HMP 60 Exodus
New Issue (No. 60) of Heavy Metal Pages online magazine. 60 interviews and more than 200 reviews. 136 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Powerwolf, Exodus, Vanderbuyst, Armored Saint, Venom Inc., Exciter, Viking, Thrust, Helloween, Kamelot, Hammercult, Virgin Steele, Jaguar, Quartz, Killer, Scanner, Circle II Circle, Falconer, Sorcerer, Młot Na Czarownice, Pyramaze, Terrordome, Drakkar, Solitare Sabred, Savage Master, Blackwelder, Soul Secret, Exarsis, Repulsor and many, many more. Enjoy!
New Issue (No. 60) of Heavy Metal Pages online magazine. 60 interviews and more than 200 reviews. 136 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Powerwolf, Exodus, Vanderbuyst, Armored Saint, Venom Inc., Exciter, Viking, Thrust, Helloween, Kamelot, Hammercult, Virgin Steele, Jaguar, Quartz, Killer, Scanner, Circle II Circle, Falconer, Sorcerer, Młot Na Czarownice, Pyramaze, Terrordome, Drakkar, Solitare Sabred, Savage Master, Blackwelder, Soul Secret, Exarsis, Repulsor and many, many more. Enjoy!
- No tags were found...
You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
Dee Snider. To, co zrobił na scenie, to nie tylko odegranie
klasyków Twisted Sister ze smyczkami (co
ciekawe, udało się to nawet w przypadku tak prostego
numeru jak "I wanna Rock"), ale przede wszystkim
zaczarowanie publik swoją osobą. Dee Snider wplatał
między utwory stand-upowe wstawki, rozbawiał
publikę do łez, co więcej, śmiał się z własnych żartów,
co dawało jeszcze bardziej komiczny efekt. Kulminacją
kabaretu w jego wykonaniu było poruszenie -
według niego - pewnego globalnego problemu, przeciwko
któremu Snider chce właśnie zaprotestować.
Otóż jego przesłanie brzmiało: "ludzie, przestańcie robić
sobie selfie!". Facet tak zjednał sobie publikę, że ta
skandowała wraz z nim wszystkie refreny coverów
Twisted Sister i AC/DC (którym koncert zamknięto),
tak świetnie się bawiąc, że nawet nie zauważając
orkiestry, która miała stanowić clou tego występu.
Bez wątpienia Rock Meets Classic należy do lepszych
koncertów tegorocznego Wacken.
Kto by pomyślał, że ten niewielki zespół, na którego
koncerty przychodziła garstka osób, którego polecaliśmy
sobie pocztą pantoflową, zagra na największym
metalowym festiwalu jako gwiazda? Mowa oczywiście
o Sabaton, który występował już na Wacken, ale nigdy
nie dostał jeszcze tak później, ekskluzywnej pory.
Zresztą wybór Szwedów na gwiazdę był strzałem w
dziesiątkę - dla publiki ten młody i często grający w
Europie band naprawdę był gwiazdą. Biada tym, którzy
grali w tym samym czasie na innych scenach. Prawie
całe Wacken przyszło zobaczyć Sabaton. Trudno
było wcisnąć się choćby na wysokość wieży akustyków,
co się działo pod samą sceną - strach pomyśleć.
Dość wspomnieć, że wśród publiczności zdarzali
się osobnicy przebrani za Joakima Brodena,
imitujący go od stroju, przez fryzurę, po okulary. My
stanęliśmy pod sąsiednią sceną, True Stage, z myślą
o kolejnym koncercie, Judas Priest. I tam było bardzo
tłoczno. Szwedzi zaprezentowali setlistę, którą
"wałkują" od wydania "Heroes" w Europie, ale daję sobie
rękę uciąć, że mogliby do niej dokooptować jeszcze
ze dwa lub nawet trzy kawałki, gdyby tyle nie
gadali między numerami. Na szczęście show jaki prezentuje
Broden jest zawsze dowcipny, a jego nieustająca
radość z bycia na scenie i wdzięczność, za to, że
znalazł się w tym miejscu, w jakim są, prawdziwa.
Niewątpliwie Sabaton prezentuje doskonały model
kontaktu z publiką, świetną prezencję i niewiele metalowych
kapel może się z nimi pod tym kątem równać.
Nie zmienia to jednak faktu, że żarty są powielane
i jest ich tak dużo, że trudno znaleźć kawałek nie
zaczynający się od "pogadanki". Niemniej jednak udało
zobaczyć się coś, czego nie widzieliśmy na dziesiątkach
koncertów Sabaton przed nim, choćby "Gott
mit Uns" zaśpiewany z innym tekstem w refrenie to
jest… "Noch ein Bier" czy tekst "technicznego" obsługującego
czołg-podest pod perkusję wołającego "Mein
Panzer ist kaputt!".
