji
na temat tego, co działo się z zespołem
przez siedem lat aż do wydania "The
Avatar". Ukazał się album przez niezależną
wytwórnię, a dopiero w 2018 roku
Shadow Kingdom Records zdecydowali
się wznowić i to od razu w wersji
dwupłytowej. Na drugim dysku znajdują
się zapisy z kilku sesji nagraniowych.
Grupa jest w zawieszeniu od 30
lat, rejestrując pojedyncze utwory w latach
1992 oraz 2015. Znajdziemy w postaci
bonusu również kawałki z roku
1983, więc można przypuszczać, że
Angel of Mercy do wydania debiutu
aktywnie działał. No dobrze, dodatki
dodatkami, zawsze są ciekawe (oczywiście
dla tych, którzy je lubią), ale co z
właściwym materiałem? Dobry, solidny
heavy metal. Klasyczne granie, osadzone
silnie w konwencji z mocną inspiracją
latami 70. Mimo, że Angel of Mercy
to amerykańska kapela, słychać w ich
pomysłach sporo brytyjskiego dźwięku.
No i specyfika trzech - panowie Kaign
Sevenson (gitara, śpiew, bas), Deniz
Derya Gallegos (perkusja, klawisze,
śpiew) i David St. James (gitara, śpiew)
brzmią klarownie i selektywnie. Jeśli
ktoś szuka na "The Avatar" szybkości,
świdrujących solówek gitary, perkusyjnych
kanonad to może się rozczarować.
Bardziej odczuwalny jest klimat i średnie
tempa. Bliżej tej muzyce nawet do
klasyki hard rocka. Jednak pomysłów
nie brakuje, słucha się tej płyty bardzo
dobrze mimo upływającego czasu. Lubię
takie płyty jak "The Avatar". Utrzymane
w klasycznej formie i poukładane.
Troszkę sterylne, ale zawierające w sobie
pierwiastek tajemniczości. Takie,
gdzie słychać żonglowanie motywami,
gdzie muzycy nie boją się melodii i liryczności.
Niby na pierwszy rzut nic odkrywczego
ani wielkiego. Angel of Mercy
nagrali być może rzecz, jakich tysiące.
Jednak sztuką jest stworzyć coś,
co w natłoku innych zatrzyma słuchaczy
przy głośnikach na dłuższą chwilę.
Czas zweryfikował ten album. Ja nie żałuję
spędzonych z nim kilkunastu godzin.
Adam Widełka
Artizan - Curse Of The Artizan
2018/2011 Pure Steel
"Curse Of The Artizan" to debiutancki
album Amerykanów pierwotnie wydany
w 2011 roku. Siedem lat później
dzięki Pure Steel Records trafia ponownie
na rynek. W momencie wydania
album ten spotkał się z bardzo dobrym
przyjęciem zarówno słuchaczy, jak i
krytyków. Warto zatem sobie go odświeżyć.
"Curse Of The Artizan" rozpoczyna
się wspaniałym, będącym wyrafinowanym
połączeniem power metalu
i elementów progresywnych utworem
pod tytułem "Trade The World". Jest to
jeden z ciekawszych momentów tego albumu.
Kolejny taki moment to "The
Man In Black" z lekko thrashującymi
elementami w początkowym riffie, który
potem idzie jednak w stronę klasycznego
heavy metalu z nutkami progresywności.
Te same motywy powtarzają
się na przykład w kawałkach takich jak
"Fire" czy "Fading Story". Mimo to, monotonia
jest ostatnią rzeczą, którą można
tej płycie zarzucić. Wręcz przeciwnie.
Ciekawe melodie sprawiają, że
słucha się jej z niezwykłą przyjemnością,
a po zakończeniu ma się ochotę na
powtórkę. Najlepsze jednak chłopaki
zostawiły na koniec. Utwór tytułowy to
prawie dziesięciominutowa wielowątkowa,
łączące ze sobą różne patenty kompozycja.
Zaczyna się bardzo spokojnie,
balladowo. Potem jednak następuje
przyspieszenie i wchodzi charakterystyczny
wpadający w ucho refren. I ta długa
wymiana riffów i solówek. Miód dla
uszu. Mimo, że mamy do czynienia z reedycją,
o dziwo nie dostajemy tutaj żadnych
bonusów. Może to i lepiej. W
końcu średnio do mnie przemawiają nowe
wydania starych płyt, gdzie czasem
bonusów jest znacznie więcej niż utworów
podstawowych. Mam nadzieję, że
to jednak nikogo nie odchęci od sięgnięcia
po to wydawnictwo.
Black Death - Black Death
2017/1984 Hells Headbangers
Bartłomiej Kuczak
Są na świecie płyty, które można zaliczyć
do tych, nie bójmy się tego słowa,
zapomnianych. Takie krążki, które są
pożywką dla kolekcjonerów i prawdziwych
fanów gatunku. Według mnie, jedną
z takich perełek może być z pewnością
"Black Death" Black Death, wydany
w 1984 roku. Można ten album
pokochać od pierwszego odsłuchu. Na
pewno za sprawą oryginalności jego
twórców, bowiem byli jedną z pionierskich,
afro-amerykańskich grup metalowych.
Powstali w 1977 roku. Po perturbacjach
ze składem w końcu wydany
został, w limicie 2000 kopii, "Black
Death". Sama muzyka również, może
nie jest bardzo odkrywcza, przynosi same
pozytywy. Powiem szczerze, że poznałem
ten krążek niedawno, co też m-
oże tłumaczyć fakt zapomnienia go w
szerszych kręgach. Jednak nie mam siły
wyciągnąć go z odtwarzacza. Owładnęła
mną czarna śmierć, nie puszcza i coraz
szybciej wpuszcza swój jad w moje żyły.
