HMP 60 Exodus
New Issue (No. 60) of Heavy Metal Pages online magazine. 60 interviews and more than 200 reviews. 136 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Powerwolf, Exodus, Vanderbuyst, Armored Saint, Venom Inc., Exciter, Viking, Thrust, Helloween, Kamelot, Hammercult, Virgin Steele, Jaguar, Quartz, Killer, Scanner, Circle II Circle, Falconer, Sorcerer, Młot Na Czarownice, Pyramaze, Terrordome, Drakkar, Solitare Sabred, Savage Master, Blackwelder, Soul Secret, Exarsis, Repulsor and many, many more. Enjoy!
New Issue (No. 60) of Heavy Metal Pages online magazine. 60 interviews and more than 200 reviews. 136 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Powerwolf, Exodus, Vanderbuyst, Armored Saint, Venom Inc., Exciter, Viking, Thrust, Helloween, Kamelot, Hammercult, Virgin Steele, Jaguar, Quartz, Killer, Scanner, Circle II Circle, Falconer, Sorcerer, Młot Na Czarownice, Pyramaze, Terrordome, Drakkar, Solitare Sabred, Savage Master, Blackwelder, Soul Secret, Exarsis, Repulsor and many, many more. Enjoy!
- No tags were found...
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
cer) lekko przybrudzonego Martin'em
Van Drunen'em (Asphyx, Pestilence).
Brzmienie jest klarowne i dosadne. Ogółem
album dla fanów thrash/deathu i
deathu, osobiście podoba mi się "Haunted",
całkiem porządny materiał, nie ma
co tu więcej pisać - jeśli jest ktoś fanem
takich klimatów to powinien to ogarnąć.
(4,8).
Jacek "Steel Prophecy" Woźniak
Trial - Vessel
2015 High Roller
Wydawać by się mogło, że patent na
takie granie ma Portrait. Tymczasem
Szwedom wyrosła mała konkurencja w
postaci rodaków. Rzeczywiście, Trial,
podobnie jak Portrait silnie inspiruje
się pewną legendarną formacją z Kopenhagi,
z tą różnicą, że oba zespoły stawiają
na nieco inne aspekty. Wydaje się,
że Portrait jest bardziej "przebojowy", a
Trial chętniej ucieka w bardziej złożone
i wielowymiarowe rejony. Muzykę, jaką
oferują nam Szwedzi na swoim drugim
krążku można określić jako klasyczny
heavy metal okraszony nutą Mercyful
Fate i przepuszczony przez kilka rodzajów
estetyk. Rzeczywiście, na długaśnych
utworach umieszczonych na
"Vessel" można uświadczyć nastrojów
od doomu po speed metal. Ba, na "Vessel"
słuchać nawet jazzowe podskoki i
pomruki black metalu. Tempa, solówki,
harmonie zmieniają się jak w kalejdoskopie
kreując nastrojową, zdecydowanie
mroczną narrację. Muzyka na
płycie jest bardzo gęsta, a liczne wątki
instrumentalne nigdy nie zostawiają
riffu samego sobie. Wydaje się wręcz, że
muzycy mają jakieś muzyczne "horror
vacui", bo każde "bezwokalne" miejsce
okraszają ozdobnikiem. Dzięki temu
płyty słucha się bardzo uważnie, zmieniające
się jak pogoda nad morzem riffy
nie dają uszom odpocząć i pozwolić
nodze wystukiwać rytmu. Na "Vessel"
cały czas coś się dzieje, gitarzyści nie są
w stanie usiedzieć nad jednym riffem na
miejscu. Ma to zarówno zalety - na
"Vessel" zdecydowanie jest czego słuchać,
ale też wady, bo utwory zlewają
się w jedną masę i w zasadzie trudno
wyłonić w nich konkretny wątek. To
troszkę tak, jak przeczytać opowiadanie
i po zamknięciu książki nie bardzo
wiedzieć o czym ono było. A przecież
czytaliśmy uważnie. Niemniej jednak
druga płyta Trial rozpieszcza nas klimatem
i sam ten fakt sprawia, że słucha
się jej nieźle. A, że ludzka koncentracja
nie jest wieczna, warto robić przerwy
lub uważać, żeby za szybko się nie wyłączyć.
A zresztą... nawet jeśli... jako
kreujące atmosferę tło, "Vessel" też jest
dobry. (4)
Strati
Trveheim Vol. 1 - NWOTHM Compilation
2015 Trveheim
Idea tej płyty jest jasna. Prezentuje ona
bardzo młode grupy z tzw. nurtu nowej
fali tradycyjnego heavy metalu (NWO
THM). Tych przedstawicieli jest dziesięciu:
Skullwinx, Blackslash, Cloven
Altar, Evil Killer, Forensick, Rider,
Axe Crazy, Roadhog, Blizzard Hunter
i Spitfire. Większość z tych kapel
ma lub będzie miała małe lub duże
debiuty za sobą, także zaprezentowały
się na "Trveheim Vol. 1" w sposób
naprawdę godny. Ten kto nie zetknął
się wcześniej z dokonaniami tych kapel,
będzie miał doskonały drogowskaz,
gdzie należy szukać coś fajnego, młodego,
a zarazem oldschoolowego. Oczywiście
większość tych nowych team'ów
pochodzi z Niemiec, ale o dziwo Polska
ma tu swoich dwóch reprezentantów.
