HMP 56
New Issue (No. 56) of Heavy Metal Pages online magazine. 69 interviews and more than 150 reviews. 140 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Sabaton, Helstar, Satan’s Host, Hirax, Flotsam And Jetsam, Battleaxe, Manowar, Virgin Snatch, E-Force, Suicidal Angels, Hatriot, Meliah Rage, Realm, Grand Magus, Benedictum, Hellion, Slough Feg, Vicious Rumors, Mekong Delta, Kill Ritual, Leviathan, Metal Inquisitor, Stormzone, Edguy, Sonata Arctica, Nightmare and many, many more. Enjoy!
New Issue (No. 56) of Heavy Metal Pages online magazine. 69 interviews and more than 150 reviews. 140 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Sabaton, Helstar, Satan’s Host, Hirax, Flotsam And Jetsam, Battleaxe, Manowar, Virgin Snatch, E-Force, Suicidal Angels, Hatriot, Meliah Rage, Realm, Grand Magus, Benedictum, Hellion, Slough Feg, Vicious Rumors, Mekong Delta, Kill Ritual, Leviathan, Metal Inquisitor, Stormzone, Edguy, Sonata Arctica, Nightmare and many, many more. Enjoy!
- No tags were found...
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
stany lękowe i nie trzymanie moczu.
Takie tytuły jak "Turbofuck", "Leather
Bitch", "Napalm Rock" czy "Warbikers"
dają pewne rozeznanie w klimacie.
Każdy fanatyk noszący skóry, katany z
miliardem naszywek i pasy z nabojami
powinien zamawiać tę taśmę jak najszybciej.
Nie brak tu hiciorów z genialnym
"Lord of Darkstar" na czele czy wspomnianym
"Turbofuck", w którym pojawia
się cytat z "Reign in Blood". Tak naprawdę
to wszystko już było, ale przy takich
kapelach jak Evilnight nigdy nie
będę obiektywny. W dupie mam brak
oryginalności, techniczne niedociągnięcia
czy archaiczne brzmienie. To jest
Metal, a nie rurki z kremem. Wspieraj
lub umrzyj. (5)
Evilution - Race Of Hate
2014 Self-Released
Maciej Osipiak
Evilution to solowy projekt gitarzysty/
basisty Jacka Rybczyńskiego, zaś "Race
Of Hate" jest jego debiutanckim
wydawnictwem. Na zawartość tej EP-ki
składają się cztery utwory, utrzymane w
stylistyce technicznego, dość melodyjnego
thrash metalu. Z faktu, że Evilution
tworzy tylko jeden człowiek nie
ma co wyciągać wniosków co do jakości
tego materiału, ponieważ Rybczyński
zaprosił do współpracy kilku świetnych
muzyków i wokalistów. "Race Of Hate"
śpiewają więc Piotr "Pilot" Czaja (Bundeswehra)
i Sebastian Mazurkowski
(Bad Taste), partie perkusji zarejestrowali
Michał Łysejko (Access Denied,
Morowe) i Bartłomiej Zdybel, zaś solówkami
popisali się Zbigniew Langer i
Marcin Wysoczan (Darkmere). Efekt
współpracy w/w panów to kawał solidnego
i urozmaiconego thrashu w amerykańskim
stylu. Czasem bardziej melodyjnego,
kojarzącego się nie tylko z Bay
Area, ale też chociażby z dokonaniami
Annihilator ("Race Of Hate", instrumentalny
"Before The Battle"), ale nie
unikającego też brutalności (niemal blastowe
przyspieszenia w utworze tytułowym,
brutalny quasi growling w "The
Fear Is Rising"). Rzeczony utwór momentami
brzmi też dość nowocześnie, a
wieńczy dzieło urozmaicony aranżacyjnie
"Ultimate Destination". Wnioski?
Najwyższa pora na debiutancki album!
(5)
Exorcism - I am God
2014 Golden Core
Wojciech Chamryk
Na info o tym zespole i ich debiutanckim
krążku natknąłem się parokrotnie
w ciągu ostatnich miesięcy. Zapowiadało
się znakomicie, więc narobiłem sobie
dużego smaka. Exorcism to zespół złożony
z takich muzyków jak Csaba Zvekan
(Ravenlord, ex Killing Machine)
odpowiadający za wokal, teksty, melodie
i aranżacje, a nawet niektóre partie
gitar, Joe "Shredlord" Stump (Ravenlord,
HolyHell, Reign of Terror) grający
na gitarze, basista Lucio Manca
(Ravenlord, Solid Vision) oraz bębniarz
Garry King (m.in. Joe Lynn Turner). "I
am God" to prawie 50 minut znakomitego
heavy/doom metalu opartego na
dokonaniach legendarnego kwartetu z
Birmingham. Co najlepsze nie jest to
inspiracja tylko jednym okresem Black
Sabbath np. z czasów Dio bądź Ozyy'
ego, ale nimi oboma plus płyty z Martinem.
