26.04.2023 Views

HMP 56

New Issue (No. 56) of Heavy Metal Pages online magazine. 69 interviews and more than 150 reviews. 140 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Sabaton, Helstar, Satan’s Host, Hirax, Flotsam And Jetsam, Battleaxe, Manowar, Virgin Snatch, E-Force, Suicidal Angels, Hatriot, Meliah Rage, Realm, Grand Magus, Benedictum, Hellion, Slough Feg, Vicious Rumors, Mekong Delta, Kill Ritual, Leviathan, Metal Inquisitor, Stormzone, Edguy, Sonata Arctica, Nightmare and many, many more. Enjoy!

New Issue (No. 56) of Heavy Metal Pages online magazine. 69 interviews and more than 150 reviews. 140 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Sabaton, Helstar, Satan’s Host, Hirax, Flotsam And Jetsam, Battleaxe, Manowar, Virgin Snatch, E-Force, Suicidal Angels, Hatriot, Meliah Rage, Realm, Grand Magus, Benedictum, Hellion, Slough Feg, Vicious Rumors, Mekong Delta, Kill Ritual, Leviathan, Metal Inquisitor, Stormzone, Edguy, Sonata Arctica, Nightmare and many, many more. Enjoy!

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

Zeno Morf - Kingdom of Ice

2013 Pure Steel

Gdzieś tam kiedyś ta nieco dziwna

nazwa obiła mi się o uszy, ale kontaktu

z muzyką nie miałem żadnego. Zeno

Morf to kwartet pochodzący z Norwegii

mający na swoim koncie albumy " Zeno

Morf"(2009) i "Wings of Madness"(2010)

oraz najnowszy, bo wydany

w tym roku nakładem Pure Steel

Records, "Kingdom of Ice". Tym co

wypełnia ich ostatni krążek jest czysty

heavy metal zagrany na niemiecką

modłę z wyraźnymi wpływami Accept,

Grave Digger czy Running Wild.

Zeno Morf nie bawi się w oryginalność

jednak nie można im też zarzucić bezmyślnego

kopiowania innych. Starają

się urozmaicić muzykę na ile tylko mogą.

Dość siermiężne, ale klasyczne riffy,

epickie chórki i pewna surowość w

brzmieniu nadają tej muzyce wojowniczego

wydźwięku, który jest spotęgowany

również przez warstwę tekstową.

Opowieści o wikingach, dawnych czasach

pełnych honoru i walecznych, mężnych

ludziach zawsze będą pasowały

do metalu bardziej niż pseudointeligentne

wynurzenia naćpanych sodomitów

chcących na siłę zbawiać świat. Do tego

świetne, melodyjne refreny i "mejdenowskie",

przestrzenne sola. Płyta jest równa,

jednak jest na niej kilka numerów,

które zaliczyłbym do grona swoich faworytów.

Na pewno będą to "Hammer

Squad" zaczynający się jak Grave

Digger z okresu " Tunes of War", ze

znakomitym refrenem, "Kingdom of

Ice" prący do przodu, ale nie pozbawiony

epickości oraz zabarwiony pirackim

stylem załogi Kasparka "Home of the

Brave". Reszta nie jest gorsza, po prostu

wspomniałem te numery, które od

początku zwróciły moją uwagę. Powiem

szczerze, że nie spodziewałem się tak

dobrej płyty po nieznanym mi wcześniej

zespole. Wiem, że ten krążek będzie

jeszcze nie raz przeze mnie wałkowany i

sądzę, że nawet za dłuższy czas z przyjemnością

do niego powrócę. Nie jest to

żadne objawienie, ale myślę, że każdy

fan tradycyjnego heavy, szczególnie germańskiej

sceny może brać "Kingdom of

Ice" w ciemno. (4,9)

Maciej Osipiak

21 Guns - Nothing Real

2014/1997

Na początku lat 90-tych powstał zespół

o nazwie 21 Guns. Nigdy nie zdobył

większego zainteresowania, nigdy nie

nagrał wybitnego dzieła, ale fani Thin

Lizzy, talentu Scotta Gorhama, a

także melodyjnego hard rocka powinni

być bardziej zainteresowani tym zespołem.

21 Guns zostawił po sobie trzy

wydawnictwa. Debiut nie odniósł sławy,

zaś "Nothing Real", który ukazał się w

1997 też niczego lepszego nie zaprezentował.

Zmiana wokalisty na Hansa

Olava Solli też nie przyczyniła się do

stylistycznych i jakościowych zmian.