Naprawdę panowie Siki Spacek (gitara,
wokal), Darrell Harris (bas), Greg
Hicks (gitara) i Phil Bullard (perkusja)
zaproponowali umiejętne nasycenie ich
heavy metalu brzmieniem z lat 70.
Słuchając "Black Death" odnoszę czasem
wrażenie, że mogłyby być to jakieś
zapomniane utwory Thin Lizzy czy
wczesnego Judas Priest. Bardzo ciekawe
kompozycje z żarliwymi solówkami,
zmianami tempa i charyzmatycznym
wokalem. Po latach również broni się,
myślę, złowieszcza otoczka, która dodaje
tylko smaczku tym nagraniom. Warto
poszukać "Black Death" nie tylko ze
względu na to, kto tę płytę nagrał. Ten
album to nie jest tylko ciekawostka. To
najprawdziwszy heavy metal, zagrany z
zaangażowaniem i jak najbardziej na serio.
Mam nadzieję, że przez wznowienia
Hells Headbangers z 2017 roku całkowite
zapomnienie Black Death zostanie
zażegnane. Oczywiście sugerując się
okładką można się uśmiechnąć i pomyśleć,
że dziś będzie to karykaturalne
i "kwadratowe". Nic z tych rzeczy. Dla
mnie to jedno z przyjemniejszych odkryć
ostatniego czasu, mimo, że materiał
ukazał się 34 lata temu…
Adam Widełka
Bloodlust - Hideous.../Holocaust
2018/1992/1993 Thrashing Madness
Thrashing Madness Leszka Wojnicza-Sianożęckiego
konsekwentnie
wznawia kolejne perełki polskiego metalu
lat 80. i 90. Tym razem przyszła
pora na Bloodlust z Nowej Rudy, grający
death/thrash metal i istniejący w
latach 1989-1995, a później jeszcze
przez 10 kolejnych lat pod nazwą zmienioną
na Dissenter. I tak jak ten późniejszy
dorobek grupy ukazywał się już
na płytach CD, to jako Bloodlust doczekali
się na początku lat 90. tylko
kilku wydań swej demówki i jedynego
albumu na poczciwych, kiedyś powszechnie
używanych, a do niedawna zapomnianych,
kasetach magnetofonowych.
Dopiero teraz, pół wieku od momentu
premiery, "Holocaust" i "Hideous..."
doczekały się wydania na srebrnym
krążku, w dodatku - tradycyjnie już zresztą
w przypadku Thrashing Madness
- w bardzo atrakcyjnej formie i z
bonusami. Podstawą jest jednak długogrający
"Hideous..." z roku 1993. OK,
może długogrający to za dużo powiedziane,
bo to, mimo siedmiu utworów,
raptem 25 minut muzyki, ale za to jakiej!
Mało kto grał wtedy u nas tak
ostro, bezkompromisowo, a do tego też
nieźle technicznie, łącząc brutalny
death metal z thrashowymi naleciałościami.
Co istotne o rok wcześniejsze
demo "Holocaust" (dziewięć numerów
trwających 34 minuty) jest równie udane.
Więcej tu wpływów Slayera, ale całość
jest bardzo agresywna i wściekła -
to była bez dwóch zdań czołówka naszego
ówczesnego death metalu. Wielka
szkoda, że zespół nie zdołał ukończyć
nagrań kolejnej płyty o roboczym tytule
"You'll See" i rozpadł się po sześciu latach
działalności, bo jednak okres aktywności
pod szyldem Dissenter to było
już jednak coś innego. Pozostały jednak
nagrania i dla każdego fana Vader,
Armagedon czy Betrayer "Hideous.../
Holocaust" to jazda obowiązkowa -
tym bardziej, że płyta zwiera też cztery
utwory koncertowe z Jarocina '94 o całkiem
niezłej jakości. Klasyka, i to rodzima.
Wojciech Chamryk
Chastain - The 7th Of Never
2018/1987 Pure Steel
Na początku przyznam się bez bicia, że
grupa Chastain nie była moją "miłością
od pierwszego wejrzenia". Wręcz przeciwnie,
przy pierwszym kontakcie z ich
twórczością uznałem ich muzykę za kiepską,
jedynie momentami aspirującą do
co najwyżej przeciętności. Przede wszystkim
zrażał mnie wokal Leather Leone.
Coś mnie w nim irytowało, mimo iż
sam nie potrafiłem określić co to było.
Warstwa muzyczna również delikatnie
mówiąc mnie nie porwała. To było kilka
lat temu a opinię tą wyrobiłem sobie
słuchając trzeciej płyty zespołu kierowanego
przez Davida T. Chastaina zatytułowanej
"The 7th Of Never". Z
okazji trzydziestej rocznicy wydania,
Pure Steel Records postanowiła przypomnieć
ten album. Gdy dostałem go
do zrecenzowania, przyznam się szczerze,
że pomny dawnych, niezbyt dobrych
wspomnień zabierałem się do tego
jak pies do jeża. Kiedy w końcu album
odpaliłem, doznałem prawdziwego
szoku. Okazało się, że nie taki ten Chastain
straszny jak go zapamiętałem.
Wręcz przeciwnie. Ale do rzeczy. Muzyka
wypełniająca "The 7th Of Never"
to energiczny heavy metal momentami
zahaczający o speed oraz amerykański
power. Z drugiej zaś strony jest sporo
"postrzępionych" partii gitar (wstęp do
"Paradise" oraz utwór tytułowy). David
jest gitarzystą bardzo wszechstronnym
nie bojącym się czasem zapuścić w rejony
progresywne np. (wstęp do otwiera-
168
RECENZJE