26.04.2023 Views

HMP 60 Exodus

New Issue (No. 60) of Heavy Metal Pages online magazine. 60 interviews and more than 200 reviews. 136 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Powerwolf, Exodus, Vanderbuyst, Armored Saint, Venom Inc., Exciter, Viking, Thrust, Helloween, Kamelot, Hammercult, Virgin Steele, Jaguar, Quartz, Killer, Scanner, Circle II Circle, Falconer, Sorcerer, Młot Na Czarownice, Pyramaze, Terrordome, Drakkar, Solitare Sabred, Savage Master, Blackwelder, Soul Secret, Exarsis, Repulsor and many, many more. Enjoy!

New Issue (No. 60) of Heavy Metal Pages online magazine. 60 interviews and more than 200 reviews. 136 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Powerwolf, Exodus, Vanderbuyst, Armored Saint, Venom Inc., Exciter, Viking, Thrust, Helloween, Kamelot, Hammercult, Virgin Steele, Jaguar, Quartz, Killer, Scanner, Circle II Circle, Falconer, Sorcerer, Młot Na Czarownice, Pyramaze, Terrordome, Drakkar, Solitare Sabred, Savage Master, Blackwelder, Soul Secret, Exarsis, Repulsor and many, many more. Enjoy!

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

objawień, ale zawiera dziesięć solidnych

numrów utrzymanych w stylistyce hard

'n' heavy. Revenge hołdują starej szkole

gatunku, czerpiąc zarówno od zespołów

NWOBHM przełomu lat 70-tych i 80-

tych (rozpędzony opener "Dead Or

Alive", równie dynamiczny "Shelter"),

jak też mistrzów ostrego, ale i przebojowego

grania Kiss czy Scorpions

("Can't Hold Me Down", chyba aż za

melodyjny i zbyt lekki w refrenie "Bite

The Bullet"). Traci też opatrzony podobnym

refrenem drapieżny, power metalowy

"Not The Same", ale na szczęście

to jeden z nieliczych tak zdecydowanie

komercyjnych patentów na tej płycie,

bo już "Cannonball" czy numer tytułowy

kąsają jak trzeba nie tylko w zwrotkach.

Mamy też dwie ballady: "Flying",

mimo smyczkowego podkładu i generalnie

ciekawego początku robi się stopniowo

coraz bardziej "festiwalowa", ale już

"Home Again" - skojarzenia z "Before

The Dawn" Priest jak najbardziej prawidłowe

- z partią piana, patetycznym refrenem

i dynamiczną końcówką efektownie

wieńczy tę może i nierówną, ale i

nie najgorszą płytę. (4)

Revile - Revolution Isle

2015 Self-Released

Wojciech Chamryk

Od pierwszych dźwięków intra wiedziałem,

że to album dla mnie. Revile to

młody szwedzki zespół, który nawiązuje

do tradycyjnego heavy metalu, w typowy

dla tej nacji sposób. Człowiek cieszy

sie jak dziecko wsłuchując się w kolejne

kawałki. Z łatwością można odnaleźć

wpływy Judas Priest, King Diamond,

Grave Digger czy Manowar. Niekiedy

przebijają się dźwięki, które kojarzą się

z Iced Earth czy Hellstar, ale klasyczny

europejski heavy metal to domena Revile.

Kompozycje "palce lizać", wypełnione

ciężkim i ciekawie zagranym heavy

metalem, okraszone wyśmienitymi

solówkami i konkretnym wokalem. Muzyka

i brzmienie nawiązuje do złotej

epoki heavy metalu, jednak ostatecznie

jest współczesne. Jest to kolejny plus tej

płytki. Niestety te dwadzieścia minut z

"Revolution Isle" to zdecydowanie za

mało. Człowiek chce od razu przynajmniej

drugie tyle. W każdym razie Szwedzi

osiągnęli swój cel. Wzbudzili zainteresowanie

fanów tradycyjnego heavy

metalu. Pozostaje teraz czekać na ich

duży debiut oraz żywić nadzieję, że

przez czas oczekiwania nie zagubią swojego

talentu i potencjału. Radzę zwróćcie

uwagę na Revile. (4,5)

\m/\m/

Rhapsody - Prometheus - Symphonia

Ignis Divinius

2015 Nuclear Blast

Rhapsody to niegdyś była potęga.

Wystarczy cofnąć się do lat 90-tych czy

świetnego "Power of Dragonflame".

Niestety z czasem zespół gdzieś zatracił

swój blask. Na domiar złego doszło do

rozłamu. Fabio Lione został w Rhapsody

of Fire. Luca Turilli założył

swój Rhapsody i tutaj udało mu ściągnąć

utalentowanego Alessandro Contiego.

