26.04.2023 Views

HMP 60 Exodus

New Issue (No. 60) of Heavy Metal Pages online magazine. 60 interviews and more than 200 reviews. 136 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Powerwolf, Exodus, Vanderbuyst, Armored Saint, Venom Inc., Exciter, Viking, Thrust, Helloween, Kamelot, Hammercult, Virgin Steele, Jaguar, Quartz, Killer, Scanner, Circle II Circle, Falconer, Sorcerer, Młot Na Czarownice, Pyramaze, Terrordome, Drakkar, Solitare Sabred, Savage Master, Blackwelder, Soul Secret, Exarsis, Repulsor and many, many more. Enjoy!

New Issue (No. 60) of Heavy Metal Pages online magazine. 60 interviews and more than 200 reviews. 136 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Powerwolf, Exodus, Vanderbuyst, Armored Saint, Venom Inc., Exciter, Viking, Thrust, Helloween, Kamelot, Hammercult, Virgin Steele, Jaguar, Quartz, Killer, Scanner, Circle II Circle, Falconer, Sorcerer, Młot Na Czarownice, Pyramaze, Terrordome, Drakkar, Solitare Sabred, Savage Master, Blackwelder, Soul Secret, Exarsis, Repulsor and many, many more. Enjoy!

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

"Voices Within" prezentuje się bardzo

dobrze. (4)

Defyance - Amaranthine

2014/1996 Minotauro

W 1983 niejakie Queensryche wydaje

EPkę "Queensryche" a rok później duży

debiut "The Warning". Wtedy mocno

eksponowano - głównie przez dziennikarzy

- ich inspiracje Iron Maiden.

Zwracano również dużą uwagę na bardzo

dobrych muzyków, którzy wzbudzali

podziw swoim warsztatem i techniką.

Queensryche w 1986 roku wydaje drugi

studyjny album "Rage For Order".

Muzyka zalatuje pewną komercyjną

estetyką ocierającą się o AOR czy hair

metal, ba nawet zdjęcia ówczesne

Queensryche utrwaliły muzyków w

stylizacjach glam/hair. Ten przydługi

wywód doprowadza nas do sedna, a

mianowicie do omawianego albumu zespołu

Defyance "Amaranthine". Debiut

Defyance bardzo przypomina mi

muzycznie Queensryche, a także

właśnie to zawirowanie z czasu "Rage

For Order". Muzyka wywodzi się z

czystego jak łza heavy metalu, ale poddanego

presji komercyjnego aktu. To

dążenie aby wciągnąć słuchacza porywającą

melodią jest aż nadto słyszalne.

Niemniej muzycy nie potrafią wyrwać

się ze swojego nielichego warsztatu i

własnych umiejętności. Skojarzenia z

Queensryche są tym bardziej uzasadnione.

Gdy przesłucha się tylko pobieżnie

"Amaranthine" bardzo łatwo

wpaść pułapkę, że oto mamy do czynienia

z bardziej komercyjną odmianą

heavy metalu, tak popularną w latach

osiemdziesiątych w Stanach. Wynika to

poniekąd z dużej dbałości muzyków

Defyance o melodie oraz nastawienie

się na wolniejsze kompozycje wspierane

elementami balladowymi. Tak na

prawdę jedynie "Where Are You Now"

można dopasować do estetyki hair/

glam, bo to ballada w akompaniamencie

gitary akustycznej i fortepianu, ale i tu

po wsłuchaniu się w cały album pojawiają

się wątpliwości. Zupełnie nie ma

obiekcji przy "Seize The Day", to najbardziej

rozpędzona i zadziorna kompozycja

na albumie, przy której nie ma

wątpliwości, że mamy do czynienia z

wysokiej klasy US metalem. Sam początek

w postaci utworów "Without

Your Love" oraz "Wings Of Angels" też

mocno sugeruje, że oto przed nami kolejny

band z grupy ambitniejszego

amerykańskiego grania. "Without Your

Love" utrzymany jest w średnim tempie,

odnosi się wrażenie, że napisany jest w

bardzo luźny i harmonijny sposób ale

zagrany przez muzyków o wysokich

umiejętnościach technicznych. Muzyka

jest przemyślana, z fajnymi pomysłami,

z wykorzystaniem kontrastów dynamicznych

w przyjętej przez siebie estetyce.

Wprowadzane co jakiś czas zwolnienia

wprowadzają nawiązania do

AORowych pomysłów. Jednak Defyance

to stricte gitarowa heavymetalowa

kapela. Wspomniany "Wings Of Angels"

zwalnia i wydaje się, że mimo wyczuwalnego

potencjału muzyków, mamy

do czynienia ze standardową kompozycją

amerykańskiego heavy metalu

a'la lata osiemdziesiąte, jednak to co

dzieje się na początku drugiej części

utworu powoduje, że o tym kawałku

zaczynam myśleć, jako tym najlepszym

na "Amaranthine". "Coming Home" to

rozbudowany utwór balladowy, napisany

z klasą, żadna z niej pościelówa.

