21.03.2023 Views

HMP 77 Destroyers

New Issue (No. 77) of Heavy Metal Pages online magazine. 75 interviews and more than 200 reviews. 224 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Destroyers, HammerFall, Raven, Shadow Warrior, Vicious Rumors, EvilDead, Heathen, Hexx, Thrust, Onslaught, Iscariota, U.D.O., Doro, Torch, Hittman, Glacier, Iron Angel, Primal Fear, Death Dealer, Them, Alcatazz, Messiah, Wolf, Kansas, Ayreon, Exlibris, Lonewolf, Falconer, Stalker, Attick Demons, Satan’s Fall, Deathstorm, Pessimist, Nuclear Warfare, Airforce, High Spirits, High Spirits, Night, Starblind, Greydon Fields, Angel Blade, Töronto, Venator, Speed Queen, Soulcaster, Thundermother, Hexecutor, Warfect, Coltre, Fer De Lance, Stygian Crown, Pale Divine, Early Moods, Northern Crown, Northwind, Black Knight, Canedy, Darker Half, Sinsid, Moravius and many, many more. Enjoy!

New Issue (No. 77) of Heavy Metal Pages online magazine. 75 interviews and more than 200 reviews. 224 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Destroyers, HammerFall, Raven, Shadow Warrior, Vicious Rumors, EvilDead, Heathen, Hexx, Thrust, Onslaught, Iscariota, U.D.O., Doro, Torch, Hittman, Glacier, Iron Angel, Primal Fear, Death Dealer, Them, Alcatazz, Messiah, Wolf, Kansas, Ayreon, Exlibris, Lonewolf, Falconer, Stalker, Attick Demons, Satan’s Fall, Deathstorm, Pessimist, Nuclear Warfare, Airforce, High Spirits, High Spirits, Night, Starblind, Greydon Fields, Angel Blade, Töronto, Venator, Speed Queen, Soulcaster, Thundermother, Hexecutor, Warfect, Coltre, Fer De Lance, Stygian Crown, Pale Divine, Early Moods, Northern Crown, Northwind, Black Knight, Canedy, Darker Half, Sinsid, Moravius and many, many more. Enjoy!

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

Marcin Pajak - Last Day

2020 Self-Released

"Last Day" to trzeci, po "Who I

Am" i "Other Side" album Marcina

Pajaka (Pająka). To w sumie

solowy projekt tego utalentowanego

gitarzysty: tylko wokalnie, tak

jak na poprzedniej płycie, wspiera

go El Gordo Murkin, do tego niejaki

W.R.Ona zagrał w jednym

utworze na basie. W porównaniu z

"Other Side" mamy tu sporo różnic,

chociaż podstawą wciąż jest

klimatyczny rock progresywny.

Przede wszystkim mamy tu tylko

jednego wokalistę, nie trójkę, tak

jak wcześniej, dzięki czemu materiał

jest bardziej spójny - jest to

istotne również dlatego, że teksty

są ze sobą powiązane, traktując o

różnych aspektach i przemijaniu

naszego życia. Słychać też, że lider

rozwija się jako kompozytor i aranżer,

bo poszczególne utwory są

znacznie ciekawsze i bardziej dopracowane

niż te wcześniejsze.

Czasem tylko bardzo doskwiera

ubogie, płaskie brzmienie automatu

perkusyjnego ("This World",

"Hope"), odzierające muzykę z części

niewątpliwej magii - przy kolejnej

płycie zaangażowanie sesyjnego,

dobrego bębniarza wydaje się

już koniecznością. Cała reszta już

się jednak zgadza, szczególnie w

obu częściach kompozycji tytułowej:

w "Last Day (part one)" lider

gra też na saksofonie altowym, co

również jest nowością, a niemal instrumentalna

"Last Day (part

two)" to już progresywana perełka.

Mamy też sporo wpływów jazzowych;

bardzo zyskują dzięki nim

"Nothing Is Real" i "Sometimes", ale

najefektowniej wypada pod tym

względem "Lost In Time", z wyrazistym

klangiem basu W.R.Ony i do

tego numer najmocniejszy na płycie,

tak jakby gitarzysta wracał nim

do swych korzeni w metalowych

zespołach. Jazzowe akcenty mamy

też w finałowym "Talking With

Spirits", ale to jednak etniczny w

klimacie utwór, bardziej kojarzący

mi się z jakąś indiańską modlitwą,

niż kompozycją w tradycyjnej formie.