Kto słyszał o Trick Or Treat ten

powinien go znać bliżej. Pierwszy album

Rhapsody prowadzonego przez Lucę

był czymś godnym uwagi i posiadał

ducha starego Rhapsody. Kiedy Fabio i

spółka zawodzi, cała nadzieja została

pokładana w nowy album w Rhapsody

Luca Turilliego. Niestety, ale "Prometheus

- Symphonia Ignis Divinius"

nie do końca budzi taki zachwyt jaki

mogło się spodziewać. Problem tkwi nie

tyle w tym co zespół gra, czy stylu, bo

tutaj niewiele uległo zmianom. Zespół

chce iść w stronę bardziej filmowego klimatu,

przez co całość brzmi jak soundtrack

do epickiego i podniosłego filmu, a

nie jak album metalowy. Brakuje w nim

mocnego uderzenia, a przede wszystkim

większej dawki power metalu. Za to powinno

być znacznie mniej filmowych

patentów. Można od samego początku

odnieść wrażenie, że jest przerost formy

nad treścią i to jest bolączka tego albumu.

Przesadzono ze wszystkim. Pomówmy

o dobrych rzeczach. Jedną z

nich jest petarda w postaci "Il Cigno

Nero", który w pełni oddaje to co

najlepsze w Rhapsody i twórczości

Turillego. Jest szybkość, podniosłość,

mocny riff i ciekawe rozegrane solówki.

Płytę promował "Rosenkreuz", który jest

już bardziej progresywny, bardziej epicki.

Tutaj zespół przesadził nieco z ozdobnikami,

przez co power metal zszedł

na dalszy plan. Dla fanów symfonicznego

metalu i bogatej aranżacji z pewnością

"Anahata" będzie czymś niezwykłym.

Najbardziej zapadającym utworem

w pamięci jest rozbudowany, ale

zarazem pomysłowy "One Ring To Rule

Them All". Sporo się też dzieje w tytułowym

"Prometheus", który pokazuje że

zespół ewoluował i jeszcze bardziej poszedł

w stronę filmowego charakteru.

Kiedy już myślisz że Luca pokazał już

na co go stać i wyczerpał limit kolosów,

to na koniec serwuje nam osiemnastominutowego

tasiemca w postaci "Of

Michael the Archangel and Lucifer's Fall

Part II: Codex Nemesis". Jestem zdania,

że to już lekka przesada i choć są w nim

ciekawe momenty, to jednak dominuje

nuda i przerost formy nad treścią. Ta

płyta to soczyste brzmienie, przesycona

i przesadzona pod każdym względem

produkcja i aranżacje, a w efekcie mało

power metalowy album. Za dużo filmowego

klimatu i podniosłości, za dużo

urozmaiceń i smaczków, a za mało konkretów

i ognia. Szkoda, że skupiono się

na symfonice i pozostałych aspektach

bogatej aranżacji, zapominając o gruncie

w postaci power metalu. No nic może

następnym razem będzie lepiej. (3)

Łukasz Frasek

Riotor - Rusted Throne

2015 Inferno

Bez owijania w bawełnę - jestem rozczarowany.

Bardzo ubolewam nad tym,

że "Rusted Throne" nie trzyma nawet

w połowie tak dobrego poziomu jak

świetny debiut "Beast of Riot". Thrash/

speed/death Kanadyjczyków, teoretycznie,

nie uległ rewolucyjnym zmianom,

aczkolwiek ich spektrum jest na tyle

duże, że materiał ten nuży niemiłosiernie.

Nie zrozumcie mnie źle. Ten

album ma swoje momenty. Chociażby w

postaci chamskiego, prującego niczym

niemieckie czołgi podczas II Wojny

Światowej, killera "Nightmare Is My

Life", sztyletującego, ostrymi jak brzytwa

riffami, "death'owca" "Flesh Desire",

mrocznego, a przy tym zakręconego i

okraszonego genialnymi solówkami

"Tryumph of Sorrow" albo czysto speed

metalowych, bardzo żywych, charakternych

"Thy Drunken Sinner" jak też

"Narcotic Death". Te pięć kawałków to

pokaz bardzo dobrego grania z pasją,

zapałem, agresją oraz niesamowicie

wielkimi jajami. Wszakże nie tak łatwym

jest znaleźć nowofalowy zespół,

który z ogrywania starych, znanych

wszystkim maniakom, patentów potrafi

uczynić coś intrygującego i powalającego.

Niestety, na tym kończą się plusy

krążka. Reszta numerów to poziom niski

(np. ciągnący się jak flaki z olejem

tytułowy) albo bardzo niski (monotonne,

nazbyt chaotyczne "Learning To

Hate"). Kolejnym minusem jest długość

albumu. Czterdzieści osiem minut to

definitywnie zbyt wiele jak na płytę z

prostym thrash metalem. Na zakończenie

dodam, iż pomimo ogromnego zawodu

wierzę, że ta sympatyczna gromadka

z Kanady nieco się otrząśnie i

trzecim "pełniakiem" rozpieprzy wszystko.