Mowa oczywiście o Axe Crazy i Roadhog.
Trzeba to przyznać, że ich propozycje
zupełnie nie odstają od tego co
zaproponowali pozostali z tej kompilacji.
Możemy być z tego dumni. Jednak
mnie bardziej interesuje, aby wymienione
zespoły nie zaprzepaściły wypracowanej
przez siebie pozycji, dzięki
płytom "Angry Machines" i "Dreamstealer".
Mam nadzieję, że wszyscy nasi
czytelnicy trzymają kciuki, aby ich
dobry start przekuł się przynajmniej w
dobre europejskie kariery. Faktem jest,
że głównie takie składanki, jak ta, trafiają
do fanów. Jednak fanami są także
szefowie wytwórni metalowych - obojętnie
czy to dużych czy małych - może
dzięki "Trveheim Vol. 1" będą wiedzieli
z kim rozpocząć poważne rozmowy
na temat przyszłości. Wracając do
samego albumu. Jeżeli nie kojarzycie
wymienionych przeze mnie bandów,
sięgnijcie po ten krążek. Wszystkie one
prezentują się w dobrych i reprezentatywnych
kawałkach, może znajdziecie
wśród nich coś, co z wami pozostanie na
dłużej.
\m/\m/
Tygers Of Pan Tang - Tygers Sessions:
The First Wave
2015 Skol
Pionierzy The New Wave Of British
Heavy Metal z okazji 30-tych rocznic
ukazania się swych dwóch pierwszych
albumów wydali okolicznościowe EP-ki
"The Wildcat Sessions" (2010) i "The
Spellbound Sessions" (2011). Na obie
płytki trafiły nowe wersje kilkunastu
klasycznych utworów Tygers z partiami
wokalnymi obecnego wokalisty grupy
Jacopo Meille, ale ich nakład szybko
się wyczerpał. Stąd pomysł wznowienia
tych materiałów na jednym dysku nakładem
naszej Skol Records. Jest to
niewątpliwie ciekawostka, ale też zarazem
rzecz dla najbardziej zagorzałych
fanów zespołu i NWOBHM. Jak dla
mnie "Tygers Sessions: The First
Wave" to typowy odgrzewany kotlet i
żerowanie na przeszłości. I chociaż nowe
wersje brzmią bardzo dobrze, Meille
to niezły wokalista, a wykonanie też jest
bez zarzutu, to jednak na kimś przywyczajonym
do oryginalnych wersji z
LP's "Wild Cat" i "Spellbound" oraz
partii wokalnych Jessa Coxa i Johna
Deverilla nie robią większego wrażenia.
Gitarzysta i zarazem jedyny członek
oryginalnego składu grupy Robb Weir
podkreśla, że nagrywając te nowe wersje
starali się zachować klimat tamtych lat i
początków NWOBHM, etc., etc., ale po
co, pytam, skoro rzadko kiedy poprawianie
oryginalnych i zarazem klasycznych
dzieł przynosi satysfakcjonujące
efekty, a na "Tygers Sessions: The
First Wave" mamy te utwory wiernie
skopiowane i niewiele więcej? (3)
Wojciech Chamryk
Tysondog - Cry Havoc
2015 Rocksector
Do albumów powrotnych starych, często
zapomnianych grup podchodzę zazwyczaj
z dużym dystansem. Przede
wszystkim dlatego, że najczęściej te zespoły
nie są w stanie nawet zbliżyć się
do poziomu jaki reprezentowali w latach
80-tych, a ich nowa muzyka brzmi
jakby była robiona na siłę. Tym razem
nową płytą uraczył nas pochodzący z
Newcastle reprezentant brytyjskiej nowej
fali heavy metalu Tysondog. Zespół
ten ma na koncie dwa albumy wydane w
pierwszej połowie lat 80-tych, a mianowicie
znakomity debiut "Beware of
the Dog" oraz niewiele słabszy następca
"Crimes of Insanity". Zespół powrócił
w 2008 roku, pograł na festiwalach, wydał
EPkę z na nowo nagranymi kilkoma
starymi klasykami, a w międzyczasie
komponował też nowy materiał. No i
właśnie niedawno ukazał się świeżutki
krążek zatytułowany "Cry Havoc". Jak
już pisałem na początku, podszedłem
do niego z dużą nieufnością, tym bardziej,
że kijowa okładka też nie zachęcała,
ale jak się okazało jest całkiem ok.
To co prezentuje dzisiaj Tysondog jest
oczywiście zakorzenione w ich starym
stylu, ale ubrane we współczesne brzmienie
i ciężkość. Słychać, że granie
sprawia im radochę i raczej nie będą się
przejmowali jakimiś krytycznymi głosami.
Utwory są dużo cięższe niż kiedyś,
Clutch Carruthers też śpiewa
niżej wchodząc czasem w podobną
manierę do Blaze Bayleya. Na płycie
dominuje raczej ciemna atmosfera, co
współgra z niezbyt pozytywnymi tekstami.