Podsumowując: bardzo udany

album, godny uwagi zwolenników

ambitnego grania, nie tylko progresywnego

rocka. (5,5)

Wojciech Chamryk

Marquette - Into The Wild

2020 Progressive Promotion

Marquette to zespół założony

przez dwóch doświadczonych muzyków

Achima Wierschema i

Markusa Rotha. Z tego duetu pozostał

ten ostatni i niedawno poznaliśmy

go z udanego albumu "A

Secret Place", który firmowała formacja

Force Of Progress. Oczywiście

Markusa wspierają inni muzycy,

bowiem jest to typowa kapela,

korzystająca z pełnego rockowego

instrumentarium. Oba

wspomniane projekty mają wiele

wspólnego, bowiem muzyka Marquette

jest również bogata w treść

i emocje oraz przepełniona wpływami

neoprogesywnego i progresywnego

rocka sięgającego do lat siedemdziesiątych.

Za to zdecydowanie

ma więcej elementów symfoniczno-progresywnych.

Trochę też w

niej progresywnego metalu w stylu

Dream Theater. Poza tym muzycy

Marquette chętnie czerpią też z

innych inspiracji, takich jak ambiet,

jazz, fusion, itd. Wspomniany

album Force Of Progress jest całkowicie

instrumentalny, i choć na

"Into The Wild" też przeważają

takie formy muzyczne, to jednak

muzycy sięgają również po narrację

wokalną i chociażby w takich

"Criminal Kind" czy "Portrait Of

Men" możemy usłyszeć całkiem

niezły śpiew Maurizio Mendeza.

Jak to w wypadku tworów progresywno/rockowych

w muzyce Marquette

jest pełno kontrastów, to

jednak na "Into The Wild" jest

ona dość dynamiczna, lecz mimo

tej energii podana jest w bardzo

przystępny sposób, wręcz można

by powiedzieć, że komercyjny.

Sporą rolę odegrała w tym produkcja,

która preferuje dopieszczone i

łagodniejsze dźwięki. Cały album

jest bardzo interesujący, to jednak

najbardziej przykuwa uwagę minisuita,

czternastominutowa "Seven

Doors". W niej to właśnie zespół

wyeksponował wszystkie najlepsze

walory jakimi dysponował. Dodam

jeszcze, że album posiada w sobie

pewien koncept, bowiem liryki i

muzyczna opowieść dotyczy osoby

Christophera McCandlessa,

który swego czasu podróżował po

przez Stany Zjednoczone bez większego

bagażu i bez pieniędzy. Jak

na razie progresywny rock i metal

nie nudzą mnie, a takie projekty

jak Marquette podtrzymują tę

passę, dlatego "Into The Wild" polecam

wszystkim progresywnym

maniakom. (4,5)

Martyr - Fists Of Iron

2020 Gates Of Hell

\m/\m/

No cóż, nazwa kompletnie nietrafiona

- holenderski Martyr był

pierwszy, a po nich jeszcze z kilka

kapel używających tego samego

szyldu. Ale OK, nie jest to tak istotne,

bo ten niemiecki one man

band gra tradycyjny heavy metal

na wysokim poziomie. Najwyraźniej

Nicolas Peter wciąż uważa,

że mamy rok 1983 czy 1985, ale

po tym co usłyszałem na "Fists Of

Iron" nie mam zamiaru wyprowadzać

go z błędu. Nic dziwnego, że

Gates Of Hell Records błyskawicznie

położyli łapy na tej EP, podsuwając

ją na czarnym krążku fanom

klasycznego grania, bo rzecz

trzyma poziom od początku do

końca. Rozpędzony "Lightning

Strikes" faktycznie uderza z siłą

błyskawicy - to podręcznikowy

NWOBHM na dwie gitary, a dopełnia

go wysoki, czysty, ale też

ostry, głos. Podobnie sprawa ma

się z utworem tytułowym, a już instrumentalny

"Thunder" miał być

dla Martyr najwyraźniej jego

"Transylvanią", chociaż o kopiowaniu

Maidenów nie ma tu rzecz jasna

mowy. Surowy i dynamiczny

"Protectors Of Metal" z zajadłym

riffowaniem, basowym klangiem i

wrzaskiem Nicolasa mógłby wyjść

spod palców muzyków Judas Priest,

a finałowy, trwający ponad siedem

minut, "Nothin' But Metal" to

patetyczny numer w stylu Saxon,

hymn z zadziornym śpiewem - mija

tak szybko, że aż trudno uwierzyć,

że trwa tak długo. Z nazwą

więc nie wyszło, ale muzycznie jest

całkiem zacnie, więc: (4,5).

