26.04.2023 Views

HMP 60 Exodus

New Issue (No. 60) of Heavy Metal Pages online magazine. 60 interviews and more than 200 reviews. 136 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Powerwolf, Exodus, Vanderbuyst, Armored Saint, Venom Inc., Exciter, Viking, Thrust, Helloween, Kamelot, Hammercult, Virgin Steele, Jaguar, Quartz, Killer, Scanner, Circle II Circle, Falconer, Sorcerer, Młot Na Czarownice, Pyramaze, Terrordome, Drakkar, Solitare Sabred, Savage Master, Blackwelder, Soul Secret, Exarsis, Repulsor and many, many more. Enjoy!

New Issue (No. 60) of Heavy Metal Pages online magazine. 60 interviews and more than 200 reviews. 136 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Powerwolf, Exodus, Vanderbuyst, Armored Saint, Venom Inc., Exciter, Viking, Thrust, Helloween, Kamelot, Hammercult, Virgin Steele, Jaguar, Quartz, Killer, Scanner, Circle II Circle, Falconer, Sorcerer, Młot Na Czarownice, Pyramaze, Terrordome, Drakkar, Solitare Sabred, Savage Master, Blackwelder, Soul Secret, Exarsis, Repulsor and many, many more. Enjoy!

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

strumentów dętych orkiestrę wojskową. Tak, ten koncert

nosił miano U.D.O. with Bundeswehr Musikkorps.

Żartem można powiedzieć, że fani metalu częściej

mają okazję oglądać orkiestrę niż ludzie, którzy

muzyką nie interesują się w ogóle. Podczas tegorocznego

Wacken zaliczyliśmy dwie. Udo wykorzystał

ich obecność nie tylko do podkręcenia własnej muzyki,

ale także wykorzystał ich potężną moc pozwalając

im instrumentalnie zagrać "Marsz imperialny" z

"Gwiezdnych wojen" czy utwór z niemieckiego filmu

wojennego "Das Boot". Co ciekawe, nie tylko sama

orkiestra nadająca muzyce U.D.O. podniosły ton i

podbijająca jej potęgę była atrakcją. Zespół zagrał kilka

perełek, w tym "Faceless World" i swingujący "Cut

me Out" z "Holy", który aż się prosił o orkiestrę. Co

więcej, to właśnie orkiestra została jego głównym nośnikiem,

bo został zagrany bez gitar. Nie sądziłam, że

uda mi się ten numer usłyszeć na żywo! Ciekawostką

był także rzadko grany (najczęściej w Rosji) ludowy

"Trainride In Russia", którego odegranie zwiastowało

już pojawienie się pana z akordeonem i zabawnie

podkręconym wąsem. Podczas gdy muzycy orkiestry

bawili się przednio, sam Udo wydawał się nieco statyczny,

ale cóż jest to pan po sześćdziesiątce, który widocznie

zwyczajnie się męczy. Pogoda była już bezdeszczowa,

a na bis, gdy ze sceny popłynął cover

Accept "Princess of the Dawn", zza chmur po raz pierwszy

od ponad doby, wyszło słońce. Scena, jaka się

rozegrała na wackeńskiej ziemi przypominała tę z

"Krzyżaków" - tyle, że w większej skali. Wszyscy niemal

pokłonili się słońcu, a przynajmniej wydali w jego

kierunku okrzyk radości, zupełnie jakby to nie słońce,

a kolejna gwiazda heavy metalu nawiedziła festiwal.

"Księżniczka" wybłagała niebo o promyk słońca.

Marcin Książek: Po ubiegłorocznym brukselskim

koncercie Trans-Siberian Orchestra stwierdziłem,

że gdyby Jon Oliva i Paul O'Neill postanowili jednak

jeszcze kiedyś zebrać zespół w całości, by zagrać choć

raz pod starym szyldem, po tym co widziałem do tej

pory (kilka lat wcześniej zaliczyłem Jon Oliva's Pain

oraz dwukrotnie Circle II Circle), na taki koncert

mógłbym lecieć choćby do Japonii. Pół roku później

okazało się, że wystarczy pojechać na W:O:A. Łączony

koncert Savatage i Trans-Siberian Orchestra po

raz pierwszy w historii festiwalu zaplanowane na dwie

sceny, więc przepychanie się jak najbliżej barierek należało

poważnie przemyśleć. Ostatecznie upatrzyliśmy

sobie pozycję jak najbliżej Black Stage, na które

formalnie miało pojawić się Savatage, ale na tyle daleko,

by mieć jako taki widok na True Stage zarezerwowanej

dla Trans-Siberian Orchestra. I takie, by

nie stać w błocie głębszym niż do kostek. "The Ocean"

w roli intro, gitara Crissa na ogromnych ekranach i z

głośników płyną pierwsze dźwięki "Gutter Ballet".

