26.04.2023 Views

HMP 60 Exodus

New Issue (No. 60) of Heavy Metal Pages online magazine. 60 interviews and more than 200 reviews. 136 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Powerwolf, Exodus, Vanderbuyst, Armored Saint, Venom Inc., Exciter, Viking, Thrust, Helloween, Kamelot, Hammercult, Virgin Steele, Jaguar, Quartz, Killer, Scanner, Circle II Circle, Falconer, Sorcerer, Młot Na Czarownice, Pyramaze, Terrordome, Drakkar, Solitare Sabred, Savage Master, Blackwelder, Soul Secret, Exarsis, Repulsor and many, many more. Enjoy!

New Issue (No. 60) of Heavy Metal Pages online magazine. 60 interviews and more than 200 reviews. 136 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Powerwolf, Exodus, Vanderbuyst, Armored Saint, Venom Inc., Exciter, Viking, Thrust, Helloween, Kamelot, Hammercult, Virgin Steele, Jaguar, Quartz, Killer, Scanner, Circle II Circle, Falconer, Sorcerer, Młot Na Czarownice, Pyramaze, Terrordome, Drakkar, Solitare Sabred, Savage Master, Blackwelder, Soul Secret, Exarsis, Repulsor and many, many more. Enjoy!

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

nie chwytliwy "To Hell And Back" każe

wątpić w rozsądek i inteligencję ówczesnych

decydentów firmy Mercury, bo

to potencjalny hit nad hity. Tak więc

lepiej późno niż wcale, "Journey Into

Fear" można brać w ciemno.

Wojciech Chamryk

Devil Childe - Devil Childe

2013/1985 Minotauro

Jack Starr to taki niespokojny duch. W

swojej karierze brał udział w różnych

przedsięwzięciach, chociażby: Virgin

Steele, Burning Starr, Guardians of

the Flame, Phantom Lord, itd. Jednym

z nich jest też Devil Childe. Ponoć

projekt ten powstał, gdy Jack Starr

otrzymał w 1985 roku z Dutch East

Records propozycję nagrania trzech albumów,

gdzie każdy miał być nagrany i

zmiksowany w dwanaście godzin. W

ten sposób zarejestrowano debiuty Devil

Childe i Phantom Lord oraz krążek

Joe Hasselvander'a "Lady Killer".

Ciekawostką jest też to, że wszystkie

trzy albumy zarejestrowano w tym samym

składzie tj. Jack Starr (gitara), Joe

Hasselvander (perkusja, śpiew) i Ned

Meloni (bas). Niestety szybkie, nisko

budżetowe nagrywanie nie wpłynęło

najlepiej na jakość produktów. Takie

wnioski wysuwam po zasłyszanych

opiniach o pierwszym krążku Phantom

Lord oraz po tym co usłyszałem na

dysku "Devil Childe". Wspomnianej

płyty "Lady Killer" nie słyszałem ani ja,

ani nikt z mojego najbliższego otoczenia.

Muzyka z debiutu Devil Childe

oscyluje w kręgu amerykańskiego heavy

i power metalu ale ujętego w ramy rockowego

power trio, gdzie improwizacja

pełni szczególną rolę (coś na modę

Cream czy Jimi Hendrix Experience).

Bryluje tu gitara Jack'a. Niestety objawia

się to jednostajnym jazgotem, tak

jakby przez wszystkie utwory Starr grał

jedną i tą sama solówkę. Gubi to niekiedy

całkiem niezłe pomysły. W kawałku

"Repent Or Die!" mamy też solowy

popis na perkusję. A połowa lat

osiemdziesiątych - tym bardziej czasy

współczesne - nie sprzyjała formule

rokowych bandów power trio. Fani

heavy metalu oczekiwali zupełnie czegoś

innego. Wspomniałem o niezłych

pomysłach, mam na myśli fragmenty,

gdzie można doszukać się wpływów

Motorhead, a nawet jakiś tam inspiracji

thrashem. Rodzą się pytania, co by

było, gdyby muzycy przygotowali materiał

przed nagraniem, a nie jak to się

stało, że weszli do studia "na aferę" bez

żadnej próby oraz co by było, gdyby

poświęcono tej sesji więcej pracy w studio.

Projekt Devil Childe był czymś

innym od tego z czym kojarzono Jack'a

Starr'a. Muzycznie i w treści, bo zdecydowanie

bardziej dotykała mrocznych i

szorstkich klimatów. Z tych powodów

muzycy postanowili przyjąć pseudonimy.

Lucifer to Jack Starr, Matthew

Hopkins to Joe Hasselvander a Anton

Phibes to Ned Meloni. Z tego co

wyczytałem, Jack nie do końca był zadowolony

z wyboru pseudo, bo nagrywając

"Devil Childe", czynił to w duchu

dobrej zabawy i metalowego szaleństwa.

Ciekawostką jest dla mnie informacja,

że kompozycje powstały na bazie tego

co Jack robił w Burning Starr. Niestety

do tej pory nie potrafię zestawić obydwu

dokonań. "Devil Childe" to siedem

kawałków mieszczących się w niespełna

30 minut, które w latach osiemdziesiątych

nie maiły szansy na większe zaistnienie.

