26.04.2023 Views

HMP 60 Exodus

New Issue (No. 60) of Heavy Metal Pages online magazine. 60 interviews and more than 200 reviews. 136 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Powerwolf, Exodus, Vanderbuyst, Armored Saint, Venom Inc., Exciter, Viking, Thrust, Helloween, Kamelot, Hammercult, Virgin Steele, Jaguar, Quartz, Killer, Scanner, Circle II Circle, Falconer, Sorcerer, Młot Na Czarownice, Pyramaze, Terrordome, Drakkar, Solitare Sabred, Savage Master, Blackwelder, Soul Secret, Exarsis, Repulsor and many, many more. Enjoy!

New Issue (No. 60) of Heavy Metal Pages online magazine. 60 interviews and more than 200 reviews. 136 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Powerwolf, Exodus, Vanderbuyst, Armored Saint, Venom Inc., Exciter, Viking, Thrust, Helloween, Kamelot, Hammercult, Virgin Steele, Jaguar, Quartz, Killer, Scanner, Circle II Circle, Falconer, Sorcerer, Młot Na Czarownice, Pyramaze, Terrordome, Drakkar, Solitare Sabred, Savage Master, Blackwelder, Soul Secret, Exarsis, Repulsor and many, many more. Enjoy!

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

a to genialna mikstura walcowatych riffów

granych naprzemiennie z thrashowym

łomotem, a na dokładkę hardcore

punkowy refren ("The Devil Rides

Out"). To jest świetne. Pozytywnie zaskakuje

także "Death in Triplicate" ze

specyficznym beatem oraz, prawdziwie

"metallikowy", "Night Winter Death".

Słucham tego z niekłamaną przyjemnością,

dając ponieść się energii wytwarzanej

przez tych pięciu wariatów,

ubolewając przy tym, że thrashersi nie

są znani większej grupie osób. Na pewno

należy im się to bardziej od przereklamowanych

nudziarzy a'la Havok.

Obadajcie tę płytę. Warto, doprawdy

warto!

Łukasz Brzozowski

The Sweet - Funny How Sweet Co-

Co Can Be

2015/1971 7T's

Jakiś czas temu zacząłem temat glam

rockowego The Sweet i w miarę

możliwości staram się opisać wszystkie

albumy tej kapeli. Co nie jest takie

łatwe, bo Brytyjczycy, obecnie nie są

ogólnie znani, a wznowień ich płyt jest

jak na lekarstwo. Te najlepsze, najciekawsze,

ciągle czekają na swoje

reedycje. Teraz sięgam po debiutancki

album z 1971 roku wznowiony w tym

roku przez 7T's Records (oddział

Cherry Red Records). Zacznę omówienie

od bonusowego dysku. Znalazło się

na nim osiem kawałków zarejestrowanych

jeszcze przed debiutem,

które ocierały się o atmosferę poprzedniej

dekady, czyli brytyjskiego rocka lat

sześćdziesiątych. Ogólnie fajne pomysły,

niekiedy dość ambitne, zupełnie

różne od tego, co band grał później i

dzięki czemu zdobył popularność. Nagrania

te odstają też od tego co znalazło

się na pierwszej dużej płycie. Na świecie

częściej spotykany schemat, że artysta

zaczyna od nieraz bardzo ambitnych

przedsięwzięć aby z czasem grać prościej,

przebojowo i komercyjnie. Panowie

z The Sweet zaczęli od drugiej strony i

niestety bardzo źle. Jak większość Brytyjskich

zespołów z lat siedemdziesiątych,

z pod znaku glam, The Sweet

współpracowali z tandemem Nicky

Chinn i Mike Chapman. I to ta para

odpowiedzialna jest za to co znalazło

się na "Funny How Sweet Co-Co Can

Be". Nie dość, że muzyka ani rokowa, a

ni popowa, była za to mocno podła, w

dodatku obdarzona infantylną treścią.

Wystarczy posłuchać a'la hawajskiej

piosenki "Co Co" lub rzucić okiem na

tytuły jakie miał The Sweet w repertuarze:

wspomniana "Co Co", "Chop

Chop", "Funny Funny", "Tom Tom Turnaround",

"Poppa Joe" czy "Wig Wam

Bam". Pamiętam, że taki "Poppa Joe" w

polskim radio był parę razy puszczany,

ale czy faktycznie ta produkcja znalazła

wtedy odbiorów? Mam nadzieję, że nie

oraz że debiut The Sweet zaliczył

wpadkę. Świadczyłoby o tym to, że

wraz z następną płytą The Sweet zmienił

swoje oblicze, choć aspekt przebojowości

nadal był tym przewodnim. Nie

ma sensu żeby zbyt długo rozpisywać

się o "Funny How Sweet Co-Co Can

Be". Na tej płycie jest niewiele rocka,

nie ma niczego co warte byłoby zapamiętania.

Dodam jedynie, że podstawowa

zawartość albumu uzupełniona

została bonusowymi nagraniami. Jednak

tym razem dobrano je aby pasowały

do tego co reprezentował sobą debiut.