Obowiązkowa fałszywa nuta we wstępie (swojego czasu

w zespole były zakłady, czy Jon położy "Gutter

Ballet", nie miałem kiedy zapytać, czy wrócili do tej

tradycji) i do Jona siedzącego na podwyższeniu obok

perkusji dołączają pozostali muzycy; Chris Caffery,

Al Pitrelli, Johnny Lee Middleton, Jeff Plate oraz

wspomagający Savatage na klawiszach, wypożyczony

na ten wieczór z TSO Vitalij Kuprij. Wszystko prawie

tak jak na video z Monsters of Rock 1998, które

oglądałem co najmniej kilkadziesiąt razy. Prawie, bo

oprawa świetlna nieporównywalnie większa. Podobnie

jak i uśmiechy na twarzach poszczególnych muzyków.

Do kompletu brakowało jedynie Zaka Stevensa,

który na scenie miał się zameldować nieco później.

"Gutter Ballet" w całości dla siebie zachował

Jon i dobrze się stało, bo jego aktualna dyspozycja

jest po prostu genialna, a oczywiście reszta zespołu, z

Chrisem na czele, nie ustępowała mu na krok. Kilka

sekund przerwy i startuje "24 Hrs. Ago". W opinii

Paula O'Neilla Jon wykonuje go dziś lepiej niż robił

to kiedykolwiek w latach 80. i opierając się na tym, co

usłyszałem, jestem skłonny w to uwierzyć. Krótkie

"Hello Wacken!" i na scenie przy dźwiękach "Edge of

Thorns", z uśmiechem z tendencją do niebezpiecznego

owijania się dookoła głowy, na scenę wchodzi Zak.

I w zasadzie można umierać… No, prawie, bo Savatage

w kolejnych minutach serwuje jeszcze "Jesus Saves",

"The Storm" (zaskakujący wybór w kontekście

ilości instrumentalnych kompozycji Trans-Siberian

Orchestra, ale dzięki niemu również Al Pitrelli miał

swoje pięć minut, klasyczne kompozycje to z oczywistych

względów domena Chrisa), odegrane znów

wspólnie z Zakiem "Dead Winter Dead" oraz "Hall of

the Mountain King". W tym ostatnim miejsce Ala,

który dyrygując całym przedstawieniem musiał się już

przemieścić na drugą scenę, zajął przyjęty niedawno

do rodziny, grający wcześniej z Circle II Circle a

także z ostatnim składem Jon Oliva's Pain Bill Hudson.

"Madness reigns… in the hall of the mountain

king!" i Jon zapowiada swoich przyjaciół, a światła

przenoszą się na drugą scenę. Na tej jest już prowadzone

przez Ala (zdążył w międzyczasie wskoczyć w

smoking) Trans-Siberian Orchestra będące niejako

lustrzanym odbiciem TSO, które zwykle gra w Europie,

z Angusem Clarkiem na gitarze, Dave'em Z.

na basie oraz Johnem O'Reilly''m na bębnach. Acz

skład TSO dość szybko okazał się sprawą dość płynną

i wraz z kolejnymi utworami na scenie, w różnych

konfiguracjach personalnych, pojawiali się również

Chris, Johnny i Jeff. Przy klasycznie ogromnej oprawie

świetlno-pirotechnicznej Trans Siberian-Orchestra

odegrała między innymi "Another Way You Can

Die" (kłania się Jeff Scott Soto), mający się ukazać na

zapowiadanym na jesień albumie "Letters from the

Labyrinth" "What the Night Conceives" (wizytówka

Kayli Reeves), wykonany wspólnie przez Zaka oraz

Andrew Rossa "The Hourglass", a także garść utworów

instrumentalnych, w tym "Tocatta - Carpium

Noctem" oraz "A Last Illusion". Na swój sposób był to

jednak tylko wstęp do ostatniej części koncert, w której

obie sceny grały już równolegle. Na początek "The

Mountain" i "Carmina Burana" a potem m.in. odśpiewany

wspólnie przez Zaka i Russella Allena według

zasady "jeden wokalista - jedna scena" "Turns to

Me", "Another Way" (Russell), "Morphine Child"

(Jon!), "Believe" (Jon i Robin Borneman) oraz stanowiącym

przedwczesne grand finale koncertu, "Chance"

