30.01.2015 Views

Pokaż treść!

Pokaż treść!

Pokaż treść!

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

ZA NIEWIDOMTJM 261<br />

wobec tego człowieka dla którego był przestrogą jedyną i niegasnącą —<br />

nagłe się starły i już nadal nie wykładały miękko mojej drogi, ale odpadły<br />

tak, że się raptem znalazłem w galerii zgrzytów, wołań, łoskotu<br />

i świstów. Burza waliła, jezdnią niespokojna, kryjąca w sobie całe rozmaite<br />

mnóstwo aut, cyklistów, wozów. Ślepy stał, czekając wytchnienia,<br />

tymczasem dobywały się coraz nowe, natarczywe, nieoczekiwane, jakby<br />

wybuchłe spod spodu jeziora. Ślisko było, narożniki i szlaki tuż przy<br />

chodnikach krył zmarzły śnieg albo twardą polewą ścinał się na nich<br />

lód. Niektórzy dozorcy, niby harpunami, bili w te pokrywy, pryskając<br />

brylantowymi odciosami. Inni, dźwigając torby, rzucali szczodrze w chodniki<br />

piasek, jak ziarno. Wreszcie niewidomy zstąpił i — węsząc końcem<br />

laski, niby psim noskiem 1— poszedł brzegiem śliskiej wydmy,<br />

z której wiatr odwinął śnieg. Uciszyło się z obu stron, ruch jakby zawisł.<br />

Właściwie mogło się już obejść bez pomocy, ale Szymek dopiero wtedy<br />

podbiegł.<br />

Musieliśmy i my zresztą przejść na drugą stronę. Zwykle jednak robiłem<br />

to przed samym domem zarządu, bo tu jakoś chodnik był swobodniejszy.<br />

Tym razem oczywiście ruszyłem za Szymkiem. Byłem nieco<br />

zdziwiony jego względami, zarazem nie rozumiałem, czemu tak długo<br />

się zastanawiał. Jeżeli wzruszył się niewidomym, winien był podejść od<br />

razu i przeprowadzić go, zamiast wpatrywać się w niego bez końca, aż<br />

się łaska jego stała już zbędna, gdyż w ruchu nastąpiła luka. Znaleźli<br />

się na przeciwległym chodniku. Ale Sizymek teraz nie odejmował ręki<br />

od ramienia ślepego, prowadził go dalej, pochylił się, o coś zapytywał.<br />

Tamten mu odparł jakimś słowem. Zamilkli i szli. W tym kierunku,<br />

jak mówię, gdzie i my, ale — krok za krokiem. Gniewać mnie poczęła<br />

ta opieka zbyteczna, ten jej nadmiar, (zwłaszcza w zestawieniu z tym<br />

o cośmy się byli prawie poróżnili. Jakby mnie na złość, zgodził się teraz<br />

iść powoli. Dla kaleki wprawdzie, ale — pierwszego lepszego. I gdybyż<br />

to jeszcze naprawdę przez tą szczytną pobudkę. Tymczasem miałem prawie<br />

pewność, że to dla efektu, bo tak mu się podobało. Z ślepym nie<br />

równam tu siebie, ale przecież wspomniałem Szymkowi, że czuję się,<br />

słabo, więc niech mnie nie popędza. Czy poza tym rzeczywiście na<br />

miejscu ani zważać na moje uwagi, by się już po chwili nad tym<br />

biedakiem roztkliwiać. Stąpając za nimi, spostrzegłem, jak się ludzie patrzą:<br />

pan wyglądający zasobnie, prowadzący ubogiego ślepca, z troskliwości,<br />

bo — gołoledź! Kto czasem nie skrępowany — przystawał, dążąc<br />

za nimi wzrokiem. A oni sobie szli.<br />

Minęli dom zarządu. Zapieniło się we mnie od gniewu. Przez to bardziej<br />

jeszcze rozdrażniony, że nie wiedziałem, jak się zachować, czy da-

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!