Jedynym plusikiem tych dodatkowych

piosenek była lepsza produkcja.

Tu przywołałbym ponownie wspominane

"Poppa Joe". Jak zwykle duży plus

dla 7T's Records/ Cherry Red Records

za niesamowitą dbałość nad opracowaniami

swoich wydawnictw. Ogólnie,

muzyka tego albumu nie dla rockerów,

tym bardziej nie dla metal maniax.

\m/\m/

Thrust - Fist Held High / Reincarnation

35th Anniversary Collection

2015/1984 Metal Blade

"Fist Held High" to debiutancka i

właściwie jedyna płyta Thrust będąca w

światowej dystrybucji, dlatego jej

ponowne wydanie z okazji 35 lecia powstania

formacji to świetna wieść dla

fanów US power metalu. Rzecz ukazała

się co prawda przed laty na CD, ale

nakład tego wydania jest od dawna

wyczerpany; równie trudno upolować

oryginalne LP's z Metal Blade czy

nawet Roadrunner. A gra była o tyle

warta świeczki, że grupa Rona Cooke'a

na początku lat 80-tych była jedną z

najbardziej obiecujących młodych kapel

w USA. Nic dziwnego, że na fali

powodzenia "Destructer" z "Metal Massacre

IV" firma Metal Blade szybko sfinalizowała

wydanie albumu grupy z

Chicago. Trafiło nań osiem utworów i

właściwie co jeden, to lepszy. Na dobrą

sprawę, gdyby nie przydługi, zdecydowanie

zbyt monotonny - chociaż zaczynający

się bardzo obiecująco - "Heavier

Than Hell", to płyta zasługiwałaby

na najwyższą notę. Co ciekawe Thrust

potrafi sobie poradzić również z takimi

dłuszymi utworami, czego dowodem

ponad 8-minutowy "Freedom Fighters" -

rzecz pełna dramturgii, z efektami ilustracyjnymi,

melodyjnym refrenem, efektowną

solówką i pełnymi pasji, urozmaiconymi

partiami wokalnymi Johna

Bonaty. O tym, że marnował się za

perkusją świadczą też surowy ale nie

pozbawiony chwytliwości tytułowy opener

czy równie ostry "Thrasher". Również

za "Overdrive" czy "Posers Will Die"

fani US poweru daliby się pewnie pokrajać,

a mamy tu jeszcze w charakterze

bonusów wspomniany już "Destructer"

oraz cztery koncertowe numery ze splitu

z Lazer, "Erect Records Presents

Solidarność Rock For Poland". To

kultowe i poszukiwane przez kolekcjonerów

wydawnictwo nie poraża może

jakością dźwięku, ale "Iron Gates", "The

Wolf", "Feast of Flesh" i "Hard Rider" są

dobrą wizytówką Thrust z wiosny 1982

i zarazem jedynymi znanymi zapisami

tych kompozycji. Jeszcze więcej tego

typu dobra mamy na drugim dysku.

Jego podstawą jest zarejestrowany w

drugiej połowie lat 80-tych, ale do tej

pory nie wydany, drugi album foramcji,

"Reincarnation". Niestety, nie jest to

materiał tego kalibru co debiutancki LP.

Słychać, że do głosu doszły fascynacje, a

może raczej koniunkturalne zapatrzenie,

lżejszym graniem, święcącym wówczas

triumfy nie tylko na amerykańskich

listach przebojów. Dlatego obok

numerów w starym stylu, jak opener

"War", rocker "Hypocrite", surowy i zadziorny

"Wasted" czy mocnym ale i

melodyjny "Fit Of Rage" mamy tu sporo

nijakich utworów, takich jak obie

sztampowe ballady oraz nijakie, pseudo

przebojowe "Get Crazy" i "Scream Girl

Scream". Ratują jednak tę płytę bonusy:

utwory demo z roku 1983, pokazujące,

jak zespół potrafił przywalić u progu

kariery oraz prześledzić ewolucję

utworów, które trafiły za kilka miesięcy

na jego debiutancki album. Jak więc

widać rocznicowa edycja "Fist Held

High" ma plusy i minusy. Tych pierwszych

jest jednak zdecydowanie więcej,

a nawet jeśli część utworów nie trzyma

poziomu materiału podstawowego,

to ich walor archiwalno-historyczny jest

niezaprzeczalny.

Ted Nugent - Free-For-All

2015/1976 HNE

Wojciech Chamryk

Moja przygoda z Ted'em trwa od 1975

roku. Najbardziej intensywna właśnie w

drugiej połowie lat siedemdziesiątych i

na samym początku lat osiemdziesiątych.

To wtedy Ted wypuścił takie

krążki jak "Cat Scratch Fever", "Weekend

Wariors", "Scream Dream" oraz

podwójny album koncertowy "Double

Live Gonzo!". Wraz z pojawieniem się

Teda pojawił się też nowy termin,

heavy rock. Nie sądzę aby maniacy oceniali

dorobek Nugenta w kontekście

heavy metalu (tak jak ja), zdecydowanie

postawią na hard rock. Z pewnością

muzyka tego gitarzysty łączyła elementy

hard rocka i heavy metalu. Wtedy -

tj. w latach siedemdziesiątych - jego gra

w stosunku do innych kapel była naprawdę

dzika i ostra. Myślę, że o tym pamiętają

tylko ci co towarzyszyli Tedowi

w początkach jego solowej kariery.