(znów Zak i Andrew) z robiącymi niesamowite

wrażenie, przepływającymi po wszystkich ekranach

gigantycznymi flagami. Na koniec "Christmas Eve

(Sarajevo 12/24)", "Requiem (The Fifth)" i przy ogromnych

płomieniach na scenie oraz fajerwerkach eksplodujących

ponad nią na tle księżyca, który dosłownie

na moment wyszedł zza chmur (w trakcie koncertu

deszcze padało kilka o ile nie kilkanaście razy) i

bez jakichkolwiek odpowiedzi na temat przyszłości

Savatage ten niewątpliwie niezwykły koncert przeszedł

do historii. Odpowiedzi nie uzyskaliśmy również

podczas zorganizowanej następnego dnia konferencji

prasowej, w trakcie której Al tłumaczył, jak

wielkim przedsięwzięciem organizacyjnym były ten

podwójny występ, Paul O'Neill przekonywał, że

TSO to właściwie to samo co Savatage, a Chris i

Jon… Cóż, Chris i Jon zabijali nudę po prostu

dobrze się bawiąc. Ja natomiast odniosłem wrażenie,

że jakakolwiek aktywność Savatage będzie zależna

od tego, czy Paul uzna, że Savatage jest mu potrzebne

do promowania Trans-Siberian Orchestra, bo to

Trans-Siberian Orchestra jest od lat najważniejsze.

Oddechu nie wstrzymuję, ale jeśli tak się stanie, na

pewno tam będę.

Piątek

Marcin Książek: Angra na scenie zameldowała się

punktualnie o 11:00 inaugurując tym samym granie

na Party Stage. Pora nieludzko wczesna, ale w realiach

W:O:A ujmy nikomu nie przynosi. Co najwyżej

może odbić się na frekwencji. A o tę dodatkowo Rafael

Bittencourt i spółka musieli walczyć z grającymi

równolegle na jednej z głównych scen Holendrami z

Epica. Do dyspozycji jedynie 45 minut, więc nie ma

czasu na przestoje. Na początek świeże "Newborn Me"

i "Storm of Emotions" przeplecione "Spread Your Fire"

(w tym pierwszym Kiko Loureiro spędził mniej więcej

tyle samo czasu na grze co na walce ze sprzętem), a

potem pierwszy klasyk, "Angels Cry" z obowiązkowym

Kaprysem nr 24 Paganiniego w solówce. Gitarowo

czysta perfekcja, której kroku dzielnie dotrzymuje

reszta zespołu z Fabio Lione na czele. Włoch,

który miał nie pasować do Angra tak samo jak wcześniej

miał nie pasować do Kamelot, w praktyce w obu

zespołach sprawdza się równie dobrze. Dalej "Final

Light", zdecydowanie najmniej oczywisty punkt setu,

choć z uwagi na teledysk można było się go spodziewać,

a potem znów klasyka, "Nothing to Say", "Carry

On" i już na koniec "Nova Era". Właśnie tak gra się

krótkie koncerty.

Falconer widziałem na W:O:A 2007 i nie wspominam

tego dobrze. Falujący na wietrze dźwięk i fatalna

dyspozycja wokalna Mathiasa Blada sprawiły, że po

dosłownie kilku utworach się ewakuowaliśmy. W tym

roku rozważałem nawet odpuszczenie ich występu,

ale że ktoś z ekipy rzucił, że to jeden z ostatnich koncertów

Falconer w ogóle, postanowiłem jednak dać

im drugą szansę. Motywując decyzję o zakończeniu

koncertowej aktywności Stefan Weinerhall tłumaczył,

że zespół tak naprawdę miał być tylko projektem

studyjnym. Cóż, że nie jest to drugie Arch Enemy

czy drugi Evergrey widać na pierwszy rzut oka.

Brak ruchu na scenie i charyzma godna nauczycieli

muzyki na poziomie liceum to nie jest to, czego większość

oczekuje od metalowego zespołu. Ale, że wykonawczo

Szwedzi tym razem byli niemal bezbłędni, a

na dodatek połowę ich setu stanowiły kompozycje z

dwóch pierwszych płyt z "Upon the Grave of Guilt",

"Mindtraveller" oraz "The Clarion Call" włącznie, było

naprawdę nieźle. I gdyby jeszcze tylko więcej nowszych

kompozycji trzymało poziom "Northwind"…

Niemniej, tak czy inaczej, progres w stosunku do roku

2007 ogromny.

