HMP 56
New Issue (No. 56) of Heavy Metal Pages online magazine. 69 interviews and more than 150 reviews. 140 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Sabaton, Helstar, Satan’s Host, Hirax, Flotsam And Jetsam, Battleaxe, Manowar, Virgin Snatch, E-Force, Suicidal Angels, Hatriot, Meliah Rage, Realm, Grand Magus, Benedictum, Hellion, Slough Feg, Vicious Rumors, Mekong Delta, Kill Ritual, Leviathan, Metal Inquisitor, Stormzone, Edguy, Sonata Arctica, Nightmare and many, many more. Enjoy!
New Issue (No. 56) of Heavy Metal Pages online magazine. 69 interviews and more than 150 reviews. 140 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Sabaton, Helstar, Satan’s Host, Hirax, Flotsam And Jetsam, Battleaxe, Manowar, Virgin Snatch, E-Force, Suicidal Angels, Hatriot, Meliah Rage, Realm, Grand Magus, Benedictum, Hellion, Slough Feg, Vicious Rumors, Mekong Delta, Kill Ritual, Leviathan, Metal Inquisitor, Stormzone, Edguy, Sonata Arctica, Nightmare and many, many more. Enjoy!
- No tags were found...
You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
słychać rock'n'rolla. Wyłagodzonego i
wypolerowanego, ale jednak. Nie zmienia
to w żadnym wypadku całego przesłania
albumu. Na pochwałę zasługuje
jedynie produkcja. Myślę, że wszystko
brzmi jak powinno. W tym wypadku
nikt nie powinien się wstydzić. W wydaniu
Lemon Records w kładce na początku
podjęte są próby usprawiedliwienia
nagrania tego albumu przez Ricka
Medlocke, stwierdzając, że tamte czasy
dla rockerów były dziwnym czasem.
Marne usprawiedliwienie. Generalnie
unikajcie tego albumu. Każda inna
płyta Blackfoot jest zdecydowani lepsza,
czy ta bardziej southern czy ta bardziej
hard'n'heavy.
Seasons Of The Wolf - Anthology
20141989/1990/1992 Witches Brew
\m/\m/
Kilka lat temu poświęciliśmy temu amerykańskiemu
zespołowi sporo miejsca,
jednak nie bez powodu. Kwartet z Florydy
grał bowiem porywającą mieszankę
heavy metalu i rocka progresywnego,
zaś wydana wówczas płyta "Once In A
Blue Moon" do dziś robi wrażenie. I
kiedy wydawało się, że zespół czeka
wielka przyszłość… zapadła siedmioletnia
cisza. Seasons Of The Wolf przerwali
ją dopiero w tym roku, wydając
podwójną kompilację. "Anthology" nie
jest jednak typową składanką, zawierającą
najlepsze/najbardziej reprezentatywne
utwory, wybrane z czterech studyjnych
albumów grupy. Mamy tu za to 18
utworów z trzech kaset demo Seasons
Of The Wolf, wydanych w latach 1989-
92 i oczywiście od dawna niedostępnych
w oficjalnym obiegu. Tej inicjatywie
można tylko przyklasnąć, nawet
jeśli nie wszystkie z tych wczesnych
utworów trzymają poziom późniejszych
dokonań zespołu, ich brzmienie się zestarzało
bądź najzwyczajniej w świecie
nie zniosły próby czasu. Mamy tu bowiem
doskonałą możliwość prześledzenia
ewolucji zespołu, który już w końcu
lat 80-tych, czyli w czasach największej
popularności glam metalu i thrashu, grał
mroczną, urozmaiconą muzykę. Dlatego
sporo tu rozbudowanych, progresywnych
w formie, wielowątkowych kompozycji,
czasem trwających nawet kilkanaście
minut ("Computer Automated
Death (C.A.D.)", z licznymi dialogami
gitar oraz klawiszy/organów. Nie brakuje
też krótszych, zwartych utworów
kojarzących się z bardziej tradycyjnymi
odmianami metalu ("Last Goodbyes"),
są utwory wręcz przebojowe, oczywiście
jak na taką stylistykę ("Call Of The
Wild") czy oniryczne ballady ("October").
Zdecydowanie przeważają one
nad słabszymi momentami - gdyby nie
"dlroW ehT tsniagA", czyli chyba odtworzony
wspak "World The Against",
którego w tej formie można posłuchać
co najwyżej raz, ocena byłaby pewnie
jeszcze wyższa.
Sultan - Check and Mate
2014/1990 Divebomb
Wojciech Chamryk
W latach osiemdziesiątych dobre szwajcarskie
zespoły można było dosłownie
policzyć na palcach jednej ręki. Z
bardziej znanych warto wymienić Celtic
Frost, Coroner, Krokus i Messiah.