Bardziej obecne czasy osadzają Teda

Nugenta w hard rocku. Niestety utracił

na dzikości i ostrości, pozostała mu jedynie

kontrowersyjność. Ale nie zagłębiajmy

się w te tematy, pozostańmy przy

muzyce. Abstrahując co bardziej pasuje

hard, heavy, rock czy metal, to muzyka

z przed prawie 35-ciu lat nadal sprawia

dobre wrażenie. "Free-For-All", "Dog Eat

Dog", "Turn It Up", "Street Rats" czy

"Hammerdown" to nadal czaderskie kawałki,

niedoścignione wzorce dla współczesnych

kapel hard rockowych. Zaś

wirtuozerskie popisy gitarowe Teda to

również zagwozdka dla współczesnych

gitarzystów, bo Ted wymiata a nie

pitoli. Najsłabiej wypadają kawałki,

które ocierają sie o estetykę balladową

"Together" i "I Love You So I Told You A

Lie". Być może tak uważam, bowiem zawsze

bardziej doceniałem tą rozsierdzoną

wersję Nugenta. Ciekawostką tego

wydania są wersje koncertowe utworów

"Free-For-All", "Dog Eat Dog", oraz wersja

"Street Rats", gdzie śpiewa Derek St.

Holmes. Koncertowe nagrania przypominają,

że Ted, wspomniany Derek

(gitara, wokal), Cliff Davies (perkusja)

oraz Rob Grange (bas) tworzyli niesamowite

agresywne zwierze estradowe.

"Free-For-All" to nadal bardzo dobry album,

wiążą się z nim niesamowite

wspomnienia, ale myślę, że może zainteresować

współczesnego młodego fana,

a nie tylko sentymentalnego starucha.

The Fury - Sex

2013/1992 Minotauro

\m/\m/

Kapela rozpoczęła swoją karierę w 1987

roku w Nowym Jorku. Wydali kilka demówek,

suportowali Manowar podczas

Kings Of Metal Tour po Stanach, w

końcu w 1992 roku opublikowali debiutancki

album "Sex" i zniknęli ze sceny.

Prawdopodobnie za sprawą lidera

S.A. Adamsa, który wolał występować

pod szyldem własnego nazwiska. "Sex"

to jedenaście kawałków utrzymanych...

no właśnie, ludzie zaliczają The Fury

do power metalu, ja jednak w wykonaniu

Amerykanów słyszę heavy metal zagrany

w manierze power trio, z dużymi

naleciałościami hard rocka i niewielkimi

punk rocka (głównie w sferze rytmicznej).

Tak więc może to i power metal...

Mnie jednak kołacze się w głowie,

że - teraz - najbardziej pasuje porównanie

The Fury do współczesnych dokonań

Ted'a Nugent'a, czasami z podkręconym

tempem. Pierwsze powiedzmy

kawałki słucha się z pewnym zainteresowaniem,

później jest kłopot, bo kompozycje

są tak skonstruowane, że ma się

wrażenie, że wyszły z pod jednej sztancy.

Do tego dochodzi pewien schematyzm,

w śpiewie, sekcji rytmi-cznej, solówkach

itd. Człowiek po prostu zaczyna

się nudzić. Brzmienie i produkcja

utrzymana w tradycji hard'n' heavy.

Głos pana S.A. Adamsa zupełnie najzwyklejszy.

Ogólnie można posłuchać

ale rewelacji nie uświadczysz. Wersja

wydana przez Minotauro Records posiada

dodatkowe nagrania. Pierwsze z

nich pochodzą z pierwszego demo "Reflections

Of The Wasted Youth"

(1989), z nagraniami, które oprócz gorszego

brzmienia, zbytnio nie różnią się

od tych z debiutanckiego albumu. Monotonne

i jednostajne granie w stylu

heavymetalowego power trio. Niczego

nie zmieniają trzy nagrania zarejestrowane

gdzieś w 1990 roku w czasie jednego

z koncertów. Generalnie to wydanie

można traktować jako archiwalia i

ciekawostkę. Atrakcją będzie tylko dla

najzagorzalszego wielbiciela US metalu

z lat osiemdziesiątych. Z pewnością pewnym

magnesem będzie bardzo ładne

wydanie, ale do tego Minotauro Records

już nas przyzwyczaiło.

\m/\m/

V1/ Gibraltar - The Spaceward Super

Sessions

2015 High Roller

V1 i Gibraltar to projekty powstałe w

skutek kolaboracji byłych członków

Iron Maiden. Tak, to nie pomyłka. W

obu zespołach grali oryginalni, pierwotni

członkowie wielkiego Iron Maiden!

132

RECENZJE

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!