Występ Queensryche był dla mnie jednym z ważniejszych

punktów tegorocznego W:O:A. Przedłużająca

się łączona konferencja prasowa Savatage i

Trans-Siberian Orchestra, a w szczególności jej część

integracyjna sprawiły jednak, że udało mi się obejrzeć

tylko ostatnie 25 minut. Cóż, są rzeczy ważne i

ważniejsze, ale tutaj nie o tym… Drogę ze strefy prasowej

na teren festiwalu pokonaliśmy przy dźwiękach

"NM 156" (wcześniej można było usłyszeć m.in.

"Nightrider", "Warning" i "En Force"), a gdy przechodziliśmy

przez bramki Todd La Torre zapowiadał już

zwiastun nowego albumu, udostępniony kilka dni

wcześniej "Arrow of Time". Utwór, który pozwala

mieć nadzieję, że Amerykanie, próbując wykorzystać

w pełni to, co daje im nowy wokalista, sięgną nieco

głębiej do swoich muzycznych korzeni (oparty na klasycznych

kompozycjach set również zdawał się sugerować,

że coś jest na rzeczy). I naprawdę nie ma

przesady w stwierdzeniu, że zatrudnienie La Torre

było najlepszą rzeczą, jaka mogła się Queensryche

przytrafić. Nie, nie wykluczam, że swoje mógł zrobić

również grający na drugiej gitarze Parker Lundgren,

ale jeśli tak, to jest to raczej zawodnik, o których mówi

się, że budują atmosferę w szatni. Na żywo z tej

dwójki liczy się wyłącznie Todd. W głowie się nie

mieści, że gość, który bez problemu radzi sobie z klasycznym

repertuarem Queensryche, a wcześniej

Crimson Glory, śpiewając niczym brat bliźniak oryginalnych

wokalistów, do czasu wyłowienia przez

Drenninga i spółkę był postacią całkowicie anonimową.

"Eyes of a Stranger"? "Queen of the Reich"? "Take

Hold of the Flame"? Proszę bardzo. A wszystkie zaśpiewane

z pasją i zaangażowaniem nie pozostawiającym

najmniejszych wątpliwości co do tego, że na tę

szansę La Torre czekał całe życie. Liczę, że "Human

Conditon" nie zawiedzie i że w niedługim czasie

Queensryche pojawi się gdzieś w okolicy, bo te niespełna

pół godziny to było zdecydowanie za mało.

Strati: Na razie o Queensryche "w okolicy" ni widu

ni słychu, za to niedługo zagra u nas Annihilator.

Bardzo cieszyła mnie ta wieść… do czasu. Annihilator

daje znakomite koncerty. Ten na Wacken

2013 po prostu zwalił nas z nóg. Tym razem jednak

coś nie zagrało. Jeśli ten jesienny warszawski występ

ma być taki, jak ten na Wacken, to chyba sobie odpuszczę.

Otóż to coś, co nie zagrało, to kolejna zmiana

w składzie, a dokładnie jego okrojenie o Paddena.

Choć większość z nas zgodzi się, że David Padden

nie jest znakomitym wokalistą, zgodzi się zapewne

też z tym, że jego rola służyła odciążeniu Jeffa Watersa.

Waters jest nie tylko świetnym gitarzystą, ale

też potrafi kapitalnie odnaleźć się na scenie. Nie tylko

słychać, ale także widać jego wielką pasję i radość z

tego, co robi na jej deskach. Każde zagranie, podkreślenie

riffu niemal odbija się na jego ruchach, mimice

i gestykulacji. Koncert Annihilator zazwyczaj jest

fantastycznym show zrobionym tylko za pomocą dobrych

"aktorów". Tymczasem, kiedy zabrakło wokalisty,

Waters musiał przejąć jego rolę. Widać było, że

koncert na Party Stage na Wacken jest jednym z

pierwszych po odejściu Paddena, bo Jeff wyraźnie

sobie nie radził. Wydawało się, że nie był jeszcze obyty

ze sceną, mikrofonem i repertuarem pisanym z myślą

o pełnoprawnym wokaliście. To, czym zazwyczaj

Annihilator zachwycał zostało "rozpisane" na dwie

role i niejednokrotnie Waters poświęcał spektakularne

granie na gitarze (dające rewelacyjne efekty muzyczne

i wizualne) na rzecz statycznego śpiewania do

mikrofonu. Nic dziwnego, że repertuar Annihilator

na tym koncercie był również oparty na płytach z

Watersem na wokalu. Zespół zagrał numery z "King

of the Kill", "Refresh the Demon" i nadchodzącej

WACKEN 2015 93

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!