Pierwszą część kończy miniatura gitarowa

"Invention #4 In D Minor". Drugą

część rozpoczynają utwory "Freedom

Forever" i "Your Love Lies". Można je porównać

do rozpoczynającej album kompozycji

"Without Your Love". W podobny

sposób słuchacz je odbiera, choć

różnią się w oczywisty sposób. Do tego

grona zaliczyć trzeba również kończący

"Running Free", który jednak wyróżnia

się na tle pozostałych kawałków z tej

grupy, dzięki końcówce, która zaczyna

mknąć jak sam tytuł sugeruje. W tej

części odnajdziemy jeszcze rozbudowaną,

balladową, w dodatku najdłuższą

kompozycję - grubo ponad osiem minut

- "Voices Are You Now" oraz wspominaną

balladę "Where Are You Now". W

sumie udany debiut, mimo tych komercyjnych

naleciałości wart jest poznania

przez wielbicieli amerykańskiego ambitnego

grania (zwolenników Queensryche,

Crimson Glory i Fates Warning).

Fani jednak powinni też się nastawić na

to, że produkcja tego albumu jest inna

niż przyzwyczaiły nas do tego ostatnie

dekady. Jest to kolejny minus tego krążka.

Ogólnie chodzi o brzmienie instrumentów,

a szczególnie gitar, a jest ono

płaskie i wytłumione. Dość dziwna

sytuacja bowiem "Amaranthine" nagrywano

w 1996 roku a nie w latach

osiemdziesiątych. Całe szczęście pod

względem muzycznym i wykonawczym

jest dobrze. Na szczególną uwagę zasługuje

wokalista Brian Harrington,

który jest dla mnie mieszanką Geoffa

Tate'a i Sebastiana Bacha (z przewagą

tego drugiego). Szkoda, że człowiek po

tym albumie przepadł. No cóż takie życie...

(3,9)

Defyance - Time Lost

2014/1999 Minotauro

Przy "Amaranthine" nie mamy jakichkolwiek

wątpliwości czy mamy do czynienia

z progresywnym metalem z

amerykańskim sznytem a'la Queensryche.

Od początku słyszymy dobrą produkcje,

gdzie instrumenty brzmią

soczystym, pełnym dźwiękiem, co

uwydatnia techniczne, zawansowanie

granie instrumentalistów. Pod tym

względem kompozycje na "Time Lost"

wybrzmiewają jeszcze z większą klasą.

Nie mylić z ultra-technicznymi wygibasami,

czy karkołomną ekwilibrystyką.

Produkcja, a zarazem brzmienie, uwydatniło

także bardzo bogatą pracę

aranżacyjną. Muzyka Defyance to nie

tyko rewelacyjnie rozpisane partie

instrumentalne, jeszcze lepiej zagrane,

oprawione świetnymi pomysłami muzycznymi

i melodiami, a właśnie co jakiś

czas wtłoczone ciekawe urozmaicenia,

typu, gitara akustyczna w "Turn To

Yesterday". Pewną pomocą, za razem

nowością, są tu klawisze, które choć

słyszane, w żaden sposób nie zagrażają

prymatowi gitar. Pod względem muzyczny

to rozwinięcie tego co słyszeliśmy

na "Amaranthine". Z tym, że muzyka

na "Time Lost" jest żywsza, trochę

przyśpieszyła i ogólnie w niej jest więcej

energii. Oczywiście Amerykanie nie zgubili

swojego upodobania do gry kontrastami,

lecz w wypadku tego albumu

narzuca się zdecydowanie rzadziej, w

podobny sposób jak instrumenty klawiszowe.

Najwyraźniej słychać to w najbardziej

rozpędzonym, jednocześnie

najkrótszym "The Game", gdzie klimatyczna

melodyjka na pianinie udanie

buduje nie tylko zwolnienia w kompozycji,

ale także nadaje jej mocniejszego

charakteru i aury. Nowym

wokalistą jest Scott Andreas znakomicie

wpasowuje się w muzyczny obraz

Defyance. Jego głos jest perfekcyjnie

osadzony, potężny i doskonale wyszkolony.

Tym razem bardziej jego umiejętności

i barwę kierowałbym w stronę

Geoff'a Tate'a. Ogólnie "Time Lost"

należy ocenić bardzo wysoko. Wręcz

"Time Lost" stawiałbym obok takich albumów

Queensryche jak, "The Warning"

czy "Empire". Niestety album

ukazał się w ostatnim roku poprzedniego

wieku, także zainteresowanie taką

muzyką, jak i Defyance w tamtym czasie

było szczątkowe. Nie znaczy to aby

o tym zespole zapomnieć. Szczególnie

nie możemy zapomnieć o omawianej

"Time Lost", która jest istną perełką w

tym gatunku. (5)

Defyance - Translation Forms

2002 Nightmare

"Translation Forms" to bezpośrednia

kontynuacja "Time Lost". Także Amerykanie

nie zaskakują nas czymś nowym.