Nie oznacza to jednak, że w ich cieniu
nie kłębiły się formacje, które chciały
zdobyć takie samo uznanie na metalowej
scenie. Jednym z tych zespołów
był genewski Sultan. By ominąć standardową
na tamte (i nie tylko) czasy
procedurę, którą powielały prawie
wszystkie młode kapele, panowie postanowili
nie nagrywać kasety demo z własnym
materiałem. Zamiast tego własnym
sumptem wydali singla na winylu
zatytułowanym "Rebel Fire". Mimo
całkiem sporej popularności jaką cieszył
się krążek w Szwajcarii, minęły dopiero
cztery lata zanim Sultan nagrał pełną
płytę studyjną. Świetny "Check and
Mate" jest błyszczącym kamieniem
szlachetnym szwajcarskiego heavy metalu,
który został zagrzebany w pyle
zapomnienia. I pewnie dalej niewiele
maniaków, by sobie zdawało sprawę z
istnienia tej kapeli i tego krążka, gdyby
nie niezastąpione Divebomb Records,
które dostarcza nam zrewitalizowany
oryginalny album z dodanymi do jego
zawartości dwoma utworami ze wspomnianego
winyla "Rebel Fire". Sultan na
"Check and Mate" gra bardzo smaczny
melodyjny heavy metal, który łączy elementy
NWOBHM w stylu takich kapel
jak Savage czy Persian Risk, z wykrystalizowaną
już niemiecką sceną power
metalową. Niestety po ostatniej trasie w
1991 roku zespół zakończył działalność,
pozostawiając swoją spuściznę w
postaci siedmiocalowego singla "Rebel
Fire" oraz jedynej płyty studyjnej, czyli
omawianego "Check and Mate". I
pewnie dalej by muzyka tego zespołu
tkwiła w limbo, gdyby nie Divebomb
Records. Dzięki temu możemy cieszyć
się z odświeżonym brzmieniem tego zapomnianego
klejnotu szwajcarskiego
metalu, oprawionego w odnowioną oryginalną
okładkę i zapakowanego w
opasły booklet z archiwalnymi zdjęciami
zespołu, wywiadem z założycielem
formacji Fabianem Ranzoni i innymi
dobrodziejstwami takiego solidnego
wydania.
Aleksander "Sterviss" Trojanowski
Warlord - Deliver Us
2013 Sonds of a Dream Music
Amerykański zespół Warlord należy do
ścisłej czołówki epickich rejonów heavy
metalu. Melodyjne kompozycje, który
wyszły spod ręki Williama Tsamisa,
mózga grupy, stanowią trudny do doścignięcia
wzór mocy przekutej na majestatyczne
i wzniosłe peany. Owinięte w
melodyjne gitary oraz wokale, te utwory
są odlewem czystej metalowej ikry i
przejawem genialnej pomysłowości
twórczej. Pierwszym ważnym krokiem
dla tego zespołu była wydana w 1983
roku epka "Deliver Us", która stanowi
ucieleśnienie surowej formy heavy metalu.
Dzięki temu wydawnictwu zapoczątkowane
zostało dziedzictwo Warlord,
które dumnie stoi w pierwszym
rzędzie epickiego heavy metalu wespół z
Manilla Road, Brocas Helm i Omen.
"Deliver Us" było wznawiane kilkakrotnie
- w 1984 oraz w 2003 roku. Ostatnie
wznowienie zostało wydane w grudniu
2013 roku przez Sons of a Dream
Music LLC, firmę założoną przez
Williama Tsamisa oraz Marka Zondera
- gitarzystę i perkusistę grupy
Warlord. W tym wydaniu oprócz oryginalnych
sześciu utworów, wśród których
znajdują się takie hity jak "Child of
the Damned", "Deliver Us From Evil"
oraz dynamiczny i niszczycielski "Lucifer's
Hammer", swoje miejsce dostał
także utwór "Mrs. Victoria", który pierwotnie
nie był uwzględniony na oryginalnym
amerykańskim wydawnictwie.
Dla tych, którzy znają Warlord jest to
znakomita szansa, by zgarnąć tę płytkę
- genialną z muzycznego punktu widzenia
oraz ważną z historycznego punktu
widzenia. Fenomen utworów z tej
płyty jest niesamowity. Przeszywające
na wskroś gitary, zespolone z perkusją i
dobrze współgrający z nimi wokalami,
to czynnik, który owocuje rozgrzanym
sercem, gęsią skórą i bananem na ryju.
Na starcie wita nas "Deliver Us From
Evil", kompozycja która zaczyna się
bardzo spokojnie. Delikatnymi gitarami,
odległym wojskowym werblem i nie
mniej odległym dźwiękiem burzy oraz
łagodnymi, wręcz aksamitnymi, klawiszami.
Te ostatnie nie grają tu pierwszych
skrzypiec, lecz idealnie uzupełniają
tło utworu, balansując na granicy
słyszalności. Dudniąca gitara, która
następnie kształtuje zręby elektryzującej
kompozycji, wpada niczym wyposzczony
młodzik do zamtuza. Gdy wydaję
nam się, że wiemy w którą stronę
zmierza utwór po pierwszych zwrotkach
i refrenie, heavy metalowa struktura
zostaje nagle przetkana wspaniałym
załamaniem rytmu z majestatycznym
zaśpiewem, stanowiącym preludium do
niezwykle rozedrganej solówki. Gra
solowa Tsamisa jest niezwykła. Nie
ogranicza się tylko do sztywnych ram
partii prowadzących w swych leadach.
