26.04.2023 Views

HMP 60 Exodus

New Issue (No. 60) of Heavy Metal Pages online magazine. 60 interviews and more than 200 reviews. 136 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Powerwolf, Exodus, Vanderbuyst, Armored Saint, Venom Inc., Exciter, Viking, Thrust, Helloween, Kamelot, Hammercult, Virgin Steele, Jaguar, Quartz, Killer, Scanner, Circle II Circle, Falconer, Sorcerer, Młot Na Czarownice, Pyramaze, Terrordome, Drakkar, Solitare Sabred, Savage Master, Blackwelder, Soul Secret, Exarsis, Repulsor and many, many more. Enjoy!

New Issue (No. 60) of Heavy Metal Pages online magazine. 60 interviews and more than 200 reviews. 136 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Powerwolf, Exodus, Vanderbuyst, Armored Saint, Venom Inc., Exciter, Viking, Thrust, Helloween, Kamelot, Hammercult, Virgin Steele, Jaguar, Quartz, Killer, Scanner, Circle II Circle, Falconer, Sorcerer, Młot Na Czarownice, Pyramaze, Terrordome, Drakkar, Solitare Sabred, Savage Master, Blackwelder, Soul Secret, Exarsis, Repulsor and many, many more. Enjoy!

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

Where the Lifestream Touches Eternity

Od niemal dekady Virgin Steele rozczarowuje. Kompozycje, realizacja nagrań,

wreszcie wokale Davida DeFeisa, jak na "Visions of Eden" wszystkie te elementy w jakiś

sposób się rozsypało, tak do dziś nie mogą wrócić na swoje miejsce. I album "Nocturnes of

Hellfire & Damnation", niestety, utrwala ten stan rzeczy. Poniższa rozmowa to moja próba

ustalenia, dlaczego tak się dzieje, a także próba uzyskania odpowiedzi na pytania, które

większość fanów Virgin Steele zadaje sobie od dawna. Próba dość karkołomna i być może na

pozór mało uprzejma, ale celując w interesującą rozmowę, powołując się na ponad 14-letnią

znajomość (duże słowo), postanowiłem zaryzykować.

HMP: W materiałach promocyjnych poprzedzających

premierę nowego albumu można było przeczytać,

cytuję: "Teksty w gruncie rzeczy traktują o związkach,

a rozumiem przez to… interakcje pomiędzy jednostkami…

we wszystkich formach istot, nie tylko

w odniesieniu do ludzi, ale również bogów i bogiń,

duchów i im podobnych, a także różnych stworzeń,

zwierząt, warzyw czy minerałów, ale w większości

album opowiada o związkach międzyludzkich." Przez

długi czas brzmi to jak typowe Virgin Steele… a później

pojawiają się warzywa i robi się dziwnie.

(śmiech) O co chodzi?

David DeFeis: To zabawna rzecz, z którą spotykam

się od czasu do czasu… gdy ludzie odczytują pewne

rzeczy zbyt dosłownie, lub nie wyłapują ironii i sarkazmu,

które język angielski ma do zaoferowania. Ten

fragment o warzywach był humorystycznym akcentem,

przyjacielu. Zapewniam cię, że podczas prac nad

tym albumem żadne warzywa nie ucierpiały.

Odetchnąłem z ulgą. Przy okazji kilku poprzednich

albumów, a zdaje się że w przypadku nowego również,

mówiłeś, że celujesz w naturalne brzmienie.

Gdy myślę o naturalnym heavy-metalowym brzmieniu,

jednym z pierwszych tytułów, jaki przychodzi mi

do głowy, jest "Sign of the Hammer" Manowar. Koncentrując

się na realizacji "Nocturnes of Hellfire &

Damnation" nie słyszę jednak zbyt wielu punktów

wspólnych. Powiedz mi zatem, który album z lat 80.

wskazałbyś jako swojego rodzaju wyznacznik dla naturalnego

brzmienia? I jaki konkretnie aspekty brzmienia

chciałeś osiągnąć tym razem?

Album bez wątpienia ma bardzo naturalne brzmienie,

a gdy ludzie mówią o naturalności, najczęściej mają na

myśli perkusję. Perkusja na "Nocturnes of Hellfire &

Damnation" brzmi jak nagrywana na żywo. Ma to

naturalne brzmienie typowe dla dużych pomieszczeń.