Jedynie pozostaje nam podziwianie

wykonania pomysłów muzyków z

Defyance. A jest co doceniać, chociażby

niesamowitą umiejętność łączenia heavy

metalu, z melodią i polotem progresywnego

spojrzenia na dźwięki. Jednak

w wypadku tego albumu powtarza się

historia "Amaranthine". Troszeczkę w

inny sposób. Otóż zespół kolejny raz

nagrywa z nowym śpiewakiem. Tym razem

jest nim Lance King, nie tylko znany

wokalista ale także znacząca postać

ze środowiska progresywnego. Jego głos

nie charakteryzuje się jakąś wielką mocą,

zdecydowanie bardziej wyróżnia się

wysoką skalą, estetyką i umiejętnością

budowania melancholijno - klimatycznych

brzmieniowych nastrojów. Ze

zderzeniem z muzycznym światem Defyance

daje efekt pewnej rachityczności

muzyki z "Translation Forms". Dla fanów

progresywnego grania podróże w

taką estetykę nie są jakimś większym

zaskoczeniem, tym bardziej, że zespoły

z nurtu co Amerykanie, nie potrafią zapomnieć

o złożoności, wielobarwności,

dźwiękowych kontrastach, bogactwie

płynącym z aranżacji, różnorodności

nastrojów, ciekawych konstrukcjach

muzycznych, technice czy warsztacie

muzycznym. Nie inaczej jest w wypadku

"Translation Forms". Fan nie ma co

liczyć na nudę. Niemniej, pojawiające

się co jakiś czas bardzo melodyjne śpiewanie

Kinga łagodzi muzyczne przesłanie,

co nie wszystkim może się podobać.

Z całą pewnością przez taką formę

ekspresji wokalnej "Translation Forms"

nie może liczyć, że będzie drugą perełką

w dyskografii Defyance. Może to dotknie

Lance King, mimo że jest wokalistą

znakomitym to jego poprzednicy

lepiej pasowali muzycznego świata

Amerykanów. (4)

Defyance - Reincarnation

2015 Minotauro

Szykowałem się do szukania jeszcze niesłyszanej

płyty Defyance, "Translation

Forms" z 2002 roku, a tu niespodziewanie

otrzymałem najnowszy krążek

Amerykanów. Szybciutko wrzuciłem go

do odtwarzacza i bacznie zacząłem

nadsłuchiwać... Przyznam, że pierwsze

wrażenie nie przyniosło zachwytu.

Kolejne odsłuchy albumu też tego nie

dostarczyły, ale przynajmniej przekonałem

się, że mimo długich kilkunastu lat

w zawieszeniu, muzycznie ekipa z Koxville

nadal jest wierna swoim ideałom.

Brzmienie współczesne ale niewątpliwie

wierne tradycji. Wspomniane pierwsze

odczucia były takie, że zespół do swojej

muzyki podszedł w sposób bardziej zachowawczy,

przez co nowy album jest

mniej dynamiczny, niż taki "Time Lost".

Z czasem dochodzi się do wniosku, że

to błędne i nieprawdziwe założenie.

Mało tego kapela zachowuje swoje

wszystkie atuty, a nawet trochę

przewyższa własne dotychczasowe osiągnięcia.

Świadczą o tym ciekawsze

melodie oraz - mocno słyszany -wzrost

poczucia osobistej wartości, która nadała

muzykom zdecydowanej pewności

i solidności w swoich poczynaniach.

Wszystkie podstawowe kompozycje

utrzymane są w typowym dla kapeli

stylu, opracowanym w pierwszych latach

kariery. Na szczególną uwagę zasługują

jedyne dwie kompozycje. "Deeds

Not Words", gdzie muzycy mieli pomysł

na wyjątkową melodię, prostą ale rzucającą

się w ucho i nadający kompozycji

nielichy klimat. "Love Honor More",

który w zasadzie jest wolnym balladowym

kawałkiem, a dzięki orkiestracji

w tle nabiera zupełnie innego wyrazu.

Niewątpliwie jest to novum w poczynaniach

Defyance. Podstawowe osiem

kompozycji uzupełniają trzy bonusy.

"Passing Of The Night", utwór znany z

poprzedniego albumu ale w wersji

demo, oraz dwa covery, znakomicie

wykonane "Wings Of Destiny" (Fifth

Angel) i "Sign Of The Crimson Storm"

(Riot). No i bardzo ważna sprawa, wraz

z "Reincarnation" powraca Brian

Harrington! Nie spodziewałem się

tego. Niestety zgubił gdzieś swoją "chrypkę".

Jego glos jest bardziej czysty, bardzo

dobry, mocny, ale nie ma tej charyzmy

jak kiedyś. Ogólnie powrót Defyance

jest bardzo ciekawy ale pierwsze

odczucia oraz inny śpiew Harringtona

zostawia mnie w rozterce... (4,5)

\m/\m/

134

RECENZJE

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!