Zdecydowanie muszę pochwalić gitary,
które brzmią bardzo dynamicznie,
a jednocześnie ciężko. Zresztą nie ma
się co temu dziwić, bo producentem
płyty jest sam Jeff Dunn, czyli niejaki
Mantas, legendarny gitarzysta Venom,
a obecnie Mpire of Evil. Poza tym bardzo
podoba mi się też gra garowego Phila
Brewisa, który w ubiegłej dekadzie
nagrał kilka krążków z Blitzkrieg. Jest
kilka naprawdę świetnych numerów takich
jak "Shadow of the Beast" z zajebistym
przyspieszeniem i takąż solówką,
"Into the Void", "Playing with Fire" czy
balladowy "Broken", w którym pobrzmiewają
nawet akustyki. Niestety są też
utwory zdecydowanie bardziej nijakie, a
do nich mogę zaliczyć "The Needle", "Relentless"
czy "Addiction". No i właśnie
doszliśmy do największego problemu tej
płyty, a mianowicie jej długości. Godzina
to zdecydowanie za długo jak dla
tego typu grania i w pewnym momencie
zaczyna męczyć. Gdyby tak usunąć te
słabsze numery i zamknąć całość w 40-
45 minutach byłoby dużo lepiej i ocena
też mogłaby być wyższa. Podsumowując
jest to zaskakująco dobra płyta, ale nie
sądzę, żebym wracał do niej tak często
jak do wyśmienitego debiutu. Poziom
dwóch wcześniejszych albumów nie został
osiągnięty, ale i tak można zaliczyć
powrót Tysondog do tych udanych. (4)
Maciej Osipiak
U.D.O. - Decadent
2015 AFM
Zespół Udo Dirkschneidera jest na
tyle solidną marką o stałej jakości, że
trudno spodziewać się po nowej płycie
jakiś strasznie zaskakujących zmian. No
i rzeczywiście, najnowsze dzieło
U.D.O., zatytułowane "Decadent", nie
obfituje w duże zmiany. Doszło co prawda
do pewnych roszad w zespole, jednak
nie odbijają się one na jakości materiału
i nagrania. Na albumie spotkamy
się z przyjemnym dla ucha organicznym
i przestrzennym brzmieniem, ostrymi
"acceptowymi" riffami oraz z płomiennymi
solówkami. Po tym wszystkim
spływa charakterystyczny głos legendy
niemieckiego metalu, czyli samego Udo
Dirkschneidera. Na płycie, tak jak w
przypadku poprzednich dokonań
U.D.O., znalazły się bardzo zróżnicowane
kompozycje. Mamy tutaj szybkiego
ścigacza w postaci otwierającego płytę
"Speedera" i skocznego "Under Your
Skin", nostalgiczne i klimatyczne kompozycje
jak "Decadent" i "Mystery", energetyzujące
wałki w średnim tempie jak
"Pain", którego leady bardzo mocno kojarzą
się z Iron Maiden oraz nieco
szybsze jak "Meaning of Life" i "Rebels of
the Night". Nie zabrakło także ballady.
Mimo to, ta płyta jakoś tak przelatuje
sobie w eterze bez angażowania umysłu.
Niewiele pozostaje w pamięci. Same
utwory nie mają za dużo nieprzewidzianych
zmian emocji, nastroju czy
wyglądu. Racja, w utworze tytułowym
następuje zwolnienie z melorecytacją,
coś na kształt tego, co możemy posłuchać
w kultowym "Metal Heart", czasem
wyskoczy jakiś fajny tapping, ale
reszta to po prostu rzemieślnicza robota.
Nie to, żeby płyta była zrobiona na
odwal się, bo słychać dopracowane
instrumenty we wszystkich utworach.
Innym mankamentem jest to, co możemy
słyszeć w muzyce U.D.O. już od
bardzo dawna. Każda kwestia czy to
zwrotka czy refren, która pojawi się
więcej niż jeden raz w utworze, jest
przeklejana. Po prostu, dźwiękowiec kopiuje
pierwszy refren i przekleja go w
miejsce następnych. To naprawdę słychać
i to naprawdę potrafi drażnić.
Przez to utwory bardzo tracą na naturalności.
Na "Decadent" znajdziemy
kawałki lepsze i gorsze. Jak w sumie na
każdej płycie U.D.O. już od jakiegoś
czasu. Jest to prosta muzyka, która nie
zaangażuje całości naszej uwagi. Do puszczenia
sobie w tle jak znalazł. Fajnie
to brzmi, zwłaszcza jak nie będziemy się
zbytnio przysłuchiwać przeklejonym
wokalom. Sam Udo brzmi jak za dawnych
dobrych lat, więc w tej kwestii
lipy nie ma. "Decadent" jest po prostu
kolejnym albumem w jego dorobku. Nie
jest to wiekopomne i wyjątkowe dzieło,
lecz mimo to jest to nadal solidna dawka
porządnego metalu. (4)
Aleksander "Sterviss" Trojanowski
RECENZJE 123