Nigdy nie powiedziałem, że będzie brzmiał jak "Sign

of the Hammer" (swoją drogą naprawdę dobry album…

bardzo go lubiłem), ani nie odnosiłem się do

żadnego innego konkretnego albumu z lat 80. Nie

chciałem nagrywać albumu, który brzmiałby jak swojego

rodzaju retrospekcja. Chciałem, by był surowy, by

zawierał prawdziwe emocje, ale jednocześnie zamierzałem

go zarejestrować przy użyciu współczesnych

narzędzi. Chciałem mieć głośne tom tomy, tłuste centrale,

zgiełk gitar… coś nie do końca wypolerowanego.

W coś takiego celowaliśmy i właśnie coś takiego osiągnęliśmy.

Album nie brzmi jak "przeprodukowany". A

gdybym miał wymienić jakiś tytuł, powiedziałbym, że

moje myśli biegły raczej w kierunku lat 70. i rzeczy w

stylu "Physical Graffiti" Led Zeppelin, niż czegokolwiek,

co zostało nagrane w latach 80.

Co w mojej opinii łączy "Visions of Eden", "The

Black Light Bacchanalia" a teraz również "Nocturnes

of Hellfire & Damnation" to swojego rodzaju…

nazwijmy to ascetyczne aranżacje. Co przez to rozumiem

to, że często mało skomplikowanym partiom

perkusji i basu z jednej strony towarzyszą dość oszczędne

partie gitar i klawiszy z licznymi wyraźnymi

pauzami. Pauzami pomiędzy riffami a nawet pojedynczymi

dźwiękami klawiszy (jako ilustracja tego, o

czym mówię, posłużyć może środkowa część "Black

Sun - Black Mass" lub refren "Persephone"). Zgodzisz

się, że to właśnie ten typ aranżacji to coś, co

najmocniej odróżnia ostatnie trzy albumy od tych z

drugiej połowy lat 90. ("The Marriage Of Heaven

And Hell Part Two", "Invcitus", "The House of

Atreus Act I")? Czy może różnica leży gdzieindziej?

Aranżacje… to, jak utwory są konstruowane, progresja

harmoniczna, melodie, które na nich się opierają,

szkielet, określający dokąd zmierzają poszczególne

fragmenty utworu i jak się ze sobą wzajemnie zazębiają

jest sam w sobie dość złożony, ale jednocześnie bardzo

przystępny i łatwy do zrozumienia. Oba wymienione

przez ciebie utwory startują z punktu A, następnie

rozwijają się wkraczając na nowe terytorium, by

zwykle powrócić do punktu wyjścia. To komponowanie

w stylu niektórych utworów klasycznych, sonat czy

symfonii, na które składają się różne sekcje. Nie ma

nic oszczędnego w aranżacjach utworów takich jak

"Adorned with the Rising Cobra" czy "To Crown the

with Haloes", ani też w większości pozostałych utworów

z tych albumu. W każdym z utworów jest mnogość

pomysłów. Wszystko zostało przemyślane i tak

naprawdę w każdej z tych kompozycji jest wystarczająco

dużo motywów, by rozciągnąć je na cały album. Partie

perkusji i basu nie zawsze są proste, ale gdy już grają

prościej, jest tak dlatego, ponieważ utwory same w

sobie są już wystarczająco skomplikowane. Sekcja rytmiczna

ma wtedy za zadanie jedynie podtrzymać całą

strukturę, bez wchodzenia w drogę pozostałym instrumentom.

Partie perkusji na "The Marriage…" były w

większości dużo prostsze, ponieważ nasz oryginalny

perkusista Joey (Ayvazian) grał prostsze rzeczy. To też

mi odpowiadało, niemniej gra Franka (Gilchriesta) na

"Visions…" i "The Black Light Bachanalia" jest dużo

bardziej wymagająca. Również na "The Marriage…"

mieliśmy podobne konstrukcje, w utworach takich jak

"I Will Come for You", "Emelaith" czy "Prometheus" (w

dwóch ostatnich grał już Frank), choć ogółem nie było

na tej płycie aż tak wielu zmiennych struktur kompozycji

czy zmian tempa i dynamiki. Pojawiły się one

dopiero na "The House of Atreus", który zawiera nie

mniej szalonych pomysłów niż albumy, które nagraliśmy

później. Nowej płycie, choć ma swoje momenty,

pod względem konstrukcji utworów bliżej do "The

Marriage…" niż do złożoności aranżacji "Visions…"