Märvel - Märvellous

2020 The Sign

Wojciech Chamryk

Historia tego wydawnictwa jest dość

pogmatwana, a w dużym skrócie

wygląda tak, że będąc na początku

lat 2000 w USA Märvel nagrał debiutancką

EP-kę dla tamtejszej,

niezależnej wytwórni. Nie doczekał

się jednak ani autorskich kopii,

ani taśmy matki, a kiedy spłonęła

w magazynach Universal Studios

w roku 2008, o reedycji tego materiału

nie było już mowy. Zespół

wciąż jednak o nim pamiętał: nowa

wersja "A Taste Of Platinum" trafiła

na jego debiutancki album

"Five Smell City", teraz zaś zarejestrowali

ponownie całość, to jest

cztery utwory. Ukazały się na

7"EP, bo to nośnik idealny dla takiego

grania, archetypowo-hardrockowego,

surowego, ale niepozbawionego

też chwytliwych melodii

i przebojowych refrenów. Akurat

znany już wcześniej "A Taste

Of Platinum", nośny, szybki numer

z dwiema solówkami niczym nie

może zaskoczyć, ale surowszy opener

"Amaze-O" i brzmiący niczym

wyjęty z LP Kiss "Destroyer", miarowy

rocker "Public School 75", owszem

- nic dziwnego, że zespół tak

walczył o ponowne udostępnienie

tego materiału słuchaczom. "Marvellous",

hard rock niczym z wczesnych

lat 70. i z zadziornym śpiewem,

też jest niczego sobie, więc za

całość zasłużone: (5).

Wojciech Chamryk

Megaton Sword - Blood Hails

Steel - Steel Hails Fire

2020 Dying Victims

Rozpoczyna się potężnie. Nosowy

głos Uzzy'ego Unchaineda przywołuje

odrobinę Marka Sheltona

(a także... Ozzy'ego) bas przywołuje

Manowar, riffowanie - Bathory

z wikińskiej ery, a wokale przeradzające

się w bitewne okrzyki doskonale

korespondują z dodanym

szczękiem oręża. W następnym kawałku

potęga zamienia się w epic

metal z rodzaju snujących się. W

kolejnych dostajemy kobierzec utkany

z pierwszego i drugiego rodzaju

kawałków. Spokojniejsze

momenty podkreśla kruchy wokal,

a mocne momenty - świetne, potężne

i jednocześnie surowe brzmienie,

które jest wielkim atutem grupy.

Debiutancki Megaton Sword

wpisuje się krąg narracyjnych epic

metalowych zespołów, które stawiają

na nastrój, a gdy sięgają po

inspiracje klasyką w rodzaju Manowar,

natchnieniem są raczej gitarowe

czy basowe motywy z pierwszych

ich płyt. Jednym zdaniem -

nie znajdziemy tutaj tandetnych

"true metalowych" zawołań w rodzaju

Majesty. Choć przez wzgląd

na złożoność kawałków trudno

nazwać tę płytę "chwytliwą", Megaton

Sword postarał się o dwa

wyróżniające się wpadające w ucho

kawałki. Jest to niemal hard'n'

heavy "Verene" oraz masywny i mocny

"Wastrels" z prostym riffem,

który pewnie chętnie podebrałby i

Grand Magus. Muszę przyznać,

że choć Szwajcarzy mają dużo elementów,

które bardzo sobie cenię

w epic heavy metalu, zespół nie

skradł mojego serca. Częściowo

przyczynił się do tego wokal w stylu

Ozzy'ego, który zupełnie nie pasuje

mi do potężnego epic metalowego

grania. Wiem jednak, że inni

RECENZJE 191

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!