Przede wszystkim pozerów. Wiadomo,

że takowi działają na thrasherów

jak płachta na byka. (2)

Łukasz Brzozowski

Royal Quest - The Tale of Man

2015 Self-Released

Yannis Androulakakis to nazwisko

greckiego muzyka, które ostatnio jest

bardziej rozpoznawalne dzięki swojemu

projektowi muzycznemu Royal

Quest. Sama idea zrodziła się w 1998

roku i przez lata zmieniali się muzycy,

aż w końcu Yannis wziął większość

roboty na swoje barki. W efekcie udało

się wydać wreszcie pierwszy album zatytułowany

"The Tale of Man". Ten album

to bardziej coś pokroju rock opery,

gdzie mamy rozdzielone role, głównie

pomiędzy różnych wokalistów. Płyta

zabiera nas w rejony symfonicznego metalu

wymieszanego z progresywnym power

metalem. Nie ma na niej znanych

gości ani też ciekawej historii, choć

całość ociera się o fantastykę. Może nie

jest to album, który zaskoczy nas ambitną

muzyką czy też porwie swoją formą

wykonania. To nie tego typu opera,

ale coś dla szukających lekkiego i przyjemnego

grania. Jeśli zależy Wam na

melodiach i motywach, które zostają w

pamięci to z pewnością materiał zgotowany

przez Yannisa do was trafi.

Dominują długie kolosy, co według

mnie jest to minusem tego dzieła. Przydałoby

się więcej treściwych kawałków,

które rozrywają na strzępy; szybkich i

mocnych, bez zbędnego rozwlekania w

czasie. Już "Rising Empire" pokazuje, że

właśnie takie dłuższe kompozycje

rajcują Yannisa. "Days of War" to z

kolei szybszy utwór zbudowany na rasowym

power metalowym riffem rodem

z starych płyt Helloween. Utwór robi

dobre wrażenie i tutaj dzieje się całkiem

sporo. Yannis to typ gitarzysty, który

nie trzyma się kurczowo jasno określonych

ram. Stawia na technikę, ale też

liczy się element zaskoczenia. Dzięki

temu, mamy bardziej złożone i dopieszczone

solówki. To one są tak naprawdę

jedyną i właściwą atrakcją tego dzieła.

Troszkę Rhapsody pojawia się w podniosłym

i epickim "In The Name of

Man", aczkolwiek sama konstrukcja i

układ złudny do poprzednich utworów.

Dobrze wypada też marszowy "The

Cave of The Dead", który ma w sobie

pokłady true metalu. Moim faworytem

od razu stał się energiczny "Moonstone",

w którym jest pełno power metalu, również

tego z kręgu neoklasycznego. Na

krążku jest wiele wypełniaczy i nietrafionych

pomysłów, a całość jest przesadzona

i rozwleczona. Za mało konkretnego

metalowego grania, za mało

przebojów i zapadających w głowie

motywów. Soczyste brzmienie i klimatyczna

okładka to niewystarczające

argumenty za. Yannis to dobry gitarzysta,

ale to również atut, który przestaje

istnieć w gąszczu wad. Tym największy

to sam materiał, który nie jest

taki przemyślany jak mogłoby się wydawać.

Może następnym razem będzie

lepiej? (3)

Running Death - Overdrive

2015 Punishment 18

Łukasz Frasek

Młodzi Niemcy po wydaniu dwóch EPek

atakują debiutanckim albumem.

"Overdrive" podsumowuje zarazem

pierwsze dziesięć lat istnienia zespołu i

ukazuje jego najświeższe oblicze, ponieważ

muzycy sięgnęli głównie po nowe

kompozycje. Thrash Running Death

czerpie zarówno od niemieckich jak i

amerykańskich mistrzów, dlatego mamy

tu odniesienia do dokonań Kreator czy

Destruction ("Raging Nightmare") oraz

Metalliki z pierwszych LP's (balladowy

"Close Minded"). Sporo też w tych

utworach melodii, niejednokrotnie bas

przejmuje rolę wiodącą, nie brakuje

dynamicznych partii solowych, a parti

wokalne Simona Bihlmayera też są

zróżnicowane: od niskiego, zadziornego

wrzasku ("Hell On Earth"), niskiego

ryku w manierze growlingu ("Overdrive"),

aż do mrocznej melodeklamacji

w finałowym "I See A Fire". Utwór ten

wydaje mi się jednym z najciekawszych

118

RECENZJE

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!