Od samego początku formacja trzyma

się gatunków lżejszych, a więc AORu

czy melodyjnego hard rocka. Choć pojawiały

się w jej muzyce wpływy Thin

Lizzy, poziom muzyczny był znacznie

niższy. Na drugim albumie, 21 Guns

ukazał swoje wady i niedoskonałości:

brak pomysłu na ciekawe melodie, chaotyczne

aranżacje czy nietrafione przeboje,

to tylko część tych wad. Zastanawiające

jest to, że mimo braku pomysłów

zespół nagrał szesnaście kawałków

na ten album. Już pierwsze utwory: "No

Soul" czy "Underground" ukazują jak

niski poziom muzyczny prezentuje 21

Guns. Popowe elementy jakie pojawiają

się w "Come On In" prezentują się słabo

i nie przekonuje mnie to co zespół

próbuje grać. Nie ma w nim lekkości ani

też przebojowości, bez której tutaj ani

rusz. Przejawów ciekawego hard rockowego

grania przesiąkniętego Deep

Purple i Thin Lizzy można dopiero

uświadczyć w "Nothings Real" i gdyby

było więcej takich utworów to i płyta

byłaby bardziej przyjazna dla ucha.

Dobrze się też słucha "The Otherside",

który pokazuje że zespół jak chce, to

potrafi stworzyć ciekawą melodię. To

byłoby na tyle jeśli chodzi o ciekawe

kawałki. Reszta, pomimo starań Scotta

brzmi nijako. Brakuje ciekawych popisów

gitarowych i atrakcyjnych melodii.

21 Guns nie zdobył sławy, a jego

albumy poszły w zapomnienie. Nie ma

się czemu dziwić skoro zespół grał nijaki

AOR, który nie chwytał za serce, nie

ukazywał pięknego klimatu tego gatunku.

Krótko mówiąc szkoda czasu na

"Nothings Real".

Addictive - Kick' em Hard

2014/1993 Divebomb

Łukasz Frasek

Podejrzewam, że o Addictive mało kto

słyszał. W każdym razie ten zespół był

dowodem na to, że thrash metal z Australii

to nie tylko Hobbs' Angel of

Death oraz Mortal Sin. Sama okładka

zasługuje na osobny ustęp. Na przestrzeni

lat było wiele prac, które emanowały

thrash metalową sztampą i kiczem,

jednak nie przypominam sobie

żadnej na której głównym motywem

jest biały thrasherski high top przerobiony

na straszące monstrum. No to jest

po prostu mega. Uroku temu wszystkiemu

dodaje fakt, że jest to but marki

Putrid stylizowanej na logówkę znanego

producenta obuwia sportowego. Omawiany

album zaczyna się dość nietypowo

jak na wydawnictwo thrash metalowe.

Oniryczna odległa gitara gnie się

w oddali w stonowanej wirtuozerskiej

solówce. Jednak już po niecałej minucie

wchodzi do gry siła metalowej kanonady.

Choć to nie koniec popisów gitarowych,

to jednak w końcu do głosu dochodzi

także reszta instrumentów. Dużą

zaletą jest fakt, że to wydawnictwo

zawiera kompletną dyskografie Addictive.

Oprócz materiału z "Kick 'em

Hard", została tu także dodana druga

płyta z utworami z "Pity of Man" czyli

debiutanckiego krążka Australijczyków.

Wolne miejsce na obu płytach zostało

jeszcze dopełnione utworami z demówek

i singli zespołu. Skoro został tutaj

dodany także kompletny materiał z

debiutanckiego "Pity of Man", dlaczego

to nie on jest tytułem tego wydawnictwa

lub też dlaczego nie ma łączonego

tytułu typu "Kick'em Hard + Pity of

Man"? Podejrzewam, że drugi album

Australijczyków był bardziej zachęcający

z marketingowego punktu widzenia.

Po pierwsze posiada zajebistą okładkę,

na pewno lepszą od tej, w którą przyobleczony

był pierwszy album grupy. Po

drugie producentem był Bob Daisley,

gość który współpracował z Ozziem

Osbournem. Tyle jeżeli chodzi o sam

album, pora przejść do zawartości

muzycznej. Na dwóch krążkach mamy

28 utworów. Addictive uderza w nas

thrash metalowym taranem. Niebanalne

motywy przywodzą na myśl brzmienie

wczesnego Testamentu oraz po części

to, co serwowali nam rodacy chłopaków

z Addictive - Mortal Sin. Nagrania są

ciekawe i starają się nie popadać w

miałką rutynę. Wokalista stara się naśladować

wczesne nagrania Megadeth,

jednak dzięki temu, że dysponuje inną

barwą głosu niż Rudy, to nie brzmi jak

kalka Mustaine'a. Addictive stara się

urozmaicić swoje kompozycję dobrymi

solówkami oraz samodzielnie myślącym

basem. Ponadto chłopaki stosują ciekawe

patenty w kompozycjach. Mimo

wszystko jednak materiał na pierwszym

krążku wydawnictwa nie ma takiej

energii jak ten z drugiego, na który

weszły utwory z debiutanckiego albumu

Australijczyków. Tutaj mamy do czynienia

z szybszą i bardziej dynamiczną grą,

momentami aż ciasną na zakrętach. To

właśnie na niej znajdują się moim zdaniem

najlepsze utwory z tego wydawnictwa

- "Pity of Man", "Sonder Kommando"