Do tego domieszka pewnych
oryginalnych patentów tworzy niezwykle
smakowitą i skuteczną miksturę.
Ogromnym atutem jest brzmienie, za
które odpowiada sam Csaba, doskonale
uwypuklające każdy instrument i
dźwięk. Wszyscy muzycy to klasa sama
w sobie. Riffy wygrywane przez Stumpa
są niemalże hipnotyzujące, a facet
gra z niesamowitym wyczuciem. Tę pewną
trasowość muzyki potęguje też pulsujący,
wyraźny bas. Garry King również
nie ogranicza się do zwykłego nabijania
rytmu, ale stara się jak najbardziej
urozmaicić swoje partie. No i na koniec
Csaba, którego wokale to mistrzostwo
świata. Moc, technika i pasja to jego
wyznaczniki. Album ma mroczną i zarazem
wciągającą atmosferę. "I am God"
słucha się z ogromną przyjemnością, a z
każdym kolejnym odsłuchem czuję się
co raz bardziej uzależniony. Większość
utworów utrzymana jest w średnich lub
nawet wolnych tempach choć zdarzają
się wyjątki tj. ostatni na płycie "Zero G".
Moim osobistym faworytem jest
"Exorcism", ale pozostałe numery są równie
potężne. Ta muzyka posiada
ogromną głębię dzięki czemu jak już raz
się w nią wpadnie to później nie ma ratunku.
Światowej klasy muzycy nagrali
światowej klasy album, który mam
ogromną nadzieję, że nie przejdzie bez
echa. (5,4)
Factor Hate - The Watcher
2013 Self-Released
Maciej Osipiak
Tym razem debiutanci, choć sądząc po
zdjęciu zdecydowanie nie pierwszej
młodości, z Francji. Factor Hate powstał
w 2011 roku i na razie jako instrumentalny
kwartet szlifował materiał. Na
początku 2012 roku do składu dołączył
wokalista Titi Wild i Factor Hate zaczął
funkcjonować jako pełnoprawny
zespół. "The Watcher" to debiutancka
EPka zawierająca cztery heavy metalowe
utwory oparte na klasykach takich
jak Judas Priest czy Accept. Sami muzycy
w notce promocyjnej wymieniają
też Alice Coopera i faktycznie chwilami
można pewne podobieństwa wychwycić.
Od razu mówię, że tym materiałem
chłopaki nie tylko świata, ale też
nawet Francji na pewno nie podbiją. Tu
nie chodzi o to, że te kawałki są chujowe,
bo wcale takie nie są. Są tylko poprawne,
a to za mało. Słucha się tego
miło, nie ma się wrażenia marnowania
czasu, ale już za chwilę o tym krążku zapominamy.
Po za tym w tych utworach,
pomimo fajnych refrenów czy solówek
jest za mało urozmaicenia. Riffy są do
bólu przewidywalne, a do tego brakuje
im mocy. Ogólnie jak na pierwszy materiał
mający zaznaczyć obecność Factor
Hate na scenie to jest ok. Niestety przy
dzisiejszej konkurencji może to nie
wystarczyć. Aczkolwiek słucha się tego
przyjemnie. (3,5)
Maciej Osipiak
Fallen Order - The Age of Kings
2014 Self-Released
Fallen Order pochodzą z Nowej Zelandii,
powstali w 2005 roku i mają na koncie
zaledwie jedno demo i tę debiutancką
EPkę. Zespół gra tradycyjny heavy
metal oparty na podwójnych gitarowych
pasażach w stylu Iron Maiden lub
Judas Priest z domieszką power metalu
w klimacie Iced Earth. No i właśnie
Fallen Order można nazwać nowozelandzką
odpowiedzią na ekipę Jona
Schaffera. Podobieństw jest sporo począwszy
na klasycznym riffowaniu, poprzez
epicką atmosferę, a na wokaliście
Hamish'u Murray'u skończywszy. Jego
sposób śpiewania i czasem barwa głosu
przywodzi na myśl Barlowa, a momentami
mam nawet dalekie skojarzenia z
Ville Laihialą (Sentenced). W każdym
razie gość jest chyba najjaśniejszym
punktem zespołu. Śpiewa najczęściej niskim
i głębokim głosem, ale jak trzeba
potrafi też zaskoczyć falsetem. Kolejnym
plusem jest bardzo dobre, dynamiczne,
selektywne i świeże brzmienie,
dzięki któremu możemy w pełni delektować
się muzyką. Na płycie znajduje
się pięć numerów z czego najlepsze są
pierwszy "Stand Together" i ostatni,
najdłuższy "The Age of Kings", który jak
dla mnie jest małym majstersztykiem.