czy "The Black Light Bacchanalia". Na ile jestem w

stanie zrozumieć ludzi, którzy nie potrafią rozgryźć

"Visions…" czy "The Black Light Bacchanalia", sądzę,

że sprowadza się to do tego, że mogą oni słuchać

lub słyszeć muzykę na poziomie "kosmetyki". Jedyna

różnica w podejściu do czegokolwiek od "The Marriage…"

przez "The Houese of Atereus" po "Visions…"

leży wyłącznie po stronie techniki rejestracji dźwięku.

Rozumiem przez to brzmienie perkusji lub brzmienie

gitar, a nie to, co w rzeczywistości zostało zagrane lub

napisane. Wielu ludzi tak "słyszy". Gdy coś ma "brzmienie",

którego oczekują, wtedy utwór lub płyta im

się podoba. Nie słuchają właściwej zawartości, tylko

powierzchownej kosmetyki. Wielu moich przyjaciół

przychodzi do mnie z tym czy innym albumem i słowami

"sprawdź to, świetna rzecz", a ja często słucham

i mówię "jasne, brzmi świetnie, produkcja jest doskonała,

ale ta muzyka nie ma niczego do przekazania, tutaj

nie ma utworów". Jest wiele typów słuchaczy, z których

każdy doświadcza muzyki na swój własny unikalny

sposób i dlatego każdy powinien słuchać tego, co

sprawia mu przyjemność. Ja w każdym razie nie ma z

tym problemu.

Foto: Axel Jusseit

Kilka lat temu w jednym z wywiadów powiedziałeś

mi, że utwór tak naprawdę nigdy nie jest skończony,

że jedynie w pewnym momencie przestajesz nad nim

pracować. Czy możliwe jest, że w ostatnich latach

przestajesz nad nimi pracować na nieco wcześniejszym

etapie, niż robiłeś to w przeszłości? By nadać

im tego surowego szlifu typowego dla utworów będących

jeszcze na etapie ogrywania na próbach?

Masz na myśli konkretnie nowy album? Nie, zawsze

pracuję do samego końca… do momentu, aż na horyzoncie

pojawia się termin oddania nowego materiału,

więc tak naprawdę nigdy nie mogę powiedzieć, że

skończyłem na dobre. Skończyłem na daną chwilę, bo

dogoniły mnie terminy. Wtedy album jest przeze mnie

na swój sposób porzucany. Gdybym nie musiał tego

robić, prawdopodobni cały czas bym nad nimi pracował.

Gdybym miał kilka tygodni przerwy pomiędzy

zakończeniem sesji nagraniowej i luksus powrotu do

studia i naniesienia kilku poprawek po tym, jak miałem

okazję od niego odpocząć, pewnie ostatecznie brzmiałby

trochę inaczej. Coś bym inaczej zmiksował, coś

zmienił. Ale tak samo byłoby z każdym innym wydawnictwem.

Z żadnego albumu nigdy nie byłem zadowolony

w stu procentach, ale właśnie to mnie napędza.

A po czasie, mimo że zdarza się, że wciąż słyszysz rzeczy,

które mógłbyś zmienić, nie ma to już aż takiego

znaczenia, ponieważ mentalnie jesteś już przy kolejnym

projekcie. To na nim skupiasz całą swoja uwagę.

Ale też między innymi dlatego lubię reedycje. Ponieważ

po czasie dają mi szansę poprawiania pewnych

rzeczy i sprawienia, by były bliższe mojej oryginalnej

wizji.

Czy wkład Edwarda (Pursino) w tworzenie kolejnych

albumów uległ zmianie na przestrzeni lat?

Od czasu do czasu się spotykamy i wtedy komponujemy

razem. Dokładnie tak samo, jak robiliśmy to na

początku naszej współpracy. Ale nawet wtedy zwykle

to ja tworzyłem większość materiału, więc w gruncie

rzeczy wszystko zostało po staremu. Gdy jednak dochodzi

między nami do współpracy, zawsze bardzo ja

sobie cenię.

74

VIRGIN STEELE

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!