oraz slayerowaty "The Forge". Nie

oznacza to jednak, że pierwsza płyta

jest jakaś jałowa, znajduje się tam po

prostu thrash nowszej daty, oprócz

kawałków bonusowych, w których prym

wiedzie fajnie łomoczący "Sniper". Największym

what-the-fuckiem jest thrash

metalowy cover "Crazy Train". Mi tam

bardziej pasuje od oryginalnego wykonania

Ozzy'ego, lecz nie zmienia to faktu,

że ten utwór jest co najmniej dziwaczny.

Mimo wszystko reedycja "Kick

'em Hard" jest interesującym wydawnictwem,

które powinno trafić przede

wszystkim do oddanych thrash metalowych

maniaków. Warto poszerzać

swoje muzyczne horyzonty, zwłaszcza,

że nie mamy tutaj do czynienia z trzecioligowym

thrashem, lecz z naprawdę

solidnym i dopracowanym tworem.

Aleksander "Sterviss" Trojanowski

Alice Cooper - Trash

2014/1989 Hear No Evil

Wydany w 1989r. album "Trash" umożliwił

szalonej Alicji powrót na światowe

listy przebojów i do dnia dzisiejszego

jest jednym z klasycznych albumów

Coopera. Sukces zapewniło wokaliście

połączenie kilku czynników. Najważniejszym,

dla liczącego wówczas 41 lat

Coopera, był powrót do formy po latach

walki z licznymi uzależnieniami.

Kolejnymi skompletowanie stałego,

solidnego składu, stale zwyżkująca forma

na płytach z drugiej połowy lat 80-

tych oraz triumfalny powrót na scenę.

Nawiązanie współpracy z producentem

i kompozytorem Desmondem Childem,

współautorem sensacyjnego powrotu

Aerosmith dwa lata wcześniej,

było już tylko podkreśleniem tego stanu

rzeczy. Child partycypował w powstaniu

aż dziewięciu utworów z tej płyty, w

tym trzech z czterech przebojowych

singli: megahitu "Poison", siarczystego

"Bed Of Nails" oraz mrocznego "House

Of Fire". Ostatnim była ballada "Only

My Heart Talkin'", jednak potencjalnych

przebojów mamy na "Trash"

więcej: rozpędzony "Spark In The

Dark", kolejną balladę "Hell Is Living

Without You" czy utwór marzenie dla

starych fanów A.C., tj. numer tytułowy.

W dodatku tę przebojową i błyskotliwą

płytę nagrał zespół gwiazd, skaperowanych

zarówno przez wokalistę jak i

producenta. Mamy więc: toxic twins z

Aerosmith, czyli wokalistę Stevena

Tylera i gitarzystę Joe Perry'ego oraz

równie słynnych wymiataczy, Richiego

Samborę, Steve Lukathera i Kane'a

Robertsa, grają też inni muzycy Bon

Jovi i Aerosmith. Wokalnie udzielają

się, m.in. Jon Bon Jovi i Kip Winger, w

chórkach śpiewa zaś kilkanaście osób,

również często znanych. Efekt tej

współpracy mógł być tylko jeden i nie

jest zaskoczeniem, że płyta do dziś robi

wrażenie i wciąż ukazują się jej wznowienia.

Najnowsze, wydane nakładem

Hear No Evil Recordings w tym roku,

poza remasteringiem oferuje dwa

utwory dodatkowe: skróconą o blisko

minutę w porównaniu z wersją albumową

"Only My Heart Talkin'" (radio

edit) oraz "I Got A Line On You", cover

zespołu Spirit pochodzący ze ścieżki

dźwiękowej filmu "Iron Eagle II".

Trochę szkoda, że wydawcy nie sięgnęli

po utwory koncertowe z promujących

"Trash" maksisingli, mimo tego, że

reprodukcje ich okładek zdobią obecne

wznowienie, ale i tak mogę je polecić

zarówno fanom artysty, jak i tym, którzy

nie mieli wcześniej okazji poznać tej

klasycznej płyty.

Wojciech Chamryk

Alice Cooper - The Last Temptation

2014/1994 Hear No Evil

Ozdobiony jedną z najlepszych w karierze

wokalisty okładek album "The Last

Temptation" z 1994r. jest zarazem jedną

z najsłabszych płyt w jego dorobku.

20 lat temu królowały ostre, mniej lub

bardziej metalowe i alternatywne brzmienia,

tymczasem Cooper nagrał dość

lekko brzmiący, w dodatku wypełniony

nijakimi numerami album. O petardach

znanych z poprzednich LP's, to jest

132

RECENZJE

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!