Reszta utworów jest dobra, ale nie powala
tak jak te dwa wymienione. Na
płycie panuje ciemnawa, podniosła
atmosfera, która dodaje jeszcze większego
smaczku tym kompozycjom. Słychać,
że zespół potrafi komponować i
posiada do tego wystarczające umiejętności
techniczne. Pierwszy, bardzo udany
krok już zrobili, teraz pozostaje tylko
czekać na pełną płytę. Jeśli jeszcze bardziej
rozwiną swój styl i utrzymają poziom
numeru tytułowego to będzie bardzo
srogo. Ja już zacieram łapy, a na razie
wracam do słuchania "The Age of
Kings". (5)
Maciej Osipiak
Flotsam and Jetsam - No Place For
Disgrace
2014 Metal Blade
Jakie jeszcze klasyczne albumy, które są
fenomenalne przez to, że są takie jakie
są, zostaną jeszcze nagrane ponownie w
przyszłości? "Number of the Beast"?
"Kill'em All"? "Show No Mercy"?
"Crimson Glory"? Nie widzę za bardzo
sensu w tego typu zabiegach - po co brać
swój najbardziej klasyczny i uwielbiany
przez fanów album, i nagrać go od nowa
po latach? Technologia się przecież aż
tak nie zmieniła, a oryginalne wydawnictwa
posiadają często to, czego ich
nowsze klony nie posiadają - analogowe
brzmienie, większą energię zrodzoną z
młodzieńczego zapału i lepszą formę
oraz kondycję samych muzyków. To naprawdę
słychać. Bolesne jest słuchanie
tego, jak zostały zgwałcone partie wokalne.
Wiadomo, że Eric nie jest już
tym samym wokalistą co był kiedyś, jednak
czy jest sens w pokazywaniu jak
bardzo odstaje od tego, co prezentował
swoimi umiejętnościami 26 lat temu?
W oryginalnym "Dreams of Death" mieliśmy
piękną wysoką nutę na zakończenie
dwugłosowej partii wokalnej. Tutaj
jej nie uświadczymy, zamiast tego
dostaliśmy miałkie zawycie rodem z
filmu przyrodniczego o konających gazelach.
Straszną różnicę słychać przy "I
Live You Die" (większa niż przy innych
utworach, znaczy). Różnicę na niekorzyść
nowszej wersji naturalnie. Wokal
na niej brzmi jak wyrwany z dupy, nie
pasujący zupełnie do kompozycji, a gitary
brzmią co najmniej dziwnie. Goryczy
dopełnia zwolnione tempo i fatalne
chórki. Przez to wszystko się tutaj nie
trzyma kupy i wygląda strasznie kaleko
w porównaniu z oryginałem. Choć produkcja
jest czystsza, to nie jest do końca
czytelniejsza. Gitary są co prawda lepiej
słyszalne, przez co słychać jak bardzo
zwolnione riffy obsysają na tym albumie,
ale gitara basowa została brutalnie
wepchnięta w tył miksu, w taki sposób,
że bardzo rzadko ją słychać. Jednak lepsza
słyszalność gitar nie zawsze jest
regułą. W niektórych motywach gitary
zostały przyciszone, przez co całą czytelność
i czystość diabły wzięły i szlag
trafił. Stopa brzmi jak uderzanie plastikowym
widelcem w metalowy rant
werbla. Przy pojedynczych uderzeniach
to nie brzmi jeszcze tragicznie, jednak w
partiach z podwójną stopą wybija się to
straszliwie. Ten album najlepiej zaorać i
kupić oryginalne wydawnictwo z 1988
roku. Naprawdę. Ponieważ jest to album,
który został nagrany od początku,
w którym praktycznie nic nie zostało
zmienione w kompozycjach (a nawet
odjęto jak pokazuje początek do "The
Jones") oceny nie będzie, bo żadna cyfra
nie wyrazi ogromu marności jaka
została tu popełniona. Właściwie użycie
określenia "marność" jest wyświadczeniem
temu albumowi nie lada honoru i
zaszczytu. Jaki jest cel nagrywania od
nowa wolniejszych wersji starszych
kawałków? Już nawet ich akustyczne
wersje miałyby więcej sensu. Co Flotsam
& Jetsam chciał pokazać na tym
albumie? Co chcieli udowodnić? Przecież
to brzmi tragicznie! Kto jest grupą
docelową dla tego albumu? Dla kogo
jest przeznaczona ta płyta? To wydawnictwo
właściwie nie powinno się zdarzyć.
Nie zostało zaprezentowane na
nim nic nowego. Chyba, że czymś nowym
i ekscytującym nazwiemy koślawe
odegranie starszych kompozycji. Całe
szczęście, że podobny los nie spotkał
"Doomsday For The Deceiver"! (-)
Aleksander "Sterviss" Trojanowski
Forever Storm - Tragedy
2013 EBM
Myśląc - serbski zespół metalowy - przeważnie
nic nam nie przychodzi na myśl.
Niedługo może się to zmienić za sprawą
power metalowego Forever Storm,
który brzmi obiecująco. Choć zespół powstał
już osiem lat temu, to na wyżyny
swych możliwości wspina się powoli, ale
sukcesywnie. Premierę swojego drugiego
albumu długogrającego ma już za sobą i
RECENZJE
109