Tapping, który pojawia się jako tło
refrenów stanowi wspaniały przykład na
to jak William kreatywnie podchodzi
do struktury metalowej kompozycji.
"Winter Tears" stanowi podwaliny amerykańskiego
(a także i europejskiego,
biorąc pod uwagę szarmanckość klawiszy)
power metalu, choć dalej silnie siedzi
w typowej heavy metalowej surowiźnie.
Tutaj melodyka bije się z dysonansami
z głównego riffu. Za to już to,
co się wyprawia w "Child of the Damned",
to prawdziwa eksplozja energii i
szybkości. Szybki riff na gitarze i nie
odstępująca jej ani na chwilę perkusja to
galop na rozpędzonym mustangu po
prerii. Mark Zonder z takim łomotem
bębni przejścia, że aż głowa mała.
Wtóruje mu Damien King, rozpoczynając
swój udział w tym utworze przeszywającym
i wysokim krzykiem. Ten
utwór stanowi jeden z najlepszych
numerów w dorobku Warlord. Idealnie
wyważona szybka kompozycja z przytupem
i wykrokiem. Wijąca się solówka w
piekielnym uścisku rozpalonych palców
Tsamisa to absolutna wisienka na tym
rozpędzonym torcie. Pierwotna energia
NWOBHM wypełnia do cna "Penny
For a Poor Man". Warlord nie boi się
mieszać buzującej, z trudnością okiełznanej
energii z łagodnymi zaśpiewami i
gitarami przełączonymi na czysty kanał.
Pod koniec utworu do głosu dochodzi
jeszcze podwójna stopa Marka Zondera,
dopełniając całości. Warlord bardzo
umiejętnie operuje klimatem, poruszając
różne tematyki i pokazując zróżnicowane
podejście do heavy metalu.
Dlatego "Black Mass" różni się od
poprzednich utworów na tym wydawnictwie.
Ociekający okultystycznym i
złowieszczym klimatem główny riff
kreuje nam przed oczami wizje niewypowiedzianych
bluźnierstw. Recytowany
wstęp tylko potęguje to wrażenie. W
tym utworze melodyjna gra Tsamisa
dała się ponieść dzikiej swobodzie.
Prawdziwym ukoronowaniem tej płyty
jest niesamowity hicior "Lucifer's Hammer".
Utwór od którego nazwę wzięła
między innymi grupa Hammerfall,
która choć wymienia Warlord wśród
swych inspiracji, to gra zupełnie inną
muzykę. "Lucifer's Hammer" jest utworem
wręcz idealnym. Jest w nim wszystko,
co powinno się znaleźć w heavy
metalowym hicie i w dodatku brzmi
znakomicie nawet po trzydziestu latach.
Taka muzyka się nie przeterminuje i nadal
będzie wgniatać w ścianę za każdym
razem. Silne, agresywne gitary, które
emanują mocą zarówno w grze rytmicznej
jak i solowej, genialny akompaniament
wokalny i świetne patenty, to
niezniszczalne atuty bijące stale z tego
utworu. Bardzo ciekawym elementem
jest krótki i prosty motyw na klawiszach
pojawiający się przy refrenie. Na szczęście
nie burzy on odbioru tego utworu, a
nawet dodaje dodatkowego wymiaru tej
kompozycji. Trudno jest tu znaleźć cokolwiek,
co może zdeklasować tak rasowo
zagrany heavy metal. Dodatkowym
utworem, który pojawia się na reedycji
jest "Mrs.Victoria". Kompozycja, która
swym złowieszczym i trudnym do nakreślenia
klimatem przypomina "Black
Mass" jednak samą strukturą kompozycji
idzie w zupełnie inną stronę. Dużo
tutaj mamy wybrzmiewania i zabarwiania
tła gitarami i klawiszami, w "Black
Mass" było więcej tłumienia i zakręceń
w riffach. Świetny, chwytliwy refren
przypomina to, co będzie niedługo na
swych nagraniach robił Steve Silvestri
z Death SS. Demoniczny śmiech Damien
Kinga w początkowej części
utworu także dodaje uroku tej kompozycji.
"Deliver Us" jest wydawnictwem
wspaniałym i godnie skonstruowanym.
Przebojowość i majestatyczna
podniosłość nie opuszcza nas nawet o
krok. Dwa pozorne przeciwieństwa są
tutaj zespolone w spójną i nierozerwalną
całość. Choć część z tych utworów
została nagrana na nowo na "...And
The Cannons of Destruction Has
Begun", to jednak ich wersje z "Deliver
Us" są o wiele lepsze. Posiadają lepsze
brzmienie, a i głos Damien Kinga Pierwszego
bardziej do nich pasuje niż jakikolwiek
późniejszy wokalista Warlord.
Tutaj znajduje się bezmiar kwintesencji,
która znajdzie ujście w dalszych losach
amerykańskiego heavy metalu.
Aleksander "Sterviss" Trojanowski
RECENZJE 137