Dzisiaj też nie mają. Docenią je

jedynie ci, którzy zakochani są po uszy

w złotej erze heavy metalu.

Game Over - For Humanity

2015/2012 Scarlet

\m/\m/

"For Humanity" to pierwsza długogrająca

płyta w dorobku włoskiej ekipy.

Już po samej okładce wiadomo, czego

można się spodziewać. Jest energicznie,

bardzo dynamicznie i thrashowo.

Właściwie jest to kolejny zespół z nowej

fali thrasha. Game Over nie jest niczym

więcej i niczym mniej, niż po prostu

dobrym młodym thrashowym zespołem.

W swojej muzyce nie prezentuje

nic odkrywczego, nie zaskakuje, nie eksperymentuje.

Ogólnie rzecz biorąc, jedzie

na starych sprawdzonych patentach

i dobrze na tym wychodzi. Wprawdzie

kawałki zlewają się w jedną całość,

lecz panowie wpletli w nią sporą

dozę humoru. "Overgrill (El Grillador

Loco)" może być tego szlagierowym

przykładem. Przesłaniem młodych

Włochów jest generalnie imprezowanie

przy machaniu głową do starego, dobrego

thrash metalu. Wiele kawałków traktuje

po prostu o imprezowaniu. Muzycznie

są to rejony kapel pokroju Nuclear

Assault, Anthrax czy z nowszych -

Municipal Waste, Havok i Lost Society.

Przyznam, że nie spodziewałem

się tak fajnego albumu. Sceptycznie

podchodziłem do Game Over sądząc,

że jest to kolejny tak samo brzmiący i

nudnawy album, jakich wydaje się teraz

na pęczki. Na szczęście myliłem się, bo

muza się obroniła. Nie ma tu oczywiście

nic szczególnego, ale jest ten fajny old

schoolowy klimacik. Gitarki ładnie tną,

solóweczki jak należy, fajnie brzmiąca

perkusja i wokal. Jest naprawdę spoko.

Nie jest to pozycja, która mogłaby zagościć

w odtwarzaczu na dłuższy okres

czasu, ale trzeba przyznać, że słucha się

przyjemnie.

Przemysław Murzyn

Grinder - Dawn For The Living

2015/1988 Divebomb

Na początku lat 90-tych Grinder był u

nas zespołem dość popularnym, dzięki

ogólnej dostępności wydanej przez kilka

pirackich firm w wersji kasetowej płycie

"Dead End". Później bywało z tym już

różnie, zresztą nie tylko w Polsce, ale od

jakiegoś czasu amerykańska Divebomb

Records wznawia albumy tych niemieckich

thrashers. Na pierwszy ogień poszedł

dwa lata temu wspomniany "Dead

End", niedawno zaś przyszła pora na

debiutancki "Dawn For The Living".

Wydany oryginalnie w 1988 roku album

był już od dawna niedostępny, czasem

tylko pojawiał się na różnych serwisach

aukcyjnych, również w wedycjach

pirackich. Ciekawostką jest zresztą

to, że dzięki obecnej edycji dopiero teraz

ukazał się w Stanach Zjednoczonych,

bo w latach 80-tych wiele niemieckich

firm, w przeciwieństwie chociażby

do Noise Records, mogło tylko

pomarzyć o filii czy dystrybucji swych

wydawnictw w tym kraju. CD "Dawn

For The Living" w wersji deluxe to nie

tylko książeczka z archiwaliami ze zbiorów

zespołu - płyta ukazała się we

współpracy z muzykami Grinder - ale

też nowy mastering dokonany przez

Jamie'go Kinga i cztery koncertowe

bonusy: "Traitor", "Dawn For The

Living", "F.O.A.D." i "Just Another

Scar", który w roku nastepnym trafił na

drugi LP zespołu. Dają one dobre

wyobrażenie o sile rażenia Grinder na

żywo, tym bardziej, że jakość dźwięku

jest całkiem niezła. Podstawą jest jednak

dziewięć oryginalnych utworów

studyjnych i wygląda na to, że czas

obszedł się z debiutem Niemców całkiem

łaskawie. Ich, dopełniony niekiedy

wycieczkami w stronę speed metalu,

thrash wciąż porywa. I rzecz chyba nie

tylko w tym, że to album z czasów

świetności gatunku, a jego producentem

był sam Kalle Trapp, ale też w samych

kompozycjach. Pełnych mocy i agresji,

maksymalnie rozpędzonych, jak "Obsession",

"Sinners Exile", "Delirium" czy

"Traitor", ale często też dość urozmaiconych.