Olej: W bardzo niewdzięcznym momencie, bo w tym
samym czasie kiedy na głównych scenach grały Sabaton
i Judas Priest, swoje okienko na festiwalu otrzymał
niemiecki Exumer. Wielka szkoda, że nie udało
im się załapać na lepszą godzinę, gdyż w tych okolicznościach
prawdopodobnie najlepszy thrashowy
koncert festiwalu oglądało jedynie kilkaset osób. Od
pierwszych chwil, kiedy na scenie pojawił sie schowany
za znaną z okładek Exumera maską, basista
oraz reszta zespołu, nie było wątpliwości ze będziemy
mieli do czynienia ze świetnym przedstawieniem. Idealne,
selektywne brzmienie doskonale podkreślało
atuty zespołu, którego klasyczny, mocno inspirowany
Slayerem thrash rozpętał niezłe piekło pod sceną -
nawet pomimo niewielkiej frekwencji widać było, ze
metal to wojna a nie rurki z kremem. Exumer zaprezentował
zarówno klasyczne utwory z pierwszych
dwóch płyt, jak i kawałki ze stosunkowo świeżego
"Fire & Damnation".
Strati: Po tym, ile osób przyszło na Sabaton, trudno
było uwierzyć, że to Judas Priest jest gwiazdą tego
wieczoru. Mimo tego, że faktycznie Sabaton wdrapał
się niezwykle wysoko na szczeblach kariery, organizatorzy
Wacken uhonorowali Priest zapaleniem ogni
na wielkiej czaszce krowy wiszącej pomiędzy dwoma
największymi scenami. Ta zaś płonie podczas koncertów
gwiazd wieczoru (na Savatage nie płonęła, bo
deszcz spowodował awarię gazowej infrastruktury
krowy). Muszę przyznać, że występ Halforda i spółki
zrobił na mnie wielkie wrażenie. Zespół wystąpił w
pełnym koncertowym "rynsztunku" z oświetleniem,
wizualizacjami, klasycznym już wjazdem motocykla i
przebogatą garderobą samego Roba, który przebierał
się chyba częściej niż swego czasu Tina Turner - od
katanki, skóry, po srebrny płaszcz. Mimo, że Brytyjczycy
wydali własnie kolejny album, setlista była
ustalona pod typowy, festiwalowy koncert, a więc
przekrój przez twórczość z naciskiem na hity. Z najnowszej
"Redeemer os Souls" grupa zagrała jedynie
trzy kawałki. Resztę co do jednego stanowiły klasyki.
I choć można pomarudzić, że zamiast "Love Bites"
Priest gra teraz "Turbo Lover" i że zabrakło "Diamonds
and Rust", numery dobrane były bardzo trafnie.
Można było usłyszeć zarówno świetnie wypadający
live "Jawbreaker" jak i genialny "Beyond the Realms
of Death". To, co pozytywnie zaskoczyło, to bardzo
dobra wokalna forma Halforda. Mocno wypadł
nie tylko we wspomnianym utworze, który wymaga
mocy w głosie o odpowiedniej ekspresji, ale też nie
oddał całego "Painkillera" publiczności. Zaśpiewał go
dużo lepiej niż na, na przykład, katowickim koncercie
cztery lata temu. Całości dopełniało mocne i czytelne
nagłośnienie pozwalające się rozkoszować każdym instrumentem
na koncercie. Zauważyłam pewien paradoks
- było tak dobre, że zatyczki do uszu z filtrem
odcinającym "piach" po prostu przestawały działać.
Po koncercie Judas Priest popłynęliśmy w błocie na
pole namiotowe. Rano wyszło słońce. XXVI edycja
festiwalu Wacken z pewnością należała do wyjątkowych.
Choć trudno mówić o dużej ilości znakomitych
koncertów (tych było tylko kilka, ale za to jakich!),
możemy mieć niemal pewność, że więcej nie zobaczymy
już Savatage, być może nie zobaczymy już Falconer,
a lista niewidzianych na żywo zespołów "koniecznie
do zobaczenia" znów się skurczyła. Poza tym,
większego błota też już nie będzie (ha! W 2012 roku
też tak mówiliśmy). I oczywiście znów odliczamy dni
do kolejnej, tym razem XVII edycji W:O:A.
Katarzyna "Strati" Mikosz, Marcin Książek,
Bartosz "Olej" Olejniczak, Adam "Ramza" Jaśko