30.01.2015 Views

Pokaż treść!

Pokaż treść!

Pokaż treść!

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

260 ZA KIEWIDOMTJM<br />

zabierał głos kto inny, podobnie jak ja dokładny, lecz ze mną się nie<br />

liczył — „streszczaj się, streszczaj się“ — powtarzał, albo stroił miny,<br />

skoro tylko zaczynałem, niegrzeczne, znudzone. Nie lubię również prędkiego<br />

chodu, zwłaszcza, gdy jeszcze coś sobie obmyślam. Od szybkich<br />

poruszeń serce moje bije, lęk wzrasta. Nie byłem więc zadowolony, żeśmy<br />

się zeszli. Znałem to, że niespokojnie, żwawo chodził. Niesporo<br />

przyznawać się, że to męczy. Chciałem, by mnie opuścił. Napomknąłem,<br />

że jeszcze po drodze zajdę do sklepu. „Ależ, mój drogi — krzyknął —<br />

mam dziś bardzo mało czasu. Zacznijmy jak najprędzej". „Więc<br />

gdzieś idziesz" — spytałem. „Umówiłem się z całym towarzystwem" —<br />

odparł. A po chwili: — „Poznałem siostrę mego kolegi, Bratkowskiego,<br />

nie wiem, czyś ją spotkał, z wydziału krajowego, smukła, czarna, młodziutka,<br />

coś tak uroczego". Mówiąc to, dosłownie biegł. „Nie weźmiesz<br />

mi za złe — rzekłem — ale tak dziś pędzisz". Pohamował się na krótko,<br />

lecz za to mi rzucił — „A twój kroczek nic nie zmieniony —<br />

ślamazarniutki". Wzruszyłem ramionami. Znów coś drażniącego, taka<br />

urągliwa drobnostka. To nie do przemienienia. Wiecznie: ja — za<br />

jednym, on — za drugim, i jego — zawsze górą. Nadto ■— wcale nie<br />

z mocy racji, nie — że jego walczyło* i przeparło, ale — górą, bo własne<br />

życzenie wszystkiemu innemu zapycha drogę. A ja chyba z tego wyrosłem,<br />

by mi coś narzucono niepytanemu. Tymczasem jakże tu rzeczy<br />

następują! Prócz tego jednego, że jemu spieszno, nic się na sytuację<br />

nie składa. To ją ustala. N a tyle się tylko ona rozciąga, by pomieścić<br />

właśnie ów wzgląd. I już się zawarła, naprzód podążając, niby pociąg<br />

specjalny, gdy wsiądzie godna osoba, dla której go przeznaczono, już<br />

wypełniony wtenczas, gotów.<br />

Rwał tak, byliśmy już blisko biura, nagle zatrzymał się, stężał. Nie<br />

rozumiałem, gdzie się zapatrzył. Nic nie znajdowało się przed nim, co<br />

by go mogło podobnie zaciekawić. Tak przynajmniej myślałem.<br />

I — myliłem się. Na skraju chodnika w rogu stał ten sam człowiek,<br />

którego oto teraz spotkałem. Pochyliwszy się, ręką tknął jezdni, jakby<br />

trącał dno. Ale nie poruszył się, jasne było, że zamierzał się przeprawić,<br />

lecz jakaś rzecz widać jeszcze zaszła, która go wstrzymywała; czekał,<br />

słuchając. Tymczasem wciąż cię coś toczyło, nadjeżdżały z obu stron<br />

auta, szybkie, ciche, o których on wiedział, nawet gdy jeszcze były<br />

w oddali. Natrafiwszy raz na niego wzrokiem, tak długo nie odrywałem<br />

spojrzenia, że wkońcu, widząc jak się wzdraga, potrosze<br />

zjednoczyłem się z jego lękiem. I wtedy to poczułem, jakgdyby mnie<br />

zanurzyło w hałas całego świata, zgęszczony do rozmiarów jednej ulicy.<br />

Przyzwyczajenie i obojętność, dotąd głuszące wszystek zgiełk, teraz —

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!