Tu prym wiodą: zróżnicowany

numer tytułowy, wzbogacony balladowym

wstępem, klawiszowymi wstawkami

i mroczną deklamacją "Frenzied

Hatred" i efektownie połamany "Dying

Flesh". Mamy też dowód poczucia

humoru muzyków w szalonym

"F.O.A.D.", tj. "Fuck Off And Die" -

dwuminutowej mieszance crossover,

punka i surf rocka z lat 60-tych. Tak

więc jesli ktoś wciąż ma na piedestale

trójkę klasyków z Kreator, Sodom i

Destruction, nieobce są mu też Tankard

czy Vendetta, to Grinder będzie

to tego towarzystwa pasować idealnie.

Wojciech Chamryk

Manilla Road - Crystal Logic

2015 Golden Core

Reedycji klasycznych płyt bogów epickiego

metalu ciąg dalszy. Tym razem

Golden Core Records wypuściło chyba

najsłynniejszy krążek Manilla Road,

czyli "Crystal Logic". O tej płycie napisano

już wszystko, więc cóż mógłbym

jeszcze dodać od siebie? Jak wiadomo to

właśnie tutaj objawiła się światu ta

Manilla, którą fani po dziś dzień darzą

fanatycznym uczuciem. Wszystko,

począwszy od niesamowitej, mistycznej

atmosfery, a kończąc na genialnych

utworach jest tutaj perfekcyjne. Czy jest

ktoś kto nie zna takich hymnów jak

"Necropolis", "Crystal Logic" czy "Flaming

Metal System"? Czy znajdzie się

chociaż jeden fan Manilli, któremu nie

przebiegną po grzbiecie ciary podczas

słuchania kolosów w postaci "The Veils

of Negative Existence" czy "Dreams of

Eschaton"? Nie sądzę. Ten krążek to

nieśmiertelny klasyk, któremu hołd

będą oddawać kolejne pokolenia metalowców.

Oprócz stałego programu do

płyty dołączone są cztery bonusy w

postaci surowych bądź alternatywnych

wersji utworów, które tak naprawdę

należy potraktować tylko jako ciekawostkę

i uzupełnienie. Natomiast na program

drugiego krążka składają się nieznane

wersje kilku starszych numerów

znanych z wcześniejszych płyt, czyli

"Time Trap", "Venusean Sea", "Black

Lotus" czy "Afterschock". Dostajemy też

jeden nigdy nie publikowany wcześniej

utwór "Upon the Wings of Fate", który

jest również utrzymany w tym najwcześniejszym,

bardziej progresywno

rockowym stylu Manilli. Oprócz tego

możemy posłuchać koncertowej wersji

"Crystal Logic" zarejestrowanej podczas

festiwalu Hammer of Doom w

2011 roku, oraz "Flaming Metal System"

z gościnnym udziałem Marty Gabriel.

Ciekawym zabiegiem jest umieszczenie

na końcu "Dreams of Eschaton" w wykonaniu

nieistniejącego już niemieckiego

Viron. Na pewno wpływ na to miał

fakt, że jest to były zespół bębniarza

Manilla Road Neudi'ego, ale i tak jest

to rzadko spotykana sytuacja. Na

pewno jest to wydawnictwo, które zadowoli

zarówno die hard fana jak i początkującego

adepta heavy metalu.

"Cystal Logic" to krążek, którego obecność

na półce powinna być obowiązkiem.

Widać, że zespół i wytwórnia

włożyli masę wysiłku, żeby nie była to

kolejna zwykła reedycja, co widać po

ilości bonusowego materiału. Ciekawe

czym zaskoczą nas przy okazji kolejnych

wznowień? Wielki album i bardzo

udane, dopracowane wydawnictwo.

Maciej Osipiak

Mendes Prey - The Never Ending

Road

2015 No Remorse

Nurt NWOBHM na przełomie lat 70-

tych i 80-tych był czymś wyjątkowym

nie tylko w historii brytyjskiej muzyki.

Jednak ta swoista nadprodukcja setek,

jak nie tysięcy, zespołów w tak krótkim

czasie obróciła się przeciwko nim, bo

wydawcy najzwyczajniej w świecie nie

byli w stanie ogarnąć tego całego dobra.

A gdy dodać do tego jeszcze tak zmiennne

na rynku muzycznym mody czy

trendy, to nic dziwnego, że tyle zespołów

zostało bez kontraktu i jakichkolwiek

perspektyw. Jednym z nich był

Mendes Prey z Yorkshire, który dopiero

w tym roku doczekał się kompilacji

zbierajacej jego dorobek nagraniowy

z lat 1981-86. Zaczęli wkrótce po

powstaniu wysanym samodzielnie singlem

"On To The Borderline" / "Runnin'

For You". Strona A to krótki, przebojowy,

niezbyt mocny utwór, ten ze

strony B jest jak dla mnie znacznie

ciekawszy, z ostrzejszymi partiami gitar.

Kolejne podejście zespół miał cztery

lata później, kiedy to na singlu ukazał

się cover Demon "Wonderland" i "Can

You Believe It?". Przeróbki na "The

Never Ending Road" zabrakło, ale strona

B dobitnie uwidacznia, że w drugiej

połowie lat 80-tych Mendes Prey

zmięczyli brzmienie, co nie wyszło im

na zdrowie. Potwierdzają to inne nagra-

RECENZJE 127

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!